Ich pierwsze lato w Nohant - Janusz Niżyński - ebook

Ich pierwsze lato w Nohant ebook

Janusz Niżyński

0,0

Opis

Dwie epoki. Dwie historie. Jeden motyw – miłość, która inspiruje.

Fryderyk Chopin i George Sand to wybitni artyści, których połączyła namiętność silniejsza niż konwenanse.

Latem 1839 roku przybywają do sielankowego Nohant – azylu przepełnionego muzyką oraz czułością. Z dala od zgiełku świata powstają ponadczasowe dzieła i rodzi się uczucie, które na zawsze zapisze się w historii.

Dwa wieki później młoda dziennikarka, Aurelia, oczarowana ich opowieścią, wyrusza w podróż do tego samego miejsca. Na francuskiej prowincji wciąż unosi się magia dawnych dni. Może to właśnie dzięki niej Aurelia poznaje Robinsona – wrażliwego pasjonata sztuki. I może dlatego w łączącej ich relacji słychać echa opowieści sprzed lat…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 149

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Janusz Niżyński

Ich pierwsze lato w Nohant

Stare Babice, 2025

Słowo od autora

Drodzy Czytelnicy,

z wielką przyjemnością oddaję w Państwa ręce dwuczęściową książkę, której genezą stała się historia niezwykłej miłości Fryderyka Chopina i George Sand – opowieść o sztuce, poszukiwaniu własnej drogi i sile namiętności, która potrafi zjednoczyć dwa odmienne światy.

Pierwsza część to zaproszenie do intymnej przestrzeni uczuć, utrwalających się między dwojgiem wybitnych artystów: Fryderykiem Chopinem i George Sand, podczas ich pierwszego, wspólnie spędzonego lata w Nohant. Starałem się unikać pułapek zaszufladkowania powieści do gatunku typowej biografii czy romansu historycznego. Zależało mi bardziej na uchwyceniu ulotnych, nieuchwytnych niemal momentów, delikatnych drgnień emocji i głębokiej więzi duchowej, która połączyła Chopina i George Sand, splatając ich losy w nierozerwalny węzeł. Podążamy więc ich śladami od iskry pierwszego spotkania w tętniącym życiem Paryżu, poprzez sielankowe dni w urokliwym Nohant, aż po chwile trudnych wyborów i nieuniknioną konfrontację z rzeczywistością, która prawdopodobnie czekać ich będzie po powrocie do stolicy Francji. Niczym sekretny język miłości, muzyka Chopina subtelnie, a zarazem wyraziście przenika narrację, ukazując głębię duchowego porozumienia dwojga artystów, które z lekkością przekraczało sztywne konwenanse epoki. Zależało mi na ukazaniu nie tylko romansu, ale przede wszystkim niezwykłego spotkania dwóch inspirujących się osobowości, wzajemnie wzbogacających swoje artystyczne dusze, tworzących ze swego związku prawdziwy tygiel twórczy. Podjąłem się próby ukazania, jak w cieniu wielkiej miłości rodzi się wielka sztuka, a wzajemne inspiracje prowadzą do artystycznego rozkwitu. Muzyka i literatura stały się dla nich zwierciadłem duszy, odbijając najgłębsze emocje i pragnienia.

W drugiej części, zatytułowanej „Aurelia”, przenosimy się do współczesności, gdzie poznajemy młodą, ambitną dziennikarkę muzyczną, zafascynowaną historią Chopina i George Sand. Aurelia, poszukując inspiracji do swej książki, wyrusza również w swoją pierwszą podróż do Nohant, pragnąc zanurzyć się w atmosferze miejsc, które były świadkami narodzin i rozkwitu tego niezwykłego uczucia. W trakcie tej podróży, przemierzając ścieżki, którymi niegdyś kroczyli słynni kochankowie, Aurelia nie tylko zgłębia historię ich romansu, ale przede wszystkim odbywa podróż w głąb samej siebie. Odwiedzając miejsca naznaczone ich obecnością – zaciszne zakątki ogrodu, okoliczne ustronia wypełnione echem dawnych rozmów i muzyki – przeżywa chwile wzruszenia i głębokiej refleksji, stopniowo zacierając granice między przeszłością a teraźniejszością. W Nohant los stawia na jej drodze Robinsona, mężczyznę o podobnej wrażliwości i zamiłowaniu do sztuki, z którym łączy ją wspólna pasja do muzyki i historii. Ich relacja, niczym delikatny akord, zaczyna rezonować z historią Chopina i Sand, ukazując ponadczasowe motywy miłości, twórczości i poszukiwania własnego miejsca w świecie. Ich losy, splatając się ze sobą, echem repryzy nawiązują do romansu wielkich artystów, tworząc intrygującą paralelę między przeszłością a teraźniejszością. W ten sposób historia zatacza koło, łącząc dwa odległe w czasie światy w harmonijną całość.

Drodzy Państwo, stworzenie tej dwuczęściowej powieści było dla mnie fascynującą, aczkolwiek niełatwą podróżą w głąb historii i w meandry ludzkich emocji. Zmagałem się z licznymi dylematami, balansując na cienkiej granicy między wiernością historycznym faktom a swobodą literackiej interpretacji. Ciężar odpowiedzialności za autentyczne oddanie uczuć bohaterów i wiarygodną interpretację zachowanych świadectw historycznych niejednokrotnie dawał o sobie znać. Czy ostatecznie udało mi się sprostać temu ambitnemu wyzwaniu i oddać w Państwa ręce opowieść, która poruszy Wasze serca i umysły? – Na to pytanie odpowiedź znaleźć musicie Państwo sami, zagłębiając się w karty tej książki.

Z wdzięcznością i pokorą przyjmę wszelkie Państwa refleksje, uwagi i opinie. Zapraszam do kontaktu poprzez mój profil na Facebooku (facebook.com/Janusz1228) oraz do wspólnej dyskusji w grupie „Kulturalny Zakątek Janusza Niżyńskiego” (facebook.com/groups/383741084651177).

Życzę Państwu niezapomnianej lektury, pełnej wzruszeń i refleksji, a także inspirującej podróży w świat sztuki, miłości i nieustającego poszukiwania własnej drogi.

Janusz Niżyński

Część pierwsza

Chopin i George Sand

1. Podróż

Ten dzień, niczym drogocenny klejnot, miał na długie lata zajaśnieć w skarbcu wspomnień. Poranek pierwszego dnia czerwca roku 1839 wstawał leniwie. Promienie słońca, niby czarodziejskie różdżki, muskały kamienice i bruk prowansalskiego Arles, budząc je do życia ciepłem i rześkim powiewem. Chopin, w towarzystwie George Sand i jej dwojga dzieci – jedenastoletniej Solange i szesnastoletniego Maurycego – pełni nadziei i energii zajmowali miejsca w eleganckim powozie, do którego już przed godziną zaprzężono parę rączych koni. Mały Rzym, jak o swoim mieście chętnie mawiali miejscowi, duszny od pyłu i zgiełku, wkrótce miał stać się jedynie mglistym, po Majorce i Genui, wspomnieniem na horyzoncie kolejnego etapu ich romantycznej eskapady.

Gdy służba, z właściwą sobie starannością, dopełniła ostatnich przygotowań, a bagaże spoczęły na swoich miejscach, skinienie George Sand dało sygnał do odjazdu. Wystarczył jeden gest koniuszego, by konie ruszyły z kopyta, a powóz rozpoczął swą długą, całodniową podróż.

I tak oto w słoneczny poranek opuścili Arles, kierując się ku miejscu, które wielokrotnie miało stać się ich azylem, ich rajem na ziemi.

Chopin, siedząc przy prawym oknie, przed dziećmi, które zajęły miejsca wraz z ich matką w drugim rzędzie powozu – z sercem przepełnionym słodko-gorzką melancholią obserwował, jak miejski chaos ustępuje sielskiej harmonii natury. Choć perspektywa wielogodzinnej jazdy mogła nużyć, myśl o nadchodzących dniach, wypełnionych błogim spokojem pośród dziewiczej przyrody, napawała go radością. Natura, w swej nieskażonej prostocie i majestacie, była dlań nie tylko źródłem wytchnienia, ale i natchnienia, prawdziwym balsamem dla jego udręczonej duszy artysty.

Podróż z Arles do Nohant była niczym wędrówka przez malowniczy gaj, w którym każdy zakręt drogi odkrywał nowe fascynujące widoki. Dyliżans, kołysząc się miarowo, przemierzał urokliwe wioski, gdzie czas zdawał się płynąć wolniej, a mieszkańcy z zaciekawieniem spoglądali na przejeżdżających „szlachetnych państwa”. Pola, rozciągające się po horyzont, mieniły się różnorodnymi odcieniami zieleni, a złote łany zbóż falowały w rytm delikatnego wiatru. W oddali od czasu do czasu majaczyły sylwetki starych wiatraków, które, niczym strażnicy, pilnowały spokoju przemierzanych przez podróżników krain.

Chopin, zapatrzony w krajobraz, odpoczywając, czerpał z niego inspirację, ale jego myśli już wędrowały ku nowym melodiom, które rodziły się w umyśle kompozytora. George Sand, zafascynowana pięknem obserwowanej zza okna natury, dzieliła się z dziećmi opowieściami o miejscach, które mijali, wzbogacając ich wyobraźnię, ale i wiedzę. Każdy postój na trasie był okazją do krótkiego odpoczynku i rozmów z miejscowymi, którzy z chęcią dzielili się historiami o swoich stronach.

Droga wijąca się przez francuskie prowincje, miasteczka i pola wydawała się nie mieć końca. Zielone wzgórza, jedno po drugim, migotały w ostrych promieniach słonecznego południa. Dzieci George Sand, ożywione trwającą wyprawą, prowadziły nieprzerwane przekomarzania się i dziecięce spory.

– Spójrz, Solange, jak pięknie złocą się te pola! – spoglądając przez okno powozu, zachwycał się Maurycy.

Solange, siedzącą obok brata, przez chwilę marzyła o czymś zapewne dziwnym i tajemniczym (o czym mogły świadczyć jej uniesione brwi, rozchylone usta i lekko przymrużone oczy, jakby skupiała się na wewnętrznych obrazach lub myślach). Wytrącona z rozmyślań, za radą Maurycego, przez moment z ciekawością patrzyła na zmieniający się krajobraz. Na zachwyt brata odpowiedziała jednak niespodziewanym pytaniem:

– Och, Maurice! Myślisz, że w Nohant będą takie same motyle jak w zeszłym roku? Pamiętasz te niebieskie?

– Będą jeszcze piękniejsze – szybko odpowiedział, a widząc rozkojarzenie siostry, porzucił dalsze podziwianie przemieszczającego się krajobrazu – i będziemy mogli je razem szkicować. Pan Chopin na pewno skomponuje dla nich jakąś melodię, prawda, panie Chopinie? – odwrócił głowę w kierunku Fryderyka.

Fryderyk, prawdopodobnie pochłonięty własnymi rozmyślaniami, a może nawet ucinający sobie w tym momencie krótką drzemkę, nie odpowiadał.

– Maurice, on chyba nas nie słyszy… – szepnęła do brata Solange. – Znowu tak dziwnie patrzy przez swoje okno. A właściwie nie patrzy, bo ma oczy zamknięte.

– Ciii… Mama mówiła, że pan Chopin potrzebuje ciszy, żeby słyszeć muzykę w swojej głowie.

– „Słyszeć muzykę w głowie”? Jak to możliwe? – dopytała z dziecięcą fascynacją i ciekawością.

– Na tym właśnie polega jego talent, głuptasie. Tak jak ty słyszysz śpiew ptaków, tak on słyszy od razu całe utwory. – I prostując się na siedzeniu, wystudiowanym wyrazem twarzy zademonstrował przed siostrą swą nieosiągalną dla niej mądrość szesnastolatka.

– Ale ja… ja już nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła biegać boso po trawie! W Paryżu mama nigdy mi na to nie pozwala – zmieniła temat i jej oczy błysnęły żywo i wesoło.

– Bo w Paryżu nie ma takiej trawy jak w naszym Nohant – odpowiedział z uśmiechem. – Będziemy mogli też łowić ryby w stawie. Hurra!

– I zbierać poziomki! Hurra! I maliny! I…

– …I pewnie jak zwykle pobrudzisz całą sukienkę, a mama będzie narzekać – przerwał siostrze dalszą wyliczankę.

– Wcale nie! Bo tym razem, zobaczysz, będę bardzo ostrożna. Jak dama! – I zabawnie nadąsała dziecięce usteczka, wyobrażając sobie, że zapewne w ten sposób reagują na zaczepki prawdziwe damy.

– Tak, tak… To samo mówiłaś w zeszłym roku.

– Maurice, a pokażesz mi, jak rysować chmury? Ty tak ładnie rysujesz. Zobacz…! Te dzisiejsze są takie puchate… – ponownie zmieniła temat, przypatrując się pierzastym obłokom leniwie sunącym po horyzoncie.

– Dobrze, ale musisz być cierpliwa. Sztuka wymaga skupienia, tak jak muzyka pana Chopina. – I ponownie zerknął na nieruchome oblicze Fryderyka. – On chyba rzeczywiście śpi. Może go kujnąć z lekka łokciem?

– Będę bardzo skupiona. Obiecuję! – odpowiedziała, nie zwracając uwagi na próbę zaaranżowania figla przez brata. – A myślisz, że mama pozwoli nam urządzić piknik pod wielkim dębem?

– Na pewno. Ale najpierw musimy dojechać. Spójrz, ile jeszcze drogi przed nami, jak daleko…

Solange ziewnęła.

– Oj tak… To może opowiedz mi jakąś historyjkę? Tę o rycerzu i złotym smoku?

– Dobrze, rozłóż się więc wygodnie – przystał na prośbę siostry i bez chwili zwłoki zaczął snuć opowieść – …Dawno, dawno temu, w zamku na wysokiej górze…

Tymczasem George Sand, z tomiskiem jakiejś grubej powieści spoczywającym na kolanach, zdawała się pogrążona w lekturze, choć jej wyostrzony, matczyny słuch wyławiał każde słowo z ożywionej rozmowy dzieci. Ale i ona, od czasu do czasu, pozwalała swoim oczom odpocząć od zadrukowanych stronic, by chłonąć przemykający za oknem spektakl natury, gdzie każdy nowy widok był niczym kolejna odsłona wielkiego misterium podróży.

Solange, dostrzegłszy, że książka nie pochłaniała całej uwagi matki, przylgnęła do niej z tą szczególną czułością, jaką tylko jedenastoletnie dziecko potrafi okazać mamie. Jej oczy, roziskrzone dziecięcą ciekawością i niewinnością, zdawały się odbijać wszystkie promienie czerwcowego słońca, gdy zadała pytanie głosem słodkim jak miód:

– To w końcu wszyscy odpoczniemy, mami, prawda?

George Sand objęła córkę spojrzeniem pełnym matczynej tkliwości, podczas gdy jej myśli już biegły ku rodzinnemu dworkowi. Jej głos, miękki i ciepły niczym letni zmierzch, niósł w sobie całą głębię uczuć do miejsca, które było ich przystanią.

– Tak, ma chérie. Nohant to nasz własny kawałek raju na ziemi. – Po tych słowach, kierując wzrok w stronę Fryderyka, dodała z delikatną troską w głosie: – Nasz drogi maestro też odnajdzie tam swój spokój, nieprawdaż, Fryderyku? – Jej spojrzenie, pełne szczerej życzliwości i zrozumienia, otulało kompozytora niczym kojący balsam.

Wyrwany z krótkiej drzemki Chopin odpowiedział skinieniem głowy, a w jego sercu, na myśl o zbliżającym się wytchnieniu, niepokój mieszał się ze wzbierającym uczuciem ulgi.

Gdy wczesne popołudnie złociło już francuskie równiny, a dyliżans majestatycznie sunął w kierunku Nohant, kompozytor delikatnie uchylił okno, pozwalając, by świat zewnętrzny wtargnął do wnętrza powozu. Czerwcowe słońce, niczym boski alchemik, przemieniało zwyczajne pola w morze płynnego złota, podczas gdy wiatr, ten odwieczny wędrowiec, niósł ze sobą symfonię zapachów lasów i kwitnących łąk.

– Tak, droga Żorżi… – Jego głos brzmiał jak delikatnie muśnięta struna. – Istotnie, nie mogę się doczekać spotkania z fortepianem. Te pejzaże… – zawiesił głos, kierując wzrok pełen tęsknoty ku przemykającym za oknem obrazom – już teraz szepczą mi melodie, które, mam nadzieję, zdołam schwytać w klawisze…

Maurycy, zafascynowany tajemniczym wyrazem twarzy artysty, w której odbijało się światło natchnienia, pochylił się w jego stronę i zapytał z dziecięcą szczerością:

– A jaki to będzie utwór, panie Fryderyku? Jaką melodię tym razem pan chwyci?

– Widzisz, drogi Maurycy… – odpowiedział Chopin z łagodnym uśmiechem, nie odrywając rozmarzonego spojrzenia od sielskiego krajobrazu – muzyka jest jak powietrze, którym oddychamy. Nie poznasz jej prawdziwego oblicza, dopóki nie poczujesz, jak unosi się nad klawiaturą niczym poranne opary nad łąką – dokończył, pogrążając się w zadumie, podczas gdy jego myśli już tańczyły w rytm niesłyszalnych dla innych melodii.

Nagle chłodny powiew, wślizgujący się przez uchylone okno, wstrząsnął piersią kompozytora. Kaszel, początkowo subtelny niczym szmer strumienia, gwałtownie przerodził się w burzę targającą jego wątłym ciałem. Twarz George Sand natychmiast wyraziła głęboki niepokój. Zamykając okno jednym ruchem ręki, drugą podtrzymała ramię Chopina.

– Fryderyku! – zawołała.

Solange, siedząca naprzeciw, sięgnęła do torby podróżnej po wełniany szal. George, Sand widząc, że dyliżans zbliża się do Valence, z determinacją w ciemnych oczach, zwróciła się do woźnicy:

– Zatrzymamy się w Valence. Mój przyjaciel potrzebuje odpoczynku – oznajmiła stanowczo, delikatnie głaszcząc plecy wciąż pokasłującego Chopina. – Godzina w ciepłym pokoju pozwoli ci odzyskać siły, mon cher – dodała łagodniej, spoglądając na kompozytora.

Chopin próbował zaprotestować, lecz kolejny atak kaszlu stłumił jego słowa, potwierdzając słuszność decyzji George Sand. Maurycy i Solange wymienili zaniepokojone spojrzenia, podczas gdy dyliżans powoli wtaczał się w brukowane uliczki Valence, gdzie czekał ich nieplanowany postój w drodze do Nohant.

Koła dyliżansu zaskrzypiały na kamiennym bruku, obwieszczając przybycie do celu. Zatrzymali się przed okazałą, dwupiętrową oberżą, której szyld z wymalowanym złotym łososiem leniwie kołysał się nad wejściem. Od rzeki Rodan, spokojnie przepływającej tuż obok, wiał rześki, wilgotny wiatr. Wewnątrz panował gwar rozmów i śmiech, a w powietrzu unosił się zapach pieczonego mięsa i wina. Chopin, blady i wyczerpany, wsparty na ramieniu George Sand, ostrożnie wysiadł z powozu. Kaszel wciąż go męczył, a każdy wdech zdawał się sprawiać mu ból. George Sand, ubrana w swój męski strój podróżny, z cygarem dymiącym w palcach, w tej gwarnej, ludowej atmosferze czuła się nieswojo, ale troska o Fryderyka górowała nad wszystkim. Jej spojrzenie, zwykle pełne niezależności i siły, teraz emanowało matczyną czułością.

Weszli do przestronnej sali oberży. Długie, drewniane stoły uginały się pod ciężarem jadła, a przy nich siedzieli podróżni, kupcy i miejscowi, delektując się posiłkiem i głośno rozmawiając. Sand szybko znalazła wolną ławę w nieco zaciszniejszym kącie i pomogła Chopinowi usiąść.

– Serveuse! – zawołała. – Bulion z kurczaka, proszę – zamówiła u krzepkiej oberżystki, nie spuszczając wzroku z Fryderyka. – I świeży chleb.

Chopin uśmiechnął się słabo, ściskając jej dłoń.

– Dziękuję, Żorżi. Jesteś moim aniołem stróżem.

Gdy podano bulion, George Sand troskliwie karmiła go, łyżka po łyżce, podając mu co chwilę chusteczkę do otarcia ust. Mówiła do niego cicho, uspokajającym tonem, opowiadając o Nohant, o ogrodzie, o czekającym na niego fortepianie. Jej obecność działała na niego kojąco.

Po posiłku, gdy na jego policzki z lekka powrócił rumieniec, a kaszel zelżał, Chopin rozejrzał się po sali. Jego wzrok zatrzymał się na stojącym w kącie, nieco zapomnianym fortepianie. Instrument, choć zakurzony i wysłużony, emanował jakąś tajemniczą siłą. Chopin wstał powoli i zaciekawiony podszedł do klawiatury. Delikatnie musnął klawisze, sprawdzając strojenie. Ku jego zaskoczeniu fortepian był w całkiem dobrym stanie.

Usiadł i po chwili zadumy jego palce zaczęły tańczyć po klawiaturze. Z początku cicho, nieśmiało, potem coraz śmielej i pewniej. Spod jego dłoni popłynęły dźwięki polskich ludowych tańców – mazurków, oberków i kujawiaków. Wesoła, skoczna muzyka wypełniła salę, przyciągając uwagę biesiadników. Rozmowy ucichły, a śmiech zastąpił szept podziwu. Chopin, zapominając o zmęczeniu i chorobie, oddał się całkowicie muzyce. Jego twarz, jeszcze przed chwilą blada i zmęczona, ożywiła się, a oczy błyszczały natchnieniem.

Gdy skończył grać, sala wybuchła gromkimi brawami. Uśmiechnięty Chopin wstał i ukłonił się nisko, a potem wrócił do ławy, gdzie czekała na niego George Sand z dumą i troską w oczach.

Uśmiech George Sand promieniał, gdy obserwowała Chopina, odzyskującego siły dzięki muzyce. Dym z jej cygara wirował w powietrzu, tworząc efemeryczne kształty, niczym echa dźwięków, które przed chwilą wypełniały salę. Oberża, ożywiona grą Chopina, powoli wracała do swojego normalnego rytmu. Szum rozmów narastał, brzęk sztućców mieszał się z odgłosami nalewanego wina. Zapach pieczeni, wcześniej przytłumiony muzyką, znów unosił się w powietrzu, drażniąc nozdrza.

Widząc, że Chopin w pełni odzyskał kolor na twarzy, a kaszel niemal ustał, George Sand postanowiła, że czas ruszać w dalszą drogę. Nie chciała nadużywać gościnności oberży, a przede wszystkim pragnęła, by Fryderyk jak najszybciej dotarł do Nohant, gdzie czekał na niego spokój i opieka.

– Fryderyku – odezwała się, gasząc cygaro w stojącej na ławie niedużej misce – wygląda na to, że ten przystanek ci pomógł. Myślę, że powinniśmy ruszać.

Chopin, wciąż rozpromieniony po owacjach, skinął głową.

– Masz rację, Żorżi. Czuję się o wiele lepiej. Dziwne, jak muzyka potrafi uleczyć duszę… i ciało.

– Muzyka to twoje lekarstwo, mon cher – odparła Sand z uśmiechem, wstając od stołu. – Chodź, zapłacę za bulion i możemy wracać do powozu.

Zapłaciwszy oberżystce, George Sand pomogła Chopinowi wstać. Maurycy i Solange, którzy w trakcie występu siedzieli cichutko, z podziwem wpatrując się w Chopina, podskoczyli gotowi do drogi.

– To było wspaniałe, panie Fryderyku! – zawołał Maurycy, promieniejąc. – Wszyscy panu bili brawa! I ja też!

– Tak, było cudownie – dodała cichutko wciąż zauroczona grą Chopina Solange.

Fryderyk uśmiechnął się do nich ciepło.

– Cieszę się, że wam się podobało.

Wyszli z oberży, wdychając świeże powietrze znad Rodanu. Słońce, już dużo wyżej na horyzoncie, jeszcze bardziej swym blaskiem złociło wody leniwie przepływającej przez miasto rzeki. Powóz czekał na nich gotowy do dalszej podróży. Wsiedli do środka, a kopyta zastukały o bruk, wzbijając tuman kurzu. Valence zostało za nimi, a oni znów zmierzali w kierunku Nohant, niosąc w sercach echo muzyki i ciepło ludzkiej życzliwości.

2. Oaza spokoju

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Ich pierwsze lato w Nohant

ISBN: 978-83-8373-896-3

© Janusz Niżyński i Wydawnictwo Novae Res 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Karol Sekta

KOREKTA: Anna Miotke

OKŁADKA: Paulina Radomska-Skierkowska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek