Hilda - Nicola Griffith - ebook + książka

Hilda ebook

Nicola Griffith

4,0

Opis

Olśniewająca powieść historyczna o dochodzeniu do władzy jednej z najpotężniejszych kobiet średniowiecza

W VII wieku w Brytanii drobne królestwa łączą się często i gwałtownie. Pojawia się nowa religia – chrześcijaństwo, starzy pogańscy bogowie walczą o przetrwanie. Hilda jest najmłodszą bratanicą króla; ma błyskotliwy umysł i naturalny, szlachetny autorytet. W przyszłości stanie się fascynującą kobietą i jedną z głównych postaci średniowiecza: świętą Hildą z Whitby.

Teraz jednak ma tylko przemożną ciekawość bystrego dziecka, nieugiętą wolę i sposób postrzegania świata – badania przyrody, dopasowywania skutków do przyczyn, uważnego obserwowania otoczenia i przewidywania następnych wydarzeń – który otaczającym ją ludziom może się wydawać niesamowity, a nawet nadnaturalny.

Jej wuj, Edwin z Northumbrii, spiskuje, by zostać zwierzchnim królem Anglów i bezwzględnie wykorzystuje wszystkie narzędzia, jakie ma do dyspozycji: pokrewieństwo, przekupstwo, religię. Hilda zyskuje dla siebie pozycję u jego boku jako jasnowidząca króla. Jest niezastąpiona  – chyba że kiedyś wprowadzi go w błąd. Stawką jest śmierć i życie: Hildy, jej rodziny, osób drogich jej sercu oraz coraz większej liczby ludzi zabiegających o ochronę tej niezwykłej dzieweczki, która potrafi odczytywać świat i przepowiadać przyszłość.

Hilda to młoda kobieta znajdująca się w samym centrum przemocy, subtelności i mistycyzmu wczesnego średniowiecza, błyskotliwie i dokładnie przywołanego w klarownej prozie Nicoli Griffith. Opierając się na skąpych przekazach historycznych, Griffith w pasjonujący sposób ożywiła piękny, brutalny świat.

„Można by opisać Hildę jako Grę o tron bez smoków, ale ona jest o wiele poważniejsza, o wiele bogatsza. To wspaniały, pełen namiętności spacer przez całkowicie rzeczywisty krajobraz; Hilda prowadzi nas w ciemne wieki i sprawia, że stają się jasne, pełne napięcia i głęboko poruszające”.

                Manda Scott, autorka Kryształowej czaszki

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 860

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (3 oceny)
1
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Akombakom

Nie oderwiesz się od lektury

Znakomita powieść, wciąga, intryguje. czekam na ciąg dalszy
00

Popularność




Nicola Griffith Hilda Tytuł oryginału Hilda ISBN Copyright © 2013 Nicola GriffithAll rights reserved Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2017 Map copyright © 2013 by Jeffrey L. Ward Konsultacja historyczna Paweł Derecki Redakcja Zofia Domańska Projekt graficzny okładki Agnieszka Herman Opracowanie graficzne i techniczne Przemysław Kida Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 faks 61 852 63 26 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Dla Kelley, mojej osnowy i wątku

Rozdział 1 

Pewnego dnia późnym popołudniem zmienił się dziecięcy świat, choć dziewczynka tego nie wiedziała. Leżała na skraju leszczynowego zagajnika z policzkiem przyciśniętym do mchu pachnącego wypluwkami robaków i ostatnimi promieniami słońca, i słuchała wiatru, który uciekał od dnia i szumiał wśród wiązów, kawek, które przestały nawoływać „Dalej! Dalej!” i krzyczały teraz „Wracać do domu! Do domu!”, szmeru ostatnich przestraszonych ryjówek, które przemykały pod warstwami opadłych liści, zanim sowy rozpoczną polowanie. Z oddali dobiegło oburzone gęganie gęsi zaganianych przez gęsiarkę do wiklinowej zagrody i dziewczynka zrozumiała, jak to trzylatki, nie potrzebując słów na określenie czasu, że wkrótce przyjdzie Onnena, znajdzie ją oraz Ciana i zagarnie ich pośpiesznie do domu.

Onnena, nieprawego pochodzenia kuzynka króla Cerediga, zawsze się śpieszyła, ale dziewczynka, Hilda, nie. Podobał jej się rytm dnia: czas spędzany samotnie (Cian się nie liczy) i czas spędzany przy ogniu na słuchaniu szmeru mowy Brytyjczyków, Anglów, a nawet Irlandczyków. Lubiła spędzać czas na skraju — na skraju tłumu, na skraju stawu, na skraju lasu — gdzie wszyscy musieli przechodzić, lecz gdzie nikt nie zagrzewał miejsca.

Wołanie kawek ucichło. Gęsi się uspokoiły. Wiatr zrobił się chłodniejszy. Dziewczynka usiadła.

— Cian?

Cian, który siedział ze skrzyżowanymi nogami — siedmiolatek to potrafił, a Hilda jeszcze nie — i obdzierał z kory leszczynową witkę, podniósł znad niej wzrok.

— Gdzie jest Onnena?

Cian świsnął witką.

— Uderzę drzewo, jak niegdyś Gododdinowie zadawali ciosy okrutnym Bryneichom.

Lecz wraz z zapadaniem zmierzchu szum i westchnienia wiązów zmieniały się w ryk, a Hildy nie obchodziły okrutne oddziały zbrojne pokonane dawno temu przez jej angielskich przodków.

— Chcę Onnenę.

— Zaraz przyjdzie. A może będę bohaterem Moreiem podpalającym zarośla kolcolistu i umierającym w czerwonym blasku, który wybucha na emalii mej zbroi, na krawędzi mej tarczy.

— Chcę Hereswithę!

Jeżeli nie może mieć Onneny, to wystarczy jej siostra.

— Mógłbym też zrobić miecz dla ciebie. Będziesz Branweną.

— Nie chcę miecza. Chcę Onnenę. Chcę Hereswithę.

Westchnął i wstał.

— Możemy iść. Jeżeli się boisz.

Zmarszczyła brwi. Nie bała się. Miała trzy lata; miała własne buciki. A potem usłyszała dobiegające ze ścieżki drwali stanowcze, rytmiczne kroki i roześmiała się.

— Onnena!

Lecz kiedy ujrzała matkę Ciana, znowu się nachmurzyła. Onnena się nie śpieszyła. Nawet poświęciła chwilę na przygładzenie włosów i na ten widok Hilda i Cian przysunęli się do siebie.

Onnena zatrzymała się przed Hildą.

— Twój ojciec nie żyje.

Hilda spojrzała na Ciana. On na pewno wiedział, co to znaczy.

— Książę nie żyje? — zapytał.

Onnena przeniosła wzrok na syna.

— Teraz raczej już nie będzie wolno nazywać go księciem.

Gdzieś daleko zaplegotała kawka.

— Tata jest księciem! Właśnie, że jest!

— Był. — Onnena starła silnym kciukiem smugę brudu z policzka Hildy. — Istotnie, pan Hereric był naszym księciem, mała zadziorko. Ale już nie wróci. Właśnie zaczęły się twoje kłopoty.

Kłopoty. Hilda znała je z pieśni.

— Pójdziemy do twojej czcigodnej matki. Miej zamkniętą buzię i bystry umysł, wiem, że to potrafisz. A ty, Cian, trzymaj się mnie. W tej chwili nie będziemy potrzebni wysoko urodzonym.

Cian zamachnął się na niewidzialnego wroga.

— Wysoko urodzeni! — powiedział takim samym tonem, jakim powtarzał: „Nakarm świnie!”, kiedy kazała mu to robić Onnena, ale zarazem potarł kłykciem rowek pod nosem, co zawsze robił, kiedy nie chciał się rozpłakać.

Hilda objęła go. Jej ręce nie zeszły się, ale zacisnęła je z całej siły. Kłopoty znaczyły, że mają słuchać, nie walczyć.

A potem objęły ich ramiona Onneny, okrył płaszcz Onneny, owionął jej zapach — zapach wełny, kobiety i prażonego słodu. Hilda poznała, że Onnena warzyła piwo, i popołudnie stało się na powrót prawie normalne.

— My — powiedział Cian i mocno uścisnął Hildę. — Jesteśmy nami.

— Jesteśmy nami — powtórzyła dziewczynka, chociaż nie bardzo wiedziała, co Cian ma na myśli.

Chłopiec skinął głową. Wciąż opiekuńczo otaczając Hildę ramieniem, spojrzał na matkę.

— To się stało od rany?

— Nie, ale o reszcie porozmawiamy później, jeśli nadarzy się okazja. Teraz zaprowadzimy małą do jej matki i będziemy się trzymać z dala od dworu.

Caer Loid, położony pośrodku Elmetu, nie był porządnym dworem. Hilda wiedziała to, ponieważ kiedy przed wieloma miesiącami przybyły tu w deszczu, matka pociągnęła po swojemu nosem, co bardziej przypominało westchnienie. Breguswitha często tak robiła na wygnaniu wśród królestw wealh1, co zawsze stanowiło wstęp do zaganiania Onneny i jej innych kobiet do urządzenia tymczasowego miejsca pobytu na wzór domu, podczas gdy ona sama wyjmowała pudełka z ciężarkami i wrzecionami i zatykała kądziel za pasek. Hilda i Hereswitha musiały wówczas poruszać się cicho jak myszki, a dwudziestu pozostałych przy nich zaprzysięgłych gesith dostawało jeszcze wspanialsze pasy do noszenia miecza, złotą nitkę w tabliczkowych wykończeniach mankietów i rąbków, a nawet hafty wzdłuż rękawów. Musieli sprawiać wrażenie dumnych, kolorowych i zadbanych, żeby wszyscy wiedzieli, kim są, skąd pochodzą i na jaki poziom wciąż mogą się wznieść w służbie pani Breguswithy i Hererica, jej pana, który powinien był zostać królem Deiry.

Hilda nie pamiętała żadnych widoków ani dźwięków z Deiry, wzorca, z którym wszystko było porównywane, z dawna opuszczonego domu. Miała niewyraźne wspomnienia słonecznego blasku na śliwach, wzniesienia, na którym ryczały krowy i kąsał wiatr, statków i wozów, i zagięcia ojcowskiego ramienia, kiedy książę jechał na koniu, ale nie wiedziała, że cokolwiek z tego było domem, mogło być domem. Wygnał ich Etelfryd Iding, angielski król Bernicji, zanim jeszcze urodziły się ona i jej siostra. Rozpoznawała ludzi, którzy mogli przybywać z tego dawno utraconego domu, kiedy przyjeżdżali galopem na ochwaconych koniach albo w bezksiężycową noc prześlizgiwali się przez ogrodzenie. Poznawała ich po grubo tkanych płaszczach, długich włosach i brodach, i po ich angielskich głosach: słowach dudniących jak jabłka rozsypywane na drewnianych deskach, okrągłych, dźwięcznych, poruszających. Podobnych do słów jej ojca, matki i siostry. Całkowicie odmiennych od szybkiego jak wydra brytyjskiego Onneny albo ciemnego, gładkiego lśnienia irlandzkiego. Hilda rozmawiała z każdym w jego języku. Jabłka do jabłek, wydra do wydry, lśnienie do lśnienia, chociaż tylko pod nieobecność matki. Nigdy nie zniżaj się do mowy wealh, mówiła matka, nawet do brytyjskiego, nawet z Onneną. Nigdy nie ufaj wealh, a zwłaszcza tym wygolonym kapłańskim szpiegom.

Z obory dochodziło falujące rżenie i parskanie zaznajamiających się ze sobą koni. Przynajmniej dwa nowe głosy. Hilda mocniej ścisnęła dłoń Onneny, a ta lekko potrząsnęła dziewczynką: „Zamknięta buzia, bystry umysł!”.

Jeźdźcy, dwóch mężczyzn, znajdowali się razem z królem Ceredigiem i panią Breguswithą w halli. Pomieszczenie, jak wszystkie brytyjskie siedziby, było zadymione i duszne — torf w wielkim centralnym zagłębionym palenisku palił się wysokim płomieniem, chociaż na dworze nie było jeszcze zimno. Mężczyźni wciąż wyraźnie pachnieli podróżą i końmi, a ich kolorowe kraciaste płaszcze były bardzo ubłocone na krawędziach i siedzeniach. Breguswitha wpatrywała się w zamyśleniu w ogień, trzymając kądziel pod lewą pachą, a prawą ręką tocząc po udzie wrzeciono z delikatną nicią, ale Hilda wiedziała, że chociaż palce jej matki są bardzo zajęte wysnuwaniem przędzy i sprawdzaniem jej napięcia, całą uwagę skupia na królu Ceredigu, który śmiał się, pochylał na stołku i błyskał w blasku ognia grubym torkwesem na szyi.

Onnena wypchnęła Hildę do przodu. Goście, obaj drobnej budowy, ze wspaniałymi wąsami i sprawiający wrażenie braci, odwrócili się.

— Ach — odezwał się po brytyjsku ten wyższy. Był to dziwny brytyjski, z zachodu. — Masz włosy ojca.

Jej matka nazywała ten kolor kasztanowym Yffingów. „A na zewnątrz też jest cała kolczasta jak kasztan” — mówiła Onnena. „Albo jeż” — dodawała matka i obie wybuchały śmiechem. Teraz śmiał się tylko Ceredig, śmiechem mówiącym „śmieję się, ponieważ jestem królem”, śmiechem zarezerwowanym dla ważnych gości, mającym pokazać, że czuje się we własnej halli swobodnie. „Wszystko, co robi król, to kłamstwo” — powiedziała Onnena.

A potem obcy spojrzał za Hildę.

— A to kto?

Hilda się odwróciła, żeby spojrzeć za siebie. W krąg blasku płomieni wszedł za nią Cian gotów odciągnąć ją do tyłu, jak zrobił to wtedy na wiosnę, kiedy zaatakował ją baran, bo podeszła za blisko.

— Nikt — odparła w języku Anglów jej matka. — Chłopiec mojej kobiety.

I kiedy się odwracała — z tym swoim długim, obojętnym wdziękiem, który przyciągał spojrzenia mężczyzn, spojrzenia obcych — Onnena objęła Ciana ramieniem i pociągnęła go delikatnie w półmrok. Lecz ten gość był bystrzejszy od większości innych gości.

— Zaczekaj — powiedział. — Ty. — Zagiął palec i Onnena wraz z Cianem wrócili do kręgu światła. — Twoje imię?

— Onnena, panie.

— A to twój syn?

— Tak, panie.

— A ty, Onneno, urodziłaś się tutaj?

— W rzeczy samej, panie. Dwadzieścia sześć lat temu. — Wyprostowała się z odrobiną dumy. — Jestem kuzynką króla Cerediga.

— W tym mrocznym lesie wszyscy jesteście kuzynami — odezwał się drugi obcy, ale już się odwracał i gestem nakazywał pierwszemu, by zrobił to samo.

Hilda zrozumiała, że chociaż matka i Onnena zawsze mówiły prawdę, gościom podsunięto podstawowe kłamstwo.

„Zamknięta buzia, bystry umysł”.

— Edwin Wężobrody przybędzie pomścić śmierć Hererica Yffinga — mówił obcy do Cerediga.

— Oczywiście. Przybędzie z południa z wojenną drużyną Rædwalda, żeby zgłosić pretensje do Deiry i oskarżyć mnie o śmierć rywalizującego z nim krewniaka. Pretekst, którego szukał. Albo który stworzył.

Onnena starała się odciągnąć Hildę, ale dziewczynka zaparła się w podłogę.

— ...ta halla spłonie, to czy znajdzie się u króla Gwyneddu miejsce dla mnie? — ciągnął Ceredig.

Obcy wzruszył ramionami: może tak, może nie.

— No tak. A zatem będę walczył. Tak, jak muszę. I stworzę dla Cadfana z Gwyneddu pretekst, by z kolei on mógł zaatakować ogniem i mieczem Anglów na północy. Lecz powiedz, Marro, królowi Cadfanowi, a także młodemu Cadwallonowi, że pewnego dnia będzie musiał stawić czoło temu wężowi, temu zabójcy króla, na otwartej przestrzeni. Powiedz mu to.

— Powiem — odparł Marro.

„Gwynedd — pomyślała Hilda — Marro. Cadwallon”.

Matka patrzyła na nią.

— Hildo, idź z Onneną do swojej siostry. Uspokój w moim zastępstwie Hereswithę.

Umysł Hildy zamknął się bez śladu nad tymi imionami, jakby nigdy nie istniały.

Hereswitha miała osiem lat. Tak jak jej matka, miała włosy koloru lipowego miodu i podobną okrągłą, ładną twarz — zazwyczaj. Tego wieczoru, kiedy Onnena odsunęła haftowaną zasłonę, Hereswitha rzuciła się na nią, szlochając i bełkocząc w mieszaninie angielskiego i brytyjskiego: Co teraz będzie? Dokąd pójdą? Czy ojca bolało, kiedy umierał? Czy będą głodować? Gdzie jest matka?

Na widok płaczącej Hereswithy Hildę zaczęło łaskotać głęboko w piersi, potem pociekło jej z nosa, i w końcu dziewczynka wybuchnęła płaczem. Onnena tymczasem zdjęła z niej cyrtel i ułożyła ją obok Hereswithy na materacu z końskiego włosia i liści woskownicy, obiecała dziewczynkom ciepłe mleko i pogłaskała Hildę po kasztanowych włosach. Włosach jej nieżyjącego taty.

Hilda nie dopuszczała do siebie tej myśli, wyobrażała sobie, że słyszy tylko wiatr wśród wiązów wiejący tam, gdzie chce, miękki szmer w blasku księżyca.

Obudziła się, słysząc obok siebie powolny, spokojny oddech Hereswithy, a nad sobą mruczenie matki. Nie otwierała mocno zaciśniętych powiek.

— ...nie możemy uciec do Frankonii, bo zbliża się pora sztormów.

— Mogliby nas przyjąć Hwiccianie — rzekła Onnena. — Przyjęli Osrica. A on jest æthelingiem.

— Tylko kuzynem. A wkrótce pojedzie do Deiry, żeby pokazać Edwinowi Uzurpatorowi brzuch i ucałować jego pierścień.

— Jak cała wyspa.

— Jak cała wyspa. — Breguswitha z lekkim trzaskiem zsunęła z wrzeciona ciężarek do delikatnej przędzy i położyła go na wykładanej kością słoniową szkatułce, w której przechowywała swoje skarby. — Ach, Onneno, Onneno. Miał być królem, a nie zostać otruty jak pies.

Hilda wiedziała, że teraz rozmawiają o jej ojcu.

— Jesteśmy same na tym świecie — oznajmiła Onnena.

Matka rozwiązała swoją przepaskę z cichym pobrzękiwaniem i powiesiła ją starannie na haku wbitym w tym celu w jeden ze słupów ściany. Hilda wyobraziła sobie kolejno wiszące przedmioty: nóż w tkanej pochwie, wróżebny kryształ, pudełko na igły, pudełko na hubkę i krzesiwo, sakiewkę z kredą, nicią i zapasową szpilką do włosów...

Obudziła się ponownie, kiedy matka powiedziała głosem jak ze stali:

— Udamy się do Edwina. Wygrał.

Hilda poczuła na włosach delikatny dotyk, ale zmusiła się do leżenia w bezruchu i powtarzania oddechu Hereswithy: wdech, wydech, wdech, wydech. Matka pachniała dymem i piwem wrzosowym.

— Jego bratanice będą cenne dla niego jako króla.

— Twój sen?

— Mój sen.

— Jest taka mała...

— Pochodzi z rodu Yffingów. Tak musi być. Będzie gotowa. Obie będą gotowe. Na różne sposoby.

A potem dotyk ręki na jej włosach ustał i Hilda usłyszała delikatny szmer rozpuszczanych włosów, ciche odgłosy dwóch kobiet poruszających się po pomieszczeniu i westchnienie zdmuchniętej świecy z knotem z sitowia.

Hereswitha przysunęła się bliżej Hildy i szepnęła jej wściekle do ucha:

— Ten głupi sen, światło świata! Ha! Wtedy jeszcze myślała, że możesz się okazać chłopcem!

Czekając następnego dnia na przybycie tego wuja uzurpatora, tego Edwina, Hilda nie mogła nic jeść. Nikt jednak nie przyjechał; dzień okazał się jak każdy inny oprócz dwóch wydarzeń. Po pierwsze, kiedy nadszedł czas mycia, a potem płukania włosów wszystkich trojga dzieci, Onnena dodała do wody dla Ciana galasówkę.

— Moje płuczesz octem — powiedziała Hilda, popatrując na ceber z czarną wodą.

Mówiła głównie po to, żeby odwrócić swoją uwagę od doświadczanej udręki. Nie znosiła mycia i płukania włosów. Choćby nie wiadomo jak się starała, po szyi zawsze ciekła jej woda. I choćby nie wiadomo jak ciepła była na początku, to kiedy dostawała się między jej łopatki, była już zimna.

— I moje — dodała Hereswitha. — Mówiłaś, że dla zapachu i połysku. Dlaczego nie mogę też dostać galasówki?

— Bo od niej pociemniałyby twoje ładne miodowe włosy.

— Tatuś nazywał mnie złotkiem. A Hildę nie. Ona nie ma miodowych włosów.

— Blask włosom twoim i Hildy nadaje coś innego niż włosom Ciana. Jego włosy są inne.

Wcale nie, pomyślała Hilda, wcale nie. Włosy jej i Ciana miały nawet taki sam kolor. Albo miały go przed zastosowaniem galasówki.

A kiedy trzęśli się jak mokre szczury, przyszedł służący króla, Inis.

— Jesteś potrzebna — rzekł do Onneny. — Ty i chłopak.

Onnena zabrała ze sobą całą trójkę, bo przemoczone niezadowolone dzieci pozostawione same sobie mają skłonność do wywoływania kłótni.

Ogień na palenisku pośrodku halli płonął jasno, a król Ceredig miał na sobie swój uroczysty płaszcz z wilczych skór i wspaniały torkwes, chociaż w pomieszczeniu znajdowało się tylko dwóch służących, którzy stali pod ścianą.

Onnena i trójka dzieci zatrzymali się w odrzwiach.

— Wejdźcie — odezwał się król.

Onnena zagarnęła jedną ręką Ciana, drugą Hereswithę i ruszyła do przodu. Hilda szła obok Ciana z dłonią za jego paskiem, jak ją nauczono. Denerwowała się, bo denerwowała się Onnena, ale była też ciekawa.

— A więc, kuzynko, dobrze się przez te lata opiekowałaś tymi dziećmi. Ale chłopiec potrzebuje ojca.

— Nie znam jego ojca. Wtedy byłam ładniejsza i nie miałam ochoty wszystkiego pilnować. Jak sam wiesz, kuzynie.

Uśmiechnął się i na chwilę odwrócił, pochylił i podniósł coś spod swojej ławy. Hilda nie widziała, co to takiego, ale Cian najwyraźniej dostrzegł i wilgotna tunika rozciągnięta między jego łopatkami zadrżała w rytm mocnych uderzeń serca.

Król wyciągnął w jego stronę niewielki dębowy miecz z pięknie rzeźbioną i pomalowaną rękojeścią oraz małą tarczę z wikliny.

— No, podejdź, chłopcze.

Onnena go puściła, tak jak Hilda, która pomyślała, że Cian zaraz padnie na miejscu, lecz po chwili udało mu się podejść do króla.

— Masz jeszcze rok do nauki walki bronią, ale kto wie, gdzie będziemy za rok. Chłopiec potrzebuje miecza, a ty nie masz ojca, który by ci go dał. Wyciągnij lewą rękę. — Król nasunął rzemienie nowej tarczy (Hilda czuła trzymający się jeszcze skóry odór garbowania) na rękę chłopca. — Chwyć... Ach, widzę, że już wiesz, co i jak. — Ręka Ciana zesztywniała od siły, z jaką zacisnął dłoń na uchwycie za umbem małej tarczy. — A teraz drugą. — Król włożył w prawą dłoń chłopca rękojeść miecza, a potem uśmiechnął się i powiedział, patrząc na Onnenę: — Nie zrań swoich... Nie wyłup oczu tym dziewczynkom, bo twoja matka obedrze mnie ze skóry.

Wtedy odwrócił się, a Hilda ze zdumieniem uświadomiła sobie, że zrobił to dlatego, że Onnena płacze.

— Chodźcie — powiedziała w końcu głosem, który Hilda ledwie poznała. — Chodźcie. Szybko, szybko. Król poświęcił dość czasu trojgu dzieci z mokrymi głowami.

Przyciągnęła je do siebie i wszyscy razem wyszli z halli.

Kiedy mijali w milczeniu spichlerz, Cian nagle się zatrzymał, uderzył mieczem w tarczę i krzyknął:

— Mam miecz!

— Masz tarczę — rzekła Onnena. — Dokądkolwiek pójdziesz.

Miecz otrzymany od króla: tarcza i ścieżka.

Nadciągała jesień, spadały liście, płomienie się chwiały, a w halli pieśni zaczęły opowiadać o wojnie. Hereswitha mówiła tylko po angielsku, a Breguswitha — kiedy nie uczyła Hildy, że jedna sójka oznacza pecha, a dwie nie podwójnego pecha, tylko coś wręcz przeciwnego — przesiadywała u boku Burgræda, swojego głównego gesitha, i mówiła coś przekonująco, mówiła, wciąż mówiła. Większość ich pozostałych gesithów już spała i piła z ludźmi Cerediga.

— Twój pan umarł, a wraz z nim twoja przysięga — powiedziała Breguswitha do Burgræda pewnego ciemnego popołudnia, kiedy Hilda na wpół drzemała przy biodrze Onneny, ukołysana monotonnym odgłosem skręcania przędzy. — Zostawił tylko dziewczynki, żadnych æthelingów, o których honor możesz walczyć. I może teraz stosowne wydaje ci się zaprzysiężenie miecza i honoru Ceredigowi. Jest królem. Lecz choćby w tej chwili, kiedy płonie ten torf, Edwin odzyskuje Deirę. Zanim nadejdą mrozy, poczuje się bezpiecznie i zwróci się ku Elmetowi. Zmiażdży go. Ceredig mu się nie oprze tak samo, jak liść nie może się oprzeć zimie. — Odchyliła się do tyłu, przedstawiając dzięki swoim gładkim miodowym włosom, pięknie układającej się sukni i złotu połyskującemu na szyi i nadgarstkach obraz swobody i angielskiego bogactwa. — Niewątpliwie wiele osób poniesie tam chwalebną śmierć. — Obejrzała się na jego nastoletniego syna, który grał w kości z ludźmi Cerediga. — Chociaż nie Ceredig.

Burgræd, krępy mężczyzna z siwymi pasmami po obu stronach ust i jedną kością policzkową wyższą od drugiej, w milczeniu powiódł stwardniałym palcem po brzegu swojego pucharu.

— Chcesz za niego umrzeć, bo chcesz dotrzymać swojej przysięgi. Jesteś Anglem. Ale czy on chciałby umrzeć za ciebie? Ile jest warta przysięga wealh?

Wzięła jego puchar i nalała mu piwa, a podnosząc swój własny, rozejrzała się po halli. Hilda mocno zacisnęła powieki. Nawet w wieku trzech lat rozumiała niebezpieczeństwo, wynikające z podsłuchania sugestii, że król we własnej halli jest wiarołomcą: nigdy nie wypowiadaj głośno tego, co jest niebezpieczne.

Napili się piwa. Służący dołożył torfu do ognia, a kiedy odszedł, matka powiedziała jeszcze ciszej:

— Bądź tego pewien. Opuścimy ten las, zanim król Edwin spadnie na Cerediga. Udamy się do niego, do Deiry. Z biegiem czasu moje córki zaskarbią sobie łaski Edwina. Mógłbyś piąć się z nami. I nie byłbyś związany przysięgą gesitha. Mógłbyś ją w każdej chwili odwołać.

Kiedy Burgræd wyszedł, matka pochyliła się i wyszeptała:

— Zamknięta buzia, bystry umysł, mała zadziorko.

Przez jakiś czas wydawało się, że nic się nie zmieni. Cian nigdzie się nie ruszał bez swojego drewnianego miecza i wiklinowej tarczy, zrobił się też męczący, bo co chwila rzucał wyzwanie złośliwym gałęziom albo bez ostrzeżenia atakował rządek grzybów rosnących na rachitycznej brzozie. Przez to Hilda miała mniej spokoju, kiedy spędzała czas na skraju. Jak mogła leżeć nieruchomo, słuchać i obserwować, kiedy na wrzask Ciana gawrony podrywały się z krakaniem w powietrze albo jeleń uskakiwał w podszycie lasu? Jak mogła przyglądać się staremu lisowi, który siedział o poranku w mdłym słonecznym blasku i wylizywał sobie pierś, skoro zrywał się do biegu, bo Cian tarzał się w liściach, walcząc z niewidzialnym wrogiem?

Pomagała Onnenie zbierać jajka i była z siebie dumna, że nie rozbiła ani jednego, próbowała też wraz ze wszystkimi pomagać przy zbiorze orzechów laskowych, chociaż szybko męczyła się chodzeniem, więc trzeba było ją nieść. Siedziała z Hereswithą i słuchała objaśnień matki na temat skręcania przędzy zgodnie z ruchem słońca i przeciwnie do niego oraz tego, jak można zrobić tkaninę o wzorze wynikającym ze skrętu przędzy. W mrocznej halli słuchała chłodnego szczęku łaciny biskupa wealh oraz starego Ywaina, który grał na harfie, jeśli dobrze się czuł. Podobało jej się brzmienie głosu starca, kiedy go rozgrzewał, a potem stukot odkładanej broni, uderzenia ciężkich rękojeści o deski i brązowo-złocisty dźwięk strun. Hereswitha mówiła, że w domu wszyscy Anglowie kolejno brali do ręki lirę, ale Hilda wiedziała, że to niemądre. Czy wojownicy ze swoimi popękanymi głosami mogli śpiewać jak Ywain? Poza tym ich prawdziwy dom został najechany przez oddział Etelfryda Idinga jeszcze przed narodzeniem Hereswithy, a teraz Idingów wypierał Edwin.

I wtedy Hilda przypominała sobie, że jej ojciec nie żyje i że teraz nigdy już nie będzie miała domu; nuciła razem z Ywainem melodię bohaterskiej pieśni i próbowała sprawić, by jej mostek wibrował tak samo, jak na pewno wibrował Ywainowi, kiedy śpiewał: Calan hyddrev, tymp dydd yn edwi / Cynhwrv yn ebyr, llyr yn llenwii: Początek października, schyłek dnia / Wrzawa u ujścia rzeki, wypełniająca brzeg. Wrzawa u ujścia rzeki, śpiewała do siebie, wrzawa u ujścia rzeki.

Przy następnym nowiu, kiedy świstał wiatr, powstała wrzawa w ciemności: wrzawa, kiedy ktoś owinął Hildę płaszczem i ją poniósł, wrzawa, kiedy Cian i Hereswitha, Onnena i Breguswitha, gesithowie — tak nieliczni! — i ich niewolnicy wsiadali do łodzi. Wrzawa w dzień, kiedy przedzierali się na północ w zacinającym deszczu, a morze ryczało jak wiązy jesienią. A potem wrzawa u ujścia szerokiej, szerokiej rzeki i w porcie leżącym daleko w górę jej biegu.

Pochodnie syczały, ich płomienie chwiały się, a Hilda niemal spała, kiedy zniesiono ją po trapie, ale i tak dostrzegła bogatą uprząż koni i lśnienie wysadzanych klejnotami rękojeści oraz broszy spinających płaszcze u szyi. Obudziła się całkowicie, kiedy rozległ się głos jak jabłko, tak mocny i okrągły, że prawie pachnący:

— Pani Breguswitho, król Edwin wita cię w domu.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1 Objaśnienia staroangielskich słów oraz innych terminów można znaleźć w słowniczku na końcu książki (przyp. tłum.).

Rozdział 2 

Pod pewnymi względami nowe życie Hildy nie różniło się tak bardzo od poprzedniego. Jej dni, dni spędzane na dworze, były dniami stałego przemieszczania się od królewskiego vill do królewskiego vill: Bebbanburga w chudych miesiącach dla bezpieczeństwa zapewnianego przez skalne ściany i zimne szare morze oraz Yeaveringu pod koniec wiosny, kiedy bydło jadło słodką świeżą trawę, a mleko żółciło się od tłuszczu. Następnie na południe do muru starego cesarza, do osad zbudowanych z kamienia, potem dzień w wielkim domu Osrica w Tinamutha, łodzią wzdłuż wybrzeża do szerokiego ujścia tej rzeki, szerokiego jak morze, wczesnym latem w górę rzeki do Brough, a czasami do Sancton i zawsze w środku lata do doliny powolnej rzeki, gdzie leży Goodmanham i gdzie położone na wzgórzach lasy są szkarłatne od kwiatów, kószki ciężkie od miodu, a pola falują zbożem. Następnie dwadzieścia jeden mil do Yorku z jego mocnymi murami, rzecznymi drogami do przewożenia ostatnich słodkich jabłek oraz pierwszych gruszek i z wysokimi wieżami na wypadek zaciekłej wojny, zimowej wojny.

Król i jego dwór spędzali miesiąc tu, dwa miesiące tam, przejadając miejscowe dary, nakładając i ściągając daniny, wysłuchując miejscowych skarg i wydając wyroki.

— Ale dlaczego? — zapytała Hilda, kiedy musieli się spakować i znowu opuścić Sancton, a ona właśnie poznała gawrony w bukowym zagajniku, żaby przy południowym stawie i jeden szczególnie piękny, stary grab, na którego wygięte gałęzie mogła się wspinać nawet ona. Patrzyła, jak matka i Onnena składają suknie i zwijają nogawice, i rzuciła na podłogę swoje pudełko ze skarbami. — Nie chcę!

Tęczówki jej matki, bladoniebieskie jak niezapominajki zwarzone niewczesnym mrozem, zwęziły się, lecz jej głos pozostał spokojny.

— Spakujesz to.

— Nie.

— Dobrze. Zostawimy cię więc...

— Jestem światłem świata!

— ...a kiedy odjedziemy, przyjdą wilki, lisy i duchy.

Hilda nie bała się lisów, może nawet nie bała się wilków, nie w lecie, kiedy były dobrze odżywione. Ale duchów...

Matka kiwała głową.

— Chuchną ci na twarz, kiedy będziesz spała, i na zawsze zostaniesz uwięziona w zimnym śnie.

Hilda podniosła pudełko i zaczęła szukać swoich skarbów — drewnianej broszki, którą wyrzeźbił i pomalował dla niej Cian, zęba rekina, który dała jej Hereswitha w ostatnie Gody, magicznego kamyka, który doskonale leżał w jej dłoni. Zmarszczyła brwi. Kamyk wydawał się mniejszy niż zazwyczaj.

— Ale dlaczego? — zapytała.

— Co dlaczego?

— Dlaczego ciągle się przeprowadzamy?

— Bo tak już jest.

— Ale dlaczego?

— Bo inaczej zjedlibyśmy wszystko i nie mielibyśmy gdzie mieszkać.

Hilda zastanowiła się nad tym.

— Kiedy tata był æthelingiem, nie wysyłaliśmy najpierw tych wszystkich posłańców.

— Ætheling jest jednym z wielu ludzi, który może zostać królem — odparła Breguswitha. — Twój wuj jest jedynym królem. Podróżuje z pięciuset ludźmi. Król nie może tak po prostu spakować bochenka chleba i worka soli i ruszyć ku horyzontowi. Najpierw musi wysłać do swoich zarządców wiadomość: Jakie były żniwa? Jakie są drogi i zapasy drewna? Gdzie płynie miód, gdzie są potrzebne królewskie kobiety do tkania, skąd trzeba odpędzić bandytów i gdzie są dobre tereny łowieckie? Potem musi zebrać żywność i inne zapasy na drogę. I wtedy wyrusza konno jego posłaniec, żeby kazać zarządcy vill zacząć warzyć piwo, zabijać bydło, rozścielać sitowie. Dopiero wtedy my możemy wyruszyć w podróż.

— A kiedy dotrzemy na miejsce — powiedziała Onnena — zjemy wszystko i pojedziemy dalej.

Hilda odłożyła kamyk na bok. To był tylko kamyk.

— Ale dlaczego nie możemy zostać? Dlaczego wuj Edwin nie może mieć domu jak wszyscy inni?

— Jego domem jest cały kraj.

— Tak, ale dlaczego?

— Musi być widziany.

— Tak, ale...

— I nie może tak po prostu kazać zarządcy każdej posiadłości, żeby wysyłał mu daninę. Bo jeżeli nie przypomina się zarządcy o obecności króla, to może on zacząć się uważać za tana. Zaczyna widzieć kraj jako należący do niego, zastanawiać się, dlaczego nie mógłby posyłać królowi tylko części swojej żywności, piwa, miodu. Bunt zawsze zaczyna się od tego, że zarządca chce być królem. Tego Frankowie jakoś nie mogą się nauczyć.

Lecz Hilda już nie słuchała. Bawiła się swoją sosnową szyszką, wspominając puchatą rudą wiewiórkę, którą spłoszyła tego dnia, kiedy znalazła szyszkę.

Każdego lata Edwin wybierał się na wojnę wraz ze swoim zbrojnym oddziałem liczącym dwustu gesithów, zaprzysiężonych zginąć lub zdobyć chwałę, oraz z ich służącymi, końmi i wozami, a także garstką wspólnych kobiet. Wracali zawsze przed nastaniem jesieni, obładowani, zależnie od wojny, angielskimi bransoletami noszonymi nad łokciem i wielkimi krzykliwymi broszami, brytyjskimi sztyletami o grawerowanych srebrnych rękojeściach — chociaż ich klingi nie dorównywały wyrobom angielskim czy frankijskim — lub dziwnymi ciężkimi monetami. Wracali z ustami pełnymi przechwałek i opleceni pasami do mieczy o zawiłych zdobieniach. I zawsze pod koniec lata było o kilku lśniących od złota mężów o donośnych głosach i twardych torsach więcej. Nie wszyscy byli Anglami, lecz pili, krzyczeli i przechwalali się tak samo. Matka Hildy kazała jej nie wchodzić im w drogę.

— Nasz czas jeszcze nie nadszedł. Na razie żyjemy jak myszy w oborze. Wszyscy wiedzą, że tu jesteśmy, ale nie jesteśmy warte uwagi. Zamknięta buzia, bystry umysł.

Breguswitha uczyła ją zbierania i suszenia ziół, a Hereswithę zaczęła niepostrzeżenie zabierać na jakieś tajemnicze lekcje, lecz kiedy ta usiłowała dzielić się zdobytą wiedzą z Hildą, nie miało to żadnego sensu.

Siedziały i tkały za pomocą tabliczek zwykły pasek materiału na wykończenie przy szyi albo mankiecie. Hilda opowiadała siostrze, jak to jaskółki przylatują dopiero wtedy, kiedy motyli z czarno-czerwonymi skrzydłami jak wysadzanymi klejnotami robi się więcej niż kapustników.

— Przybij wątek — powiedziała Hereswitha.

— Ale ja go przybiłam zaraz, jak obróciłam — odparła Hilda. — To zepsuje wzór.

— Rób, co mówię. Jestem starsza.

Tak więc Hilda przybiła nici wątku, by ułożyły się gęściej w poprzek osnowy, ponieważ Hereswitha zrobiła chmurną minę, którą przybierała, gdy była niezadowolona, po czym uśmiechnęła się niepewnie do siostry.

— Mama mówi, że istnieją różne sposoby uśmiechania się do ludzi — powiedziała Hereswitha.

— Jak...

— Kiedy król mnie zauważa, robię tak — Hereswitha przerwała Hildzie. Wyprostowała się i uśmiechnęła dumnym, pełnym zadowolenia uśmiechem, który wstrząsnął małą. — Spróbuj.

Hilda pokręciła głową.

— Spróbuj.

— Nie. Nie jestem zadowolona.

Hereswitha roześmiała się.

— To nie ma znaczenia! No cóż, nieważne, chyba jesteś za mała, żeby to zrozumieć.

Przekręciła tabliczkę.

Hilda przybiła wątek. Wzór był już popsuty. Równie dobrze mogła sprawić siostrze przyjemność.

Hereswitha skinęła głową.

— Dobrze. I jeszcze jedno: jeżeli czujesz, że się uśmiechniesz, słysząc przechwałki jakiegoś gesitha, musisz tak pochylić twarz, żeby opadły ci włosy i ją zakryły. O, tak.

— To wiem! — Hilda dokładnie pamiętała słowa matki; światło świata musi pamiętać wszystko. Powtórzyła je z dumą: — Mężczyźni się boją, że kobiety ich wyśmieją. Kobiety się boją, że mężczyźni je zabiją.

Hereswitha zamrugała i wykrzywiła się. Pochyliła się do przodu, uderzyła Hildę w ramię i wybuchnęła płaczem.

— Nienawidzę cię!

Cisnęła robótkę na ziemię i uciekła.

Hilda podniosła tkaninę w zadumie. O co chodziło? Zapyta matkę. A może nie. Ostatnio, kiedy pytała o coś Breguswithę, otrzymywała odpowiedzi, które nie miały żadnego sensu — jeśli w ogóle jakieś otrzymywała. Pytanie o to, gdzie się podziewają jaskółki w zimie, wywołało tylko przerwę w ucieraniu ziół i pytanie:

— Zima to niepewny czas. Dlaczego król podczas Godów wyprawia uczty?

— Żeby sprawić ludziom przyjemność?

— Króla nie obchodzi, czy ludzie są zadowoleni. Zależy mu na tym, żeby uważali go za silnego. Podaj mi goryczuszkę.

Hilda podała matce roślinę. Myślała o zimie, domu i sile we własnej halli.

— Aha, silniejszego od wszystkich innych. Jak bez zarządcy, który przebywa w vill — powiedziała.

Wyszło nie tak, jak chciała, ale wiedziała, co ma na myśli.

Tak jak matka; ona zawsze znała słowa, których nie umiała znaleźć Hilda. Uśmiechnęła się, lecz powiedziała tylko:

— Ten korzeń został wyrwany za wcześnie. Goryczuszkę najlepiej zbierać jesienią.

Hilda rosła. Chwiały się jej mleczne zęby. Teraz umiała już skrzyżować nogi i opierać się na rękach, i wyliczyć z imienia wszystkie psy króla i jego konie. Utkała pierwszy idealny wzór tabliczkowy i zapamiętała dość imion bohaterów Gododdinu, żeby sprzeczać się z Cianem, kiedy ich wymieniał, powalając ich swoim drewnianym mieczem. Czasami ćwiczyła razem z nim z kamieniem w każdej dłoni, jak muszą to robić chłopcy, którzy mają nadzieję zostać królewskimi gesithami. Czasami wymachiwała mieczem z patyka; dawno temu nauczyła się, że udając Branwenę Zuchwałą, sprawia Cianowi wielką przyjemność, tak jak on sprawiał przyjemność jej, siedząc cicho, kiedy ona obserwowała i słuchała. Pamiętali: „Jesteśmy nami”.

Teraz jednak umiała się wspinać na drzewa i czasami gdy Cian chciał się bawić w bohatera, a ona nie, biegła do drzewa — wszędzie miała swoje ulubione — wchodziła na nie i chowała się wśród liści, nie reagując na wołanie przyjaciela. Także kiedy Onnena chciała myć jej włosy w paskudną pogodę, wspinała się pod płatew i pochyłe krokwie. Nikt nigdy nie patrzył w górę, nawet matka. To była jej tajemnica. Ale najbardziej lubiła drzewa. Ukryta w listowiu czasami tkwiła w takim bezruchu, że nawet ptaki zapominały o jej obecności.

Tak jak dzisiaj, dnia gorącego jak na późną wiosnę, słonecznego, lecz ponurego. Później spadnie deszcz. Na razie w liściastej kryjówce, jaką stanowił ogłowiony jesion drzemiący przy ścieżce drwali, było chłodniej. Hilda usadowiła się wygodnie, oparta plecami o spękaną korę, i patrzyła, jak puchate pierwiosnki zeskakują ze swojego na wpół zbudowanego gniazdka wśród pokrzyw i szukają w liściach na ziemi czegoś miękkiego na wyściółkę.

Tak spokojnie siedziała, oddychając chłodnym powietrzem o zapachu liści, że na gałęzi przy jej twarzy wylądował krogulec skupiony na pierwiosnkach poniżej i popatrzył na nią oczkami koloru nagietka. Przypatrywali się sobie nawzajem całą wieczność. Krogulec mrugnął raz i drugi, a potem zeskoczył z gałęzi, machnął skrzydłami i zniknął wśród drzew po drugiej stronie ścieżki.

Dwór opuścił Sancton, zanim pierwiosnki wykluły się z jajek. Hilda miała nadzieję, że krogulec ich nie upoluje.

Letnia wojna skończyła się wcześnie, a dwór przebywał w Goodmanham. Hilda miała sześć lat — była wysoka i nabrała zdecydowanych rysów twarzy („Same kości — powiedziała matka — jak u twojego ojca”). Pewnego gorącego dnia matka zabrała dokądś Hereswithę; kiedy wróciły, Hereswitha miała przepaskę z rozmaitymi puzderkami i szkatułkami. Pokazała je Hildzie po jednym. Miała dostać od królowej Cwenburh własną przybijaczkę, tępy miecz po jakimś od dawna nieżyjącym æthelingu. Miała pomagać innym kobietom w chacie tkackiej. I czy ta pozłacana igła nie jest wzorem piękna? Jej gemæcce miała zostać kuzynka samej królowej: ktoś, z kim miała już na zawsze razem tkać i łkać.

Hereswitha wyglądała na szczęśliwą, więc Hilda cieszyła się razem z nią — przynajmniej jej siostra miała coś własnego, coś, co mogła porównać z sobą wyśnioną przez matkę podczas ciąży. Potem Hilda ucieszyła się jeszcze bardziej, bo uświadomiła sobie, że wszystkie kobiety, łącznie z matką i Onneną, tak będą zajęte Hereswithą, że jej i Cianowi może się udać wymknąć do podnóża świętego wzgórza leżącego na południe od vill.

Płaski, nisko położony teren był w przeciwieństwie do większości kredowych wzgórz zaciemniony i wilgotny. Hilda szła przodem przez stary szeroki rów odwadniający, teraz zarośnięty dębami, ostrokrzewami i kolczastymi dzikimi jabłonkami, a potem przez nasyp w większości ukryty pod paprociami — mimo grożącego niebezpieczeństwa grasujących wojsk Cian musiał wepchnąć swój drewniany miecz za pas i pomagać sobie we wspinaczce rękami — do grząskiego zagłębienia z nieruchomym stawem i omszałym głazem u jego płytkiego końca, gdzie słońce wydobywało z mroku błotniste dno. Słyszała tylko dalekie gwizdanie kosa i szemranie źródła. Ciekawiło ją, skąd się bierze ta woda. Zastanawiała się nad tym po brytyjsku, w języku dzikich i tajemnych miejsc.

— Nie podoba mi się tu — odezwał się Cian, też po brytyjsku, bo tak woleli mówić, kiedy byli sami. — Pachnie tu leśnymi ælfami i nie ma miejsca, żeby się zamachnąć mieczem. — Natychmiast zadał swoim słowom kłam, wyciągając miecz zza pasa i atakując niewidzialnego przeciwnika. Hildzie przyszło do głowy, że teraz i Hereswitha, i Cian mają swoją ścieżkę. Ona miała tylko sen matki. — Zrobię ci miecz — powiedział Cian — i będziemy dalej walczyć w okopie.

Wskazał na przewróconą olchę, która, jak podpowiadało Hildzie doświadczenie w tych sprawach, stanowiła w jego wyobraźni krawędź okopu.

Nie westchnęła, chociaż nie lubiła bawić się w walki w okopach. Oznaczały one podpalanie zarośli kolcolistu, co łączyło się z licznymi przerwami, kiedy to Cian wymachiwał wyimaginowanymi płonącymi gałęziami i badał wyimaginowany wiatr.

— Lepiej zrób mi włócznię, to będziesz mógł być bohaterem Moreiem, a ja będę tym wielkim niezdarą na górze, który cię dźga i zaraz zamienia się w pokarm dla kruków.

W ten sposób mogła zostać nad wodą i podczas wymachiwania gałęziami oraz badania wiatru mogła się przyglądać stawowi i tym wszystkim żyjątkom, które zbliżały się do brzegu. Poza tym, żeby zdobyć długą, mocną gałąź, Cian musiał się cofnąć aż do dębów.

Kiedy odszedł, Hilda usiadła, oparła się plecami o głaz i zamknęła oczy. Gdyby to była noc, poczułaby woń woskownicy. W nocy na pniu przewróconego drzewa siedziałyby myszarki i w blasku księżyca wycierałyby sobie wąsy z rosy. W nocy może dostrzegłaby wodne duszki, które na pewno tu mieszkały. A tymczasem poruszała językiem przedni ząb, który ledwo się trzymał.

Cian wkrótce przyniósł jej włócznię: znalezioną na ziemi gałąź jesionu, grubszą od jej ręki w nadgarstku i mocno zakrzywioną. Cian uśmiechnął się szeroko i powiedział:

— Och, zabiję dwudziestkę waszych włóczników! Zamknij oczy! — I odskoczył.

Hilda odśpiewała trzy uzgodnione linijki: „Uwieńczony wieńcem wódz... uwieńczony wieńcem przywódca... uwieńczony wieńcem lśniący wojownik”, a potem rozchyliła paproć rosnącą na olsze i popatrzyła w dół. Cisza. Spokój.

Po omszałej korze pełzła powoli gąsienica w kremowe paski. Hilda wzięła ją do ręki i rozejrzała się za miejscem, gdzie mogłaby ją bezpiecznie umieścić z dala od nadchodzącej bitwy.

W końcu wybrała czeremchę rosnącą przy skalistym krańcu stawu. Była stara jak na czeremchę i miała ten dziwny, sękaty wygląd drzew, które nie osiągały wieku dębów i wiązów. Drzewcem swojej zakrzywionej włóczni zaczęła grzebać w ziemi przy korzeniu drzewa. Była lżejsza i suchsza od ziemi przy drugim końcu stawu. Od ruchów ramion Hildy chwiał się jej ząb.

— Co robisz? — zapytał Cian. Stał na powalonej olsze spocony i z gniewną miną. — Jak możesz opuszczać swoje stanowisko, żeby sobie kopać?

Teraz Hilda, którą bolał ząb, spojrzała na niego z gniewem.

— Jak możesz ciągle bawić się w to samo?

— To nie jest zabawa! — Twarz Ciana poróżowiała. Hilda zobaczyła, że jego brwi nie pasowały kolorem do jego włosów. — Co takiego ważnego robisz?

Czując przypływ przekory tylko dlatego, że miała już dość zabawy w wojnę, Hilda odpowiedziała:

— Kopię tym kijem.

— To jest włócznia.

— To jest kij.

Przeciągnęła powoli dłonią po zgięciu gałęzi, a potem nacisnęła jej tępym końcem swoją dłoń i mu ją pokazała: krew się nie pojawiła.

Cian potarł wargę kłykciem.

— Kiedy walczymy jako bohaterowie, to to jest włócznia.

„Proszę cię — mówiło jego spojrzenie — proszę cię”.

I tak po prostu już nie chciała sprawiać mu przykrości; nie wiedziała, dlaczego tak robi, tylko że ona też chciała powiedzieć: „Proszę cię, proszę”. Przykucnęła obok korzenia, przy którym kopała.

— Odsłaniam korzeń, żeby sprawdzić, czy rację ma niewolnik Eochaid i na jego końcu jest tęcza, czy rację ma moja matka i pośrodku znajduje się korzeń drzewa świata i jednooki bóg.

— Ciągle czegoś szukasz.

— Jestem światłem świata.

— Szukanie, jak i dlaczego coś się dzieje, jest dobre dla plotkarzy i kapłanów — stwierdził Cian, nie tyle z pogardą, ile ze zdumieniem, lecz nie dlatego, że Hilda to robi — zawsze się tak zachowywała — ale że o tym rozmawiają.

— Dla plotkarzy i kapłanów, owszem, a także dla rzemieślników i królów — rzekła. — I czy Morei nie był obeznany z ogniem?

— To prawda — odparł Cian, wyciągając szyję, by lepiej widzieć.

— I dawni bohaterowie rzeczywiście czasami odczuwali potrzebę zakopania swojego skarbu.

Cian przeszedł nad powalonym drzewem i znalazł się obok Hildy.

— Pomogę.

Znalazł sobie kij — jego miecz był tylko mieczem — i po chwili kopali razem, czując na plecach ciepło słońca.

— Rośnie coraz głębiej — powiedział po chwili Cian.

— Jutro będziemy kopać dalej.

Wstał, przeciągnął się i powiedział w stronę horyzontu:

— A teraz będziesz ze mną bohaterem i zdobędziemy razem mur? Ramię w ramię?

— Znowu mam być Branweną?

Hilda nie potrafiła ukryć znużenia w głosie.

— Bądź, kim chcesz. — Cian zawsze był wspaniałomyślnym panem. — Wybieraj.

— Owein — powiedziała. — Miał błękitny, lśniący miecz, ostrogi całe ze złota...

— Nie, ja jestem Oweinem. Zawsze jestem Oweinem.

— A zatem będę olbrzymem Gwvrlingiem: pił przezroczyste wino, by z wroga przed bitwą szydzić; żniwiarze śpiewali o wojnie, o wojnie ze skrzydłem lśniącym, o wojnie śpiewali minstrele...

Wypluła ząb. Leżał na trawie u jej stóp biały i czerwony. Wpatrywali się w niego.

— Niedługo wyrośnie ci inny, mocniejszy.

Skinęła głową.

— Musisz go schować, bo inaczej może ci go ukraść czarnoksiężnik do jakiegoś zaklęcia.

Wsunęła go za szarfę.

— Leci ci krew.

Wytarła usta ręką. Mała, jaskrawa smuga.

— Błyszczała krew — wyrecytowała następny fragment wiersza o olbrzymie Gwvrlingu.

— I błyszczał róg w halli Eiddina! — powiedział Cian z ulgą. Wyciągnął przed siebie kij, którym kopał. — Gwvrling musi mieć miecz. Chodźmy!

Przeleźli przez powalone drzewo i razem zaczęli wywijać mieczami w walce z niewidzialnym wrogiem: Y rhag meiwedd, y rhag mawredd, y rhag madiedd — na przedzie są wojowniczy, na przedzie są szlachetni, na przedzie są dobrzy.

Po chwili jak zwykle stwierdzili, że zabawniej jest wymachiwać mieczami na siebie nawzajem i jak zwykle Hilda otrzymywała więcej ciosów, bo Cian miał dłuższe ręce, dłuższy miecz, a także tarczę.

Po jednym szczególnie mocnym uderzeniu w ramię Hilda odskoczyła do tyłu.

— Zamieńmy się na chwilę bronią.

Nigdy przedtem nie odważyła się o to poprosić, ale tego dnia krwawiła jak prawdziwa potomkini Yffiego. Cian pomyślał chwilę, a potem wyciągnął swój miecz w stronę Hildy, żeby wymienić go na jej kij, i zsunął tarczę z ręki.

Znowu rzucili się na siebie i Hilda stwierdziła, że przyjęcie ciosu na tarczę jest o wiele lepsze niż otrzymanie uderzenia w żebra. Waliła zapamiętale.

— Zamieniamy się z powrotem — powiedział Cian, lekko dysząc.

— Jeszcze chwilę.

— Miecz jest mój. Chcę go mieć.

Hilda nie chciała oddać broni, a pragnienie posiadania miecza sprawiło, że jej umysł stał się gładki i twardy jak ściana z tarcz.

— Jest twój, całkowicie i tylko twój, podarowany ci przez króla Cerediga. Nie mógłby temu zaprzeczyć nikt, kto chodzi po tej ziemi. Nie zaprzeczam temu ja. Proszę cię o wielką przysługę, o wielkoduszność bohatera.

Cian zamrugał.

— I kiedy będziemy walczyć, będziesz mógł pomyśleć sobie w tajemnicy: Ta broń jest moja, wystarczy, że powiem słowo, a znowu znajdzie się w moich rękach, mam moc odebrania jej w każdej chwili, w każdej chwili.

Cian uniósł się na palcach stóp i z powrotem opadł na pięty. Zastanawiał się.

— W każdej chwili?

— W każdej chwili.

— Jest moja?

— Twoja. To jest twoja tajemna moc.

Matka powiedziała, że posiadanie tajemnic napełnia mężczyznę poczuciem mocy.

— A więc dobrze. Możesz zatrzymać tarczę na jakiś czas.

Uniósł swój kij i zaatakował. Walczyli przez chwilę.

Hilda cofnęła się jeszcze raz.

— A teraz twój miecz i twoja tarcza wracają do ciebie.

Wziął je, oddał Hildzie kij i uśmiechnął się.

— Należą do mnie. Ale kiedyś znowu ci je pożyczę. Jutro. Jutro, kiedy wrócimy, żeby wykopać twój dół.

Skinęła głową.

— Gorąco — stwierdziła.

Usiedli nad stawem. Hilda wsuwała kij do wody i wyciągała go z powrotem. Liście czeremchy szeleściły poruszane wiaterkiem.

— Lubisz wodę.

— Tak.

Odłożyła kij i patrzyła, jak po powierzchni stawu pomyka nartnik.

— Nie boisz się sidsa?

Tym słowem jej matka określała czarnoksięstwo lub czary, a nie dziką magię związaną z takimi ukrytymi miejscami — Anglowie nie mieli dla niej nazwy. „W rzekach i przy źródłach mieszkają wodne duszki i nie należy im przeszkadzać” — mówiła Onnena.

— Nie. — Była światłem świata. Poza tym matka mówiła, że zła jest stojąca woda. Skrzywiła się lekko jak Breguswitha i powiedziała po angielsku: — Nie należy dowierzać stojącej wodzie. Lśni i migoce, lecz wyglądem zwodzi.

Oboje zachichotali. „Lśni i migoce, lecz wyglądem zwodzi”.

— A mimo to jest taka... magiczna — rzekła Hilda po brytyjsku. — Spójrz. — Wsunęła ukosem kij do wody. — Widzisz, jak woda go przełamuje?

— Tak!

— A jednak kiedy go wyciągam, jest cały. — Wysunęła kij z wody i wsunęła go z powrotem dwa razy. — Cały, złamany, cały, złamany. — Jaki duszek łamie go i naprawia? A może to tylko czar? Posłuchaj. — Liście czeremchy znów zaszeleściły, a potem zaszumiały głośniej na wietrze wiejącym nad nimi i nad stawem. — Czujesz ten oddech? A teraz spójrz tu, na dół. Błoto wydaje się pofałdowane, prawda?

— Tak.

— Ale jest gładkie.

— Pofałdowane. Widzę to.

— To dotknij ręką dna.

— Jeśli zakłócę magię duszka, to mnie zje.

— Nie zje cię. Złożę mu ofiarę.

Wyjęła zza szarfy ząb i wrzuciła go do stawu. Zamknął się nad nim miękki muł i ząb zniknął.

— Oddałaś duszkowi samą siebie!

— Złożyłam mu w ofierze ząb, a wkrótce będę ich miała więcej. — Dotknęła jednak językiem wrażliwego dziąsła i pomyślała z nadzieją, że nowy ząb nie będzie należał do duszka, że pewnego dnia nie utonie, kiedy duszek weźmie sobie, co do niego należy. — Włóż rękę do wody.

Cian podwinął rękaw koszuli i ostrożnie zanurzył rękę w stawie.

— A teraz połóż dłoń na dnie. Powiedz, czy jest pofałdowane?

— Jest gładkie.

Poklepał błotniste dno, wzbudzając brązowe męty. Hilda przestraszyła się nagle, że znajdzie jej ząb i wyjmie go z wody.

— Ostrożnie, ostrożnie. Możesz już wyjąć rękę. — Uniosła twarz ku niebu. Wiatr znowu przycichł. — Bestia znowu zapada w sen i zapomina rzucić czar. Widzisz teraz, że piasek jest gładki i z wyglądu, i w rzeczywistości. Tylko kiedy wodny duszek oddycha, rzuca ci na oczy zasłonę.

Cian wytarł rękę o trawę, a potem do sucha o tunikę.

— Jutro pokażesz mi więcej magii.

— Jutro pokażę ci wielką żabę, która połknęła serce hægtes.

Lecz nazajutrz zarządca Goodmanham oznajmił, że nastała pomyślna pora na zżęcie reszty lnu — łodygi pożółkły od dołu — i do pracy zostali wciągnięci wszyscy sprawni członkowie społeczności, młodzi i starzy, nawet tanowie, Wilgar i Trumwine, którzy przybyli z wizytą. Mężczyźni wyrywali z ziemi całe rośliny; domownicy, głównie wealh, zbierali łodygi i wiązali je w wiązki, a potem ustawiali w kopki do wyschnięcia. Rozkładali na ziemi płachty materiału i potrząsali wysuszonymi wiązkami, z których wypadały ze stukotem ziarna; dzieci starannie składały płachty i zanosiły je kobietom, które ostrożnie zsypywały maleńkie złocistobrązowe ziarna do dzbanów i odsyłały płachty do ponownego rozłożenia; wówczas inni wealh przeciągali powiązane łodygi przez rzędy ostrych zębów wbitych jak groty strzał w słupy, by pozbyć się pustych torebek nasiennych. To była żmudna robota, przy której chciało się pić i można było zarobić mnóstwo zadrapań; dzieci, zarówno wysoko urodzone, jak i niewolne, biegały tam i z powrotem z dzbanami gruitu — piwa wrzosowego.

Sądząc po jego żywicznym zapachu, był to specjalny produkt jej matki, przesycony woskownicą, który, jak Hilda już wiedziała, wywołuje głośny śmiech i daje energię do całodziennej pracy. Wiele kobiet nie piło i posyłało ją z pustymi dzbanami do rzeki.

Matka nagarnęła maści trzema palcami, podała garnuszek Hildzie i ogrzała tłustą maź w dłoniach. Kiedy wcierała ją w plecy Wilgara, Hilda pomyślała, że przypomina on szczeciniastego czarnego wieprza posmarowanego smalcem przed nabiciem go na rożen. Postawiła garnuszek w cieniu na końcu ławy i patrzyła, jak matka ugniata zbite mięśnie, wbijając kciuki w tłuszcz i wodząc dłońmi wzdłuż ścięgien jak siodlarz, który wbija igłę w grubą skórę.

— Przez ostatnie dwa lata plony musiały być obfite — powiedziała Breguswitha do mężczyzny, stękającego z zadowolenia. — Jesteś jak utuczony wół.

Zgodził się, że bogowie byli życzliwi, a pogoda sprzyjała. Przez chwilę rozmawiali o plonach w jego dolinie na północy i jego rolnikach, a potem Breguswitha klepnęła go po ręce i podała kurtę.

Wilgar ją włożył, mrużąc oczy w popołudniowym słońcu, i poruszył ciałem na różne strony.

— Jest lepiej — stwierdził ze zdumieniem.

— Poradzisz sobie — rzekła Breguswitha.

Patrzyły, jak wraca do halli i w wejściu sztywnieje, by przyjąć uderzenie Trumwine’a w ramię.

— Robi się gruby — powiedziała Breguswitha głosem świadczącym, że nie wypowiada wszystkich swoich myśli.

Hilda zajrzała do garnuszka.

— Wystarczy dla kobiet?

Breguswitha wytarła ręce w fartuch.

— Widzisz tu jakieś kobiety?

Byli tylko służący śpieszący do halli z wiadrami piwa na koromysłach i półmiskami chleba. Hilda pokręciła głową.

— A jak myślisz, dlaczego tak jest?

Zastanowiła się chwilę.

— Bo dziewczynki się nie popisują?

Breguswitha prychnęła z rozbawieniem, usiadła na ławie i wytarła przedramiona.

— Nie mylisz się całkowicie, ale jest w tym coś jeszcze. Mężczyźni mają ręce silniejsze od nas. Ta siła jest ich słabością. Zapominają... — Z halli dobiegł śmiech. Zaczęło się picie i przechwałki. — Mam zajęcie. Porozmawiamy kiedy indziej. Obserwuj kobiety i mężczyzn, wejdź w nich. Wyobraź sobie, co myślą. I pamiętaj, co powiedziałam.

Drugiego dnia moczenia rzeka płynęła powoli, powietrze było nieruchome i ciężkie od smrodu namokłego lnu. Breguswitha i Onnena znajdowały się w piwnicy pod wielką drewnianą hallą i dzieliły płótno na bele dla kupców i bele dla domu; Hereswitha i Mildburh w chacie tkackiej przywiązywały ciężarki do osnowy na zwykłe płótno. Hildzie już dawno się znudziło obserwowanie kobiet i mężczyzn z poddasza obory i spod ławy w halli (płatew w Goodmanham znajdowała się nisko, na tyle blisko palenisk, że za pierwszym razem, kiedy spróbowała się na niej ułożyć, Hilda kaszlała i krztusiła się). Wydawało się jej, że wszyscy tylko się nawzajem okłamują; kobiety robiły to, chichocząc, a mężczyźni przechwalając się. Nie miała pojęcia, co to ma wspólnego z siłą.

Tak więc dzisiaj o tym zapomniała i razem z Cianem poszła za królem i jego domownikami — doradcami, rozmaitymi grupami wojowników wraz z ich psami bojowymi i gończymi, kapłanami, ludźmi proszącymi o sprawiedliwość i służbą — na łąkę. Psy usadowiły się w cieniu olszyny w zakolu rzeki, a Hilda, mając za sobą Ciana, ostrożnie wyciągnęła pięść w stronę Gwen, ogromnej, pokrytej bliznami wilczarzycy, którą w miarę możliwości czasami karmili i która w związku z tym niekiedy pozwalała im się do siebie zbliżać. Gwen powąchała piąstkę dziewczynki, a potem uniosła pysk w stronę Brannocha, przywódcy — dzikarza, i to wściekłego, chociaż nie tak wściekłego jak brutalnie traktowane psy bojowe — który po kilku pomrukach oblizał się i położył głowę na łapach. Dzieci usiadły powoli, Hilda odważyła się oprzeć o bok Gwen i wszyscy pogrążyli się w półdrzemce, słuchając szmeru rzeki, brzęczenia much, śmiechu pijanych wojowników i skargi petenta.

Edwin, krępy mężczyzna o kasztanowych włosach, przetykanej siwizną brodzie i ciężkich bransoletach na obu rękach, siedział na rzeźbionym stołku pod dębem, u boku mając głównego rządcę, Coelgara, a wokół siebie doradców. Podbródek oparł na pięści, a oczy utkwił w petencie, jednorękim tutejszym tanie przed laty nagrodzonym dziesięcioma łanami przez Etelryka Włócznię za oddane usługi, który skarżył się na miejscową wdowę, że ustawiła w rzece — jego rzece — pułapki na węgorze.

Etelryk Włócznia. Dziad Hildy. Dziewczynka wytężyła słuch.

Edwin miał twarz zwróconą w stronę mężczyzny i w odpowiednich chwilach uśmiechał się oraz kiwał głową, lecz po kilku zdaniach jego stopy zaczęły się poruszać po trawie tam i z powrotem. Hilda wyrwała źdźbło, wsunęła do ust grubszy koniec i zaczęła się przyglądać Edwinowi błądzącemu wzrokiem po swoich domownikach. Byli tam kapłani — biskup z brytyjskiego zachodu (według matki szpieg przybranego brata Edwina, Cadwallona ap Cadfana), Irlandczyk o cichym głosie (który przyniósł wieści o Dál Fiatach oraz ich nadziejach związanych z wyspą Vannin), Coifi, ambitny młody kapłan wielkiej świątyni, kobieta, która zajmowała się studnią Eilen (albo, jak powiedzieliby niektórzy, zajmowała się przede wszystkim potrzebami niechlujnego miejscowego księdza od świętej Elen), gesithowie (wołający o więcej piwa, więcej miodu, „Więcej białego miodu”, „Białego miodu, o tej porze!”, mruknął służący, otwierając drugą beczułkę i kiwając na wealh, by zabrał pustą), zaufany doradca od Eorpwalda, chmurnego nowego przyszłego króla Anglów Wschodnich, oraz jego dwaj synowie, młodzi æthelingowie, Eadfrith i Osfrith (nie miał córki, na razie nie urodziła się jeszcze tkaczka pokoju). Wzrok Edwina błądził od jednego do drugiego. Hilda widziała, jak w ten sposób patrzył pies na swojego pana, kiedy usiłował się domyślić, w której ręce trzyma kość.

Gwen obudziła się ze stłumionym szczeknięciem i strząsnęła Hildę na trawę, po czym zaczęła się energicznie drapać i przeciągnęła się, przez co całe stado zaczęło się także otrząsać, przeciągać i drapać; po chwili Hilda też tego spróbowała: powolne rozciągnięcie rąk, potem po kolei nóg. Podobało jej się to. Nacisk stóp na trawę, długa linia pleców. Rozciągnęła się jeszcze raz. Obok niej Cian naśladował ją kończyna po kończynie. Następnie spróbował podrapać się prawą stopą za uchem i przewrócił się ze śmiechem, więc chociaż Hilda wiedziała, że jej się to nie uda, też musiała spróbować. Zanosili się śmiechem, psy zaczęły szczekać, a jeden z nich, zdezorientowany, kłapnął zębami na innego i wkrótce już wszystkie warczały i toczyły pianę z pysków, a wojownicy krzyczeli i rzucali bransolety jako stawki zakładów. Któryś pies chwycił zębami pysk drugiego; ze sztywną szyją i napiętymi mięśniami zadu wlókł go po trawie, krwawiącego i skomlącego. Wokół nich fruwały grudy ziemi dartej pazurami, bo każdy z nich szarpał się w inną stronę. Kiedy Domnach, irlandzki psiarczyk, przybiegł z batem i surowym mięsem, żeby brutalnie zaprowadzić porządek, Hilda przyjęła to z ulgą. Wpatrywała się w krwawe bruzdy wyrwane przez oba psy.

Król wykorzystał to zamieszanie, by odesłać skarżącego z dobrym nożem. Wyroku nie wydał.

Siedmioletnia Hilda pomagała matce liczyć kadzie z fermentującym miodem w kamiennej piwnicy pałacu w Yorku. Matka powiedziała jej, że w Modresniht, w jedno z dwunastu zimowych świąt, Hilda zostanie posadzona przy stole honorowym.

— Będziesz siedziała obok króla. I królowej. Jeśli będzie się dobrze czuć. Będziesz z nim rozmawiać. — Jeszcze raz policzyła na palcach. — To są razem trzy tuziny. Masz karbownice?

Hilda uniosła gładkie, ponacinane patyczki. „Będziesz siedziała obok króla”. Ty, nie my. Nauczyła się jednak nic nie mówić, dopóki nie zrozumie. Pomyśli o tym później.

Uwielbiała tę piwnicę. Była ogromna, chłodna i tajemnicza, składała się z kolejnych pomieszczeń, a pod południową ścianą w rowku o ostro zaznaczonych brzegach i dnie wysypanym żwirem płynęła woda. Jedno pomieszczenie z grubymi ścianami, solidnymi drzwiami obitymi metalowymi listwami i pozbawione okien było pełne skarbów, ale Edwin zawsze miał tam strażnika, nawet podczas uczt. Hilda nigdy nie widziała złota i granatów, które, jak zapewnił ją Cian, kiedy pewnego wczesnego wieczora jedli drobne pomarszczone jabłka, twardy ser i orzechy laskowe, leżały w stertach na wyłożonej płytkami podłodze. Hereswitha wtedy prychnęła i powiedziała, że Cian też ich nigdy nie widział. A potem zaczęli w siebie rzucać łupinami orzechów i ciągnąć się za włosy. Ostatnio często to robili, bo kilka miesięcy wcześniej Cian stwierdził z dumą, że jego ojciec jest prawdziwym królem z prawdziwym królestwem, a Hereswitha odwrzasnęła, że Ceredig jest wodzem w małym lasku wealh i że w lesie, który kiedyś nazywał swoim domem, poluje się na niego jak na rannego dzika za to, że zabił jej ojca i ojca Hildy, który, gdyby żył, pewnego dnia zostałby zwierzchnim królem całej wyspy.

Hilda nie zwracała wtedy na nich uwagi, skupiając się na tym, żeby w trakcie jedzenia utrzymać patyczek pod pachą jak kądziel. Jej matka potrafiła robić wszystko z wrzecionem albo kądzielą w dłoni, a Hereswitha i Mildburh już pracowały nad splotem skośnym. Hildzie bardzo się nie podobało, że nie umie czegoś robić, kiedy przychodziła na to pora.

Poza tym żadne z nich nie miało racji. Ceredig nie był prawdziwym ojcem Ciana. A Hereric był æthelingiem, który został otruty na wygnaniu i nikogo już nie obchodził. Opuszczali ich nawet ludzie, którzy przybyli z nimi z Elmetu. Hilda wiedziała, że jej matka jest przepełniona goryczą, ale rozumiała to: Jak mężczyzna ma mierzyć swoją wartość bez szlachetnego pana, dla którego by walczył i który obdarowywałby go pierścieniami? Jeśli się było gesithem człowieka, który powinien być królem, a zostawało się zwykłym wojownikiem wynajętym do ochrony kobiety i dzieci, to był to upadek. Z Elmetu przybyło z nimi ośmiu ludzi. Sześciu z nich złożyło przysięgę Edwinowi i znowu było gesithami. Został tylko Burgræd i jego nieletni syn, a ze sposobu, w jaki ów syn sztywniał w obecności Edwina, Hilda wiedziała, że w tajemnicy się wycofuje.

Hilda zadrżała. W piwnicy wybudowanej pod rzymskim pałacem było chłodno i ciemno, lecz i tak widziała wizerunki starodawnych ludzi w obszernych szatach namalowane na ścianach. Namalowane na ścianach! Szaty miały brzegi ufarbowane na odcień fioletu, jakiego używając swoich porostów, Breguswitha nie potrafiła powtórzyć. U zachodniego końca znajdował się kamienny stół i nisze. Ołtarz, powiedziała Onnena; nikt nie wiedział, czy był on poświęcony Mitrze, Chrystusowi czy bogini wiosny. Hilda postanowiła złożyć na nim ofiarę, kiedy matka będzie zajęta.

Pałac w wielu miejscach był zniszczony i uzupełniony drewnem i strzechą, ale wszyscy widzieli, że kiedyś był wspaniały. Powiadano, że Edwin zamierza przywrócić jego dawną świetność.

— ...i, mała zadziorko, kiedy będziesz siedziała obok króla, będziesz musiała mówić. Nie mówisz zbyt wiele.

„Zamknięta buzia, bystry umysł”.

— O, ten jest mętny. — Breguswitha zanurzyła palec w miodzie, powąchała go i skinieniem dłoni przywołała Hildę, żeby wytrzeć palec w brązową szarfę córki. Pokazała na pokrywę opartą o ścianę. — Podaj mi ją. — Położyła pokrywę na kadzi, przybiła ją uderzeniem pięści, wyjęła z sakiewki u pasa kawałek kredy, narysowała nią znak i pokręciła głową. — Gdyby tylko Cwenburh... Nieważne. Jeśli dobrze to przecedzimy, może nada się na miód pitny. Pomóż mi ją przetoczyć pod... Zginaj nogi, nie plecy.

Przez jej myśli przemknęło jak liść niesiony wiatrem wspomnienie przeciągania się jak pies, nacisku stóp na trawę i błysku zębów. Usiłowała je zatrzymać, lecz zniknęło.

Przeszły do kręgów sera. Breguswitha wyjęła nóż z pochwy i znieruchomiała.

— Pożyczę ci moją broszę, tę prawie najlepszą.

Na Modresniht.

— A więc znowu mam być księżniczką?

A Hereswitha? Ale to już było za wiele spraw do ogarnięcia naraz.

— Zawsze nią byłaś. Naciągnij.

Breguswitha przecięła płótno, schowała nóż i zaczęła rozwijać ser.

— Ani jednej myszy w oborze?

Hilda odbierała od matki lnianą owijkę w miarę jej zdejmowania. Pachniało kwaśno.

— Ten czas się kończy.

— Opowiedz mi jeszcze raz swój sen.

Chciała usłyszeć znajomą opowieść. Kolejny raz.

Matka zastanowiła się, a potem skinęła głową.

— Pewnej nocy, kiedy brzuch miałam płaski jak krosno, a twój ojciec polował na coś więcej niż jelenie, przyśniło mi się światło, takie dziwne i piękne światło, które zmieniło się w klejnot...

— Jaki klejnot?

Hilda poczuła się, jakby znowu miała cztery lata.

— Wielki, połyskujący drogocenny kamień.

— Jaki miał kolor?

Uwielbiała tę część, uwielbiała rytuał rozlewnego, powolnego angielskiego płynącego jak rzeka w dolinie.

— Soczysty jak twoje usta.

— Tak, ale jaki?

— Jak twoja skóra podświetlona słońcem, z blaskiem zarumienionej perły. Jak granat przeświecający przez mleko.

— Karneol!

— Karneol. Najlepszy, największy, najjaśniejszy, jaki kiedykolwiek widziałaś.

— Tak duży jak znak zwierzchniego króla?

— Większy.

— Tak duży jak znak rzymskiego cesarza?

— Większy i jaśniejszy od księżyca. Wisiał przede mną, a potem zatopił się w moim brzuchu, który zaraz napęczniał, i wtedy odezwał się głos: „Oto światło, które zaświeci na cały świat!”. I z mojego brzucha wylało się światło jaśniejsze od najlepszych woskowych świec, płonących w kinkietach z polerowanego brązu. — I dodała już zwyklejszym tonem: — A następnego dnia akuszerka powiedziała mi, że będę miała dziecko.

— A kto był tym dzieckiem?

— Hmm — mruknęła Breguswitha tak jak wtedy, kiedy Hilda była bardzo mała. — Koziołek?

— Nie!

— Owieczka?

— Nie!

— Zadziorny jeżyk?

Hilda parsknęła śmiechem, matka też się uśmiechnęła. Uśmiech ten jak zwykle nie trwał długo.

— Tak więc, mała zadziorko, będziesz siedziała po lewicy Edwina i będziesz nie tylko jadła, ale też uśmiechała się i rozmawiała. Zmusisz go, żeby cię zauważył. Pora dać światu twoje światło.

Ty. Twoje światło. Otaczające ją cienie wydały się dłuższe i ciemniejsze. Nie wiedziała, czym jest jej światło.

— Będzie tam Hereswitha?

— Twoja siostra mi się nie śniła.

— Chcę, żeby tam była!

— No cóż. Może. Tak, właściwie czemu nie. Tak, w istocie. Hereswitha.

— I Onnena.

Breguswitha roześmiała się.

— O, Onnena nie. Ona jest wealh.

— A Cian?

— Nie. A teraz powąchaj to płótno i powiedz mi...

— Ale co ja będę robić?

— Przyjmiesz swoją wyrd. Gdyby Cwenburh źle się poczuła... Lecz któż to wie?

Hilda nie miała pojęcia, co z tym wszystkim wspólnego ma królowa. Jej wyrd. Światło świata.

— No, powiedz mi, co sądzisz o tym serze. Dobry dla króla czy tylko dla jego świń?

Hilda wyrzuciła z umysłu swoją wyrd.

— Śmierdzi.

— Zaiste. Ale spójrz, skórka jest dość twarda. Wystarczy dobrze go opłukać w słonej wodzie, owinąć świeżym płótnem i może jeszcze trochę poleży. Ale powinno się go opłukać i przewinąć dawno temu. Co Cwenburh sobie myśli?

Z pomieszczenia z jedzeniem przeszły do pomieszczenia z motkami przędzy i belami już utkanego materiału. W kącie stała osobno jedna bela owinięta zwykłym niebarwionym płótnem konopnym. Breguswitha odciągnęła w dół jego róg.

— Widzisz ten kolor? — Była to piękna, jaskrawoczerwona ściśle utkana wełna lśniąca jak len. — Odpowiedni dla królowej. Ale do twoich włosów lepiej pasuje niebieski. — Odwróciła się od materiału. — Mam coś akurat dla ciebie. Kiedy będzie już skrojony, ozdobię brzegi złotem.

— Złotem?

— Mam w skrzyni pierścień. Wulf wyklepie go na cienko i pokroi. Twoje nadgarstki i szyja będą świecić jaśniej niż królowej.

— Mamy złoto?

— Zawsze jest gdzieś jakiś ukryty kawałek.

— Nie chcę naszego złota.

Nie to dokładnie miała na myśli, ale nie zawsze wiedziała, jak powiedzieć po angielsku coś, co by zabrzmiało lekko i mocno zarazem.

— Śniło mi się, że masz być światłem świata. Oczywiście, że będziesz miała złoto. Co z tobą?

Breguswitha sięgnęła po dwa motki złocistego lnu i uniosła je do światła, przyglądając się przędzy.

— Czy to dobry, ciężki pierścień?

— A na co mi drobne błyskotki?

— A zatem daj ten pierścień synowi Burgræda, każ mu na niego przysiąc.

— Burgrædowi?

— Jego synowi.

Matka odłożyła przędzę.

— Jego synowi, powiadasz?

Hilda skinęła głową.

— Burgmodowi. On... się waha.

— Skłania się ku królowi?

— Chyba tak.

Twarz Breguswithy znieruchomiała, a jej palec leciutko się poruszał w rytm jakichś obliczeń.

— Osiągnął odpowiedni wiek — rzekła w końcu. — Ale to zaczeka do szóstej nocy...Tak. — Jej uśmiech był uśmiechem, jaki Hilda wyobraziła sobie na twarzy wodnego duszka wciągającego ją pod wodę. — Tak. Ty będziesz miała swoje złoto, a Burgræd swoje.

— Jego syn, Burgmod.

— I on, i jego syn. A Hereswitha przyprowadzi na Modresniht swoją gemæcce.

— Mildburh.

— Znam ich imiona, dziecko. — Znowu wzięła do ręki oba motki. — Tak, pora się zdeklarować. Nasza grupa będzie stanowić na uczcie uderzający widok. A teraz powiedz mi, czy powinnyśmy wybrać przędzę lewoskrętną czy prawoskrętną i dlaczego.

Hilda nie wybrała żadnej. Wybrała za nią matka — całe naręcza i jednej, i drugiej. Razem z Onneną utkała piękną bladożółtą suknię spodnią o splocie opartym na skręcie nici, z niebieskim wzorkiem na mankietach i przy szyi ozdobionym prawdziwym lśniącym złotem. Jej długa, dość staromodna — jak przystało dziecku bez względu na to, czy było ono światłem świata czy nie — wierzchnia sukienka bez rękawów była niebieska jak letnie niebo tuż po zachodzie słońca i spinała ją wielka podobna do koła brosza z pozłacanej miedzi. Miała rozmiar pięści Hildy i spoczywała na jej piersi jak dłoń, taka była ciężka, mimo że wykonano ją głównie z miedzi.

Hilda lśniła za każdym razem, kiedy przełykała. Połyskiwała za każdym razem, kiedy unosiła rękę. Błyszczała za każdym razem, kiedy oddychała. Oddychała szybko; drżały jej nogi; lśnienie, połyskiwanie i błyszczenie stały się ciągłym migotaniem.

Stała za zasłoną w przejściu między kuchennym korytarzem i hallą, a za nią czekało trzydzieści kobiet i dziewcząt. Nie rozmawiały z nią. Cwenburh wciąż chorowała, więc to Hilda musiała pełnić rolę podczaszego.

— Ale Hereswitha jest starsza — rzekła, kiedy matka ją przygotowywała, lecz Breguswitha ujęła dłońmi jej twarz i powiedziała:

— To twoja wyrd.

W podpartej kolumnami halli scop kończył wychwalać rozległe wielkie dzierżawne ziemie Edwina, biel jego owiec i żyzność jego ziemi, co było koniecznym wstępem przed wejściem do halli domowniczek i rozpoczęciem uczty Modresniht. Początkowo w halli było cicho, nie dlatego, że wszyscy słuchali scopa, lecz dlatego, że wszyscy mieli kaca po uczcie z okazji święta Godów, która odbyła się poprzedniego dnia. W miarę jak zaczęto opróżniać nieformalne dzbany piwa wrzosowego, a służący wnosili drewniane półmiski z misternie plecionym i przyprawionym korzeniami pieczywem i miseczki z masłem owocowym, dżemami i ziołowymi pastami, żołądki i głowy się uspokajały, a rozmowy zaczęły narastać jak przypływ. Śpiewna recytacja scopa przeszła majestatycznie z ludzi i owiec na palenisko i hallę, bogactwo i wino, a jego potoczysty angielski zmienił się w język płomienia, złota i honoru.

Nogi Hildy drżały. Stała tak prosto, jak tylko się dało.

— Już niedługo — rzekła matka.

Hilda skinęła głową, ale nie mogła mówić. A jeśli upuści puchar? Albo rozleje trunek? Albo się potknie? A jeśli poda go gościom w niewłaściwej kolejności? Konsekwencje byłyby katastrofalne.

— Wyciągnij ręce.

Posłuchała.

— Jest ciężki — powiedziała Breguswitha.

Włożyła ogromny puchar w dłonie Hildy. Dziewczynka aż się ugięła. Nigdy nie trzymała czegoś tak ciężkiego.

Obwodem dorównywał jej klatce piersiowej; nie był wykonany z pozłacanego brązu, lecz z czystego złota ze srebrnymi i złotymi ornamentami z filigranu, wysadzany granatami, berylami i zdobiony niebieską emalią. Był pusty.

Breguswitha skinęła ręką na służącego w roboczej tunice, który podał jej glazurowany na czerwono dzban. Odkorkowała go, a Hilda zamrugała od szczypiącego zapachu białego miodu.

Kiedy Breguswitha zaczęła go nalewać, młody służący uniósł zasłonę i po obu stronach Hildy ruszyła do halli rzeka służących z zakorkowanymi dzbanami.

— Stój spokojnie! — rzekła Breguswitha.

Hilda robiła, co w jej mocy. Chłopak wciąż podtrzymywał zasłonę. Służący zajmowali miejsca za ławami pod ścianami halli, gotowi rozlewać trunek z dzbanów. Scop podniósł głos.

Ciężar pucharu był nie do wytrzymania. Hałas był nie do wytrzymania. Gorąco było nie do wytrzymania.

Matka odgarnęła włosy z czoła Hildy i założyła je bezpiecznie za jej uszy. Coś mówiła:

— ...panna bez przepaski była podczaszym? Moim zdaniem nigdy. To funkcja królowej, lecz dzisiaj, o moje światło, o mój klejnocie, sprawujesz ją ty. Dzisiaj ty jesteś w tej halli królową. Idziesz pierwsza, ja krok za tobą, a twoja siostra i jej gemæcce...

Chciała mieć przy sobie Onnenę. Ciana. Chciała, żeby królowa wstała z łoża boleści i wzięła od niej puchar.

— ...najpierw do Edwina, potem do gościa po jego prawicy, gościa po lewicy, a potem przez hallę do jego...

Wolałaby, żeby matce jako klejnot i światło przyśniła się Hereswitha. Wolałaby, żeby król był martwy, martwy, martwy i to zadanie wypełniła czyjaś inna najbliższa krewna.

Przez zgiełk rozmów przebił się głos scopa tą tryumfalną nutą, która, czy to w mowie Anglów, czy Brytyjczyków, oznaczała, że nadszedł czas.

— ...tu, u twego boku. Ale ty idziesz pierwsza, idziesz pierwsza. Ruszaj, Hildo.

Kobiety za nią wygładzały suknie, sprawdzały mankiety i ostatni raz poprawiały welony. Młody służący patrzył na nią. Miała wrażenie, że złoto ślizga jej się w rękach. Puchar był za ciężki. Miała za małe dłonie. Czuła, że go upuści.

Chłopak pokazał jej język. Zamrugała. Zrobił zeza.

— Tak ci zostanie — powiedziała po brytyjsku.

Z zaskoczenia prawie opuścił zasłonę i Hilda wkroczyła do halli ze skrywanym uśmieszkiem.

Kiedyś było to principium rzymskiego prefekta, następnie pałac króla Eboracum, a obecnie sala biesiadna Edwina, króla Deiry i Bernicji. Była za duża, za wysoka, za twarda. Więcej kamienia niż drewna. Wealh. Naprawdę wealh, w przeciwieństwie do wielkiego, zadymionego domu Cerediga.

Tutaj nie było dymu. Hilda czuła ruch powietrza. Nie śmiała podnieść wzroku znad pucharu, żeby nie uronić z niego ani kropli, ale wiedziała, że dach jest za wysoko, pogrążony w zbyt wielkiej ciemności, żeby go dojrzeć. Może tam w górze są okna. Nie było jej jednak zimno.