41,99 zł
Rodzina. Czy najlepiej wychodzi się z nią na zdjęciach? Opuścić ją, kiedy robi się niewygodnie? A może jednak naprawiać relacje.
Czy na pewno jesteś sobą? A może od lat odgrywasz rolę, która została ci przypisana – nieświadomie dopasowując się do rodzinnego układu sił? Czasem nie zdajemy sobie sprawy, że nasz sposób funkcjonowania w relacjach nie jest wyłącznie kwestią osobowości, lecz efektem niewidzialnych mechanizmów, które kształtują dynamikę każdej rodziny. Opiekuńcza siostra, syn bohater, niewidzialne dziecko, arogancki lub nieobecny ojciec czy silna matka – to nie tylko etykiety, ale często strategie przetrwania w systemie, który dąży do stabilności, czasem kosztem jednostki. Czy da się z tego wyrwać? Czy możliwe jest życie poza schematem? A może klucz tkwi nie w ucieczce, lecz w zrozumieniu, jak systemy – nie tylko rodzinne, ale także społeczne czy zawodowe – wpływają na nasze decyzje, emocje i tożsamość?
Książka Joanny Flis to zaproszenie do myślenia systemowego, które pomaga zobaczyć siebie w szerszym kontekście i odzyskać wpływ na własne życie. Bo prawdziwa wolność zaczyna się tam, gdzie kończy się automatyczne odgrywanie ról, które nam przypisano.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 305
Data ważności licencji: 5/21/2030
Projekt okładki
Ola Jasionowska
Redaktor nabywający i prowadzący
Kinga Janas
Opieka redakcyjna
Katarzyna Mach
Redakcja
Ida Świerkocka
Adiustacja
Anastazja Oleśkiewicz
Korekta
Barbara Gąsiorowska
Copyright © by Joanna Flis
Copyright © for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2025
ISBN 978-83-8367-414-8
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2025
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Jan Żaborowski
Czasem warto pomyśleć inaczej.
Chciałabym, aby tej książce przyświecała idea: nie zawsze, nie wszystko, nie wszędzie.
To nie będzie opowieść o jedynej słusznej drodze. Nie znajdziesz tu recept ani żelaznych zasad. Zamiast tego chcę cię zaprosić do przyjęcia sposobu myślenia, który – moim zdaniem – niesie ze sobą ogromny potencjał. Nie zawsze jest prosty, nie zawsze wygodny, ale może okazać się użyteczny, zwłaszcza wtedy, gdy utkniesz w schematach i prostych wyjaśnieniach.
Myślenie systemowe nie jest techniką czy metodą. To raczej pewna postawa poznawcza, sposób patrzenia na świat – z szerszej perspektywy. To uważność na to, że rzeczy, ludzie i zjawiska nie działają w próżni. Że wszystko jest z czymś powiązane, a zmieniając jeden element, zmienia się całość.
Myślenie to przydaje się szczególnie w pracy z rodzinami, grupami, organizacjami – tam, gdzie mamy do czynienia z ciągle zmieniającym się układem zależności, pełnym napięć, interakcji i różnorodnych perspektyw. Wymaga ono także gotowości do przyjęcia, że nie wszystko da się raz na zawsze zrozumieć, że granice bywają płynne, a ludzie – zbyt złożeni, by zamykać ich w prostych teoriach.
To myślenie opiera się na akceptacji niepewności i na pokorze wobec złożoności. I to właśnie pokora będzie jednym z najważniejszych drogowskazów w tej książce.
Przykład? Proszę bardzo.
Do mojego gabinetu przyszła kiedyś mama z dwunastoletnią córką. Dziewczynka od kilku miesięcy odmawiała chodzenia do szkoły. Mama była zmęczona, zestresowana i przekonana, że „coś jest nie tak z jej dzieckiem”. Choć dziewczynka otrzymała diagnozę i propozycję terapii indywidualnej, coś mi tu jednak nie pasowało.
Postanowiłam zaprosić całą rodzinę. I wtedy zaczęły się odsłaniać inne warstwy tej historii: tata, który właśnie stracił pracę, babcia, która się wprowadziła, żeby „pomóc”, ale w rzeczywistości wniosła sporo napięcia. Mama, która próbowała trzymać wszystko w ryzach, lecz sama była na granicy wyczerpania.
Okazało się, że dziewczynka „nie chce chodzić do szkoły”, jako jedyna sygnalizuje napięcie i tak już obecne w systemie. Nie była problemem – była sygnałem.
I właśnie o to chodzi w myśleniu systemowym: żeby patrzeć szerzej, nie szukać winnych, tylko sensu, nie koncentrować się na objawie, tylko zapytać: „Dla kogo i po co on się pojawił?”.
Nie chcę cię przekonywać, że warto myśleć systemowo zawsze. Ale chcę ci pokazać, że czasem naprawdę warto. Bo bez tej perspektywy świat może się wydawać po prostu zbyt wąski.
Żyjemy w rzeczywistości, która wręcz obsesyjnie koncentruje się na indywidualizmie. Wciąż słyszymy, że wszystko zależy od nas – nasze sukcesy, nasze porażki, nasze szczęście. To my mamy pełną kontrolę nad naszym życiem, a jeśli coś idzie nie tak, to wyłącznie nasza wina. Ta narracja jest wszechobecna: w mediach, w przestrzeni publicznej, w poppsychologii, a nawet w rozmowach przy rodzinnym stole. Niestety wiąże się to z ogromnym obciążeniem psychicznym.
Co roku na świecie ponad 280 milionów ludzi doświadcza depresji. W Polsce więcej niż jedna trzecia dorosłych deklaruje, że towarzyszy im stres. Statystyki dotyczące wypalenia zawodowego rosną w alarmującym tempie – zarówno w Europie, jak i w Polsce. Prawie połowa pracowników twierdzi, że regularnie odczuwa zmęczenie i przeciążenie. Część z tych problemów wynika z nadmiernej presji społecznej, która wmawia nam, że jesteśmy samowystarczalni i powinniśmy radzić sobie ze wszystkim w pojedynkę.
Warto jednak spojrzeć na to szerzej. Nie wszystko zależy wyłącznie od nas – nasze życie kształtują także relacje, normy społeczne i kultura, w której dorastamy. Taka perspektywa pozwala lepiej zrozumieć mechanizmy marginalizacji, problemy rodzinne czy trudności społeczne, z którymi się mierzymy. Zamiast obarczać siebie (lub innych) pełną odpowiedzialnością za każde wydarzenie, uczymy się dostrzegać powiązania między człowiekiem a systemem, w którym ten funkcjonuje.
Dzięki temu łatwiej nam będzie znaleźć odpowiedzi na pytania, dlaczego niektóre grupy społeczne mają utrudniony dostęp do edukacji czy opieki zdrowotnej, dlaczego w niektórych rodzinach powtarzają się te same destrukcyjne wzorce i czemu – mimo deklarowanej równości szans – wciąż pogłębia się lub podtrzymuje nierówności. Badania pokazują, że dzieci wychowywane w ubóstwie mają trzykrotnie większe ryzyko przedwczesnego zakończenia edukacji niż ich rówieśnicy wywodzący się z rodzin o stabilnej sytuacji finansowej. To nie kwestia „lenistwa” czy „braku ambicji” – to system, który stwarza bariery trudne do pokonania bez wsparcia społecznego.
Systemowe myślenie rozwija w nas nie tylko wrażliwość, lecz także poczucie odpowiedzialności – zarówno osobistej, jak i tej, którą ponosimy wobec innych ludzi. Ta perspektywa pozwala nam zrozumieć, że nasze wybory wpływają na innych i że jesteśmy ze sobą połączeni bardziej, niż nam się wydaje. To od nas zależy, czy stworzymy razem środowiska sprzyjające dobrostanowi, czy też dopuścimy do powstania systemów, które odbierają nam godność, wolność i szacunek.
W książce tej koncentruję się na kluczowych założeniach teorii systemowej. Opisuję w niej mechanizmy i zasady kształtujące funkcjonowanie systemów – z naciskiem na systemy rodzinne. Moim celem jest przede wszystkim przybliżenie samej idei systemowego postrzegania człowieka. Robię to z powodu głębokiej fascynacji teorią systemową, a także z przekonania, że takie myślenie jest nam dziś potrzebne jak nigdy dotąd. Jak trafnie zauważa Peter Senge, amerykański teoretyk zarządzania, twórca i propagator idei rozwijania organizacji uczących się, myślenie systemowe to umiejętność dostrzegania powiązań i analizowania procesów w czasie, zamiast patrzenia na rzeczywistość przez pryzmat izolowanych, statycznych momentów. Moim zdaniem to właśnie brak tej perspektywy stanowi jedną z największych słabości współczesnego świata.
Ale żaden poradnik nie zastąpi procesu terapeutycznego, który opiera się na uważnej analizie i towarzyszeniu drugiemu człowiekowi przez doświadczonego specjalistę. Terapia to żywy, dynamiczny proces, niedający się zamknąć w ramach jednej książki. Mam jednak nadzieję, że ta publikacja stanie się dla czytelników inspirującym wprowadzeniem do myślenia systemowego – oraz zaproszeniem do głębszej refleksji nad powiązaniami kształtującymi nas i nasze relacje.
Dlatego gdybym mogła, podarowałabym tę książkę każdej osobie na świecie. Bo wierzę, że wiedza o systemowym myśleniu może zmienić naprawdę wiele – dla nas indywidualnie, dla naszych rodzin i dla świata, w którym żyjemy.
Myślenie systemowe pojawiło się w mojej pracy terapeutycznej dość wcześnie, od początku bowiem moimi klientami były osoby doświadczające cech syndromu DDA (Dorosłe Dzieci Alkoholików) i DDD (Dorosłe Dzieci z Rodzin Dysfunkcyjnych). Z czasem zaczęłam dostrzegać ważną zależność – struktura rodziny, w której dane było im dorastać, miała ogromny wpływ na ich schematy zachowań i życiowe wybory. Do tego stopnia, że osoby o podobnych doświadczeniach wykazywały zaskakująco zbliżony repertuar reakcji i decyzji. Fascynowało mnie to, jak bardzo różni ludzie – mimo indywidualnych predyspozycji – mogą funkcjonować w tak podobny sposób.
W końcu zauważyłam, że za postawami moich klientów kryją się określone role – dopasowane do systemu rodzinnego, z którego pochodzą, ale jednocześnie czasem odbierające im przestrzeń na bycie sobą. Ich autentyczne „ja” często było spychane na dalszy plan, szczególnie jeśli dorastali w tak zwanych rodzinach z problemami. Im bardziej dysfunkcyjne było środowisko, z którego się wywodzili, tym słabszy mieli kontakt ze swoimi potrzebami i emocjami, a co za tym idzie – z własnym potencjałem.
Choć rodzina bez wątpienia może być źródłem siły i pozostaje kluczową przestrzenią naszego rozwoju, nie zawsze stanowi środowisko wspierające. Im bardziej zaburzony jest system rodzinny, tym silniej uruchamiają się mechanizmy przetrwania, które często działają kosztem indywidualnych potrzeb jego członków. Przetrwanie rodziny jako całości nie zawsze idzie w parze z bezpieczeństwem emocjonalnym czy z poczuciem bycia wystarczająco zaopiekowanym. Mimo to wciąż słyszymy zdania w rodzaju: „Wychowaliśmy się w surowych warunkach, ale wyszliśmy na ludzi” – jakby sam fakt przetrwania był wystarczającym dowodem na to, że nic złego się nie wydarzyło.
Czasem system, dążąc do utrzymania równowagi, staje się destrukcyjny dla swoich członków. Dzieje się tak na przykład wtedy, gdy dziecko rezygnuje z własnego rozwoju po to, by nieświadomie chronić małżeństwo rodziców, lub gdy partnerka pijącego mężczyzny przejmuje rolę nadopiekuńczą, zaniedbując przy tym swoje potrzeby.
W efekcie stajemy się kontrolującymi żonami, bohaterskimi synami, niewidzialnymi córkami, napiętymi i aroganckimi ojcami, lękowymi siostrami czy narcystycznymi braćmi – nie zawsze dlatego, że tacy jesteśmy z natury, ale często dlatego, że system rodzinny wymusza na nas przyjęcie określonej roli.
Bywa, że siła, z jaką system „zaprasza” nas do pełnienia danej funkcji, staje się do tego stopnia dominująca, że nawet po opuszczeniu rodzinnego domu nie potrafimy się z niej uwolnić. W dorosłym życiu przejawia się to w skłonności do nadmiernej opiekuńczości, zaborczości czy emocjonalnej zależności od innych. To właśnie dlatego osoby z podobnymi doświadczeniami rodzinnymi często intuicyjnie się odnajdują, tworząc związki o powtarzających się schematach i dynamikach.
Ojcem myślenia systemowego był Ludwig von Bertalanffy, austriacki biolog, który w połowie XX wieku sformułował teorię systemów ogólnych (General System Theory). Próbował on zintegrować wiedzę z różnych dziedzin nauki, takich jak biologia, fizyka, psychologia czy socjologia. Dostrzegł, że świat składa się ze wspomnianych systemów – od komórek w organizmach, przez rodziny i organizacje, aż po ekosystemy i całe społeczeństwa – i że wszystkie one działają według podobnych zasad. To właśnie on postawił tezę, że elementy w systemie są wzajemnie powiązane, a ich działanie można zrozumieć jedynie w kontekście, w którym funkcjonują. Podobnie jak nie da się zrozumieć człowieka bez uwzględnienia środowiska, w którym żyje. Wiele zachowań nabiera sensu dopiero wtedy, gdy znamy okoliczności, w jakich się pojawiają. To tak jak z wodą – w szklance jest napojem, w kałuży przeszkodą, a w oceanie potężną siłą natury. Jej znaczenie zależy od miejsca, w którym występuje. Tak samo jest z ludźmi – bez kontekstu łatwo przeoczyć to, co naprawdę istotne.
Regularnie słucham opowieści moich klientów, którzy wracają do domu rodzinnego na święta lub wakacje i mimo wielu lat terapii wciąż obawiają się reakcji ojca albo przejmują krytyką matki. Zaczynają na nowo grać w grę rodzinną, która przez lata rządziła daną rodziną.
Wierzę, że każdy z nas jest w stanie realizować indywidualny potencjał, jednak nie możemy ignorować tego, że w dużej mierze kształtują nas systemy, do których należymy, w tym jeden z najważniejszych – system rodzinny.
Nie wszystko, czego doświadczamy, ma swoje źródło wyłącznie w naszych wewnętrznych schematach, emocjach, biologii czy przekonaniach. Choć psychologia głębi odgrywa ogromną rolę w zrozumieniu ludzkiego doświadczenia, pokazuje jedynie fragment szerszego obrazu. To podejście kieruje naszą uwagę do wnętrza – ku ukrytym emocjom, nieświadomym motywom i wewnętrznym procesom, które wpływają na nasze decyzje i relacje. Twórcy tego nurtu, tacy jak Zygmunt Freud, Carl Gustav Jung i Alfred Adler, słusznie podkreślali, że nasze życie w dużej mierze kształtują siły działające wewnątrz nas. Ale to tylko jedna strona medalu – równie istotne jest to, co dzieje się między nami, w kontekście społecznym i relacyjnym, który nas współtworzy.
Jeśli uznamy, że wszelkie ludzkie działania są wyłącznie efektem wewnętrznych motywów i wolnej woli, umyka nam coś istotnego – że wiele naszych zachowań stanowi odpowiedź na otoczenie, w jakim się znajdujemy, a nie tylko na to, co nosimy w sobie. Czasem przypominamy piłeczkę w maszynie losującej totolotka – jej ruch i kierunek zależą nie tylko od własnej trajektorii, ale przede wszystkim od siły i kierunku setek innych wzajemnie odbijających się piłek. To prosta metafora sił, które nas kształtują: społecznych, biologicznych, systemowych i środowiskowych.
Im bardziej rozumiemy te siły, tym mamy większą szansę na świadome życie. Świadomość nie polega na ignorowaniu wpływów zewnętrznych, ale na ich dostrzeganiu i umyślnym decydowaniu, jak chcemy na nie odpowiedzieć. W końcu to, co nas kształtuje, nie musi nami rządzić – o ile potrafimy to zrozumieć i przekształcić.
Pewnie podobnie do mnie wiele razy w dzieciństwie, a potem może i w dorosłym życiu słyszeliście powiedzenie, że „system to ludzie”. Na pierwszy rzut oka to stwierdzenie wydaje się logiczne – przecież to ludzie tworzą systemy, podejmują decyzje, nadają im kształt i odgrywają w nich określone role. Takie uproszczenie, choć kuszące, niesie jednak ryzyko pomijania istotnych mechanizmów rządzących wszystkimi systemami. Bo system to nie tylko ludzie – to coś znacznie więcej niż suma osób, które go tworzą.
Historie moich klientów pokazują, że sama chęć zmiany często bywa niewystarczająca – potwierdzają to także liczne wydarzenia historyczne i odkrycia naukowe. Dobrym przykładem jest zjawisko pułapki ubóstwa, opisane w ekonomii behawioralnej. Badania pokazują, że osoby żyjące w trudnej sytuacji finansowej często nie mogą „po prostu się postarać” i zmienić położenia, ponieważ systemowe ograniczenia – niskie wynagrodzenia, brak dostępu do edukacji, długo-terminowy stres i konieczność podejmowania decyzji tu i teraz – sprawiają, że trudno im wyjść poza codzienną walkę o przetrwanie. Ekonomiści, tacy jak Sendhil Mullainathan i Eldar Shafir, udowodnili, że nie zawsze wystarczy „chcieć” – systemowe bariery mogą skutecznie utrudniać zmianę, nawet gdy ktoś ma motywację do poprawy swojego życia.
Jednym z najsłynniejszych dowodów na to, jak silnie kontekst wpływa na ludzkie zachowanie, jest eksperyment więzienny Philipa Zimbarda, przeprowadzony w 1971 roku na Uniwersytecie Stanforda. W jego ramach zdrowi psychicznie studenci zostali losowo przypisani do ról „więźniów” i „strażników”. Choć początkowo byli równi sobie i świadomi udziału w symulacji, ich zachowania szybko zaczęły się dramatycznie zmieniać. Strażnicy stawali się coraz bardziej brutalni i sadystyczni, a więźniowie – ulegli, zastraszeni, pozbawieni sprawczości. Eksperyment, zaplanowany na dwa tygodnie, musiał zostać przerwany już po sześciu dniach z powodu eskalującej przemocy. Pokazał on, jak silnie sytuacja i przypisane role mogą przejąć kontrolę nad jednostką – niezależnie od jej cech osobowości czy intencji.
Zimbardo pokazał, że to nie cechy osobowości uczestników, lecz warunki systemowe – takie jak hierarchia, przypisane role i rozmyta odpowiedzialność – kształtowały ich zachowania. Strażnicy nie byli z natury okrutni, a więźniowie nie byli z góry słabi. To system stworzył przestrzeń, w której cechy te mogły się ujawnić i stopniowo nasilić, aż wymknęły się spod kontroli.
System – w zależności od tego, na jakich zasadach się opiera – może nas wspierać lub ograniczać. Ruch praw obywatelskich w USA w latach sześćdziesiątych pokazuje na przykład, jak systemowe zmiany mogą umożliwić jednostkom działanie w zgodzie z wartościami sprawiedliwości i równości. Przez dekady segregacja rasowa była podtrzymywana przez instytucje państwowe, prawo i normy społeczne, co utrudniało ludziom opór wobec niesprawiedliwości. W momencie gdy pojawili się organizacje i liderzy, tacy jak Martin Luther King junior, oraz wsparcie legislacyjne (na przykład Civil Rights Act z 1964 roku), coraz więcej ludzi zyskało odwagę, by sprzeciwiać się rasizmowi i działać na rzecz równości. To właśnie zmieniający się system dał im przestrzeń do odważnych decyzji.
Podobne mechanizmy można dostrzec w świecie edukacji. Raport Jamesa Colemana dotyczący tak zwanego efektu rówieśników zapoczątkował serię badań, które wielokrotnie potwierdziły, że kluczowym czynnikiem wpływającym na osiągnięcia uczniów jest jakość środowiska szkolnego – a konkretnie relacje między rówieśnikami. Wpływ ten czasami okazuje się silniejszy niż sam program nauczania albo indywidualne predyspozycje uczniów. O sukcesie w nauce decyduje więc nie tylko osobisty wysiłek, lecz także grupa, w której uczeń funkcjonuje. To dobitnie pokazuje, jak wiele prawdy kryje się w powiedzeniu: „Kto z kim przestaje, takim się staje”.
Świetnym polskim przykładem pozytywnego wpływu systemu na jednostki jest zmiana ustrojowa w 1989 roku. Przez dziesięciolecia PRL funkcjonował jako system opresyjny, ograniczający wolność słowa, zrzeszania się i wpływ obywateli na politykę. Wiele osób podporządkowywało się regułom systemu nie dlatego, że je popierało, ale dlatego, że czuło się bezsilne wobec jego mechanizmów. Gdy w latach osiemdziesiątych pojawiła się Solidarność, system społeczny zaczął działać inaczej – ludzie poczuli, że mają realne wsparcie i możliwość zmiany. Strajki, działalność opozycyjna i wsparcie międzynarodowe stworzyły nową strukturę, w której jednostki, wcześniej bierne lub zastraszone, zaczęły podejmować odważne decyzje. Dzięki temu wielu tak zwanych zwykłych ludzi – robotników, nauczycielek, studentów – włączyło się w ruch społeczny, który doprowadził do demokratycznych przemian.
Jeśli pominiemy wpływ sił systemowych i założymy, że wszystko sprowadza się do indywidualnych decyzji, łatwo przychodzi nam wydawanie surowych ocen: „Dlaczego ona mu na to pozwala?”, „Czemu on wciąż zachowuje się tak samo?”, „Jak to możliwe, że nikt nie zareagował?”. W kulturze terapii skoncentrowanej na psychologii głębi i sprawczości jednostki oraz wolnej woli takie pytania wydają się naturalne. Gdy zaczynamy dostrzegać głębsze przyczyny ludzkich zachowań, zauważamy jednak, że diagnozy te najczęściej pomijają złożone mechanizmy, które rządzą systemami i wpływają na nasze zachowania.
W kontekście przemocy domowej często pada pytanie: „Dlaczego ona po prostu od niego nie odejdzie?”. Taka uproszczona diagnoza pomija złożoność systemu rodzinnego, który potrafi tworzyć silne, trudne do zerwania więzi oraz utrwalać wzorce zachowań – takie jak przyjmowanie określonych ról, na przykład „ratownika” czy „rozjemcy”. Dodatkowo pojawia się presja lojalności wobec bliskich, a także społeczna narracja, która idealizuje wizję „pełnej rodziny” jako wartości nadrzędnej, nawet kosztem bezpieczeństwa i godności jej członków. W takim układzie odejście to nie kwestia decyzji, lecz często akt odwagi przeciw całemu systemowi.
Podobnie w pracy – gdy ktoś nie reaguje na mobbing, łatwo usłyszeć: „Dlaczego nic nie powiedział?”. Kultura organizacyjna może jednak sprzyjać wyciszaniu problemów, tworząc mechanizmy, które zniechęcają do ich ujawniania. Należą do nich niepisane normy nakazujące chronić wizerunek firmy, presja grupowa, by „nie robić problemów”, czy też sztywne struktury hierarchiczne, które utrudniają pracownikom zgłaszanie nieprawidłowości. W takim środowisku milczenie staje się formą przystosowania, a nie reakcją na brak problemu.
Zamiast obarczać jednostkę winą za to, jak funkcjonuje cały system – i przenosić całą odpowiedzialność na jedną osobę („To przez jej zachowanie mamy problemy w rodzinie”) – warto zadać inne pytanie: w jaki sposób to zachowanie pomaga tej rodzinie przetrwać? Nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydaje się to paradoksalne. Taka perspektywa pozwala lepiej zrozumieć dynamikę, w której żyjemy, i otwiera drogę do realnej, nie zaś pozornej zmiany.
Podobnie działa propaganda sukcesu, pod której wpływem osoby uprzywilejowane – odnoszące sukcesy zawodowe, finansowe czy społeczne – często nie dostrzegają, jak wiele zawdzięczają systemowemu wsparciu. Nieświadomie pomijają wpływ rodziny, środowiska, dobrej szkoły, miejsca pracy czy przynależności do określonej grupy społecznej. Nie zauważają również, jak kluczowe były zewnętrzne zasoby systemowe: stabilność ekonomiczna, brak barier strukturalnych, dostęp do edukacji i sieci kontaktów.
Taka perspektywa prowadzi do przeceniania własnych zasług i wiary w to, że sukces to wyłącznie efekt ciężkiej pracy i talentu. Stąd już krok do arogancji wobec tych, którzy nie mieli podobnych warunków startowych. Takie osoby często nie rozumieją, dlaczego inni „nie mogą po prostu bardziej się postarać” albo „wziąć się w garść”.
Przykładem może być retoryka niektórych przedsiębiorców czy liderów biznesu, którzy twierdzą, że „każdy ma równe szanse” i „wystarczy dużo pracować, by osiągnąć sukces”. Tymczasem badania, między innymi z zakresu psychologii społecznej i ekonomii behawioralnej, pokazują, że mobilność społeczna jest ograniczona – a dostęp do edukacji, kapitału społecznego i wsparcia rodzinnego wciąż ma znaczący wpływ na to, kto odnosi sukces.
Konsekwencją takiego myślenia jest lekceważenie systemowych barier, stojących przed mniej uprzywilejowanymi osobami – na przykład efektu szklanego sufitu, czyli niewidzialnych ograniczeń, które sprawiają, że mimo talentu i wysiłku niektóre grupy mają trudniejszą drogę do awansu. Kobiety w wielu branżach nadal muszą udowadniać swoje kompetencje bardziej niż mężczyźni. Osoby pochodzące z biedniejszych rodzin często nie mają kapitału kulturowego (zasobów niematerialnych, takich jak wiedza, wykształcenie, sposób bycia czy znajomość norm i kodów kulturowych), ułatwiającego poruszanie się w świecie biznesu czy nauki.
Zrozumienie, jak bardzo system kształtuje nasze możliwości, nie odbiera nikomu zasług, ale pomaga spojrzeć szerzej – z większą pokorą wobec własnej drogi i empatią w stosunku do osób, które napotykają na swojej drodze więcej przeszkód.
Myślenie systemowe uczy, że prawdziwa zmiana nie polega na osądzaniu jednostek, lecz na rozumieniu i modyfikowaniu reguł, które kształtują cały system. To nieprawda, że możemy wszystko – i nie wystarczy jedynie „chcieć”, by osiągnąć trwały efekt. Tak jak w rodzinie nie wystarczy jedna świadoma osoba, by natychmiast uzdrowić relacje, tak i w polityce nie wystarczy jeden charyzmatyczny lider, by naprawić głęboko zakorzenione problemy społeczne. Zmiana wymaga uważnego przyjrzenia się strukturze – niesprawiedliwemu podziałowi władzy, skorumpowanym instytucjom, utrwalonym nierównościom – czyli tym elementom, które na co dzień pozostają często niewidoczne, a jednocześnie decydują o tym, jak funkcjonujemy jako wspólnota.
Dzięki świadomości działania systemów lepiej rozumiemy trudności związane z wychodzeniem z kryzysu bezdomności, mechanizmy systemowej przemocy wobec osób wykluczanych, powtarzające się schematy odrzucenia w rodzinach, narastającą polaryzację społeczną, a także to, dlaczego w różnych grupach przyjmujemy odmienne role i zachowania. Zmiana wymaga nie tylko indywidualnego wysiłku, ale też wspólnej pracy nad przebudowaniem struktur, które kształtują nasze życie i wzajemne relacje.
Dzięki myśleniu systemowemu zaczynamy widzieć świat w szerszym kontekście – dostrzegając, że to, co z pozoru wydaje się negatywne, mogło przez długi czas służyć ochronie stabilności systemu. Uczy nas, że objawy, zachowania, choroby czy konflikty mogą w równym stopniu wynikać z postaw i cech jednostek, jak i z potrzeb systemu, który deleguje ludzi do określonych ról i działań. W ten sposób możemy lepiej zrozumieć, dlaczego zmiany, nad którymi pracujemy – choć pożądane i świadomie wybrane – bywają trudne do wprowadzenia.
Ludzie od zawsze poszukują sensu – próbują zrozumieć otaczający ich świat i odnaleźć w nim własne miejsce. Aby odkryć nieoczywiste prawdy życia, potrzebujemy spojrzenia z różnych perspektyw – takich, które odsłaniają jego złożoność, wielowymiarowość i ukrytą głębię.
Chemik dostrzeże w nim związki organiczne: cukry, kwasy i witaminy. Biolog skupi się na roli jabłka w cyklu życia drzewa i w procesach fotosyntezy. Fizyk, przywołując prawo grawitacji, rozważy, jak spada jabłko z drzewa, a filozof rozważy jego symboliczne znaczenie w kulturze. Każda z tych perspektyw ukazuje coś innego, ale dopiero ich połączenie zbliża nas do pełniejszego zrozumienia – czym tak naprawdę jest jabłko i jakie miejsce zajmuje w świecie. O ile to w ogóle możliwe, bo nadal istnieją obszary, których nie potrafimy objąć myślą.
Czasem pojawienie się nowej perspektywy zmienia wszystko. Tak było, gdy Galileusz skonstruował teleskop i uświadomił nam, że Ziemia nie znajduje się w centrum wszechświata, lecz stanowi jedynie część większego systemu – rządzonego złożonymi prawami ruchu i wzajemnych zależności. Dziś, w świecie społecznym zdominowanym przez kulturę indywidualizmu, potrzebujemy podobnej zmiany spojrzenia – takiej, która pozwoli dostrzec, że jesteśmy częścią większej całości, współzależni od siebie bardziej, niż chcielibyśmy przyznać.
Proces myślenia obejmuje dwa przeciwstawne sposoby postrzegania świata: podejście holistyczne, które koncentruje się na całości i wzajemnych powiązaniach, oraz podejście atomistyczne, skupiające się na analizie poszczególnych elementów. Przez wieki dominowało myślenie holistyczne – rzeczywistość postrzegano jako spójny system, w którym każda część miała swoje miejsce w większym, naturalnym porządku. Taką wizję świata reprezentował między innymi Arystoteles przekonany, że zrozumienie pojedynczego zjawiska jest możliwe tylko w kontekście jego funkcji i miejsca w szerszej całości.
Wraz z dynamicznym rozwojem nauki w epoce nowożytnej nastąpił zwrot ku podejściu atomistycznemu. Kartezjusz wierzył, że zrozumienie całości jest możliwe poprzez analizę jej poszczególnych części. Postrzegał świat niczym precyzyjny mechanizm – maszynę, którą można rozłożyć na elementy składowe, by lepiej pojąć jej działanie. To skupienie na szczegółach, rozwijane przez kolejnych myślicieli i badaczy, stało się fundamentem ogromnego postępu naukowego – od teorii mechaniki Newtona po odkrycia w mikrobiologii i strukturze komórkowej. Takie podejście nie jest jednak wolne od ograniczeń – często pomija relacje między elementami i kontekst, w jakim one funkcjonują. Widać to wyraźnie choćby w zachodniej medycynie, która koncentruje się głównie na leczeniu pojedynczych narządów lub zwalczaniu objawów, zamiast patrzeć na organizm jako złożony, zintegrowany system zanurzony w określonym środowisku.
Myślenie systemowe łączy analizę szczegółów z uwzględnieniem szerszego kontekstu. Pokazuje, że zarówno poszczególne części, jak i ich wzajemne powiązania mają znaczenie. Tak jak w chemii: atomy mają indywidualne właściwości, lecz kiedy łączą się w związki chemiczne, powstaje zupełnie nowa jakość. Dobrym przykładem jest woda – choć powstaje z wodoru i tlenu, ma zupełnie inne właściwości niż każdy z tych pierwiastków osobno.
Przyjęcie systemowego, szerszego sposobu myślenia stanowi dla nas nie lada wyzwanie – mamy naturalną skłonność do poszukiwania prostych związków przyczynowo-skutkowych, lubimy upraszczać rzeczywistość, ponieważ wydaje nam się wtedy bardziej zrozumiała i łatwiejsza do kontrolowania. Na przykład nieustannie dzielimy ludzi na katów i ofiary, winnych i niewinnych i trudno nam przyjąć, że mamy do czynienia raczej z cyklem wzajemnych oddziaływań, w którym działania jednej strony wpływają na drugą, a powstałe napięcia kształtują zachowania wszystkich.
Spróbuj teraz wyobrazić sobie las deszczowy, gdzie gęste korony drzew przepuszczają jedynie odrobinę rozproszonego światła. Kolorowe ptaki przemykają między liśćmi, owady rozbrzmiewają wśród splątanej roślinności, a pod ziemią niewidzialna sieć grzybni łączy potężne korzenie, tworząc jedną, żywą, oddychającą całość. Myśląc w sposób atomistyczny, skupilibyśmy się na pojedynczym drzewie – jego korzeniach, liściach, a nawet strukturze komórek – próbując zrozumieć, jak funkcjonuje samo w sobie. Las jawiłby się ma jako zbiór indywidualnych roślin i zwierząt, a każde z nich funkcjonowałoby w izolacji. Nie widzielibyśmy lasu, lecz zbiór drzew i zwierząt. Patrząc wyłącznie w sposób holistyczny, postrzegalibyśmy las jako jeden złożony organizm, pomijając indywidualne cechy i detale poszczególnych żywych istot.
Odpowiedzią na te ograniczenia jest myślenie systemowe. Jak pięknie pokazuje Peter Wohlleben w Tajemniczym życiu drzew, las to więcej niż zbiór pojedynczych organizmów. Drzewa komunikują się ze sobą przez sieci korzeniowe połączone grzybnią – przesyłają sobie składniki odżywcze, ostrzeżenia przed zagrożeniami, a nawet „opiekują się” słabszymi sąsiadami.
To właśnie relacje między poszczególnymi elementami, a także ich indywidualne właściwości – takie jak wymiana substancji, obieg wody i regulacja dostępu do światła – pozwalają lasowi funkcjonować i rozwijać się jako zintegrowana całość. Przyjęcie takiej perspektywy pozwala zrozumieć, że usunięcie choćby jednego składnika, na przykład pojedynczego drzewa, może zakłócić delikatną równowagę całego systemu.
Dobrym przykładem tej zależności jest sytuacja w rodzinie: gdy jedno z dzieci zaczyna mieć trudności w szkole, problem rzadko dotyczy wyłącznie ocen czy umiejętności. Często jest on sygnałem głębszych napięć – może się wiązać z konfliktem między rodzicami, stresem związanym z przeprowadzką lub zmianą dynamiki w domu. Próba rozwiązania trudności wyłącznie przez korepetycje może się okazać niewystarczająca, jeśli pominiemy szerszy kontekst.
W latach czterdziestych XX wieku, tuż po drugiej wojnie światowej, Stany Zjednoczone przypominały wielobarwną mozaikę, do której codziennie dokładano nowe elementy. Tysiące imigrantów przybywało do tego kraju z walizkami pełnymi wspomnień, nadziei i obaw. Byli to ludzie, którzy często nie znali języka, nie mieli pracy i czuli się jak obcy w nowym świecie.
Maria, młoda kobieta z Włoch, która straciła męża na wojnie, samodzielnie wychowywała dwójkę dzieci na nowojorskim Brooklynie. Z kolei Johan, piekarz z Niemiec, dzień w dzień mierzył się z podejrzliwymi spojrzeniami sąsiadów. W tych tętniących życiem, ale pełnych tęsknoty domach zaczynały się pojawiać problemy, często przerastające ich mieszkańców.
Maria nie mogła znaleźć wspólnego języka z dorastającym synem, który wstydził się włoskiego pochodzenia. Johan czuł, że jego żona oddala się od niego, bo nie potrafił zarobić wystarczająco dużo, by utrzymać rodzinę. Te codzienne dramaty, choć różne, miały wspólny mianownik – to w rodzinach zaczynały się pęknięcia, które przekładały się na cierpienie jednostek.
Psychologowie, którzy pracowali w rządowych programach pomocy, obserwowali te historie z bliska. Początkowo skupiali się na jednostkach – na Marii, która nie spała nocami, myśląc o przyszłości swoich dzieci, albo na Johanie, który izolował się ze strachu przed odrzuceniem. Po setkach rozmów i wizyt domowych coś jednak zaczęło się zmieniać. Klinicyści, zainspirowani ogólną teorią systemów Ludwiga von Bertalanffy’ego, spojrzeli na rodziny jak na żywe organizmy – zbiory elementów, które wzajemnie na siebie oddziałują. Terapia systemowa zrodziła się właśnie z takich historii, stając się odpowiedzią na wyzwania tamtego czasu – czasu, gdy „ja” przekształciło się w „my”.
Wcześniej dominowało podejście indywidualistyczne, szczególnie w nurcie psychoanalitycznym, koncentrujące się na wewnętrznych mechanizmach jednostki, takich jak nieświadome konflikty, traumatyczne doświadczenia z dzieciństwa czy procesy psychiczne. Mniej uwagi poświęcano bieżącym wpływom środowiska, takim jak relacje rodzinne, sytuacja w pracy i kontekst społeczny. Na przykład w wypadku depresji analizowano przede wszystkim osobiste traumy czy mechanizmy obronne, ignorując często, że toksyczne relacje w rodzinie lub stresujące środowisko pracy mogą być kluczowymi czynnikami utrzymującymi problem.
Pionierami terapii systemowej na świecie byli Salvador Minuchin, Murray Bowen, Virginia Satir, Jay Haley i John Weakland czy Gregory Bateson. Rozwój terapii systemowej w Polsce rozpoczął się w latach siedemdziesiątych, w dużej mierze dzięki działalności wybitnych postaci. Jedną z nich był Kazimierz Jankowski – psychiatra, który jako pierwszy zaczął kwestionować tradycyjne podejście medyczne, zwracając się ku psychiatrii humanistycznej. Kolejną pionierką była Maria Orwid, psychiatrka i jedna z pierwszych osób w naszym kraju, które zaczęły pracować z rodzinami w ujęciu systemowym. Istotną rolę odegrał również Bogdan de Barbaro – ceniony terapeuta i nauczyciel, który poza praktyką kliniczną od lat angażuje się w kształcenie kolejnych pokoleń terapeutów rodzinnych.
Już od lat pięćdziesiątych XX wieku zaczęły kształtować się różne podejścia systemowe – każde z nich akcentowało inne aspekty funkcjonowania rodziny, lecz wszystkie miały ten sam cel: wspierać rodzinę i jej członków w lepszym funkcjonowaniu.
Argentyński psycholog rodzinny Salvador Minuchin stworzył terapię strukturalną, która bada, jak ułożone są role i granice w rodzinie – kto ma władzę, kto podejmuje decyzje i jak kształtuje się hierarchia. Czasem to właśnie te ukryte zasady sprawiają, że w rodzinie pojawiają się napięcia. Jay Haley i Cloé Madanes rozwijali terapię strategiczną, która skupia się na wzorcach zachowań – terapeuta, często stosując sprytne, nietypowe rozwiązania, pomaga zmienić to, jak ludzie w rodzinie reagują na siebie nawzajem. Gregory Bateson wprowadził do terapii systemowej podejście komunikacyjne – zwrócił uwagę na to, jak ludzie się ze sobą porozumiewają i jak czasem nieświadomie wysyłają sprzeczne sygnały, które mogą prowadzić do konfliktów.
Murray Bowen podkreślał, że rodzina to system emocjonalnych powiązań, który wpływa na nas przez pokolenia. W swojej teorii systemów rodzinnych wskazywał, że sposób, w jaki funkcjonujemy w życiu, często jest głęboko zakorzeniony w historii naszej rodziny. Michael White i David Epston stworzyli terapię narracyjną, która pomaga ludziom spojrzeć na własną historię w nowy sposób – zamiast skupiać się na problemach, uczy ich dostrzegać swoje zasoby i możliwości. Mara Selvini Palazzoli wprowadziła terapię mediolańską, która uczy patrzeć na sytuację z nowej perspektywy. Z kolei terapia konstruktywistyczna i konstrukcjonistyczna zakłada, że rzeczywistość jest tworzona przez nas samych – to, jak myślimy o świecie i o sobie, może się zmieniać.
W tej książce będę sięgać po elementy każdego z tych podejść – bo każda rodzina i każda sytuacja wymaga innego spojrzenia. Łącząc różne sposoby pracy, można lepiej zrozumieć, dlaczego ludzie zachowują się tak, a nie inaczej, i jak można im pomóc w znalezieniu nowego rozwiązania.
Warto jednak odróżnić terapię systemową od ustawień Hellingera. Choć Bert Hellinger czerpał inspirację z myślenia systemowego, jego metoda – ustawienia systemowe – pozostaje kontrowersyjna i nie jest uznawana za część klasycznej terapii. Budzi liczne wątpliwości ze względu na brak naukowych podstaw i intuicyjny charakter.
Teoria systemowa
to naukowe podejście opisujące, jak funkcjonują systemy (na przykład społeczne, rodzinne, biologiczne). Patrzy na całość, a nie tylko na pojedyncze elementy, analizując wzajemne powiązania i dynamikę.
Terapia systemowa
to metoda psychoterapeutyczna oparta na teorii systemowej. Zakłada, że problemy jednostki są często wynikiem interakcji w rodzinie lub w innym systemie społecznym. Skupia się na zmianie wzorców komunikacji i relacji.
Ustawienia systemowe
to kontrowersyjna metoda rozwinięta przez Berta Hellingera, która nie jest uznawana za naukową psychoterapię. Opiera się na intuicyjnej pracy z „polem rodzinnym” i odgrywaniu ról przez uczestników warsztatu.
Wyobraź sobie, że siadasz z kimś do rozmowy. Nie po to, żeby ten ktoś cię „naprawił”. Nie po to, żeby usłyszeć, co robisz źle i jak to poprawić. Siadasz, bo coś przestało działać. Bo czujesz, że sprawy się zapętliły, a ty sam już nie widzisz, co z czym się wiąże. I wtedy pojawia się terapeuta. Ale nie taki, który przychodzi z młotkiem i instrukcją obsługi. Raczej ktoś, kto przynosi lustro, mapę i latarkę. Ktoś, kto razem z tobą stara się zobaczyć więcej niż to, co widać na pierwszy rzut oka. W systemowym myśleniu terapeuta nie jest ekspertem od twojego życia. Nie staje ponad tobą. Nie ocenia. Nie stawia diagnoz, żeby „przyczepić etykietę”. On słucha, pyta, podąża – i jednocześnie zaprasza cię do wspólnego oglądania tego, co się dzieje w twoich relacjach, w twoim świecie.
Wymaga to szczególnego rodzaju obecności – takiej, która nie wie lepiej, ale widzi szerzej. Nie ma tu jednej prawdy. Są różne punkty widzenia. I to one się liczą. W podejściu systemowym terapeuta jest uczestnikiem dialogu, a nie jego reżyserem. Ma swoje kompetencje, oczywiście – jednak używa ich nie po to, by tworzyć warunki do rozmowy, w której mogą pojawić się nowe znaczenia. Czasem takie, których wcześniej nikt nie brał pod uwagę.
W tej książce chcę cię zaprosić do przyjęcia takiego właśnie myślenia – nie naprawczego, lecz rozumiejącego, nie zawężającego, lecz poszerzającego perspektywę. Bo w systemowym podejściu nie chodzi o to, żeby złapać kogoś na „błędzie”. Chodzi o to, żeby zrozumieć, jak ten „błąd” pasował do całej układanki. Jaką rolę odgrywał. Co podtrzymywał. Co próbował chronić. To myślenie nie daje szybkich odpowiedzi. Ale daje coś innego – świadomość zależności, uważność na kontekst, gotowość do wspólnego poszukiwania. I to właśnie będzie towarzyszyło nam przez całą tę książkę.
Dalsza część w wersji pełnej
