Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
98 osób interesuje się tą książką
Sytuacja się komplikuje... jeszcze bardziej
Prawda wreszcie wychodzi na jaw, ale nawet to nie wystarczy, gdy w grę wchodzą intrygi i szantaże. Alison decyduje się zdystansować od Dominica i na jakiś czas zakończyć ich skomplikowaną relację. W końcu Sinners jest jej szefem, który w dodatku nadal zamierza się ożenić z inną kobietą.
Mężczyzna z początku nie akceptuje decyzji Ali, ale kiedy jego życie znów się sypie, odsuwa ją od siebie. Alison nie ma pojęcia, że właśnie stracił najbliższą osobę. Dominic zataja przed nią informację o żałobie. Dobrze wie, że gdyby jej o tym powiedział, Ali wróciłaby do niego natychmiast, by towarzyszyć mu w smutku.
I ponownie wikłając się w relację, która zdecydowanie jej nie służy.
Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 254
Zuzanna Kulik
Good Decisions
Dylogia Complicated
Tom 2
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Redaktor prowadzący: Justyna Wydra Projekt okładki: Jan Paluch Zdjęcie na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.
Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwicetel. 32 230 98 63e-mail:[email protected] WWW: editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreseditio.pl/user/opinie/badde2_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-3276-0Copyright © Helion S.A. 2025
Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy!
W trosce o Was informujemy, że w książce pojawiają się wątki takie jak: przemoc, gwałt i trudne relacje rodzinne, które mogą być nieodpowiednie dla osób wrażliwych bądź tych, które przeżyły traumę. Zalecamy ostrożność przy lekturze.
Pamiętajcie — jeśli zmagacie się z problemami, trudnym czasem, smutkiem, porozmawiajcie o tym z kimś bliskim lub zgłoście się po pomoc do specjalistów.
Czuję się podle.
Zagryzam dolną wargę i z całych sił powstrzymuję się przed wtargnięciem do gabinetu Dominica. Co chwilę zerkam w tamtym kierunku, ale nie robię kompletnie nic, choć wiem, że powinnam. Od dwóch godzin słucha tak ciężkiej i głośnej muzyki, że moja głowa aż woła o pomoc. I to oznacza jedno.
Coś się stało.
Nasza poranna rozmowa tak na niego wpłynęła? Sądziłam, że wyjaśniliśmy sobie wszystko i żadne z nas nie będzie złe o tę decyzję. Przecież nie powiedziałam, że znikam z jego życia. To tylko… przerwa. Coś, czego oboje potrzebujemy.
Chyba że nie chodzi o nas? Pokłócił się z ojcem? Caroline go zdenerwowała? Stresuje się ślubem? A może coś nie tak z dziadkiem? Nie mam zielonego pojęcia, ale to musi być jakaś poważna sprawa, skoro odwołał popołudniowe spotkania i kazał nie wpuszczać nikogo do biura.
W końcu muzyka zostaje wyłączona, co od razu zwraca moją uwagę. Obracam się na krześle w stronę zamkniętych drzwi. Już mam się podnieść, gdy ponownie rozlegają się ciężkie brzmienia. Krzywię się przez ból w skroniach i wzdycham głośno.
Chryste, jak można tego słuchać?
– Ali! Ali! Słyszysz mnie?
Zmieszana przenoszę spojrzenie na Micaylę, która, jeśli dobrze pamiętam, jest chyba analitykiem finansowym. Stoi przy moim biurku i patrzy na mnie nieco wkurzona.
– Słyszę – odpowiadam z westchnieniem. – Słyszę.
– Gapisz się tępo na drzwi, więc wolałam krzyknąć, żeby jakoś cię obudzić – komentuje. – Czemu on słucha tych wrzasków?
– A skąd mam wiedzieć? To wy pracujecie z nim dłużej.
Nie będę zdradzała tego, że przecież z humorzastym prezesem Sinners Holding znam się od… zawsze.
– Słyszałam, że odwołał spotkania. Ale ja mam dla niego raporty i nie wiem, czy w końcu chce je zobaczyć, czy nie. Wczoraj z rana wypisywał do mnie, że potrzebuje na już i…
– No to zapukaj tam – przerywam jej.
– Zapukać? – pyta głupio, po czym wskazuje dłonią na drzwi. – Żeby mnie zjebał? – Pochyla się nad biurkiem i uśmiecha sztucznie. – Przyszłam, żeby prosić o to ciebie. Wolę mu nie podpaść, wiesz, jaki on jest. – Puszcza do mnie oczko. – Wejdź tam grzecznie i powiedz, że raporty dotyczące ostatniego przetargu z firmą…
– Jestem jego asystentką, nie twoją – wtrącam poirytowana.
– Z tego, co słyszałam, nasz prezes cię lubi.
Sztywnieję momentalnie, a mój wytrzeszcz zdradza jej, że bardzo dobrze zrozumiałam aluzję. Przełykam nerwowo ślinę i poprawiam się na krześle. Micayla uśmiecha się szeroko i odpycha od biurka.
– Czyli mają rację – dodaje po chwili, niemal gwiżdżąc pod nosem. – No nieźle.
– Możesz sama porozmawiać z prezesem – odzywam się słabo. – Ja jestem zajęta.
– Och, Alison. Pamiętaj tylko, że prawie każda tutaj to przechodziła. – Obraca się do drzwi gabinetu i bierze głęboki wdech. – I każda szybko szukała nowego miejsca pracy.
Zaciskam usta w wąską linię, by powstrzymać się przed odpowiedzią. Nie chcę prowokować kłótni, bo to mogłoby jedynie wszystko pogorszyć.
Ja pierdolę.
Wiedziałam, że ktoś w końcu nas przyłapie i doda dwa do dwóch. Za kogo uważają mnie teraz współpracownicy? Za dziwkę, która ma romans z własnym szefem?
Z szefem, który niedługo bierze ślub.
Przenoszę spojrzenie na laptopa, bo nie chcę już patrzeć na Micaylę. Wolę milczeć i udawać, że naprawdę jestem zajęta. Muzyka znów cichnie i wtedy słyszę, jak dziewczyna puka i otwiera drzwi.
– Panie Sinners…
– Nie wyraziłem się, ku… – czknięcie – …rwa, jasno?! – woła bełkotliwie Dominic. – Wynocha!
Jest pijany…
O mój Boże…
Pierwsze dźwięki Can You Feelmy Heart Bring Me the Horizon rozbrzmiewają z taką mocą, że niemal podskakuję na fotelu. Micayla szybko zatrzaskuje drzwi i ucieka w kierunku windy. Poruszam niespokojnie nogami, czekając, aż dziewczyna zniknie. Wreszcie winda odjeżdża, więc wstaję i ruszam do biura Dominica. Bez zastanowienia chwytam za klamkę, po czym wchodzę do środka.
– Co…
Milknie na mój widok. Zamyka oczy, po czym odchyla głowę do tyłu.
On jest zalany. Nie wiem, ile wypił, ale dużo. Ledwo siedzi na fotelu, a gdy unosi prawą dłoń do twarzy, widzę, jak się trzęsie. On się cały trzęsie.
Ostrożnie zbliżam się do niego i staję przed fotelem. Dotykam mokrych policzków, które wyglądają na spocone. W gabinecie jest zimno, więc to raczej niemożliwe, żeby…
O Boże… On nie jest spocony.
To łzy.
Dominic Sinners płacze.
– Dominic – szepczę zdezorientowana.
Wtedy jego powieki się otwierają i pierwsze, co zauważam, to te cholerne łzy. Powoli spływają po jego twarzy, a on już ich nie ściera. Opuszcza rękę wzdłuż ciała, po czym bierze głęboki wdech, jakby przygotowywał się do powiedzenia czegoś, ale milczy. Patrzy na mnie tak zbolałym wzrokiem, że automatycznie ściska mi się serce.
– Zostaw mnie, Ali – odzywa się ledwie słyszalnie.
Co?
– Ale…
– Zostaw mnie – powtarza nieco głośniej, a jego głos jest zachrypnięty. Odwraca spojrzenie. – Proszę.
Stoję nieruchomo, nadal dotykając jego policzka, bo nie jestem w stanie się poruszyć. On chce, żebym odeszła, ale jak mam to zrobić? Przeraża mnie jego zachowanie, bo chyba pierwszy raz mnie o coś poprosił. Nie krzyczy, nie przeklina.
Tylko prosi.
– Wyjdź – dodaje po chwili.
Wzdrygam się zaskoczona, gdy siłą odsuwa mnie od siebie, po czym sam próbuje wstać z fotela. Chwieje się, tracąc równowagę, ale nie rezygnuje i wreszcie staje przy biurku. Zabiera z blatu kluczyki oraz portfel.
– Dominic, nie możesz teraz…
– Ty nie może… – czknięcie – …esz mi mówić, co mogę… – czknięcie – …robić.
Czyli to wszystko przeze mnie? To przez naszą rozmowę się upił i wraca do swojej codzienności sprzed paru miesięcy?
– Odtrącasz mnie – mówię zdesperowana.
Moje oczy zachodzą łzami, choć bardzo tego nie chciałam. Nie tak miało być. Mieliśmy zwolnić z uczuciami i wrócić do siebie, gdy sytuacja stanie się łatwiejsza do ogarnięcia. Teraz ryzyko jest zbyt duże i los nam nie sprzyja.
Na pewno nie mieliśmy znów zostać wrogami.
Dominic zatrzymuje się przy drzwiach, ale nie spogląda na mnie.
– Po co to robisz? – dopytuję nerwowo.
– Bo tak będzie lepiej.
Tak po prostu. Będzie lepiej? Dla kogo, do cholery?
Już mam się odezwać, ale on nagle opuszcza swoje biuro. Ruszam szybko za nim, bo jest przecież pijany i nie może prowadzić auta. Doganiam go przy windzie, a następnie szarpię mocno za czarną koszulę, by się zatrzymał.
– Stój – syczę wkurzona. – Nigdzie nie pójdziesz, dopóki nie wytrzeźwiejesz.
Pociągam z całej siły za materiał, przez co Dominic niemal na mnie wpada. Obraca się z miną wyrażającą poirytowanie i złość.
Jednak nie walczy. Mało tego, bez słowa wraca do swojego gabinetu. Kiedy kwadrans później idę do niego z aspiryną i butelką wody, odkrywam, że zamknął się na klucz, a ciężka muzyka znów rozbrzmiewa zdecydowanie głośniej, niż to konieczne. Walę pięścią w drzwi, lecz to na nic. Zrezygnowana opieram czoło o zimne drewno.
Dlaczego on musi być taki trudny?
Pieprzony Dominicu Sinnersie…
Przewracam się na bok, przeklinając w myślach tę pierdoloną sofę w moim gabinecie. Jest tak bardzo niewygodna, że chyba będę musiał się umówić do masażysty. Krzywię się przez ból w łopatce, po czym powoli siadam. Pochylam głowę i gapię się tępo na podłogę.
Jest kilka minut po szóstej rano, a ja spałem może z pięć godzin. Za mało, by w pełni wytrzeźwieć albo… zapomnieć.
Zamykam powieki i zaciskam usta w wąską linię. Nie. Koniecz użalaniem sięnad sobą. Nie mogę sobie pozwolić na słabość, bo to mnie zniszczy. Wczorajszy dzień okazał się bagnem, z którego ciężko mi teraz wyjść. Chciałbym jakoś ogarnąć to w głowie, ale jak? Jak mam przyswoić fakt, że dziadek nie żyje? Odszedł i nigdy więcej nie będę mógł zamienić z nim choć słowa. Czuję niemożliwie bolesny ucisk w klatce piersiowej na wspomnienie wczorajszej wizyty w szpitalu. Siedziałem przy jego łóżku przez dwie godziny, dopóki nie zabrały mnie stamtąd pielęgniarki. Lekarz poinformował, że to już koniec pożegnań.
Koniec.
Ja pierdolę.
Przecieram dłońmi oczy i wreszcie się prostuję. Trochę kręci mi się w głowie, a mój żołądek zaciska się z głodu, ale poza tym jest okej. Muszę stąd wyjść i… nie wiem, kurwa. Może pojadę do mieszkania, choć perspektywa wysłuchiwania wrzasków Caroline jakoś nie za bardzo mnie przekonuje. Wolałbym zamknąć się gdzieś na kilka najbliższych dni i zwyczajnie przetrawić to wszystko.
Potrzebuję swojego przyjaciela. Jebać to, że on nie chce mnie teraz znać. Musi mnie wysłuchać.
Zabieram z biurka klucze i portfel, a z fotela marynarkę. Ubieram się, idąc powoli w stronę wyjścia. Nadal czuję promile we krwi, więc prowadzenie samochodu odpada, nawet jeśli to tylko kilka przecznic. Dlatego po paru minutach staję na chodniku i czekam, aż któryś z kierowców taksówek zauważy moją wyciągniętą dłoń. Po chwili zajmuję miejsce pasażera i podaję adres Matta.
Nie obchodzi mnie to, że jest zły i zapewne wkurwi się na mój widok. Przecież znamy się od dzieciństwa. Jedna kłótnia nie może oznaczać odrzucenia. Prawda?
Jakieś dziesięć minut później staję przed drzwiami mieszkania przyjaciela i zastanawiam się, jak zacząć rozmowę. Wyglądam koszmarnie, więc Amber pewnie sama rozpozna, że mam kłopoty, ale co powiedzieć, gdy zapyta o powód wizyty? Przywlokłem się do nich o świcie, co nie jest przecież normalne.
Zanim zdecyduję się odpuścić, unoszę prawą dłoń i pukam trzy razy. Czuję, jak stres powoli rozprzestrzenia się w moim ciele, by w końcu dojść do głowy. Ból w skroniach sprawia, że krzywię się nieznacznie. Chciałbym uciec, bo tak byłoby prościej, ale dobrze wiem, że potrzebuję tego spotkania.
Potrzebuję wsparcia.
W końcu drzwi się otwierają, a w progu staje Matt.
– Nie – mówi od razu, po czym popycha drzwi, by zamknąć mi je przed mordą.
Wystawiam nogę, aby je zablokować, i wzdycham głośno.
– Matt, to…
– Nie, kurwa – przerywa mi wkurzony. – Wyglądasz jak gówno, więc pewnie zachlałeś, a teraz chcesz się wyżalić. Milion razy przeżywałem to w klubie, a teraz nie czuję już obowiązku.
– Chcę porozmawiać.
– Nie ze mną.
– Co się dzieje? – wtrąca nagle Amber, ziewając zaspana. – Co… Dominic? – niemal piszczy, zerkając na mnie zza ramienia swojego chłopaka. Odpycha Matta i zbliża się do mnie zmartwiona.
Próbuję przełknąć ślinę, zanim decyduję się odpowiedzieć, ale to zbyt trudne, gdy gardło zaciska się od emocji, których nie chcę znów uwalniać.
– Zostałem sam – chrypię po długiej chwili ciszy. – Jego już nie ma.
– Co? – szepcze Amber z przerażeniem wypisanym na twarzy. Chwyta w dłonie moje policzki. – Dominic, o czym ty mówisz?
– Dziadek zmarł – wyznaję.
Słyszę, jak dziewczyna wciąga gwałtownie powietrze do płuc, a Matt klnie cicho. Czas zatrzymuje się w momencie, gdy zostaję otoczony ramionami przyjaciółki. Amber obejmuje mnie mocno, jakby chciała tym jednym gestem sprawić, że cały ból zniknie. Nie jestem pewny, ale chyba zaczęła płakać.
– Stary… ja… – duka nerwowo Matt. – Ja pierdolę, przepraszam. – Podchodzi do mnie i przyciska czoło do boku mojej głowy, jednocześnie ściskając mi ramię. – Przykro mi.
Wyłączam się i nawet nie czuję, jak pociągają mnie w głąb mieszkania. Idę, ale nie wiem gdzie. Po prostu wlokę się za Amber. Gdzieś z tyłu słyszę, że Matt zamyka drzwi i coś mówi do swojej dziewczyny. Komunikują się, ale ja nie skupiam się na ich słowach. Patrzę jak zahipnotyzowany na korytarz, bo wiem, gdzie on prowadzi.
Idziemy do sypialni gościnnej, w której odsypiałem popijawy w Hudson. Zawsze gdy Matt przywoził mnie kompletnie zalanego, trafiałem właśnie do tego pokoju. Amber się mną opiekowała, jakbym był jej bliski. I teraz też to robi.
Otwiera drzwi, zapala światło i ostrożnie pociąga mnie w kierunku zaścielonego łóżka.
– Odpocznij – mówi krótko, po czym puszcza moją rękę, a ja momentalnie czuję w tym miejscu chłód, którego nie chcę.
Ja pierdolę. Jestem jak zagubiony dzieciak.
– Matt! – krzyczy głośno, przez co mój ból głowy się nasila. – Przynieś wodę i coś do jedzenia!
Nigdy nie zdołam jej się odwdzięczyć za to, co od lat dla mnie robi. Jestem chujowym przyjacielem, bo od miesięcy ją zlewam, mimo że ona ani razu mnie nie odtrąciła. Krzyczała, gdy za dużo piłem, pocieszała, kiedy widziała, że jest źle.
Siadam na skraju łóżka i ściągam z ramion marynarkę.
– Amber, ja… Ja nie wiem, jak sobie z tym poradzić. To mnie dobiło.
– Wiem, Dominic – odpowiada cicho, siadając obok mnie. – Chcesz porozmawiać, to rozmawiajmy. Nie chcesz, to po prostu siedźmy.
Nastaje cisza, która szybko zaczyna mnie denerwować. Chciałbym się odezwać, ale coś mnie blokuje. Mam opowiadać o tym, jak cholernie źle się czuję po stracie jedynej tak bliskiej mi osoby? Po co miałbym to roztrząsać? Żeby znów poryczeć się jak frajer?
Po chwili do pokoju wchodzi Matt z kanapką i butelką wody. Odstawia to na niewielki stolik przy łóżku, by następnie stanąć w progu, jakby nie wiedział, czy ma zostać, czy wyjść. Patrzy na mnie i tym razem nie jest to złowrogie spojrzenie.
– Ali wie? – pyta niespodziewanie.
– Nie – mówię krótko.
– Dlaczego nie poszedłeś najpierw do niej?
Biorę głęboki wdech.
– Bo nie chcę, żeby mi współczuła – wyjaśniam żałośnie.
– Dominic, ale ona…
– Wczoraj zdecydowała, że musi się ode mnie odsunąć, żebym mógł w spokoju ogarnąć to całe gówno. Gdy dowie się o śmierci mojego dziadka, będzie chciała być blisko mnie. – Opadam plecami na materac i zamykam oczy. – A ona chyba potrzebuje tej przerwy, bo moje jebane problemy ją przytłaczają.
Walczę ze sobą, by do niej nie pobiec. Chciałbym, żeby znów mnie dotknęła, tak jak to zrobiła wczoraj, gdy zastała mnie zalanego na fotelu w biurze. Z trudem powstrzymałem się przed wyznaniem jej powodu mojego załamania. Ale w ostatniej chwili stwierdziłem, że lepiej będzie, jeśli Ali nie dowie się o żałobie. Wystarczająco dużo przeze mnie cierpi.
– To bez sensu, stary – komentuje Matt.
– Wolę, żeby twoja siostra skupiła się na sobie niż na przeżywaniu ze mną żałoby – cedzę przez zęby. Podnoszę się nieznacznie i spoglądam na przyjaciela. – Chciałeś, żebym dał jej spokój, więc daję.
– Nie słuchaj go – wtrąca nagle Amber. – Jeśli potrzebujesz, żeby Ali cię…
– Nie. Nie potrzebuję jej smutku.
Ogarnę się. Dzień, może dwa i to minie. W końcu się podniosę i przestanę myśleć o dziadku. Będę musiał, bo wkrótce mam stanąć przed ołtarzem.
W pokoju zapada niezręczna cisza, którą decyduję się przerwać, żeby nie słuchać niewygodnych pytań.
– Nie mówcie jej. – Patrzę poważnie na Matta. – I byłbym wdzięczny, gdybym mógł się przespać, bo aktualnie czuję, że jestem rozjebany.
– Jasne. – Amber podnosi się gwałtownie z łóżka i staje przede mną. – Tutaj masz wodę i śniadanie, przyniosę ci też jakieś proszki przeciwbólowe. Wołaj, jak coś.
Mimo tego, jak kiepskim jestem przyjacielem i jak arogancko się zachowuję, ona zawsze robi wszystko, bym poczuł się dobrze. Stara się, angażuje, po prostu jest.
Muszę wreszcie wynagrodzić jej ostatnie miesiące.
– Dziękuję, Amber – odzywam się nieco zachrypniętym głosem.
– Nie masz za co – odpowiada ze smutnym uśmiechem na ustach.
Zdaję sobie sprawę, że chciałaby porozmawiać, wywlec moje problemy i wałkować ten jeden trudny temat, jakim jest moje życie. Znam ją wystarczająco długo, by wiedzieć, że rola psychologa to jej marzenie.
Ale ja się nie nadaję do rozmów. Powiedziałem wszystko, co chciałem, i wystarczy. Nie będę spał, ale zamierzam w spokoju i ciszy poleżeć, bo przede mną niezwykle ciężki tydzień. Posyłam ostatni krzywy uśmiech w stronę Matta i Amber, po czym kładę się na środku materaca. Obserwuję biały sufit, jakbym szukał na nim odpowiedzi na swoje pytania.
Czy mogę sam zorganizować pogrzeb? Do tej pory nie zadzwonił do mnie ojciec. Dlaczego? Ten chuj coś kombinuje, skoro nie raczył mnie poinformować o śmierci dziadka. A nie poinformował, bo jeśli jego ojca nie ma już na świecie…
Szantaż traci sens. Ślub z Caroline traci sens.
Tak, z pewnością mogę się spodziewać czegoś nowego, bo przecież ojciec nie odpuści. Nie będzie mi współczuł z powodu żałoby, bo dla niego to tylko komplikacje. Mogę się założyć, że nawet nie wpadł na pomysł, by pożegnać się z własnym ojcem.
– Leki przeciwbólowe – informuje cicho Amber, stając w progu pokoju, przez co powoli na nią zerkam. Zbliża się do łóżka i zostawia opakowanie tabletek na szafce. – Nie chcę cię oceniać…
– Więc nie rób tego.
Wzdycha głośno, po czym siada obok mnie.
– Naprawdę wolisz wkurzyć Ali kłamstwem, zamiast zwyczajnie się przyznać, że jej teraz potrzebujesz? Powiedziałeś Mattowi, że ją kochasz – ścisza głos i odwraca ode mnie wzrok.
Wiedziałem, że jeśli rozmawiam z kumplem, to tak, jakbym rozmawiał z nim i z jego narzeczoną.
– Ona sama stwierdziła, że chce odpocząć.
– Ale nie w takiej sytuacji – szepcze smutno, a gdy na mnie spogląda, jej oczy zachodzą łzami. – Dominic, dobrze wiemy, że dziadek był dla ciebie wszystkim i jego straty nie da się…
– Amber – przerywam jej chłodno, co od razu wywołuje zmieszanie na jej twarzy. – Jeżeli kogoś kochasz, to nie chcesz, żeby ta osoba cierpiała. – Przełykam nerwowo ślinę. – A Ali cierpiałaby razem ze mną. Nie chcę, żeby leżała obok mnie i płakała. Nie chcę, żeby wybierała ze mną urnę i zastanawiała się nad tym, jak bardzo mnie boli ta sytuacja, bo przecież jestem w jebanej żałobie. Nie chcę, żeby starała się mnie pocieszać. Naprawdę, kurwa, nie chcę, by stała przy mnie na pogrzebie i ściskała moją dłoń ze współczuciem. – Zasłaniam twarz dłońmi i próbuję uspokoić oddech, który nagle przyspieszył na samą myśl, że przeze mnie Alison znów może poczuć się źle. – Chcę jej tego wszystkiego oszczędzić.
Nie marzę o niczym, kurwa, innym, jak o jej obecności, ale wiem, że to mogłoby ją złamać. Wrócę, gdy posprzątam bałagan, w którym żyłem od miesięcy.
Pogrzeb, ojciec, Caroline, firma, Edynburg.
Wszystko po kolei.
Na końcu padnę do stóp Alison, by nadal chciała być moja.
Nie chciałem tutaj wracać, ale nie mam wyjścia. W końcu to moje mieszkanie, do cholery. Mam prawo przyjść tu o dowolnej porze i nie powinienem czuć się z tego powodu źle. Problem w tym, że właśnie tak się czuję. Krzywię się na samą myśl, że wejdę do środka i od razu spotkam Caroline. Po dwóch nocach spędzonych poza domem wreszcie pojawiam się w progu i już teraz zaczynam tego żałować.
– Dominic… Ja… Boże… – Caroline oddycha ciężko, jakby się dusiła. – Tak mi przykro.
Nie biegnie do mnie, nie lepi się. Po prostu patrzy, stojąc pod ścianą jak najdalej ode mnie. Opuszcza wzrok na podłogę, a ręce splata na piersiach. Nie jestem pewny, ale chyba się trzęsie, co sprawia, że obserwuję ją zdezorientowany.
– Naprawdę mi przykro – dodaje cicho, po czym spogląda na mnie niepewnie.
– Rozumiem – odzywam się krótko.
Kobieta robi krok w moją stronę, ale po chwili rezygnuje i wycofuje się w kierunku korytarza. Znika z zasięgu mojego wzroku, a ja jak debil gapię się w pustą przestrzeń. Co to było? Nie takiego powitania się spodziewałem. To, że wie już o śmierci mojego dziadka, jest oczywiste, bo ojciec pewnie wszystkich powiadomił o kłopotach, jakie teraz go czekają. Nie przypuszczałem jednak, że Caroline okaże trochę człowieczeństwa i będzie mi współczuła.
Ruszam powoli do sypialni, bo muszę wziąć prysznic i się przebrać. Mam na sobie dres Matta, który jest trochę za mały i chujowo opina mnie w ramionach oraz udach. Przysięgam, że jeśli teraz się nachylę, to rozerwę materiał. Dlatego przyspieszam i wchodzę do łazienki, w której już pali się światło. Zamykam za sobą drzwi, przekręcam klucz w zamku i odwracam się do lustra.
Wyglądam, jakbym nie spał tydzień.
W mieszkaniu Amber i Matta nie zmrużyłem oka ani na sekundę. Poświęciłem czas na ułożenie planu rozwiązania wszystkich swoich problemów. Rozmawiałem też z Woodsem o wszczętym postępowaniu w sprawie tego jebanego Davida. Typ siedzi aktualnie w areszcie, ale w każdej chwili mogą go wypuścić. Sytuacja jest trudna przez to, że to pierdolony glina. Ma znajomości, które nie powinny mieć tutaj znaczenia, ale niestety mają. Nie zawsze sprawiedliwość wygrywa.
– Najpierw ślub – mówię sam do siebie. – A raczej jego brak.
Muszę dosadnie oznajmić Caroline, że daję jej dwa dni na wyniesienie się z mojego mieszkania. Nie mam powodu, by wziąć z nią ślub, więc niech stąd spieprza. Być może jej postawa nie jest spowodowana jedynie wieścią o śmierci mojego dziadka, ale i świadomością, że to koniec.
Koniec pieprzonych gier.
Koniec tajemnic.
Po prostu koniec.
Odsuwam się od umywalki i szybko ściągam z siebie ubrania, by w końcu wziąć prysznic. Potrzebuję orzeźwienia, bo czuję, jak kleją mi się powieki. Zmęczenie daje o sobie znać, a to najgorszy z możliwych momentów. Za godzinę muszę być na cmentarzu.
Muszę uczestniczyć w pogrzebie.
Walę głową w ścianę pod prysznicem, a w myślach krzyczę, tak jakbym chciał oznajmić całemu światu, że cierpię. Na zewnątrz mogę milczeć, ale w środku pozwalam sobie na słabość. Stoję nieruchomo, czując, jak zimna woda obmywa moje ciało, i nie chce mi się ruszyć. Przecieram jedynie twarz, po czym opuszczam kabinę. Owijam biodra ręcznikiem i zmierzam powoli do garderoby.
Wzdycham poirytowany, gdy zauważam Caroline na łóżku. Siedzi na skraju materaca ze złączonymi rękami, które szybko rozprostowuje, by po chwili znów je złączyć. Błądzi wzrokiem po ścianach, jakby wstydziła się na mnie spojrzeć. Dopiero kiedy znikam w garderobie, postanawia się odezwać.
– Ona wie?
– O czym? – pytam od niechcenia, zerkając na nią z ukosa.
– O tych literach. – Wskazuje na mnie dłonią. – Widziała to?
Marszczę czoło zaskoczony jej dzisiejszą postawą. Zachowuje się tak, jakby zapomniała o swoim prawdziwym obliczu. Gdzie nachalność, złośliwość i pewność siebie? Nawet jej głos stał się… łagodniejszy. Nie piszczy irytująco.
– Dlaczego pytasz? – dopytuję wymijająco.
– Po prostu jestem…
– To nie jest twoja sprawa, nigdy nie była i nigdy nie będzie – wtrącam chłodno. – Masz dwa dni na spakowanie swoich rzeczy.
Przenoszę spojrzenie na ubrania i sięgam po prosty czarny garnitur. Tak bardzo, kurwa, pasujący do dzisiejszego dnia. Jak inaczej miałbym się ubrać na pogrzeb? Najchętniej w ogóle bym tam nie szedł. Nie chcę, bo ja już się pożegnałem.
– Nie możesz tego zrobić! – krzyczy nagle kobieta, przez co odwracam się do niej. Rusza w moim kierunku, wymachując przy tym rękami. – Nie możesz mnie wyrzucić, bo bierzemy ślub!
– Caroline – zaczynam spokojnie – ale my nie bierzemy żadnego ślubu.
– Jak to nie?! Przecież ja jestem w ciąży! Zostawisz dziecko?
Nieruchomieję przestraszony. Patrzę na nią tępym wzrokiem, aż w końcu wyłączam się całkowicie. Widzę, że porusza ustami, ale jej nie słyszę.
Dziecko? Ciąża?
Ja pierdolę. Przez to wszystko, co się stało, zapomniałem o tej pieprzonej ciąży. To wciąż będzie nas ze sobą wiązać.
Stop. Jaka ciąża, do cholery.
To nie jest możliwe. To blef.
To nie może być prawda, bo… Ja pierdolę.
Wymijam szybko kobietę i z ubraniami zamykam się w łazience. Wkładam je na siebie, mimo że moje ręce trzęsą się zajebiście mocno. Robię wszystko w kompletnym amoku, bo jedyne, co mam w głowie, to ostatnie pytanie Caroline.
„Zostawisz dziecko?”
Porzucam nerwowe zapinanie guzików koszuli i z całej siły uderzam w ścianę obok lustra. Nie czuję bólu, choć widzę krew. Unoszę wzrok i od razu zamykam oczy, bo nie mogę na siebie patrzeć.
Dlaczego moje życie musi tak bardzo się komplikować?
Jestem skazany na pierdolone piekło?