49,90 zł
Poznajcie córkę bohaterów Małej Charlie
Dziewczyna ze słonecznikiem i chłopak, który od zawsze widział tylko ją
Nastoletnia Melody Woods jest w żałobie. Właśnie straciła ukochaną babcię, z czym absolutnie nie potrafi się pogodzić. Dziewczyna nie wyobraża sobie, jak teraz będzie żyć, oddychać, działać... Dodatkowo rodzice oznajmiają jej, że na cztery miesiące do ich domu wprowadzą się bracia Sawyer.
Melody wcale się nie cieszy. O ile Justin jest niegroźny, to chłopak o złotym sercu, o tyle z Jordanem sprawy mają się zupełnie inaczej. Gdy byli dziećmi, Jordan z niewiadomego powodu jej dokuczał, więc teraz dziewczyna się obawia, że koszmar wróci.
Jordan Sawyer z dzieciństwa pamięta tylko ją, Melody Woods, dziewczynkę z kokardami we włosach, której w przedszkolu zabierał kredki. Przez lata wzbraniał się przed uczuciem do niej, dlatego gdy ponownie spotykają się w jednym domu, sytuacja staje się trudna.
Książka dla czytelników powyżej szesnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 375
Zuzanna Kulik
Słodka Melody
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Redaktor prowadzący: Justyna Wydra
Zdjęcie na okładce oraz rysunki przy stronach rozdziałowych wykorzystano za zgodą Shutterstock.
Całostronicowe ilustracje wewnątrz książki wykonała Aleksandra Rolka „Rolczi”.
Helion S.A.
ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice
tel. 32 230 98 63
e-mail: [email protected]
WWW: editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Drogi Czytelniku!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres
editio.pl/user/opinie/slomel_ebook
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-3551-8
Copyright © Helion S.A. 2026
Są w życiu takie momenty, które zmuszają do wyrażenia emocji. Jakichkolwiek. Nie ma miejsca na obojętność i milczenie. Trzeba pokazać złość, radość, smutek albo żal. Należy powiedzieć choć słowo. Sprzeciwić się lub zgodzić. Krzyknąć. Zaznaczyć, że ta jedna chwila dotknęła duszy i naprawiła albo zepsuła wszystko.
A ja stoję w ciszy.
Nie odpowiadam matce, gdy pyta, czy rozumiem jej decyzję. Nie reaguję na zaczepki brata. Nie zwracam uwagi na ojczyma.
Po prostu patrzę na swoją niby-rodzinę z nadzieją, że w końcu się obudzę, a to, co usłyszałem, okaże się pierdolonym żartem.
– Tylko cztery miesiące – zapewnia płaczliwie matka. – Przepraszam was. Tak bardzo przepraszam.
Udaje. Jestem w stanie wyczuć fałsz w jej głosie, bo przez lata byłem oszukiwany. Takim samym tonem posługiwała się w rozmowach z naszym ojcem, gdy powtarzała, że nie będzie mu utrudniać kontaktów z nami.
Nie widziałem ojca od ponad dziesięciu lat.
– Poradzimy sobie, mamo.
Mój bliźniak zawsze mnie zadziwiał. Kiedy ja pokazywałem całemu światu, że mam dość, on z uśmiechem na ustach próbował znaleźć choć najmniejszy promyk nadziei w bagnie. Dla niego szklanka zawsze jest do połowy pełna, a nie pusta. Ten entuzjazm z biegiem lat staje się coraz bardziej wkurwiający.
– Dziękuję, synku. Wiedziałam, że mnie zrozumiesz.
Matka i jej złote dziecko.
Ja jestem tym drugim dzieckiem.
– Macie jeden dzień na spakowanie się – oznajmia rzeczowo nasz ojczym, Richard, przez co skupiam na nim wzrok. – Mój syn oczekuje was jutro z samego rana.
Właśnie teraz powinienem odpowiedzieć, że mam to w dupie. Nie obchodzi mnie, kiedy jego syn będzie na nas czekał. Pomysł, byśmy tam zamieszkali, jest absurdalny i nie wiem, dlaczego tylko ja tak uważam. Wpatruję się w twarz mężczyzny, z której szybko znika powaga. Czy w ogóle mogę nazywać go ojczymem, skoro od dwunastu lat żyje z moją matką bez ślubu? Równie dobrze mógłbym zwracać się do niego: „obcy chuju”.
Pasuje aż nazbyt dobrze.
– Pamiętajcie, że to wasze jedyne wyjście – dodaje z pogardliwym uśmieszkiem. – Jeden niewłaściwy ruch i trafiacie pod nadzór sądu rodzinnego. Ja nie mam czasu i zdrowia na gówniarzy.
Nie będę go oglądał przez cztery miesiące. Może jednak cały ten bajzel nie jest taki zły?
Wyjmuję zaciśnięte dłonie z kieszeni bluzy i rozluźniam nieco palce. Odwracam się w stronę wyjścia, bo potrzebuję cholernego powietrza. Muszę zapalić i pomyśleć. Odkładałem to zdecydowanie za długo, udając, że wszystko jest w porządku.
Wychodzę na zewnątrz i od razu ruszam do swojego samochodu. Wsiadam na miejsce kierowcy, zatrzaskuję drzwi i opieram głowę o fotel. Wypuszczam z płuc powietrze, które długo wstrzymywałem. Moje dłonie same zaciskają się w pięści. Nie chcę tracić nad sobą kontroli, bo znów coś rozwalę. Ten stary gruchot jest jedynym, co mi zostało, i nie mam kasy na naprawy możliwych szkód. Muszę się uspokoić. Zamykam oczy, przez co znów ją widzę.
Melody Woods.
Pamiętam oczy tej dziewczyny.
Były dla mnie symbolem spokoju, którego desperacko potrzebowałem. I choć starałem się ją ignorować, bursztynowy odcień jej tęczówek wracał do mnie w takich chwilach jak ta.
Od jutra będziemy mieszkać razem.
W jednym domu.
Ja pierdolę.
Jak mocno może boleć utrata bliskiej osoby?
Mocno.
Dławię się łzami, gdy zerkam na dziadka, który od dwóch godzin patrzy tępo na zdjęcie trzymane w dłoni. Nie odzywa się, nie odpowiada na proste pytania zadawane przez rodzinę. Milczy, cierpiąc w ciszy, bo nie czuł się gotowy na pożegnanie z kobietą, która stanowiła dla niego cały świat.
Dla mnie babcia była kimś więcej niż tylko babcią. Miałam w niej przyjaciółkę, której nie wahałabym się powierzyć największej ze swoich tajemnic. Mogłam powiedzieć jej wszystko, a ona zawsze mnie wspierała. Śmiałyśmy się i płakałyśmy razem. Miałyśmy swoje codzienne rytuały i teraz, gdy odeszła, czuję, jakbym utraciła cząstkę siebie. Do kogo będę pisała każdego wieczoru krótkie „dobranoc”? Kto zadzwoni do mnie z pytaniem, czy mam ochotę na naleśniki?
– Mel, skarbie – szepcze cicho mama, przez co spoglądam na nią smutno. Zajmuje miejsce tuż obok i obejmuje mnie ramieniem. – Musisz coś zjeść.
– Nie jestem głodna – odpowiadam beznamiętnie.
– Martwię się.
Odwracam wzrok, by nie patrzeć w jej zaniepokojone oczy. Nie chcę przysparzać jej jeszcze więcej zmartwień, bo pogrzeb własnej matki jest już wystarczająco bolesny.
Skupiam się znów na dziadku i przełykam ciężko ślinę, gdy zauważam pierwsze łzy na jego policzkach.
– Zjem później.
– Przyniosę ci kanapkę – proponuje mama, po czym podnosi się szybko. – Zaraz wracam.
Chciałabym podejść do dziadka i jakoś go… pocieszyć. Mogłabym powiedzieć, że ten ból kiedyś minie. Że będzie łatwiej. Że to nie jest koniec świata.
Ale ja sama w to nie wierzę.
Dlatego zamykam oczy i staram się odnaleźć ciszę. Wokół mnie słychać wiele głosów oraz spokojną muzykę klasyczną. W salonie zebrało się chyba ze trzydzieści osób, które przybyły pożegnać Jude Handers, a ja marzę o tym, by nie było tutaj nikogo. Przytłaczają mnie te współczujące spojrzenia. Co chwilę podchodzi do mnie jakaś ciotka, której nigdy nie poznałam, by powiedzieć, że jestem dzielna i sobie poradzę. A co, jeśli nie jestem? Co jeżeli chcę się poddać i przeleżeć następny tydzień w swoim pokoju? Boli mnie widok smutnej rodziny i ta ponura aura, która towarzyszy Woodsom i Handersom. Jesteśmy zupełnie innymi osobami od tych, którymi byliśmy, nim ostatni raz odwiedziliśmy szpital. Nawet moje młodsze rodzeństwo jest ciche.
Otwieram powieki, gdy czuję, jak ktoś siada obok mnie. Napotykam wkurzone spojrzenie brata.
– Co ty…
– Jestem zły – stwierdza twardo, krzyżując ręce na torsie.
– Bo?
– Bo na świecie żyje ponad osiem miliardów ludzi i nikt nie wymyślił leku na raka – odpowiada poważnie.
Zwieszam głowę i wpatruję się tępo w swoje czarne sandały. Nie chcę kontynuować tej rozmowy. Już zbyt wiele się nasłuchałam o nowotworach, chemioterapiach i śmierci. W ostatnim czasie żyłam tylko tym. Nie dotknęłam farb od miesięcy, a jedyne, co robiłam w wolnym czasie, to przeglądanie artykułów na temat raka piersi.
To nic nie dało. Wiedza, jaką nabyłam w tym czasie, wcale nie pomogła.
Podnoszę spojrzenie dopiero wtedy, gdy naprzeciwko mnie miejsca zajmują tata i moja pięcioletnia siostra Sophie. Niedługo później pojawia się także mama z talerzem w dłoni. Podaje mi go.
– Zjedz chociaż trochę – prosi łagodnym głosem.
Kiwam krótko głową i niechętnie biorę od niej kanapki. Nie zjem wszystkich, nie wcisnę nawet połowy. Żołądek podchodzi mi do gardła na samą myśl o jedzeniu. Jak mam coś przełknąć, skoro wiem, że bardzo szybko mogę to zwrócić?
Obudziłam się dziś z migreną, i to taką, która odbiera mi chęć do życia. Wraz z tępym bólem głowy pojawiły się nudności.
Zawsze tak reaguję na stres. Nieważne, czy jest to wystąpienie w szkole, czy egzamin. Mój organizm postanawia zepsuć mi trudną chwilę, a ja nie potrafię nad tym zapanować. Nieważne, ile razy powtórzyłabym sobie, że jest okej, i tak nie zdołam siebie oszukać.
– Jedz, Mel – odzywa się Sophie, pokazując małym palcem na talerz. Jej duże oczy błyszczą nadzieją, że w końcu sięgnę po kanapkę z serem.
– Boli mnie żołądek – odpowiadam nieco zachrypnięta.
– To przez ten cholerny pogrzeb.
– Dylan – wtrąca ostrzegawczo tata. – Język.
– Przepraszam, ojcze – odpiera mu kpiąco. – Pieprzony pogrzeb.
Wyłączam się w momencie, gdy tata marszczy czoło w złości i próbuje nakłonić jedenastoletniego syna do lepszego zachowania. To bezskuteczne, bo Dylan jest zwyczajnie smutny. On właśnie tak reaguje na żałobę, do której nie był w żaden sposób przygotowany. Babcia nie pozwalała, by moje młodsze rodzeństwo widywało ją w ostatnich tygodniach jej życia. To dlatego mój cholernie złośliwy brat teraz kłóci się z własnym ojcem o głupie słowo. Jest taki, odkąd dostaliśmy telefon ze szpitala, że babcia zamknęła oczy na zawsze.
Nie pożegnał się z nią i to boli go najbardziej.
– Mel, chodź ze mną.
Zaskoczona unoszę wzrok na mamę, która wyciąga dłoń w moją stronę. Chwytam ją, po czym wstaję.
– Nie chcę nigdzie iść – mówię cicho.
Mama kompletnie nie reaguje na moje słowa i w ciszy prowadzi mnie do ogrodu. Ciepłe powietrze ogrzewa mi twarz, a lekki wiatr rozwiewa włosy. Choć nie chciałam ruszać się z domu, to jednak wyjście na zewnątrz okazuje się zbawienne dla mojego samopoczucia. Żołądek odpuszcza, a niewielki ból z tyłu głowy znika bez śladu. Staram się pracować nad oddechem, bo najwyraźniej to jest dla mnie dużo lepsze rozwiązanie niż jedzenie na siłę.
Idziemy przez ogród, aż w końcu mama zatrzymuje się tuż przed drzewem wiśni i puszcza moją dłoń. Obraca się do mnie i uśmiecha smutno.
– Babcia powiedziała, że gdybyś po jej odejściu poczuła się źle, to możesz przyjść tutaj – zaczyna cicho, a w jej oczach pojawiają się łzy. – Zasadziłyście to drzewo lata temu, kiedy byłaś jeszcze mała. To jest ta jedna rzecz, która należy tylko do was, i to właśnie tutaj poczujesz, że babcia jest z tobą.
Patrzę w załzawione oczy mamy, a moje serce pęka wpół.
– Mamo…
– Możesz nie wierzyć w takie rzeczy – kontynuuje, z całych sił próbując się do mnie uśmiechać. – Ja sama byłam nieprzekonana, słuchając tego w szpitalu, ale… Jeśli to miałoby ci pomóc, to dlaczego nie? Drzewo wiśni będzie dla ciebie potwierdzeniem, że babcia nad tobą czuwa, bo ona zawsze bardzo cię kochała, skarbie.
Z mojego gardła wydobywa się cichy szloch, którego nie jestem w stanie powstrzymać. Zakrywam usta dłonią i robię niepewny krok w stronę drzewa. Dotykam ostrożnie pnia i patrzę na piękne jasnoróżowe kwiaty zdobiące gałęzie. Okropnie boli mnie widok rozwiniętych pąków symbolizujących radość, kiedy jedna z najważniejszych dla mnie osób już nie żyje.
Wycieram wierzchem dłoni mokre policzki, po czym zamykam powieki. Nie wiem, jak zdołam sobie poradzić z żałobą. Minęło zaledwie kilka dni, a ja nie potrafię myśleć o niczym innym. Nie interesuje mnie nic: szkoła, przyjaciele, rodzina czy własne samopoczucie. Żyję jak duch, choć od dawna wiedziałam, że śmierć babci w końcu nastąpi.
„Choć odejdę z tego świata, zostanę w twoim sercu, słoneczko”.
Jej słowa odbijają się echem w mojej głowie, co sprawia, że mimo wszystko uśmiecham się smutno pod nosem. Przesuwam powoli dłonią po korze, a w myślach odtwarzam te wszystkie momenty, gdy z babcią śmiałyśmy się w głos. Wspominam każdą chwilę, kiedy obie byłyśmy szczęśliwe.
Skoro drzewo wiśni ma mi dać poczucie, że ona nadal jest blisko mnie, to…
Wierzę w to.
– Cześć, babciu – szepczę ledwie słyszalnie.
Kątem oka rejestruję, jak mama oddala się z powrotem do domu, zostawiając mnie samą. Siadam na trawie, a plecy opieram o pień. Przymykam zmęczone powieki, bo naprawdę długo nie spałam. Jestem wykończona, smutna, zła i rozgoryczona.
Ale w tym momencie czuję też odrobinę spokoju. Nie potrafię tego racjonalnie wyjaśnić, bo jak siedzenie w ogrodzie może sprawić, że ból staje się mniejszy? Nie mam pojęcia. Podsuwam kolana pod brodę, by po chwili otoczyć je ciasno ramionami.
To miejsce należy do nas, babciu.
Być może właśnie tego potrzebuję. Nigdy nie spisywałam swoich myśli w pamiętniku, bo nie sądzę, że to pomogłoby mi w jakikolwiek sposób. Przyjaciele nie będą chcieli słuchać o żałobie, a rodziny nie zamierzam jeszcze bardziej zasmucać. Dlatego to drzewo jest chyba jedyną opcją w moim przypadku. Potraktuję je jak bezpieczną przystań.
Nikt mi tego nie zabierze.
Nikt nie zakłóci ciszy.
Nikt nie usiądzie obok, by pocieszać mnie na siłę.
Ja już nie chcę pocieszania. To bez sensu, gdy doskonale wiem, jaki ból wywołuje żałoba. Ten niezwykle trudny czas należy po prostu przeżyć. Pustka, jaką pozostawiła po sobie zmarła osoba, kiedyś wypełni się jedynie dobrymi wspomnieniami, przez które usta same rozszerzą się w uśmiechu. Bo było nam dane kochać kogoś tak mocno, że ta miłość po śmierci nie mija.
Tak kiedyś będzie.
Prawda, babciu?
Wzdrygam się przestraszona, gdy nagle obok mnie ktoś się pojawia. Spoglądam niepewnie na wysokiego chłopaka z kapturem na głowie, który nawet na mnie nie patrzy. Bez słowa siada z drugiej strony drzewa, więc wychylam się, by zobaczyć, kim jest. W końcu odsłania swoją twarz, zsuwając nieznacznie kaptur czarnej bluzy. Podwija rękawy, po czym opiera ramiona na ugiętych kolanach.
Jordan Sawyer.
Co on tu robi, do cholery?
Znów przyciskam kolana do piersi i je obejmuję, a wzrok skupiam na trawie pode mną.
Nie myśl o nim. Nie myśl o nim.
Dlaczego przyszedł tutaj i tak bez słowa wyjaśnienia siedzi? Robi mi na złość? Chce mnie wkurzyć?
Mógłby sobie darować akurat w tym dniu.
Sądziłam, że nie spotkam go dzisiaj, pomimo tego, że mój drugi dziadek jest jego ojczymem od kilkunastu lat. Jordan nigdy nie chciał uczestniczyć w rodzinnych spotkaniach. Od dawna traktujemy się tak, jakbyśmy byli sobie obcy. Teraz nagle zdecydował się pojawić na pogrzebie kobiety, którą ledwo znał?
Chciałabym go zapytać, po cholerę mi przeszkadza, ale nie robię tego. Wolę udawać, że wcale go tu nie ma.
Jesteśmy tylko ja i babcia.
Zaledwie wczoraj żegnałam babcię, a już dziś mam wrócić do normalności? Niewykonalne.
Podnoszę się niechętnie z łóżka, a po drodze do łazienki nawet nie patrzę na swoje odbicie w lustrze. Wiem, że wyglądam fatalnie, bo znów mało spałam. Choć staram się z całych sił, nie mogę zasnąć. Padam ze zmęczenia około trzeciej nad ranem, ale niestety budzę się po paru godzinach. Teraz zegar wybija siódmą, a na dole w kuchni już panuje chaos. Słyszę wykłócającego się Dylana, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że pobudka była błędem. Mogłabym spędzić resztę dnia w łóżku.
Wczoraj postanowiłam jednak być silna i nie poddawać się smutkowi. Wieczorem Sophie się rozpłakała, gdy zobaczyła, jak wyję na głupiej komedii, której nawet nie oglądałam. Ona jest jeszcze za mała, by w pełni zrozumieć, co się stało, i chciałabym jej oszczędzić tej ponurej aury.
Schodzę na parter w momencie, gdy tata nerwowo rozmawia z kimś przez telefon.
– Tak. Podeślij mi te papiery – odzywa się, nawet nie zauważając, że jestem obok. – Mam po nich jechać?
Po kogo niby? Jest niedziela rano, a tata nigdy nie pracuje w weekendy.
Już mam się odezwać z pytaniem, czy wszystko w porządku, jednak rezygnuję, gdy zauważam, jak przeprasza mnie bezgłośnie, po czym rusza w kierunku swojego gabinetu. Przenoszę wzrok na mamę, która akurat ustawia na stole naczynia pełne jedzenia. Uśmiecha się do mnie lekko.
– Jak spałaś, słońce? – pyta łagodnie.
– Dobrze – kłamię zachrypnięta.
Zbliżam się do stołu, przy którym właśnie zasiedli Dylan i Sophie. Mogłabym się zdobyć na uśmiech, ale to chyba nie ma sensu, skoro brat nawet na mnie nie patrzy, a siostra rysuje ze spojrzeniem utkwionym w kartce papieru. Nie zauważają, że do nich dołączyłam. Dlatego w ciszy zajmuję swoje miejsce obok taty i sięgam po naleśnika oraz marmoladę brzoskwiniową.
Tak teraz będzie wyglądało moje życie?
Każdego dnia w szpitalu rozmawiałyśmy z babcią o tym, jaki stanie się świat bez niej. Chciała mnie przygotować na swoją śmierć, zapewniając, że zawsze będzie gdzieś w pobliżu. Żartowała sobie w tak trudnych chwilach, by ułatwić mi jakoś zaakceptowanie sytuacji.
A mimo wszystko odczuwam wewnętrzny ból po jej stracie i nie potrafię pójść naprzód. Tak cholernie mocno mi jej brakuje.
Przełykam dużą gulę, która pojawiła się w moim gardle, gdy tylko wspomniałam babcię. Ręce zaczynają mi drżeć, a pod oczami już czuję łzy. Szybko ocieram je wierzchem dłoni i z całych sił próbuję jakoś ułożyć usta w uśmiech.
Będzie dobrze. To tylko kolejny z tysięcy poranków bez niej.
– Mel, pójdziesz dziś ze mną do dziadka? – pyta ostrożnie mama, stając po przeciwnej stronie stołu. – Nie chcę, by był teraz sam.
– Jasne – odpieram niemal natychmiast. – Przebiorę się i mogę iść.
Dom dziadków stoi tuż obok, więc tak naprawdę mogę tam spędzić całą niedzielę. To i tak lepsze zajęcie niż leżenie w swojej sypialni. Obiecałam sobie, że będę silna dla rodzeństwa, ale nie jestem pewna, czy dam radę. Ja chyba muszę to po prostu przetrawić w samotności.
Albo z dziadkiem, który równie mocno cierpi.
– Wiesz co… – zaczyna niepewnie mama, przenosząc wzrok na dłonie i bawiąc się nimi nerwowo. – Pomyślałam, że dzisiaj też pomożesz mi przy kolacji. Mamy gości.
– Gości? – wtrąca nagle Dylan, obracając się w jej kierunku. – W żałobie nie powinno się świętować. To jest…
– Nikt nie będzie świętował – mówi pospiesznie kobieta. – To raczej… przywitanie.
– Kogo będziemy witać, mamusiu? – dopytuje zainteresowana Sophie, odkładając na bok kredki.
Zaczynam się stresować, gdy przez kolejne trzydzieści sekund nie otrzymujemy odpowiedzi. W jadalni zapada niezręczna cisza, którą planuje przerwać Dylan. Widzę, jak jego mina szybko się zmienia ze zdezorientowanej we wkurzoną. Mój brat podnosi się z krzesła, po czym otwiera usta, by wtrącić swoje trzy grosze.
Ale wtedy pojawia się tata.
– Niestety od dziś będziemy gościć w naszym domu dwóch nastolatków – zaczyna spiętym głosem. – Justin i Jordan wprowadzą się tutaj na okres czterech miesięcy.
Czuję bolesne ukłucie w lewej części klatki piersiowej, które sprawia, że krzywię się z odrazą. Mam wrażenie, że się przesłyszałam lub śnię.
Śnię swój najgorszy koszmar.
Z transu wybudza mnie mama z miną tak skruszoną, jakby bezgłośnie chciała mnie przeprosić za całe zło tego świata. Do moich uszu dochodzi stłumiona kłótnia pomiędzy Dylanem a tatą, ale nie skupiam się na tym. W głowie przetwarzam jedną informację.
Bliźniacy Sawyerowie zamieszkają tutaj.
W moim domu.
Ze mną.
Czy może być jeszcze gorzej?
– …i nikt nie zapytał nas o zdanie? – wykłóca się podniesionym tonem mój brat.
– Słuchaj, synu – grzmi ostrzegawczo tata – uwierz mi, że ja też tego nie chcę. To był pomysł mamy.
Wszyscy skupiamy wzrok na kobiecie, która właśnie skazuje mnie na cierpienie przez najbliższe cztery miesiące.
– Oni nie mają innej rodziny – tłumaczy cicho. – Ich mama musi… wyjechać na jakiś czas sama. A wasz dziadek nie ma siły się nimi opiekować.
– To nie są niemowlaki – mówię nieco zachrypnięta. – Są prawie dorośli.
– Prawie.
Chciałabym się kłócić tak jak mój odważny brat, ale zamiast tego stoję otępiała, nie mogąc się ruszyć z miejsca. Moje serce szaleje i boję się, że jego mocne uderzenia zaraz usłyszy reszta domowników. Staram się zapanować nad oddechem, bo to przecież pomaga w stresujących chwilach.
Ale nie teraz.
Nie, gdy zdaję sobie sprawę z tego, jak gówniany okres mnie czeka.
Justin i Jordan Sawyerowie.
Ten pierwszy jest niegroźny. Chłopak ze złotym sercem i szerokim uśmiechem na ustach. Czarne włosy zawsze ścina na krótko, a ubrania nosi białe, beżowe czy szare. Nigdy nie wybiera ciemnych. W dzieciństwie bywał dla mnie złośliwy, ale zdarzało się to na tyle rzadko, że ledwo pamiętam takie chwile. Szybko zrezygnował z bycia moim wrogiem i czasami nawet rozmawialiśmy. Śledzę go w mediach społecznościowych – z ciekawości.
Jordan jest jego całkowitym przeciwieństwem. On od zawsze chciał zostać moim wrogiem.
Równie wysoki jak jego brat, ale za to z czupryną lekko kręconych włosów, które często wystawały spod kaptura narzuconego na głowę. Nie uśmiechał się, mało mówił, a jego ulubionym kolorem musiała być czerń, bo nigdy nie widziałam, by włożył na siebie coś o innej barwie.
W dzieciństwie mi dokuczał, choć sama nie wiem dlaczego. Co takiego było we mnie, że aż tak bardzo go denerwowałam? Szydził z mojego rysowania, zabierał i chował moje kredki. Często śmiał się złośliwie, gdy próbowałam dojść do głosu.
Chodziliśmy razem do przedszkola i dwóch pierwszych klas. Później razem z bratem przeniósł się do innej szkoły, a my zamieszkaliśmy we Flowers Lane, urokliwej dzielnicy z pięknymi domami należącymi do bogatych mieszkańców miasta, by być bliżej dziadków. Chłopców widywałam na rodzinnych przyjęciach, na których pojawiali się ze swoją matką. Nigdy nie rozmawialiśmy, ale ja zawsze ich obserwowałam. W tym czasie Jordan już mi nie dokuczał, zaczął mnie ignorować. Dla niego nie istniałam. Nie patrzył na mnie, nie odzywał się do mnie, nie reagował na moją bliskość. Byłam mu obojętna.
A teraz będą tutaj mieszkać.
To niemożliwe, prawda?
Możliwe.
Patrzę niemal błagalnym wzrokiem na mamę, ale to na nic, bo choćbym krzyczała sfrustrowana, decyzja już zapadła. Bez mojej zgody. Nie mam tu nic do gadania.
– Zamieszkają w domku gościnnym – informuje rzeczowo tata, przez co powoli przenoszę na niego spojrzenie. – Tutaj będą rzadko przebywać.
Czy Jordan będzie chciał powrócić do dręczenia mnie? Czy wczorajsze spotkanie przy drzewie wiśni było początkiem tego koszmaru? Nadal nie wiem, co on tam robił. Nie odezwał się ani słowem i po półgodzinie odszedł, nie zaszczyciwszy mnie nawet spojrzeniem. Tak po prostu.
A ja właśnie zamierzam zrobić to samo.
Odsuwam się od stołu i ruszam w kierunku schodów prowadzących na piętro. Słyszę za sobą prośbę mamy, abym została i z nią porozmawiała, ale tutaj nie ma o czym rozmawiać. Rodzice zdecydowali za mnie. Postawili mnie przed faktem dokonanym.
Wbiegam pospiesznie na górę i przemierzam krótki korytarz prowadzący do mojej sypialni. Zamykam za sobą drzwi i opieram plecy o zimne drewno.
Od teraz moje życie stanie się piekłem?
W moim domu zamieszka chłopak, który może ranić mnie na dwa sposoby.
Obojętnością albo nienawiścią.
Będzie mnie traktował jak powietrze albo dręczył, oczekując, że złamię się przez któreś usłyszane od niego słowo.
Chryste…
Odpycham się od drzwi, by położyć się w łóżku, z którego niedawno wyszłam. Po co mi to było? Mogłam spędzić tu cały dzień bez pokazywania się w jadalni. Przez chwilowy przypływ siły zniszczyłam sobie humor, a już wcześniej był beznadziejny. Nakrywam się szczelnie pościelą, tak że widać jedynie moją twarz.
Nagle klamka w drzwiach się porusza, a po sekundzie w progu staje Dylan. Szybko wparowuje do pokoju i zajmuje miejsce obok mnie na materacu. Siada, opierając się o wezgłowie, więc obracam się na plecy i patrzę w milczeniu na sufit. Czekam, aż to on zacznie temat, który chce ze mną obgadać, bo widać, że coś go gryzie. Nie wiem, czy chodzi o samą żałobę, czy może jednak o informację sprzed chwili. Nie skupiałam się na jego kłótni z rodzicami.
– Mam szlaban – oznajmia po minucie ciszy.
– Co zrobiłeś? – pytam łagodnie.
– Powiedziałem mamie, że jest okropna. – Spuszcza głowę, jakby się wstydził. – Nie chciałem. Wyrwało mi się.
– Wiem.
Chciałabym wykrzesać z siebie choć odrobinę więcej emocji, ale nie potrafię. Jestem tak bardzo spokojna, że mam wrażenie, jakby do mojego mózgu nie docierało to, co się dzieje wokół. Powinnam była na dole krzyczeć, że nie chcę Sawyerów w swoim domu.
– A ty dlaczego jesteś taka cicha?
Spoglądam krótko na brata, który chyba odszyfrował moje myśli, skoro zadał to pytanie.
– Nie mam pojęcia – odpieram zgodnie z prawdą.
Czuję się pusta i bezsilna. Tak mocno uderzyła we mnie śmierć babci, że jedyne, co mam w sobie, to właśnie pustka po niej. Trudno mi wypełnić to miejsce jakimkolwiek uczuciem. Nie mogę się zezłościć czy roześmiać. Boję się, że odczuwanie czegoś innego niż żal będzie nieodpowiednie. Ile ma trwać żałoba? Jest jakaś zasada, której każdy powinien się trzymać? Bo ja chyba tkwię w tym za długo, chociaż od pogrzebu minął zaledwie jeden dzień.
Płakałam już w szpitalu, gdy patrzyłam, jak chemia każdego dnia wyniszczała babcię coraz bardziej. To chyba wtedy zaczęłam rezygnować z normalnego życia i skupiać się tylko na żalu. Nie cieszyłam się wspólnie spędzanymi chwilami, tylko wałkowałam w głowie to, jak moja codzienność zmieni się bez niej.
I tak właśnie żyję od miesięcy.
– Nie wkurza cię to, że oni się tu wprowadzą? – dopytuje Dylan. – Prawie ich nie znamy.
Zsuwam z siebie kołdrę i siadam tuż obok niego. Przecieram twarz, a włosy przeczesuję palcami. Miałam być silna dla rodzeństwa, więc czas w końcu zrealizować to postanowienie.
– Wkurza – mówię mocniejszym głosem. – Ale to nie jest tak, że ich nie znamy. Nasz dziadek związał się z ich mamą, zanim jeszcze ty pojawiłeś się na świecie. Kilkanaście razy spotykaliśmy się na przyjęciach rodzinnych.
– Tego jednego kojarzę – przyznaje od niechcenia. – Tego, który tak ciągle się śmieje i żartuje. – Unosi kąciki ust w szerokim uśmiechu. – Fajny był.
Justin.
Ten drugi nigdy się nie śmiał. Przynajmniej w mojej obecności.
– Poradzimy sobie z tym. Widziałeś minę taty, gdy mówił, że oni się wprowadzą? – Szturcham brata łokciem, posyłając mu lekki uśmiech. – On jest po naszej stronie.
– Jak coś, to nas obronię.
– Dylan – wzdycham. – Masz jedenaście lat.
– I co z tego? Jestem odważny. Właśnie kłóciłem się z mamą.
– A chwilę później przybiegłeś tu, jakbyś się bał, że dostaniesz po głowie – śmieję się.
– Głupio mi, że tak do niej powiedziałem – szepcze smutno. – Wczoraj też trochę ich wkurzyłem. I w poprzednim tygodniu. Nie chciałem.
– Spokojnie, młody – odzywam się, czochrając lekko jego krótkie włosy. Wstaję z łóżka i idę do łazienki, gdzie włączam wodę pod prysznicem, a przed zamknięciem drzwi krzyczę: – Ogarnę się szybko! Możesz coś pooglądać, jak chcesz!
Jestem prawie pewna, że przez dłuższy czas nie opuści mojego pokoju. Jest mu wstyd za to, co zrobił na dole, i nie wiem, co musiałoby się stać, by stanął twarzą w twarz z rodzicami. Nie słyszę, czy włączył telewizor, ale myślę, że po wyjściu z łazienki zastanę go w swoim łóżku.
Przekręcam zamek w drzwiach, by wziąć w spokoju prysznic. Nie cierpię myć swoich długich włosów, bo to zajmuje cholernie dużo czasu, ale chyba nie mam wyjścia. Czuję, jak bardzo są tłuste, do tego już nie układają się w fale tak jak zwykle, tylko sterczą w różne strony. Dlatego spędzam w kabinie prysznicowej chyba kwadrans, zanim udaje mi się wreszcie wyjść. Otulam ciało grubym szlafrokiem, po czym wracam do sypialni.
Wiedziałam, że tak będzie.
Dylan zasnął przykryty moją kołdrą.
Uśmiecham się szeroko w reakcji na ten widok i po cichu podchodzę do szafy, skąd zabieram żółtą sukienkę. Dziś mam zamiar spędzić większość dnia z dziadkiem, by nie czuł się sam. Może nawet sięgnę po pędzle i farby, choć nie malowałam wieki.
Postaram się zignorować fakt, że chłopak o burzowych oczach stanie się moim współlokatorem.
– Od dziś jestem waszym tymczasowym opiekunem prawnym. To jest mój dom, w którym panują moje zasady. Jasne?
Patrzę prosto w oczy Ashtona Woodsa, który wypowiada słowa tak, jakby się do tego zmuszał. Nie jest ani trochę zadowolony z faktu, że przyjął do swojej chaty dwóch nastolatków.
I ja też nie jestem z tego zadowolony.
Dlatego nie odpowiadam. Gapię się na niego do momentu, gdy on sam zrywa kontakt wzrokowy.
– Jasne, panie Woods – odzywa się entuzjastycznie Justin. – Wszystko rozumiemy.
– Mam nadzieję.
Wiem, że tą rozmową mężczyzna próbuje nas przestraszyć i pokazać, jak bardzo jest ważny. Problem w tym, że tylko mój brat to łyka. Ja mam ochotę stąd wyjść i resztę życia spędzić w starym samochodzie. Mógłbym tam spać i wątpię, żeby ktokolwiek przejął się moją nieobecnością. Nie wiem, po cholerę cały ten cyrk.
– Ale też pamiętajcie, że możecie czuć się tutaj swobodnie – wtrąca łagodnym głosem żona Woodsa, pani Charlie, przyciskając do siebie kilkuletnią córkę. – Zamieszkacie w domku gościnnym, ale tu także jesteście mile widziani, bo…
– Charlie – wzdycha poirytowany Woods.
– Cicho – karci go krótko, po czym uśmiecha się do nas szeroko. – Idźcie rozpakować torby i za pół godziny widzimy się na kolacji.
Kobieta oddala się w stronę kuchni razem z córką, ale niespodziewanie ta mała, czarnowłosa dziewczynka wraca, niemal biegnąc do nas. Staje tak blisko, że muszę opuścić głowę, by na nią spojrzeć.
– Jestem Sophie – przedstawia się.
– A ja Justin.
– A ty? – zwraca się do mnie, wskazując na moją bluzę. – Jak masz na imię?
Młoda jest bardzo radosna i odważna. Dotyka mnie palcem, trącając, tak jakby chciała, żebym się pospieszył. Przez krótką chwilę skupiam się jedynie na jej oczach. Są ciemnobrązowe. Nie mają żadnych jasnych plam czy refleksów. Za to otacza je wachlarz niemożliwie gęstych, czarnych rzęs. Ze swoją jasną cerą wygląda jak porcelanowa lalka.
– Jordan.
– Fajnie – odpiera zadowolona. – Mam jeszcze brata i siostrę.
Wiem.
Aż za dobrze o tym wiem.
– Sophie, księżniczko – odzywa się nagle Woods, stając tuż za córką i pociągając ją lekko do tyłu. – Pomóż mamie, a ja zaprowadzę chłopaków do domku.
Dziewczynka entuzjastycznie kiwa głową, po czym biegnie z powrotem do swojej matki i wspina się na jakiś drewniany stołek, by móc oglądać, co dzieje się na blacie kuchennym.
– Bierzcie torby i za mną – słyszę chłodny ton mężczyzny, który od dzisiaj jest moim opiekunem prawnym, i zastanawiam się, czy jest podobny do swojego ojca.
Richard Woods jest kanalią i jedyne, co trzymało przy nim moją matkę, to pieniądze. Nic więcej, bo ten facet nie okazuje żadnych uczuć poza rozczarowaniem i złością. Teraz idę powoli za jego synem, który zwraca się do mnie tak jak on.
I już nie wiem, co gorsze. Być może uwolniłem się od jednego tyrana, by trafić do drugiego.
Wychodzimy z salonu na taras. Rozglądam się krótko po ogromnym ogrodzie z mnóstwem kwiatów i drzew. Po lewej stronie zauważam otoczony płotem basen, a z prawej niewielki domek gościnny. Przechodzimy w jego kierunku kamienną ścieżką, a mój wzrok trafia na niskie ogrodzenie oddzielające ogród Woodsów od sąsiada. Wiem, że tam mieszka ojciec pani Charlie, bo wczoraj byłem na przyjęciu pożegnalnym jego żony.
Zaciskam dłoń na pasku torby zawieszonej na prawym ramieniu i w momencie, gdy już mamy skręcić lekko w lewo, spostrzegam ją.
Dziewczynę z czarnymi jak noc włosami z wpiętą w nie żółtą kokardą. Siedzi na trawie, patrząc na puste płótno ustawione na sztaludze. Tuż obok niej w bujanym fotelu dostrzegam jej dziadka.
Moje serce momentalnie przyspiesza, a myśli całkowicie skupiają się na widoku przede mną. Nawet nie wiem, kiedy się zatrzymuję.
Wczoraj zdecydowałem się wykonać krok w jej stronę, żeby złożyć kondolencje, ale zrezygnowałem z mówienia, bo bałem się, że palnę głupotę. Dlatego usiadłem po prostu na tej pieprzonej trawie i w milczeniu gapiłem się na własne dłonie.
– Jordan, idziesz? – mówi zdezorientowany Justin, przez co od razu wybudzam się z transu.
Kiwam krótko głową, zderzając się ze spojrzeniem Woodsa. Mówi coś cicho pod nosem, po czym obraca się i otwiera drzwi domku. Wchodzimy za nim do środka.
– Dwie sypialnie, łazienka pomiędzy i salon z aneksem kuchennym – informuje rzeczowo, po czym zbliża się do mnie. – Nie chcesz mi podpaść, dzieciaku.
Jestem nieznacznie wyższy od niego, więc mógłbym uśmiechnąć się kpiąco i coś odpowiedzieć, ale zamiast tego wybieram ciszę. Nie odzywam się, po prostu stoję z dłońmi wsuniętymi w kieszenie czarnej bluzy.
Przestałem się buntować, gdy ojczym zabrał mi motocykl. Teraz nieustannie noszę maskę obojętności, co chyba wkurza dorosłych bardziej niż moje wcześniejsze zachowanie.
– Moja córka jest dla ciebie nieosiągalna, rozumiesz?
Rozumiem.
Zaciskam dłonie w pięści, a gorycz, którą czuję w gardle, przełykam. Facet musiał zauważyć, jak na chwilę straciłem kontrolę, gapiąc się na jego starszą córkę. Kurwa.
– Nie będziemy robić kłopotów – wtrąca pospiesznie Justin. – Dziękujemy za pomoc, panie Woods.
Poprawny Justin. Idealny i jak zawsze grzeczny.
Czuję, jak brat staje obok mnie i kładzie ramię na moich barkach. Jednak mimo to atmosfera nie staje się ani trochę luźniejsza. Mężczyzna przede mną nadal nie spuszcza ze mnie wzroku, jakby chciał mnie nim, kurwa, zabić.
On chyba myśli, że dla mnie przeprowadzka tutaj to zabawa.
Myli się.
Mieszkanie w jednym domu z Melody Woods będzie torturą, bo od teraz nie przestanę o niej myśleć. To już nie będą przypadkowe momenty, w których wspominałem brunetkę z bursztynowymi oczami. Nie zdołam się powstrzymać przed obserwowaniem jej, bo to jest silniejsze ode mnie.
– Rano podpisałem papiery uprawniające mnie do bycia waszym opiekunem tymczasowym i obym tego nie żałował – oznajmia beznamiętnym głosem Woods, po czym wzdycha zmęczony.
– Nie prosiliśmy o to.
Sam nie wierzę, że to powiedziałem.
Zsuwam kaptur z głowy i odchodzę od nich, a następnie chwytam za torbę. Idę do pokoju po lewej, by rzucić bagaż na łóżko. Słyszę z salonu, jak Justin z Woodsem dalej rozmawiają, ale nie skupiam się na słowach. Chciałbym w ciszy pomyśleć o tym, jak teraz będzie wyglądało moje życie. Podchodzę do jedynego okna w sypialni, a gdy zatrzymuję się przy parapecie, moje serce momentalnie staje.
Widzę ją stąd.
Ogrodzenie jest na tyle niskie, że bez trudu mogę obserwować dziewczynę z pędzlem malarskim w dłoni.
– Przeniosę was do liceum Hallwood.
Obracam się niechętnie w kierunku mężczyzny stojącego w progu. Tuż obok niego pojawia się Justin z miną, jakby chciał mi bezgłośnie przekazać, że mam być spokojny.
– Wasza dotychczasowa szkoła jest za daleko i większość czasu spędzalibyście na podróżach do niej i z powrotem – kontynuuje rzeczowo Woods. – W naszym liceum też jest drużyna koszykówki.
Nie będę grał w jednej drużynie z bananowymi debilami.
Doskonale wiem, w jakie środowisko trafiłem. Cała ta dzielnica aż krzyczy, jak bardzo bogaci są jej mieszkańcy. W Hallwood uczniowie chodzą w jednakowych mundurkach, a pozycja danej osoby nie zależy od jej umiejętności, ale od salda konta bankowego jej rodziców. Ile Woods zapłaci za przeniesienie dwójki nastolatków w środku semestru? Nauka tam nie jest tania.
– Nie będę…
– Słuchaj… Jordan, tak? – wtrąca nieco wkurwionym głosem mężczyzna. – Mój ojciec powiedział, że ciężko się z tobą rozmawia, a ja wczoraj pochowałem teściową i nie chciałbym jeszcze bardziej zepsuć tej niedzieli. To naprawdę cholernie trudny czas dla całej mojej rodziny. Za niecałe pół godziny przyjdźcie na kolację. Resztę omówimy jutro.
Ze mną ciężko się rozmawia? Ja prawie w ogóle nie mówię. Może to był właśnie problem dla staruszka.
Patrzę z obojętnością, jak Woods wychodzi, a chwilę później słyszę głośne trzaśnięcie drzwiami. Spojrzenie Justina niemal zabija, więc obracam się w stronę okna, kompletnie go ignorując. Jak wszystko może być moją winą, skoro ja jedynie milczę? Nie zaczynam kłótni, nie prowokuję.
– Cały dzień będziesz się tak na nią gapił?
– Na kogo? – pytam, nie odrywając wzroku od widoku przed sobą.
Słyszę, jak brat się do mnie zbliża, po czym wygląda przez okno, a na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech.
– Obiekt twojej obsesji jest teraz tak blisko. Myślisz, że ona w ogóle cię pamięta?
– Nie – odpowiadam niemal natychmiast.
Jedyne, co może pamiętać, to jak naśmiewałem się z niej w dzieciństwie.
– Może trzeba jej przypomnieć? – Justin trąca mnie barkiem, przez co obrzucam go wkurzonym spojrzeniem. – No co? Gadałem z nią jeszcze trzy, może dwa lata temu. Była jakaś impreza w tym domu obok, a mnie się nudziło, bo ty gdzieś zniknąłeś. Nie wiem, czy faktycznie mnie nie kojarzyła, czy udawała, ale zapytała, jak mam na imię. Co jest trochę dziwne, bo chodziliśmy razem do szkoły. Może i krótko, ale jednak. Dodatkowo co jakiś czas pojawialiśmy się na tych ich rodzinnych spotkaniach, więc dobrze ją pamiętam. Nawet z przedszkola.
Ja chciałbym nie pamiętać.
Moje wspomnienia z tamtego okresu nie są jakieś bardzo wyraźne, ale w głowie utkwiło mi kilka sytuacji. To, jak śmiałem się z jej rysunków, zabierałem rzeczy. Pamiętałem też przedstawienie w przedszkolu.
Mimo że miałem tylko pięć lat, tamten cholerny występ wyrył się w mojej pamięci tak mocno, że nie potrafię tego wyprzeć. Stałem za kulisami, słuchając, jak nauczycielki powtarzają nam kolejny raz, że mamy być grzeczni i pilnować kroków, których nauczyliśmy się na próbach.
Problem w tym, że ja i Justin nie braliśmy udziału w przedstawieniu. Jego założeniem był taniec z dorosłym członkiem swojej rodziny, ale nikt z naszej nie chciał wziąć udziału. Ojca nie było, a matka była zbyt zajęta nowym partnerem, by mieć ochotę przyjść. Dlatego cały czas obserwowałem pięcioletnią Melody, która piszczała z radości za każdym razem, gdy Woods tańczył z nią na próbach.
W trakcie przedstawienia coś się wydarzyło. Wybuchło zamieszanie i pamiętam, jak nauczycielki panikowały. Mel stała zapłakana, a jej mama ją uspokajała. Nie miałem pojęcia, o co chodzi, ale zarejestrowałem moment, kiedy dziewczynka ściągnęła złoty naszyjnik i rzuciła go przed siebie.
Przełykam nerwowo ślinę, gdy wyczuwam, jak miejsce na mojej szyi zaczyna piec.
Znalazłem go.
Od prawie dwunastu lat noszę ten pieprzony naszyjnik ze słonecznikiem.
Te wspomnienia pojawiają się często w mojej głowie. Nie umiem zapomnieć o tamtym okresie swojego życia, bo te sceny nawiedzają mnie nawet w snach. Zawsze prześladuje mnie ona.
Justin nazywa ją obsesją, a ja nigdy nie zaprzeczam.
Śledzę ją na Instagramie i TikToku, ale nigdy do niej nie napisałem. Nie skomentowałem ani jednego posta, żadnego nawet nie polubiłem. Przyjeżdżałem na każde cholerne przyjęcie organizowane przez jej rodziców, bo po prostu chciałem na nią popatrzeć.
– Może to już czas, żeby do niej zagadać, co, bracie?
Wbijam w Justina spojrzenie, jakbym chciał go uciszyć bez wypowiadania gróźb.
– Chyba że planujesz wrócić do Celine? – dodaje rozbawiony, po czym odchodzi o kilka kroków, żeby nie oberwać. – Sorry, ale nadal bawi mnie wasz niby-związek.
– Nie jesteśmy w związku.
– Ale ona o tym wie? W sensie, że Celine. – Parska śmiechem.
Z tą dziewczyną jest taki problem, że ona nie potrafi słuchać. Nasza relacja opierała się jedynie na pokazywaniu się razem. Nie wiem nawet po co. Czasami trzymałem ją za rękę, ale jeśli już zdobywałem się na ten gest, trwało to krótko. Celine jest królową szkoły, a ja byłem kapitanem drużyny.
Idealne połączenie.
Nigdy jej nie powiedziałem, że między nami może być coś więcej poza zwykłą znajomością. Nie mogę nawet nazwać jej przyjaciółką, bo ona nic o mnie nie wie, tak jak ja o niej. Przed przeprowadzką napisałem jej SMS-a, że teraz będzie musiała pokazywać się z kimś innym.
– Zejdź ze mnie i zajmij się sobą – odzywam się niewzruszony jego kpiącymi komentarzami, po czym odchodzę od okna i staję przed torbą. Otwieram ją, by wyjąć zapas czarnych bluz. – Zaczynamy nowe życie.
– To tylko na chwilę – odpiera poważnym głosem Justin.
– Serio? – Zerkam na niego z ukosa. – Naprawdę myślisz, że nasza matka wróci z odwyku zdrowa? To wakacje dla bogatych ćpunów.
– Nie mów tak o niej!
– Nowy dom i nowa szkoła – mówię, siląc się na pogodny ton. – Musimy się do tego przyzwyczaić, bo do osiemnastki i tak nie możemy decydować o sobie. Ogarnij w końcu, że jesteśmy sami, Justin. Kompletnie sami na tym pierdolonym świecie.
Przez moment wpatruję się we wkurzone oczy brata, czekając, aż mi cokolwiek odpowie. On jest zbyt wielkim optymistą i nie rozumie, jak gówniane życie nas czeka. Zawsze znajduje jakieś plusy, a ja skupiam się jedynie na brutalnej rzeczywistości. Nawet teraz zachowuje się tak, jakby mieszkanie tutaj traktował jak jakąś cholerną przygodę.
W końcu Justin wychodzi bez słowa z pokoju, a ja mam chwilę dla siebie. Zdejmuję bluzę i wkładam prostą czarną koszulkę. Naszyjnik chowam pod materiałem.
Czas powitać współlokatorów.
Nie namalowałam nic.
Kompletnie nic.
Siedzę przed płótnem już dobre dwie godziny, a nawet nie zamoczyłam pędzla w farbie. Chciałabym wrócić do swojej pasji i choć na chwilę zapomnieć o problemach. Niestety to niemożliwe.
– Odpuść, słoneczko.
Spoglądam nieśmiało na dziadka, który towarzyszy mi z kubkiem kawy. Uśmiecha się, choć ten uśmiech nie sięga oczu. Nadal jest wyraźnie smutny, ale widać, że się stara.
– Nawet nie wiem, co miałabym namalować – mówię cicho. – Mam pustkę w głowie, dziadku.
– Czasami tak jest. Nie przejmuj się.
– Ale ja naprawdę chcę malować. Nie robiłam tego od miesięcy. Tylko… Nie mam pojęcia co.
Dziadek już nie odpowiada na moje słowa, tylko w milczeniu wpatruje się w drzewo oddalone od nas o kilka metrów. Nieznaczny uśmiech znika z jego twarzy, zastępuje go smutek.
– Charlie mówiła, że przekazała ci słowa babci – charczy zdławionym głosem.
– Tak – odpowiadam szeptem, zawieszając wzrok na gałęziach pokrytych jasnoróżowymi kwiatami. – Patrzenie na to drzewo naprawdę mnie uspokaja. Może ktoś uzna mnie za wariatkę, ale czuję to.
Czasami jeszcze się zastanawiam, czy może postrzeganie drzewa jako symbolu obecności osoby zmarłej nie jest zbyt szalone, ale te myśli szybko odchodzą. Za bardzo tęsknię za babcią, by odrzucać możliwość kontaktu z nią. Nawet jeśli to miałoby być po prostu patrzenie na roślinę.
– W tym roku kwiatów jest mniej i szybciej opadają.
Odruchowo przenoszę spojrzenie na trawę, gdzie faktycznie leżą opadłe kwiaty. Jest koniec kwietnia, więc to chyba normalne, że wiśnia powoli przekwita. Prawda? Nie mam pojęcia, w jakim okresie to drzewo powinno kwitnąć.
Zerkam z ukosa na dziadka, który patrzy na mnie ze smutnym uśmiechem.
– Drzewo czuje – kontynuuje staruszek ledwie słyszalnie. – To jest odpowiedź na to pytanie, które zadajesz sobie sama w myślach.
Nie płacz. Nie płacz. Tylko nie płacz, Mel.
W moim gardle pojawia się gula, którą z trudem przełykam, i ignoruję chęć wylania kolejnych litrów łez. Odkładam suchy pędzel na trawę. Nawet nie odkręciłam farb, więc jak miałabym zacząć malować? Jestem za bardzo rozkojarzona, by zabrać się do pracy. Moja pracownia świeci pustkami, po tym jak trzy miesiące temu przemalowałam większość obrazów na biało. Gdy usłyszałam od lekarzy, że rak babci zbyt szybko postępuje i są nikłe szanse na wyzdrowienie, znienawidziłam swoje dzieła.
One przedstawiały kwiaty, światło, a czasami zachody słońca. Wszystko to kojarzyło mi się ze szczęściem, więc nie chciałam na to patrzeć. Od tamtego momentu nie zdołałam zebrać się w sobie, by stworzyć coś nowego. Miałabym namalować smutny obraz? Ciemny i kompletnie pozbawiony blasku? To nie w moim stylu.
Kocham słońce, słoneczniki i radość.
Wbijam spojrzenie w białe płótno i próbuję wyobrazić sobie na nim pole słoneczników.
Niewykonalne.
– Dochodzi szósta, Mel – odzywa się nieco ochrypłym głosem dziadek. – Pójdę się zdrzemnąć.
– Tak, tak – mówię, pospiesznie wstając z poduszki położonej na trawie. – Idę na kolację. – Spoglądam łagodnie na dziadka. – Na pewno nie zjesz z nami?
– Nie dziś, słońce.
Całuje mnie krótko w czoło, po czym oddala się w stronę przeszklonych drzwi domu. Zbieram szybko sztalugę oraz przybory, by chwilę później schować je na tarasie. Ruszam ku furtce łączącej ogród dziadków i nasz. Cieszę się, że tata pomyślał o tym, by ją zamontować te kilka lat temu. To wiele ułatwia. Przydawała się zwłaszcza ostatnio, gdy więcej czasu spędzałam właśnie tutaj niż w swoim domu.
Mijam po drodze niewielkie krzewy i rabaty kwiatowe, a później niskie jabłonie posadzone zaledwie rok temu. Babcia chciała w drugiej części ogrodu stworzyć sad, bo Sophie pochłania owoce jak cukierki.
Dzisiaj sad kwitnie, ale ona już tego nie zobaczy.
Spodobałoby ci się, babciu.
Momentalnie odwracam wzrok, by nie zasmucać się tuż przed kolacją. Sophie płacze, gdy widzi moje łzy. Mówi, że siostrzyczki tak mają i ona nie potrafi się uśmiechać, gdy ja jestem smutna.
Dlatego biorę się w garść i przechodzę przez otwartą furtkę, po czym zamykam ją za sobą. Idę kamienną ścieżką, aż trafiam na niewielki taras. Wymijam stół z krzesłami i…
– Musisz ze mną zagrać! – krzyczy radośnie Sophie. – Nikt nie chce grać ze mną w chińczyka!
– Bo ty nie potrafisz grać – odpiera znudzonym tonem Dylan.
– Ja chętnie zagram.
Obcy męski głos.
Justin Sawyer.
O mój Boże…
Kompletnie zapomniałam, że oni już dzisiaj się tutaj pojawią. Przez trzy godziny siedziałam z dziadkiem i tak bardzo pochłonęło mnie gapienie się na to cholerne puste płótno, że wyparłam z pamięci sytuację z rana.
Sawyerowie tu zamieszkają.
W moim domu.
Wspieram się dłonią o drewniane krzesło, po czym zaciskam na nim palce. Tak mocno, że aż skóra zaczyna mnie piec, ale nie odpuszczam. Jestem jak w transie, z którego nie potrafię się wybudzić. Co powinnam teraz zrobić? Wejść tam tak po prostu i udawać, że ich nie znam? Czy może jednak uciec?
– Pójdę się przewietrzyć – informuje ktoś niskim, głębokim głosem.
Problem w tym, że to nie Justin. Jego bym zniosła.
Puszczam szybko krzesło i obracam się w stronę ogrodu. Patrzę przed siebie, szukając możliwej drogi ucieczki. Gdzie mam niby pójść? Nie chcę się z nim spotkać, a zwłaszcza sam na sam. Jego obecność mnie stresuje, już myślenie o nim przyprawia mnie o zawał serca.
A może…
I wtedy to czuję.
Ciężka woń męskich perfum trafia do moich nozdrzy, a w uszach dzwoni mi echo kroków rozlegających się tuż za mną. Biorę głęboki wdech.
Nie odwracam się. Nie ma takiej opcji, że stanę z nim twarzą w twarz. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio byliśmy tak blisko siebie. Może ze trzy lata temu na jakimś przyjęciu? Przechodziłam wtedy obok niego i delikatnie otarłam się o jego ramię. Nie spałam po tym przez dwa dni.
On wywołuje w mojej głowie panikę i mnie dekoncentruje. Chciałabym udawać niewzruszoną, ale nie umiem. Stoję jak sparaliżowana, bo boję się zrobić krok do przodu. A przecież mogłabym po prostu odejść i wrócić do dziadka. Nic nie stoi na przeszkodzie.
Słyszę głośne bicie własnego serca, choć chłopak zatrzymał się co najmniej kilka metrów ode mnie. Nie podszedł bliżej, nie wyminął mnie. Zapewne opiera się o futrynę drzwi, zachowując pomiędzy nami bezpieczną odległość.
Muszę coś zrobić. Nie mogę przecież wiecznie tu stać. Przymykam na moment oczy, a płuca napełniam powietrzem, które szybko wypuszczam spomiędzy warg. W końcu obracam się powoli w kierunku wejścia do domu.
Wysoki brunet stoi dokładnie naprzeciwko mnie ze wzrokiem utkwionym w podłodze.
Powinnam się przywitać? Co miałabym powiedzieć? Cześć?
Nie. My się nie znamy. Od lat nie mamy ze sobą kontaktu, a ostatnią rozmowę odbyliśmy może w drugiej klasie. Potem widywałam go jedynie na przyjęciach i w mediach społecznościowych, gdzie zaglądam co jakiś czas. Nawet go nie obserwuję, bo coś mnie powstrzymuje przed robieniem tego.
Wiem o nim tyle, ile zdołałam usłyszeć od innych i zobaczyć w internecie.
Jesteśmy sobie obcy.
Dlatego odważnie robię krok do przodu i bez słowa wymijam go w przejściu. On mnie nie wita i ja też nie zamierzam się odzywać.
– Mel!
Uśmiecham się szeroko na widok biegnącej do mnie siostry. Dziewczynka przykleja się do moich nóg, po czym spogląda na mnie swoimi dużymi oczami przepełnionymi radością.
– Znasz już Justina i Jordana? – pyta zaciekawiona.
– Nie – kłamię na tyle głośno, by każdy usłyszał.
