52,43 zł
Czas, by bogowie ujawnili swą wściekłość.
Czas, by krew spłynęła po mroźnych ziemiach północy.
Czas ostatecznego rozstrzygnięcia.
Nad Vigrið nadciąga burza, gęsta od mitów, iskrząca magią, czerwona od krwii i żądzy zemsty.
Varg znalazł swoje miejsce wśród krwiozaprzysiężonych. Lecz ich próba dopiero się zaczyna. Na ich drodze staje cień ze starożytnych legend – smoczyca, której zabicie jest wyzwaniem rzuconym samemu przeznaczeniu.
Elvara walczy o każdy skrawek władzy, otoczona wrogami czającymi się w cieniu. By przetrwać nadchodzącą wojnę, musi ujarzmić pierwotną, nieokiełznaną furię boga-wilka.
Na północ ciągną hordy Lik-Rify, a w ślad za nimi podąża Gudvarr, tkając własną sieć intryg, pragnąc łask okrutnej bogini.
Wszystkie ścieżki splatają się w Wilczej Dolinie. Tam rozegra się bitwa, która zadecyduje o losie Vigrið. Tytaniczne starcie, w którym gniew bogów objawi się w całej swojej niszczycielskiej sile.
To koniec. A koniec będzie krwawy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 775
Dedykuję mojej rodzinie. Harriett, kochanej ponad wszystko. Caroline, oddycham tobą jak powietrzem. Jamesowi, Edowi i Willowi, moim bijącym sercom.
Orka
Mąż Orki, Thorkel, został zamordowany, a jej syn, Breka, porwany. Wraz ze swoimi towarzyszami, Lifem i Mordem, wytropiła porywaczy w twierdzy Grimholt, daleko na północy Vigriðu.
Znalazłszy się tam, Orka została uwięziona przez galdurmaga Skalka, ale z pomocą dwojga væsenidów, Sperta i Vesli, zdołała się uwolnić, a potem przywołała uśpionego w swojej krwi wilka, by ten bił, siekł i rąbał. Jak się okazało, Breki nie było w Grimholcie, choć Orka odnalazła w twierdzy grupę spaczonych dzieci, które przetrzymywano w niewoli. Tam też spotkali ją Krwiozaprzysiężeni, drużyna najemników, której kiedyś przewodziła, znana jako Orka Miażdżyczaszka. Nowy wódz wojbandy, Glornir Łamitarcza, jest bratem zamordowanego męża Orki.
Przebywając w Grimholcie, Orka oraz Krwiozaprzysiężeni dowiadują się, że Lik-Rifa, bogini-smoczyca, została uwolniona ze swojego więzienia w korzeniach przedwiecznego jesionu – Oskutreðu.
Glornir ściga Skalka, galdurmaga z Darlu, ponieważ ten porwał jego żonę, seiðrwiedźmę Volę. Prosi Orkę, by ruszyła z nim i jego drużyną, ale ona odmawia, usłyszała bowiem, że Glornir wraz ze swoimi ludźmi stoczył walkę ze smokozrodzonym przy nowo odkrytych komnatach Rotty, boga-szczura. Orka ma nadzieję natknąć się tam na jakieś ślady, które pomogą jej odnaleźć syna. Glornir wysyła razem z nią kilkoro Krwiozaprzysiężonych, aby wskazali jej drogę do komnat Rotty, a potem obie grupy rozdzielają się, by ruszyć odrębnymi ścieżkami.
W komnatach Rotty Orka i jej towarzysze znajdują dowody na to, że były tam przetrzymywane dzieci.
Wówczas pod komnaty zajeżdża Myrka, członkini wrogiej wojbandy Karmicieli Kruków. Jest ona smokozrodzoną, siostrą samej Ilski Bezlitosnej oraz Drekra, który zamordował męża Orki, a także porwał jej syna Brekę. Myrce towarzyszą wojownicy z jej rodzimej najemniczej drużyny. Na miejscu odkrywa zwłoki swojego ojca, zabitego przez Varga Półgłówka, członka Krwiozaprzysiężonych. Zarówno Orka, jak i Myrka domagają się odpowiedzi na nurtujące je pytania. Wywiązuje się walka między dwiema kobietami oraz między dwoma grupami wojowników. Krwiozaprzysiężeni pokonują Karmicieli Kruków i biorą Myrkę w niewolę.
Dziewczyna zgadza się zaprowadzić Orkę i jej świtę do Breki, w zamian ma otrzymać informację, kto zabił jej ojca. Ruszają do Starlu, miasteczka kupieckiego na wybrzeżu jeziora Horndal, gdzie Orka spotyka Elvarę i jej Zwiastunów Śmierci, a także Ulfrira, zniewolonego boga-wilka. Orientuje się, że Myrka wiedzie ich fałszywym tropem, a następnie idzie na układ z Elvarą i jej ludźmi. Wspólnie wymyślają fortel, by pozwolić Myrce uciec, a w zamian Orka zobowiązuje się wysłać Glornirowi wiadomość od Elvary, informującą wodza o tym, że Elvara najmuje jego wojbandę do walki z Lik-Rifą, boginią-smoczycą.
Wymknąwszy się swoim ciemięzcom, Myrka prowadzi ich jak po sznurku prosto do Nastrandiru, fortecy Lik-Rify, a potem do Svelgarthu, gdzie wojbanda oraz væsenidzi pod wodzą szczurzego boga Rotty szturmują ufortyfikowane miasto.
Orka zakrada się do obozu w czasie oblężenia, odnajduje Brekę i ucieka z nim. W pogoń za nią ruszają mrozipająki, którym udaje się pokąsać uciekinierkę. Ostatkiem sił trawiona jadem kobieta wrzuca Brekę do rzeki w nadziei, że prąd poniesie go tam, gdzie czekają jej towarzysze.
Varg
Varg był niewolnikiem, który zabił swojego właściciela, mężczyznę imieniem Kolskegg, po czym uciekł z farmy, na której pracował całe życie. Wie, że jego siostra, Frøya, nie żyje, czuł bowiem, jak umiera, nie wie tylko, jaką śmiercią zginęła i z czyjej ręki. Mając w zanadrzu kosmyk jej włosów, szuka seiðrwiedźmy, która odprawiłaby dla niego rytuał akáll, czyli rzuciła zaklęcie ukazujące ostatnie chwile czyjegoś życia. Tym sposobem wchodzi w szeregi najemnej wojbandy znanej jako Krwiozaprzysiężeni. Wojowie przyjmują go do terminu i wkrótce Varg dowiaduje się, że jest spaczeńcem, w którego krwi żyje wilczy bóg Ulfrir, oraz że wszyscy Krwiozaprzysiężeni są spaczeńcami, pilnie strzegącymi swojego sekretu.
Varg i Krwiozaprzysiężeni trafiają do Grimholtu, gdzie spotykają się z Orką, i chłopak rusza wraz ze swoją drużyną na południe, w ślad za czarodziejem Skalkiem. Zabierają ze sobą spaczone dzieci, które odkryli więzione w twierdzy.
W trakcie podróży do Darlu Varg napotyka niewolnicę, którą zna z farmy Kolskegga, a ta wyjawia mu imię handlarza niewolników z Darlu, który kupił od Kolskegga jego siostrę. Chodzi o niejakiego Brimila.
Po przybyciu do Darlu Krwiozaprzysiężeni szturmują galdurwieżę Skalka, która, jak się okazuje, już jest oblegana przez drużynę księcia Jaromira z Iskidanu. Nie znajdują w wieży ani Voli, ani Skalka, przypuszczają więc atak na twierdzę królowej Helki i biorą na zakładnika jej syna – księcia Hakona.
Glornir negocjuje z Helką, a ona zgadza się użyczyć im okręt, zaś ich samych nająć do wykonania zadania, jakim jest wytropienie iskidańskiego księcia, w zamian za bezpieczny powrót syna Helki, Hakona.
Jednocześnie Varg z pomocą Svika, Einara i Røkii odnajduje mieszkającego w Darlu Brimila. Wspólnie odkrywają, że ten sprzedał Frøyę Brákowi Trollobójcy, sługusowi Drekra.
Krwiozaprzysiężeni żeglują więc do Ligi. Jak się okazuje, książę Jaromir wyruszył już w podróż powrotną do ojczystego Iskidanu. Rzucają się za nim w pogoń. Podczas rejsu zostają zaatakowani przez dwie drużyny językożerców, pasożytniczych potworów, które żywią się językami swoich ofiar i z wolna przejmują kontrolę nad ich umysłami. Krwiozaprzysiężeni pokonują jedną załogę, a potem ścigają drugi uciekający okręt. Płyną za językożercami na wyspę, gdzie rozgramiają ich oraz ich królową. Natrafiają na drużynowców księcia Jaromira, którzy zostali tam uwięzieni i zakażeni pasożytniczymi organizmami. Glornir oferuje im szybką, honorową śmierć w zamian za informację o tym, dokąd Jaromir zabiera jego żonę Volę.
Varg i Krwiozaprzysiężeni płyną do Iskidanu, mijając portowe miasto Ulaz, i pną się w górę rzeki, by następnie opuścić pokład „Morskiego Wilka” i pieszo dogonić Jaromira w jego twierdzy w Valdai. Wywiązuje się bitwa, Vola zostaje uwolniona, a Jaromir ginie. W lochach fortecy tłoczą się spaczeni niewolnicy, a wśród nich dzieci samego Kiryła, kagana Iskidanu. Wojownicy znajdują też mapy oraz plany, które sugerują, że Jaromir knuł napaść zbrojną na Vigrið.
Elvara
Elvara ruszyła pod Oskutreð wraz z wojbandą znaną jako Zwiastuni Śmierci. Ich branka, seiðrwiedźma Uspa, dobiła z nimi targu: zaproponowała, że wskaże im drogę na owianą legendą równinę, a w zamian Zwiastuni Śmierci odnajdą jej porwanego syna Bjarna i odbiją go z rąk Ilski Bezlitosnej, przywódczyni wrogiej wojbandy – Karmicieli Kruków. Uspa zawiązuje krwawy pakt ze Zwiastunami – Agnarem, Sighvatem, Elvarą, Grendem i seiðrwiedźmą Agnara, Kráką. Jest to blóð svarið, magiczna przysięga karząca bolesną magią tych, którzy ośmielą się złamać złożone pod nią przyrzeczenie.
Znalazłszy się pod osławionym Oskutreðem, Zwiastuni zostają zaatakowani przez Karmicieli Kruków, Ilskę oraz jej smokozrodzone rodzeństwo, którzy przybyli tam, by odprawić magiczną ceremonię z użyciem porwanych spaczonych dzieci. Celem rytuału jest uwolnienie z czeluści smoczej bogini Lik-Rify. Agnar, wódz Zwiastunów Śmierci, ginie zdradziecko z ręki Biórra, młodego kochanka Elvary, który taił przed drużyną własne spaczone pochodzenie. Okazuje się, że wszedł w ich szeregi na rozkaz Ilski, a sam należy do Karmicieli Kruków. Co więcej, to właśnie Biórr zaaranżował porwanie Bjarna.
Oswobodzona w wyniku ceremonii Lik-Rifa wyłania się spomiędzy korzeni Oskutreðu, morduje dwie z trzech skrzydlatych strażniczek, które przez trzysta lat trzymały nad nią pieczę, zaś Zwiastuni mogą tylko patrzeć, jak wielka smoczyca razem ze swoimi poplecznikami opuszcza popielną równinę.
Niedobitki Zwiastunów Śmierci gromadzą tyle skarbów, ile mogą, a Elvara wraz z tymi, którzy złożyli krwawą przysięgę, głowi się nad tym, jak uratować Bjarna, który znalazł się pod protekcją bogini-smoczycy.
Gdy przeszukują równinę, skrzydlata wojowniczka imieniem Skulda wraca do zmysłów, a po krótkiej potyczce Elvara zakłada jej niewolniczą obrożę, którą odebrała jednemu ze spaczeńców. Wówczas przymuszona magią Skulda zgadza się zaprowadzić ich tunelami głęboko w trzewia Wielkiego Jesionu, gdzie, jak twierdzi, znajduje się największy skarb popielnej równiny.
Znalazłszy się w podziemiach, odkrywają to, co zostało z więzienia smoczycy, oraz galdurbok, magiczną księgę, którą spisała własną ręką. Na jej stronicach Uspa znajduje zaklęcie umożliwiające przywrócenie do życia zabitego boga. W podziemnej kuźni Zwiastuni Śmierci wykuwają niewolniczą obrożę, a potem wskrzeszają wilczego boga Ulfrira. Ten ożywa, ale jest bardzo osłabiony przez liczne rany, których nabawił się w wojnie bogów trzy stulecia temu.
Elvara i Zwiastuni Śmierci ruszają na południe. Przerywają podróż, by w pojedynku wyłonić kolejnego wodza wojbandy. Do holmgangi stają Elvara i Hulda. Elvara wygrywa, a Hulda ginie. Nowa przywódczyni rozkazuje swoim ludziom ruszyć w podróż do twierdzy Snakavik. Po drodze Zwiastuni zatrzymują się nad jeziorem, w kupieckim mieście Starl, gdzie uzupełniają zapasy. Tam spotykają Orkę i oferują jej pomoc, jeśli Orka wyśle do Glornira i jego Krwiozaprzysiężonych wiadomość: Elvara pragnie nająć ich, by wspomogli ją w pokonaniu Lik-Rify.
Następnie Elvara wznawia podróż na południe, gdzie leży Snakavik, miasto we władaniu jej ojca, jarla Störra. Prosi rodzica, by ten pozwolił jej nająć jego złożoną z berserków gwardię, lecz on odmawia. Jarl pragnie zniewolić Elvarę i odebrać jej drużynie skarby zebrane pod Oskutreðem.
Ulfrir przybiera swoją wilczą postać i pożera Störra. W bitwie Elvara zabija swojego starszego brata, Thoruna, stając się tym samym najstarszą dziedziczką ojca, a więc seiðrwładczynią berserków, niedźwiedzich wojowników, którzy służyli w gwardii jarla Störra.
Biórr
Biórr jest spaczeńcem, w którego żyłach płynie krew boga-szczura Rotty. Przeniknął w szeregi Zwiastunów Śmierci, wykonując polecenie swej prawdziwej pani, Ilski Bezlitosnej, dowódczyni Karmicieli Kruków. To on doprowadził do porwania Bjarna i zostawiał za sobą ślady, po których Karmiciele podążyli za Zwiastunami pod Wielki Jesion.
Tam Biórr morduje Agnara, wodza Zwiastunów, i uwalnia jego spaczonych niewolników – Krákę, seiðrwiedźmę, i Ilmura, tropiciela z miotu boga-ogara Hundura. Następnie opuszcza popielną równinę wraz z Karmicielami Kruków, którymi od teraz rządzi oswobodzona z podziemnego więzienia bogini-smoczyca Lik-Rifa.
Biórr spotyka w rodzimej wojbandzie swoich starych kamratów – Storolfa Walczyzęba, Czerwonego Faina oraz swoją niegdysiejszą kochankę Myrkę, siostrę Ilski i Drekra. Karmiciele idą za Lik-Rifą na wschód, gdzie leży jej pradawna twierdza Nastrandir. Smoczyca jest osłabiona trzystuletnią niewolą i niezaleczonymi jeszcze ranami, których nabawiła się w walce ze swoimi skrzydlatymi niewolicielkami. Pragnie wrócić do dawnej potęgi wśród murów swej fortecy. W czasie podróży spaczone dzieci porwane na potrzeby rytuału uwolnienia Lik-Rify pobierają nauki o swym boskim dziedzictwie, o spaczonej krwi, a także uczą się walczyć.
Jak się okazuje, Nastrandir nie jest pusty. Na przybyszy czeka tam szczurzy bóg Rotta.
Lik-Rifa przywołuje do siebie væsenidów, którzy zrodzili się z jej boskiego tchnienia.
Podczas gdy ona liże rany, w fortecy gromadzą się jej poplecznicy, a wśród nich okaleczona przez Orkę Myrka, która poprzysięgła jej zemstę.
Do bramy twierdzy puka także Guðvarr, sługa galdurmaga Skalka i królowej Helki. Opowiada smoczycy o Skalku oraz o tym, iż Helka zamierza przywrócić do życia zabitą boginię-orlicę Ornę.
Biórr rusza na południe. Wojbanda rozdziela się: połowę Lik-Rifa wiedzie do Darlu, zaś reszta podąża z Rottą do Svelgarthu, fortecznego miasta we władaniu jarla Orlyga. Oblegają Svelgarth, a podczas walki Biórr spostrzega Orkę, która wraz z grupką Krwiozaprzysiężonych przenika do obozu w poszukiwaniu Breki. Dochodzi do krwawej walki, w której ginie przyjaciel Biórra, Storolf Walczyząb. Z ręki Biórra śmierć poniesie jedna Krwiozaprzysiężona, Revna Zająconoga, ale Orce i jej synowi udaje się uciec.
Guðvarr
Guðvarr jest drengrem, przysiężnym wojownikiem z wioski Fellur, siostrzeńcem jarli Sigrúny, która sprawuje w niej władzę. Śledził Orkę, Lifa i Morda, a gdy przybył do Grimholtu, znalazł ich w łańcuchach. Wtedy zabił Morda, który cierpiał od jadu mrozipająka i nie mógł się bronić, gdyż był przykuty do ściany. Uciekł, kiedy Orka pozwoliła się owładnąć drzemiącemu w jej krwi wilkowi i urządziła w Grimholcie krwawą łaźnię. Młody drengr odpłynął łodzią wraz ze Skalkiem i garstką przetrwańców, którzy obrali kurs na Darl. Guðvarr jest ambitny i upatruje w Skalku szansy na zdobycie wysokiej pozycji jako wojownik. Galdurmag wtajemnicza go w plany swoje i królowej Helki, władczyni Darlu, lecz ku swej rozpaczy Guðvarr ląduje przywiązany do stołu w magicznej twierdzy czarodzieja, który za sprawą swej mocy nakazuje hyrndurowi, wielkiemu i morderczemu szerszeniowi, zagrzebać się w ciele drengra, tam gdzie leży serce. Następnie Skalk rozkazuje zniewolonemu Guðvarrowi, by ten zaskarbił sobie przyjaźń syna Helki, mag podejrzewa bowiem, że Hakon jest wplątany w spisek przeciwko królowej Darlu – swojej własnej matce. Guðvarr wciąż leży na stole, gdy do wieży czarodzieja włamuje się iskidański książę Jaromir. Cudzoziemiec pokonuje Skalka i bierze do niewoli czarownicę Volę. Wkrótce potem atakują Krwiozaprzysiężeni, a w powstałym zamieszaniu Guðvarr uchodzi z życiem.
Młodzieńcowi udaje się zbliżyć do księcia i w krótkim czasie odkryć, że Hakon wszedł w konszachty ze smokozrodzonym Drekrem, mordercą Thorkela i bratem Ilski Bezlitosnej. Hakon pomagał mu porywać i przewozić spaczone dzieci przez ziemie Helki.
Aby pozostać użyteczny, a także by uniknąć śmierci z ręki Skalka i Helki, Guðvarr zgłasza się na ochotnika, by dostarczyć wiadomość do Drekra i Lik-Rify. W tym celu rusza na północ. Staje przed smoczą boginią i wyznaje jej, że Skalk i Helka planują wskrzesić i zniewolić orlicę Ornę, boską siostrę Lik-Rify, aby bogini wspomogła ich w walce ze smoczycą.
Następnie Guðvarr dopuszcza się zdrady Skalka i Helki – pomaga zaaranżować natarcie Lik-Rify na Darl. Jego ciotka, jarla Sigrúna, zabija królową Helkę, a Guðvarr Hakona, podczas gdy Lik-Rifa spada z wysoka na dopiero co wskrzeszoną Ornę i rozdziera ją na strzępy.
Czasy szaleństwa, bezwstydu, cudzołóstwa, Wiek topora, wiek miecza i tarcz strzaskanych,
Varg syknął, gdy Røkia przebiła katgutem zwisający płat skóry, a następnie wbiła go w policzek i przeciągnęła nić. Poczuł, jak w brodę wnika mu świeża strużka krwi, i z mozołem wyrzucił powietrze z płuc.
– Przestań gderać – wymamrotała Røkia, zszywając jego ciało.
– Kiedy to boli jak cholera – odpowiedział Varg.
– Ból jest wrogiem – wycedziła wojowniczka. – Musisz go pokonać.
Varg westchnął.
Zamajaczyła mu przed oczami twarz. Stał przed nim przystojniak Svik o zaplecionej w warkocze brodzie i naoliwionych rudych włosach. Zupełnie nie wyglądał, jakby stoczył wczoraj morderczy bój. Svik skrzywił się na Varga.
– Najpierw urżnęli ci ucho, a teraz pół mordy. Jak będziesz pozwalał ludziom kroić się na sztuki, wkrótce nic z ciebie nie zostanie.
– Wcale im nie pozwalam – skrzywił się Varg, nieumyślnie naciągając szew Røkii i sycząc z bólu. Z całą pewnością lepiej radziła sobie z włócznią niż z igłą.
Røkia odchyliła się na stołku i wyrzuciła ramiona w powietrze.
– Absurd – powiedziała.
– Najpierw Røkia ratuje ci życie, a teraz zszywa cię do kupy. Co ty byś bez niej zrobił? – mówił dalej Svik, ignorując przyjaciółkę.
– Mam u niej dług – przyznał Varg.
Choć tę akurat ranę zdobyłem, przeskakując palisadę i dając nura w mrowie przeciwników właśnie po to, by ratować Røkię, pomyślał. Lecz ostatecznie to ona uratowała mnie.
– Twoja kolczuga domaga się czyszczenia – zauważył Svik, wskazując palcem czerwone bryzgi. – Od krwi zardzewieje.
Varg spuścił wzrok na swój pancerz i rzeczywiście, znaczyły go ciemne plamy zaschniętej posoki. Nawet otrzymana od Glornira srebrna bransoleta była oblepiona krwią.
– Też mu mówiłam – stwierdziła Røkia.
– Powinieneś jej słuchać. – Svik błysnął uśmiechem.
– Przecież słucham – odparł Varg. – Wyczyszczę kolczugę.
– Mam dalej szyć ci twarz czy za bardzo boli? – szydziła Røkia.
Svik się zaśmiał.
Varg wciągnął powietrze do płuc.
– Szyj, proszę – powiedział.
Røkia mruknęła coś pod nosem i wróciła do pracy.
Siedzieli na ławie na dziedzińcu należącej do księcia Jaromira twierdzy Valdai w Iskidanie, a nad ich głowami wisiała w bezchmurnym niebie rozpalona kula słońca i kołowały padlinożerne ptaki. Plac zbryzgany był posoką, zaś w głębi, przy roztrzaskanej bramie, piętrzyła się sterta trupów. Plątanina ramion, nóg i twarzy, wszystko blade jak sama śmierć. Ziejące zaschnięte rany przypominały rozdziawione w niemym krzyku usta. Drużynowcy Jaromira ogołoceni z broni i zbroi, butów i bryczesów, wszystkiego, z czego warto ich było ogołocić. Na sterczących kończynach przycupnęły myszołowy o umazanych czerwienią dziobach. Za stosem ciał widniały świeżo usypane wzdłuż muru kamienne kurhany. Wczoraj padło w boju piętnastu Krwiozaprzysiężonych. Varg sam pomógł ich grzebać, sam ronił łzy, kamień po kamieniu wznosząc każdy kolejny kopiec. Edela wciąż stała przy nich, wlepiając w nie wzrok. Wraz z powalonymi pochowała jednego ze swoich wilczurów. Ten, który przeżył, położył się na małym kurhanie i nie chciał odejść. Stara zwiadmistrzyni szlochała. Varg odbiegł wzrokiem i skupił go na największej mogile, w której spoczywał Ingmar Sopel. Zabity ręką Jaromira.
– Znałem go tylko przez chwilę – wymruczał sam do siebie. – Ale mam wrażenie, że trwało to dłużej... I czuję, jakbym stracił kogoś z rodziny. Dotąd jedyną moją rodziną była siostra.
Jego ręka zawędrowała do sakwy przy pasie, gdzie znajdował się kosmyk włosów Frøi.
– Gdy stajesz z kimś w murze tarcz, łączy cię z nim silna więź – powiedział Svik i położył mu rękę na ramieniu.
– Im więcej będziesz gadał, tym gorzej rana się zrośnie – mruknęła Røkia, skupiona na szyciu.
– Blizna zdobi wojownika – rzekł Svik. – Sprawia, że kobiety nie mogą mu się oprzeć.
Røkia prychnęła pogardliwie, wzbudzając uśmiech na twarzy kompana.
Członkowie Krwiozaprzysiężonych siedzieli na dziedzińcu, większość opatrywała rany lub naprawiała zniszczony ekwipunek, uzupełniała ubytki w ciele bądź w kolczudze, reperowała porwane ubranie albo rozoraną skórę, cerując i zakładając szwy, nakładając oliwę lub lecznicze zioła i maści. Kilka osób pełniło straż na fortyfikacjach.
Glornir i Vola wyszli na dwór drzwiami wiodącymi z sali biesiadnej. Wódz trzymał swój wielki topór na ramieniu, a jego druga ręka obejmowała seiðrwiedźmę, wspierając jej chwiejny krok. Vola wyglądała na osłabioną, ale sądząc po tym, co jej magia zrobiła z Jaromirem, wciąż potrafiła zadbać o siebie.
Sulich szedł z nimi. Głowę miał świeżo ogoloną i ubrany był w lamelkową zbroję, którą podarował mu Varg. Jego pas obciążał kołczan ze strzałami i futerał na łuk. Za nimi podążało kolejnych dwadzieścioro wojowników i wojowniczek, mieszanina bladych i ciemnych twarzy. To byli więźniowie, na których wojbanda natknęła się w ukrytych komnatach twierdzy.
– Czy naprawdę wszyscy są spaczonymi dziećmi kagana? – spytał Varg.
– Tak twierdzi Sulich, a zakładam, że wie, o czym mówi. Jest w końcu jednym z nich – odparł Svik.
Vola rozejrzała się po dziedzińcu i znalazła wzrokiem siedzącego z Røkią i Svikiem Varga. Powiedziała coś do Glornira i ruszyła w stronę trojga wojów.
– No, skończone – oświadczyła Røkia, odchylając się i podziwiając dzieło zza zmrużonych powiek. Zawiązała i przecięła katgut saksem. Varg delikatnie obmacał ranę. Skóra była napuchnięta i guzowata.
– Dziękuję ci – rzekł.
– Hm – odmruknęła Røkia.
Glornir przywitał się skinieniem, jego zwalista sylwetka rzucała cień na Varga.
– Wodzu – powiedziała jednocześnie cała trójka.
– Volo, dobrze mieć cię z powrotem – stwierdził Svik.
Czarownica była wychudzona, twarz miała poobijaną do tego stopnia, że magiczny tatuaż na jej skórze niemal niknął w sińcach. Wargi okalały ślady po igle. Dranie zaszyli jej usta, by nie mogła czarować. Mimo tego upokorzenia spojrzenie kobiety tchnęło siłą.
– Dobrze jest wrócić, Sviku. Dobrze widzieć was wszystkich, moi bracia i siostry – wymówiła opuchniętymi wargami, a potem skierowała wzrok na Varga. – Glornir mówił mi, że poczyniłeś postępy. Że naprawdę jesteś teraz jednym z nas. Nie zapomniałam o przysiędze, którą ci złożyłam wtedy w komnatach Rotty. Jestem ci dłużna akáll.
– Czy masz dość sił? – zatroskał się Glornir.
Wiedźma zacmokała karcąco językiem.
– Jakoś zdołałam rozgromić Jaromira – zauważyła.
– Ano prawda – przyznał Glornir z dumą w głosie i nieczęstym u niego uśmiechem na ustach.
Vola wyciągnęła rękę i osadziła ją na ramieniu Varga.
– Czy wciąż chcesz, bym odprawiła rytuał? Akáll to nie błahostka. Może odsłonić przed tobą coś... czego wolałbyś nie zobaczyć.
Varg zatchnął się. W końcu dowie się, jak zginęła jego siostra. Od dawna o niczym innym nie marzył. Zobaczy na własne oczy ostatnie chwile Frøi. Od dłuższego czasu wszystkie jego wysiłki prowadziły go do rytuału akáll, a jednak teraz, gdy o nim pomyślał, w jego trzewiach odezwała się jakaś trwoga. Wiedzieć, że ktoś nie żyje – to jedno, a dowiedzieć się, jak dokładnie umierał – to zupełnie coś innego.
To moja siostra, pomyślał. Jedyna osoba, którą kiedykolwiek kochałem, i jedyna, która kiedykolwiek kochała mnie. Jestem jej to winien.
– Muszę wiedzieć – powiedział. – Ale rytuał odpraw, gdy poczujesz się lepiej.
Vola kiwnęła głową i uśmiechnęła się do niego.
– Czuję się dość dobrze. A więc dziś w nocy.
– Dziś w nocy – odpowiedział Varg jak echo.
– Musisz załatać i wyczyścić kolczugę – mruknął do Varga Glornir, krzywiąc się na krwawe plamy. – Inaczej zardzewieje.
– Mówiliśmy mu – rzekł Sulich.
– Zaraz się za to wezmę – obiecał Varg.
Vola sięgnęła do pasa, gdzie na poczerniałym żelaznym pierścieniu wisiały dwa klucze.
– Gdzie oni są?
– W wieży – odparł Glornir, wskazując ręką jedną z bram prowadzących do budynku. Pełnili przed nią straż dwaj Krwiozaprzysiężeni.
Vola skierowała się do wieży, a Glornir szedł krok za nią.
– Chodźcie – rzucił Svik, ruszając za nimi. Røkia i Varg wymienili spojrzenia, wzruszyli ramionami i poszli w jego ślady.
– Wodzu. – Wartownicy skłonili się, a Glornir odpowiedział skinieniem. Otworzyli dla niego odrzwia. Stał jeszcze chwilę, wędrując wzrokiem do Voli.
– Pewna jesteś? – spytał.
– Tak. Byli zniewoleni przez Jaromira, przymuszeni do posłuszeństwa. Podróżowałam z nimi. Nie służyli mu z własnej woli, nie są naszymi wrogami. – Pogłaskała go po policzku. – Zaufaj mi.
Glornir wszedł do wieży, Vola za nim, a dwa kroki później Svik. Varg przyspieszył, by przedostać się przez bramę, nim stłoczą się przy niej inni Krwiozaprzysiężeni.
Snop światła wdzierał się w ciemność komnaty z wysokiego okna. Varg zamrugał, pozwalając wilkowi w swojej krwi przesączyć się do zmysłów i czując, jak raptownie wyostrza mu się wzrok i słuch.
W powietrzu wisiał smród krwi i potu. Znajdowali się w kwadratowym pomieszczeniu. Wciśnięte w kąt schody prowadziły do biegnącej wzdłuż ściany antresoli. Kawałek dalej kilku Krwiozaprzysiężonych grało w knykcikostkę. W zagrodzie w środku pomieszczenia leżała na słomianym posłaniu kobieta o ogolonej głowie, a tuż przy niej potężny, czarnoskóry mężczyzna, który skrzywił się na widok Voli i Glornira. Oboje więźniów było związanych liną, na karkach dźwigali niewolnicze obroże.
– Dajcie jej spokój – powiedział bykoczłek głosem jak dobiegający z oddali grom. Jego szyję i głowę oplatały przemoczone krwią bandaże. Ingmar Sopel poharatał go złamaną włócznią. Nad powaleniem spaczeńca trudziły się aż trzy osoby: Ingmar, Røkia i Svik. Varg nigdy nie widział kogoś tak silnego.
– Tarasie – życzliwie zwróciła się do czarnego Vola, podchodząc nieco bliżej – spieszę Ivie z pomocą. – Zamilkła na moment. – I tobie także, jeśli mi pozwolisz.
– Z pomocą? – Taras zmarszczył brwi. – Pomóc Ivie? Nie krzywdzić? – Zerknął z troską na kobietę na posłaniu.
Głowę miała zgoloną przy samej skórze i była naga, jeśli nie liczyć bandaży, którymi owinięto jej plecy i pierś. Po całym ciele wiły się linie tatuażu, sięgając po szyję, aż do żuchwy. Dziewczyna była blada i spocona, a spod opatrunków wyzierały czerwone plamy. To tam trafiły strzały Sulicha. Taras nakrył ją potężnym ramieniem i ścisnął jej palce.
– Co jest? – wymamrotała Iva, otwierając oczy. Uniosła głowę i skupiła wzrok na Voli i Glornirze. – Co się stało? – spytała ochrypłym szeptem.
– Była bitwa – odrzekł Taras.
– Tyle wywnioskowałam sama. – Ściągnęła brwi. Spróbowała usiąść i syknęła z bólu.
– Przegraliśmy – wyznał grobowym tonem bykoczłek.
– To też odgadłam.
– Jaromir nie żyje, tak jak cała jego drużyna – odezwała się Vola. – Valdai jest teraz nasze.
– Jaromir nie żyje? – zagrzmiał Taras. I uśmiech wolno rozlał mu się po całej twarzy.
– Musicie uciekać – stwierdziła Iva. – Szybko, zanim zjawi się Ruryk.
– Ruryk? – szepnął Varg na ucho Svikowi.
– Brat Jaromira. Wedle wszelkich doniesień kolejny dupoląg – odszepnął tamten.
– Znalazłam to przy nim – rzekła Vola, unosząc pierścień z dwoma kluczami. – One chyba pasują do waszych obroży.
Kucnęła i włożyła jeden do dziurki w obroży Ivy, przekręciła go i żelastwo zsunęło się na podłogę. Następnie wyzwoliła Tarasa. Skinęła na pętające ich sznury, a Glornir podał jej swój saks. Taras spiął się.
– Możesz mi zaufać – uspokoiła go Vola.
– To nie takie proste – wydyszała Iva, a jednak dotknęła ramienia towarzysza, on zaś skinął głową.
Czarownica pochyliła się nad nim i przecięła mu więzy, potem wstała.
– Oboje jesteście wolni.
– Wolni? – powiedział z namysłem olbrzym. Słowo dziwnie dobyło mu się z ust, jakby wymówił je pierwszy raz w obcym języku. Skrzywił się. – Co teraz robimy, Iva? – spytał seiðrwiedźmę.
– Ja nie wiem... – odparła. – Nigdy jeszcze nie byłam wolna.
– Powinniście zostać tu i wypocząć, aż odzyskacie dość siły, by móc wyruszyć w podróż – poradziła Vola. – Mamy jedzenie i wodę. Gdy wydobrzejecie, pójdziecie, kędy wola. Proszę tylko o jedno: nie stawajcie już nigdy przeciwko nam.
– Masz moje słowo – przyrzekła Iva, a jej dłoń przesunęła się po ranach.
– Nigdy z wami nie walczyć. Taras przysięga – oświadczył bykoczłek.
– Świetnie – skwitowała z zadowoleniem Vola. – Przyniesiemy wam jadło i napitek. Ale wiedzcie, że wcale nie musicie tu pozostawać. Nie jesteście naszymi więźniami.
– Taras zostaje z Ivą – zadeklarował czarny.
– Chcę zobaczyć słońce i poczuć wiatr na twarzy – stwierdziła Iva.
Bykoczłek podniósł ją bez trudu, a Vola odwróciła się i wyszła z wieży. Glornir i reszta ruszyli za nią.
Wyłonili się w jasne światło dnia. Taras wyniósł Ivę na zewnątrz, a ta spojrzała w niebo, mrużąc oczy. Uśmiech przyozdobił jej wargi.
– Wolni – odetchnęła. Wtedy skupiła wzrok na czymś wysoko na niebie i zmarszczyła czoło.
– Uwaga, w górze! – zawołał jeden z wartowników na murach i wszyscy wznieśli oczy.
Varg ujrzał tam dwa kształty, kołujące wysoko i rosnące z każdą chwilą, gdy zaczęły opadać ku ziemi. Z tej odległości wydawały się małe, lecz wtedy Varg dostrzegł zarysy dwóch myszołowów i zrozumiał, że coś jest z nimi nie tak. Były większe niż zwykłe ptaki. Znacznie większe.
Sulich złapał za łuk, błyskawicznie nałożył strzałę na cięciwę i napiął ją.
– Zostaw – warknął Glornir.
Dwa ptaki spadały coraz niżej, a im bardziej się zbliżały, tym lepiej było widać, jak mocno odbiegają od normy. Wtem do Varga dotarło, że to dwa olbrzymie kruki. Krakały głośno, a kurz w powietrzu kłębił się z każdym machnięciem ich rozłożystych skrzydeł.
Varg ku własnemu zdumieniu dosłyszał w tym kraczeniu słowa:
– Krwiozaprzysiężeni! Szukamy Krwiozaprzysiężonych!
– Jesteśmy nimi! – odkrzyknął Glornir, otoczywszy usta dłońmi.
Dwa kruki sfrunęły do ziemi, wzbijając chmury pyłu. Varg i pozostali pospiesznie zeszli im z drogi, a ptaszyska wylądowały na dziedzińcu. Jeden zakrakał i zaczął poprawiać zmierzwione pióra.
– Glornir! – zaskrzeczał drugi.
Wódz wystąpił naprzód.
– Tum jest.
Z kruczego grzbietu zeskoczył tennúr i zatrzepotał skrzydełkami, opadając lekko na ziemię. Z pasa stworka zwieszała się torba i Varg zaraz go rozpoznał. To tennúr, a właściwie tennúrka, którą pamiętał z Grimholtu. Towarzyszka Orki.
– Jestem Vesli – powiedziała væsenidka. – Przebyłam kawał drogi, by was znaleźć. Przynoszę wiadomości od pani Orki.
Zapadła cisza. Glornir czekał.
– Przybywamy z daleka. Vesli jest zimno, jest zmęczona, nie wspominając... – Skupiła wzrok na stosie trupów i oblizała usta. – Że głodna.
Varg się wzdrygnął.
– Jak brzmi wiadomość od Orki? – zabrzmiał w ciszy głos wodza.
– A, no tak. – Tennúrka oderwała wzrok od trupów. – Pani Orka mówi, że Elvara Płomienna Pięść ze Zwiastunów Śmierci chce nająć Krwiozaprzysiężonych.
– A do czegóż? – zawołał Svik.
Tennúrka wyszczerzyła w uśmiechu ostre ząbki.
– Do polowania na smoczycę.
Guðvarr obudził się z głośnym sykiem, szaleńczo podrywając się z rozłożonego na ziemi posłania. Śnił o splecionych w boju smoczycy i orlicy, o kąsających paszczach wilczych wojowników i potworach zagrzebujących się w jego ciele.
Podciągnął rękaw kolczugi, w której spał, oraz wełnianej tuniki pod spodem i spojrzał na pokrytą strupem bliznę na swoim ramieniu, ślad po hyrndurze, który zagnieździł się w nim na rozkaz Skalka, galdurmaga królowej Helki, a potem wyszedł z jego ciała, gdy przywołała go smocza bogini. Strup zaczął już się łuszczyć, a rana nie bolała. Ból budziły tylko kłębiące się w jego głowie wspomnienia męki, jakiej doznał za sprawą czarodzieja.
Teraz jestem już bezpieczny, przekonywał sam siebie Guðvarr, starając się uspokoić dudniące serce głębokimi oddechami. Chroni mnie Lik-Rifa i nawet bogowie nie wyrządzą mi już krzywdy. Przypomniał sobie rytuał Skalka, w wyniku którego powróciła do życia orla bogini, a potem szaleńczy bój, jaki dwie potęgi stoczyły na niebie. Był to dzień zdrady i bitwy, dzień krwi i popiołu. Dzień bogów i potworów. Teraz Orna znów nie była niczym więcej niż stertą gnatów. Skalk gdzieś przepadł, Helka nie żyła, a Guðvarr służył Lik-Rifie.
Znajdował się w długim domu swojej ciotki, jarli Sigrúny, który otrzymała po pojawieniu się w Darlu. Niewolnicy rozpalili ogień w palenisku i po ścianach skakały wyrysowane ognistym blaskiem cienie. Przez otwarte drzwi wpadało do środka światło dnia i Guðvarr widział za nimi pełniącego straż wartownika. Dookoła budzili się ze snu inni drengrowie.
Przez chwilę czuł się tak, jakby wrócił do swojego domu, do Felluru, gdzie wszystko było prostsze i człowiek czuł się bezpiecznie.
Bardzo bym chciał tam wrócić, przebiegło mu przez myśl.
Z głębokim westchnieniem na ustach sięgnął po pas z bronią i dźwignął się niezgrabnie na nogi. Wyprostował się, cały sztywny i obolały, i zapiął pas na brynji.
Skrzypnęły drzwi i ze swojej komnaty na końcu budynku wyszła jarla Sigrúna. Szybko odszukała wzrokiem siostrzeńca i przywołała go do siebie gestem.
– Ważą się nasze losy – powiedziała, gdy się zbliżył. – Okazaliśmy się wprawdzie przydatni, ty sam wiele wczoraj zrobiłeś, by wspomóc Lik-Rifę, ale nie zaszkodzi jej o tym przypomnieć.
– Byle ostrożnie – odparł Guðvarr, ocierając rękawem wiszącego pod nosem gluta. – Jest dumna, nieprzewidywalna i... często wpada w szał.
– Ostrożnie, a jakże – przystała Sigrúna. – A najważniejsze, by w dalszym ciągu uważała nas za użytecznych. Znasz ją lepiej; jak utwierdzić ją w tym przekonaniu?
Staję się coraz lepszy w byciu użytecznym, pomyślał Guðvarr. Najpierw, żeby nie postradać życia, musiałem być użyteczny dla Skalka, a teraz dla smoczej bogini.
– Jest łasa na pochlebstwa – rzekł Guðvarr, przypominając sobie, jak płaszczył się przed Lik-Rifą, błagając o życie, i z jaką przyjemnością spijała komplementy, które wypluwał z siebie jak najęty, byle pożyć jeszcze kilka chwil.
– Drengrowie z Felluru – zawołała jarla Sigrúna, tak by jej głos poniósł się po sali i dotarł do uszu trzydziestu wojów, którzy przeżyli wczorajszą bitwę. – Świat się zmienił. Bogowie znów wędrują po ziemi i przemierzają niebiosa, my zaś, jeśli chcemy przeżyć, musimy dostosować się do nowych warunków. Wszyscy składaliście mi przysięgi, wszyscy obdarzyliście mnie zaufaniem. Zaufajcie mi i teraz, a przeprowadzę was przez ten trudny czas. – Skrzywiła usta w uśmiechu, ale blizna na jej twarzy odebrała mu cały urok. – Kto wie, może nawet wyjdziemy na tym lepiej, niż kiedy walczyliśmy dla Helki z jarlem Störrem. Czas pokaże.
Drengr pełniący straż, młody wojownik imieniem Járn, wszedł do budynku.
– Idą jacyś ludzie – zawołał nerwowo. – A wraz z nimi... coś jeszcze.
– Przygotujcie się – rzuciła jarla do Guðvarra i reszty wojów, a ci zapięli pasy z bronią i zgromadzili się wokół niej.
Wartownik odsunął się i do długiego domu weszły jakieś istoty, na moment przysłaniając światło.
Gdy sięgnął ich blask bijący z paleniska, Guðvarr zobaczył, że na czele pochodu idą mężczyzna i kobieta, oboje ciemnowłosi i ubrani w dobre kolczugi przepasane obciążonymi bronią pasami. Mężczyzna trzymał w garści włócznię. Za nimi człapała garstka skrælingów o zbyt długich w porównaniu z szaroskórymi cielskami umięśnionych ramionach, ściskających w łapach toporną broń. Za nimi frunęły w powietrzu tennúry. Jeden podleciał do Guðvarra i zawisł na wysokości jego twarzy. Uśmiechnął się, ukazując dwa rzędy zębów.
Brudne robactwo, pomyślał Guðvarr, obejmując wzrokiem szczurze ciałko i nieproporcjonalnie wielką paszczę stwora.
– Powitać! – powiedziała Sigrúna, wychodząc naprzód. – Jestem jarla Sigrúna.
– Wiem, kim jesteś – odpowiedziała kobieta w czerni. Jedno jej oko było niebieskie, a drugie blade jak pokryte kożuchem mleko.
Zmierzyła Sigrúnę wzrokiem.
– A ty kim jesteś?
– Zwę się Blóta. Jestem smokozrodzoną. Masz stawić się na dziedzińcu.
– A co się dzieje na dziedzińcu? – spytała Sigrúna.
– Lik-Rifa zwołała wszystkich, którzy wczoraj walczyli. A po co? Któż to wie? – Blóta wzruszyła ramionami. – Kto wie o czym myślą bogowie.
Z tymi słowami odwróciła się i odeszła.
Ciotka spotkała się spojrzeniem z siostrzeńcem, a on wzruszył ramionami. Bo i rzeczywiście nie sposób było przewidzieć, czego chce od nich Lik-Rifa. Równie dobrze może ich nagrodzić, jak i pożreć.
– Za mną – zarządziła władczyni i ruszyła za wojownikami. Jej drengrowie poszli za nią. Guðvarr przyskoczył do jej boku.
Wszyscy opuścili budynek i Guðvarr zwolnił kroku, gdy jego oczom ukazał się stojący na placu troll, najwyraźniej czekający na smokozrodzonych. Był olbrzymi, sękaty i o grubej skórze, co nadawało mu wygląd starego dębu, a w łapskach wielkich jak młoty ściskał nabitą ćwiekami maczugę. Skrzywił się, warknął i obrócił, po czym dołączył do stworów ciągnących za smokozrodzonymi.
Ruszyli niewybrukowaną ulicą, która wiodła ich między rzędami długich domów i kuźni, dołączając do procesji sunącej ku niegdysiejszemu dworowi królowej Helki, fortecy wieńczącej wzgórze, ozdobionej kiedyś kośćmi bogini Orny. Droga wyszła na zrujnowany dziedziniec i Guðvarr potoczył wzrokiem po tym, co zostało z wielkiej hali. Ciała i gruz uprzątnięto, ale ziemia wciąż była skotłowana po straszliwym boju, jaki stoczyły ze sobą dwie boginie. Podłoże zasypane było piórami i bezkształtnymi bryłami mięsa, a gdzieniegdzie rysowały się wyraźnie ciemne bryzgi krwi.
Po przeciwnej stronie placu, zaraz przed schodami wiodącymi do sali biesiadnej, klęczeli w długim rzędzie mężczyźni i kobiety. Naliczył ich ponad pięćdziesięcioro. Ręce mieli związane na plecach i Guðvarr poznał, że wszyscy byli drengrami; wielu z nich znaczyły rany, których nabawili się we wczorajszym starciu. Nad nimi górowali smokozrodzeni i trolle.
To drengrowie Helki, zorientował się Guðvarr, gdy rozpoznał kilkoro z nich.
U szczytu schodów stała Lik-Rifa w swojej ludzkiej postaci – ciemnowłosa, wysoka kobieta o królewskim wejrzeniu, odziana w popielnoszarą tunikę obszytą czerwonym materiałem. Jej twarz i ramiona kreśliły świeże szramy, a jedno oko było tak opuchnięte, że prawie zamknięte.
Ciekawe... a więc nie jest niepokonana, główkował Guðvarr, a potem szybko zdusił tę myśl, nie wiedząc, czy czasem bogini nie wyłowi mu jej z głowy. Po obu stronach Lik-Rify wznosiły się dwa drewniane słupy, między którymi wisiała niegdyś brama. Jedno jej skrzydło poszło w drzazgi, a skrawki drugiego wisiały smętnie na zawiasie. To, co zostało z frontonu budynku, sterczało połamane i strzaskane, zaś dach budowli w całości się zawalił. Wokół smoczycy stali jej wojowie, wszyscy ciemnowłosi i ubrani w drogie brynje, wyposażeni w najwyższej jakości broń. Przy samej bogini Guðvarr wypatrzył zwalistego Drekra, który jednak nie dorównywał wzrostem Lik-Rifie, natomiast przy Drekrze jego siostrę, Ilskę Bezlitosną, dowódczynię Karmicieli Kruków.
Nie byli już najemnikami, stanowili teraz gwardię honorową samej bogini.
Byli tam też skrælingowie i trolle, tennúry i inne istoty, których Guðvarr nie umiał nazwać. Flaki wywracały mu się już na sam widok. Na dziedzińcu tłoczyli się kolejni wojownicy, a wśród nich mężczyźni i kobiety w brudnych szatach, smoczciciele, którzy dotąd kryli się pośród cieni, lecz teraz zostali ośmieleni pojawieniem się ich królowej.
Jarla Sigrúna szła pewnym krokiem za dwoma smoczymi wojownikami, kierującymi się ku schodom. Tam stanęła, Guðvarr przy niej, a jej wojowie za nimi. Sigrúna podniosła wzrok na Lik-Rifę, która wwiercała się w nią spojrzeniem. Jarla skłoniła się. Smoczyca nie odrywała od niej oczu. Guðvarr zwrócił uwagę, że nie mrugała. Następnie jej spojrzenie padło na niego, a on je odwzajemnił. Przełknął ślinę i również się skłonił, a wargi Lik-Rify drgnęły w uśmiechu. Skinęła im na powitanie, nim powiodła wzrokiem dalej.
Na dziedziniec stale napływali ludzie, wojowie i mieszczanie, część wezwana przez Lik-Rifę, inni wiedzeni ciekawością i podziwem, jeszcze inni zagonieni na plac przez wyznawców bogini. Guðvarr dostrzegł w tłumie jarla Glunna Żelaznorękiego, jasnowłosego, barczystego i przysadzistego, a obok niego jarla Svarda Swędzitorbę, starszego, chudszego i wyższego mężczyznę. Obaj szli w obstawie swoich drengrów, eskortowani na dziedziniec w pierścieniu smokozrodzonych, skrælingów i smoczcicieli. Przed nimi sunęło kilka trolli, które bezceremonialnie rozgarniały tłum, robiąc miejsce pochodowi. Więźniów poderwano z kolan i przyprowadzono bliżej, tak że stali teraz koło Guðvarra, Sigrúny i jej drengrów.
Lik-Rifa postąpiła naprzód i na dziedzińcu zaległa cisza.
– Ludu Darlu, oto nadeszła nowa era, wam zaś przypadł w udziale zaszczyt, jesteście bowiem świadkami wstąpienia na tron nowej władczyni. – Rozrzuciła szeroko ramiona. – Władczyni nie tylko Darlu, ale całego Vigriðu. Korona nie spocznie na skroniach jakiegoś nędznego uzurpatora, lecz BOGINI.
Ostatnie słowo przerodziło się w ryk, jej usta rozrosły się i przybrały kształt paszczy, zęby wyostrzyły się i zajaśniały bielą na tle krwawoczerwonej gardzieli, a stopnie przed Lik-Rifą zrosiła ślina. Jej twarz zaraz odzyskała ludzki kształt, żuchwa i policzek drgnęły.
– Wczoraj wielu z was wystąpiło przeciwko mnie – wysyczała, rzucając groźne spojrzenie Glunnowi i Svardowi oraz ich świtom, a potem objęła nim wojów klęczących u podnóża schodów. – Oto drengrowie Helki, jej przysiężni. Ona już nie żyje, lecz tych ludzi dalej obowiązuje przysięga złożona jej i jej linii krwi. – Wciągnęła powietrze, rozdymając nozdrza. – Helka zginęła z ręki moich lojalnych popleczników. – Wskazała gestem Guðvarra i Sigrúnę.
– Jej syn Hakon także – pisnął Guðvarr. – Ja go zabiłem – dodał.
– Lecz powiedziano mi, że ostatni członek rodu Helki wciąż jeszcze dycha – podjęła Lik-Rifa gorzkim tonem. Obejrzała się na Drekra, który podszedł do niej.
– Estrida, jej córka – dosłyszał Guðvarr słowa smokozrodzonego.
– Tak, córka Helki. A więc ci wojownicy, których widzicie u moich stóp, wciąż są związani przysięgą lenną. – Westchnęła i pokręciła głową. – Zabić ich – rozkazała.
Rozbrzmiały krzyki, drengrowie błagali Lik-Rifę o litość, a trolle wzniosły maczugi i z hukiem opuściły je w dół. Prysnęła krew, trzasnęły kości, mlasnęło miażdżone ciało. Smokozrodzeni pchali, cięli i rąbali włóczniami, mieczami oraz toporami, a wyjący chór milkł głos po głosie. W dwanaście uderzeń serca wszyscy drengrowie legli martwi, na ubitej ziemi rozlała się wielka kałuża krwi.
Guðvarr cofnął się o krok i wierzchem dłoni otarł z policzka czerwone bryźnięcie. Nawet jarla wydawała się wstrząśnięta, szybko jednak zapanowała nad sobą.
– Przyprowadźcie ich do mnie. – Bogini wyznaczyła gestem Glunna, Svarda i ich ludzi, a ci z ociąganiem ruszyli przed jej oblicze. – Wy dwaj. – Lik-Rifa wskazała obu jarlów długim szponem. – Zbliżcie się.
Smokozrodzeni rozdzielili się, po czym Glunn i Svard zrobili jeszcze kilka kroków naprzód, stając obok Guðvarra, przed zmasakrowanymi wojami Helki.
– Powiedziano mi, że obaj jesteście ziemwładcami i że obaj walczyliście wczoraj ze mną, bo wiązały was z Helką przysięgi. To prawda?
– Tak – odparł Glunn Żelaznoręki, podnosząc na nią wzrok.
– A ty? – zwróciła się smoczyca do Svarda.
– Tak – odpowiedział Swędzitorba. – Ale Helka nie żyje, a moja przysięga nie rozciąga się na jej dzieci. – Zahaczył nerwowym wzrokiem trupy u swoich stóp.
– W rzeczy samej – potwierdziła Lik-Rifa. – Właśnie o tym chciałam z wami podyskutować. Czy złożycie przysięgi mnie?
– Tak – odrzekł pośpiesznie Svard.
Glunn Żelaznoręki charknął, splunął, popatrzył po swoich drengrach, po czym wrócił spojrzeniem do Lik-Rify.
– Jeśli złożę ci przysięgę, zgodzę się walczyć, a pewnie i krwawić dla ciebie, to co będę z tego miał?
Drgnął mięsień na twarzy Lik-Rify, a potem rozciągnęła usta w uśmiechu.
– Uczynię cię potężnym i bogatym, a skaldowie będą śpiewać o tobie pieśni, które przetrwają tysiąc lat. Tylko tego pragniesz, czyż nie?
Glunn potwierdził skinieniem.
– A więc przysięgnę – zdecydował.
– Cieszy mnie to – oświadczyła Lik-Rifa. Po czym zmarszczyła brwi. – Lecz nie uważam, byście obaj byli godni służenia mi. Choć jeden z was na pewno. – Podniosła rękę. – Drekrze, daj każdemu broń.
Wojownik wyszedł naprzód i dobył zza pasa saks i toporek, a następnie rzucił je na ziemię u stóp schodów.
Dwaj jarlowie wlepili wzrok w broń.
– No, na co czekacie? – ponagliła ich Lik-Rifa. – Pokażcie mi, który jest godzien służyć bogini.
Glunn skoczył naprzód, a uderzenie serca później to samo zrobił Svard. Glunn chwycił za saks, gdy Svard złapał za topór, i zaraz zanurzył go po rękojeść w brzuchu Svarda. Swędzitorba zacharczał i zawisł na przeciwniku, a potem zwalił się na ziemię, kiedy Glunn wyrwał saks z jego ciała. Svard zadygotał, poruszając bezgłośnie ustami, a w końcu znieruchomiał.
Glunn pochylił się i wytarł klingę o jego tunikę.
– Wygląda na to, że to ty okazałeś się godny – orzekła Lik-Rifa. – Czy wojowie tego człowieka przyłączą się do ciebie?
Glunn obejrzał się na wojów Svarda.
– Owszem. Właśnie wygrałem holmgangę z ich jarlem. Wedle prawa nie wolno im szukać zemsty ni odwetu. Co było Svarda, teraz jest moje. Więc tak, będą mi służyć. Prawda? – rzucił do wojowników, a oni potwierdzili gromkim okrzykiem.
– Znakomicie – powiedziała Lik-Rifa. – Ależ emocje, aż się zrobiłam głodna. Zjecie ze mną. Ty także – dodała, wskazawszy Sigrúnę. – I ty też, Guthlafie. – Wskazała Guðvarra.
Mam na imię Guðvarr, ty tępa dzido, zbeształ ją w myślach, a potem obleciał go strach. Co, jeśli rzeczywiście czyta w myślach? W końcu jest boginią.
Ale Lik-Rifa nic nie powiedziała, odwróciła się tylko i przez wyłamaną bramę weszła do twierdzy Helki.
– Trzymaj się blisko – szepnęła mu na ucho Sigrúna, wspinając się po schodach.
Guðvarr westchnął w duchu i poszedł za nią.
Prosto do smoczej jamy.
Westchnąwszy, Elvara usiadła na tronie ojca. Na miejscu, z którego rządził Snakavikiem i wszystkimi ziemiami, jak tylko sięgnąć okiem z wierzchołka górskiej twierdzy.
– Tron ojca. Sala ojca. A teraz to mój tron, moja sala – wyszeptała pod nosem.
– Że co? – zadudnił głos zza jej pleców i Elvara obejrzała się przez ramię na Hrunga. Głowa olbrzyma gapiła się na nią mętnymi oczami ze swojego miejsca na kamiennym piedestale.
– Rozmyślam sobie o życiu, przedwieczny Hrungu – odparła, czując się raczej nieswojo. – I o tym, jakie bywa... nieprzewidywalne.
Jeszcze niedawno byłam tylko jedną z wojowniczek w tarczowym murze, pokonaną przez smokozrodzonego, pomyślała. A teraz...
Rozejrzała się po zrujnowanej sali swego ojca.
U jej stóp złożono dwie skrzynie skarbów z boskiego pola bitwy, z równiny, gdzie rósł Oskutreð. Wszędzie wokoło wciąż widać było na ubitej ziemi plamy krwi, uwydatnione jeszcze przez sypiący z nieba śnieg. Elvara ciaśniej owinęła się niedźwiedzim płaszczem. Połamane drewno sterczało w górę niczym strzaskane kości wieloryba; było to dzieło Ulfrira, który przeobraził się w pomieszczeniu w swoją wilczą postać. Wojownicy już od jakiegoś czasu próbowali usunąć drewno i gruz, by wyłowić spod nich rannych i zabitych drengrów, którzy jeszcze wczoraj byli przysiężnymi ojca Elvary, jarla Störra.
Ale już nie są jego przysiężnymi, bo Störr jest teraz bryłą mięsa w brzuchu Ulfrira, a ja przeszyłam mieczem jego dziedzica, mojego brata Thoruna.
Elvara widziała w sali członków Zwiastunów Śmierci. Orva Skradacza z łukiem w garści i luźną strzałą na cięciwie, Sólínę Zaplutą, opartą o drewnianą kolumnę i z ręką wspartą na rękojeści miecza, Urta Kocmołucha, kręcącego się przy wejściu, oraz innych, przemykających w cieniu.
Strzegą mnie, moi Zwiastuni Śmierci. Nie żebym akurat teraz potrzebowała ochrony. Zerknęła na wojowników rozstawionych wokół niej na podobieństwo skulonej dłoni; wszyscy byli wysocy i barczyści, mieli zaplecione brody i piersi okryte brynjami, a z ich pasów zwisały topory i noże. Ponad dwudziestu berserków.
Moich berserków.
Za sprawą jakiegoś przedziwnego galdurzaklęcia w momencie śmierci jej ojca i starszego brata władza nad nimi przeszła na Elvarę, następną w kolejce do tronu. Tego właśnie pragnęła, po to tu przyszła. To miała nadzieję zdobyć.
Uważaj, czego sobie życzysz, upomniała się w myślach.
Jeden z berserków stał kawałek dalej od pozostałych – ciemnowłosy i potężny Berak. Elvara dobrze pamiętała, jak wytropili go na Iskalcie, gdzie zastali go podczas walki z młodym trollem. Bezwiednie dotknęła trollowego kła zawieszonego na szyi. Miała wrażenie, że to było całe wieki temu. Berak stał pochylony, zamieniając jakieś słowa z Uspą, swoją żoną i seiðrwiedźmą Elvary. Uspa o wytatuowanych ramionach i żuchwie, z saksem spod Oskutreðu wiszącym u pasa. To właśnie Uspa pchnęła ją na tę ścieżkę, to ona wyznała jej, że zna drogę do Wielkiego Jesionu, ona odebrała od nich przysięgę, na mocy której mają odnaleźć jej porwanego syna – straszną blóð svarið, jej seiðrzaklęcie.
To właśnie Uspa wprowadziła do jej krwiobiegu tę klątwę.
– Ach, czyż to nie jeden z cudów życia? – rzekł Hrung. – Jego zmienność, chwiejność, to, jak balansuje na ostrzu noża? To dzięki temu jest takie ciekawe.
– Mój ojciec chybaby się z tobą nie zgodził – mruknęła ponuro Elvara. – Mój brat też nie.
Zabiła swojego brata. Poderżnęła mu gardło po tym, jak on sam próbował ją zabić. Ciało Thoruna usunięto z sali wraz z innymi trupami. To, co zostało z jej ojca, wyniesiono w koszu. Ulfrir pożarł jego większość.
Mój ojciec nie żyje, pomyślała. Od lat marzyła o tym, by go zabić. Nienawidziła go, a jednak pragnęła, by ją szanował. Gdy wyobrażała sobie ich ostatnią konfrontację, zawsze miotała w niego ostrymi słowami, patrzyła, jak kruszy się pod ich naporem, uświadamiając sobie, jak źle traktował swoją córkę, i słuchała, jak nieudolnie próbuje się z nią pojednać. Czasem nawet darowała mu życie.
Ale gdy ta chwila w końcu nadeszła, wyglądała zupełnie inaczej niż w jej wyobrażeniach. Skulda po prostu poderwała go z ziemi i rzuciła w paszczę wielkiego wilka, który w ułamku sekundy zmienił go w krwawy ochłap.
Elvara myślała, że w chwili triumfu odczuje euforię, że będzie smakować zwycięstwo jak słodki miód lub że ogarnie ją ponura satysfakcja z wywartej krwawej zemsty, na którą ojciec długo pracował.
A czuła tylko odrętwienie i pustkę.
– Tu masz rację. – Z ust Hrunga wydobył się chichot, który zawibrował w jej ciele. – Życie bywa kapryśne.
– Heja – zgodził się z cieni Ulfrir, trącając palcami obrożę na swojej szyi.
– Ach, Ulfrirze, przyjacielu – zagrzmiał Hrung – jesteś, jak widzę, niewolnikiem. Trzeba przyznać, że nie jest to łatwe życie, ale przecież mogło być gorzej.
– Mogło? – Skulda pociągnęła nosem, łypiąc na Elvarę, bo to ona nałożyła obroże jej i jej boskiemu ojcu.
– Tak. Mogłaby zostać z ciebie tylko głowa, a co to za życie?
Ulfrir skłonił głowę, rozumiejąc.
– Uspo, Beraku! – zawołała Elvara do wiedźmy i berserka.
– Jarlo – odrzekli oboje.
– Nasz skarb należy przenieść do skarbca mojego ojca – oznajmiła Elvara, wskazując dwie skrzynie u swoich stóp, po czym ruchem głowy pokazała na odrzwia na tyłach zburzonej sali. – Uspo, zabezpiecz je seiðrsłowem.
Uspa skinęła i schyliła się po skrzynię.
– Ale jeszcze nie teraz – powstrzymała ją władczyni. – Pierwej muszę z nich skorzystać.
Na ławie przed podwyższeniem siedział blisko Elvary jej młodszy brat Broðir. Biegał wzrokiem po ruinie, która ostała się z sali jego ojca, co rusz nerwowo spozierając na Elvarę oraz bogów, którzy raptem znaleźli się pośród nich.
Czy Broðira też powinnam zabić? – zastanawiała się. Tak doradziłby jej ojciec. Brat był ostatnim z jej rodu, jedynym człowiekiem, który mógłby coś zyskać na jej śmierci. Gdyby mnie zabił, stałby się dowódcą hirdu berserków, zyskując wielką potęgę. A jednak poddał się jej, a ona nie potrafiła przeszyć go mieczem, tak jak zrobiła to znienawidzonemu Thorunowi. Broðira zawsze lubiła.
Ja zaś nie jestem córką mego ojca, a przynajmniej nie w tym sensie, który ma największe znaczenie. Świadomie odrzuciłam swoją proweniencję.
Obok brata siedziała galdurmagiczka jego ojca, kobieta imieniem Silriða. Wysoka i o pięknej, naznaczonej ostrymi liniami twarzy, o szyi ozdobionej naszyjnikiem z kości. Elvara nie ufała jej bardziej niż żmii w bucie, lecz w ogniu bitwy Silriða zmieniła strony i oddała jej Thoruna, Elvara postanowiła więc trzymać ją blisko przy sobie, aż w końcu zdecyduje, co z nią począć.
Po pomieszczeniu przetoczył się podmuch wiatru, wpędzając do środka kurzawę śniegu przez wyrwę w ścianie zmielonej na pył przez wojującego boga. Elvara widziała tłum gromadzący się na ulicy, ludzi wodzących zdumionym wzrokiem po zalegających wszędzie trupach.
Chyba nie przyszli zobaczyć mnie, pomyślała. Zerknęła w lewo, tam gdzie stał Ulfrir w swojej ludzkiej postaci, otulony wilczym płaszczem. Szpakowate włosy okalały ostro zarysowaną twarz, na której zalegał cień. W półmroku płonęły jego bursztynowe oczy. Skulda, córka Ulfrira, stała u jego boku. Jej rude włosy stanowiły jaskrawą plamę w szarobladej ruinie budynku. Skrzydła miała złożone na plecach, już nie kryła ich pod płaszczem. Ludzie na ulicy gapili się na nią i pokazywali palcami. Skulda zmierzyła ich pogardliwym spojrzeniem i odwróciła głowę.
Dały się słyszeć człapiące kroki i do zburzonej budowli wtoczył się Sighvat Pasibrzuch, okutany foczym płaszczem i ściskający w wielkiej łapie miskę z parującą owsianką. Podszedł do zasiadającej na tronie Elvary, a gdy natknął się na zagradzających mu drogę berserków, warknął z niezadowoleniem, lecz ci się nie cofnęli.
– Przepuśćcie go – nakazała im Elvara i wtedy ustąpili. Kroki Sighvata zahuczały na drewnianym podwyższeniu.
– ...do własnego wodza nie mogę podejść, ale głupi ci berserkowie – mamrotał, nim stanął przed Elvarą. – Masz – powiedział, podsuwając jej miskę. – Dobrze wyszła, sam nalałem miodu.
– Nie jestem głodna – mruknęła Elvara.
– Jesteś, jesteś. Tylko nie zdajesz sobie sprawy. Czasem zabijanie odbiera apetyt, ale zaufaj mi, jesteś głodna jak wilk. A kto jest głodny, ten gorzej myśli, a teraz przyda nam się wódz z głową na karku. Więc jedz, proszę. – Znów podsunął jej miskę, zaś żołądek Elvary, ku jej zdumieniu, zakruczał, jakby nie widział posiłku od tygodnia. Tym razem przyjęła naczynie.
Sighvat uśmiechnął się i pokiwał głową, by zaraz potoczyć wzrokiem po zrujnowanej sali. Objął spojrzeniem stosy trupów, rzemieślników naprawiających uszkodzenia, ludzi wynoszących gruz i gromadzących się na ulicy. Wydął policzki i z sykiem wypuścił powietrze z płuc.
– Twój plan się powiódł, a jednak... – Jeszcze raz przebiegł wokoło wzrokiem i nachylił się do władczyni. – Co robimy teraz? – szepnął.
Dobre pytanie.
– Mamy zadanie do wykonania – odpowiedziała, a jej dłoń bezwiednie podążyła do splątanej blizny ukrytej pod rękawem kolczugi. Tej, która miała przypominać jej o krwawej przysiędze. – Najlepiej będzie, jak się za nie weźmiemy.
– Ano racja – wymamrotał ponuro Sighvat. Zapatrzony w przestrzeń, przyłożył rękę do ust, zagryzł wystającą z ciała długą drzazgę i wypluł ją na ziemię.
Do pozostałości sali weszli ludzie, przebijając się przez zasłonę padającego śniegu i lawirując między stertami śmieci. Prowadził ich owinięty płaszczem Grend o nieruchomej twarzy. Jedna jego ręka wspierała się o głowicę topora zatkniętego za pasem. Obok niego szła Gytha, pierwsza wojowniczka jarla Störra, o zaplecionym ciasno warkoczu i starej bliźnie biegnącej przez policzek prosto w kącik ust.
Wczoraj walczyła przeciwko mnie. Ciekawe, co przyniesie dzisiejszy dzień.
Za nimi podążało kilkudziesięcioro wojów w kolczugach i futrach, wszyscy pod bronią.
Grend stanął przy podeście, gdzie rozciągał się szyk berserków.
– Przepuśćcie ich – powiedziała Elvara, strzepnąwszy nadgarstkiem, a wojowie się rozstąpili.
– Przyprowadziłem ich, jak prosiłaś. – Grend stanął obok Elvary i skierował złowrogie spojrzenie na zgromadzony przed nimi tłum. – Pomniejszych jarli twojego ojca, tutejszych kapitanów i wodzów wszystkich najemnych drużyn, które odpowiedziały na wezwanie jarla Störra.
Elvara popatrzyła na nich, na każdego z osobna, krzyżując z nimi wzrok. Wyczytała z ich oczu pytania, dostrzegła w nich strach, podziw, ale i niechęć. A także chciwość. Wiele oczu skakało od niej do Ulfrira i Skuldy, nie omijając po drodze dwóch pełnych kufrów.
Wciągnęła powietrze do płuc i wstała. Wciąż miała na sobie skrwawioną po bitwie brynję, miecz wisiał przy biodrze, a ramię zdobiła złota bransoleta. Czarny niedźwiedzi płaszcz Agnara zwieszał się z jej ramion. Skupiła wzrok najpierw na Gycie, potem na ojcowych drengrach.
– Zabiłam człowieka, z którym byliście związani przysięgą – wygłosiła Elvara z ulgą, że głos nie zdradził obecnym głębi jej zaniepokojenia. – Gytho, co teraz zrobisz?
Wojowniczka wystąpiła naprzód i kilku berserków warknęło.
– Walczyliśmy z tobą i przegraliśmy. – Gytha wzruszyła ramionami, ignorując niedźwiedzich wojów. – Ja widzę to tak: jarl Störr nie żyje, a ty jesteś jego najstarszą, dychającą jeszcze potomkinią. Twoje urodzenie i rezultat starcia czynią cię teraz naszą jarlą. Złożę ci przysięgę i będę ci służyć, tak jak służyłam twemu ojcu.
Jarlą. Na dźwięk tego słowa motylki rozfrunęły jej się po brzuchu. Czuła jednocześnie strach i ekscytację.
Elvara kiwnęła głową, nie pozwalając, by ulga, która ją ogarnęła, odznaczyła się na jej twarzy.
– A wy, drengrowie mego ojca? – skierowała pytanie do pozostałych, wolno tocząc wzrokiem po ludziach za plecami Gythy.
– Są tego samego zdania co ja – odrzekła Gytha. – Spytałam ich, a oni odpowiedzieli.
– Jesteśmy gotowi złożyć przysięgi – odezwał się wysoki i żylasty mężczyzna o rudej brodzie.
– Heja – potwierdził inny drengr, a potem kolejno pozostali.
– Dobrze. – Elvara skinęła głową. I przeniosła spojrzenie na grupę mężczyzn i kobiet w kolczugach i ze złotymi oraz srebrnymi bransoletami na ramionach.
Pomniejsi jarlowie jej ojca.
– A wy? – spytała. – Dobrze służyliście memu ojcu. Czy będziecie służyć i mnie?
Na przód wyszła kobieta o mysich włosach, szeroka w barach i przysadzista, mająca na sobie dobrą brynję i dwa brodate topory za pasem.
– Runa Krwawy Topór – powiedziała Elvara.
– Złożyliśmy przysięgi twojemu ojcu, a ty go pokonałaś. Ty teraz rządzisz. Złożymy przysięgi – zadeklarowała Runa, a Elvara kiwnęła głową.
– Przyjmę je, lecz nie składajcie ich, nim się dowiecie, dokąd was zaprowadzą. – Sięgnęła wzrokiem do kolejnej grupy wojowników zebranych za jarlami i drengrami. – A wy, wodzowie i najemnicy?
– Sprzymierzyliśmy się z jarlem Störrem w wojnie przeciwko królowej Helce – rzekł jeden z nich, ten o czarnej czuprynie i brodzie porastającej większą część twarzy. Luźno trzymał przy boku tarczę z dwoma krukami. – Chętnie przyjmiemy od ciebie srebro za tę samą robotę. – Omiótł spojrzeniem skrzynie u stóp Elvary.
– Toczyłeś wojnę mego ojca, Hjalmarze Rozjemco, wodzu Srogich Serc – oświadczyła Elvara. – Ale to nie moja wojna. Ja mam do stoczenia inną walkę.
Uspa oddzieliła się od Beraka i stanęła przy lewej ręce Elvary. Elvara zwróciła uwagę, że jej berserkowie nie próbowali powstrzymać.
– Walkę z Lik-Rifą, smoczą boginią. I przeciw jej smokozrodzonym dzieciom oraz wyznawcom, a także væsenidom, którzy zebrali się pod jej skrzydłami.
W sali zaległa cisza, słychać było tylko pohukiwanie wiatru, a w powietrzu kłębił się śnieg.
– Walka z boginią a walka z jarlem to dwie różne rzeczy. Powiedziałabym, że ta pierwsza jest bardziej kosztowna – zawołała jasnowłosa kobieta ze srebrno-złotym mieczem u biodra. – Abyśmy przystali do ciebie, musisz spełnić dwa warunki. Po pierwsze, zapłacić nam więcej srebra niż twój ojciec, a po drugie zadbać o to, byśmy przeżyli, aby móc je wydać. Walka ze smokiem to nie przelewki.
– Słusznie prawisz, Ingvildo Wędrująca po Falach – stwierdziła Elvara. – Byłam pod Oskutreðem, na własne oczy widziałam boskie pobojowisko oraz uwolnioną smoczycę i wiem, że jest ona straszna. Lecz jest tylko jedna, ja zaś mam na swoje usługi wilczego boga Ulfrira i Skuldę, jego skrzydlatą córkę. Oni też są straszni. Mam berserków mego ojca, mam jarlów i drengrów jarla Störra, w końcu mam też Zwiastunów Śmierci. A poza tym rzekę złota i srebra, którym mogę was opłacić. – Wstała i kopnęła jedną ze skrzyń, a jej wieko huknęło o ściankę, ukazując stos złotych i srebrnych monet, kielichów i klejnotów, które wysypały się z brzękiem na ziemię. – Was i tysiąc innych wojband. Jeśli ruszycie za mną... nie obiecuję, że wszyscy przeżyjecie, lecz ci, którzy tego dokonają, staną się najbogatszymi ludźmi w Vigriðzie.
Znowu cisza. Sighvat nachylił się do niej, by szepnąć:
– Pięknie prawisz, niemal sam mam ochotę ruszyć na smoczycę. Niemal.
Wtedy Hjalmar Rozjemca uniósł zaciśniętą pięść.
– Jarla Elvara! – zawołał, nie mogąc oderwać oczu od kufra ze skarbem. – Jarla Elvara, jarla Elvara!
Wszyscy wojowie podchwycili okrzyk i unieśli pięści.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Pisanie tej książki przebiegło inaczej niż wszystkich innych. „Głód bogów” skończyłem w kwietniu 2021 roku, a we wrześniu tego samego roku zmarła moja piękna córka Harriett.
Ostatnie trzy lata były nieopisanie okropne. Śmierć Harriett uderzyła we mnie, moją żonę i dzieci jak lawina. Ale żałoba to coś więcej niż tylko krótki i ostry szok. To otaczający cię ze wszystkich stron ocean, który nie ma końca i gdzie na horyzoncie nie widać lądu. Musimy nauczyć się przez niego płynąć, nieustannie znosząc jego obecność. Tak teraz wygląda nasze życie – uczymy się jakoś żyć bez Harriett, oswajamy się z życiem w żalu i smutku. Uczymy się stawiać czoła cierpieniu i szukać tych dobrych rzeczy, dla których warto żyć. Dla mnie są to moja żona, moje dzieci i wnuki. Moi przyjaciele. Napisałem co prawda tę książkę, lecz nie oznacza to, że pokonałem żałobę, że przeszedłem przez nią, otrząsnąłem się i powędrowałem dalej. Bo to tak nie działa, a przynajmniej nie dla mnie. To jest ból, który dręczy cię nieustannie, ale z którym uczysz się żyć, przyzwyczajasz się do tego, że wiecznie ci towarzyszy. Początkowo przypomina przytłaczający, niekończący się sztorm, a potem ten sztorm raz słabnie, raz się nasila, choć nie ma w tym żadnego regularnego rytmu. Niekiedy niebo zasnuwają czarne chmury, innym razem wyziera zza nich słońce.
Pisanie tej książki przypominało maraton. Wielokrotnie bałem się, że nie zdołam jej ukończyć. Nie zdołałbym tego zrobić bez miłości, wsparcia i pomocy wielu ludzi. Chciałbym podziękować tym, którzy mi pomogli.
Mojej rodzinie. Mojej żonie Caroline i moim dzieciom, Jamesowi, Edowi i Willowi. Byli powodem, dla którego wstawałem rano z łóżka.
Moim drogim przyjaciołom, którzy trwali przy mnie w tym okropnym okresie mojego życia. Serdeczne podziękowania należą się mojej wspaniałej agentce i przyjaciółce Julie Crisp, a także Jamesowi Longowi i wszystkim pracownikom Orbit UK i Orbit US, którzy nie wywierali na mnie najmniejszej presji. Ich cierpliwość była niezgłębiona i bardzo doceniam ich życzliwość.
Oczywiście muszę z całego serca podziękować Wam, moi czytelnicy – za Waszą cierpliwość i zrozumienie, za Wasze ciepło i pokrzepiające wiadomości.
Całe wsparcie, jakie od Was otrzymałem, znaczy dla mnie tak dużo, że nie umiem tego oddać słowami.
Wszyscy byliście po prostu niesamowici.
Dziękuję Wam i mam nadzieję, że spodoba Wam się niniejsza książka. Liczę na to, że z przyjemnością raz jeszcze zagłębicie się w świat Krwiozaprzysiężonych i że warto było czekać.
Zawsze będę wdzięczny Harriett. Za to, że była sobą, że obdarzyła mnie radością i że uczyniła mnie tym człowiekiem, którym jestem.
Copyright © 2024 by John Gwynne Copyright © 2025 by Fabryka Słów sp. z o.o.
Tytuły oryginałów: The Fury of the Gods
WYDANIE I
ISBN 978-83-8375-144-3
Kod produktu: 4000613
Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
REDAKTORKA PROWADZĄCA Joanna Orłowska
TŁUMACZENIE Maciej Pawlak
REDAKCJA Mirosław Ruszkiewicz
KOREKTA Agnieszka Pawlikowska
COVER ART © Orbit, Hachette Book Group
ILUSTRACJA NA OKŁADCE Marcus Whinney
PROJEKT OKŁADKI POLSKIEGO WYDANIA NA PODSTAWIE ORYGINAŁU Szymon Wójciak
ILUSTRACJE Robert Łakuta
MAPA Paweł Zaręba
SKŁAD WERSJI ELEKTRONICZNEJ [email protected]
PRODUCENT Fabryka Słów sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki [email protected]
DANE DO KONTAKTU Fabryka Słów sp. z o.o. ul. Chmielna 28B/4 00-020 Warszawa www.fabrykaslow.com.pl [email protected] www.facebook.com/fabryka instagram.com/fabrykaslow/
WYDAWCA Robert Łakuta
DYREKTORKA WYDAWNICZA Izabela Milanowska
MARKETING Luiza Kwiatkowska Urszula Słonecka
SPRZEDAŻ INTERNETOWA
ZAMÓWIENIA HURTOWE Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91