Geneza - Jerzy Mikołajczyk - ebook

Geneza ebook

Jerzy Mikołajczyk

4,2

Opis


Czym jest miłość? Czy jest to tylko słowo, którym mogą wyrazić swoje uczucia osoby sobie bliskie? Słowo rzucane na kilka minut przed wyjściem lub przerywnik w potoku słów wyrażających jakieś uczucia? A może jest to uczucie tak silne, że z jego pomocą możemy pokonać strach, ból, wszelkie przeciwności losu a nawet śmierć? Na te pytania odpowie nam główny bohater książki „Geneza” Adam Bauer. Niedaleka przyszłość.

Po tragicznej śmierci swojej żony, były pilot wojskowy postanawia zaszyć się w najspokojniejszym zakątku świata, oczekując na nieuchronny koniec świata. Nadzieja dla większości ludzkości jest znikoma. Odkrywca Lance Crowford prosi pogrążonego w żalu pilota o pomoc w uratowaniu większej liczby ludzkości przed kataklizmem. Szansą dla większości jest Anomalia zwana „czarną dziurą” i zbadanie jej możliwości. Czy były pilot podejmie się wyzwania? Czy zgodzi się wyruszyć na misję wymagającą zapłaty nawet najwyższej ceny, czyli ceny jego własnego życia?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 648

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (5 ocen)
3
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Assell
(edytowany)

Z braku laku…

No cóż, uważam, że następna książka może być lepsza, jeśli będzie poważniejsza, bardziej zwięzła i treściwa.
00

Popularność




Jerzy Mikołajczyk

Wersja Demonstracyjna

Wydawnictwo Psychoskok

Jerzy Mikołajczyk „Geneza”

Copyright © by Jerzy Mikołajczyk, 2017

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2017

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie

 może być reprodukowana, powielana i udostępniana w 

jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki: Grzegorz Malinowski

Redaktor prowadząca: Wioletta Tomaszewska

Redakcja i korekta: Marianna Umerle

Korekta: Zuzanna Laskowska

Skład: Agnieszka Marzol

ISBN: 978-83-8119-115-9

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]

Ocean Spokojny zimową porą to bardzo niebezpieczne miejsce. Tylko doświadczeni marynarze mogą poruszać się po jego wodach w tym okresie. Kapitan Stephen Cole był jednym z nich – mężczyzna przed sześćdziesiątką o gęstej siwej brodzie i wąsie w kolorze jasnej bieli, prawdziwy wilk morski. Miał za sobą dwa małżeństwa oraz dwa rozwody. Troje dzieci, które urodziło się podczas jego pożycia, było jego oczkiem w głowie, dlatego w kajucie marynarza wisiały zdjęcia każdego z nich, nadesłane listownie. Oba nieudane związki małżeńskie utwierdziły go (jak i całą resztę osób mu bliskich) w tym, że na zawsze oddał swoją duszę morzu i oceanom. Tylko na statku czuł się dobrze, bo to tam był spełniony i szczęśliwy. Swoją przygodę rozpoczął już w młodym wieku, kiedy podjął się pracy na kutrze poławiającym mieczniki. Po kilku latach miał już własny kuter i został jego szyprem. Jednak jego marzenia sięgały znacznie wyżej. W następnych latach uzbierał dość dużo pieniędzy, by zakupić prom przystosowany do wypraw naukowych. Teraz był jego kapitanem i realizował różne zlecenia dla stacji telewizyjnych, rządów lub bogaczy. „Neptun” był pływającym laboratorium zaprojektowanym w celu eksplorowania głębin oceanu. Prom mógł odnajdywać zatopione wraki, śledzić ławice ryb i tym podobne. Był środek nocy, kiedy to złożono mu propozycję, która miała być gwarantem dobrej emerytury. Spacerując w grubej puchowej kurtce, marynarz obserwował mroczny ocean.

– I jak podajnik? – zapytał czarnoskórego mężczyznę o wielkich gabarytach. Mike był operatorem wyciągarki kabla łączącego sprzęt podwodny z aparaturą umieszczoną na promie.

– Na początku musiałem trochę go odlodzić. Lód zebrał się na zwojach, na szczęście cały mechanizm działa bez zarzutu.

– Rozumiem – kapitan spojrzał ponownie na horyzont.

– Kapitanie, czy to prawda, że dostaniemy trzykrotne wynagrodzenie? – zapytał mężczyzna, przystając na chwilę obok Stephena.

– Jak najbardziej.

– A co wyławiamy?

Stephen odwrócił się i spojrzał na swojego pracownika.

– Nie mam pojęcia. Jednak jeśli ma mi to przynieść tak duże zyski, to jestem skłonny się nad tym nie zastanawiać. A ty?

– Tak tylko pytałem – odpowiedział Mike i wrócił do obserwowania wyciągarki. Sprzęt umieszczony był na rufie promu. Z urządzenia w kształcie dużej szpuli wystawał gruby kabel. Prowadzony na małego żurawia zatapiał się w głębinach. Umieszczono w nim wiązki dostarczające prąd oraz tlen do batyskafu pod powierzchnią wody.

– A jak tam Chris? – zapytał Mike.

– Jak zawsze, niewyspany – odpowiedział kapitan i wolnym krokiem skierował się na rufę, obserwując zanurzony kabel. Na promie Stephena Christopher Lange wykonywał zawód nurka niskogłębinowego. Na głowie miał nieład posklejanych od potu włosów. Został przebudzony w środku nocy i zmuszony do zanurzenia na bardzo dużą głębokość, ale do pracy zachęciła go informacja o gaży, jaką miał zainkasować po wykonaniu tego zadania. Trzydziestoczteroletni mężczyzna miał jednak dosyć skwaszoną minę. Był ubrany w kombinezon ocieplający jego ciało, na którym umieszczono urządzenia mające na celu kontrolę jego stanu fizycznego. Wykonywał swoją pracę na dużych głębokościach w oceanach oraz morzach całego świata. Jego obowiązki były bardzo urozmaicone – od napraw na platformach wiertniczych w samym kombinezonie podwodnym po odkrywanie lub eksplorowanie zatopionych statków sprzed wieków albo wraków powojennych. W batyskafie przystosowanym do badania największych głębin wodnych, zwanym powszechnie „łazikiem”, wykonywał zlecenia dla swojego kapitana. Załoga promu nazywała go tak, ponieważ jego główną, charakterystyczną cechą były cztery mechaniczne ramiona. Urządzenia te mogły podtrzymywać łódź z operatorem przy obiekcie o większych gabarytach, np. na belkach konstrukcyjnych stacji wiertniczej lub konstrukcji wraku. Oszczędzało to wiele pracy operatorowi, bo nie musiał wciąż korygować pozycji batyskafu, gdy ten wykorzystywany był w czasie napraw lub innych precyzyjnych czynności. Na dziobie konstrukcji zamontowano kolejne dwa ramiona. Służyły one do wykopywania lub podnoszenia obiektów za pomocą interaktywnych rękawic umieszczonych w kokpicie i pozwalały sterować owymi ramionami jak własnymi. W efekcie podwodnym robotem można się było poruszać, krocząc swobodnie, wręcz „łazić” po dnie morskim. Tego dnia Chris wykonywał zlecenie dla jednego z udziałowców światowej organizacji do spraw eksplorowania galaktyki. W głębinach Oceanu Spokojnego schodził w łaziku na coraz to niższe poziomy wodnej otchłani. Na tej głębokości jedynym źródłem światła były reflektory naokoło łodzi podwodnej. Ze światem zewnętrznym łączył go długi kabel dostarczający energii oraz zapasy tlenu. Oczywiście na wypadek zerwania kabla, co było raczej niemożliwe, w małej łodzi znajdowały się też zapasowe butle z tlenem. Kabel łączący batyskaf z promem służył także jako miarka zanurzenia. Przy stacji radiowej umieszczonej na promie w jednej z większych kajut siedziała Sara Clarmoone – czarnoskóra obywatelka Ameryki o długich włosach splątanych w dredy i okrągłej twarzy, na której zawsze widniał uśmiech ukazujący śnieżnobiałe zęby. Była dość dobrze zbudowana i kończyła w tym roku trzydziestkę. Ubrana w kamizelkę puchową, z gorącą kawą na biurku, prowadziła dyskusje z nurkiem, paląc przy tym kolejnego papierosa. Zainstalowane wokół niej ekrany wskazujące pozycję łodzi podawały odczyty. Dochodziła dopiero czwarta nad ranem, jednak część załogi musiała być w pełnej gotowości.

– Okej, zbliżasz się do zamierzonego pułapu, pięćdziesiąt metrów do pułapu zero, możesz zacząć wczytywać sekwencję do silników – Sara instruowała Chrisa za pomocą połączenia kablowego. Mikrofon pozwalający na komunikację wbudowany był w ścianę kajuty.

– Zrozumiałem, zaczynam ładować sekwencję, uruchamiam sonar, przechodzę do procedury rozruchu silników.

Batyskaf został przystosowany do pracy na dużych głębokościach oraz do utrzymania operatora. Wcześniejszymi maszynami tego typu sterowano ręcznie, z pewnej odległości, przy użyciu kabla sterująco-zasilającego, jednak były to maszyny bezzałogowe. Obecnie możliwe było badanie głębin morskich bezpośrednio przez człowieka. Chris zbliżał się do pułapu, na jakim miał znajdować się poszukiwany obiekt. Cała sprawa wyglądała dosyć tajemniczo. Zleceniodawca był gotów zapłacić trzykrotną sumę. Bardzo zależało mu na czasie, poza tym było to zlecenie od prywatnej osoby, nie rządu czy firmy, co nadawało całej sprawie tajemniczy smaczek. W zleceniu tym obowiązywała klauzula poufności, zastrzegająca prawo do dzielenia się informacjami o odnalezionym obiekcie. Chris rozpoczął sekwencję uruchamiania silników. Spod tylnej części batyskafu rozproszyła się chmura małych bąbelków, a ten zaczął lekko poruszać się na boki. Chris wprowadzał na panelu sterowniczym kolejne komendy i wokół niego zapalało się coraz więcej małych lampek, zegarów oraz innych narządów pomiarowych. Jego twarz oświetlona była niebieskim blaskiem bijącym z ekranów.

– Wczytuję dane od naszego kontrahenta, nanoszę współrzędne na panel sonaru z naszego statku…

Przy komputerze w stacji kontrolnej Sara śledziła poczynania Chrisa, uważnie przeglądając każdą z sekwencji wczytywanych na batyskafie pod powierzchnią.

– Okej… Dwadzieścia metrów do wyznaczonego pułapu, później ostrożnie, około stu metrów do dna oceanu… Obiekt według danych znajduje się jakieś sto metrów od dna. Pozostajesz na tym zanurzeniu, następnie trzysta metrów przed siebie i zarobiliśmy potrójną pensję w jeden dzień, Chrisie – przekazała kobieta i sięgnęła po kolejnego papierosa.

– Zastanawiam się nad czymś – wymamrotał.

– Nad czym?

– Dlaczego nie zniżaliśmy się bezpośrednio nad celem lub o kilkadziesiąt metrów od niego, po co te trzysta metrów? – zapytał, wpisując następne komendy. Mrużył przy tym oczy i odczytywał mapy dna oceanu.

– Życzeniem kontrahenta jest zbadanie okręgu obejmującego znalezisko, które chce wyłowić, w odległości do trzystu metrów wokół pożądanego celu – odpowiadając, odpalała papierosa. Mówiła dość niewyraźnie.

– To znaczy, że mam robić koła wokół tego czegoś w poszukiwaniu szczątków? – zapytał.

Sara uśmiechnęła się szeroko, zaciągnęła dymem i wzięła łyk kawy.

– Nie, nie będziesz musiał zataczać kół, by to zbadać, obiekt ten najprawdopodobniej spadł z naszej orbity kilka godzin temu. Ze zdjęć satelitarnych, które nam dostarczono, wynika, że otacza go jakiś dziwny krąg. Kontrahent chce wiedzieć, czy nie są to szczątki obiektu. Wystarczy, że przepłyniesz w linii prostej i potwierdzisz znajdujące się tam szczątki lub nie.

Chris zakończył wpisywanie komend i chwycił za stery, biorąc przy tym głęboki oddech. 

– Więc jeśli ten obiekt rozbił się na setki części, to czeka nas żmudne wydobywanie każdego kawałka w promieniu trzystu metrów od obiektu głównego?

– Około stu pięćdziesięciu metrów, dodatkowe sto pięćdziesiąt jest jakby w zapasie, aby skrupulatnie to zbadać – spojrzała na stan łazika wyświetlany na jednym z ekranów. – Więc jak, gotowy do zarabiania kasy? – zapytała ochoczo.

– Potwierdzam... – nacisnął lekko stery, a batyskaf zaczął powoli sunąć przez głębiny skąpane w kruczoczarnych ciemnościach. Przed reflektorami przelatywały małe drobinki glonów i różnych cząsteczek. Prócz tych drobinek nie było żadnych ryb ani innych stworzeń. Chris otrzymał zlecenie kilka godzin wcześniej. On i jego załoga byli najbliżej miejsca rozbicia się obiektu poszukiwanego przez Lance’a Crowforda. Crowford był inżynierem, jednym z najbogatszych ludzi świecie. Produkował sprzęt do eksploracji kosmosu. Stać go było na zapłacenie załodze trzykrotnej wartości ich miesięcznej pensji za dane zlecenie. Crowford udostępnił dane dotyczące położenia obiektu na dnie oceanu, które zostały zebrane przez jedną z jego satelit. Nie wyjaśnił jednak, czym jest poszukiwany obiekt. Zaznaczył też, że całe zlecenie jest ściśle tajne i zależy mu na czasie, nim sprawę przejmą rządy lub instytucje reszty świata. Chris powoli zbliżał się do kręgu, który zaznaczał się coraz wyraźniej na matrycy sonaru. Był podniecony całą tajemniczością sprawy i ogólnym pośpiechem, z jakim się spotkał. Przeważnie takie zadania tyczyły się starych zatopionych statków, a zlecenia dawały stacje telewizyjne, wielkie uczelnie lub poszukiwacze skarbów, miliarderzy. Po raz pierwszy miał odszukać obiekt, który spadł z ziemskiego nieboskłonu. Przy dwustu metrach przed ustalonym położeniem zaczął zwalniać. Okrąg zaznaczony na sonarze okazał się nie być obłokiem szczątków. Chris włączył kamerę oraz kolejne dwa reflektory, by uzyskać lepszą widoczność.

– Sara, masz przekaz z kamery na dziobie? Widzisz to? – spytał, jednocześnie zmniejszając prędkość batyskafu.

Sara włączyła jeden z dodatkowych monitorów, zmarszczyła brwi i przyjrzała się obrazowi.

– To jakieś wzniesienie, jakby jakaś góra głębinowa... Pasowałoby to do odczytu sonaru, jeśli chodzi o położenie kręgu – wróciła do stanowiska kontroli batyskafu i ciągnęła dalej. – Zwolnij co najmniej o połowę i zacznij się wznosić w kierunku szczytu. My skorygujemy pozycję promu i zbliżymy się trochę, żeby wciągnąć nadmiar kabla. Nie możemy pozwolić, by za tobą opadł, bo stracisz kontrolę nad łodzią. Za chwilę dam znać kapitanowi o korekcie.

– Zrozumiałem – Chris wykonał polecenie, lekko nacisnął na stery. Przed szklaną konstrukcją jego kokpitu zaczęła wyłaniać się ogromna góra głębinowa porośnięta glonami oraz różnego rodzaju roślinnością. Była dość stroma, a wznoszenie się trwało dobrych kilka minut. Ściana wzniesienia miała około pięćdziesięciu metrów wysokości. Na jej szczycie Chris się zatrzymał, podziwiając odkrycie. Odwrócił się w prawo łazikiem, a później w lewo, filmując i nadając przekaz do ekranu Sary. U samego szczytu wzniesienia ściana urywała się, tworząc okrągłą depresję, jakby był to ogromny krater powulkaniczny lub lej po wybuchu o niespotykanej sile. Po prawej i lewej stronie kokpitu widniały boki wzniesienia, zdawały się zakręcać, tworząc okrąg. Chris zatrzymał na chwilę pracę silników.

– To chyba podziemny wulkan lub jakiś lej, sam nie wiem. Jest ogromny. Zwiększyłem pułap o pięćdziesiąt metrów, byłem na wysokości stu, więc cały twór ma około stu pięćdziesięciu metrów. W środku panuje okropna ciemność, pierwszy raz widzę coś takiego – stwierdził, pocierając dłonią brodę ze zdziwienia.

Sara, przeglądając obraz na monitorze, także zastanawiała się, czym może być odkryty twór. Wróciła do poprzedniego stanowiska, sięgnęła po łyk kawy i odruchowo złapała paczkę papierosów.

– To raczej jakiś stary krater powulkaniczny. Gdyby był to lej pouderzeniowy, to obiekt musiałby uderzyć w dno oceanu z tak wielką siłą, że na pewno odczulibyśmy falę na jego powierzchni. Nic takiego się nie wydarzyło podczas ostatnich dni. Jest to dziwne, ale na pewno wytłumaczalne. Nie musimy się tu posrać z wrażenia, ot, po prostu większa górka.

– Ty nie siedzisz przed tą górką, mała. Oglądałem zbyt wiele filmów science fiction, żeby nie przejmować się widokiem ogromnego krateru rodem z kosmosu. Tym bardziej, że to coś spadło właśnie z kosmosu.

– Chyba za dużo filmów pornograficznych i zdziecinniał ci mózg. Widziałyśmy twoją kajutę z Laurą, straszny z ciebie zbereźnik – zachichotała Sara.

– Człowiek musi sobie radzić ma morzu. Przynajmniej nie zdradzam swojej ukochanej – odpowiedział, spokojnie wpatrując się w otchłań.

– Radzić?

– Nieważne… Tak czy siak, aż boję się myśleć o tym, co tam znajdziemy.

– Spokojnie. Znajdziemy tam coś, co da nam prezent pod choinkę. W każdym razie z odczytu sygnału nadawanego przez obiekt zagubiony wynika, że znajduje się on na samym środku leju. Około stu metrów przed tobą i pięćdziesięciu metrów niżej… – zaciągnęła się papierosem. – Wiemy też, że ten okrąg to twór stały. Najprawdopodobniej dzieło matki natury, a nie szczątki, które musielibyśmy zbierać – mówiąc to, uśmiechała się wesoło.

– Tak. To jest pocieszający fakt. Mam tylko nadzieję, że obiekt, którego szukamy, nie jest jakąś starą bombą, która tu wybuchła, i pan Lance chce to ukryć przed całym światem, a ja przy okazji będę świecił jak żarówka na choince, nim nacieszę się potrójną kasą – zażartował, po czym nacisnął znowu lekko na stery.

– Przed chwilą obawiałeś się kosmitów, teraz bomby... Nie bądź takim pesymistą, chyba wstałeś lewą nogą, co?

– W środku nocy zawsze wstaję lewą nogą. Tym bardziej, jeśli ktoś informuje mnie, że muszę od razu wskakiwać w zimny kombinezon. Aha, i tym bardziej, jeśli tą osobą, lub osobami, są laski przeszukujące moje szafki, w których mam schowane swoje prywatne nagrania – odpowiedział zaciekle.

– Nie były w szafce, leżały obok łóżka – Sara miała niezły ubaw.

– Nieważne, to moje prywatne nagrania.

– Takie prywatne, że pół świata to oglądało. Nie szkodzi, Chris, wybaczamy ci. Nie jesteś pierwszym facetem, który to robi.

– Fajnie, dzięki.

– Jesteś pierwszym takim osobnikiem na statku, ale nie na świecie – dorzuciła Sara.

– Wróćmy do naszego zadania, okej? – Chris zdążył się lekko poirytować.

– Okej. 

– Schodzę na niższy pułap, posuwam się przy tym naprzód. Połowa mocy, obiekt około stu metrów przede mną.

– Posuwaj, posuwaj. Nic innego dziś już nie posuniesz – Sara wybuchła śmiechem.

– Świetnie… Bardzo profesjonalna obsługa, Saro – odpowiedział Chris, kręcąc głową.

– Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać.

Batyskaf zaczął zagłębiać się w czeluści ogromnego krateru. Ściany w jego wnętrzu nie były już takie strome, opadały delikatnie w kierunku dna. Przed kokpitem przelatywało coraz więcej małych drobinek, a w snopach światła bijącego z reflektorów mieniły się niczym płatki sztucznego śniegu w szklanych kulach. Batyskaf zostawiał za sobą sznur bąbelków, zatapiając się coraz głębiej w ciemną otchłań. Po chwili Chris powrócił do właściwego pułapu, a prom osiągnął pozycję dogodną w stosunku do opadającego kabla, by ten nie tarł o krawędź odkrytej góry. Nurek odczytywał pomiary odległości od obiektu. Średnica krateru wynosiła jakieś dwieście metrów. Batyskaf, zbliżając się do jego centrum, wyglądał jak maleńkie światełko na tle wielkiej otchłani. Pięćdziesiąt metrów przed celem z głośnika wydobył się głos Sary.

– I jak, zaobserwowałeś już coś? Obiekt ma się znajdywać około pięćdziesięciu metrów przed tobą – zapytała, uważnie wpatrując się w ekran, na którym wyświetlany był obraz z kamery na dziobie.

– Jeszcze nic nie widzę – odparł, kierując wzrok ku panelowi umieszczonemu nad jego głową. Zaczął wpisywać komendy, by automatycznie zmniejszać prędkość batyskafu i uniezależnić nieco poruszanie się za pomocą sterów ręcznej obsługi.

– Koryguję prędkość, uruchamiam pół automatycznego pilota w celu uzyskania jednostajnej prędkości. Do obiektu zostało mi czterdzieści metrów – spojrzał w mroczną otchłań. Zmrużył oczy, wysilając wzrok, by dojrzeć ukryty w ciemnościach obiekt. Batyskaf lekko buczał w środku. Na zewnątrz syczała główna śruba napędowa umieszczona na rufie, kręcąc się i zostawiając za sobą sznur maleńkich bąbelków.

Koniec Wersji Demonstracyjnej

Dziękujemy za skorzystanie z oferty naszego wydawnictwa i życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach.

Wydawnictwo Psychoskok