Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pomyśl o świecie, w którym możesz przeżyć dowolną fantazję. Poczuć ją i posmakować tak, jak poranną kawę. Spełnić najbardziej intymne, szalone pragnienia z najgłębszych zakamarków twojej duszy. A teraz wyobraź sobie, że jesteś zarówno testerem, jak i twórcą tego świata. Maksem, młodym programistą z Gdańska. Dilerem endorfin, grozy, życiowego spełnienia. Możesz na kilka godzin zabrać kalectwo, samotność, podarować raj.
Ale czy zdołasz jeszcze wrócić do rzeczywistości?
„Game Master” zabierze cię w podróż po życiowej rewolucji promptera pracującego nad tą niezwykłą technologią. Dowiesz się, jak to jest krztusić się własną krwią, leżąc na ziemi z przestrzeloną piersią. Złapać za miecz zabójcy potworów bądź po prostu dłoń kogoś nieosiągalnego. A przewodnikiem po tej odjechanej rzeczywistości będzie akurat ten wredny typ, który został programistą, bo nie chciała go ruska mafia. I nie ma zamiaru cię ostrzec, że wszystko może się skończyć w pokoju bez klamek.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 364
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Część I
1 – Grzeczny chłopiec
– Chcesz wersję dla facetów czy grzecznych chłopców?
Tak brzmi pierwsze pytanie, jakie słyszę na dzień dobry w nowej pracy, a gość, który mi je zadaje, to metr dziewięćdziesiąt zarozumialca z zapadniętymi policzkami, ciemną czupryną i zauważalnym wschodnim akcentem. Pamiętam go dobrze ze spotkania rekrutacyjnego. Świdrował mnie wzrokiem przez cały czas, gdy w stresie level nightmare1 próbowałem wypocić odpowiedzi na zadania. Pierwsze, czego się o nim dowiadujesz, to że mama zapomniała nauczyć go się uśmiechać.
Kiedy zjawiam się w pracy o nieboskiej siódmej, bo „potem Aleks ma testerów”, nie słyszę nawet: „Cześć”. Kiwa tylko głową, żebym za nim poszedł, i nie odzywa się ani słowem, gdy schodzimy na sam dół, ani gdy wpuszcza mnie do ciemnej salki z komputerem i wielkim, czarnym sarkofagiem. Półmrok rozświetlają listwy ledowe i łuna monitora. Na oparciu krzesła wisi kombinezon przypominający dziecięce śpiochy w wersji XL, a na stojaku obok szalona ilość kolorowych kabli.
– Ten zakładasz na gołe ciało. – Wskazuje na „śpiochy”. – Drugi, wierzchni, wisi pod prysznicem. Pospiesz się, o ósmej zaczynam sesję.
Nie mam dobrych wspomnień z żadnego z pierwszych dni, gdziekolwiek bym nie zaczynał. W przedszkolu usiadłem na mokrej ławce i wszyscy się śmiali, że się posikałem. W podstawówce jedynym typem, którego znałem, był Gruby Alan z Nowego Portu z łatką ofiary losu, która przylgnęła też do mnie. W liceum zmieniałem klasę dwa razy. Dwa razy wchodziłem w obcą grupę. Jak się przenosisz z Gdańska do Gdyni, nazywają cię kamieniarzem. Jak odwrotnie, dostajesz ksywkę „Śledź”. Na studiach było lepiej, ale nawet jak ludzie są spoko, to czujesz, jakbyś chodził z przyklejoną do czoła zachętą do kocenia. Zawsze ktoś się gapi, ktoś ocenia, komuś przeszkadzasz. W pracy jest jeszcze gorzej, bo nowy to wrzód na tyłku. Trzeba mu założyć firmowego maila, pokazać kibel, przyznać dostępy. Ktoś musi zrezygnować z przerwy na filmiki ze śmiesznymi kotami, żeby odpowiedzieć na twoje pytania, które już dwa dni później wydadzą ci się debilne. Gburowaty wygląda, jakby go lis wyciągnął z kurnika. Pewnie musiał zrezygnować co najmniej z dodatkowej godziny snu.
Kombinezon jest cienki, jakby go ktoś uszył z papieru do kanapek. Ma rękawy sięgające do połowy palców i wysoką stójkę pod szyją. Wyglądam, jakbym miał wystąpić w teatrzyku przebrany za plemnik. Za to ten spod prysznica świeci od sensorów jak choinka. Czuję się jak palant w tych śpiochach, a gdy zakładam idiotyczny czepek z dziurami, do których gburowaty podłącza kolejne elektrody, czuję się jak palant do kwadratu. Albo do trzeciej.
– Jak to działa? – pytam, gdy moja głowa robi się cięższa i zaczynam przypominać Meduzę z mitologii greckiej.
– Czerwone to zwykłe EEG, niebieskie sczytują aktywność mózgu, żółte przetwarzają to, co napiszę, na impulsy, które będą dla niego zrozumiałe. Komora deprywacyjna odcina bodźce z zewnątrz. Kombinezon zbiera dane z ciała, żebym wiedział, co się z tobą dzieje.
Nic z tego nie kumam.
– Dostaniesz zapis moich myśli?
Nie odpowiada. Kończy podpinanie kabli i podaje mi ich naręcze, po czym siada naprzeciwko i wbija we mnie wzrok.
– To się opiera na osobistych skojarzeniach. Jak napiszę „kicia”, a ty zobaczysz coś innego niż zwierzę domowe, to dlatego, że twój łeb tak sobie definiuje to słowo. – Milknie i sprawdza, czy zrozumiałem. – Super ciacho będzie wyglądało inaczej dla ciebie, inaczej dla mnie. Na tym polega cała magia. Każdy buduje ten świat po swojemu.
Przeżuwam te informacje, jakby były kawałkiem dębowego parkietu.
– Chcesz wersję dla facetów czy grzecznych chłopców?
Przełykam ślinę, a gburowaty pokazuje, że jednak umie się uśmiechać. Wrednie. Czeka, aż wykluję się z odpowiedzią na pytanie, na które nie ma dobrej odpowiedzi.
– Jaka jest różnica?
– Taka, że faceci kończą z mokrym kombinezonem.
– Przecież w obu przypadkach będzie mokry – zauważam.
– W jednym z przypadków bardziej.
Dobre dwa do czwartej zajmuje mi zrozumienie, że nie chodzi o takie mokro, jak Bozia przykazała, gdy leży się zanurzonym w wodzie. Moja gęba to pieczony burak. I to chyba jest najlepsza odpowiedź.
Dryfujesz w ciemności w sarkofagu wypełnionym roztworem siarczanu magnezu o temperaturze trzydziestu czterech i pół stopnia. Ledwo wyczuwasz kombinezon i tylko on przypomina ci, że nadal masz ręce i nogi. Nie dochodzi tu żaden dźwięk, a jedyny naprawdę silny bodziec to bicie serca.
Budzisz się w samym środku świata, który z wypiekami na twarzy opisywałeś przez pół spotkania rekrutacyjnego. Pierwsze krople deszczu spadają głucho na kłębowisko porostów. Czujesz je na twarzy, gdy oszołomiony rozglądasz się wokół. Zielona mgiełka, ciemna ściana lasu, niebieskie skały. Odwracasz się i dostrzegasz, jak od sylwetki przypominającego ważkę helikoptera odrywa się chmara malutkich dronów. Rozdziawiasz gębę, bo niby pamiętasz, że masz jakieś ciało zanurzone w tym cholernym sarkofagu, ale świat wokół jest nie do odróżnienia od tego realnego. Naprawdę czujesz tę mżawkę. Naprawdę słyszysz szum deszczu, naprawdę grzęźniesz w tych porostach, wyczuwasz aurę kombinezonu, pole elektryczne, które ma odpędzać i ubijać całe plugastwo chcące się do ciebie dobrać na tej obcej planecie. Macasz nogą te porosty, a one sprężynują pod butem.
Szok.
Jest tu to wszystko, co wymyśliłeś. Całkowicie namacalne. Subtelniejsza grawitacja, taka, że jak podskoczysz, to opadasz chwilkę dłużej. Wreszcie możesz sobie porobić salta, bo na wuefie byłeś dupa i nigdy się nie odważyłeś. Z tej euforii kompletnie ci odwala. Wzbijasz się w powietrze i opadasz, ciesząc się jak dziecko w sklepie z cukierkami. Raz, drugi, trzeci. Chcesz zrobić to salto, ale w oddali dostrzegasz robota na smukłych nogach, takiego jak pierwsze Spoty od Boston Dynamics. Przypomina ci, że jest jakiś scenariusz i że nie jesteś tu sam. Idziesz w stronę ważkoptera i robi ci się gorąco, gdy dostrzegasz ją w otwartych drzwiach ładowni. Dokonuje oględzin uszkodzonego drona, dokładnie tak, jak napisałeś. Nie spodziewałeś się tylko, że wyobraźnia podsunie ci właśnie ją, Keirę Metz, czarodziejkę z Wiedźmina w wersji Cyberpunk 2077.
Czupryna jasny blond, ciemne brwi, tatuaże. Byłem jeszcze w liceum i tamten obraz, wygenerowany z pomocą Midjourney, zrobił na mnie kolosalne wrażenie. Wtedy to było nie do uwierzenia, że na podstawie samych słów coś takiego może stworzyć „głupia” funkcja matematyczna. Zrobiłem mnóstwo swoich własnych ilustracji Keiry Metz. W wersji Mad Max, steampunk, w świecie Avatara, Warcrafta i tysiące innych. Za Chiny Ludowe bym nie zgadł, że parę lat później inna funkcja matematyczna pozwoli mi spotkać ją na żywo.
Dziewczyna, która siedzi w otwartej ładowni, jest tą pierwszą, która najbardziej zapadła mi w pamięć. Podnosi na mnie wzrok i patrzy, a ja jestem masłem rozpływającym się na gorącym chlebie. Uśmiecham się głupkowato i mówię:
– Cześć.
– Naprawdę masz ochotę prowadzić tę gadkę o robotach? – pyta, machając nogą.
Zatyka mnie, gdy rozpina kombinezon pod szyją. Owadzie drony latają wokół, siadają na mnie i smyrają po karku. Próbuję się od nich opędzić, nie odrywając od niej oczu. Siedzi tam i macha nogą, a ja minę mam jak cielę. Mój umysł nie godzi się z tym, że wcale jej tu nie ma, a moje ciało leży w sarkofagu, w idiotycznym kostiumie plemnika, bo Keira Metz z moich fantazji patrzy na mnie tak, jak nie patrzyła nigdy żadna dziewczyna. Wiedzie wzrokiem w dół, zatrzymując się trochę poniżej pasa, i uśmiecha się triumfalnie. Zeskakuje z ważkoptera i podchodzi tak blisko, że czuję mrowienie aury jej kombinezonu. Ciśnienie wysadza mi denko, adrenalina sięga zenitu. Dotykam jej włosów, ostrożnie, jakbym się bał, że znikną, a ona pozwala mi się eksplorować. Zaciągam się zapachem Keiry Metz i w głowie zamiast mózgu mam musujące wino. Czuję jej dłoń na udzie i się płoszę, a ona wybucha uroczym śmiechem. Przez chwilę ogląda sobie moje onieśmielenie, po czym przysuwa się jeszcze bliżej i szepcze mi do ucha:
– Grzeczni chłopcy kończą pod prysznicem.
Budzę się w całkowitym mroku, a moje ciało głupieje. Przez kilka chwil nie wiem, gdzie góra, a gdzie dół, i mózg wciąż kotłuje echa doznań. Naprawdę brutalny powrót do rzeczywistości zaliczam jednak dopiero wtedy, gdy wieko komory się otwiera i wpada do niej chłodniejsze powietrze. Zrywam się, żeby tylko ukryć przed gburowatym tę część ciała, która nadal przeżywa spotkanie z Keirą Metz. Gębę mam jak siedmiu krasnoludków.
– Mop stoi obok kibla. Rozwieś kombinezon. I się nie guzdraj.
1 Koszmar (ang.) – nawiązanie do poziomów gry Diablo: normalny, koszmar i piekło.
2 – Ping-pong
Gdy dzwonią tydzień po rozmowie rekrutacyjnej, żeby powiedzieć, że wypocony przez ciebie prompt komuś tam całkiem się spodobał i witają na pokładzie, czujesz, jakbyś musnął delikatny naskórek pięty samego Boga. Zwłaszcza jeśli wciąż jesteś krótko po studiach i do tej pory programowałeś okropnie nudny back-end w firmie ubezpieczeniowej. Teraz jesteś w gronie Wybrańców. Będziesz tworzyć technologię, która odmieni świat.
Wyobrażasz sobie ludzi z przerwanym rdzeniem kręgowym.
W zaawansowanym stadium stwardnienia rozsianego.
Nieśmiałych facetów po czterdziestce, którzy nigdy nie byli z dziewczyną.
Wielka rzecz! Robota z misją, lepsza niż wszystkie twoje wyobrażenia.
A potem trafiasz do firmy, gdzie wszyscy uśmiechają się głupkowato, widząc twoją buraczaną gębę, i pytają, jak pierwsze wrażenia. Ale myślisz, że tak naprawdę ciekawi ich, czy jesteś facetem, czy chłopcem. Gość o aparycji jak wesoła śmierć i żylasta dziewczyna z bicepsami, które pewnie z pięć razy w tygodniu widują siłownię, wspominają przy tobie swoje pierwsze razy, a ty próbujesz się upodabniać do ekspresu do kawy. Udajesz, że interesują cię wiszące pod sufitem rośliny, nawiązujesz kontakt wzrokowy ze ścianką z lameli, odpowiadasz na uśmiech dziewczyny, która leje do kawy skondensowane mleko. W gardle masz trociny, a w ustach piach. Na szczęście w kuchni jest dużo przestrzeni i można uciec wzrokiem.
– Przecież możesz podstawić komuś konkretną postać i basta – mówi Łukasz Wesoła Śmierć, gdy siedzimy już w salce konferencyjnej podczas mojego pierwszego daily.
Długie włosy upodabniają go do Jezusa, a dołeczek w lewym policzku i asymetria brwi sprawiają wrażenie, jakby cały czas trochę się uśmiechał.
Siedzę i próbuję coś skumać z dyskusji o blokowaniu wyobrażeń. Ze wszystkich puzzli wychodzi, że nie da się zwyczajnie utworzyć zakazów, bo mózg nie rozumie frazy „nie myśl o”. Nie da się nie myśleć o białym niedźwiedziu.
– Możesz. A on i tak wstawi sobie, kogo chce – odzywa się Janek, gość we flaneli i koszulce Behemotha, bujający się na krześle. Oczami wyobraźni widzę, jak się wypieprza i uderza głową w grzejnik. – Problem intruzywności.
– No nie, proszę cię! Jak obstawisz rolę na dzień dobry? – mówi znowu ten pierwszy.
Janek przewraca oczami.
– A jak na dzień dobry nie obstawisz, to jest. I już wcześniej było nadmienione – akcentuje – większy fun jest, jak dajesz im samym decydować, z kim chcą się bzykać, z kim tłuc, a kogo chcą nienawidzić.
– No to może mniejszy fun wystarczy? – spiera się Łukasz.
– A guzik!
Na początku w nowej pracy jesteś jak ryba.
Nikt nie pyta ryb o zdanie, nikt nie oczekuje, że zabiorą głos w dyskusji.
– Może po prostu powinniśmy pytać ich na początku, czy chcą prawdziwej zabawy, czy wolą wersję dla miękkich frytek, i tyle.
Janek pochyla się w stronę Łukasza.
– I jak odróżnisz miękkich chłopców od tych z kutasami do kolan? Zapytasz grzecznie?
Zerkam ukradkiem na typa, z którym przeżyłem dziś swój pierwszy raz. Nawet mu nie drgnął kącik ust.
– Jak sobie wkręcają ojca, który ich tłukł, to może tak właśnie ma być? – Łukasz wzrusza ramionami. – Może podświadomie szukają tego całego katharsis?
– Katharsis to tylko droga do retraumatyzacji – odzywa się Marta.
Spokojny głos, cienkie oprawki okularów, włosy w kitkę.
– Potrzebujemy narzędzia, żeby to zatrzymać, jak już się zdarzy, a nie odsyłać kogoś do psychiatry z łatką „miękki chłopiec” – dodaje z naciskiem. I czuć, że ma tu posłuch, bo zapada cisza.
Nawet Janek przestał wozić się na krześle. Już ją lubię.
– Aleks? – zwraca się do gburowatego.
– Można próbować tą samą bronią.
– Czyli jak? – irytuje się Łukasz.
– Podstawiasz postać i nie dajesz o niej zapomnieć – odpowiada spokojnie. – Mówiąc twoim językiem: Keira Knightley pochyla się, żeby zrobić ci laskę. Wsuwasz dłoń we włosy Keiry Knightley. Gardło Keiry Knightley jest głębokie… Powtarzasz do znudzenia.
Jestem całym ogrodem pąsowych róż. Spoglądam odruchowo na minę Marty. Nawet nie drgnęła jej powieka. Rozważa coś w skupieniu. W takim gronie musiała chyba przywyknąć do tych wszystkich tekstów.
– Niegłupie – przyznaje Janek. – Czyli w zasadzie przekierowanie uwagi…
– Konia z rzędem temu, kto nie spotka dzisiaj po tamtej stronie Keiry Knightley… – odzywa się milczący jak dotąd misiowaty gość i wszyscy uśmiechają się pod nosem. Nawet gburowaty. Też się uśmiecham, choć wcale nie jest mi do śmiechu.
Jestem rybą. I to w nowym akwarium.
Marek, szef zespołu, to jeden z tych gości, któremu Bozia poskąpiła podzielności uwagi. Fakt, że stoisz w drzwiach, pokona drogę do jego świadomości dopiero za dobre kilkanaście sekund. Na odpowiedź będziesz czekać kolejne trzydzieści. Nie wygląda na programistę. Za dużo mięśni, broda, której pielęgnacji musiał poświęcić ze dwie godziny tego poranka, zbyt staranne ubranie. Jedynie dwa kubki po herbacie i zaschnięty ogryzek budzą zaufanie. I myślisz, że może to rola, jaką pełni, wymusza wygląd managera.
– Janek pokaże ci bazę, Aleks cię wdroży w realtime – mówi, gdy moja obecność dociera na szczyt kolejki priorytetów. – W przyszłym tygodniu potestujesz na chłopakach, poprzyglądasz się, jak oni to robią, a potem już zaczniesz z ludźmi z zewnątrz. Na razie pod okiem chłopaków. Do tego czasu powinieneś wejść tam jeszcze kilka razy. Poczuć, co i jak. Pytania?
Całe mnóstwo. Ale zadaję tylko jedno:
– To musi być Aleks?
Przez resztę dnia jestem jak piłeczka pingpongowa. Skaczę między ludźmi, odbijam się od ich braku czasu. Słyszę: z tym do Janka, z tym do Aleksa, to do Łukasza, Bartek ci powie.
Janek wydaje się całkiem spoko. Pokazuje mi bazę pełną dobrze opisanych gotowców i zsynchronizowaną z aplikacją, która przetwarza opis na impulsy. Można korzystać z całych modułów i tylko wypełniać je detalami. Wszystko skategoryzowane i łatwe w użyciu. Opowiada mi też o przewodniku. Kimś, kto pomaga człowiekowi w komorze ogarnąć, o co w tym odjechanym świecie w ogóle chodzi i jak po nim nawigować, żeby jednocześnie zostawić testerowi wolną wolę, a nie sterować jego ciałem jak pacynką.
– Możesz trochę poutrudniać – mówi. – Wiesz, żeby gość sam porozkminiał. O, na przykład fajny jest motyw kompana, który niby trochę narzeka, niby pożartuje, a powie ci wszystko, co ważne. Albo jak w grach, że gdzieś tam masz iść, wykonać misję, to się dowiesz, co dalej. Chociaż niektórzy wolą leżeć i pachnieć, a ty się, chłopie, wykaż. To wtedy sam nim sterujesz i jazda.
Słucham i czuję, jak przegrzewają mi się zwoje. A Janek patrzy już na zegarek.
– Czyli to całe Fi to w zasadzie taka gra.
– No, z grubsza… – Janek rozgląda się i ścisza głos: – I zabawy z laseczkami w świecie science fiction i fantasy. – Rozciąga w uśmiechu fortepian krzywych zębów.
Spuszczam wzrok, a moja gęba to flaga Chin.
Janek klepie mnie po plecach i mówi, żebym wyluzował. Że nie ma się czego wstydzić i po to są kombinezony, żeby nie trzeba było ciągle wymieniać wody w komorze. Patrzę na niego oczami jak pięciozłotówki, a on ma ze mnie niezły ubaw. Mówi, że każdy w firmie regularnie moczy kombinezon. Wydaje przy tym radosne cmoknięcie i puszcza mi oko, a ja jestem końcem skali zażenowania. Odpowiadam mu, że jakoś tego nie widzę, zwłaszcza przy gburowatym, a on się śmieje i stwierdza, że niedługo całkiem mi to przestanie przeszkadzać, choć rozumie, bo nikt nie pokochał Żewrakowa po pierwszej ani pięćdziesiątej nutce. Ale żebym mu wybaczył, bo jakbym się wychował w syberyjskim Niżniewartowsku, gdzie mają komary jak krokodyle i muszki jak słonie, to też bym był nie teges.
Jedyną osobą, która naprawdę ma dla mnie czas, jest Natalia, psycholożka, którą mi przydzielono. Jasne włosy splecione w koronę, złote oprawki, czarna bluza z kapturem i legginsy, a do tego wysokie kozaki wysadzane imitacjami szlachetnych kamieni. Na dzień dobry sadza mnie przy stoliku z całym plikiem testów. Jest coś, co nazywa się „kwestionariusz depresji Becka” i kilka innych, w tym o radzeniu sobie ze stresem. Nie bardzo wiem, po co to wszystko, ale podobno każdy tutaj ma swoją psycholożkę i każdy raz na tydzień wypełnia te papierki. Słabą stroną roboty jest to, że raz na tydzień trzeba też dać się kłuć, żeby sprawdzić poziom kortyzolu. A mój osiąga wartości krytyczne od samego myślenia o igłach i krwi.
Gdy kończę, Natalia uśmiecha się przyjaźnie i zaprasza mnie na fotel.
Siadam i rozglądam się po gabinecie. Przytulnie tu. Nieinwazyjne kolory, wykładzina, sporo roślin i kilka lamp tworzących nastrój.
– Jak się masz? – pyta Natalia, przypominając mi o sobie.
– Dobrze? – Robię głupią minę.
– Wyglądasz na trochę zagubionego.
– Powiedzmy, że próbuję się połapać.
– W czym?
– Co mam robić, kto jest kim… Co jest w tej pracy takiego, że potrzebujemy psychologa i badań krwi…
Natalia uśmiecha się szerzej.
– Jesteśmy w fazie testów – odpowiada spokojnie. – Nie znamy konsekwencji, a to jednak zabawa z układem nerwowym. Bardzo realistyczna, jak już zauważyłeś.
– Czyli potrzebuję tego, bo będę tam wchodził?
Natalia przygląda mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Zbiera myśli.
– To na pewno. Jeśli będziesz miał jakieś dylematy natury etycznej, będziesz o nich rozmawiał ze mną. I… Maks… – mówi, patrząc mi w oczy. – Będę potrzebowała w tym zakresie całkowitej szczerości z twojej strony. Zdarza się, że ludzie chcą bardzo dziwnych rzeczy. A tak jak my, psychologowie, czujemy się czasem przytłoczeni przypadkami naszych pacjentów, tak i wami może coś wstrząsnąć. Będziesz pracował z ludzką psychiką i będziesz miał ogromny wpływ na nią. Nie zawsze wyjdą z tego dobre rzeczy.
– To znaczy?
– Zobaczysz w praktyce. Aleks cię wdraża, zgadza się?
Moja mina musi zdradzać niezbyt ciepłe uczucia, bo Natalia znowu się uśmiecha.
– Nie zrobił na tobie dobrego pierwszego wrażenia?
– Na kimś w ogóle robi?
– Myślę, że docenisz go z czasem… – Uśmiecha się łagodnie. – Będziemy się spotykać codziennie na briefing, jak zaczniesz pracę z testerami, i raz w tygodniu na dłuższą sesję dla ciebie. Ale pamiętaj, że możesz przychodzić do mnie codziennie. Każdy, kto się u ciebie pojawi, będzie najpierw przebadany przeze mnie. W dokumentach znajdziesz informacje, gdzie są czerwone flagi. Choć najwięcej zobaczysz sam. Aleks ci pokaże, na co zwracać uwagę.
Kiwam głową.
– Mieszkasz z kimś?
Otwieram usta, ale mnie zatyka. Muszę wyglądać, jakbym nie mówił po polsku.
– Nie… Sam – odpowiadam po chwili.
Natalia kiwa głową. Nie mam pojęcia, co tam sobie zrozumiała, ale wcale mi się to nie podoba. Zwłaszcza jeśli dopowiedziała sobie zbyt wiele.
– Spotykasz się z kimś?
Dawaj, możesz kopać dalej. Wciąż leżę.
Spuszczam wzrok i złoszczę się na siebie za ten zakłopotany uśmieszek.
Przegryw.
– W porządku, Maks – mówi tym milutkim, wyrozumiałym głosem.
Nie wiem, po co jej to wiedzieć. I w zasadzie nie mam pojęcia, dlaczego nie odpowiedziałem po prostu, że tak, mam kogoś i chuj ci do tego. Tylko grzeczniej.
Natalia zadaje mi jeszcze kilka pytań, jak na wieczorku zapoznawczym. Czy jestem stąd, czy przyjezdny, czy mam przyjaciół, jakieś zajawki. W co lubię pograć i czy po sieci, czy sam. Czekam tylko na coś w stylu: „jakim byłbyś zwierzęciem?” i „jaki kolor ma twoja dusza?”. Jestem węgorzem ogrodowym, który chowa się w swojej jamce, a moja dusza jest przezroczysta. Po prostu przezroczysta, nie, nic za tym nie stoi. Ale Natalii najwyraźniej to nie obchodzi. Bardziej interesuje ją, czy palę, czy obgryzam paznokcie albo skórki, czy lubię porządek. Siedzę w fotelu, ze wszystkich sił staram się nie trząść nogą i zastanawiam się, czy będzie miała czelność zapytać mnie o bardziej krępujące rzeczy.
Nie ma.
I musi chyba widzieć, że się najeżyłem, bo uśmiecha się z tą swoją łagodnością i mówi, że wystarczy na dziś.
Miłego dnia.
Witaj w teamie.
3 – Ryby i choinka
Po pierwszym dniu jestem wykończony.
Wracam do domu na piechotę, żeby trochę się poruszać. Odgrzewam lazanię z Żabki i robię sobie herbatę. Zerkam na puste miejsce po drugiej stronie stołu. Dziś szczególnie brakuje mi pytania: „Co tam w młodym świecie?”, choć nie słyszałem go już od trzech lat i wydawało mi się, że przywykłem. Siedzę i myślę, co bym jej opowiedział o tym pierwszym dniu. Pewnie, że stresuje mnie Rusek. I że na myśl o nim chcę zgłosić nieprzygotowanie i powiedzieć, że pies mi zjadł dzienniczek.
Wiem, co by mi odpowiedziała i że byłoby mi lżej. Ale jak mówię to sobie sam, to jakoś nie chce działać. Wyciągam więc telefon i sprawdzam ten cały Niżniewartowsk.
– Środek Syberii – mówię do pustego miejsca.
W herbie ryby i choinka. A to trzecie, co wygląda jak maska gazowa, to chyba ropa naftowa, bo wygląda na to, że mają jej tam więcej niż śniegu, drewna i bagien razem wziętych. Przeglądam zdjęcia. Same ponure blokowiska. Rzeczywiście ktoś, kto się wychował w takim miejscu, nie może mieć zbyt wielu powodów do uśmiechu.
Biorę duży kęs lazanii i sprawdzam też Żewrakowa. Nie jest łatwo, bo w zasadzie nic o nim nie wiem. Znajduję wzmiankę na stronie naszej firmy. Senior machine learning engineer i ukończone studia na Petersburskim Uniwersytecie Politechnicznym Piotra Wielkiego. Bez przekonania sprawdzam ten trop. Nazwisko, na szczęście, okazuje się niezbyt popularne. Na pierwszym zdjęciu jest trzech obejmujących się chłopaków w jednakowych biało-czerwono-niebieskich strojach. Chytry uśmieszek tego, który akurat się odwraca, nie pozostawia złudzeń. Klikam i dostaję więcej podobnych wyników. Zdecydowana większość w tych samych ciuchach. Na piersi herb z krzyżującymi się kotwicami i jakimś berłem. Młody Żewrakow z dłuższymi włosami i bardziej cwaną gębą. Zwykle stoi z mapą i kompasem zatkniętym na kciuk. Czasem uwalony w błocie, czasem na podium.
Kapitan reprezentacji biegów na orientację – Aleksandr Dmitrievich Zhevrakov.
Jest trochę zdjęć w innych okolicznościach, ale wszystkie wyglądają na stare. Jakaś blond piękność, grupka kumpli. Nudnawy wywiad o jakimś projekcie studenckim, kilka o sporcie. Nie znajduję jednak niczego obecnego. Żadnych mediów społecznościowych, profilu na LinkedIn i innych takich. Na zdjęciach i filmach z okresu studiów nie wydaje się aż takim bucem. Zaciekawia mnie, dlaczego trafił do Polski i z jakiego powodu internet wie o nim teraz tak mało, skoro kiedyś wiedział dużo. Co się stało po drodze.
Wbijam wzrok w talerz i zastanawiam się, czemu po tym wszystkim, czego dziś doświadczyłem, po zobaczeniu świata, który sam napisałem, po spotkaniu z Keirą Metz z moich fantazji, siedzę nad zimną lazanią i myślę właśnie o nim. Odnajduję więc tamtą cyberpunkową grafikę sprzed lat i uśmiecham się z niedowierzaniem. Zapamiętałem jej twarz w najdrobniejszych szczegółach. Patrząc na Keirę Metz, którą dziś spotkałem po tamtej stronie, postanawiam, że nie będzie żadnego zgłaszania nieprzygotowań.
Chcę zobaczyć ją znowu.
4 – Fi jak Fiction
Aleks mówi:
– Zapomnij o bazie. Baza jest dla tych, co nie umieją pisać. Jest zupą instant. Masz pisać sam.
Siedzimy w półmroku, udo przy udzie, i szepczemy do siebie jak pryszczaci nastolatkowie na pierwszej randce. Rusek mówi, że jak chcę zobaczyć coś bez cenzury, to lepiej, żeby osoba w sarkofagu nie wiedziała, że ktoś jeszcze jest świadkiem jej tajemnych przygód. Tylko mam zawrzeć gębę i nikomu ani słowa, że pokazał mi bez pozwolenia. W tonie jego głosu czai się ruska mafia.
Siedzę więc w kucki na korytarzu i grzecznie czekam, a jak drzwi się uchylają, wślizguję się po cichutku. Staram się nawet za głośno nie oddychać.
Większość dwóch wielkich monitorów zajmują wykresy. Fikuśne linie, słupki, kontury człowieka i kolorowe strefy. Pokazują odczyty z sensorów kombinezonu. Rejestrują wszystko: aktywność mięśni, mikrodrgania, zmiany temperatury ciała. Układ nerwowy reaguje na bodźce, nieważne, czy to dzieje się naprawdę, czy tylko w twojej wyobraźni. Coś cię podekscytuje, to rozszerzą ci się źrenice, tętno wzrośnie i poruszysz się niecierpliwie. Wystraszy – zepniesz się i skurczysz. Podpięty pod te wszystkie zabawki człowiek staje przed tobą całkiem nagi. Bez żadnych tarcz i murów, za którymi mógłby się schować. Na wykresach jest wszystko. Możesz udawać przed Keirą Metz, że w spodniach wcale nie masz ciasno jak w godzinach szczytu, ale prompter i tak widzi.
– Te fale to aktywność mózgu – szepcze Aleks. – Tu masz reakcje mięśni i zmiany temperatur. Tu emocje. – Pokazuje jeden z ludzkich konturów. – Niżej jest opis.
„Zaskoczenie”.
Patrzę w okno promptu, czyli scenariusza, na podstawie którego powstaje tamten świat. Chcę wiedzieć, co je wywołało.
18 >> Postać zerka na ciebie przelotnie i dopiero zauważasz, że to kobieta.
19 >> Ładna. Choć za wysoka, za chuda, trochę zbyt męska.
Palce Aleksa stukają w klawiaturę i pojawiają się kolejne frazy:
20 >> Dostrzegasz bliznę na twarzy.
21 >> Jak od noża.
Wykresy spięcia mięśni uderzają w koniec skali.
– Dreszcz – mówi Rusek.
22 >> Gapisz się.
23 >> Ona to zauważa. Bierze łyk z manierki. Ociera usta.
Skaczę wzrokiem między monitorami a jego gębą.
Dziwne, jak mało pisze, jak dużo patrzy na wykresy.
Przez szyję ma przewieszone duże słuchawki, pewnie zwykle też podsłuchuje.
27 >> Chuda mówi: Nie idziesz na dziwki jak każdy normalny facet?
28 >> Jest zła. Ty też. Miałeś być sam w tej norze, śmierdzącej mysim moczem.
Głowa, klatka piersiowa i ręce wewnątrz konturu stają się żółte. Złość.
Aleks robi długie pauzy, a ja patrzę, jak słupki na wykresach rosną.
Tętno, oddech. Spięta szczęka.
29 >> Zajęła łóżko przy palenisku. Siedzi tam i patrzy w ogień.
30 >> Zwracasz uwagę na jej miecz. Jest dla niej za ciężki. Za duży. Mówisz jej to.
31 >> Olewa cię.
32 >> Zastanawiasz się, czy potrafi nim walczyć.
33 >> Pytasz.
34 >> Podziałało. Wstaje, podchodzi do stołu. Patrzy z wyższością.
35 >> Bierze oręż i czeka na twój ruch.
36 >> Krew uderza ci do głowy. Ty też sięgasz po swoją broń.
Wykresy przestają mnie interesować. Wpatruję się już tylko w okno na dole, ciekaw każdej litery.
37 >> Wychodzicie na plac ze studnią. Pusta stajnia. Ruch firanki.
38 >> Stajesz na środku. Drżysz.
39 >> Ona spluwa. Jest gotowa.
40 >> Mierzycie się wzrokiem.
41 >> Zaczynasz ją okrążać.
42 >> Wyprowadzasz pierwszy cios.
43 >> Dziewczyna robi unik.
44 >> Jesteś pijany i refleks szwankuje.
45 >> Próbujesz jeszcze raz. Unik. Półobrót nadaje jej impet.
46 >> Cios. Ledwie się uchylasz.
47 >> Klniesz.
48 >> Wirujecie jak w tańcu. Jest silna. Paruje ciosy.
49 >> Próbuje cię zmęczyć.
50 >> Walisz z całej siły. Unik. Ledwo ustałeś.
51 >> Grad ciosów. Odpierasz każdy, ale to ona prowadzi.
52 >> Sieczecie ostro, choć ruchy są wolniejsze. Zmęczenie.
53 >> Złość kipi. Gniew, żal, ból, nienawiść, płyną przez dłoń do miecza.
54 >> W powietrzu zostają żarzące się smugi.
55 >> Myślisz o zdradzie. Bólu. Zemście.
56 >> Ona krzyczy: Dość!
57 >> Uderzasz w koryto z wodą. Boleśnie.
58 >> Dyszysz. Serce wali jak bęben.
59 >> Ona podchodzi i uderza cię pięścią w twarz.
60 >> Mocno.
61 >> Rzuca miecz, zdziera koszulę. Piersi ma przewiązane materiałem.
62 >> Moczy głowę. Strużki wody ciekną po jej ciele.
63 >> Ona też dyszy.
64 >> Czujesz smak krwi.
Gapię się na migający kursor. Jest jak zegar. Aleks trwa w bezruchu. Linie aktywności mózgu wyglądają jak wściekłe bazgroły. Tętno w kosmosie, a ze słuchawek dochodzi dyszenie.
68 >> Idziesz za nią do środka.
69 >> Stoi przy stole. Półnaga. Przyssana do manierki.
70 >> Wiesz, że uderzy cię znowu.
71 >> Chrzanisz to.
72 >> Podchodzisz.
Przełykam ślinę.
73 >> Stoicie bardzo blisko siebie. Wciąż dysząc i patrząc sobie w oczy.
74 >> Wyjmujesz manierkę z jej dłoni i pociągasz łyk.
75 >> Piecze.
76 >> Sięgasz do jej paska.
77 >> Pozwala ci, choć jej oczy są pełne gniewu i pogardy.
78 >> Rozpinasz jej spodnie. Zsuwasz.
79 >> Sadzasz ją na stole.
80 >> Przyciąga cię.
81 >> Chce.
Wstrzymuję oddech. Siedzę obok Ruska i piekę buraka.
W takich chwilach jesteś wdzięczny za półmrok.
I modlisz się, żeby nikt nie patrzył na twój rozporek.
Jak w podstawówce, gdy chłopaki pokazali ci pierwsze porno.
82 >> Jesteś pijany, śmierdzisz.
83 >> Ale ona tego chce.
84 >> Więc ją bierzesz.
Jestem garem gotujących się raków.
85 >> Obejmuje cię udami. Gryzie twoją wargę.
Para bucha. Raki piszczą.
86 >> Łapiesz ją za szyję. Pieprzysz, patrząc jej w oczy.
Chcę schować się do kieszeni. Cały.
Aż gubię kilka linijek.
90 >> Dochodzisz.
91 >> Czujesz ulgę.
Czuję ulgę.
92 >> W niej też coś się uspokoiło.
93 >> Zeskakuje ze stołu. Sięga po spodnie.
94 >> Ubiera się i dorzuca do ognia.
95 >> Jesteś pijany. I jest ci dobrze. Rozładowałeś się. Jest błogo.
96 >> Milczycie, patrząc w ogień.
Cisza. Nic już nie stuka w klawisze.
Mam chyba ze czterdzieści stopni gorączki i czuję, jak lepi się do mnie koszulka.
– Idź już – szepcze Aleks.
Ledwo celuję w drzwi.
Siedzę w kucki na korytarzu. Z wrażenia zapominam, że powinienem pójść sobie gdzieś dalej, że ma być dyskretnie. Stygnę, oddycham i jestem w swoim szczęśliwym miejscu. Grzeczny chłopiec.
Na rozmowie rekrutacyjnej mówili, żebyś pomyślał o ludziach z przerwanym rdzeniem kręgowym, z zaawansowanym stwardnieniem rozsianym, o tych, co stracili wzrok i słuch. Masz dać im szansę na normalne życie… Twoja definicja „normalnego życia” właśnie się wykrzaczyła. Error 404.
Siedzisz więc w kucki na korytarzu i przeżywasz swój mindfuck. Drzwi uchylają się i słyszysz miłe: „Dzięki, Aleks”. Postać, która wpada na ciebie, jest zupełnie nie tym, kogo się spodziewasz. Żaden krótki fiutek, gwałciciel, żaden zbok. Twój umysł zamienia się w stertę tłuczonego szkła.
To kobieta.
Nie za wysoka, nie za chuda. Zwyczajna. Sportowe buty, lekko podwinięte jeansy, bluza z kapturem. Jakbyś spotkał w kolejce w Biedronce, pewnie nawet byś nie zwrócił uwagi. Siedząc w kucki w korytarzu, pod drzwiami, za którymi dopiero co piekłeś buraka, zbierasz szczękę z podłogi. Gapisz się jak diabli i nie możesz zamknąć gęby. Jedyny ratunek w butach. Wbijasz w nie wzrok zawsze, gdy sytuacja robi się trudna. Albo beznadziejna. Ostatni bastion programisty. Masz wrażenie, że ta chwila, gdy ona tam stoi i patrzy na twoją czerwoną gębę, trwa wieczność. W końcu odchodzi, a ty znowu zaczynasz oddychać. Odprowadzasz ją wzrokiem. Dupka w gruszkę. Mokre włosy. Nie widziałem, jak wchodziła. Miało mnie nie być w korytarzu. Teraz też miało mnie nie być, więc otrzymuję połajankę od ruskiej mafii.
Przez całą następną sesję próbuję poskładać swój potłuczony umysł.
Drugi tester jest najwyraźniej grzecznym chłopcem. Aleks pisze o awarii w bazie na jakiejś obcej planecie, trzeba wykonać misję, żeby przywrócić łączność. Śledzę tylko co którąś linijkę i co chwilę się zawieszam.
– Tym razem bez… mokrego kombinezonu? – pytam, gdy zostajemy sami.
Aleks zapisuje coś w komputerze, nawet na mnie nie patrzy.
– Ten nie chciał.
– Powiedział ci?
– Jak ktoś chce latać po Diunie, to ci powie.
– A jak chce pieprzyć laskę na stole w norze śmierdzącej mysim moczem? – rzucam konfrontacyjnie.
– To powie ci, że jest strasznie zły i chce się wyżyć.
– A ty dajesz mu brutalny seks.
Aleks odrywa wzrok od komputera.
– Ona lubi brutalny seks.
– Jak się tego dowiedziałeś? – pytam, choć nie jestem pewny, czy chcę wiedzieć.
Aleks kiwa głową na wykresy.
– Czyli nawet nie zapytałeś?! – Oburzam się.
– Ludzie rzadko mówią wprost. Jak siedzisz naprzeciwko dziewczyny, więcej pokażą ci jej rozszerzone źrenice, ruchy nozdrzy i to, że bawi się włosami, nie? Przebieraj się – mówi, kierując uwagę ponownie na komputer.
– Nie… Nie chcę dziś.
– OK – stwierdza beznamiętnie i zdejmuje słuchawki, po czym mi je wciska. – W takim razie poprowadzisz mnie. Spróbujesz odciągnąć moje myśli od kogoś konkretnego.
Pierwszy raz po stronie game mastera to mokra koszulka. Siedzisz z totalną pustką w głowie i patrzysz na migający kursor. Przypomina to trochę naukę jazdy. Ogarnąć sprzęgło, kierunkowskazy, zmianę biegów i jednocześnie patrzeć, gdzie jedziesz i czy ktoś się w ciebie nie wpiernicza. No dobra. Kiepskie porównanie, bo w końcu siedzisz w ciemnej klitce z kablami i nikt nie ma szans się w ciebie wpierniczyć. Gość na końcu tych kabli też się nie usmaży, jak napiszesz coś głupiego.
A jednak strasznie nie chcesz napisać czegoś głupiego.
Chcesz udowodnić, że wzięli odpowiedniego człowieka, nawet jeśli tylko przed tym zarozumiałym kutafonem, który robi ci kartkówkę bez zapowiedzi.
Odciągnąć myśli od kogoś konkretnego… Jak to było z tą intruzją? Podstawić i powtarzać do znudzenia. Keira Knightley pochyla się, żeby… Gardło Keiry Knightley…
Bierzesz głęboki wdech. Nie zapytałeś, czego chce, więc musisz zgadywać. Wsadzasz go więc z Keirą Knightley na tę obcą planetę, którą wymyśliłeś. Niebieskie skały, porosty, ważkopter. Keira Knightley w rozpiętym pod szyją kombinezonie naprawia jednego z krabich dronów, siedząc w ładowni ważkoptera. Kombinezon opina się na cyckach Keiry Knightley i wokół jej bioder. Niesforny kosmyk włosów Keiry Knightley opada jej na twarz. Twoje palce plączą się na klawiaturze za każdym razem, gdy piszesz to cholerne nazwisko. A piszesz je co chwilę, żeby zarozumialec sobie nie myślał o białych niedźwiedziach. Keira Knightley spogląda na niego sponad wybebeszonego robota. Mruży oczy, odgarnia włosy.
Zerkasz na wykresy.
Powiększone źrenice Keiry Knightley nie powodują najmniejszego wzrostu tętna Aleksandra Żewrakowa. Na poruszające się lekko nozdrza też pozostaje obojętny. Nie daje się podpuścić, skubany.
Próbujesz inaczej.
Narrator, AI, która steruje bezzałogową ekipą dronów zwiadowczych, mówi, że jeden z lotników znalazł coś, co z dużą pewnością jest człowiekiem. Nieprzytomnym. Na pustkowiu, pełnym porostów, mgły, mżawki i niebieskich skał. Lotnik go nie rozpoznaje, a zatem to nikt ze statku Proxima. Musi być tubylec.
Wykresy twierdzą, że Rusek „śpi”. Zaczyna ci to deptać po ambicji.
Keira Knightley chce tam iść.
Dwoisz się i troisz, żeby stworzyć atmosferę niepewności. Jakieś dźwięki dochodzą od ciemnej ściany lasu. Dorzucasz wrażenie bycia obserwowanym i gęstniejącą mgłę. Keira Knightley coraz gwałtowniej ogląda się za siebie. I gdy masz już wrażenie, że coś się popsuło, źle podłączyłeś kable, że nie zauważyłeś, jak Rusek wyszedł na fajka czy coś w ten deseń, wykresy zaczynają ożywać, kiedy znajdują tego człowieka.
Piszesz, że to facet.
Piszesz, że jest nagi.
Rusek ma się nad nim pochylić, sprawdzić, czy oddycha. Tętno na wykresie skacze, centrum konturu rozbłyskuje czerwienią, na ułamek sekundy pojawia się pod nim podpis „lęk”, a potem w słuchawkach słyszysz: „stop” i system się resetuje. Przeżywasz chwilę triumfu.
Komora otwiera się po kilku minutach.
– Fail – mówi Aleks, zdejmując czepek z elektrodami.
– Nie chciałeś myśleć o Keirze Knightley? – Próbuję żartować.
Ocieka wodą i wiesz, że to znowu ty będziesz wycierał podłogę.
– Postać na końcu. Nie obsadziłem roli – mówię już poważniej.
Wciska mi naręcze kabli i rozpina kombinezon.
– Czego jeszcze się dowiedziałeś?
– Nie ruszają cię takie scenariusze.
Ale coś poruszyło cię na sam koniec, myślę. Coś, czego nie chciałeś mi pokazać.
– Czego jeszcze?
– Keira Knightley też.
Przygląda mi się, jakby próbował odczytać z mojej twarzy więcej szczegółów.
– Tworzysz ładne światy, ale to jest fajne na chwilę. Pisząc ten prompt, przeżyłeś więcej emocji, niż ja w twoim świecie. – Wbija palec w wielką plamę na mojej koszulce. – Pomyśl, co ludzie chcą przeżywać. Twoja matka, dziewczyna kumpla, kasjerka z Żabki. A teraz łap za mopa i zjeżdżaj.
5 – Zasady
Następnego dnia Janek tłumaczy mi przy herbacie żelazne zasady masterowania. Siedzimy przy dużym stole z blatem imitującym drewno, za plecami mam kuchnię, on wielkie okna i obstawione roślinami parapety. Odgryza wielkie kawały jabłka i gada z pełną gębą.
– Zasada pierwsza: pilnujesz granicy światów. Zawsze wstawiasz abstrakcyjne elementy, wiecznie pomarańczowe niebo, nocą zorza polarna, choćby to był pieprzony Egipt, jasne? Każdy game master wymyśla sobie swoje, ale to ma być taka kotwica, żeby się ludkom nie popieprzyło.
Potakuję, że zrozumiałem.
– Najlepiej trzymaj się świata fantasy albo science fiction na odjechanych planetach. Żadnego domu, szkoły, pracy, ulubionych miejsc. Zasada numer dwa. – Celuje we mnie nadgryzionym jabłkiem. – Żadnych progowych doświadczeń. Ekstremalnego bólu, gorąca, poniżania, gwałtu, zabijania, umierania. Nawet gdy ktoś błaga na kolanach. Jak dobija do granic, to go uspokajasz, a jak to się utrzymuje, to… zasada numer trzy: przy zbyt silnych emocjach zatrzymujesz zabawę.
– Ludzie naprawdę chcą takich rzeczy? – pytam naiwnie i myślę o wczorajszej lasce z dupką w gruszkę. Jak nawalanie mieczami i ostry seks ma się do „żadnych progowych doświadczeń”?
– Oj, stary… Żebyś nie zaczął się moczyć w nocy!
– Ty zacząłeś?
Janek rozgląda się i pochyla do mnie poufale.
– Nie, ale czasem chcę do mamy. – Szczerzy zęby. – Dobra, bo się ściemnia. – Wraca do swojego jabłka. – Zasada numer cztery: nie pakujesz testera w jego sferę traum. Trochę się to zdaje zbieżne z poprzednim – przyznaje, krzywiąc się. – Ale tylko pozornie. Jak przyjdzie do ciebie Królewna Śnieżka, to nie częstujesz jej jabłkami, jasne? – Wygląda na bardzo zadowolonego z tego przykładu. – Przy Pinokiu nic o ogniu, Czerwonym Kapturku o wilkach, wielkich oczach i uszach…
– A jakiś przykład z realnego świata? – Wchodzę mu w słowo.
– Ktoś się kiedyś topił, to unikasz wody. Miał wypadek samochodowy, to nie wymyślasz ścigania się na motorach. Ma klaustrofobię i przychodzi mu do głowy przygoda na statku kosmicznym, to robisz mu wielkie przestrzenie albo mówisz, że jest głupi i nie będziesz mu dawał takich rzeczy, bo się straumatyzuje. Najlepiej wtedy w ogóle nie wsadzasz go w zamknięte pomieszczenia. Jak ma lęk wysokości, to nie bawicie się w Assassin’s Creed.
– Dobra, chyba już czaję. A skąd mam to wiedzieć?
– Wszystko będziesz miał w papierach. Psycholożki ich tam ostro maglują. To co tam dalej… – Przygląda się ogryzkowi. – A, zasada piąta: nie wchodzisz w scenariusze dłuższe niż trzy spotkania. Chyba że to prościutki kontekst gry komputerowej, to możesz dojechać do pięciu. Taka próba przeciwdziałania uzależnieniom. – Wzrusza ramionami. – Dyskutujemy o tym, czy trafiona, bo psycholożki nie mają co do tego zgody. Testujemy teraz tę opcję. Natalia twierdzi, że to do kitu, bo właśnie boostuje dopaminę, skoro zawsze masz coś nowego. I że lepiej, jak się ktoś znudzi. Ale… – Podnosi ręce. – Mnie nie pytaj. Ja tu tylko sprzątam. Szóstka i siódemka są najbardziej sexy. – Janek prezentuje zdolności taneczne swoich brwi. – Zasada numer sześć: nie flirtujesz z testerami. No, z testerkami raczej, ale jesteśmy tolerancyjni. – Mruga do mnie porozumiewawczo. – Czyli z testerami też. I nie podstawiasz im siebie. A jak czujesz, że laska przeżywa tam uniesienia z twoją lepszą wersją, podstawiasz jej Bena Afflecka, Timothée Chalameta czy inne ciastko.
– Chyba wolę kogoś o prostszym nazwisku…
– Słusznie. I upewnij się, że ona wie, jak ten typ wygląda, bo to jej skojarzenia, i jak nie wie, to i tak podstawi sobie ciebie.
– A czemu to takie ważne?
– Patrz zasada pierwsza: nie pierdol granicy światów. No, chyba że chcesz mieć psychofanki. To naprawdę może człowiekowi zrypać banię. Jak chcesz dymać laskę, która trafia do ciebie jako testerka, to grzecznie przeproś, że nie możesz masterować, bo za bardzo chcesz poznać ją bliżej, i odeślij do kolegi.
Jestem polem maków pod Monte Cassino.
– A potem, jak już będziesz ją dymał, to udawaj, że się nie znacie, żeby Marek się nie przypieprzał. No. To siódemeczka. Nie realizujesz własnych fantazji. – Uśmiecha się słodko i trzepocze rzęsami. – Bawisz się w to, co chce tester. Swoje zwichrowane marzenia spełniasz, gdy wchodzisz tam sam. Jak ci mówi: „zaskocz mnie”, to walisz mu jakiś scenariusz z bazy. – Znowu pochyla się w moją stronę. – Po prawdzie wcale niełatwo to zrealizować, bo promptowanie to zawsze w jakiejś części twoja fantazja… Ale wiesz… Bez nadmiaru podnietki. – Odchyla się na krześle i pakuje do buzi ogryzek. – Wafad ciągle pfybywa – mówi. – Jestefmy w fazie teftóf. Ale to fysftko się dowief na daily. Sam mowef zgłafaś. – Przełyka. – Zapamiętałeś?
Żewrakow zaszczyca mnie tylko przelotnym spojrzeniem, gdy pytam, jak to, co widziałem wczoraj, ma się do zasad. Zwłaszcza tych o doświadczeniach progowych i realizowaniu własnych fantazji.
– Z czym konkretnie masz problem? – pyta, przeglądając jakieś papiery.
– Nie powiedziałem, że… Po prostu… Jeśli pełna furii walka i brutalny, przedmiotowy seks, właściwie gwałt, nie są progowe, to nie wiem, gdzie leży granica – wyrzucam pospiesznie. – A jeśli dziewczyna nie mówi ci wprost, że tego chce, tylko że jest wkurzona i potrzebuje się wyżyć, to czy cały ten scenariusz nie jest realizacją twojej fantazji?
Zaczynam myśleć, czy to nie był jakiś pieprzony sprawdzian. Aleks gapi się na mnie z tym zimnym wyrazem twarzy.
– Dla ciebie z pewnością byłyby progowe – stwierdza chamsko.
Spuszczam wzrok. Podłożyłem się, sam jestem sobie winien.
– Facetowi nie napisałbym takiego promptu – mówi po chwili. – Zbyt realny. Dla dziewczyny to abstrakcja. Ale nie wszystko, co tu robimy, jest grzeczne. Lepiej, żebyś wiedział od początku. Nikt nie zginął, nawet nie został ranny. Nie było gwałtu.
Siedzę jak debil i milczę.
– Idź się przebrać i zastanów się, na co masz ochotę.
Wracam już w kombinezonie i mówię:
– Pokaż mi swój prompt rekrutacyjny.
Mądralo.
– Nie miałem żadnego promptu – odpowiada, zabierając się za kable. – Jestem tu od początku. Programowałem bebechy.
– To czemu teraz siedzisz tu?
– Każdy tu siedzi. Tu potrzeba najwięcej rąk do pracy.
– Pokaż mi coś z tego czasu, jak zaczynaliście.
– Nie – odpowiada stanowczo.
Zaczynam wyglądać jak Kraken.
– Wstydzisz się? – podpuszczam go.
– To było przed zasadami.
Podpina ostatni kabel i przenosi na mnie wzrok. Czeka.
– Pokaż mi – nie ustępuję.
Aleks mruży oczy. Już wiem, że mam przerąbane.
Spis treści
Część I
1 – Grzeczny chłopiec
2 – Ping-pong
3 – Ryby i choinka
4 – Fi jak Fiction
5 – Zasady
6 – Rosyjska ruletka
Redakcja: Aleksandra WrońskaKorekta: Elżbieta Rożkiewicz Projekt okładki: Tomasz BiernatSkład: Tomasz Biernat
Copyright by Magda Ostrowska 2025Copyright for the Polish Edition by Wydawnictwo Nocą,Warszawa 2025
Druk i oprawa:OSDW Azymut Sp. z o.o.Łódź, ul. Senatorska 31
