47,99 zł
Wszyscy myśleli, że jej pierwszą miłością był Heath Rocha.
Nie.
Jej pierwszą miłością było łyżwiarstwo.
Katarina Shaw nie miała znanego nazwiska, pieniędzy ani wsparcia rodziny, ale zawsze wiedziała, że jej przeznaczeniem jest zostać łyżwiarką olimpijską. Kiedy spotkała Heatha Rochę, samotnego dzieciaka, który utknął w systemie opieki społecznej, natychmiast poczuli niezwykłą więź, która uczyniła z nich potężny duet na lodzie. Trzymali się łyżwiarstwa – i siebie nawzajem – aby uciec od przeszłości. Zaczęli jako ukochani z dzieciństwa, skończyli jako mistrzowie tańca na lodzie. Urzekali buntowniczym stylem, a wyjątkowa chemia między nimi fascynowała tłumy. Do czasu gdy na igrzyskach olimpijskich szokujący incydent zniszczył ich burzliwą relację...
Dziesięć lat później nieautoryzowany film dokumentalny ponownie rozpala publiczną obsesję na punkcie Shaw i Rochy. Jeśli Kat chce, by jej historia „należała do niej”, musi przerwać milczenie.
Ludzie ich nienawidzili. Chcieli nimi być. Nie mogli oderwać od nich wzroku. A Kat i Heath niszczyli się nawzajem.
Layne Fargo – absolwentka women’s studies i bibliotekoznawstwa z zapleczem teatralnym tworzy historie, w których główną rolę odgrywają silne postacie kobiece. Jest autorką powieści wydanych w Polsce pt. „Faworyci”, czy „Profesorka” oraz współautorką książki „W tych szacownych murach”. Layne mieszka w Chicago wraz ze swoim partnerem, psami i stale powiększającą się kolekcją książek, które ma zamiar przeczytać przed śmiercią.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 466
Data ważności licencji: 8/23/2028
The Favorites to fikcja literacka. Postacie, miejsca i zdarzenia są dziełem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do miejsc, zdarzeń i osób żywych lub martwych jest przypadkowe.
Tytuł oryginału: The Favorites
Copyright © 2025 by Layne Fargo
All rights reserved
Published in the United States by Random House, an imprint and division of Penguin Random House LLC, New York
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Otwarte 2025
Copyright © for the translation by Daria Kuczyńska-Szymala
Opieka wydawnicza: Alicja Konieczka
Opieka redakcyjna: Anna Małocha, Dagmara Małysza
Przyjęcie tłumaczenia: Agnieszka Tabor
Promocja i marketing: Zuzanna Molińska
Projekt okładki: Rachel Ake
Adaptacja okładki na potrzeby polskiego wydania: Monika Drobnik-Słocińska
W projekcie okładki wykorzystano fotografie i grafiki z serwisów Getty Images (łyżwa), iStock (łyżwiarze, porysowany lód) oraz Shutterstock (brokat), a także grafikę stworzoną przez generatywną sztuczną inteligencję Adobe Firefly (stroje).
ISBN 978-83-8135-536-0
www.otwarte.eu
Dystrybucja: SIW Znak. Zapraszamy na www.znak.com.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Jan Żaborowski
CZĘŚĆ I
NADZIEJE
Kiedy skończyłam, podałam mu nóż.
Heath uniósł się i przyklęknął, a ja wyciągnęłam się na rozgrzanej przez niego pościeli, przyglądając mu się: lśniącym w świetle księżyca czarnym włosom, przygryzionej dolnej wardze, kiedy skupiał się na pierwszym nacięciu czubkiem noża. Był ode mnie o wiele dokładniejszy, wyrył zgrabne, wijące się linie pod moimi prostackimi krechami.
„Shaw & Rocha”– głosiły nacięcia, kiedy skończył. Za kilka dni te nazwiska pojawią się obok siebie na tablicy wyników naszych pierwszych mistrzostw USA w łyżwiarstwie figurowym. Tak zabrzmią podczas ceremonii rozdania medali oraz zostaną zapisane w gazetach i księgach rekordów. Wycięliśmy te litery na środku zagłówka mojego zabytkowego łóżka z drewna różanego na tyle głęboko, żeby nie dało się ich usunąć szlifowaniem.
Mieliśmy po szesnaście lat i olbrzymią pewność siebie.
Nasze torby były już spakowane na mistrzostwa krajowe, stroje i łyżwy poukładane obok drzwi sypialni. Choć czekaliśmy na tę chwilę od lat, pracując i przygotowując się do niej, tych kilka ostatnich godzin wydawało się torturą. Pragnęłam wyruszyć od razu.
I żałowałam, że będziemy musieli wrócić.
Heath odłożył nóż na stolik i usiadł obok mnie, by podziwiać nasze dzieło.
– Denerwujesz się? – szepnął.
Spojrzałam nad jego ramieniem na zdjęcia otaczające zdobione szprosami nieszczelne okno – były to fotografie mojej ulubionej łyżwiarki Sheili Lin. Dwukrotnej złotej medalistki olimpijskiej w parach tanecznych, żywej legendy. Sheila nigdy nie wyglądała na zdenerwowaną, nawet w obliczu ogromnego napięcia.
– Nie – odpowiedziałam.
Heath uśmiechnął się i wsunął dłoń pod moją powyciąganą bluzę z napisem GWIAZDY NA LODZIE 1996, w której zawsze spałam.
– Kłamczucha.
Najbliżej Sheili Lin byłam, siedząc w najwyższym rzędzie trybun podczas tamtego właśnie tournée. Tata postarał się zdobyć jej autograf na pamiątkowym zdjęciu, które również zdobiło mój ołtarzyk. Była kobietą i zawodniczką, jaką ja pragnęłam być – nie, kiedy dorosnę, ale najszybciej, jak to możliwe.
Kiedy Sheila i jej partner Kirk Lockwood wygrali pierwsze krajowe mistrzostwa, była nastolatką. Dla nas z Heathem będzie to wyzwanie, bo nigdy jeszcze nie startowaliśmy w mistrzostwach kraju. Zakwalifikowaliśmy się już w zeszłym sezonie, ale nie mieliśmy pieniędzy na podróż do Salt Lake City na zawody. Tym razem na szczęście mistrzostwa odbywały się w Cleveland, dokąd można się było w miarę szybko i w miarę tanio dostać autobusem linii Greyhound. Byłam przekonana, że te zawody zmienią dla nas wszystko.
Miałam rację. Tylko że nie tak, jak to sobie wyobrażałam.
Heath pocałował mnie w ramię.
– Cóż, ja się denerwuję. Startuję z Katariną Shaw – wymówił moje imię powoli, z czcią, jakby je smakował. – A ona potrafi wszystko.
Patrzyliśmy na siebie w półmroku, z tak bliska, że nasze oddechy się łączyły. Później będziemy z tego słynąć: przeciągania momentu przed pocałunkiem, aż staje się to nieznośne, aż każdy widz czuje, że przyśpiesza mu puls: czyste pragnienie odbite w naszych oczach.
Ale tam to była choreografia. A to tutaj było prawdziwe.
Usta Heatha w końcu dotknęły moich warg – delikatnie, bez pośpiechu. Wydawało się nam, że mamy przed sobą całą noc.
Kiedy usłyszeliśmy kroki, było już za późno.
Nicole Bradford, blondynka w średnim wieku, w błyszczącym sweterku i mocnym makijażu, siedzi przy wyspie w bielutkiej kuchni jak z marzeń w domu na przedmieściach.
NICOLE BRADFORD (trenerka łyżwiarstwa): Zawsze jest szał po zimowej olimpiadzie. Te wszystkie dziewczynki, które uważają, że ich przeznaczeniem jest zostać gwiazdą. Choć zwykle nie są o tym aż tak przekonane, jak Katarina Shaw.
Zdjęcia rodzinne, na których widać Katarinę jako dziewczynkę w różnych kostiumach łyżwiarskich. Na jednym z nich stoi przed ścianą pokrytą fotografiami Sheili Lin i naśladuje jej pozę ze zdjęcia pośrodku.
NICOLE BRADFORD: Podczas pierwszej lekcji Katarina oznajmiła, że będzie tak słynną łyżwiarką jak Sheila Lin. Pozostałe dziewczynki od razu ją znienawidziły.
Czteroletnia Katarina jeździ sama na łyżwach z poważnym wyrazem twarzy, włosy ma spięte w dwa potargane kucyki.
NARRATOR: Choć jej nazwisko stało się synonimem jazdy figurowej w parach tanecznych, Katarina Shaw przez pierwsze lata występowała jako solistka, ponieważ nie było chłopców, którzy mogliby być jej partnerami.
Ellis Dean siedzi na stołku przy eleganckim barze z kieliszkiem martini w ręku. Jest po czterdziestce, ma szelmowski uśmiech i zadbaną fryzurę.
ELLIS DEAN (były łyżwiarz figurowy): Coraz mniej facetów chce startować w parach tanecznych. W sportowych są przynajmniej skoki plus wyrzucanie w powietrze ładnych dziewczyn i łapanie ich za krocze. O ile się to akurat lubi.
NARRATOR: Pary taneczne to chyba najbardziej niezrozumiana dyscyplina łyżwiarstwa figurowego.
Archiwalne nagranie par tanecznych konkurujących na zimowych igrzyskach olimpijskich w Innsbrucku w Austrii w 1976 roku – ta dyscyplina po raz pierwszy znalazła się wtedy na olimpiadzie.
NARRATOR: Oparty na tańcu towarzyskim taniec na łyżwach skupia się na skomplikowanych krokach i bliskim kontakcie między partnerami, a nie na akrobatycznych podnoszeniach czy wysokich skokach jak w innych konkurencjach łyżwiarstwa figurowego.
ELLIS DEAN: Mnóstwo łyżwiarek zaczyna trenować ze swoimi braćmi, bo to jedyni faceci, którzy dają się do tego przymusić. Ale dla Kat Shaw nie było takiej opcji.
Drzwi otwarły się gwałtownie i pokój wypełniła mieszanina dymu z papierosów Marlboro, zapachu Jima Beama i odoru ludzkiego ciała.
Mój starszy brat Lee.
Zerwaliśmy się z Heathem. Mój brat nie życzył sobie Heatha u nas w domu, a co dopiero w moim pokoju. Ale to jedynie prowokowało nas do wymyślania coraz bardziej wyrafinowanych sposobów przemycania go do środka. Kiedy Lee był trzeźwy – a to nieczęsto się zdarzało – ograniczał swój sprzeciw do pogardliwych uwag, ewentualnie rzucenia jakimś przedmiotem o ścianę.
A gdy był pijany? Wtedy nic go nie hamowało.
– Co on, do cholery, tutaj robi? – Lee chwiejnym krokiem przestąpił próg. – Mówiłem ci…
– A ja ci mówiłam, żebyś nie właził do mojego pokoju.
Wcześniej zwykle zamykałam drzwi na wytarty mosiężny klucz i zostawiałam go w zamku, żeby Lee nie mógł nas podglądać przez dziurkę. Ale kiedyś wyważył drzwi kopnięciem i wyłamał zamek.
– To jest mój dom. – Lee wysunął palec w kierunku Heatha. – A on nie jest tu mile widziany.
Heath zasłonił mnie sobą, płynnie, jakby to był krok w tańcu, i uśmiechnął się w sposób, który oczywiście jeszcze bardziej rozwścieczył Lee.
– Katarina życzy sobie mojej obecności – powiedział. – Podobnie jak…
Lee rzucił się, chwycił Heatha za ramię i pociągnął go na korytarz.
– Przestań! – wrzasnęłam.
Heath złapał się framugi, wbijając paznokcie w popękaną listwę. Jako aktywny sportowiec był w o wiele lepszej formie niż Lee, ten jednak był sporo wyższy i dużo cięższy. Jedno brutalne szarpnięcie i Heath musiał puścić.
– Lee! Dosyć tego!
Nie po raz pierwszy żałowałam, że nie mamy sąsiadów na tyle blisko, by usłyszeli awanturę i zadzwonili po policję. Nasz dom znajdował się na odludziu i graniczył ze starym lasem i zimną taflą jeziora Michigan.
Nikt nie przybędzie nam na pomoc.
Ruszyłam za nimi, pociągnęłam Lee za kołnierz koszulki, chwyciłam go za tłuste włosy, robiłam wszystko, żeby go powstrzymać. Dźgnął mnie łokciem w żebra, aż poleciałam do tyłu.
Heath mocno przydepnął mu palce stóp, Lee cisnął nim o poręcz. Byli blisko – zdradziecko blisko – szczytu schodów.
Przed oczami przeleciały mi koszmarne obrazy: Heath skulony na dole schodów i rozlewająca się kałuża krwi. Kości przebijające skórę, roztrzaskane tak, że nigdy już nie stanie na nogach, a co dopiero na łyżwach.
Zerwałam się z podłogi i wbiegłam do pokoju.
Nie uświadamiałam sobie, co robię, dopóki zaraz potem nie przystawiłam bratu noża do twarzy.
– Zabierz od niego swoje łapska. – Przytknęłam ostrze do jego porośniętego zarostem policzka. Spojrzał na nóż i powoli się uśmiechnął. Nie wierzył, bym była zdolna go skrzywdzić.
Ale Heath znał mnie lepiej.
– Katarino. – Gdy Heath mówił cicho, jego głos wydawał się bardziej ochrypły, jakby każde słowo przeciskało się niczym powiew wiatru przez gałęzie. – Proszę. Odłóż ten nóż.
To był tylko mały nóż kuchenny, który wzięłam przedtem z pełnej kurzu szuflady w kuchni. Wystarczająco ostry, by zrobić nacięcia w drewnie, ale nie żeby kogoś poważnie pokaleczyć czy zabić. Mimo to chciałam zranić Lee, chociaż trochę. Na tyle, by zaczął się mnie bać.
Spojrzałam na Heatha, jakbyśmy stali pośrodku lodowiska i zaraz miała zabrzmieć nasza muzyka. Gotów?
Skrzywił się i potrząsnął głową. Wytrzymałam jego spojrzenie, zaciskając dłoń na trzonku noża. Wiedziałam, że uznał to za beznadziejny pomysł – ale wiedziałam też, że innego nie ma.
Opuścił podbródek, niemal niepostrzeżenie. Gotów.
Przyskoczyłam do Lee i przesunęłam ostrzem po jego bicepsie. Wydał z siebie wściekły okrzyk i puścił Heatha, żeby móc zamierzyć się na mnie. Udało mi się zrobić unik, ale upuściłam nóż, kiedy przemykałam obok brata, by zbiec po schodach. Heath gwałtownie otworzył drzwi frontowe, wpuszczając podmuch zimnego powietrza, a potem wyszedł za próg, żeby poczekać na mnie.
Lee sypnął bluzgami, kiedy potknął się na ostatnim schodku i runął jak długi w holu. Biegłam przez dom, wpatrzona w Heatha. Już prawie byłam przy drzwiach.
Lecz Lee dotarł tam pierwszy. Jedną ręką zatrzasnął drzwi i zasunął zasuwkę.
Drugą przycisnął nóż do mojej szyi.
NICOLE BRADFORD: Katarina i Heath poznali się na lodowisku, ale on nie był łyżwiarzem figurowym.
NARRATOR: Heath Rocha wychowywał się w rodzinach zastępczych. W wieku dziesięciu lat miał już za sobą pobyt u sześciu różnych rodzin.
NICOLE BRADFORD: Nie wiem, jak wyglądało życie rodzinne Heatha, więc nie chciałabym rzucać żadnych oskarżeń. Powiem tylko, że jego rodzice zastępczy nie wydawali się zbyt… zaangażowani. Pojawił się na lodowisku, bo jakaś organizacja charytatywna oferowała program sportowy dla dzieci z okolicy.
Powolne zbliżenie na zdjęcie grupy chłopców w strojach do hokeja, a wśród nich dziesięcioletni Heath. Jest jedynym dzieckiem na zdjęciu, które nie jest białe.
NICOLE BRADFORD: Heath zapisał się na hokej, a po zajęciach został na lodowisku, jakby nie miał ochoty wracać do domu. Myślał, że nikt nie widzi, i usiadł sobie na widowni, żeby patrzeć na jeżdżącą Kat. Widać było, że wpadła mu w oko. To było słodkie.
Zdjęcie dziewięcioletniej Katariny ćwiczącej na lodowisku North Shore w Lake Forest w Illinois. Zbliżenie pokazuje zamazaną postać na trybunie za jej plecami. To Heath.
NICOLE BRADFORD: Zaprzyjaźnili się, a on zaczął bywać u niej w domu na obiadach. A nawet nocował u Shawów. Katarina przez kilka miesięcy nie wspominała o swoim pragnieniu startowania w parze tanecznej, myślałam, że z tego zrezygnowała i była gotowa skupić się na karierze solistki. Powinnam była wiedzieć, że ona się tak łatwo nie poddaje.
Widok jeziora Michigan z zamarzniętymi falami w środku zimy.
NARRATOR: Katarina w tajemnicy uczyła Heatha jazdy figurowej na jeziorze w pobliżu swojego domu.
ELLIS DEAN: Zacząłem jeździć w wieku siedmiu lat i to było późno. Heath Rocha miał prawie jedenaście.
Jane Currer, siedemdziesięciolatka o surowym spojrzeniu, z kręconymi, ufarbowanymi na rudo włosami i z jedwabną apaszką w kontrastowym kolorze, siedzi na skraju lodowiska w Centrum Olimpijskim w Colorado Springs.
JANE CURRER (amerykańska jurorka łyżwiarstwa figurowego): Choć łyżwiarze w parach tanecznych osiągają mistrzostwo w późniejszym wieku, to ci, którzy rozpoczynają treningi powyżej pewnego wieku, są bez szans. Podstawowe umiejętności są fundamentem późniejszego sukcesu.
NICOLE BRADFORD: Przyznam, że byłam sceptyczna. Dopóki nie zobaczyłam, jak razem jeżdżą.
Nie opierałam się już, kiedy Lee pociągnął mnie po schodach, a potem wrzucił do mojego pokoju. Gdy tylko jego chwiejne kroki ucichły w korytarzu, podbiegłam do okna. Heath stał na trawniku na dole, boso na pokrytej szronem trawie. Widać było jego ulgę, kiedy mnie zobaczył.
Jak na styczeń na zewnątrz było całkiem przyjemnie: na ziemi nie leżał śnieg, jezioro jeszcze nie zamarzło. Heath bywał wyganiany w o wiele gorszą pogodę. Zwykle zrzucałam mu rzeczy – ubranie, jedzenie, koc – ale Lee się zorientował i przyśrubował okno na stałe.
Heath pomachał mi, a potem odwrócił się i ruszył w stronę lasu. Lee nie mógł już zamknąć mnie w pokoju na klucz, ale i tak byłam jak uwięziona, dopóki nie zasnął, co następowało między północą a świtem. Wiedziałam, gdzie Heath skrywa się w takie noce jak ta, i nie mogłam pozwolić, żeby brat się dowiedział.
Przycisnęłam dłonie do szyby, jakbym mogła dotknąć Heatha na odległość, i trzymałam je tam, dopóki nie zniknął za powykręcanymi gałęziami robinii. Wtedy oderwałam ręce od okna, zostawiając czerwony ślad na szybie.
Miałam nadzieję, że mój brat nadal krwawi.
Od śmierci ojca to Lee był głową rodziny – choć był ode mnie zaledwie pięć lat starszy i ledwo potrafił zaopiekować się sam sobą – i uważał, że Heath ma na mnie zły wpływ. Ciekawe, że martwił go Heath, a sam co tydzień sprowadzał do domu inną dziewczynę. Spędziłam niezliczone noce z poduszką przyciśniętą do uszu, żeby zagłuszyć dźwięki ewidentnie udawanych orgazmów tych biedaczek.
Media lubią przedstawiać nasze pierwsze lata z Heathem jako jakąś gównianą wersję Kwiatów na poddaszu: że wychowywaliśmy się razem jak rodzeństwo (to nieprawda), że nikt nie kontrolował tego, jak odkrywamy wzajemną namiętność (żeby).
Czy chcecie w to wierzyć, czy nie, prawda jest taka, że w wieku szesnastu lat Heath i ja wciąż byliśmy prawiczkami. Oczywiście, całowaliśmy się, dotykaliśmy, ściągaliśmy ubranie, żeby nawzajem poczuć swoją skórę. Wiedzieliśmy, jak sprawić, by to drugie gwałtownie wciągało powietrze, jęczało i drżało z rozkoszy. Wiedziałam, że on chciał pójść dalej. I ja też.
W pewnym sensie czekanie z tym było absurdem. Ostatecznie byliśmy sobie tak bliscy, że nawet dorosłym w wieloletnich związkach to się rzadko zdarza. Chodziliśmy razem do szkoły, jeździliśmy razem na łyżwach, spędzaliśmy ze sobą niemal całe dnie – i noce również, jeśli tylko udało się przemknąć obok mojego brata.
Mimo to czekająca nas podróż na zawody krajowe miała być pierwszą okazją, kiedy będziemy naprawdę sam na sam. Teoretycznie mieliśmy trenerkę, ale tak naprawdę nie stać nas było na opłacanie Nicole. Ojciec w testamencie podzielił wszystko równo między mnie i Lee, w tym dom, ale ja nie mogłam korzystać z mojej połowy majątku, dopóki nie skończę osiemnastu lat.
Nicole pomagała mnie i Heathowi, ile mogła – załatwiając nam dorywcze prace na lodowisku, żebyśmy mogli korzystać z tafli, albo przygotowując choreografię, bo nie stać nas było na wynajęcie profesjonalisty – ale nie mogliśmy prosić, żeby zrezygnowała z kilku dni płatnych lekcji i towarzyszyła nam na zawodach. Więc jechaliśmy sami i mieliśmy mieszkać kilka dni w obskurnym motelu, gdzie zarezerwowaliśmy pokój, bo oficjalne kwatery dla zawodników były zbyt drogie.
Każda normalna nastolatka wykorzystałaby brak przyzwoitki. Ale ja nie byłam normalną nastolatką. Chciałam zostać mistrzynią olimpijską i nie miałam zamiaru robić niczego, co mogłoby temu zagrozić. Jak choćby zadźgać własnego brata, nawet jeśli sobie na to zasłużył. Albo zajść w ciążę i z konieczności wydać na aborcję nasze kurczące się fundusze na treningi.
Wszyscy sądzą, że Heath Rocha był moją pierwszą miłością. Nie był.
Moją pierwszą miłością było łyżwiarstwo.
To się zaczęło w lutym 1988 roku – podczas zimowych igrzysk olimpijskich w Calgary. Miałam cztery lata i mimo późnej pory, zamiast spać, oglądałam do końca występy par tanecznych.
Lin i Lockwood byli ostatnią parą, która miała pojawić się na lodzie. Kiedy przyjęli startowe pozy na środku lodowiska, czekając na pierwsze dźwięki muzyki do swojego programu, kamerzysta zrobił zbliżenie – mijając Kirka w obcisłym kostiumie i z wyżelowanymi włosami, by skupić się na twarzy Sheili.
Łyżwiarze, którzy występowali przed nimi, sprawiali wrażenie, jakby ledwo panowali nad nerwami, jakby modlili się do swoich bogów, żeby wszystkie te lata ciężkiej harówy opłaciły się i przyniosły olimpijskie zwycięstwo.
Ale nie Sheila Lin. Delikatny uśmiech przemknął po jej wargach pomalowanych na ten sam rubinowy kolor, który miały kamienie zdobiące jej czarne włosy. Nawet będąc dzieckiem z zerowym pojęciem o sporcie, wiedziałam, że wygra. Sheila wyglądała tak, jakby już zwyciężyła – jakby miała już na szyi złoty medal i wbiła właśnie płozę łyżwy w drgające jeszcze zwłoki konkurencji.
Nie zostałam łyżwiarką z powodu dziecięcej fantazji o noszeniu cekinów i wirowaniu jak śliczny mały bączek. Zostałam łyżwiarką, bo chciałam czuć właśnie to.
Siłę. Pewność siebie. Być wojowniczką w lśniącym stroju. Byłam do tego tak przekonana, że mogłabym spełnić to marzenie samą siłą woli.
Łyżwiarstwo było moją pierwszą miłością, ale w kolejnych latach stało się czymś więcej. Tylko w tym byłam dobra – tylko dzięki temu mogłam przetrwać, uciec od ponurego, rozpadającego się domu, od brata i jego ataków wściekłości. A jeśli będę pracować wystarczająco ciężko, jeśli będę wystarczająco dobra… pewnego dnia stanę się tak nietykalna, jak Sheila Lin.
Zawody krajowe stanowiły pierwszy krok, początek wszystkiego. Wpatrując się w cienie za oknem sypialni, mówiłam sobie, że Heath i ja wkrótce uwolnimy się od tego miejsca.
I cokolwiek się stanie, będziemy razem.
Słońce już wstawało, kiedy udało mi się wymknąć z domu.
Lee leżał na brzuchu na kanapie w salonie. W kominku pełno było papierosowych niedopałków, a butelki po alkoholu zostawiły okrągłe ślady na parkiecie. Tak właśnie mój brat wyobrażał sobie idealny wieczór.
Poranek był spokojny i rześki, panowała cisza poza delikatnym chlupotem fal i chrzęstem żwiru podjazdu pod moimi stopami. Przyspieszyłam i przetruchtałam obok ubłoconego pickupa Lee, żeby ruszyć ścieżką, którą po ciemku poszedł Heath.
Mój rodzinny dom znajdował się na odległym przedmieściu Chicago – położonym bliżej granicy z Wisconsin niż miasta – zwanym Wzgórzami z powodu niewielkiego wyniesienia ponad płaską jak naleśnik okolicę. Ludzie sprowadzili się tutaj pod koniec XIX wieku z powodu pożarów i strajków robotniczych, kiedy to co bogatsze łajzy uciekły ze śródmieścia, by szukać bezpieczeństwa na północnym brzegu jeziora Michigan. Moja rodzina mieszkała tu od dekad.
Któryś z prapradziadów kupił duży teren nad samą wodą, kiedy był tu tylko piach i dęby barwierskie, zginające się wpół od chłoszczącego je wiatru znad jeziora. Pokolenie później kolejny Shaw zbudował dom tuż przy brzegu i pozostawił z tyłu połać lasu, żeby odgrodzić się od przyszłych wścibskich sąsiadów.
Sam dom to dość skromny budynek: prosty, wiejski, z kamienia, z paroma neogotyckimi zdobieniami. To ziemia jest cenna. Mniej więcej co dziesięć lat deweloperzy węszą dokoła i oferują mnóstwo pieniędzy, a kolejny Shaw mówi im, żeby spadali, czasem w typowy dla Środkowego Zachodu bierno-agresywny sposób, a czasem posiłkując się strzelbą.
Widać, skąd ten mój zawzięty charakter.
Kiedy byłam mała, nienawidziłam tego domu. Sypał się już i porastał pajęczynami, gdy odziedziczyli go rodzice, a mama umarła, zanim zdążyła zrealizować swój plan generalnego remontu. Jeśli nie byłam w szkole albo na lodowisku, zwykle biegałam na zewnątrz – najpierw sama, a potem z Heathem u boku. Kiedy było ciepło, naszym ulubionym miejscem było jezioro. Brodziliśmy w wodzie, wspinaliśmy się na skały, żeby obserwować żaglówki i frachtowce, i rozpalaliśmy ognisko na wąskim pasie piasku, który pełnił rolę prywatnej plaży.
Gdy pogoda się zmieniała, wycofywaliśmy się do stajni. Wszyscy wciąż tak nazywali ten budynek, chociaż nie było w nim koni już dziesiątki lat przed narodzinami mojego ojca. Wzniesiony z tego samego szarego kamienia co dom, mieścił się przy północnej granicy posiadłości, tuż obok rodzinnego cmentarza. Lee unikał tego zakątka, nigdy nie odwiedzał grobów rodziców, nawet w ich urodziny czy rocznice śmierci.
Kiedy Lee wyrzucił Heatha z domu niecałą godzinę po pogrzebie ojca, to była idealna kryjówka. Przez całe tygodnie przemycałam mu tam różne rzeczy: świece, drewno opałowe, stary materac, który wyciągnęłam z piwnicy, a nawet radiomagnetofon na baterie.
Gdy tego ranka weszłam do stajni, zorientowałam się, że Heath nie wyspał się tak samo jak ja. Przesunął materac do najcieplejszego boksu, z dala od potłuczonego świetlika, który służył jako prowizoryczny komin, i słuchał nokturnu Debussy’ego ze stacji z muzyką klasyczną, którą włączał, kiedy nie mógł zasnąć. Z ogniska został tylko popiół i choć słońce zaczęło już topić szron na resztkach szyby, wciąż było tak zimno, że mój oddech zmieniał się w obłoczki pary.
Przyniosłam najcieplejszą kurtkę Heatha, którą otuliłam mu ramiona, i położyłam się obok. Otworzył oczy, a ja nawet w półmroku dostrzegłam, że prawe oko ma zasinione. Purpurowy kwiat rozkwitał między rzęsami a kością policzkową.
Przesunęłam opuszkami palców po opuchliźnie. Musiało go boleć, ale Heath tylko westchnął i przysunął się do mojej dłoni.
– Zamorduję Lee – oznajmiłam.
– Nie jest źle. – Heath szczękał zębami, kiedy mówił. Ściągnęłam buty i zaczęłam rozcierać odzianymi w wełniane skarpety stopami jego przemarznięte palce. – Przypudrujesz mi to jakoś na zawody?
Pokiwałam głową, choć nie byłam pewna, czy wodnisty korektor z drogerii z mojej kasetki do makijażu podoła zadaniu.
– Prawie odmroziłem sobie tutaj tyłek, ale to chyba pomogło zahamować opuchliznę. – Odsunął mi włosy do tyłu, wplątując w nie palce. – Cieszę się, że tobie nic nie zrobił.
Lee już dawno się zorientował, że najlepszym sposobem dokuczenia mi było krzywdzenie Heatha.
Heath zawsze zachowywał spokój, spływały po nim obraźliwe słowa i ciosy, choćby najpoważniejsze. Kiedyś Lee tak mocno popchnął go na ścianę, że Heath stracił na chwilę przytomność, a gdy przerażona w końcu go ocuciłam, wzruszył tylko ramionami i stwierdził, że mogło być gorzej.
Choć byliśmy sobie bliscy, nie wiedziałam nic o wcześniejszym życiu Heatha. Według świadectwa urodzenia przyszedł na świat w Michigan i nosił nazwisko matki. Miejsce, w którym powinno widnieć nazwisko ojca, było puste. Nazwisko Rocha jest hiszpańskie, a może portugalskie – to jedyna konkretna wskazówka co do jego pochodzenia. Większość ludzi na Środkowym Zachodzie patrzyła na brązową skórę Heatha i jego ciemne włosy i zakładała, że albo jest z Meksyku, albo z Bliskiego Wschodu (wyciągając z tego kolejne niezbyt przychylne wnioski).
Heath nic nie wiedział o swoich biologicznych rodzicach i upierał się, że wcale nie chce ich szukać. Nigdy nie byłam w jego domu zastępczym, przysadzistym bungalowie w kolorze sepii przy torach kolejowych, który nie wyglądał na zdolny do pomieszczenia tych wszystkich ludzi, którzy tam mieszkali. Kiedy Heath wprowadził się do nas latem przed ósmą klasą, ojciec dał mu dawny pokój Lee, który ten zamienił na paskudne, dzielone z kolegami mieszkanie bliżej miasta, gdy tylko skończył osiemnaście lat. Heath gapił się na zagracone i pełne przeciągów pomieszczenie, jakby to był królewski pałac, a ja uświadomiłam sobie, że to musiał być w jego życiu pierwszy raz, kiedy miał dla siebie cały pokój.
Nie lubił mówić o swojej przeszłości, a ja nie chciałam być wścibska. Wiedziałam tylko, że jeśli życie z Lee Shawem było dla niego poprawą, to to, co znosił wcześniej, musiało być prawdziwym koszmarem.
– Zamordowanie brata to chyba jednak byłaby przesada. – Heath nie trząsł się już tak bardzo, więc mówił wyraźniej. – Ale zagłosowałbym za poprzecinaniem mu opon.
– Mam lepszy pomysł – odpowiedziałam. – Sprawdź kieszenie.
Heath pogrzebał w kurtce, aż rozległ się metaliczny brzęk. Uśmiechnął się powoli, unosząc kluczyki do pickupa Lee.
Nie miałam jeszcze prawa jazdy. Ale Heath zrobił swoje w poprzednie wakacje.
– Teraz to on nas zamorduje – powiedział Heath.
– Nie, jeśli wyjedziemy, zanim się obudzi.
Z kluczykami w dłoni Heath ujął moją twarz i pocałował mnie. Poczułam na policzku chłód metalu.
– Co ja ci mówiłem, Katarino Shaw?
Uśmiechnęłam się i odwzajemniłam pocałunek.
– Że potrafię wszystko.
NICOLE BRADFORD: Na początku Heath wydawał się beznadziejny. Dzięki treningom hokeja umiał jeździć szybko, ale brakowało mu finezji. Łyżwiarstwo figurowe polega na jeździe na krawędziach, cięciu nimi tafli lodu precyzyjnie i pod pełną kontrolą.
Wideo nagrane przez panią Bradford podczas jednego z pierwszych wspólnych treningów pokazuje Katarinę i Heatha, jak próbują zwykłej przekładanki do przodu, trzymając się za ręce.
NICOLE BRADFORD: Ale było… to coś między nimi.
Heath potyka się o własne płozy, starając się dostosować do rytmu Katariny. Ona ściska go za rękę. Chłopiec przestaje skupiać się na własnych stopach, tylko patrzy na nią. I zaczynają jechać w idealnej synchronizacji.
NICOLE BRADFORD: Zupełnie jakby czytali sobie w myślach. Jego technika wymagała mnóstwa pracy. Ale nigdy nie widziałam kogoś, kto pracowałby tak ciężko, jak Heath.
ELLIS DEAN: Wyobraźcie sobie, w jak kiepskim trzeba być stanie, żeby opanować olimpijski sport, byle tylko móc z kimś przebywać.
NICOLE BRADFORD: Zanim skończyli trzynaście lat, snułam śmiałe plany: zawody krajowe, światowe, a może nawet olimpiada. Sama nie zaszłam tak daleko.
Katarina i Heath machają z podium na zawodach regionalnych.
NICOLE BRADFORD: Pewnego popołudnia zastałam ich oboje na ławce przy lodowisku. Obejmowali się i przez moment myślałam, że może oni… [odchrząkuje]. W każdym razie okazało się, że płaczą. Oboje byli tak zdenerwowani, że pomyślałam, że ktoś umarł.
Seria niepozowanych zdjęć z młodziutką Katariną i Heathem na lodowisku i u Shawów: brodzących w jeziorze, robiących gwiazdy na trawniku, owiniętych kocami przed telewizorem.
NICOLE BRADFORD: Wreszcie udało mi się na tyle uspokoić Heatha, by mógł powiedzieć, że zostanie przeniesiony do kolejnego domu zastępczego, wiele godzin drogi stamtąd. Miał wyjechać w ciągu kilku dni.
JANE CURRER: Wyjazd pana Rochy oznaczałby najprawdopodobniej, że pani Shaw musiałaby zrezygnować z łyżwiarstwa, chyba że udałoby jej się znaleźć innego partnera. Odkąd przeszła do par tanecznych, jej ciało nabrało… kształtów niezbyt odpowiednich do skoków, jakich wymaga się od solistek.
NICOLE BRADFORD: Mnie też było przykro. Ale co mogłam zrobić? Myślałam, że to koniec. A następnego dnia oni wchodzą, trzymając się za ręce i uśmiechając szeroko. I Katarina mówi, że Heath jednak nigdzie nie wyjedzie.
Zdjęcie Katariny i Heatha stojących po obu stronach ojca Katariny przed ośrodkiem sportowym Rosemont Horizon po rewii w ramach tournée „Gwiazdy na Lodzie 1996” z udziałem Lin i Lockwooda. Pan Shaw obejmuje dzieci, wszyscy troje promiennie się uśmiechają.
NICOLE BRADFORD: Przekonała ojca, żeby został prawnym opiekunem chłopca.
Ogrzewanie w chevrolecie Lee nie działało, a lodowaty wiatr wciskał się przez popękane uszczelki okien. Mimo to moje wspomnienia z tamtej jazdy z Heathem są pełne ciepła.
Nasze dłonie w rękawiczkach złączone na drążku skrzyni biegów i zimowe słońce pieszczące nam twarze, kiedy śpiewaliśmy razem z Savage Garden i Semisonic lecącymi z radia. Ciepło rozchodzące się w mojej piersi i niżej za każdym razem, gdy Heath odwracał się, żeby się do mnie uśmiechnąć.
Po wielu milach wśród ściernisk po kukurydzy, mlecznych farm i przemysłowych kominów wreszcie na horyzoncie pojawiło się Cleveland. Dotarliśmy kilka godzin wcześniej, niż gdybyśmy pojechali autobusem – akurat na czas, żeby wziąć udział w otwartym treningu na lodowisku.
Gdy wchodziliśmy do środka – pomimo nieumytych włosów związanych w byle jaki kucyk i smaku przepalonej kawy ze stacji benzynowej na języku – czułam się jak gwiazda, co teraz wydaje mi się żałosne. Kompleks sportowy w Cleveland w stanie Ohio nie jest eleganckim miejscem. Ale tamtego dnia, patrząc na wznoszące się rzędy niebieskich siedzeń trybuny, czułam, że wreszcie dotarłam, gdzie trzeba.
Kiedy rozciągaliśmy się po nieprzespanej nocy i wielu godzinach jazdy w lodowatym pickupie, obserwowałam – i oceniałam – pozostałych łyżwiarzy.
Od razu zauważyłam zeszłorocznych srebrnych medalistów, Paige Reed i Zachary’ego Branwella, dwoje schludnych jasnowłosych nordyków z Minnesoty. Prezentowali pozazdroszczenia godną technikę, ale choć byli parą zarówno na lodzie, jak i poza nim, było między nimi tyle żaru, co między dwiema nieopieczonymi kromkami chleba tostowego. Paige na dodatek oszczędzała lewą nogę, bo doznała przed sezonem kontuzji.
Pozostałych dwóch par nie znałam. Albo byli pierwszy raz na zawodach krajowych, jak my, albo zdobyli tak niski wynik w zeszłym roku, że nie załapali się na transmisję. Jedną z tych par tworzyli chuda, pozbawiona biustu dziewczyna i piegowaty chłopak. Nie stanowili konkurencji, mieli przyzwoite krawędzie, ale brakowało im płynności ruchów, a do tego trzymali się na odległość ramienia, jakby tańczyli na balu gimnazjalnym.
Ostatnia para – oboje z kucykami: on z ciemnym i związanym wstążką jak u dawnego arystokraty, ona: platynowy blond i tak ciasno upięty, że wyglądała jak rozwódka po liftingu – nie byli źli, ale między nimi też nie było chemii. Jechali raczej obok siebie, a nie ze sobą.
Pomyślałam, że możemy ich z Heathem pokonać, i poczułam mrowienie w piersi.
W tym momencie zabrzmiały w głośnikach trąbki big bandu i na lodzie pojawiła się kolejna para.
Zamiast strojów do treningu mieli na sobie kostiumy i pełny makijaż. Dziewczyna ubrana była w sukienkę retro, która lśniła niczym błękitna kula dyskotekowa. Jej partner miał na sobie dopasowane kolorystycznie szelki na czarnej koszuli, idealnie skrojonej, podkreślającej jego nienaganne kształty. Nie rozgrzewali się ani nie ćwiczyli programu. Oni po prostu występowali, kończąc każdy krok uśmiechem, jakby widownia była wypełniona zachwyconą publicznością.
To była prawdziwa konkurencja.
Obróciłam pierścionek na palcu, próbując zapanować nad nerwami. Od pierwszych zawodów w juniorach młodszych miałam przy sobie na szczęście diamentowy pierścionek zaręczynowy mamy w stylu art deco. Gdy byłam mała, zawieszałam go sobie na szyi na łańcuszku. Kiedy miałam szesnaście lat, pasował już na mój środkowy palec i zaczęłam nosić go cały czas, bo wiedziałam, że jeśli Lee go dopadnie, to zastawi w lombardzie, a pieniądze przepije.
– Nie przejmuj się nimi – powiedział Heath. Zawsze odgadywał moje nastroje, jakby czytał prognozę pogody. – Musimy pojechać najlepiej, jak możemy, to jest najważniejsze.
Nie interesowało mnie „najlepiej, jak możemy”, interesowało mnie „najlepiej”. Od tak dawna byliśmy najlepsi na naszym małomiasteczkowym lodowisku, że przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie. Jeśli chcieliśmy się rozwijać – jeśli chcieliśmy zostać sportowcami na poziomie olimpijskim – to potrzebowaliśmy bodźców i wyzwań. I takie perfekcyjne wyzwanie mijało nas właśnie w blasku błękitnych cekinów.
Wzięłam Heatha za rękę i wyszliśmy na lód. Objechaliśmy lodowisko kilka razy, a tamta para skończyła swój program i przecięła taflę z powrotem na sam środek. Ich muzyka znowu zabrzmiała i powtórzyli układ, krok po kroku, uśmiech za uśmiechem. Nawet się nie zadyszeli.
Heath uniósł brwi, jakby pytał: „My też?”.
Uśmiechnęłam się i przyciągnęłam go do siebie. Nie poprawiłam jego dłoni, którą objął mnie w talii nieco za nisko.
Zaczęliśmy, wirując po tafli i dopasowując nasze ruchy do muzyki. W ten sposób przedłużaliśmy w domu treningi – przychodziliśmy wcześniej i improwizowaliśmy do dowolnej muzyki, jaką akurat grano, czy to były popowe piosenki z Top 40 puszczane na cały regulator podczas publicznych ślizgawek, czy też hałaśliwe melodyjki z kreskówek, towarzyszące imprezom urodzinowym dzieci.
Dopasowaliśmy kroki do pompatycznej harmonii trąbek na początku, a potem przyśpieszyliśmy razem z basowymi smyczkami. Obracaliśmy się coraz szybciej, kucyk mi się rozplątał, luźne kosmyki uderzały mnie w twarz, zupełnie zapomniałam o zawodach. Przez kilka błogosławionych chwil byłam tylko ja i on, tylko lód, nasze płozy i rytm.
I nagle wypadłam z ramion Heatha.
Rozłożyłam się twarzą do dołu, z biodrem pod dziwnym kątem i lodem parzącym mnie w gołe dłonie. Starty lód sypnął mi do oczu, kiedy czyjeś łyżwy zatrzymały się tuż przed moim nosem.
– Wszystko okej? – zapytał głos z góry.
Łyżwy były tak czyste, że wyglądały na nowiutkie – lśniąca biała skóra, starannie związane sznurówki. Czyściłam swoje łyżwy co wieczór przed pójściem spać, ale nigdy nie były tak idealne.
– Katarino – odezwał się Heath. Czułam jego oddech tuż przy uchu. – Możesz wstać?
Zamrugałam i śnieg na moich rzęsach zaczął się rozpuszczać. A może to były łzy, nie byłam pewna. Wpatrywałam się w tamte łyżwy, bardzo uważnie. Miały coś wygrawerowane na płozach. Słowa, delikatną, zwiewną czcionką. Nazwisko.
Jej nazwisko.
Isabella Lin.
Kirk Lockwood – którego wcześniej widzieliśmy jako relacjonującego olimpiadę w Soczi – siada przy wykuszowym oknie w swoim salonie w Bostonie.
KIRK LOCKWOOD (były łyżwiarz figurowy): Czy to już pora, by wspomnieć o Sheili?
JANE CURRER: Żeby w pełni zrozumieć Katarinę Shaw, trzeba najpierw porozmawiać o Sheili Lin.
KIRK LOCKWOOD: Sheila zaczęła trenować na moim lodowisku w 1980 roku. Była w trakcie zmiany partnera. Wydaje mi się, że miała już kilku – to się zdarza. Ale ona była przecież bardzo dobra. Nie mogłem zrozumieć, jak ktoś mógłby się z nią rozstać. Ani dlaczego ja jej dotąd nie spotkałem.
Zdjęcie z zewnątrz lodowiska Lockwood Performance Center na przedmieściach Bostonu.
NARRATOR: Sheila Lin pojawiła się znikąd, natomiast Kirk Lockwood pochodzi z długiej linii łyżwiarzy. Jego rodzina założyła Lockwood Performance Center, które słynie z produkowania mistrzów i mistrzyń łyżwiarstwa, jak matka Kirka, Carol, która zdobyła jako solistka srebrny medal na igrzyskach w Cortinie.
JANE CURRER: To był spory skandal, gdy Kirk porzucił partnerkę, żeby jeździć z Sheilą. Trenował z Deborah Green od prawie dziesięciu lat i właśnie zostali mistrzami świata juniorów.
KIRK LOCKWOOD: Może gdybym był milszym człowiekiem, to powiedziałbym, że żałuję. Ale nie żałuję. Stworzenie pary z Sheilą było moją pierwszą własną decyzją, a nie decyzją podjętą przez moich rodziców.
JANE CURRER: Sheila go zmanipulowała. Był najlepszy, a ona chciała go dla siebie.
KIRK LOCKWOOD: Jeździła lepiej ode mnie, a ja wiedziałem, że uczyni mnie lepszym, niż kiedykolwiek byłbym z Debbie. Musiałem dorównać do jej poziomu, bo Sheila dla nikogo by się nie zniżyła.
Stare zacinające się nagranie z kamery pokazuje Sheilę i Kirka ćwiczących twizzle, synchroniczne obroty na jednej nodze. Kirk traci równowagę i upada. Sheila nawet nie zwalnia.
KIRK LOCKWOOD: A gdyby ktoś nie dał rady jej dorównać? Cóż, to byłoby dla niego fatalne.
Ktoś wyciągnął do mnie rękę, chwyciłam ją.
Dopiero gdy wstałam, zorientowałam się, że należy do chłopaka w błękitnych cekinowych szelkach.
Skoro ta dziewczyna to Isabella Lin, to on musi być jej bratem bliźniakiem Garrettem. Oboje byli niezwykle podobni do swojej słynnej matki. Mieli mocno zaznaczone kości policzkowe Sheili, pełne usta i włosy jak z reklamy szamponu. I ewidentnie odziedziczyli też jej talent do łyżwiarstwa.
Zdobycie olimpijskiego złota dwa razy z rzędu było rzadkością, ale Sheila Lin dokonała czegoś jeszcze bardziej wyjątkowego: wystartowała z sukcesem, będąc matką. Urodziła bliźnięta po swojej pierwszej olimpiadzie, a podczas drugiej siedziały w pierwszym rzędzie trybun.
Wiedziałam, że Isabella i Garrett poszli w ślady matki, ale mimo wszystko nadal miałam przed oczami ich obraz jako maluchów na kolanach Sheili z transmisji olimpiady w Calgary. Byli młodsi ode mnie i Heatha, choć niewiele: mieli po piętnaście lat i już konkurowali na poziomie seniorów, mijając się na lodzie z parami starszymi o dekadę. To zdumiewające, co można osiągnąć, będąc dzieckiem najlepszej trenerki na świecie.
– Nic ci się nie stało? – zapytał Heath, obejmując mnie.
Wciąż trzymałam Garretta Lina za rękę. Puściłam ją, wyprostowałam się i otrzepałam sobie legginsy.
– Nie, nic. Tylko się przestraszyłam.
Łyżwiarze są przyzwyczajeni do upadków. Umiałam upadać tak, żeby złagodzić uderzenie i niczego sobie nie uszkodzić, ale teraz tak się zapomniałam w tańcu, że wylądowałam na lodzie, zanim się zorientowałam, co się dzieje.
– Bardzo przepraszam. – Garrett wydawał się bardziej zdenerwowany ode mnie. – Ja nie…
– Nie przepraszaj ich.
W przeciwieństwie do Garretta, który miał już ponad metr osiemdziesiąt, jego siostra odziedziczyła po matce drobną posturę. Isabella ledwo sięgała mi podbródka, a mimo to sprawiała wrażenie, jakby patrzyła na mnie z góry.
– To ich wina – oznajmiła.
Heath zacisnął palce na moim ramieniu. Poczułam tępy ból.
– To wy wpadliście na nas – odpowiedział.
Isabella skrzyżowała ręce na piersi.
– Grała nasza muzyka.
– Jeśli grana jest czyjaś muzyka, to ci zawodnicy mają prawo pierwszeństwa podczas wspólnego treningu – wyjaśnił Garrett. Mówił łagodnym tonem, bez śladu protekcjonalności. – Ale mimo wszystko powinniśmy byli bardziej uważać. Na pewno nic ci nie jest? Nie uderzyłaś się w głowę albo…
– Nic jej nie jest. – Heath ruszył ze mną w kierunku barierki. Z każdym odepchnięciem płozy czułam narastający ból pleców, coraz głębiej w kręgosłupie.
Nic nie mogło mi się stać. Byliśmy na krajowych mistrzostwach. Czekały nas trzy dni zawodów. Tak ciężko na to pracowaliśmy.
– Co wy w ogóle robicie na tych zawodach… – zawołała za nami Isabella – skoro nawet nie wiecie…
– Bello…
To był spokojny i łagodny głos. Ale bliźnięta spięły się, jakby padła wojskowa komenda. Powiodłam wzrokiem za ich spojrzeniem i zobaczyłam ją.
Sheilę Lin.
Na żywo wyglądała równie olśniewająco, jak na zdjęciach ze ściany w moim pokoju. Miała krótsze włosy, przycięte w idealnego boba sięgającego linii wyraźnie zarysowanej żuchwy. Cała ubrana była na biało: dopasowane spodnie i skórzana kurtka lśniąca nowością jak łyżwy córki.
Stałam zaledwie kilka kroków od kobiety, którą uwielbiałam, odkąd sięgałam pamięcią. A ona właśnie widziała, jak wyłożyłam się niczym jakaś kompletna amatorka i niemal pociągnęłam za sobą jej utalentowane dzieci.
Heath jakby w ogóle jej nie zauważył. Pomógł mi zejść z lodu i usiąść na ławce, a potem przyklęknął, żeby założyć mi ochraniacze na płozy.
– Co ci przynieść? – zapytał. – Zimny okład? A może lepiej zawołać lekarza, żeby sprawdził, czy…
– Nic mi nie jest – powtórzyłam. Czułam sztywność w biodrach i pulsujący ból w prawej panewce. Ruch powinien pomóc. – Daj mi chwilę odpocząć, a potem wracamy na lód.
– Idę po lekarza.
I zniknął, zanim zdołałam go powstrzymać. Wiedziałam, że poczuje się lepiej, mogąc coś zrobić, choć byłam przekonana, że bardziej ucierpiała moja duma niż ciało.
Bliźnięta stały przy barierce z pospuszczanymi głowami, rozmawiając z Sheilą. Pewnie mówili o ignorantce, która wpadła na nich, bo nie znała podstawowych zasad wspólnego treningu. Zamknęłam oczy, żeby powstrzymać napływające łzy.
– Powiedz, proszę, że zrobiłaś to celowo.
Podniosłam wzrok. To był ten chłopak z kucykiem, którego zauważyłam wcześniej. Z bliska był tak chudy, że już nie wyglądał jak arystokrata, tylko dryblasowaty wiktoriański urwis.
– Co? – zapytałam.
– Że chciałaś wyeliminować Linów. – Klapnął na miejsce obok mnie z cwanym uśmieszkiem na bladym obliczu. – Powiedz, że zrobiłaś to specjalnie.
– To był wypadek. Nie patrzyłam, gdzie jadę, i…
– Szkoda. Bo wyglądasz na taką…
– Jaką? – Nie byłam pewna, czy on sobie ze mnie nie kpi.
– Taką, co zrobi wszystko, żeby wygrać. – Wyciągnął rękę. – Ellis Dean.
Uścisnęłam ją.
– Katarina Shaw.
– Miło cię poznać, Katarino. – Nachylił się i ściszył głos do szeptu: – Następnym razem celuj w czubek jej łyżwy. Wtedy to ona wbije zęby w lód.
Zupełnie jakby go usłyszała, Isabella spojrzała na nas z drugiej strony lodowiska. Ellis uśmiechnął się do niej, uniósł dłoń i poruszył palcami. Nie odwzajemniła jego gestu.
– Wierz mi – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Ona na to zasługuje.
Kiedy wzrok Isabelli spoczął na mnie, nie udawałam uśmiechu. Odwzajemniłam jej spojrzenie i wytrzymałam je, nie mrugając, aż zaczęły mnie szczypać oczy.
Wreszcie odwróciła się i napiła wody z butelki ozdobionej kryształkami Swarovskiego.
Moje pierwsze zwycięstwo nad Bellą Lin. Przysięgłam sobie, że nie będzie ostatnie.
Dalsza część w wersji pełnej
