Epidemie: prawdziwe zagrożenia i fałszywe alarmy. Od ptasiej grypy po COVID-19 - prof. Didier Raoult - ebook

Epidemie: prawdziwe zagrożenia i fałszywe alarmy. Od ptasiej grypy po COVID-19 ebook

Raoult Didier

0,0
29,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Prof. Didier Raoult, wybitny specjalista w dziedzinie mikrobiologii i chorób zakaźnych, omawia w książce przyczyny wirusa i sposób jego rozprzestrzeniania się. Zwraca uwagę na uprzedzenia, które wywołały ten ogromny „pożar informacyjny” oraz kwestionuje mit o zabójczej chorobie, przywołując znane nam epidemie, jak i te, o których media nie informowały zbyt obszernie.

W książce Epidemie: prawdziwe zagrożenia i fałszywe alarmy prowadzi czytelnika przez historię kilku ostatnich epidemii – w tym budzących lęk ptasich gryp, SARS, Eboli i Zika – pokazując, które metody walki z nimi były skuteczne, a które okazały się ślepymi uliczkami prowadzącymi jedynie do niepotrzebnego chaosu; służącymi bardziej budowaniu politycznego kapitału niż opartej o osiągnięcia nauki trosce o zdrowie publiczne.

Powołując się na swoje wieloletnie doświadczenie jako osoby działającej na pierwszych frontach walk z wieloma epidemiami na całym świecie, uspokaja i przekonuje, że zamiast wróżyć z niepełnych danych i dawać się ogarniać zbiorowemu lękowi, powinniśmy podejść do problemu nowego koronawirusa racjonalnie i oprzeć się na doświadczeniu epidemiologów.

W ciągu ostatnich kilku tygodni koronawirus wywrócił świat do góry nogami. Strach przed nowym patogenem nie jest zaskakujący. Czy jednak wirus rzeczywiście stanowi tak wielkie zagrożenie, jak twierdzą prognozy ogłaszane w mediach?

Przyjrzyjmy się faktom. Wskaźnik śmiertelności COVID-19 jest taki sam jak w przypadku zapalenia płuc: 2%. Każdego roku sezonowe grypy zabijają we Francji 10 tys. osób. A wypadki we własnym domu powodują rocznie 20 tys. zgonów. Skąd więc ten ogromny strach wywołany przez wirusa? Czy jest to spowodowane nadmierną reaktywnością mediów społecznościowych, przesadą tradycyjnych mediów, a może perspektywą zysków finansowych?

prof. Didier Raoult, wybitny specjalista w dziedzinie mikrobiologii i chorób zakaźnych, omawia w książce przyczyny wirusa i sposób jego rozprzestrzeniania się. Zwraca uwagę na uprzedzenia, które wywołały ten ogromny „pożar informacyjny” oraz kwestionuje mit o zabójczej chorobie. Prowadzi czytelnika przez historię kilku ostatnich epidemii – w tym budzących lęk ptasich gryp, SARS, Eboli i Zika – pokazując, które metody walki z nimi były skuteczne, a które okazały się ślepymi uliczkami prowadzącymi jedynie do niepotrzebnego chaosu; służącymi bardziej budowaniu politycznego kapitału niż opartej o osiągnięcia nauki trosce o zdrowie publiczne. Powołując się na swoje wieloletnie doświadczenie jako osoby działającej na pierwszych frontach walk z wieloma epidemiami na całym świecie, uspokaja i przekonuje, że zamiast wróżyć z niepełnych danych i dawać się ogarniać zbiorowemu lękowi, powinniśmy podejść do problemu nowego koronawirusa racjonalnie i oprzeć się na doświadczeniu epidemiologów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 102

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



prof. Didier Raoult

Epidemie: prawdziwe zagrożenia i fałszywe alarmy

Od ptasiej grypy po COVID-19

© Éditions Michel Lafon 2020, Épidémies : vrais dangers et fausses alertes

Published by arrangement with SAS Lester Literary Agency & Associates

Copyright © 2020 for the Polish edition by CoJaNaTo Blanka Łyszkowska

Wszystkie prawa zastrzeżone. Bez pisemnej zgody wydawcy książka ta nie może być powielana ani częściowo, ani w całości. Nie może też być reprodukowana, przechowywana i przetwarzana z zastosowaniem jakichkolwiek środków elektronicznych, mechanicznych, fotokopiarskich, nagrywających i innych.

Redakcja językowa: Wojciech Zacharek

Tłumaczenie: Blanka Łyszkowska

Redakcja merytoryczna: lek. Anna Maria Bilkiewicz-Pawelec

Grzegorz Gryc

Korekta: Magdalena Stonawska

Projekt okładki: Kamila Loskot

Opracowanie graficzne i skład: Raster

ISBN: 978-83-63860-39-4

Wydanie I

CoJaNaTo

ul. Pustelnicka 48/4; 04-138 Warszawa

Tel. +48 728 898 892; www.cojanato.pl; e-mail: [email protected]

Mojej żonie, dzieciom i wnukom oraz wszystkim moim współpracownikom.

Przedmowa autora

W ostatnich latach mnożyły się budzące grozę ostrzeżenia przed możliwymi epidemiami. Wystarczy wymienić lęk przed chorobą szalonych krów, który pociągnął za sobą istotne regulacje dotyczące spożycia mięsa; następnie obie ptasie grypy; epidemię H1N1, koronawirusów SARS i MERS czy wreszcie chińskiego koronawirusa (COVID-19), Ebolę, wąglik i bioterroryzm, ospę, gorączkę chikungunya czy Zikę. Dla wszystkich tych chorób stworzono modele matematyczne i prognozy oraz przepowiedziano śmierć milionów osób. Poza epidemią grypy H1N1, która zabiła tyle samo osób, co zwykła grypa, nic takiego się nie wydarzyło.

Wszystkie te rzekomo przerażające epidemie razem wzięte nie przyniosły więcej niż 10 tysięcy ofiar śmiertelnych, podczas gdy co roku na świecie umiera 56 milionów ludzi. 10 tysięcy nie robi na tym tle wielkiego wrażenia. Jednocześnie zignorowano inne epidemie, jak epidemia cholery (szczególnie na Haiti, gdzie kosztowała życie 10 tysięcy osób), tyfusu we wschodniej Afryce (10 tysięcy ofiar) czy potężnej epidemii Clostridium difficile, która co roku zabija od 60 do 100 tysięcy osób na świecie. I wreszcie, co się tyczy szumu wokół chorób wektorowych, jak chikungunya czy Zika, uderza ich niska śmiertelność i niewielka liczba przypadków we Francji w odniesieniu do ilości uwagi, jaką poświęciły im media, oraz politycznych kosztów decyzji, jakie wiązały się z podniesieniem alarmu w związku z nimi.

Z powodu wyżej wymienionych chorób, które były przedmiotem tak przerażających prognoz, nie licząc grypy (która zabija co roku podobną liczbę osób; również w przypadku H1N1), w ciągu ostatnich dwudziestu lat liczba ofiar była niewspółmiernie niska w stosunku do początkowych szacunków. Nie licząc choroby szalonych krów, w sumie na wyżej wymienione choroby przez dwadzieścia lat we Francji kontynentalnej zmarły cztery osoby. W tym samym czasie na tym samym obszarze wydarzyło się jedenaście śmiertelnych wypadków na hulajnodze. Wszystkie te ostrzeżenia na terenie całego kraju, plakaty na lotniskach itd. – z powodu czterech ofiar śmiertelnych! Nie licząc miliardów wydanych na leki, których nigdy nie wyprodukowano, i na szczepionki, które nigdy się nie przydały. To wszystko powinno skłaniać do refleksji.

Tak się składa, że od początku studiów medycznych stykałem się z sytuacjami kryzysów sanitarnych, w szczególności związanych z chorobami zakaźnymi. Brałem udział w zarządzaniu prawdziwymi epidemiami. Uczestniczyłem w wielu kryzysach sanitarnych. Ministerstwo Zdrowia i Badań Naukowych powierzyło mi misję analizy tych kryzysów, również w kontekście bioterroryzmu. O ile mi wiadomo, jestem najczęściej cytowanym ekspertem w dziedzinie chorób zakaźnych na świecie (wg bazy Expertscape). Dlatego właśnie czuję się w obowiązku przedstawić całość mojego doświadczenia w temacie tychże kryzysów sanitarnych, ich sensu i sposobu ich zrozumienia.

Warto zwrócić uwagę na to, jak wygląda rzeczywistość przepuszczona przez filtr mediów. Może nam w tym pomóc serwis internetowy Our World in Data (ourworldindata.org). Porównuje na przykład faktyczną śmiertelność danej choroby z tym, jak przedstawiają ją źródła w Google i media takie jak New York Times i The Guardian. I tak tam, gdzie w rzeczywistości mamy do czynienia ze śmiertelnością na poziomie 2%, źródła w Google donoszą o 30%, a The Guardian i New York Times o 70%. To znaczy, że terroryzm, zabójstwa i samobójstwa stanowią 70% informacji o zgonach w tych dwóch mediach. Co się zaś tyczy chorób zakaźnych, miałem okazję wraz z redaktorem naczelnym jednego z pism (Lancet) napisać poświęcony im artykuł, który zatytułowałem „Much ado about nothing”1 (wzorem sztuki Szekspira „Wiele hałasu o nic”) po tym, jak policzyłem, ile artykułów w międzynarodowej prasie naukowej poświęcono jednej chorobie: 61 publikacji w różnych krajach, w najlepszej prasie na świecie, z powodu jednej ofiary śmiertelnej.

Ten strach przed epidemiami ma się nijak do faktycznych danych na temat śmiertelności poszczególnych chorób zakaźnych. W praktyce od trzydziestu lat śmiertelność ta stale spada, głównie dzięki obniżeniu śmiertelności trzech największych zabójców: gruźlicy, AIDS i malarii. Nie dzięki szczepionkom, ale – tak się stało w przypadku AIDS – dzięki presji organizacji pozarządowych i działaniom zmierzającym do uzyskania tanich leków, które ratując pacjentów, jednocześnie zapobiegają rozprzestrzenianiu się epidemii. Co do malarii, cudowny lek opiera się na wyciągu z chińskich roślin, ale jej cofanie się wiąże się z masowym wprowadzeniem do użytku moskitier nasączonych środkami owadobójczymi. I wreszcie w przypadku gruźlicy nic nowego się nie wydarzyło; po prostu poprawiają się warunki higieniczne i jakość leczenia, dzięki czemu od dawna obserwujemy zmniejszającą się liczbę przypadków, co nie przeszkadza jej jednak nadal zabijać na świecie rocznie 1,2 miliona osób. Inny spadek śmiertelności spowodowanej chorobami zakaźnymi obserwujemy na polu infekcji dróg oddechowych, w przypadku których liczba zgonów z poziomu 4 milionów w 1990 roku zmalała do 2,6 miliona w 2019. Znaczny spadek osiągnięty tu został głównie dzięki od dawna znanym antybiotykom i szczepieniom przeciw pneumokokom, co sprawiło, że zapalenie płuc, niegdyś pierwsza przyczyna obniżenia się długości życia, spadło na czwarte miejsce. Właśnie dzięki temu odnosimy sukcesy w walce ze współczesnymi chorobami zakaźnymi. Natomiast chorobą, która na świecie notuje wzrost liczby przypadków, jest infekcja wywołana bakterią Clostridium difficile, która, o ile mi wiadomo, nie wzbudziła nigdy większego zainteresowania mediów. W niniejszej książce postaram się przedstawić szczegółowo wymienione choroby, co powinno ułatwić wyciąganie wniosków na przyszłość.

Wąglik: fałszywa epidemia służąca szerzeniu strachu przed bioterroryzmem

Jeśli chodzi o bioterroryzm, to wąglik (łac. anthrax) był pierwszą fałszywą epidemią, z jaką się zetknąłem. Wąglik jest stosunkowo banalną chorobą, choć poważną, szczególnie kiedy zarażają się nią zwierzęta ryjące w ziemi – występuje w postaci przetrwalników (endosporów), które unoszą się w powietrzu i mogą latami przeżyć w glebie. Ten przetrwalnik odegrał istotną rolę historyczną, bo to właśnie dzięki niemu niezależnie od siebie Louis Pasteur i Robert Koch mogli wskazać przyczynę choroby zwanej wąglikiem: bakterię, którą nazwano wcześniej Bacillus anthracis. To właśnie z tej okazji Pasteur po raz pierwszy wykonał eksperymentalne, masowe szczepienie bydła. W późniejszym czasie bakteria ta była poddana badaniom pod kątem zastosowania jej jako broni biologicznej, w szczególności z zamiarem zabijania zwierząt w czasie II wojny światowej. Zastosowanie tej bakterii, która drogą powietrzną może wywoływać śmiertelne zapalenie płuc, było testowane przez laboratoria wojskowe, w szczególności w Stanach Zjednoczonych i w Rosji. W 1970 roku Richard Nixon zdecydował się zamknąć rozdział badań nad bronią biologiczną (toksynami, truciznami i drobnoustrojami), co w 1972 roku poskutkowało międzynarodową konwencją o broni biologicznej (zakazującą jej rozwijania, przekazywania i nabywania). Od tego momentu sygnatariusze umowy mieli zaprzestać prac nad bronią biologiczną. W praktyce jednak później dwukrotnie miały miejsce incydenty nienaturalnych zakażeń wąglikiem pochodzącym z laboratoriów wojskowych.

Nadal zdarzają się naturalne infekcje wywołane bakterią wąglika, głównie u afrykańskich rolników. Stwierdzono też kilka grupowych zakażeń wśród narkomanów stosujących wstrzykiwanie dożylne. Świetnie znane są dwa incydenty infekcji związanych z badaniami nad wąglikiem jako bronią biologiczną. Pierwszy z nich miał miejsce w Jekaterynburgu w Rosji w 1979 roku, gdzie zdiagnozowano około stu przypadków śmiertelnego zapalenia płuc o nieznanej etiologii. Po zbadaniu pobranych próbek w Stanach Zjednoczonych stwierdzono, że chodziło o wąglika. Tak oto Rosja dowiedziała się, że z powodu błędu wąglik wydostał się ze znajdującego się tam tajnego laboratorium wojskowego. Borys Jelcyn potwierdził ten fakt dużo później. Osoby, które uległy zakażeniu, przebywały w pobliżu laboratorium.

Drugi incydent wydarzył się w kontekście 11 września 2001 roku. Dwa tygodnie po zamachu na World Trade Center amerykańscy senatorowie i dziennikarze zaczęli otrzymywać listy z laseczką wąglika. W sumie zmarło pięć osób. Natychmiast też pojawił się termin „bioterroryzm”.

Rozprzestrzenienie się tej informacji wzbudziło na świecie istne szaleństwo. Mnożyły się przypadki podkładania w różnych miejscach dziwnego, białego proszku, powodując czasem nawet na tydzień zamknięcie tej lub innej instytucji, szkoły czy miejsca pracy do czasu, aż stwierdzono, że… nie chodziło o wąglika! Wysyłano listy zawierające mąkę lub sproszkowaną kredę. We Francji pod kątem Bacillus anthracis przebadano 1800 próbek. W tej sytuacji Francja była zupełnie niezdolna podołać zapotrzebowaniu; poza laboratorium w Marsylii, gdzie badanie wszystkich próbek wykonywano w ciągu 24–48 godzin. Z mojej inicjatywy zbudowano tam bardzo duże laboratorium o trzecim stopniu bezpieczeństwa (można w nim pracować z mikroorganizmami bez ich rozprzestrzeniania na zewnątrz), w którym badaliśmy jedną trzecią wszystkich francuskich próbek. I tylko nam udawało się to robić w założonym czasie. Należy wspomnieć, że wśród tych próbek tylko jedna uzyskała wynik pozytywny. Miała pochodzić z jedynego francuskiego laboratorium, w którym pracowano nad wąglikiem. Jednak po przeprowadzeniu dochodzenia bardzo szybko stwierdzono, że wynik był zafałszowany.

W sytuacjach kryzysowych ludzi ogarnia panika. I tak w laboratorium szpitala Pitié-Salpêtrière, w którym badano najgroźniejsze bakterie (jak prątki gruźlicy wielolekooporne) i które miało przeprowadzać badania próbek podejrzanych proszków, personel skorzystał z prawa powstrzymania się od pracy w przypadku zagrożenia bezpieczeństwa i odmówił ich badania! W CHU Paris [Szpital Uniwersytecki w Paryżu – przyp. tłum.] nie było to możliwe. Ani Instytut im. Pasteura, ani armia francuska nie miały wystarczająco dużo technicznego personelu. Tak czy inaczej, po tym czasie w Stanach Zjednoczonych nie zdarzyły się już przypadki wąglika…

*

Gdy w 2002 roku zmienił się rząd Jeana-Françoisa Mattei, prof. medycyny z Marsylii, który został powołany na stanowisko ministra zdrowia, oraz Bernard Bigot, szef gabinetu Claudie Haigneré, ministry nauki, poprosili mnie o zajęcie się tematyką bioterroryzmu w oparciu o doświadczenie nabyte przy pracy nad próbkami podejrzanych proszków. Od razu poprosiłem, by mój raport odniósł się również do chorób zakaźnych, a nie tylko do tematyki bioterroryzmu, co do którego nabrałem przeświadczenia, że bardziej wpisuje się w kryzys o naturze społecznej niż medycznej.

Realizując misję powierzoną mi przez ministerstwo, mogłem dostrzec wypływ krążących wątpliwych informacji. I tak jeden z doradców Bernarda Kouchnera [ministra zdrowia od lutego 2001 do maja 2002 roku – przyp. tłum.] zadzwonił do mnie osobiście, by mi powiedzieć, że Amerykanie znaleźli u Saddama Husseina pojemnik z proszkiem zawierającym laseczki wąglika. Dokładnie jak to ukazał Noam Chomsky w filmie „Fabryka konsensusu”2, w 2005 roku występujący w imieniu George’a W. Busha w ONZ Colin Powell zaprezentował zgromadzonym fiolkę z białym proszkiem, przekonując, jak wielkim niebezpieczeństwem może być dla świata prawdopodobnie przechowywany przez Husseina zapas bakterii wąglika. Ten właśnie element sprawił, że 65% Amerykanów nabrało przekonania, że zamach na WTC miał związek z Saddamem Husseinem.

W tym samym czasie krążył film katastroficzny stworzony przez badaczy z uniwersytetu Johnsa Hopkinsa zajmujących się modelowaniem matematycznym, który opowiadał o fikcyjnej epidemii ospy prawdziwej. Tu również oparto się na informacji wątpliwego pochodzenia, jakoby w czasie pierwszej wojny w Zatoce Perskiej ktoś widział lodówkę z napisem „smallpox” (smallpoxoznacza ospę). Na podstawie tej nigdy niepotwierdzonej informacji naukowcy z uniwersytetu Hopkinsa stworzyli film „Dark Winter”(Czarna zima), ekranizując możliwy scenariusz, jaki mógłby się rozegrać, gdyby Saddam Hussein rzeczywiście posiadał wirusa ospy, szczególnie że nie praktykuje się już szczepień przeciw tej chorobie. W filmie umiera milion osób po tym, jak choroba została rozniesiona po świecie poprzez wysłanie dziesięciu zarażonych osób na dziesięć międzynarodowych lotnisk. Film przeraził nie tylko George’a W. Busha, ale i wielu polityków francuskich. Powrócił temat szczepień przeciw ospie. Szczepionka ta jest stosunkowo źle tolerowana, ale rząd amerykański stwierdził, że należy się do niej uciec, biorąc pod uwagę rozmiar potencjalnego zagrożenia (które tak naprawdę nigdy nie istniało). Zlecił więc zaszczepienie pracowników armii. Rezultat to zgon około stu osób, u których wystąpiło powikłanie, dotąd nieznane u młodych osób szczepionych po raz pierwszy, a mianowicie zapalenie mięśnia sercowego. W ten oto sposób armia amerykańska zabiła setkę swoich pracowników tylko z powodu fikcyjnej wizji pewnego filmu grozy.

Co do zagrożenia laseczką wąglika, sytuacja jest jeszcze bardziej dramatyczna, co tylko pomaga w nabawieniu się paranoi, której się jeszcze nie ma. Spotkałem kiedyś amerykańskiego pracownika ośrodka sekwencjonowania3, który dwa miesiące po pierwszych przypadkach wąglika dokonał sekwencjonowania genomu bakterii i porównał go do znanych genomów, w tym genomu, nad którym pracowało, teoretycznie tylko do 1972 roku, wojskowe laboratorium w Fort Detrick. Chodziło o tę samą bakterię i nie było wątpliwości, że bakteria wysłana do amerykańskich senatorów i dziennikarzy pochodziła z laboratorium armii amerykańskiej w Fort Detrick, pomimo że badania nad nią oficjalnie ustały w 1972 roku. Amerykanom udało się namierzyć potencjalnego podejrzanego o nazwisku Ivins, byłego inżyniera odpowiedzialnego za wojskowe użycie zarazka. Najprawdopodobniej odszedł z Fort Detrick, wynosząc w kieszeni trochę endosporów bakterii, które przetrwały trzydzieści lat, zanim wysłał je do senatorów i dziennikarzy, terroryzując tym cały świat. Niestety miał wcześniej poważne problemy psychiatryczne (również wtedy, gdy zatrudniono go do programu wojskowego w Fort Detrick). Popełnił samobójstwo jeszcze przed procesem. Te informacje trafiły do amerykańskiej opinii publicznej dwa miesiące później, ale na długo przed tym, zanim amerykański sekretarz obrony wymachiwał w ONZ fiolką z białym proszkiem, który miał zawierać laseczki wąglika oraz dowodzić globalnego zagrożenia bioterroryzmem.

Zatem w praktyce chodziło o fałszywą epidemię. Na początku obawa przed prawdziwą epidemią może była szczera, ale dwa miesiące później władze amerykańskie doskonale wiedziały, że żadnego zagrożenia nie było. Nie chodziło bowiem o bioterroryzm, a o niewłaściwy nadzór nad personelem armii amerykańskiej. W ten sposób dwa incydenty z wąglikiem są w rzeczywistości przykładami błędów – w pierwszym przypadku armii rosyjskiej, a w drugim amerykańskiej – i nie mają nic wspólnego z bioterroryzmem.

Nie