Elita. Ostateczny wyścig - Natalia Antczak - ebook

Elita. Ostateczny wyścig ebook

Natalia Antczak

0,0

Opis

Spin-off dylogii „Race”! 

 

Dwudziestojednoletnia Dolores Ramone nigdy nie miała łatwego życia. Po śmierci taty to na jej barkach spoczęła odpowiedzialność za siebie i schorowaną mamę. Kiedy więc nadarzyła się okazja, żeby zarobić trochę pieniędzy, nie wahała się ani chwili. Zgodziła się wziąć udział w wyścigu w Londynie. 

 

W tym mieście wydarzyło się jednak coś jeszcze. Dolores ukradła nieznajomej kobiecie naszyjnik, aby spieniężyć go w lombardzie. Była przekonana, że ujdzie jej to na sucho.

 

Kiedy w jej domu pojawia się nieznajomy i oznajmia, że wie, co zrobiła, dziewczyna zdaje sobie sprawę, że tak łatwo się nie wymiga. O dziwo, mężczyzna proponuje jej układ. 

 

Żeby się z niego wywiązać, Dolores zostanie zmuszona współpracować z Ashem Parkerem, chłopakiem, z którym niedawno wygrała wyścig. Od samego początku staje się jasne, że to nie będzie łatwe zadanie… 

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                 Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 409

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © for the text by Natalia Antczak

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Joanna Błakita

Korekta: Katarzyna Dziedzicka, Natalia Szoppa, Kamila Grotowska

Skład i łamanie: Paulina Romanek

Oprawa graficzna książki: Weronika Szulecka

ISBN 978-83-8418-332-8 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Fragment

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Epilog

Playlista

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Dla Dawida –

za to, że zawsze mogę na ciebie liczyć

PROLOG

Kiedy zostałam sama z mamą, moje życie zamieniło się w jeszcze większe piekło.

Był środek nocy, gdy szłam przez opustoszałe osiedle małej podmoskiewskiej miejscowości. Nikt nie zapędzał się do tej nędznej dziury, w której łatwiej było znaleźć zabójcę niż zdrowego na umyśle człowieka.

Ściana deszczu przesłaniała widok. Było mi zimno, włosy pomimo zarzuconego na głowę kaptura kompletnie przemokły. Sytuacji nie poprawiał fakt, że na nogach miałam tylko cienkie, porwane już rajstopy i krótką, materiałową spódniczkę. Dygotałam, idąc prosto do jedynej w tym miejscu oświetlonej klatki schodowej.

Dłonie chowałam w kieszeniach ciemnej kurtki. Paznokcie miałam połamane i brudne od krwi. Nie czułam się jednak jeszcze tak brudna, jak poczuję się za chwilę.

To kolejny marny dzień w miejscu, z którego, jak mi się wydawało, nie było ucieczki. Nie wzięłam telefonu, więc nie mogłam poinformować mamy, że wracam do domu. Właściwie nie sądziłam, że byłaby w stanie odebrać. W kieszeni spódniczki zostało mi tylko kilka drobniaków, a przecież musiałam za coś żyć. Ostatnią deską ratunku okazał się adres, który tata zapisał w swoim starym notatniku. Jeszcze przed odejściem powiedział mi, że gdyby cokolwiek kiedyś się wydarzyło, gdybym znalazła się w desperackiej sytuacji, to właśnie tu powinnam się skierować.

A byłam cholernie zdesperowana.

Walczyłam o przetrwanie, a to kosztowało zbyt dużo sił.

Obejrzałam się przez ramię, ale nikt mnie nie śledził. W końcu przyspieszyłam kroku i weszłam po zniszczonych schodach na klatkę. Wbiłam wzrok w domofon, przypomniałam sobie odpowiedni numer i zadzwoniłam.

Z głośnika nie wydostał się żaden dźwięk, ale drzwi zostały odblokowane. Pociągnęłam za gałkę i wsunęłam się do środka.

W moje nozdrza uderzył zapach stęchlizny, brudu i alkoholu. Ta mieszanka nie zrobiła na mnie wrażenia, w końcu byłam już do niej przyzwyczajona. Pokładałam także ogromne nadzieje w ojcu, który, jak sądziłam, nigdy nie chciał mnie skrzywdzić.

Jak bardzo się wtedy pomyliłam.

Z wysoko uniesioną głową wdrapałam się na trzecie piętro i stanęłam przed odrapanymi drzwiami. Żarówka na suficie migotała, dając delikatną poświatę. To dzięki niej dostrzegłam, że wejście jest uchylone. Nikt po mnie nie wyszedł, nikt nie zareagował, także gdy zapukałam. W końcu, nie siląc się na uprzejmości, pchnęłam drzwi, a te z łatwością ustąpiły. Kiedy przeszłam przez próg, poczułam się jak w klatce.

W powietrzu unosił się papierosowy dym, który podrażnił mi nos i gardło. Mieszkanie było klitką, składającą się z malutkiego przedpokoju i wąskiej kuchni. Dostrzegłam także dwie pary drzwi. W jednych tkwiły pozostałości po nabojach, drugie były pomalowane tanim czerwonym lakierem.

Nie zwróciłam wtedy uwagi na to, co zostało na nich napisane. Potrzebowałam jedynie pomocy. Drobnej pomocy w tym niesprawiedliwym świecie, w którym nie miałam nic. Zupełnie nic.

– Wejdź.

Z pomieszczenia dobiegł zachrypnięty męski głos, w którym nie było ani krzty uprzejmości. Wahałam się tylko ułamek sekundy, po czym wykonałam polecenie.

Weszłam do salonu, na którego widok od razu mnie zemdliło. Ostrożnie spojrzałam na mężczyznę rozpartego przy małym stole. Chłodny podmuch wpadający przez otwarte drzwi balkonowe od razu musnął moje nogi.

Po prawej stronie siedział drugi facet. Był w wieku mojego ojca, miał nietrzeźwe spojrzenie i zniszczone ubrania. Wydawał się ledwo przytomny, przykładał lód do twarzy. Nawet na mnie nie spojrzał.

Na wersalce tuż obok mnie spała naga kobieta, była ode mnie wyraźnie starsza. Nawet nie drgnęła, gdy stanęłam obok. Trzymała w dłoni pustą już butelkę wódki. Na stole leżało jeszcze więcej takich butelek. Opróżnione flaszki walały się razem z paczkami po wypalonych papierosach. Szybko domyśliłam się także, czym był biały proszek na brudnym blacie i do czego służyły puste strzykawki.

Znów zwróciłam się w stronę siedzącego na krześle mężczyzny. Z zaciekawieniem zeskanował mnie wzrokiem, choć w jego oczach nie dostrzegłam nic dobrego. Ledwo zauważalnie uniósł kącik ust.

– Mój ojciec powiedział, że możecie mi pomóc. – Zdecydowałam się w końcu odezwać. Ostrożnie dobierałam słowa, nie przerywając kontaktu wzrokowego z mężczyzną. – Jestem…

Uśmiechnął się.

– Doskonale wiem, kim jesteś – przerwał mi i wygodniej rozparł się na krześle.

Serce zaczęło mi bić mocniej, gdy ktoś w przedpokoju zamknął z trzaskiem drzwi. Poczułam się jak w pułapce. Jedyną drogą ucieczki stał się balkon, ale przecież nie miałam zamiaru skakać.

– Za pomoc trzeba zapłacić – burknęła kobieta, która najwyraźniej właśnie się obudziła. Naciągnęła stęchły czerwony koc na swoje ciało i obróciła się w drugą stronę. – Tylko nie wrzeszcz za bardzo, głowa mnie boli – mruknęła pod nosem.

Wzięłam wdech.

– Mój ojciec…

– No, rusz się. – Mężczyzna wypluł te słowa z wyraźnym rozkazem.

Cała się spięłam.

Pieniądze, pomyślałam, starając się zapanować nad oddechem. Pamiętaj o pieniądzach. Tata nie pozwoliłby cię skrzywdzić.

Oczywiście, że by na to pozwolił, ale wtedy było już za późno na wycofanie się.

Zrobiłam niepewny krok do przodu. Jeden. Tylko jeden.

– Rozbieraj się.

Zastygłam w bezruchu.

– Słucham?

– Za pomoc trzeba zapłacić – mruknął i cicho zarechotał. – Więc płać.

Rozszerzył lekko nogi, zadarł głowę i obserwował mnie z obleśnym uśmiechem. Serce w mojej piersi zamarło tylko po to, by zacząć bić trzy razy mocniej.

Pieniądze, pomyślałam jeszcze raz. Potrzebne ci pieniądze.

– Słuchaj, nie mam całego dnia. Pospiesz się – ponaglił mnie. Przechylił głowę. – Chyba że mam to zrobić siłą? – Uśmiech zmienił się we wrogi grymas.

Poczułam mdłości. Świat zawirował przed oczami. Brud oblepił mnie całą, choć wciąż stałam w miejscu.

– Chcesz uratować swoją kochaną mamusię? To weź się do roboty albo wypierdalaj.

Gardło ostrzegawczo się zacisnęło. Powoli zaczęłam zdejmować kurtkę. Dłonie mi drżały. Patrzyłam mu w oczy i całe moje ciało napięło się w sprzeciwie, gdy swoją wielką dłoń zacisnął na moim biodrze. Poczułam smród alkoholu.

Zaśmiał mi się prosto w twarz, gdy do końca rozerwał moje rajstopy. Zadygotałam, nie byłam w stanie nad tym zapanować. Do oczu napłynęły mi gorące łzy. Rozpiął spodnie.

Ufałam mojemu tacie. Ufałam mu. Wierzyłam, że chce dla mnie dobrze.

Jak mogłam być tak głupia?

Nieznajomy wsunął dłoń pod moją spódniczkę. Jego palce zacisnęły się na moich majtkach. Zerwał je ze mnie, nim wydałam z siebie jakikolwiek dźwięk.

Zamknął mnie w żelaznym uścisku i wtedy straciłam drogę ucieczki. Przycisnął mnie do siebie. Spięłam się, a wtedy ból stał się jeszcze bardziej dojmujący.

Nie krzyknęłam jednak.

Gdy zbrukał moje ciało i duszę, z gardła nie wyrwał mi się nawet jeden dźwięk.

ROZDZIAŁ 1

Dolores

Pół roku później

– Jeszcze jedną łyżkę. – Mój głos przeciął ciszę w malutkiej sypialni.

Nabrałam trochę zupy i ostrożnie podsunęłam ją mamie, która leżała na łóżku z plecami opartymi o wygniecioną poduszkę. Ubrana była w starą, podziurawioną piżamę, ponieważ, jak twierdziła, to jej ulubiony strój, i od miesiąca nie pozwalała się przebrać w nic innego. Włosy miała zebrane w warkocz, który sama zaplotłam jej tego poranka. Nawet pomimo półmroku panującego w pomieszczeniu doskonale widziałam zmarszczki w kącikach jej oczu i przy ustach. Teraz delikatnie rozchyliła wąskie wargi, bym mogła wsunąć pomiędzy nie łyżkę zupy. Przełknęła kolejną porcję i odepchnęła moją rękę. Odwróciła wzrok.

– Na pewno się najadłaś? – zapytałam i odłożyłam łyżkę do w połowie wypełnionej wciąż miski. Postawiłam naczynie na kolanach i przyjrzałam się kobiecie, która nie odezwała się nawet słowem. – Mamo?

Znów odpowiedziała mi cisza.

– Za dwadzieścia minut muszę wyjść, ale przyjedzie do ciebie opiekunka. Pamiętasz Norę? Była tutaj w zeszłym tygodniu – powiedziałam powoli i wyraźnie, by choć odrobinę załapała sens wypowiedzianych przeze mnie słów. W odpowiedzi mocniej wtuliła się w poduszkę. – Wrócę w niedzielę, ale niczym się nie martw. To tylko dwa dni. W niedzielę w południe znów będziemy razem.

Cisza była na tyle dojmująca, że nawet z sypialni słyszałam dźwięk lodówki pracującej w kuchni. Wzięłam głębszy wdech, poprawiłam kołdrę, pod którą siedziała mama, i podniosłam się z miejsca. Nastroiłam radio stojące na komodzie przy jej łóżku i delikatnie je ściszyłam, by z urządzenia wydobywały się delikatne dźwięki. Zaciągnęłam zasłony, dzięki czemu odgrodziłam się od widoku ponurego, smutnego osiedla, i bez słowa wyszłam z sypialni.

Nasze mieszkanie było małe, dlatego po zrobieniu kilku kroków znalazłam się w kuchni. Odstawiłam talerz do zlewu i spojrzałam na brudny garnek, który zalegał na kuchence gazowej. Zupa była z przedwczoraj, więc prawdopodobnie jutro nie będzie się już nadawać do jedzenia. Otworzyłam lodówkę i popatrzyłam na puste półki. W środku paliło się jedynie światło.

Zmieliłam w ustach przekleństwo i zatrzasnęłam drzwiczki. Spojrzałam na zegarek. Do wyjścia zostało mi tylko dwadzieścia minut, więc musiałam się pospieszyć. Miałam szczerą nadzieję, że tym razem opiekunka się nie spóźni, ponieważ ja nie mogłam się spóźnić na samolot.

Weszłam do salonu, również małego, tylko odrobinę większego od sypialni. Pod ścianą po prawej stronie znajdowała się zużyta brązowa kanapa, a tuż przy wejściu – stolik z dwoma drewnianymi krzesłami. Po lewej była meblościanka, a na niej piętrzyły się kryształy, które w młodzieńczych latach zbierała mama. Na komodzie kurzył się również mały telewizor, ale jego rozbity ekran jasno wskazywał, że niewiele można by na nim obejrzeć. Na półkach stało jeszcze trochę zdjęć naszej rodziny oraz parę starych książek – absolutnych klasyków. Żadnej z nich nie przeczytałam, choć parę lat wcześniej miałam na to szczerą ochotę. Teraz co najwyżej obdarzałam je ponurym spojrzeniem i omijałam, jakby każde moje pragnienie było warte tyle co nic.

Wydawało się, że całe mieszkanie utknęło w klimacie lat dziewięćdziesiątych. Nic więc dziwnego, że w łazience farba już dawno zeszła z sufitu, a tapeta w salonie wyglądała na wytartą. Każdego dnia przeklinałam w głowie fakt, że prócz leczenia mamy i opieki nad nią nie stać mnie na nic innego.

Od tego weekendu miało się to jednak zacząć powoli zmieniać.

Związałam swoje czarne włosy w niechlujny kok i wyciągnęłam z szafy mały plecak. Nie miałam pieniędzy na bagaż, dlatego musiał mi wystarczyć jedynie podręczny. Wrzuciłam do niego bieliznę na dwa kolejne dni, zwykłą białą koszulkę z długim rękawem, małą kosmetyczkę, w której znajdowały się szczotka do włosów, tusz do rzęs, szczoteczka do zębów, resztka pasty, płyn do demakijażu, waciki i krem nawilżający. Wcisnęłam tam także portfel i paszport. Włożyłam dżinsy i szarą bluzę i miałam szczerą nadzieję, że ten komplet wystarczy mi również na dzień powrotny. Pomyślałam o pieniądzach, które zarobię w Londynie, więc zostawiłam trochę wolnego miejsca w plecaku.

Na blacie w kuchni położyłam kilka banknotów, za które opiekunka kupi w pobliskim sklepie składniki na posiłki dla mamy. Nie było to wiele, ale sobie nie zostawiłam nic. W brzuchu burczało mi od kilku dobrych godzin, lecz zawsze kierowałam się myślą, że mnie może czegoś zabraknąć, mojej mamie – nigdy.

Po zapakowaniu wszystkich rzeczy zgarnęłam jeszcze ze stołu starą komórkę i spojrzałam na wiadomość wysłaną przez anonimowego nadawcę. Numer nie został podany dla bezpieczeństwa, ponieważ kontaktował się ze mną organizator nielegalnych wyścigów. To on podał mi dzień i godzinę spotkania oraz zafundował bilet do Londynu. Wszystko po to, bym mogła wziąć udział w wyścigu. Wygrana była podwójna ze względu na fakt, że startowali w nim wyłącznie topowi kierowcy. W żadnym wypadku ja się do nich nie zaliczałam, ale najwyraźniej los na chwilę się do mnie uśmiechnął.

Wtedy nie wiedziałam jeszcze, w jak dużym błędzie jestem.

Miałam dostać dwa tysiące za sam wyścig. Połowę zamierzałam przeznaczyć na leczenie i opiekunkę, drugą natomiast na przeżycie, dopóki nie znajdę normalnej pracy. Tak się składało, że w tej podmoskiewskiej dziurze wszyscy się znali i z jakiegoś powodu unikali mojej rodziny. Dowodem była opiekunka, która żądała stawki dwa razy wyższej niż standardowa. Godziłam się na to tylko dlatego, że nie miałam nikogo, kogo mogłabym poprosić, by zajął się matką, gdy ja pilnie wyjeżdżałam.

Przed wyjściem jeszcze raz zajrzałam do mamy. W trakcie mojego pakowania zdążyła zasnąć i leżała teraz na boku, z policzkiem opartym na poduszce. Spoważniałam, przyglądając się jej bladej twarzy i włosom, które wymknęły się z upięcia.

To dla niej, pomyślałam, by się zmotywować. To dla niej tam lecisz.

Dopiero wtedy podeszłam do kobiety i ucałowałam ją w czubek głowy. Nie przebudziła się, więc spokojnie wzięłam plecak i włożyłam kurtkę. Sięgnęłam po telefon i wysłałam jeszcze wiadomość do opiekunki. Odpowiedziała mi, że dotrze na miejsce za dziesięć minut. Nie miałam już czasu, by na nią czekać. Wyszłam z mieszkania, zamknęłam porządnie drzwi i pojedynczy klucz schowałam pod wycieraczkę, by Nora mogła sobie otworzyć. Wzięłam wdech i ruszyłam do wyjścia.

Na dworze panował półmrok. O tej porze zapomniane osiedle świeciło już pustkami. Gdy zaczynało się robić ciemno, normalni ludzie skrywali się w domach.

Mnie do normalności było daleko.

Czujnie rozglądałam się wokół. Skoro wszyscy normalni byli w domach, mogłam wpaść jedynie na tych, którzy nie zawahaliby się mnie skrzywdzić. Naprawdę cieszyłam się, że jeszcze przed śmiercią taty poświęcałam sporo czasu na treningi sztuk walki i naukę samoobrony. Dzięki temu czułam się pewniej, nawet kiedy nie ściskałam ostrza, którym mogłabym się obronić.

Miałam zwyczaj trzymania przy sobie również jakiegoś narzędzia do obrony, bo wychodziłam z założenia, że zawsze mogło się przydać. W tej kurtce od wewnątrz wszyłam kieszonkę, gdzie ukrywał się mały nożyk. Czasami chowałam ostrza do butów. Dwa lata temu, kiedy tata jeszcze żył, niemal siłą wyciągnęłam go do pobliskiego lasu, by nauczył mnie strzelać. Jednak na lotnisku broń nie wchodziła w grę, dlatego kiedy tam dotrę, będę musiała się jej pozbyć. Wtedy będę zdana już tylko na siebie.

Tuż przy naszej kamienicy znajdował się wybieg dla psów, który często przecinałam, aby skrócić sobie drogę na przystanek autobusowy. Dróżka była lekko utwardzona, więc na szczęście moje nogi nie tonęły w błocie. Zima dopiero się zaczynała i ziemia nie była jeszcze skuta mrozem.

Na szczęście nikt mnie po drodze nie zaczepił. Spokojnie poczekałam kilka minut na autobus, a kiedy ten wyłonił się z gęstej mgły, wsiadłam do środka i ruszyłam na tył, gdzie wcisnęłam się w kąt. Wewnątrz prócz starszej kobieciny nie było nikogo. Kierowcę być może zdziwiła obecność w takim miejscu samotnej dziewczyny o tej porze, bo wyczułam na sobie jego spojrzenie. Oparłam się o szybę i wbiłam wzrok w widok za oknem.

Kiedy byłam młodsza, szczerze nienawidziłam tego, że mieszkam w takiej dziurze. Od większego miasta dzieliły mnie ponad dwie godziny drogi. Minusem życia na małym osiedlu było również to, że wszyscy się znali, więc zawsze znajdowałam się pod obserwacją sąsiadów i sąsiadek. Musiałam uważać na każdy swój krok, by nikt przypadkiem nie doniósł rodzicom o moich poczynaniach.

Kiedy tata zmarł, a choroba mamy zaczęła postępować, polubiłam mieszkanie na uboczu. Odnosiłam wrażenie, że tutaj mogłyśmy czuć się bezpiecznie. Później jednak, kiedy to ja musiałam zadbać o pieniądze i wyżywienie, zrozumiałam, że wrogów można narobić sobie nawet w miejscu, w którym wszyscy dobrze się znają.

Skutecznie odganiałam od siebie senność, którą sprowadzało na mnie ciepło wewnątrz autobusu, poprzez ściskanie w palcach noża i wbijanie sobie co jakiś czas jego czubka w kciuk. Może i byłam tutaj prawie sama, ale zawsze spodziewałam się ataku. Nieraz się przekonałam, że zrezygnowanie z czujności jest błędem, który może kosztować zbyt dużo.

Wysiadłam dopiero na ostatnim przystanku. Zdążyło się zrobić zupełnie ciemno, ale na szczęście byłam już pod lotniskiem. Wyrzuciłam dwa ostrza, mając na uwadze, że z nimi przejście przez bramki będzie niewykonalne. Ruszyłam do budynku z zaciśniętymi mocno zębami.

Wszystko szło gładko, dopóki pracownica przy stanowisku odprawy nie zaczęła przeglądać uważnie mojego paszportu.

– Dolores Ramone? – spytała, spoglądając na mnie znad wąskich okularów. Miała pomalowane na czerwono usta. Cmoknęła, znów obracając dokument w palcach.

Wpatrywałam się w nią prawie bez ruchu. Skinęłam jedynie sztywno głową, a moje palce dyskretnie zacisnęły się mocniej na pasku plecaka.

– Pochodzisz stąd?

– Przecież pani widzi – odpowiedziałam zachrypniętym głosem.

– Masz angielskie nazwisko.

– Mój tata był Amerykaninem – przyznałam niechętnie. – A mama bardzo lubi obce nazwiska.

Miałam nadzieję, że ten argument ją przekona.

Jeszcze przez chwilę przyglądała się mojemu zdjęciu w dokumencie, po czym ostentacyjnie westchnęła i oddała mi paszport.

– Miłego lotu – mruknęła, choć zabrzmiało to tak, jakby bardziej miała nadzieję, że mój samolot rozbije się w połowie drogi do Londynu.

A niech się suka pierdoli.

Już bardziej rozluźniona przeszłam przez bramki i usiadłam na jednym z wolnych miejsc przy oknie. Położyłam plecak na kolanach i wbiłam wzrok w startujący samolot. Po chwili całkowicie zniknął mi z pola widzenia, więc wróciłam spojrzeniem do miejsca, w którym siedziałam, i zaczęłam przypatrywać się ludziom, którzy również czekali na swój lot.

Szczerze wątpiłam, że oni także lecieli, aby wziąć udział w nielegalnym wyścigu. Tylko mnie mógł tak potraktować los.

Na szczęście, kiedy się odstresowałam, czas zaczął płynąć szybciej. Zadzwoniłam nawet do Nory, by się upewnić, że dotarła do mieszkania. Przekazała mi, że mama wciąż śpi, ale przyszykowała już leki na wieczór i właśnie była w trakcie robienia dla niej kolacji. Podziękowała także za pieniądze, które zostawiłam na zakupy, a ja obiecałam, że kiedy wrócę, zapłacę jej za ostatnie dni. Nora była w porządku. Miałam co do niej pewność, że odpowiednio zajmie się mamą podczas mojej nieobecności.

Nie chciałam wiedzieć, jak zareagowałaby na to, że wylatuję do Londynu, aby się ścigać, dlatego bąknęłam jedynie coś o tym, że mieszkają tam starzy znajomi rodziców. Bardzo się ucieszyła, że w końcu nawiązuję kontakt z kimś, kto mi pomoże, a mnie zakłuło w miejscu, w którym powinno znajdować się serce. Wiedziałam jednak, że od miesięcy ziała tam czarna dziura.

Po chwili musiałam kończyć, bo pozwolono nam wejść na pokład. Znalazłam swoje miejsce i zapięłam pas. Nie było już odwrotu.

W Londynie wylądowałam prawie cztery godziny później. Nie musiałam czekać na walizkę, więc kiedy opuściłam samolot, praktycznie od razu skierowałam się do wyjścia z lotniska. Na obrzeżach miasta miałam wynajęty malutki apartament, w którym zamierzałam przenocować dwie kolejne doby. W niedzielę z samego rana czekał mnie lot powrotny do Moskwy, a stamtąd planowałam jak najszybciej dostać się do mojego rodzinnego miasta.

Aby nie tracić więcej czasu, złapałam taksówkę i podałam kierowcy adres, pod który chciałam dotrzeć. Usadowiłam się wygodniej w fotelu i włączyłam telefon. Był na kartę, więc wierzyłam, że gdyby cokolwiek poszło nie po mojej myśli, z łatwością mogłabym się odciąć od mężczyzny, który zaproponował mi wzięcie udziału w wyścigu. Wystukałam pierwszą wiadomość do niego.

Do Nieznany:

Jestem już w Londynie.

Na odpowiedź musiałam poczekać tylko kilka sekund.

Od Nieznany:

Dobrze. Wyścig rozpoczyna się jutro o dwudziestej drugiej. Bądź wcześniej, aby poznać zasady i swoich przeciwników.

Chyba nie byłam zbyt wylewnym człowiekiem, bo na wiadomość zareagowałam emotką kciuka w górę. Celowo ograniczałam nasz kontakt do minimum, nie chciałam wchodzić w głębszą relację. Nie ufałam mu. Chwilę po tym dostałam jednak jeszcze jeden SMS.

Od Nieznany:

Pieniądze dostaniesz tylko wtedy, gdy wygrasz.

Przełknęłam ślinę.

Do Nieznany:

Zrozumiałam.

Od Nieznany:

Do zobaczenia.

Zacisnęłam usta w wąską kreskę i schowałam telefon z powrotem do kieszeni. Po całym dniu byłam jeszcze bardziej głodna, więc zamierzałam kupić kilka produktów w sklepie nieopodal mojego wynajętego apartamentu.

Zdusiłam w sobie frustrację, gdy taksówkarz zażądał za przejazd horrendalnej jak dla mnie kwoty, i wcisnęłam mu kilka zwiniętych banknotów. Nie uszło mojej uwadze, że kiedy wysiadałam, posłał mi dłuższe spojrzenie, jakby chciał mi się przyjrzeć. Poniekąd pożałowałam, że podałam mu adres swojego wynajętego lokum. Bez zbędnej zwłoki, zapominając nawet o głodzie i zakupach, weszłam więc do budynku i przystanęłam dopiero na widok starszej kobiety, która siedziała przy chybotliwym drewnianym biurku. Ułamek sekundy później do moich nozdrzy dotarł ostry zapach papierosów i wilgoci.

Cóż, czego zresztą mogłam się spodziewać po najniższej cenie za nocleg w obrębie kilkudziesięciu kilometrów?

– Panna Dolores Ramone? – dopytała skrzeczącym głosem nieznajoma. Na blacie miała otwarty zeszyt, który był wypełniony niechlujnymi notatkami. – W regulaminie mam zapisane, że zakwaterowanie odbywa się od piętnastej do dwudziestej. Spóźniła się panna o ponad godzinę.

– Bardzo przepraszam – odpowiedziałam w języku angielskim. – Czy mimo to mogłabym…

– Za dodatkową opłatą – przerwała mi ostro i wymownie wyciągnęła rękę.

Zirytowana zacisnęłam zęby, ale powstrzymałam się od powiedzenia czegoś nieodpowiedniego. Nie chciałam spędzić nocy pod drzwiami, dlatego otworzyłam plecak i wyciągnęłam z niego zniszczony portfel. Podałam kobiecie odliczoną sumę plus pięćdziesiąt funtów. Patrzyłam jej w oczy, gdy wyrwała mi pieniądze z rąk i wsunęła do kieszeni zużytego niebieskiego fartucha.

– Piętro drugie, pokój dwa A. Wymeldowanie do godziny dziesiątej. Proszę o tym pamiętać, inaczej będzie panna musiała dopłacić – prychnęła, posyłając mi wymowne spojrzenie.

Skinęłam jej głową i odebrałam klucz. Właścicielka jeszcze przez moment mi się przyglądała, po czym machnęła ręką w stronę wąskich schodów. Nie czekałam, aż powie coś jeszcze, tylko weszłam po schodach na pierwsze piętro.

Było tu ciemno, więc wymacałam włącznik światła i dopiero wtedy wdrapałam się na drugie piętro. Dostrzegłam trzy pary drzwi, ale szybko odnalazłam te do mojego pokoju. Wsunęłam klucz do zamka i przekręciłam, a wejście ustąpiło z głośnym skrzypnięciem.

Tutaj również śmierdziało papierosami i wilgocią. Zapaliłam światło i moim oczom ukazał się wąski pokój, który mieścił jedynie małe łóżko, zniszczone biurko, krzesło i szafę z popsutymi drewnianymi drzwiczkami. Na blacie biurka stał czajnik, który od dawna nie widział odkamieniacza, a obok niego tkwił kubek.

Zamknęłam za sobą drzwi i znów wsunęłam klucz do zamka, by mieć pewność, że w nocy nikt tutaj nie wejdzie. Przekręciłam go i dla bezpieczeństwa pod klamkę podstawiłam krzesło.

Jak wyczytałam wcześniej w ogłoszeniu, łazienka była wspólna, ale nie miałam ochoty tam dzisiaj zaglądać. Pospiesznie zdjęłam bluzę i spodnie. Zostałam tylko w czarnej koszulce. Ograniczone miejsce w plecaku nie pozwoliło mi zabrać piżamy, więc tak ubrana wślizgnęłam się pod zimną kołdrę.

Materac był niewygodny i nawet nie chciałam sprawdzać, co kryło się pod prześcieradłem. Postanowiłam to zignorować. Zdarzyło mi się już spać w gorszych warunkach, dlatego zamierzałam przetrwać te dwie noce i czym prędzej wrócić do mieszkania, w którym czekała na mnie matka.

Cieszyłam się, że po ostatnich dniach byłam tak zmęczona, bo dzięki temu zaśnięcie w tym miejscu okaże się o wiele łatwiejsze. Kiedy przestałam nasłuchiwać, czy aby na pewno nikt tutaj nie zajrzy, a powieki zaczęły mi ciążyć, rozległ się dźwięk powiadomienia w telefonie.

Niechętnie wygrzebałam się z pościeli i sięgnęłam po komórkę. Zerknęłam na wyświetlacz, na którym zobaczyłam kolejną wiadomość od organizatora.

Od Nieznany:

Powodzenia.

Poczułam, że mój oddech przyspieszył. Naprawdę nie wiedziałam, czego się spodziewać po jutrzejszym wyścigu, a myśl, że ktoś chciał mnie w ten sposób wykorzystać, cały czas krążyła po głowie. Nie mogłam przegrać, za bardzo potrzebowałam pieniędzy, które zapewniłaby mi wygrana. Poza tym musiałyśmy z czegoś z mamą żyć, a już teraz ledwo wiązałyśmy koniec z końcem.

Pod wpływem chwili wysłałam wiadomość.

Do Nieznany:

Wątpisz w moje umiejętności, że życzysz mi powodzenia?

Odpowiedział niemal od razu.

Od Nieznany:

Sądzę, że może ci się przydać, kiedy jutro się tam pojawisz.

Zacisnęłam zęby.

Do Nieznany:

Dam sobie radę.

Wcale nie czułam się tak pewnie, jak bym chciała. Czy miałam powód, żeby obawiać się jutrzejszych nielegalnych wyścigów? Oczywiście, że tak. W końcu nie wiedziałam, czego się tam spodziewać, a wcześniej nie ścigałam się na tyle często, by być w tym superdobra. Zawsze preferowałam walkę wręcz i strzelaninę, i właśnie w tym szkolił mnie tata. To on uczył mnie, że każdego dnia powinnam być wystarczająca, że zawsze musiałam radzić sobie sama. Chciał również, żebym była przygotowana na niebezpieczeństwo. Czy to dlatego tak właśnie się bałam?

Strach nie był dobrą rzeczą i zdawałam sobie z tego sprawę. Nieznajomy już mi nie odpisał, więc odłożyłam telefon z powrotem na blat. W pokoju panowała dość niska temperatura, więc aby się rozgrzać, prócz kołdry przykryłam się również bluzą i zwinęłam w kłębek.

Jeżeli mężczyzna chciał wytrącić mnie z równowagi, to mu się udało. Skutecznie odegnał moją senność, bo nawet gdy zamknęłam oczy, w mojej głowie wciąż szalały myśli. Próbowałam brać miarowe, spokojne wdechy, by rozluźnić zestresowane ciało, ale w niczym to nie pomogło. Zaczęłam się kręcić z boku na bok. W końcu westchnęłam z frustracją, uniosłam powieki i wbiłam wzrok w sufit.

Zasnęłam dopiero nad ranem, kiedy przez brudne okno zaczęły przedzierać się pierwsze promienie londyńskiego słońca. Gdy zegar na ścianie wskazał szóstą, na schodach rozległy się pospieszne kroki. Najwyraźniej nie tylko mnie tego dnia dokądś się spieszyło.

Teraz musiałam wznieść się ponad strach, który próbował mnie sparaliżować. Miałam zbyt wiele do stracenia, by tak po prostu przegrać. Zamierzałam wygrać.

Lecz czy wygrana mogła zapewnić bezpieczeństwo w tak zepsutym i nikczemnym świecie, w jakim przyszło mi żyć?

ROZDZIAŁ 2

Dolores

Mój tata mawiał, że Londyn przynosi pecha, i nigdy nie zapuszczał się tutaj na dłużej niż jeden dzień.

Tego wieczoru mogłam śmiało pokusić się o stwierdzenie, że miał rację.

Poranek zaczął się dość niewinnie. Wstałam przed budzikiem i przebrałam się w czyste ciuchy. Rozczesałam długie, ciemne włosy i wyciągnęłam z kosmetyczki szczoteczkę razem z pastą do zębów. Przekręciłam klucz w zamku i ostrożnie wyjrzałam na zewnątrz. Korytarz był pusty i kompletnie cichy. Nie słyszałam ani rozmów, ani innych odgłosów. Postanowiłam wyjść, zamknęłam za sobą drzwi i skierowałam się do łazienki, która znajdowała się na parterze. Drewniane schody skrzypiały z każdym postawionym krokiem.

Przy recepcji panował półmrok, tutaj również nikogo nie było. Może o tej porze właścicielka odsypiała jeszcze pracującą noc.

W łazience na szczęście także panowały pustki. Nie była duża i nie grzeszyła czystością, ale lepsze to niż nic. Jasnopomarańczowe kafelki i pęknięta umywalka nie wydawały się pierwszej nowości, ale nie zamierzałam narzekać. Szybko się załatwiłam, następnie umyłam zęby i twarz. W pękniętym lustrze dostrzegłam swoją pobladłą cerę, cienie pod oczami i spierzchnięte usta. Nie wyglądałam dobrze. Od zniknięcia taty nie przypominałam dawnej siebie, choć już wtedy nie było najlepiej. Przypominałam raczej wrak człowieka, i to przerażało mnie najbardziej. Nie chciałam być słaba.

Nie mogłam być słaba.

Do wyścigu zostało jeszcze trochę czasu, więc nie musiałam się spieszyć. Znów zaburczało mi w brzuchu i tym razem nie umiałam już dłużej ignorować potrzeby jedzenia. Wróciłam więc do pokoju, złapałam kurtkę i plecak, i wyszłam z budynku, po upewnieniu się kilka razy, że dobrze ukryłam kluczyk w kieszeni torby. Miałam jednak tylko kilka funtów, które zamierzałam wykorzystać na transport na teren wyścigu oraz powrót stamtąd, już prosto na lotnisko.

Nie byłam dobrym człowiekiem i nie podejmowałam dobrych decyzji. Powinnam czuć wstyd, ale wcale tak nie było. Próbowałam jedynie przetrwać.

Dlatego kiedy wyszłam na zewnątrz, wzięłam głębszy wdech i autobusem dojechałam do centrum miasta. Przez chwilę krążyłam, szukając swojej ofiary. Moją uwagę zwróciła elegancka kobieta w długim kaszmirowym płaszczu. Miała na sobie okulary przeciwsłoneczne i wyraźnie się dokądś spieszyła. Nawet z odległości kilku metrów byłam w stanie zauważyć złoty naszyjnik błyszczący na jej szyi. Rozejrzałam się na boki. Akurat na tej ulicy panowały pustki. Spojrzałam na torbę, którą ściskała w palcach odzianych w skórzaną rękawiczkę.

By nie marnować czasu, od razu ruszyłam w jej stronę. Gdyby coś poszło nie po mojej myśli, mogłabym z łatwością uciec (treningi z tatą nie poszły na marne i nawet teraz miałam całkiem dobrą kondycję). Specjalnie nieznacznie zboczyłam z kursu, by nie trafić w nią, tylko w torbę, którą trzymała w dłoni. Szłam szybko, więc kiedy na nią wpadłam, wytrąciłam jej reklamówkę z ręki i zawartość wysypała się na drogę. Kobieta westchnęła zaskoczona, a ja spojrzałam na kilka jabłek, które poturlały się po asfalcie.

– Och, bardzo panią przepraszam! – zawołałam w języku angielskim, specjalnie nadając głosowi wyższy ton. – Pomogę – dodałam i bez zastanowienia schyliłam się po pierwsze jabłko.

Kobieta spojrzała na mnie zdziwiona.

– Nic się nie stało – wymamrotała, zdjęła okulary i sama również schyliła się po reklamówkę i produkty, które z niej wypadły.

To była moja szansa. Dyskretnie się wyprostowałam i stanęłam tuż za nią. Kiedy zbierała jabłka, jak najdelikatniej złapałam za zapięcie jej naszyjnika i je rozpięłam. Działałam błyskawicznie, by nic nie zauważyła, i po sekundzie z łatwością zgarnęłam biżuterię dla siebie. Wcisnęłam ją do kieszeni kurtki i ponownie się schyliłam, by pozbierać z ziemi resztę owoców. Gdy włożyłyśmy je wszystkie z powrotem do reklamówki, spojrzałam na nieznajomą.

– Dziękuję – powiedziała szczerze, a ja przełknęłam wstyd.

Nie był to pierwszy raz, więc nauczyłam się już nie kierować emocjami.

– Nie ma za co. Miłego dnia. – Pomachałam jej ręką i zawróciłam.

Kobieta nie zorientowała się, że na jej szyi brakuje naszyjnika, i ruszyła w drugą stronę. Jeszcze raz potoczyłam wzrokiem po ulicy, ale dopiero wtedy zza zakrętu wyłonił się jakiś mężczyzna. Nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi, więc mogłam spokojnie iść dalej.

Znalezienie lombardu nie zajęło mi dużo czasu. Wpakowałam się do małego pomieszczenia i pokazałam pracownikowi naszyjnik. Na szczęście naprawdę był wykonany ze złota, więc dostałam za niego sporo pieniędzy, które obecnie były mi bardzo potrzebne. Z ulgą i portfelem wypełnionym banknotami wyszłam z powrotem na zewnątrz. Tego poranka zjadłam porządne śniadanie i pokusiłam się o zakup najtańszej kawy, by przed wyścigiem dodać sobie energii.

Wydawało mi się, że był to dobry początek, ale wyścig miał to wkrótce zweryfikować.

Wieczór nastał szybciej, niżbym tego chciała. Nerwowo krążyłam po malutkim pokoju, czyli robiłam trzy kroki w przód i trzy kroki w tył. Choć regulamin apartamentu jasno mówił, że nie można tutaj palić, i tak uchyliłam okno i wyciągnęłam z plecaka paczkę papierosów. Wsunęłam jednego między wargi i zapaliłam, a po chwili zaciągałam się nikotyną. To mnie nie uspokoiło, przynajmniej nie od razu. Nauczyłam się udawać pewną siebie, ale przeżywanie emocji w środku było trochę poza moją kontrolą. Nikt tego nie widział, jednak każdego dnia walczyłam z demonami, które atakowały moją duszę. Były wygłodniałe i żądne zemsty, a ja musiałam je uciszać, by sama nie stać się prawdziwym potworem.

Zaciągnęłam się papierosem i zapatrzyłam na rozciągające się przede mną miasto. Kilka godzin temu zapadł zmrok i teraz jedyne światło dawały uliczne lampy i blask z mieszkań, w których ktoś był i nie siedział po ciemku. Choć świat z tej strony szyby wyglądał na spokojny, dobrze wiedziałam, co kryje się kilka kilometrów stąd.

I dokąd będę musiała dzisiaj pojechać.

Powoli wypuściłam dym z płuc. Dopalając papierosa, myślałam już jedynie o pieniądzach, które miałam dostać za wyścig. Lęk nie był nic wart – to sposób, w jaki radziliśmy sobie z przeciwnościami losu, okazywał się najważniejszy.

A ja radziłam sobie dobrze. Wystarczająco dobrze, by zgasić peta, zamknąć okno i zebrać swoje rzeczy. Wyrzuciłam z głowy niepotrzebne myśli. Miałam tylko jeden cel. Do kieszeni kurtki wsunęłam ostrze, o które wzbogaciłam się dzisiejszego popołudnia. Wiedziałam, że nie zapewni mi ono całkowitej ochrony, ale lepsze to niż nic, prawda?

– Cisza nocna zaczyna się za godzinę, znów zamierzasz się spóźnić? – Na schodach zatrzymał mnie głos właścicielki, która ponownie okupowała krzesło przy małym zniszczonym biurku.

Podeszłam do drzwi i obejrzałam się na nią przez ramię. Chciałam jej powiedzieć, że być może nie przeżyję dzisiejszego wieczoru i już nigdy mnie nie zobaczy, ale jedynie uniosłam lekko kącik ust. Nie odezwałam się. Wyszłam, nim powiedziała coś jeszcze.

Noc miała zapach nadchodzącego niebezpieczeństwa. W Rosji brałam udział w nielegalnych wyścigach tylko czasami, kiedy z pieniędzmi robiło się na tyle krucho, że nie miałam wyjścia. To nie był mój ulubiony sposób na zarabianie. Zdecydowanie lepiej czułam się w kradzieżach. Być może dlatego w pobliskim lombardzie mówili mi już po imieniu i nie dziwili się, gdy przynosiłam im biżuterię garściami.

W końcu to było tylko szemrane osiedle, gdzie wyjście z domu po zmroku wiązało się z ryzykowaniem własnego życia. Nikt o nic nie pytał, a ja… wykorzystywałam to w stu procentach.

Odblokowałam telefon i spojrzałam na adres, który organizator podał mi w wiadomości. Zamówiłam taksówkę, specjalnie jednak podałam adres dwie ulice wcześniej, aby kierowca nie nabrał żadnych podejrzeń. Nie potrzebowałam świadków. Nie wiedziałam też, czy przez cały ten czas nie będę śledzona. Gdyby to przeze mnie na teren nielegalnego wyścigu przyjechała policja, pożegnałabym się z kasą. A do tego dopuścić nie mogłam. Milczałam więc jak grób i przez okno obserwowałam londyńskie ulice. Robiło się coraz później. Wyścig nieubłaganie się zbliżał.

Podróż zajęła kilkanaście minut, więc prawie na miejscu byłam chwilę przed dwudziestą drugą. Zapłaciłam kierowcy i mocno ściskając w palcach rękojeść noża, ruszyłam pustą ulicą w odpowiednim kierunku.

Kilkanaście metrów dalej wyczułam zapach benzyny i palonej gumy. Tor był ukryty za drzewami, dlatego musiałam przejść wydeptaną ścieżką, by się tam dostać.

Zaskoczyła mnie liczba ludzi kręcących się za neonowymi taśmami rozciągniętymi przez organizatorów. Wyglądało na to, że ktoś tymi nielegalnymi wyścigami naprawdę się interesował. W takim tłumie łatwo było się ukryć, ale jeszcze łatwiej było zostać zapamiętanym. Nie chciałam być zapamiętana. Pożałowałam, że nie wzięłam niczego, czym mogłabym zakryć twarz. Nie lubiłam ujawniać tożsamości już na samym początku. Pocieszałam się myślą, że przynajmniej nikt tutaj nie znał mojego prawdziwego imienia i nazwiska.

Poczułam, że telefon w kieszeni zawibrował. Wyciągnęłam go; okazało się, że dostałam kolejną wiadomość.

Od Nieznany:

Samochód czeka na ciebie przy linii startu. Do wyścigu zostało dwadzieścia minut, za chwilę rozpocznie się prezentacja. Jestem na końcu drogi, tam gdzie stoją inne auta. Zielona kurtka. Znajdziesz mnie, ja już cię widzę.

Ja już cię widzę. Powstrzymałam nieprzyjemny dreszcz, który chciał spłynąć po moim kręgosłupie, i uniosłam wzrok. Spojrzałam w stronę, o której wspomniał w wiadomości, na prawo, gdzie znajdowały się zaparkowane auta. Choć było ciemno, od razu zauważyłam ciemnozieloną kurtkę jednego z mężczyzn. Stał pomiędzy samochodami i patrzył prosto na mnie. Był zdecydowanie starszy niż ja, miał ciemny zarost na twarzy i ostre spojrzenie. Zadarłam podbródek i ruszyłam w jego stronę, nie odrywając od niego oczu.

– To ty – powiedziałam, kiedy przemierzyłam dzielącą nas odległość. Cieszyłam się, że w moim głosie nie było strachu. – To ty mnie tutaj zaprosiłeś.

Uśmiechnął się, ale uśmiech nie dosięgnął jego błękitnych tęczówek.

– To ja – przytaknął. – Tak jak pisałem przed chwilą, wyścig rozpoczyna się za niecałe dwadzieścia minut. – Wskazał przy tym na samochody, które stały na linii startu.

Skinęłam głową.

– Czarny jest twój – dodał.

Jednak to, czym miałam jechać, najmniej mnie obchodziło. Zapytałam więc o najważniejszą rzecz, która chodziła mi po głowie.

– A pieniądze?

I dopiero wtedy jego uśmiech zbladł, a ja poczułam niepokój rosnący w moim wnętrzu.

– Pieniądze… – zaczął i westchnął.

Zmrużyłam oczy.

– Zasady nieco się zmieniły – dodał, na co zacisnęłam szczęki.

– Jak to się zmieniły? – wycedziłam przez zęby i w przypływie złości zrobiłam krok w jego stronę, ale on nie wystraszył się mojego lodowatego spojrzenia.

– Razem z organizatorami doszliśmy do wniosku, że to twój pierwszy wyścig. Nie pokazałaś nam jeszcze swoich umiejętności, więc nie wiemy, czy wygrasz.

– W wiadomości wyraźnie napisałeś, że jeśli tak, dostanę całą sumę – syknęłam.

Pozostał niewzruszony, wyglądał trochę tak, jakby mało go obchodziło, co zrobię. Nienawidziłam ludzi niesłownych, a już w szczególności takich, którzy zmieniali zdanie bez żadnego uprzedzenia. Jeżeli się do czegoś zobowiązał, miał to wykonać i tyle.

– Tak, ale najpierw musimy cię sprawdzić. Jutro jest kolejny wyścig, jeśli go wygrasz, dostaniesz swoją kasę.

– Nie wezmę udziału w żadnym kolejnym wyścigu. Miałam dostać pieniądze właśnie za ten, ale skoro według ciebie nagle zasady się zmieniły… nie zamierzam się w ogóle ścigać – odpowiedziałam, dumnie zadzierając brodę.

To również go nie poruszyło.

– Nie jesteś tutaj anonimowa, Dolores. – Zmrużyłam oczy na jego słowa. – Pamiętaj, że wszyscy cię obserwują. Zobowiązałaś się.

Dyskretnie zerknęłam na boki. Miał rację. Byłam na celowniku osób, które przyjechały, by obejrzeć dzisiejszy wyścig.

– Ty też się zobowiązałeś.

– Nie możesz się wycofać, ale ja… – Rozłożył szeroko ręce, by dać mi do zrozumienia, że miał do tego pierdolone prawo.

Zacisnęłam zęby, wręcz nimi zazgrzytałam. Skoro tak, w porządku. Nie musiał dawać mi pieniędzy.

Sama zamierzałam je sobie wziąć.

Spojrzałam mężczyźnie w oczy jeszcze raz, po czym wyrwałam mu z dłoni kluczyki, które wyciągnął w moją stronę. Nim się odwróciłam, dostrzegłam jeszcze na jego twarzy pełen wyższości uśmiech, który zagotował mi krew w żyłach. Szybkim krokiem skierowałam się do samochodu, który czekał na linii startu. Wsiadłam do środka, zatrzasnęłam drzwi i zapięłam pas. Wsunęłam kluczyk do stacyjki i wcisnęłam sprzęgło. Wbiłam pierwszy bieg, puściłam ręczny i mocno zacisnęłam palce na kierownicy. Ramiona aż mi zadrżały, tak bardzo byłam wściekła. W końcu te pieniądze nie były potrzebne mnie, były potrzebne mojej mamie. To dla niej tutaj przyjechałam.

Jeszcze raz zazgrzytałam zębami. Przez swoją wściekłość ledwo zauważyłam dziewczynę, która stanęła na linii startu pomiędzy samochodami. Miałam jednego przeciwnika, ale nic mnie nie obchodziło, kim był. Zamierzałam wygrać tylko dla zasady, bo pieniądze i tak musiałam załatwić sama.

Kiedy nieznajoma machnęła flagą, nie czekałam. Ruszyłam do przodu, aż opony zapiszczały. Wyszłam na prowadzenie niemal od razu, choć drugi kierowca szybko się ze mną zrównał. Zerknęłam na niego przez szybę, ale nie dostrzegłam jego twarzy, ponieważ włożył pieprzoną półkominiarkę.

Zmieniłam bieg i docisnęłam gaz do samego końca. Mało obchodziło mnie to, że nie znałam trasy dzisiejszego wyścigu. Taka była zasada, każdy z zawodników miał pokonać ją po raz pierwszy dopiero po oficjalnym starcie. Wjechałam w pierwszy zakręt, napinając mięśnie ramion. Zakurzyło się za nami, a mój przeciwnik płynnie przepchnął się na prowadzenie. Siedziałam mu na ogonie, nie zamierzałam odpuścić. Chciałam, żeby ten skurwiel patrzył, jak wygrywam.

Do pokonania zostały dwa okrążenia, a ja już w trakcie pierwszego zaczęłam obmyślać, jak znów wyjść na prowadzenie. Auto nie było moje, a w zasadach nie znalazłam wzmianki na temat nieczystej gry. Kiedy więc przejechaliśmy przez linię i dalej byłam z tyłu, postanowiłam wjechać rywalowi w dupę.

Rozległ się trzask, gdy rąbnęłam maską w tył jego samochodu. To wytrąciło go z równowagi i przyhamował. Nie zamierzałam tracić okazji, w ułamku sekundy wykręciłam, by go ominąć. Dodałam gazu i wyrwałam do przodu. Auto dobrze ze mną współpracowało i już po dwóch sekundach to ja objęłam prowadzenie. Nabierałam coraz większej prędkości, a tym samym odległość między mną a przeciwnikiem tylko się zwiększała. Usatysfakcjonowana tym widokiem uśmiechnęłam się złośliwie pod nosem i weszłam w kolejny zakręt. Wzięłam głębszy wdech, gdy płynnie wyprostowałam koła.

Przecięłam linię mety jako pierwsza.

Zatrzymałam się dopiero kilkanaście metrów dalej i z mocno bijącym sercem powoli puściłam kierownicę. Zgasiłam silnik i zaciągnęłam ręczny. Na szczęście widownia w Londynie była dobrze wychowana, bo nikt się na mnie nie rzucił. Wyglądało na to, że ludzie, którzy tutaj przyjechali, trochę się zdziwili na widok dziewczyny wygrywającej dzisiejszy wyścig. Złośliwość w moich oczach nie zgasła, zamierzałam dzisiaj popełnić jeszcze jeden grzech.

Oczywiście organizator, który zaprosił mnie na wyścig, wciąż nie wyglądał na poruszonego. Wtopił się w tłum, byle na mnie nie patrzeć. Rozmawiał ze sponsorami, a kiedy ruszyłam w jego stronę, usłyszałam, że chwalił się mną, jakbym co najmniej była jego nową perełką. Gnida. Nawet nie zamierzał mi zapłacić, ale już próbował połechtać swoje ego.

– Też się bardzo cieszę, że współpracujemy – powiedziałam, gdy przecisnęłam się przez tłum.

Mężczyzna najwyraźniej nie spodziewał się, że będę miała odwagę do niego podejść, ale nic sobie z tego nie robiłam. To była moja szansa na zdobycie przewagi. Na oczach wszystkich ludzi objęłam go, jakbyśmy byli dobrymi znajomymi, i uśmiechnęłam się przymilnie.

– To dzięki tobie miałam szansę wziąć udział w tym wyścigu – dodałam i od razu pomyślałam, że będę musiała później porządnie wyczyścić język po wypowiedzeniu tych słów na głos.

– Co ty wyprawiasz? – syknął tak, bym tylko ja go usłyszała.

Poklepałam go z wdzięcznością po ramieniu. Wszyscy byli na nas skupieni, ale bardziej oczekiwali jego reakcji. Dostrzegł to i zmusił się do sztucznego uśmiechu.

– Tak, właśnie wam mówiłem, że wybrałem idealną zawodniczkę – powiedział do zgromadzonych.

Zaczął coś pieprzyć o wyścigach w przyszłym miesiącu i o tym, że musi mnie na nie zaprosić, ale już go nie słuchałam. Jak zawodowy złodziej niepostrzeżenie wsunęłam dłoń do wewnętrznej kieszeni jego kurtki i delikatnie położyłam opuszki palców na wypełnionej pieniędzmi kopercie. Stanęłam tuż przed nim, dla efektu cmoknęłam go w policzek i w tej samej chwili szybkim ruchem wyciągnęłam kopertę. Wsunęłam ją pod materiał swojej kurtki i dopiero wtedy się odsunęłam. Niczego nieświadomy mężczyzna obdarzył mnie tylko czujnym spojrzeniem, a ja w końcu się cofnęłam

– Miło było poznać – rzuciłam i nie czekając na jego reakcję, znów przepchnęłam się pomiędzy ludźmi, by uciec jak najdalej stąd. Miałam szczerą nadzieję, że nikt, naprawdę nikt nie zauważył mojej drobnej kradzieży i że w kopercie była spora suma.

Kiedy przecisnęłam się przez tłum, spokojnie ruszyłam między drzewa. Dopiero tam puściłam się biegiem w kierunku ulicy, na której wcześniej zatrzymała się taksówka. Wyciągnęłam telefon, by zamówić kolejną, i stanęłam pod jedną z kamienic, aby na nią poczekać.

Wydawało mi się, że droga jest pusta. O tej godzinie nie było tu żywej duszy. Poczułam się spokojniej, mogłam więc wyciągnąć kopertę i przeliczyć pieniądze. Nie miałam pojęcia, dla kogo były przyszykowane, ale mało mnie to obchodziło.

Okazało się, że w środku znajdują się prawie trzy tysiące. To więcej, niż planowałam zarobić, i wierzyłam, że wystarczy mi to na czas, w którym będę szukać kolejnego sposobu na zarobek.

Taksówka wjechała na ulicę, a ja wsiadłam do środka. Podałam kierowcy adres, ale nie ten, pod którym nocowałam. Zamierzałam wrócić do domu wcześniej, więc od razu wybrałam się na lotnisko. Po dawce adrenaliny, którą sobie dzisiaj zafundowałam, poczułam, jak na moich ramionach powoli osiada zmęczenie. Oparłam się o zagłówek i wyjrzałam przez okno.

Było ciemno, a ciemność skrywała w sobie najstraszniejsze koszmary.

Dojazd na lotnisko zajął nieco dłużej, niż zakładałam. Miałam jednak jeszcze trochę czasu do powrotnego lotu, dlatego spokojnie schowałam pieniądze w plecaku i kupiłam w automacie gorącą herbatę, by się rozgrzać. Usiadłam na jednym z wolnych miejsc i obserwowałam samoloty wznoszące się ku niebu. Było za spokojnie i doskonale o tym wiedziałam. To musiała być cisza przed burzą.

Miałam w zwyczaju rozglądać się na boki w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby mnie śledzić. Nikogo jednak takiego nie zauważyłam. Mocniej ścisnęłam w palcach plecak i sięgnęłam po telefon. Zablokowałam i wykasowałam z niego numer organizatora nielegalnych wyścigów. Po dłuższym zastanowieniu stwierdziłam, że po powrocie do domu wyrzucę kartę. Nie zrobiłam tego teraz, aby mieć kontakt z opiekunką mamy, na wypadek gdyby coś się stało.

Znowu podniosłam głowę. Niczego nieświadoma wpatrywałam się w pas startowy. Przed wylotem wystukałam jeszcze wiadomość do Nory. Miałam nadzieję, że mama spokojnie już śpi i po moim powrocie jej stan choć odrobinę się polepszy. Wiedziałam, że po tak długiej chorobie może być już tylko gorzej, ale tliła się we mnie jeszcze ta resztka wiary, której trzymałam się najmocniej, jak potrafiłam. W końcu to dla mamy wciąż walczyłam.

Do Nora:

Wszystko w porządku?

Odpowiedź przyszła zaledwie po kilku sekundach.

Od Nora:

Tak.

Usatysfakcjonowana wstałam z miejsca i ruszyłam na pokład samolotu. Obejrzałam się przez ramię tylko jeden jedyny raz. Nic nie zwróciło mojej uwagi. Wyglądało na to, że wygrałam.

Nie wiedziałam jednak, że przez cały ten czas byłam obserwowana.