Dzieci we mgle - Ałbena Grabowska - ebook
NOWOŚĆ

Dzieci we mgle ebook

Ałbena Grabowska

3,0

80 osób interesuje się tą książką

Opis

Dwójka błyskotliwych detektywów, meandry zbrodni i medyczne zagadki 

 

Policjant po przejściach Franciszek Stawicki i ambitna aspirant Maja Kwiatkowska prowadzą kolejne śledztwo.  

 

Tym razem stają w obliczu zagadki sprzed kilkudziesięciu lat. Wszystko zaczyna się od wizyty w komisariacie ekscentrycznej starszej pani, twierdzącej, że ktoś chce ją zabić, bo odkryła prawdę o serii porwań dzieci z lat 70. Początkowo jej opowieści brzmią jak majaczenia, ale szybko okazuje się, że w mroku PRL-u mogły dziać się rzeczy, o których nikt nie odważył się mówić głośno. 

 

Śledztwo prowadzi do tajemniczych zgonów, zapomnianych akt i ludzi, którzy przez lata milczeli. Coraz mniej osób wierzy, że skazano winnego zbrodni. Detektywi muszą zmierzyć się z gęstą siecią kłamstw, w której każdy trop prowadzi do kolejnego pytania.Kto tak naprawdę stoi za porwaniami? Dlaczego nigdy nie odnaleziono ciał?  

 

Czy policjantom uda się rozwikłać zagadkę sprzed pół wieku, zanim przeszłość ponownie zbierze swoje żniwo? 

 

*** 

 

Ałbena Grabowska 

Ceniona pisarka, która niezwykłe imię, oznaczające kwitnącą jabłoń, zawdzięcza bułgarskim korzeniom. Z wykształcenia lekarka, doktor nauk medycznych ze specjalizacją w neurologii i epileptologii. 

Popularność wśród czytelników zawdzięcza przede wszystkim bestsellerowej sadze Stulecie Winnych. Potencjał tej epickiej opowieści dostrzegli również filmowcy – na jej podstawie nakręcono serial w gwiazdorskiej obsadzie.  

Prócz Stulecia Winnych spod pióra Ałbeny Grabowskiej wyszły m.in. książki Tam, gdzie urodził się Orfeusz, Lot nisko nad ziemią, Lady M., Coraz mniej olśnieni, Ostatnia chowa klucz oraz pierwsza część serii kryminałów medycznych Nóż w sercu. Sprawa kardiologa (Wydawnictwo Zwierciadło). Mieszka z trójką dzieci, dwoma kotami i dwoma psami w podwarszawskim Brwinowie. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 509

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Dzieci we mgle

Text © copyright by Ałbena Grabowska © Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o.o., Warszawa 2025

Redakcja: Anna Jeziorska

Korekty: Katarzyna Szajowska

Skład i łamanie: Sylwia Kusz, Magraf sp.j., Bydgoszcz

Projekt okładki: Tomasz Majewski

Zdjęcia: okładka – Getty Images

Wydawnictwo nie ponosi żadnej odpowiedzialności wobec osób lub podmiotów za jakiekolwiek ewentualne szkody wynikłe bezpośrednio lub pośrednio z wykorzystania, zastosowania lub interpretacji informacji zawartych w książce.

ISBN 978-83-8132-717-6

Dyrektor produkcji: Robert Jeżewski

Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o. o. ul. Widok 8, 00-023 Warszawa tel. 603 798 616 Dział handlowy: [email protected]

Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.

Wydanie I, 2025

Adhibe rationem difficultatibus

KALAMBURY

2 kwietnia 1976 roku

Stary patrzył, jak jego syn pochłania krupnik.

– I co tera? – zapytał, kiedy Adam zebrał resztki zupy chlebem.

Chłopak beknął cicho i rozsiadł się na krześle.

– Życie. – Uśmiechnął się. – Życie teraz będzie, tatuś.

– Pewnie – prychnął stary Kalemba.

Adam wzruszył ramionami. Kalemba pomyślał, że powinien zdjąć pas, a potem sprać syna na kwaśne jabłko.

– Matka jest? – zapytał.

– Nie ma – burknął stary.

– Ja bym się przespał – stwierdził Adam.

– A ja bym uciekał – rzucił w odpowiedzi i oparł się o futrynę.

Adam się uśmiechnął. Kalemba pomyślał, że to zawsze wydawało mu się nieszczere. Ze wszystkich jego synów tylko Adam tak się uśmiechał. Samymi ustami, jakby mu ktoś na gębie ten grymas namalował. I to wykrzywienie warg go niepokoiło. Bo oznaczało kłopoty. Nie dla samego Adama, tylko dla całej rodziny.

– Nie pomoże mi tatuś? – zapytał. – Mamusia na pewno by mnie ukryła.

Kalemba pomyślał, że raczej by nie pomogła, nawet gdyby donos oznaczał więzienie dla Adama. Bałaby się o Waldka i Darka. I o niego.

– Właśnie zwiałeś z woja – wycedził stary. – Mam cię ukryć? Mówię ci, zjeżdżaj gdzie pieprz rośnie. A jak tu przyjdą, to im powiem, że ostatni raz widziałem cię w marcu. Jakeś na przepustkę przyjechał.

– Bo to i prawda – odpowiedział Adam spokojnie. – Teraz mnie tu nie ma.

Stary Kalemba pomyślał, że trzeba rozumu nie mieć, żeby uciekać z wojska trzy miesiące przed końcem służby, a na dodatek przyjechać do własnego domu. Przecież tylko patrzeć, jak zapukają do drzwi.

– Zjeżdżaj, mówię... – zeźlił się.

Syn jednak spokojnie wziął koc i skierował się do swojego dawnego pokoju.

– Prześpię się, a potem pójdę – rzucił. – Całą noc na nogach.

– Szedłeś z tego Gdańska? – zapytał Kalemba.

Kiedy prawie dwa lata temu Adam stanął na komisji wojskowej, dał mu trzy butelki wódki, żeby go wzięli gdzieś blisko. Powiedzieli mu wtedy, że przyjmą go do jednostki w Łodzi. Kiedy Adam podziękował, usłyszał, że owszem, pojedzie do łodzi, ale podwodnej. Strasznie się rozzłościł.

– Gadera – powtarzał wtedy. – Gadera się nazywa ten sukinsyn, co to mnie tak okpił.

Jeśli Adam czegoś się bał, to zamkniętych przestrzeni. Kalemba żałował, że się z tym wygadał przy Gaderze, dawnym koledze z podstawówki. Ale chciał dobrze. Kumpel mu obiecał, że wyśle Adama do dobrej jednostki. I tak samo oszukał, jak syna.

– Trochę szedłem – powiedział. – Trochę jechałem ciężarówką. Głównie nocą jechałem, w dzień spałem.

Adam zdjął buty. Buchnął smród onucy. Stary się skrzywił. Zawsze kazał synom utrzymywać czystość. Bo co? Wody w pompie było mało? Adam był z braci najczystszy. Waldkowi musieli przypominać, że po pracy trzeba się umyć, a Darek, delikatny, nie lubił lodowatej wody, zwłaszcza zimą.

– A ten kierowca ciężarówki? Nie doniesie na ciebie? – zapytał ojciec.

Adam układał się w ubraniu na materacu, który pod nieobecność brata zajmował Waldek.

– Co też tatuś. – Podłożył sobie pod głowę dwie poduszki. – Powiedziałem mu, że matka w szpitalu, a ja z akademika jadę. Żeby się pożegnać, jakby co.

– I już widzę, jak uwierzył. Po butach wojskowych cię poznał.

Adam nie odpowiedział, tylko zamknął oczy.

– Tak niewiele ci zostało. Dlaczegoś uciekł? – Kalemba nie zamierzał wychodzić z pokoju. W końcu był u siebie. – I na przepustce tu byłeś z miesiąc temu.

Zwiał na złość plutonowemu, który kochał urządzać żołnierzom pobudki w środku nocy i męczyć ich wielogodzinnym czołganiem się w śniegu czy błocie.

– Niech tatuś da mi się przespać – poprosił pokornie.

Kalemba uderzył go w twarz. Nie mocno, raczej pacnął, żeby syn mu nie mówił, jak ma być w jego własnym domu. Adam westchnął i usiadł na materacu.

– O braci nie zapytasz nawet? – burknął stary.

Chłopak przewrócił oczami i pogładził się po zaczerwienionym policzku.

– Jest Waldek? – rzucił grzecznie.

– Do roboty poszedł – odparł Kalemba. – Udało mu się znaleźć coś przy koniach, w stajni.

– Przecież zima – zdumiał się Adam.

– Koń nie niedźwiedź, nie zapada w sen zimowy – warknął ojciec. – Po co cię do szkoły posyłałem, jak najprostszej rzeczy nie wiesz? A Waldek dobrze sobie ze zwierzętami radzi. I ludzie wiedzą, że spokojny. Konie też go lubią.

Adam wzruszył ramionami.

– A Darek przyjedzie? – To pytanie również zadał sztucznie ugrzecznionym tonem. Kalembie to się nie podobało.

– W przyszłym tygodniu – powiedział niechętnie. – Jak ferie będą. Odpocznie se w domu. Dobry dzieciak.

– Dobry, tylko głupi – rzucił półgębkiem Adam. – Do końca życia będzie tyrał za psie pieniądze. Trza mu było pozwolić łapiduchem zostać.

– On się będzie uczył. – W głosie starego zabrzmiała groźba. – Na samochodziarza. Co jest lepszego?

– A jak się już wyuczy, to go tatuś da do roboty w jakimś warsztacie u znajomych, co nie?

– Żebyś wiedział. – Kalemba nie miał pojęcia, o co chodzi Adamowi.

– I go wycyckają tak samo jak Gadera mnie. To też tatusia znajomy był – dodał z ironią. Sprawiał wrażenie śmiertelnie zmęczonego.

– Z Gaderą to ja se jeszcze pogadam za tę Łódź – burknął stary.

– Może ja pierwszy z nim pogadam? – Adam się uśmiechnął, ale tym razem dobrotliwie.

– Nie pogadasz, bo cię zaraz zamkną – przypomniał mu ojciec.

– Nie bój nic, tatuś, zanim Waldek z tych koni wróci, to mnie tu nie będzie. Nie będzie wiedział, debil, że tu byłem.

– Nie mów tak o nim – zagroził.

– A jak mam mówić? – zapytał Adam i zmrużył oczy. – Imbecyl? Tak bardziej elegancko brzmi.

Kalemba zawsze podejrzewał, że pierworodny nienawidzi obu swoich braci, każdego z innego powodu. Znów zamierzył się na syna, tym razem uderzyłby go mocniej, ale ten wydawał się obojętny.

– Niech mi tatuś pozwoli się przespać kilka minut – przymilił się. – Potem sobie pójdę.

Stary chwilę się namyślał, po czym zamknął drzwi pokoju. Poszedł do kuchni i zapalił sporta, żeby zebrać myśli. Uznał, że nie doniesie na własnego syna. Potępiał jego ucieczkę z wojska, ale nie dowiedział się, dlaczego Adam dał nogę. Może syn miał jakieś swoje powody? Tak czy inaczej, niech się prześpi, a potem idzie dalej. Waldemar nie może zobaczyć brata, bo natychmiast się wygada, i to nie tylko WKU, ale wszystkim sąsiadom. Przede wszystkim powie matce, a ta wpadnie w lament, że Adam jest złym nasieniem i ich wszystkich wpędzi do grobu. „Inaczej by mówiła, gdyby był z niej” – westchnął w duchu Henryk Kalemba. Ale nie był. Zrobił dziecko takiej jednej z Pruszkowa, a ona nie chciała ani za mąż za niego iść, ani wyskrobać dzieciaka. Potem się okazało, że coś z głową miała. Prochy brała. Ale żenić się chciał. Wszyscy mówili, że jak urodzi, to i z głową się poukłada. Ale ona się upierała, że z brzuchem do ślubu nie pójdzie, bo w kościele krzywo patrzą. No to zgodził się poczekać. A jak już urodziła, to franca całkiem sfiksowała. W wariatkowie ją zamknęli. Dziecko mu zostawiła i podpisała papiery, że się zrzeka.

Co miał robić? Dzieciak musi mieć matkę, wszyscy mu to powtarzali. To wziął pierwszą lepszą, która chciała się zaopiekować wiecznie ryczącym bękartem. Zaraz zapragnęła mieć własne, a on myślał, że chłopaki się do siebie przywiążą i jakoś to będzie. Może jakby miała normalnego dzieciaka, to i Adama by pokochała, ale urodził się Walduś bez piątej klepki. Od razu było wiadomo, że coś z nim jest nie tak. Główka taka mała, jak makówka, chudy, wyglądał jak pająk. Ale cichutki był, grzeczny. I taki został. Ledwo podstawówkę skończył. Kalemba na wywiadówki chodził i nauczycielom prezenty dawał, żeby mu cenzurkę wystawili z trójami na szynach. Zawsze to inaczej patrzą, jak człowiek po podstawówce. Nawet na fizycznego chętniej wezmą. Waldek do pracy był chętny, wszystko robił. W domu też. Zocha może dlatego taka cięta była na Adama, że chociaż zdrowy, tak się potrafił zakręcić, żeby Waldek swoją i jego robotę zrobił. Nieraz go biła za nic. A on nawet nie jęknął, tylko patrzył z nienawiścią. Czy Adam podejrzewał, że Zocha nie jest jego matką? Na pewno nie. Niemal od początku jej powtarzał, że jak komu powie, to ją spierze i wyrzuci z domu. Synów nie zobaczy już nigdy. I Zocha się przestraszyła, bo wiedziała, że Henryk nie rzuca słów na wiatr.

Wtedy też lepiej im się żyło, bo urodził się Darek. I Pan Bóg im wynagrodził za mądrego, ale złego Adama i dobrego, ale głupiego Waldka, bo Daruś był i dobry, i mądry. Uczył się nieźle, same piątki miał, a jak czwórkę, to tylko dlatego, że nauczyciele jeden z drugim z góry na niego patrzyli, bo w Pęcicach mieszkał, w domu ze sławojką z tyłu i wodą ze studni. O czwartej wstawał, żeby ojcu pomóc i do szkoły się nie spóźnić. Chciał się uczyć w liceum, ale zdecydowali z Zochą, że technikum samochodowe to dla niego w sam raz. Darek mu wtedy pierwszy raz w życiu napyskował. Że chce do ogólniaka, bo nie ma zamiaru robić przy samochodach. Stary Kalemba zamierzał nawet sprać go dla przykładu, żeby się więcej rodzicom nie stawiał, ale postanowił przemówić mu do rozsądku innymi metodami. Wziął go na polowanie, z samego rana, na pola za Komorowem, gdzie mnóstwo zwierzyny biegało.

– To kim chcesz być, jak nie samochodziarzem? – zapytał, kiedy już ustrzelił pięć zajęcy, a Darek szedł koło niego ze smętną miną, ani razu nie wycelowawszy śrutówką.

– Lekarzem chcę być – wyznał.

Kalemba niemal upuścił truchła, taki był zaskoczony.

– Wyżej dupy nie podskoczysz – powiedział. – To nie dla ciebie.

– A czemu? – prychnął syn. – Dobry jestem z biologii i chemii. I wszystko mi łatwo wchodzi do głowy.

– Mówię ci, że wyżej srasz, niż dupę masz! – zdenerwował się ojciec. – Zaraz ci zresztą tak werżnę, że tydzień nie usiądziesz.

Jeśli Darek się przestraszył, to tego nie okazał.

– Ojciec to ma jeden sposób na rozmowę – burknął. – W dupę wlać pasem. I jeden argument. Że sram nie tam, gdzie trzeba. Według ojca nie tam. A ja ojcu powiem, że każdego gówno jest takie samo. Śmierdzące. Tatusia, mamusi, pani nauczycielki w szkole i hrabiego jakiego.

Stanął naprzeciwko niego i wycelował oskarżycielsko palec. I stary po raz drugi postanowił nie sprawić mu lania. Nie po tym, co mu powiedział.

– Rozumiem cię, synu. – Patrzył mu prosto w oczy. – I co więcej, zgadzam się z tobą. Ale życia to ty nie znasz. Po liceum na pewno zawodu miał nie będziesz, choćbyś same piątki dostawał. A po technikum fach zapewniony – przekonywał. – Bo kto wie, co się stanie.

Dzieciak wciąż patrzył na niego oskarżycielsko.

– Zdolny jesteś – kontynuował stary. – Dlatego cię do zawodówki nie posyłam. Bo szkoda cię na zawodówkę. Po technikum będziesz miał maturę. Rozumiesz?

Darek kilka razy pokiwał głową.

– A po maturze możesz sobie robić, co chcesz – kusił. – Medycynę studiować też możesz. I samochodziarzem być. I w urzędzie pracować. Nawet księdzem możesz zostać.

– Księdzem to ja nie chcę – mruknął Darek, a potem nagle rzucił się na ojca i objął go w pasie.

Stary się wzruszył.

– No, no. – Poklepał go niezdarnie po głowie. – Nie bądź baba. Dobrze będzie.

Naprawdę w to wierzył. Waldek do końca życia nie opuści rodzinnego domu, bo która baba zechce takiego, Adam skończy służbę wojskową i zacznie pracę u jakiegoś prywaciarza. Już mu Henryk coś załatwi. A Darek? Kto wie, czy naprawdę nie zostanie doktorem? Zocha pękałaby z dumy.

Henryk dopalił sporta i zaraz sięgnął po drugiego. Patrzył na zamknięte drzwi i słuchał chrapania syna. I myślał, co ma zrobić. I czy dobrze zrobi. Dla Adama i całej rodziny. Bo rodzina była dla Henryka Kalemby najważniejsza.

„Niech śpi, a potem spierdala” – postanowił w duchu.

Pies zaczął szczekać i Kalemba ocknął się z zamyślenia. Spojrzał przez okno. Zasypaną śniegiem drogą z wolna jechał ciemnozielony samochód z napisem WKU. A za nim milicja.

– Cholera – zaklął i wtargnął do pokoju. – Adam, Adam! – Tarmosił syna. – Jadą po ciebie. Uciekaj.

Adam błyskawicznie zsunął się z wyrka.

– Wyjdź tyłem, schowaj się za stodołą, a jak tu wejdą, to biegiem przez pole – zarządził.

– Ojciec chyba zwariował – rzucił spokojnie chłopak. – Przez pole? Żeby mnie zastrzelili?

– To zagrzeb się w sianie – polecił Kalemba, klnąc w duchu. Czemu słuchał tego głupka, zamiast dać parę groszy i od razu wygonić?

– Schowam się tam, gdzie dziadek Żydów ukrywał w czasie wojny – zadecydował Adam.

– Deski gwoździami zabiłem. – Staremu nie wiedzieć czemu zrobiło się słabo.

Kajtek ujadał coraz głośniej i szarpał się, jakby chciał zerwać się z łańcucha.

– Nie zabił ojciec, bo sprawdzałem. – Adam rzucił się do ucieczki dokładnie w chwili, kiedy oba samochody stanęły przed chałupą.

Henryk otworzył dopiero, kiedy zapukali.

– Co tam? – zapytał, starając się wyglądać na zdumionego.

– Szukamy waszego syna – wyjaśnił wojskowy. Milicjant stał za nim.

– Jeden w szkole, drugi w pracy, trzeci w wojsku – powiedział Kalemba.

– Wczoraj nad ranem uciekł z koszarów – poinformował.

– A to niedobrze – stwierdził stary, uznając, że nie powinien pyskować. – Tu go nie ma.

Żołnierz łypnął na niego spod byka.

– Wpuścicie nas do środka? – zapytał.

– A pewnie. – Wzruszył ramionami i otworzył drzwi na oścież.

Żołnierz wszedł do domu.

– Jeśli pan kryje syna, panie Kalemba, to radzę powiedzieć, gdzie jest – odezwał się milicjant. Kalemba rozpoznał w nim młodego dzielnicowego.

– Dostanie miesiąc odsiadki, potem odsłuży swoje i będziemy kwita – dodał wojskowy.

– Tu go nie było – powtórzył Henryk.

Kajtek wciąż ujadał.

– Pan uciszy psa, panie Kalemba – poprosił dzielnicowy.

Stary bez słowa wyszedł z domu, nabrał śniegu w ręce, ulepił potężną kulę i rzucił nią w Kajtka. Pies, trafiony w bok, przestał szczekać i schował się do budy. Kalemba wrócił do środka. Wojskowy wskazywał pusty talerz na stole.

– Co to jest? – zapytał.

– Zupę jadłem – powiedział. – Nie wolno?

– Sam? – dociekał.

– Tu go nie ma – powtórzył Henryk, starając się, żeby w jego głosie pobrzmiewała złość.

Spojrzeli po sobie.

– Rozejrzymy się – stwierdził żołnierz.

Kalemba po raz trzeci wzruszył ramionami. Zastanawiał się, czy nie zaproponować im wódki.

– Za ukrywanie zbiega grozi więzienie. – Wojskowy stał nad nim, podczas gdy milicjant wszedł do pokoju, w którym spał z Zochą.

– Ile jeszcze razy mam powtarzać, że tu go nie ma?! – Pozwolił sobie na ostentacyjne okazanie złości. – Byłby głupi, gdyby tu przyszedł – dorzucił.

– Głupi albo i nie głupi. Najciemniej pod latarnią, nie? – Dzielnicowy się uśmiechnął. Błysnęła złota koronka. „Taki młody, a zęby sztuczne” – pomyślał Kalemba.

Henryk wolał starego dzielnicowego. Można było się z nim napić i wszystko załatwić. Ten tu wyglądał na gorliwego. Jak to młodzi.

– A co to jest? – Wojskowy kucał koło materaca w pokoju chłopaków. Wskazywał na rozbebeszone łóżko, a w rękach trzymał koc.

– Waldek nie pościelił – burknął stary. – Ciągle trzeba mu przypominać.

– To syn Kalembów, nie taki całkiem tego – wyjaśnił wojskowemu milicjant.

– A gdzie jest teraz? – zapytał.

– Mówiłem, że w pracy. Przy koniach pracuje, w stadninie. Dorabia sobie – odpowiedział za dzielnicowego Kalemba.

– Łóżko ciepłe. – Wojskowy macał poszarzałe prześcieradło. – Jak pan to wyjaśni, panie Kalemba?

Stary postanowił się nie odzywać, tylko wzruszył ramionami. Mowa jest srebrem, a milczenie złotem.

– Niech pan odpowie – poprosił grzecznie milicjant.

– Tu go nie ma – powtórzył natarczywie. – Szukajcie, jak chcecie...

Milicjant wyszedł i wrócił z jeszcze jednym funkcjonariuszem. Skinęli na wojskowego, ale ten został z Kalembą. Tamci dwaj poszli do stodoły. Stary się nie bał, że znajdą Adama, bo komu by przyszło do głowy, że w kącie za sianem jest komórka? Faktycznie, w czasie wojny jego ojciec ukrył tam Żydów. Rok ich trzymał i karmił, ale mu się odwdzięczyli z nawiązką. Zaraz po wojnie pojechali za ocean, pieniądze przysyłali i jeszcze ojciec dostał medal. Nawet mieli go zaprosić do USA, żeby sobie dorobił, ale zginęli w jakimś wypadku, samochodowym chyba. Dzieci nie mieli. I tak sen o Ameryce się rozwiał, zanim ktokolwiek z rodziny Kalembów zaczął na serio o niej marzyć. Ojciec mu mówił, że to kwestia uczciwości. Ludziom trzeba było pomóc, a że się odwdzięczyli? Dają – to bierz, zwłaszcza jak ci się należy.

Przez okno Henryk dostrzegł jakiś cień i zmarszczył brwi. Potem jego wzrok natrafił na radiowóz, który stał pusty przed domem. „Żeby tylko Adam nie wpadł na pomysł ucieczki milicyjnym samochodem” – modlił się w duchu. Może mu się jednak zdawało, bo dwaj funkcjonariusze wrócili do wojskowego.

– Faktycznie go nie ma – skwitował dzielnicowy.

– Mówiłem – rzucił stary. – Jak to wszystko, to jedźcie już.

– Nawet nas pan wódką nie poczęstował, panie Kalemba – stwierdził wojskowy z pretensją w głosie.

– Nie śmiałbym proponować – burknął. – Panowie władza przecież na służbie.

Roześmiali się.

– Jakby tu przyszedł, to niech mu pan, panie Kalemba, przetłumaczy, żeby się do nas zgłosił. Puścimy w niepamięć – zapewnił go wojskowy. – A jak go sami złapiemy, to sąd wojskowy.

– Powiem, ale wątpię, żeby tu się pojawił – rzucił i zniecierpliwiony pokazał im drzwi.

Patrzył za nimi, aż odjechali w stronę Pruszkowa. Dopiero wtedy poszedł do stodoły. Wcisnął Adamowi zwitek banknotów i chleb owinięty w czyste płótno.

– Teraz nie idź. – Zatrzymał syna. – Mogą czekać na ciebie za rogiem.

– Już ciemno, tylko patrzeć, jak matka i Waldek wrócą. – Adam spojrzał na ojca niepewnie.

– Dlatego tu siedź, a nie w domu – mruknął Henryk, nie patrząc na niego. – Pójdziesz jutro albo pojutrze. Jak trochę odpuszczą.

Adam kiwnął głową.

– Dziękuję ojcu – powiedział. – Jeszcze ojciec będzie ze mnie dumny.

Zaskoczony Henryk Kalemba machnął ręką.

– My rodzina – burknął, ale odczuł coś na kształt wzruszenia. – Uważaj na siebie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki