Nóż w sercu. Sprawa chirurga - Ałbena Grabowska - ebook
NOWOŚĆ

Nóż w sercu. Sprawa chirurga ebook

Ałbena Grabowska

3,7

323 osoby interesują się tą książką

Opis

Dwójka błyskotliwych detektywów, meandry zbrodni i medyczne zagadki

 

Policjant po przejściach Franciszek Stawicki i ambitna aspirant Maja Kwiatkowska prowadzą śledztwo w sprawie morderstwa. Podejrzanym jest znany chirurg, a tropem prowadzącym do ofiary – sekrety jego córki. Policjanci stają przed pytaniem, dlaczego ceniony i otoczony szacunkiem lekarz miałby pchnąć nożem dilera narkotyków.

Sprawa okazuje się coraz bardziej zagmatwana, śledztwo zatacza coraz szersze kręgi, a przeszłość podejrzanego okazuje się pełna tajemnic. Dodatkowo wszystko komplikuje aresztowanie... jednego z detektywów.

Jaką rolę w dochodzeniu odegra Weronika, prawniczka, której Stawicki uratował kiedyś życie? Czy śledczym pomoże emerytowany sędzia, dawny mentor komisarza? Czy dwójka atrakcyjnych singli – Maja i Franciszek – nie przekroczy granic profesjonalizmu?

Największą tajemnicę skrywa jednak nóż wyjęty z serca ofiary...

 

***

 

Ałbena Grabowska

 

Ceniona pisarka, która niezwykłe imię, oznaczające kwitnącą jabłoń, zawdzięcza bułgarskim korzeniom. Z wykształcenia lekarka, doktor nauk medycznych ze specjalizacją w neurologii i epileptologii.

Popularność wśród czytelników zawdzięcza przede wszystkim bestsellerowej sadze Stulecie Winnych. Potencjał tej epickiej opowieści dostrzegli również filmowcy – na jej podstawie nakręcono serial w gwiazdorskiej obsadzie.

Prócz Stulecia Winnych spod pióra Ałbeny Grabowskiej wyszły m.in. kryminał Ostatnia chowa klucz oraz książki Tam, gdzie urodził się Orfeusz, Lot nisko nad ziemią, Lady M., Coraz mniej olśnień (Wydawnictwo Zwierciadło). Mieszka z trójką dzieci, dwoma kotami i psem w podwarszawskim Brwinowie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 535

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (14 ocen)
6
3
2
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
slonko218

Nie oderwiesz się od lektury

świetnie się czyta
00
Malwi68

Z braku laku…

„Nóż w sercu. Sprawa chirurga” autorstwa Ałbeny Grabowskiej zapowiadała się obiecująco – połączenie wątków kryminalnych, medycznych i osobistych mogło zaowocować wciągającą lekturą. Niestety, mimo ciekawego pomysłu, książka nie przypadła mi do gustu. Na początku wciągnęłam się w intrygujący zarys fabuły: dwoje detektywów, Franciszek Stawicki i Maja Kwiatkowska, prowadzi śledztwo w sprawie morderstwa, w które zamieszany jest ceniony chirurg. Historia ma potencjał – tajemniczy nóż, mroczne sekrety i dynamiczny duet śledczych. Jednak im dalej zagłębiałam się w książkę, tym bardziej miałam wrażenie, że postaci i fabuła nie spełniają oczekiwań. Postacie wydają się schematyczne i zbyt przewidywalne – Stawicki jako zmęczony życiem policjant z trudną przeszłością, a Kwiatkowska jako ambitna, choć momentami zbyt niefrasobliwa młoda aspirantka. Relacja między nimi miała potencjał, by być emocjonalną osią książki, ale zabrakło jej głębi i wiarygodności. Podobnie fabuła – zamiast rosnącego napi...
00
dyran

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo dobra pozycja wciągająca, z interesującymi postaciami, przeczytałam w ciągu jednego dnia
00



Ty­tuł ory­gi­nału: Nóż w sercu
Text © co­py­ri­ght by Ał­bena Gra­bow­ska © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło sp. z o.o., War­szawa 2024
Re­dak­cja: Anna Je­zior­ska
Ko­rekty: Olga Smo­lec-Kmoch/Me­lanż
Pro­jekt okładki: To­masz Ma­jew­ski
Zdję­cie au­torki: Woj­ciech Ol­szanka
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wy­daw­nic­two nie po­nosi żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści wo­bec osób lub pod­mio­tów za ja­kie­kol­wiek ewen­tu­alne szkody wy­ni­kłe bez­po­śred­nio lub po­śred­nio z wy­ko­rzy­sta­nia, za­sto­so­wa­nia lub in­ter­pre­ta­cji in­for­ma­cji za­war­tych w książce.
Wy­da­nie I, 2024
ISBN: 978-83-8132-633-9
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­szawa tel. 603-798-616
Dział han­dlowy:han­dlowy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Me­dice, cura te ip­sum

WIK­TOR

Zapar­ko­wał na po­bo­czu, zga­sił sil­nik i wy­siadł z auta.

– Gdzie ja je­stem? – za­py­tał gło­śno.

Od­po­wie­działa mu ci­sza. Po­pa­trzył w niebo. Nie było na nim ani jed­nej chmurki, księ­życ, nie­mal w pełni, ja­sno świe­cił. Gwiazdy lśniły.

– Ale ro­man­tycz­nie – wy­szep­tał do sie­bie.

Wró­cił do sa­mo­chodu i po­je­chał da­lej, mo­dląc się, żeby szu­trowa droga nie za­mie­niła się w piasz­czy­stą ścieżkę, z któ­rej nie bę­dzie mógł się cof­nąć. Wra­cał z kon­fe­ren­cji chi­rur­gicz­nej. Uparł się, żeby po wy­kła­dzie i ko­la­cji je­chać do domu, cho­ciaż ko­le­dzy na­ma­wiali go, żeby zo­stał i się „za­ba­wił”.

– Stary, z Wro­cła­wia masz ka­wał drogi do War­szawy – prze­ko­ny­wał go le­karz, któ­rego po­znał go­dzinę wcze­śniej.

Może dla­tego nie zo­stał na wie­czo­rze or­ga­ni­zo­wa­nym przez firmę far­ma­ceu­tyczną. Nie lu­bił, gdy się z nim spo­ufa­lano. Więk­szość uczest­ni­ków nie przy­je­chała, aby słu­chać wy­kładu, tylko żeby się na­pić i na­jeść za pie­nią­dze spon­sora. Chwilę po pre­zen­ta­cji był ze wszyst­kimi po imie­niu, udzie­lał bez­płat­nych kon­sul­ta­cji i obie­cy­wał, że prze­śle żą­dane ma­te­riały na­ukowe po­trzebne temu czy in­nemu le­ka­rzowi do dok­to­ratu, któ­rego ten pew­nie ni­gdy nie zrobi.

– Ju­tro jest nie­dziela – po­wie­dział i uśmiech­nął się ta­jem­ni­czo. – Mam zo­bo­wią­za­nia.

– Aaaaa – od­parł dok­tor, który przed­sta­wił się jako Krzy­chu. – To jedź, jedź, żeby ko­bieta nie cze­kała...

Nie było żad­nej ko­biety. Żad­nej, która by­łaby na stałe. Bo ta­kich na jedną noc miał mnó­stwo. Sta­wiał ko­la­cję, mó­wił kilka kom­ple­men­tów, a po­tem brał je do łóżka. Da­wał z sie­bie tyle, że po­winny być za­do­wo­lone, po czym ni­gdy nie od­dzwa­niał. Więk­szość po kilku pró­bach od­no­wie­nia kon­taktu re­zy­gno­wała, na­zy­wa­jąc go ofi­cjal­nie albo w my­ślach gno­jem. Tych kilka, które się uparły, brał znów do łóżka, ale już bez ko­la­cji, bez kom­ple­men­tów i bez sta­rań, więc same od­cho­dziły, czu­jąc się jak ta­nie dziwki. Za ta­kie je zresztą uwa­żał.

– No na­resz­cie – mruk­nął pod no­sem, kiedy do­tarł do wą­skiej, ale as­fal­to­wej drogi.

Je­chał wolno, żeby nie wpaść na ja­kieś zwie­rzę, które prze­stra­szone dźwię­kiem sil­nika mo­gło mu wbiec przed ma­skę. Mi­nął szyld. Na­zwa mia­sta, czy też wsi, nic mu nie po­wie­działa. W od­dali za­mi­go­tały ja­kieś świa­tła. Skrę­cił w lewo i po kil­ku­set me­trach wje­chał na ulicę, przy któ­rej za­uwa­żył bu­dy­nek po­li­cji. Za­par­ko­wał przed ko­mi­sa­ria­tem, zga­sił sil­nik i wszedł do środka.

– Do­bry wie­czór – rzu­cił do dy­żu­ru­ją­cego mło­dego po­li­cjanta. – Za­błą­dzi­łem. Może mi pan po­wie­dzieć, gdzie je­stem?

Po­li­cjant po­ki­wał głową i wska­zał punkt na ma­pie.

– Tu­taj – od­parł. – W pięk­nym mie­ście Ko­chań­czy­nie.

„A więc jed­nak to mia­sto” – po­my­ślał.

– A do War­szawy jak się do­stanę? – za­py­tał.

Po­li­cjant po­now­nie po­pu­kał pal­cem w mapę, a po­tem po­wie­dział:

– Cały czas pro­sto, ja­kieś dwa ki­lo­me­try. Po­tem będą znaki na War­szawę.

Wik­tor Ka­mir­ski po­dzię­ko­wał. Już miał wyjść, kiedy po­li­cjant za­pro­po­no­wał:

– A nie wo­lałby pan prze­no­co­wać?

Na­gle po­czuł się zmę­czony.

– A jest tu ja­kieś przy­zwo­ite miej­sce? – do­py­ty­wał.

Chło­pak po­ki­wał głową.

– No – stwier­dził. – Agro­tu­ry­styka Mi­moza. – Tę na­zwę wy­mó­wił z dumą. Po czym do­dał: – Moja dziew­czyna pro­wa­dzi.

– A przyj­mie mnie w nocy? – Ka­mir­ski miał obawy, czy nie jest za późno.

– Jest do­piero dwu­dzie­sta trze­cia – stwier­dził po­li­cjant. – Za­raz do niej za­dzwo­nię.

Wy­brał nu­mer i przed­sta­wił sy­tu­ację.

– Ze śnia­da­niem? – za­py­tał Ka­mir­skiego.

Dok­tor po­ki­wał głową.

– Ze śnia­da­niem.

Po­li­cjant odło­żył słu­chawkę.

– Orzesz­ko­wej trzy – rzu­cił. – Pro­sto, trze­cia w lewo i pra­wie do końca. Moja dziew­czyna bę­dzie na pana cze­kała.

Part­nerka po­li­cjanta oka­zała się wy­soką, na­tu­ralną blon­dynką z moc­nym ma­ki­ja­żem. Na wi­dok Ka­mir­skiego wy­raź­nie się ucie­szyła.

– Na­prawdę nie jest za późno? – za­gad­nął, na­gle zmie­szany jej en­tu­zja­zmem.

– Nie, nie – od­po­wie­działa.

Miała pro­mienny uśmiech. Wszedł do środka. Dom był za­ska­ku­jąco ładny. Urzą­dzony pro­sto, ale ele­gancko, cho­ciaż nieco bez­oso­bowo.

– Za­pro­wa­dzę pana. Po­kój jest na pię­trze. – Wska­zała mu drogę. – W po­koju jest ła­zienka i szafa.

– Nie będę się roz­pa­ko­wy­wał – oznaj­mił, po czym się zo­rien­to­wał, że nie ma bie­li­zny na zmianę, pi­żamy ani przy­bo­rów to­a­le­to­wych.

– Chęt­nie uży­czę panu przy­bo­rów – za­pro­po­no­wała, jakby czy­tała mu w my­ślach. – Mam w za­pa­sie szczo­teczkę do zę­bów, pa­stę i jed­no­ra­zowe ma­szynki do go­le­nia.

Wik­tor po­my­ślał, że pew­nie na­leżą do po­li­cjanta. Za­sta­na­wiał się, czy dziew­czyna za­pro­po­nuje mu także jego pi­żamę.

Po­szedł za nią na pię­tro. Otwo­rzyła drzwi do po­koju i wrę­czyła mu klucz.

– Za­raz wszystko przy­niosę – po­wie­działa.

Kiedy wró­ciła z obie­ca­nymi przy­bo­rami, uśmiech­nęła się nie­śmiało i spy­tała:

– Je­śli jest pan głodny, mogę po­czę­sto­wać ko­la­cją...

– My­śla­łem, że to po­kój ze śnia­da­niem – od­parł skon­ster­no­wany.

– Tak, ale mogę... – za­wa­hała się – ...czym chata bo­gata.

Rów­nież się do niej uśmiech­nął. Po­do­bała mu się. Na­prawdę była bar­dzo ładna.

– A czym bo­gata? – za­py­tał.

– Mogę zro­bić spa­ghetti – od­po­wie­działa. – Na szybko. Mam też pie­rogi z mię­sem.

– Spa­ghetti? – Spoj­rzał na nią z za­in­te­re­so­wa­niem.

Po­ki­wała głową.

– Aglio olio albo bo­lo­gnese. Może być też car­bo­nara. Mam rów­nież kre­wetki. Zro­bię ta­kie spa­ghetti, ja­kie pan lubi.

Kiedy zo­ba­czyła, że się waha, po­spie­szyła z za­pew­nie­niem:

– Po­tra­fię. Będą al dente.

– Je­śli ma pani białe wino, to po­pro­szę z kre­wet­kami – od­po­wie­dział w końcu.

– Mam. – Uśmiech­nęła się.

Kiedy pół go­dziny póź­niej jadł zna­ko­mite da­nie, cie­szył się, że za­błą­dził, i był wdzięczny jej chło­pa­kowi, że na­mó­wił go na noc­leg w tym ustron­nym miej­scu.

– Od dawna pro­wa­dzi pani agro­tu­ry­stykę? – za­py­tał.

– Od nie­dawna – od­parła z uśmie­chem. –To mój pierw­szy se­zon.

Sie­działa z nim przy stole, ale nie ja­dła ma­ka­ronu. Piła tylko wino.

– Gdzie na­uczyła się pani ro­bić tak pyszne spa­ghetti?

Znów uśmiech.

– Pra­co­wa­łam w re­stau­ra­cji w Ne­apolu.

– Stu­dio­wała pani we Wło­szech? – rzu­cił z głu­pia frant i wi­dząc jej minę, za­raz chciał prze­pro­sić za swoje nie­tak­towne py­ta­nie. Nikt, kto by stu­dio­wał w Ne­apolu, nie skoń­czyłby w pen­sjo­na­cie w le­śnej głu­szy.

– Nie – od­po­wie­działa. – Stu­dio­wa­łam w Pol­sce. Bi­blio­te­ko­znaw­stwo. A po­tem za­pro­po­no­wano mi pracę we Wło­szech. Po­my­śla­łam, że za­ro­bię tro­chę pie­nię­dzy... i po­je­cha­łam. – Po­pa­trzyła w bok. Wi­dać z tego okresu nie miała naj­lep­szych wspo­mnień.

– Prze­pra­szam – po­wie­dział.

– Nie, nie. – Za­ma­chała rę­koma. – Wzię­łam dzie­kankę i pra­co­wa­łam tam przez rok. My­śla­łam, że nieco wię­cej sko­rzy­stam.

– W ja­kim sen­sie?

– Są­dzi­łam, że na­uczę się wło­skiego. Albo do­brze go­to­wać.

– Na­uczyła się pani do­brze go­to­wać – za­uwa­żył.

Ro­ze­śmiała się. Po­do­bała mu się co­raz bar­dziej.

– Ro­bię do­brą pizzę i pa­stę – przy­znała bez śladu cheł­pli­wo­ści. – Szef re­stau­ra­cji jed­nak nie chciał, że­bym go­to­wała. Nie na po­waż­nie. Wi­dział mnie ra­czej w roli kel­nerki. Blon­dynka, pan ro­zu­mie. W prak­tyce ro­bi­łam wszystko, głów­nie po­da­wa­łam, sprzą­ta­łam... – za­wa­hała się.

Po­ki­wał głową, cho­ciaż nie do końca ro­zu­miał.

– Nie miała pani kiedy cho­dzić na kursy ję­zy­kowe – do­my­ślił się.

– Szef cią­gle obie­cy­wał, że wy­śle mnie na szko­le­nie w za­kre­sie kuchni wło­skiej. Kurs ję­zy­kowy mia­łam so­bie sama opła­cić, kiedy już za­ro­bię tyle, żeby prze­stać tam pra­co­wać.

Wy­ra­żała się ład­nie, okrą­głymi zda­niami. Po­do­bało mu się to.

– To też nie wy­szło? – za­py­tał. – Prze­pra­szam, że tak pa­nią wy­py­tuję.

– Nie szko­dzi. – Ro­ze­śmiała się. – Po pro­stu roz­ma­wiamy.

Wzniósł kie­li­szek.

– Za pani zdro­wie i tę ko­la­cję – wy­gło­sił to­ast.

Za­brzmiało to bar­dzo nie­zręcz­nie. Ona jed­nak uśmiech­nęła się miło i rów­nież unio­sła kie­li­szek.

– Za spo­tka­nie – od­parła.

– Do­bre wino – za­uwa­żył.

– Rie­sling – od­po­wie­działa szybko.

Było grubo po pół­nocy. Skoń­czył jeść, od­su­nął ta­lerz i jesz­cze raz po­dzię­ko­wał. Wstała i wy­jęła z szafki her­bat­niki ma­ślane. Wy­ło­żyła je na ta­le­rzyk i po­sta­wiła przed Wik­to­rem.

– Prze­pra­szam – po­wie­działa, sprzą­ta­jąc ze stołu. – Ale nie spo­dzie­wa­łam się go­ści. Gdy­bym wie­działa, że pan przy­je­dzie, zro­bi­ła­bym de­ser.

– Co by pani zro­biła?

– Ti­ra­misu albo crème brûlée – za­pro­po­no­wała.

– Ma pani ta­kie coś...? – zdu­miał się. – Ta­kie coś do... – Nie mógł so­bie przy­po­mnieć na­zwy.

Po­de­szła do szafki i wy­jęła urzą­dze­nie, o któ­rym mó­wił.

– Pal­nik cu­kier­ni­czy – do­koń­czyła.

Po­czuł gwał­towną falę po­żą­da­nia. Pod­szedł do niej i sta­nął bli­sko. Na tyle bli­sko, by się od­su­nęła, je­śli nie ży­czy­łaby so­bie jego aten­cji, i na tyle da­leko, żeby nie na­ru­szyć jej prze­strzeni. Zro­biła krok w jego kie­runku.

Wargi miała de­li­katne, jak dziecko. Za­mknął oczy jak na­sto­la­tek, kiedy się w nich za­ta­piał. Ona tym­cza­sem su­nęła czub­kiem ję­zyka po we­wnętrz­nej stro­nie jego ust, nie prze­sta­jąc trzy­mać go war­gami. Ciało Wik­tora za­lała ko­lejna fala pra­gnie­nia. Po­czuł jej dło­nie na swo­ich ple­cach. Wziął ją na ręce i nie prze­sta­jąc ca­ło­wać, za­niósł po scho­dach do swo­jego po­koju.

Naj­chęt­niej wziąłby ją na­tych­miast, gwał­tow­nie, ale chciał prze­cią­gnąć tę przy­jem­ność, uzna­jąc, że ma przed sobą nie­tu­zin­kową ko­bietę.

– Od razu – po­wie­działa po­zor­nie bez sensu, ale zro­zu­miał, że ona też chce go na szybko, żeby się nim na­sy­cić.

Od­wró­cił ją ty­łem do sie­bie i pod­cią­gnął spód­nicę, po czym zsu­nął ba­weł­niane majtki. Chwilę pa­trzył na wy­pięte po­śladki, a po­tem szybko roz­piął spodnie i wszedł w nią. Bał się, że spu­ści się już po jed­nym pchnię­ciu, ale po­ru­szył się w niej kilka razy, za­nim skoń­czył. Po­czuł ulgę i wstyd. Po­wi­nien dać jej coś wię­cej.

– Zo­stań – za­żą­dał, kiedy pró­bo­wała pod­cią­gnąć majtki.

– Je­śli chcesz – wy­szep­tała.

Po­tem wolno za­częła roz­pi­nać gu­ziki bluzki, nie spusz­cza­jąc z niego wzroku. Kiedy zo­stała w sa­mym sta­niku, za­uwa­żył, że ma duży biust. Za­sta­no­wił się, czy jest na­tu­ralny, ale kiedy zdjęła sta­nik, a piersi opa­dły swo­bod­nie, wie­dział, że jest jak naj­bar­dziej na­tu­ralny. I naj­pięk­niej­szy, jaki w ży­ciu wi­dział. Zsu­nęła majtki do końca, a po­tem roz­pięła gu­zik spód­nicy. Kiedy opa­dła na pod­łogę, dziew­czyna kop­nęła ją nogą w bok.

– Je­steś piękna – oznaj­mił.

Ga­pił się na nią wzro­kiem peł­nym po­dziwu i po­żą­da­nia. Chciał się ro­ze­brać, ale nie po­zwo­liła mu. Prze­jęła ini­cja­tywę. Zręcz­nie uwol­niła go z ko­szuli, po­tem spodni. Sam w mię­dzy­cza­sie zsu­nął skar­petki. Uwa­żał, że nie ma ni­czego mniej mę­skiego niż goły fa­cet w skar­pet­kach.

Po­ło­żył ją na łóżku. Cipkę miała piękną, de­li­katną, nie­wiele wło­sów do­koła, gładką, śliczną skórę. Roz­chy­lił ją i po­sma­ko­wał ję­zy­kiem. Po­czuł w ustach smak swo­jej spermy. We­ssał się w nią moc­niej, a wtedy ona jęk­nęła.

– De­li­kat­niej – po­pro­siła.

Na­tych­miast zwol­nił ucisk i za­czął de­li­kat­nie sty­mu­lo­wać ją ję­zy­kiem. Kiedy za­czy­nała się prę­żyć, zwal­niał ru­chy, kiedy się uspo­ka­jała, przy­spie­szał. Wi­dział, że jest jej do­brze. Gdy jej cia­łem wstrzą­snął dreszcz, nie ode­rwał od niej ust, aż za­częła się wić pod nim, drżeć i pro­sić go, żeby dał jej chwilę. Nie speł­nił jej ży­cze­nia, wie­dząc, że do­zna­nia ba­lan­su­jące na gra­nicy bólu i pra­gnie­nia są naj­sil­niej­sze.

– Tak, tak, tak – ję­czała.

Wtedy nie­ocze­ki­wa­nie od­su­nął się od niej. Spoj­rzała zdu­miona, jakby się nie spo­dzie­wała, że ją tak zo­stawi. Od­dy­chał gwał­tow­nie.

– Te­raz ja? – za­py­tała.

Do­tknęła ręką jego ją­der. Był go­tów, żeby wejść w nią jesz­cze raz, ale te­raz ona na to nie po­zwo­liła. Ob­jęła go ustami. Jęk­nął. Le­d­wie mógł wy­trzy­mać, czu­jąc, że dziew­czyna ma nad nim cał­ko­witą wła­dzę, do­słow­nie trzy­ma­jąc go za jaja. Nie po­zwo­lił so­bie na ko­lejny wy­trysk, od­su­nął de­li­kat­nie jej głowę. Od­wró­cił ją gwał­tow­nie i wszedł od tyłu tak mocno, że aż krzyk­nęła.

– Ci­cho – wy­char­czał.

Po­ru­szał się w niej ryt­micz­nie, mocno, trzy­ma­jąc ją za bio­dra, aż znów za­częła szep­tać: „Tak, tak, tak...”.

– Chcesz jesz­cze?

– Chcę jesz­cze – pro­siła.

– Chcesz, że­bym cię tak pie­przył? – py­tał.

– Chcę, że­byś mnie tak pie­przył.

Do­szedł gwał­tow­nie, ra­zem z nią, a po­tem zsu­nął się z niej, spo­cony, le­dwo żywy. Ona też le­żała na ple­cach, od­dy­chała szybko.

– We­zmę prysz­nic – po­wie­działa.

– Nie – po­pro­sił. – Zo­stań ze mną jesz­cze tro­chę. Chcę cię taką spo­coną.

Ski­nęła głową i po­ło­żyła się na nim, ści­ska­jąc mię­dzy no­gami jego zmę­czo­nego pe­nisa.

– Chcesz jesz­cze? – za­py­tał.

– Chcę, ale od­pocz­nij – od­parła.

Od­po­czął tylko chwilę, a po­tem wziął ją jesz­cze raz, już nie tak szybko i gwał­tow­nie, tylko wol­niej, spo­koj­niej i znacz­nie dłu­żej.

– Ni­gdy tak się nie czu­łam – wy­mru­czała, za­sy­pia­jąc w jego ra­mio­nach.

On także ni­gdy nie miał ta­kiej ko­chanki, ni­gdy nie sta­wał mu trzy razy z rzędu. Żadna stu­dentka ani ko­le­żanka, ani dziew­czyna z przy­pad­ko­wej randki nie wzbu­dziły w nim ta­kiego pra­gnie­nia. Nie wy­obra­żał so­bie, że rano wsta­nie i wy­je­dzie z tego mia­steczka i już ni­gdy jej nie zo­ba­czy, ni­gdy nie bę­dzie jej pie­przył, ani od przodu, ani od tyłu.

– Ja też nie – od­po­wie­dział.

Rano jej nie było. Obu­dził się gwał­tow­nie i usiadł na łóżku. Spoj­rzał na ze­ga­rek. Była ósma trzy­dzie­ści. Wstał, wziął prysz­nic, ubrał się i zszedł na par­ter.

– Dzień do­bry – po­wi­tała go ofi­cjal­nym to­nem.

– No i co? Za­do­wo­lony pan? – za­cie­ka­wił się po­li­cjant, o któ­rego ist­nie­niu Wik­tor zdą­żył za­po­mnieć.

– Bar­dzo za­do­wo­lony – po­wie­dział, sta­ra­jąc się na nią nie pa­trzeć.

– Pro­szę usiąść. – Uśmiech­nęła się. – Za­raz po­dam śnia­da­nie. Bę­dzie pan pił kawę czy her­batę? – za­py­tała.

– Na po­czą­tek kawę, czarną po­pro­szę. Po­tem śnia­da­nie.

Po­dała mu espresso. Upił łyk. Było wy­śmie­nite. Przyj­rzał się jej, kiedy krzą­tała się po gu­stow­nie urzą­dzo­nej ru­sty­kal­nej ja­dalni. Była jesz­cze pięk­niej­sza niż wczo­raj, bez ma­ki­jażu, z wło­sami zwią­za­nymi w koń­ski ogon, w pro­stej ba­weł­nia­nej su­kience.

– Zro­bić ja­jecz­nicę czy woli pan omlet? – Spoj­rzała na niego wy­cze­ku­jąco.

– Omlet – od­parł, po czym wziął do ręki kromkę chleba i po­sma­ro­wał ją ma­słem. Był strasz­nie głodny.

– A ty, ko­cha­nie, co byś zjadł? – zwró­ciła się do po­li­cjanta, a po­tem do Wik­tora: – Prze­pra­szam, mam na­dzieję, że nie ma pan nic prze­ciwko temu, żeby mój na­rze­czony to­wa­rzy­szył panu pod­czas śnia­da­nia?

Miał coś prze­ciwko temu, bo nie chciał, aby ten na­rze­czony w ogóle ist­niał. Po­słusz­nie ski­nął głową i zmu­sił się do uśmie­chu.

– Na­tu­ral­nie – od­parł.

– A jak się panu u nas po­doba? – za­py­tał go po­li­cjant, pod­czas kiedy ona kła­dła im na ta­le­rze po omle­cie.

– Dom jest bar­dzo ładny – stwier­dził. – Wi­dać, że wło­ży­li­ście pań­stwo w niego mnó­stwo pracy.

– Odzie­dzi­czy­łem go po ro­dzi­cach – wy­ja­śnił po­li­cjant. – I wy­re­mon­to­wa­łem. Ale urzą­dzała Jo­asia. Moja Jo­asia ma świetny gust.

– To prawda. – Wik­tor uśmiech­nął się uśmie­chem fa­ceta, który przez całą noc pie­przył cu­dzą ko­bietę i nie od­czu­wał z tego po­wodu naj­mniej­szych wy­rzu­tów su­mie­nia.

– Te­raz po­trze­bu­jemy tylko re­klamy – mó­wił da­lej po­li­cjant. – Może mógłby pan na­pi­sać o nas do­brze na Fa­ce­bo­oku? Mamy pro­fil.

– Ja nie mam – od­parł lekko za­wsty­dzony.

– Nie musi pan mieć – prze­ko­ny­wał po­li­cjant. – Wy­star­czy, że pan wej­dzie i na­pi­sze, czy się panu po­do­bało i co.

„Tego to ja na pewno nie na­pi­szę” – po­my­ślał, a gło­śno po­wie­dział:

– Skoro tak można, to wy­sta­wię opi­nię, jak tylko wrócę do domu. Za­łożę pro­fil, je­śli trzeba.

– Bę­dziemy wdzięczni – do­dał po­li­cjant, nie zwa­ża­jąc, że ma pełne usta.

„Jo­asiu, nie masz naj­lep­szego gu­stu, je­śli cho­dzi o męż­czyzn – po­my­ślał Wik­tor. – Ten tu to pro­stak, nie­wart ta­kiej dziew­czyny jak ty. Ale je­śli od­da­jesz się ta­kim go­ściom jak ja, to też nie świad­czy o to­bie naj­le­piej. Cho­ciaż dla pen­sjo­natu to może i do­brze”.

– Mamy tu bar­dzo ładne oko­lice – mó­wił po­li­cjant. – Pro­szę nas od­wie­dzić z żoną, czy tam z dziew­czyną.

– Nie mam żony – od­po­wie­dział i po­pa­trzył na nią.

Ich spoj­rze­nia się spo­tkały, ale dziew­czyna szybko od­wró­ciła wzrok.

– To z ma­mu­sią – za­re­cho­tał po­li­cjant.

– Też nie mam – po­wie­dział i z sa­tys­fak­cją pa­trzył, jak fa­cet milk­nie i robi się czer­wony.

– Na mnie już czas – stwier­dził Wik­tor, kiedy zjadł śnia­da­nie.

Pod­czas pła­ce­nia pa­trzył na nią. Chciał za­uwa­żyć cho­ciaż jedno zna­czące spoj­rze­nie albo ja­kiś znak, świad­czący o tym, że chcia­łaby, aby to nie było ich ostat­nie spo­tka­nie. Nic ta­kiego jed­nak nie na­stą­piło.

Wy­je­chał, oglą­da­jąc się za sie­bie i za­sta­na­wia­jąc, czy ona te­raz pój­dzie do łóżka z tym bla­dym go­ściem o głup­ko­wa­tej twa­rzy.

– Pie­przyć to – po­wie­dział na głos.

Tyle że nie mógł o niej za­po­mnieć. Przez ty­dzień ona­ni­zo­wał się kilka razy dzien­nie, przy­wo­łu­jąc w pa­mięci ob­raz jej wy­pię­tych po­ślad­ków, roz­chy­lo­nych nóg i cięż­kich piersi.

A po­tem wy­krę­cił nu­mer agro­tu­ry­styki Mi­moza.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki