Droga do bezpiecznego stylu przywiązania - Julie Menanno - ebook + książka

Droga do bezpiecznego stylu przywiązania ebook

Menanno Julie

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Odkryj klucz do pełniejszego życia, głębszego zrozumienia siebie i swoich relacji

Bezpieczny styl przywiązania to fundament nie tylko zdrowych relacji, lecz także osobistego wzrastania i wewnętrznej stabilności. To sposób na budowanie pewności siebie, radzenie sobie z wyzwaniami i tworzenie życia na fundamentach autentyczności i samoakceptacji. Jak można go osiągnąć? Ta książka poprowadzi cię przez proces osobistej transformacji, zaopatrując cię w praktyczne narzędzia, dzięki którym:

• dowiesz się więcej o swoim stylu przywiązania i dowiesz się, jak go świadomie kształtować,

• nauczysz się rozpoznawać i komunikować swoje głęboko skrywane potrzeby,

• poznasz ukryte znaczenia zachowań twoich bliskich,

• przepracujesz wzorce wyniesione z dzieciństwa i uwolnisz się od wpływu przeszłych trudnych relacji na twoje życie,

• zrozumiesz oddziaływanie emocji na każdy obszar twojego życia,

• zaczniesz tworzyć głębokie więzi oparte na wzajemnym szacunku i trosce.

Rozwijanie bezpiecznego stylu przywiązania to inwestycja w siebie, która przynosi korzyści na całe życie. Dzięki tej książce odkryjesz, jak wykorzystać naturalną ludzką potrzebę bliskości do rozwoju osobistego i stawania się bardziej świadomą, zrównoważoną i spełnioną osobą – w związkach i poza nimi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 409

Data ważności licencji: 5/24/2029

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wstęp

Jak wygląda zdrowy zwią­zek?

Wielu z nas się nad tym zasta­na­wia. Chcia­ła­bym jed­nak, aby­śmy na zawsze zapo­mnieli o tym pyta­niu. Zamiast tego zapy­tajmy: „Jak się czuje czło­wiek w związku pole­ga­ją­cym na bez­piecz­nym przy­wią­za­niu?”.

To w porządku, jeśli nie wiesz, czym jest zwią­zek pole­ga­jący na bez­piecz­nym przy­wią­za­niu ani jak to jest być w takiej rela­cji. Wła­śnie dla­tego czy­tasz tę książkę. Pod koniec lek­tury będziesz wie­dzieć, na czym polega bez­pieczna więź, a także – co waż­niej­sze – jak się czuje czło­wiek, który two­rzy w pełni bez­pieczny, udany i satys­fak­cjo­nu­jący zwią­zek. Nie będziesz się już zasta­na­wiać, czy twoja rela­cja z drugą osobą jest dobra, czy nie, ponie­waż odnaj­dziesz odpo­wie­dzi w sobie. Jeśli twój zwią­zek nie funk­cjo­nuje pra­wi­dłowo, dowiesz się, co należy zmie­nić i jak tę zmianę prze­pro­wa­dzić. Jeżeli zma­gasz się z pro­ble­mami w rela­cji, prze­sta­niesz zada­wać sobie pyta­nia: „Które z nas jest winne? A może jeste­śmy źle dopa­so­wani?”. Nauczysz się racjo­nal­nie oce­niać sytu­ację, co pozwoli ci na doko­ny­wa­nie zmian.

Wszy­scy ludzie mają takie same, głę­boko zako­rze­nione pod­sta­wowe wyma­ga­nia wobec rela­cji roman­tycz­nych, zwią­zane z poczu­ciem bez­pie­czeń­stwa i bli­sko­ści. Pomimo zróż­ni­co­wa­nia naszych oso­bo­wo­ści, obaw i pra­gnień, wszy­scy mówimy tym samym języ­kiem uczuć. Każdy z nas może się nauczyć pra­co­wać nad sobą, by osią­gnąć upra­gnioną har­mo­nię w związku, nawet jeśli nie potrafi jej osią­gnąć w poje­dynkę; rów­nież ty, nie­za­leż­nie od tego, czy jesteś osobą poszu­ku­jącą związku, pozo­sta­jesz w trud­nej rela­cji od wielu lat lub nawet dekad, twój zwią­zek wła­śnie się zakoń­czył i szu­kasz odpo­wie­dzi na nur­tu­jące cię pyta­nia czy też znaj­du­jesz się gdzieś pomię­dzy tymi sytu­acjami.

Skoro wszy­scy mamy takie same potrzeby w rela­cjach, dla­czego miłość i związki roman­tyczne są tak skom­pli­ko­wane? Otóż wcale nie muszą takie być. Pro­blem polega na tym, że żyjemy w świe­cie, w któ­rym ludzie rzadko bywają w kon­tak­cie ze swo­imi naj­sil­niej­szymi, a zara­zem naj­bar­dziej pod­sta­wo­wymi potrze­bami. Więk­szość z nas ni­gdy się nie nauczyła, jak je nazy­wać; nie potra­fimy też roz­po­zna­wać ich na pozio­mie ciała – czyli tam, gdzie powstają. Bez świa­do­mo­ści wła­snych potrzeb i bez odpo­wied­nich słów bar­dzo trudno jest traf­nie i auten­tycz­nie komu­ni­ko­wać nasze ocze­ki­wa­nia dru­giej oso­bie. Rów­nie trudne jest odpo­wia­da­nie na potrzeby part­nera, który nie umie nam jasno i szcze­rze powie­dzieć, na czym mu zależy – nawet jeśli roz­pacz­li­wie pra­gniemy go zado­wo­lić.

Zasta­nów się, ile razy twój przy­ja­ciel zapy­tał cię: „Czy czu­jesz, że w naszej rela­cji twoje emo­cje są trak­to­wane poważ­nie?”. Praw­do­po­dob­nie ni­gdy. Tym­cza­sem wza­jemne uzna­nie emo­cji (wraz z wyni­ka­ją­cym z niego poczu­ciem zro­zu­mie­nia) jest praw­do­po­dob­nie naj­waż­niej­szym ele­men­tem praw­dzi­wie satys­fak­cjo­nu­ją­cej przy­jaźni. Ale nawet gdyby jakaś oświe­cona dusza zadała ci kie­dyś podobne pyta­nie, naj­pew­niej bar­dzo trudno byłoby ci na nie odpo­wie­dzieć.

W związku pra­gniemy czuć, że nasze emo­cje są uzna­wane i akcep­to­wane – jest to jedna z kilku potrzeb nie­zbęd­nych do stwo­rze­nia satys­fak­cjo­nu­ją­cej rela­cji. Obja­śnia­jąc potrzeby doty­czące przy­wią­za­nia, czę­sto zaczy­nam od prośby o dokoń­cze­nie zda­nia „Aby czuć, że jeste­śmy sobie bli­scy, potrze­buję…”. Na przy­kład „Aby czuć, że jeste­śmy sobie bli­scy, potrze­buję wie­dzieć, że mam prawo odczu­wać swoje emo­cje”; „Aby czuć, że jeste­śmy sobie bli­scy, potrze­buję wie­dzieć, że doce­niasz mnie i moje wysiłki”; „Aby czuć, że jeste­śmy sobie bli­scy, potrze­buję wie­dzieć, że mnie sza­nu­jesz i cenisz”; „Aby czuć, że jeste­śmy sobie bli­scy, potrze­buję wie­dzieć, że moje potrzeby są dla cie­bie ważne; albo „Aby czuć, że jeste­śmy sobie bli­scy, potrze­buję wie­dzieć, że potra­fisz mnie zro­zu­mieć”. W dal­szej czę­ści książki opi­suję potrzeby rela­cyjne bar­dziej szcze­gó­łowo. Na razie skupmy się na tym, że aby zwią­zek był pełen bli­sko­ści, satys­fak­cjo­nu­jący i har­mo­nijny, każde z part­ne­rów musi mieć subiek­tywne poczu­cie, że jego potrzeby są zaspo­ka­jane.

Czym jed­nak jest „subiek­tywne poczu­cie”? Pomyśl o tym w ten spo­sób: kiedy poja­wia się głód, nie tylko o tym wiesz, lecz także to czu­jesz. Twój umysł i ciało dzia­łają wspól­nie: ciało doświad­cza pew­nych odczuć fizycz­nych, a umysł nazywa je „gło­dem”. Odkąd udało ci się opa­no­wać sztukę mówie­nia, potra­fisz nazy­wać głód, ponie­waż ktoś – przez wie­lo­krotne powta­rza­nie – nauczył cię koja­rzyć słowo „głodny” z uczu­ciem głodu. Dla­tego nie masz pro­blemu z powie­dze­niem: „Czuję głód” i stwo­rze­niem planu dzia­ła­nia, który sprawi, że doświad­czysz uczu­cia odwrot­nego: syto­ści. Ta sama logika działa w odnie­sie­niu do potrzeb doty­czą­cych przy­wią­za­nia. Jeśli w dzie­ciń­stwie opie­ko­wali się tobą sto­sun­kowo świa­domi emo­cjo­nal­nie doro­śli, potra­fili oni roz­po­zna­wać twoje subiek­tywne poczu­cie emo­cjo­nal­nego cier­pie­nia i poka­zy­wali ci, jak opi­sy­wać to doświad­cze­nie sło­wami, tak samo jak uczyli cię łączyć uczu­cie głodu ze sło­wem „głód”. Mogli na przy­kład mówić: „Zro­biło ci się przy­kro? Ale wiesz, że jesteś dla mnie ważny?” albo „Czu­jesz się teraz nie­zro­zu­miana?”. Jeśli twoi opie­ku­no­wie nie roz­ma­wiali z tobą w ten spo­sób, nie martw się – nie jesteś jedyną taką osobą.

Cho­ciaż na pozio­mie świa­do­mo­ści możesz nie wie­dzieć, jakie są twoje potrzeby w rela­cjach, twój układ ner­wowy, czyli naj­bar­dziej pier­wotna część cie­bie, dokład­nie je zna i wywoła silną reak­cję fizjo­lo­giczną, jeśli nie zostaną one zaspo­ko­jone. Twoje ciało może się wów­czas stać napięte, twój oddech płyt­szy, a twoje serce zacznie bić szyb­ciej. Jeśli nato­miast twoje potrzeby będą zaspo­ko­jone, twój układ ner­wowy doświad­czy cie­pła i uko­je­nia (a przy­naj­mniej braku napię­cia) i zasy­gna­li­zuje, że nic ci nie zagraża. Takie poczu­cie bez­pie­czeń­stwa to czy­ste dobro.

Zgod­nie z teo­rią przy­wią­za­nia każde ludz­kie zacho­wa­nie wynika z pra­gnie­nia doświad­cze­nia, utrzy­ma­nia, zdo­by­cia lub odzy­ska­nia bli­sko­ści i bez­pie­czeń­stwa w rela­cji z uko­chaną osobą. W związ­kach, w któ­rych bra­kuje bez­piecz­nego przy­wią­za­nia, dys­funk­cyjne zacho­wa­nie sta­nowi nie­udaną próbę dąże­nia do zaspo­ko­je­nia potrzeb danej osoby. Kiedy nasze potrzeby są zaspo­ko­jone, czu­jemy się bez­pieczni, a to stwa­rza bez­pieczną prze­strzeń w naszej rela­cji. Za każ­dym star­ciem, każdą kłót­nią i pasywno-agre­sywną uwagą, za każ­dym ata­kiem i mści­wym mil­cze­niem stoi nie­za­spo­ko­jona potrzeba bli­sko­ści i bez­piecz­nego przy­wią­za­nia. Z tej książki dowiesz się dużo wię­cej o takich nie­uda­nych dąże­niach – zaczniesz rozu­mieć, dla­czego part­ner na cie­bie krzy­czy, choć pró­buje się do cie­bie zbli­żyć, albo milk­nie w środku kłótni, sta­ra­jąc się chro­nić zwią­zek. Nie uspra­wie­dli­wiam ani nie lek­ce­ważę tych zacho­wań – uwa­żam jed­nak, że rozu­mie­nie ich w świe­tle teo­rii przy­wią­za­nia jest klu­czem do wspól­nego zna­le­zie­nia lep­szych spo­so­bów osią­ga­nia waż­nych celów w rela­cji.

Uświa­do­mie­nie sobie tego, jak pro­blemy z przy­wią­za­niem wpły­wają na nasze rela­cje, to jed­nak za mało. Droga do bez­piecz­nego stylu przy­wią­za­nia uczy, co jesz­cze musimy robić, aby two­rzyć zdrow­sze związki. To książ­kowa tera­pia par, która powstała po to, by pomóc czy­tel­ni­kom przejść tę samą drogę, w któ­rej na co dzień towa­rzy­szę swoim pacjen­tom. Czy możesz z niej sko­rzy­stać, jeśli nie jesteś w związku? Oczy­wi­ście! Zamiesz­czone w niej tre­ści są uni­wer­salne. Możesz użyć wie­dzy, którą się z tobą podzielę, aby zro­zu­mieć, jak twoje dzie­cięce doświad­cze­nie przy­wią­za­nia odbiło się na już zakoń­czo­nych rela­cjach i jak może wpły­nąć na przy­szłe związki. Możesz też wyko­rzy­stać tę wie­dzę, aby popra­wić rela­cję ze sobą. W końcu dba­nie o sie­bie i roz­wój oso­bi­sty przy­no­szą korzy­ści nie tylko tobie, lecz także twoim rela­cjom part­ner­skim. Wia­do­mo­ści zawarte w tej książce będą przy­datne, jeśli chcesz zwięk­szyć świa­do­mość wła­snych potrzeb i ocze­ki­wań wobec part­nera oraz dowie­dzieć się, jak dawać uko­cha­nej oso­bie wszystko co naj­lep­sze od sie­bie. Nie­za­leż­nie od tego, czy jesteś w związku, czy nie, potrak­tuj tę lek­turę jako instruk­cję obsługi związ­ków napi­saną z per­spek­tywy teo­rii przy­wią­za­nia. Wszyst­kie związki na pew­nym pozio­mie pozo­stają pod wpły­wem ener­gii przy­wią­za­nia i – jak­kol­wiek gór­no­lot­nie by to nie brzmiało – jestem prze­ko­nana, że ta książka pomoże każ­demu, kto chce się nauczyć two­rzyć szczę­śliwe więzi.

Jeśli w okre­sie dora­sta­nia towa­rzy­szyło ci subiek­tywne poczu­cie, że twoje potrzeby są zaspo­ka­jane przez rodzi­ców lub opie­ku­nów, w doro­słym życiu praw­do­po­dob­nie przy­cią­gają cię ludzie, któ­rzy wie­dzą, jak zadbać o twoje potrzeby. Ty zaś wiesz, jak zadbać o nich – robisz to intu­icyj­nie. Twój układ ner­wowy pod­po­wiada ci, co jest dobre, a ty ufasz swoim odczu­ciom. Twój styl przy­wią­za­nia jest bez­pieczny i two­rzysz związki pole­ga­jące na bez­piecznym przy­wią­za­niu. Takie osoby znajdą w książce szcze­gó­łową wie­dzę na temat źró­deł swo­jego bez­piecz­nego stylu przy­wią­za­nia i moż­li­wo­ści czer­pa­nia jesz­cze więk­szej satys­fak­cji ze związku. Bez­pieczne przy­wią­za­nie sta­nowi spek­trum – żadna para nie ma ide­al­nej rela­cji, a stre­su­jące sytu­acje życiowe cza­sami utrud­niają part­ne­rom otwie­ra­nie się przed sobą nawza­jem, co może oddzia­ły­wać na ich więź. Uwa­żam, że im wię­cej wiemy na temat funk­cjo­no­wa­nia naszego związku, tym lepiej jeste­śmy przy­go­to­wani do radze­nia sobie z nie­uchron­nymi wyzwa­niami; a poza tym wszy­scy mamy zdol­ność i moż­li­wo­ści dal­szego roz­woju.

Jeśli nato­miast w okre­sie dora­sta­nia zazwy­czaj bra­ko­wało ci potrzeb­nego wspar­cia i prze­strzeni na wyra­ża­nie wła­snych uczuć; jeśli towa­rzy­szyło ci poczu­cie, że nikt cię nie doce­nia, nie zauważa, nie słu­cha i nie rozu­mie; jeśli cię zawsty­dzano, umniej­szano twoją war­tość lub odsu­wano twoje potrzeby na dal­szy plan, praw­do­po­dob­nie wcho­dzisz w związki, które na początku wydają się dobre, z cza­sem jed­nak stają się źró­dłem mniej­szych lub więk­szych cier­pień. Jeśli tak jest, ty i twój part­ner wyka­zu­je­cie poza­bez­pieczny styl przy­wią­za­nia (więk­szość ludzi o poza­bez­piecznym stylu przy­wią­za­nia łączy się w pary z podob­nymi oso­bami) i tkwi­cie w związku, który się nie roz­wija. Praw­do­po­dob­nie masz pełną świa­do­mość, jak wiele bólu może spra­wiać bycie w takiej rela­cji, szcze­gól­nie w kon­tek­ście kon­flik­tów i trud­no­ści komu­ni­ka­cyj­nych. Jed­no­cze­śnie masz prawo nie wie­dzieć, jak można się czuć w związku pole­ga­ją­cym na bez­piecz­nym przy­wią­za­niu. Wierz mi, nie jesteś jedyną taką osobą. Sta­ty­styki mówią, że przy­naj­mniej 50% popu­la­cji wyka­zuje poza­bez­pieczny styl przy­wią­za­nia.

Dobra wia­do­mość jest taka, że nie musisz przez resztę życia funk­cjo­no­wać w ten spo­sób – nie musisz wciąż odczu­wać nie­po­koju, zło­ści i zagu­bie­nia, które wywo­łuje twój nadak­tywny układ ner­wowy. Nie musisz też wyrze­kać się swo­jego wro­dzo­nego pra­gnie­nia więzi i bli­sko­ści z part­ne­rem; twoja bar­dzo ludzka potrzeba zdro­wego przy­wią­za­nia może zostać zaspo­ko­jona. Ta książka pomoże ci zro­zu­mieć, jaki jest twój typ poza­bez­piecz­nego stylu przy­wią­za­nia, dla­czego jest wła­śnie taki i jak powsta­wał, a także jak możesz nawią­zać bez­pieczną rela­cję ze sobą i swoim part­ne­rem. Jeśli odczu­wasz samot­ność nawet w towa­rzy­stwie albo masz wra­że­nie, że coś jest z tobą nie tak, możesz to zmie­nić. Możesz stwo­rzyć zwią­zek, który będzie satys­fak­cjo­nu­jący i pełen bli­sko­ści. Wiem, że to prawda, ponie­waż codzien­nie poma­gam parom przejść podobną trans­for­ma­cję.

Kiedy posta­no­wi­łam zostać tera­peutką, sta­now­czo nie chcia­łam pra­co­wać z parami. Po uzy­ska­niu tytułu magi­stra z powo­dze­niem poma­ga­łam klien­tom indy­wi­du­al­nym. Aby jed­nak zdo­być cer­ty­fi­kat tera­peuty, musia­łam wypra­co­wać okre­śloną liczbę godzin z parami. Umó­wi­łam więc pierw­szą sesję z klien­tami i czu­łam się tro­chę (a wła­ści­wie bar­dzo) znie­chę­cona; nie zda­wa­łam sobie sprawy z tego, jak trudna jest tera­pia par i jak wiele rze­czy trzeba brać pod uwagę w cza­sie jej pro­wa­dze­nia. Mimo znie­chę­ce­nia wie­dzia­łam, że to dla mnie wyzwa­nie, a wyzwa­nia spra­wiają, że się roz­wi­jam. Po tygo­dniu od tam­tej pierw­szej sesji pole­cia­łam z Los Ange­les, gdzie wtedy miesz­ka­łam, do Boze­man w sta­nie Mon­tana, gdzie odby­wało się pod­sta­wowe szko­le­nie z zakresu tera­pii par skon­cen­tro­wa­nej na emo­cjach (ang. Emo­tion-Focu­sed The­rapy for Couples, EFT) – metody tera­peu­tycz­nej opar­tej na teo­rii przy­wią­za­nia opra­co­wa­nej przez dr Sue John­son.

Cho­ciaż szko­le­nie to było zale­d­wie wstę­pem do mojej wie­lo­let­niej nauki – setek godzin dodat­ko­wych kur­sów, indy­wi­du­al­nej super­wi­zji i doświad­cze­nia kli­nicz­nego – wró­ci­łam do Los Ange­les pełna entu­zja­zmu. Odkry­łam bowiem moc EFT i nie­wia­ry­godną sku­tecz­ność posłu­gi­wa­nia się teo­rią przy­wią­za­nia w tera­pii oraz pod­po­wia­da­nia parom kon­kret­nych stra­te­gii i słów zapew­nia­ją­cych bez­pie­czeń­stwo emo­cjo­nalne. Pod­czas pierw­szej sesji tera­pii par po powro­cie z tam­tego szko­le­nia byłam świad­kiem, jak w ciągu zale­d­wie godziny dzięki pracy z teo­rią przy­wią­za­nia zaczyna się two­rzyć nowa więź mię­dzy klien­tami. Zro­zu­mia­łam, ile satys­fak­cji może mi dawać świa­do­mość, że para opusz­cza mój gabi­net z więk­szym poczu­ciem wza­jem­nej bli­sko­ści i bez­pie­czeń­stwa niż na początku naszego spo­tka­nia. Praca z parami w para­dyg­ma­cie teo­rii przy­wią­za­nia umoż­li­wia mi czę­ste doświad­cza­nie tej rado­ści.

Po powro­cie z pierw­szego szko­le­nia EFT prze­sta­łam przyj­mo­wać zgło­sze­nia od klien­tów indy­wi­du­al­nych i ofi­cjal­nie zaczę­łam się spe­cja­li­zo­wać w tera­pii par.

W tera­pii skon­cen­tro­wa­nej na emo­cjach uwiel­biam to, że jej celami są w rów­nym stop­niu wspie­ra­nie zdro­wie­nia każ­dej z osób w związku, jak i naprawa ich wza­jem­nej rela­cji. Doce­niam także to, że pra­cu­jąc z parami, zamiast po spo­tka­niu odsy­łać klien­tów do part­ne­rów, któ­rzy nie towa­rzy­szą im w roz­woju, żegnam się z nimi, wie­dząc, że wrócą do domu razem jako para mająca wspólne doświad­cze­nie tera­pii, głęb­szą więź ze sobą nawza­jem i dobre umie­jęt­no­ści komu­ni­ka­cyjne.

Podróż, którą odby­wam z parami pod­czas wspól­nej tera­pii, jest podobna do drogi, którą przej­dziemy razem na stro­nach tej książki. Na początku chcę poznać histo­rię przy­wią­za­nia każ­dego z part­ne­rów. Inte­re­sują mnie szcze­gól­nie ich rela­cje z opie­ku­nami w dzie­ciń­stwie. Część 1 niniej­szej książki ma imi­to­wać ten etap pro­cesu tera­peu­tycz­nego, aby­ście mogli lepiej – przez pry­zmat teo­rii przy­wią­za­nia – zro­zu­mieć, jakie doświad­cze­nia z prze­szło­ści wnosi do związku każde z was. Aby pomóc wam zaan­ga­żo­wać się w to zada­nie, zamie­ści­łam w książce wiele przy­kła­do­wych histo­rii par, z któ­rymi pra­co­wa­łam (przy­to­czone histo­rie są auten­tyczne, choć imiona i więk­szość szcze­gó­łów mogą­cych umoż­li­wić iden­ty­fi­ka­cję klien­tów zostały zmie­nione, a nie­które przy­kłady sta­no­wią kom­pi­la­cję doświad­czeń róż­nych osób).

W czę­ści 2 odkry­jesz, jak prze­szłość każ­dego z was oraz wasza obecna sytu­acja oddzia­łują na sie­bie, two­rząc powta­rza­jące się nega­tywne sche­maty komu­ni­ka­cji. Dowie­cie się, czym są i jak dzia­łają takie nega­tywne wzorce komu­ni­ka­cji i zacho­wań oraz jak je zauwa­żać. Następ­nie wspól­nie się zasta­no­wimy, jak zapo­bie­gać odtwa­rza­niu nega­tyw­nych sche­ma­tów komu­ni­ka­cji i jak je prze­ry­wać. Pod­po­wiem ci też, jak napra­wić sytu­ację, gdy sche­mat mimo wszystko się poja­wił. W tej czę­ści przed­sta­wiam stra­te­gie umoż­li­wia­jące two­rze­nie śro­do­wi­ska sprzy­ja­ją­cego więzi – prze­strzeni, w któ­rej osłabną wasze kon­flikty, powstaną nie­ro­ze­rwalne więzi i roz­wią­za­nia waszych pro­ble­mów.

W czę­ści 3 opi­suję pewne trud­no­ści nie­za­leżne od part­ne­rów, które mogą wpły­wać na nega­tywne sche­maty komu­ni­ka­cji, powo­du­jąc zaostrze­nie kon­flik­tów lub zakłó­ca­jąc ich roz­wią­zy­wa­nie. Podej­muję zarówno tematy uni­wer­salne takie jak seks, jak i zagad­nie­nia bar­dziej szcze­gó­łowe, zwią­zane m.in. z traumą i uza­leż­nie­niami. Pod­po­wia­dam, jakie zmiany wpro­wa­dzić, jeśli nie widzi­cie ocze­ki­wa­nych rezul­ta­tów, i przy­ta­czam kon­kretne słowa, któ­rych może­cie użyć pod­czas trud­nych roz­mów.

Po wielu latach kariery tera­peutki par posta­no­wi­łam zało­żyć konto na Insta­gra­mie, aby dzie­lić się wie­dzą i inspi­ra­cjami, a także by stra­te­gie, które pro­po­nuję swoim klien­tom, dotarły do więk­szego grona. Na pro­filu @the­se­cu­re­re­la­tion­ship publi­kuję infor­ma­cje, z któ­rych może sko­rzy­stać każda para, nie­za­leż­nie od tego, czy jest w tera­pii, czy nie. Przy­kła­dowe tematy moich postów to „Czy jesteś dostępny emo­cjo­nal­nie?”, „Gdy twój part­ner potrze­buje bli­sko­ści” czy „Gdy słowo «prze­pra­szam» to za mało”. W książce zamie­ści­łam podobne gra­fiki i prak­tyczne plany dzia­ła­nia, aby pomóc ci w spraw­nym wdra­ża­niu moich porad w życie. Moje posty w mediach spo­łecz­no­ścio­wych sta­no­wią skró­towe opra­co­wa­nie poszcze­gól­nych tema­tów. W książce oma­wiam je dokład­niej, ale rady, któ­rych tu udzie­lam, są rów­nie łatwe do zasto­so­wa­nia w prak­tyce.

Lek­tura tej książki nie da ci pew­no­ści, że twój zwią­zek stał się lep­szy. Dzięki niej zdo­bę­dziesz za to umie­jęt­ność odnaj­dy­wa­nia, roz­po­zna­wa­nia i odtwa­rza­nia wspól­nych chwil peł­nych poczu­cia bli­sko­ści i bez­pie­czeń­stwa. Dowiesz się, jak postę­po­wać, by te doświad­cze­nia stały się pod­świa­do­mym spo­iwem two­jego związku i były w nim zawsze obecne, nie­za­leż­nie od tego, czy jeste­ście na roman­tycz­nych waka­cjach, roz­wią­zu­je­cie trudny pro­blem, czy po pro­stu wyko­nu­je­cie codzienne obo­wiązki, nie myśląc wcale o waszej rela­cji. Każde z was zadba rów­nież o swój roz­wój wewnętrzny, aby czuć się bez­piecz­nie i pew­nie we wła­snej skó­rze, co poprawi jakość wszyst­kich waszych rela­cji. Oto pod­stawa praw­dzi­wej więzi. Oto droga do bez­piecz­nego stylu przy­wią­za­nia.

Część pierwsza. Zrozumienie własnych potrzeb

Część pierw­sza

Zro­zu­mie­nie wła­snych potrzeb

Rozdział 1. Problem ukryty pod problemem

Roz­dział 1

Pro­blem ukryty pod pro­ble­mem

– Cześć, cie­szę się, że już jesteś – mówi Jen do swo­jego męża Andrew, gdy ten wcho­dzi do domu i kła­dzie klu­cze na stole, aby się z nią przy­wi­tać. – Ale znowu poło­ży­łeś klu­cze na stole. Sto razy ci mówi­łam, żebyś odwie­szał je na haczyk. To jest haczyk na klu­cze i klu­cze mają być tam, a nie na stole.

– Mówisz poważ­nie? – odpo­wiada Andrew. – Led­wie zdą­ży­łem wejść do domu. Pra­wie zawsze odwie­szam klu­cze. Naprawdę musisz się mnie cze­piać, gdy tylko wra­cam?

– Pra­wie zawsze? Chyba pra­wie ni­gdy – mówi Jen. – Może dla cie­bie to dro­biazg, ale dla mnie to bar­dzo ważne. Tylko ja sprzą­tam w tym domu!

Być może zda­rzyło ci się sły­szeć o „pro­ble­mie zastęp­czym”, szcze­gól­nie, jeśli uczest­ni­czysz w tera­pii. Kiedy part­ne­rzy się kłócą – o pie­nią­dze, o wycho­wa­nie dzieci, o to, gdzie zamiesz­kać, o teściów, seks czy wyno­sze­nie śmieci – ich kon­flikt w rze­czy­wi­sto­ści nie­mal ni­gdy nie doty­czy tematu kłótni. Nie zro­zum mnie źle: te tematy są ważne. Ktoś musi wynieść śmieci, rachunki same się nie zapłacą, dzieci potrze­bują opieki, a bycie wobec sie­bie w porządku ma duże zna­cze­nie. Więk­szym pro­ble­mem jest jed­nak to, co prze­szka­dza w roz­wią­zy­wa­niu codzien­nych spo­rów w spo­sób, który nie naru­szałby więzi mię­dzy part­ne­rami. Dopiero gdy zaj­miemy się tym więk­szym, ukry­tym pro­ble­mem, prze­pra­co­wa­nie tych drob­nych sta­nie się moż­liwe. Ten „więk­szy pro­blem” pra­wie zawsze ma zwią­zek z komu­ni­ka­cją, co widzimy w przy­to­czo­nej powy­żej kłótni typo­wej dla Andrew i Jen.

Czę­sto ma ona ciąg dal­szy:

– Daj mi spo­kój, Jen – wzdy­cha Andrew. – Choć­bym nie wiem, jak dużo robił, zawsze znaj­dziesz sobie powód do narze­ka­nia. Już nie pamię­tasz, że w week­end posprzą­ta­łem garaż? A teraz masz pre­ten­sje o klu­cze na stole?

– Czemu zawsze ja jestem winna? – pyta coraz bar­dziej zde­ner­wo­wana Jen. – Czemu nie możesz po pro­stu przy­znać się do błędu? Albo zro­bić tego, o co pro­szę?

– Bo zacho­wu­jesz się nie­ra­cjo­nal­nie! – wybu­cha Andrew.

Jen jest wście­kła.

– Czemu nie możesz być taki jak mąż mojej sio­stry? On ją naprawdę wspiera!

Andrew, chcąc powstrzy­mać eska­la­cję kłótni, zmie­nia tak­tykę:

– Dobra, już odwie­szam te klu­cze. Możemy o tym zapo­mnieć?

Jen tego nie kupuje. Zarzuca mężowi, że trak­tuje ją pro­tek­cjo­nal­nie.

– Pod­daję się – mówi Andrew. – Nie można cię zado­wo­lić, gdy wpa­dasz w te swoje nastroje.

Męż­czy­zna wycho­dzi z pokoju, zosta­wia­jąc ura­żoną Jen samą.

Przy­pusz­czam, że potra­fisz się posta­wić w sytu­acji tej pary, nawet jeśli kłót­nie w twoim związku doty­czą cze­goś zupeł­nie innego. Roz­mowa Andrew i Jen zaczęła się od klu­czy, ale w ciągu kilku minut prze­ro­dziła się w zacie­kłą emo­cjo­nalną bitwę, w któ­rej wyko­rzy­stano takie stra­te­gie, jak obwi­nia­nie i zawsty­dza­nie part­nera, przyj­mo­wa­nie postawy obron­nej, kry­ty­ko­wa­nie i zmiana tematu. Sytu­acja zakoń­czyła się ciszą bar­dziej ogłu­sza­jącą niż sama kłót­nia. Andrew i Jen zapewne wkrótce nie będą nawet pamię­tać, o co poszło. Zapa­mię­tają nato­miast to, jak się czuli: źli, nie­zro­zu­miani, samotni, nie­do­ce­niani, nie­zau­wa­żani.

Resztę wie­czoru Andrew i Jen spę­dzili osobno. Następ­nego dnia, gdy ochło­nęli, a napię­cie mię­dzy nimi się zmniej­szyło, zatę­sk­nili za sobą i pró­bują znów się do sie­bie zbli­żyć. Zacho­wują się popraw­nie, ale mimo że klu­cze są na swoim miej­scu, roz­ża­le­nie i wza­jemne pre­ten­sje naru­szyły silną więź mię­dzy part­ne­rami. Jen i Andrew nie chcą wra­cać do tam­tej roz­mowy ze stra­chu przed ponow­nym wybu­chem emo­cji. Cho­ciaż kłót­nia się skoń­czyła, kon­flikt nie został roz­wią­zany.

Takie lub podobne sytu­acje są zaska­ku­jąco czę­ste w związ­kach. Kiedy jed­nak doty­czą nas samych, łatwo odnieść wra­że­nie, że jeste­śmy jedyni – że to tylko nasza rela­cja jest ska­zana na porażkę; że tylko z nami jest coś nie tak. Jestem tu po to, by ci powie­dzieć, że to nie­prawda. Nie­ustan­nie spo­ty­kam osoby z podob­nymi pro­ble­mami. Ty i twój part­ner nie jeste­ście sami.

Być może ten rodzaj kon­fron­ta­cji zda­rzał się wam w prze­szło­ści, ale już się nie zda­rza – kie­dyś docho­dziło mię­dzy wami do kłótni, ale was to zmę­czyło i się pod­da­li­ście. Teraz zamiast się kłó­cić, ty i twój part­ner po pro­stu ist­nie­je­cie we wspól­nej prze­strzeni. Żyje­cie w sta­nie prze­wle­kłego emo­cjo­nal­nego oddzie­le­nia, prze­ry­wa­nego okre­sami napięć. Być może pozor­nie róż­ni­cie się od Jen i Andrew – zamiast krzy­czeć na sie­bie z powodu źle odło­żo­nych klu­czy, w mil­cze­niu odwie­sza­cie je na haczyk. Pary żyjące „obok sie­bie” są jed­nak rów­nie mocno uwi­kłane w swój kon­flikt. Róż­nica polega na tym, że zamiast zaj­mo­wać się pro­ble­mami w emo­cjo­nalny spo­sób, prze­stają się anga­żo­wać. Rezul­taty w obu przy­pad­kach są takie same: praw­dziwe pro­blemy nie są roz­wią­zy­wane i nara­sta wza­jemna nie­chęć, która nisz­czy więź.

To wła­śnie te dwie sytu­acje – cią­gła eska­la­cja kon­fliktu lub utrzy­mu­jący się brak zaan­ga­żo­wa­nia part­ne­rów – zwy­kle powo­dują, że pary zgła­szają się do mnie po pomoc. Gdy sia­dają na kana­pie naprze­ciwko mnie, ich rela­cja jest już w tak złym sta­nie, że oboje stwier­dzają, iż do sie­bie nie pasują.

Dobra wia­do­mość jest taka, że w więk­szo­ści przy­pad­ków pro­blem wcale nie tkwi w nie­do­pa­so­wa­niu part­ne­rów. Zwy­kle roz­wią­za­niem jest wyko­rzy­sta­nie komu­ni­ka­cji do two­rze­nia prze­strzeni sprzy­ja­ją­cych więzi i bli­sko­ści. Andrew i Jen, tak jak wiele par, potrze­bują spo­so­bów na nawią­za­nie lep­szego kon­taktu ze sobą nawza­jem.

Prawdziwy problem

Miliony par – jak Jen i Andrew – żyją w błęd­nym kole kon­fliktu. Nie musisz żyć w podob­nym, tra­dy­cyj­nym, hete­ro­sek­su­al­nym związku, aby móc utoż­sa­mić się z ich sytu­acją. Może jesteś osobą hete­ro­sek­su­alną, ale miesz­kasz w Indiach, Niem­czech lub Argen­ty­nie i twój zwią­zek ma inne zabar­wie­nie kul­tu­rowe niż więk­szość przy­kła­do­wych rela­cji w tej książce. Może nale­żysz do spo­łecz­no­ści LGBT+, a może nie da się opi­sać two­jego związku ina­czej niż jako rela­cji dwóch osób, które się kochają i chcą, aby ich zwią­zek był udany. Każdy przy­kład opi­sany w tej książce jest kon­kretny, a jed­no­cze­śnie uni­wer­salny. Wszy­scy mamy wła­sne pro­blemy i żyjemy w okre­ślo­nych oko­licz­no­ściach, ale nie­za­leż­nie od naszej orien­ta­cji sek­su­al­nej, od tego, czy jeste­śmy w pierw­szym, czy trze­cim mał­żeń­stwie, czy może w związku nie­for­mal­nym, dyna­mika rela­cji roman­tycz­nych pozo­staje podobna. Prawda jest bowiem taka, że warunki zewnętrzne mają dużo mniej­sze zna­cze­nie niż nasz stan emo­cjo­nalny.

Part­ne­rzy tacy jak Jen i Andrew mogą się spie­rać o spo­soby wycho­wy­wa­nia dzieci, kłó­cić się o finanse lub zupeł­nie prze­stać się anga­żo­wać, ponie­waż tak bar­dzo się od sie­bie odda­lili. Nie­które pary, by roz­wią­zać pro­blem, czy­tają książki, uczą się sto­so­wać komu­ni­katy JA i lepiej sta­wiać gra­nice. Stra­te­gie te dzia­łają jako tym­cza­sowe pla­stry na ranę, nie można jed­nak trwale zatrzy­mać powierz­chow­nych kłótni, jeśli nie dotrzemy do pier­wot­nego źró­dła kon­fliktu. Tym źró­dłem nie­mal zawsze jest poza­bez­pieczny styl przy­wią­za­nia.

Przy­wią­za­nie ozna­cza jakość naszej więzi z naj­waż­niej­szymi oso­bami w życiu i ujaw­nia się pod­czas każ­dej naszej inte­rak­cji. Osoby, które są w rela­cji pole­ga­ją­cej na bez­piecz­nym przy­wią­za­niu, ocze­kują od sie­bie nawza­jem emo­cjo­nal­nego wspar­cia. W prak­tyce ozna­cza to na przy­kład, że wie­dzą, iż są dostrze­gane i rozu­miane, czują się akcep­to­wane i doce­niane; mają pew­ność, że mogą uzy­skać wspar­cie, gdy go potrze­bują. Naj­sil­niej­sze przy­wią­za­nie ist­nieje pomię­dzy rodzi­cami i małymi dziećmi oraz mię­dzy roman­tycz­nymi part­ne­rami, ponie­waż rodzice i part­ne­rzy to osoby, na któ­rych pole­gamy przez więk­szość życia. W związ­kach roman­tycz­nych więzi mają cha­rak­ter wza­jem­nie syme­tryczny (w prze­ci­wień­stwie do rela­cji rodzic–dziecko, w któ­rych doro­sły jest odpo­wie­dzialny za dobro­stan dziecka, ale ono nie odpo­wiada za zaspo­ka­ja­nie potrzeb rodzica) i są naj­sil­niej­sze, gdy potrzeby bli­sko­ści i bez­pie­czeń­stwa każ­dej ze stron są zaspo­ko­jone. Potrzeby rela­cyjne oma­wiam szcze­gó­łowo w kolej­nym roz­dziale. Ogól­nie jed­nak cho­dzi o to, że w związ­kach pole­ga­ją­cych na bez­piecz­nym przy­wią­za­niu part­ne­rzy potra­fią pro­sić się wza­jem­nie o wspar­cie, odpo­wiadać na potrzebę wspar­cia i bli­sko­ści wyra­żaną przez drugą osobę, a także roz­wią­zy­wać kon­flikty w atmos­fe­rze emo­cjo­nal­nego bez­pie­czeń­stwa. Dają i przyj­mują miłość, a gdy poja­wiają się trud­no­ści, wal­czą zgod­nie z zasadą fair play. Wszystko to spra­wia, że czują się pew­nie i bez­piecz­nie w swo­jej rela­cji.

Roman­tyczne przy­wią­za­nie nie ist­nieje w próżni, ponie­waż zarówno ty, jak i twój part­ner wnie­śli­ście do związku bagaż rela­cji z dzie­ciń­stwa i doro­sło­ści (lub nasto­let­nio­ści), które was ukształ­to­wały. Nikt nie może przed tym uciec; różni nas tylko sto­pień, w jakim prze­szłość oddzia­łuje na nasze obecne związki. Taki bagaż z prze­szło­ści nie jest jed­no­znacz­nie nega­tywny; jest po pro­stu czymś, co nosimy w sobie. Nawią­zu­jemy rela­cje z okre­ślo­nym pozio­mem zaufa­nia do ludzi i sie­bie samych, z zaspo­ko­jo­nymi lub niezaspo­ko­jo­nymi potrze­bami z dzie­ciń­stwa. Wno­simy do rela­cji swoje sche­maty komu­ni­ko­wa­nia się, prze­ko­na­nia na swój temat, spo­soby radze­nia sobie z emo­cjami i wyuczone zacho­wa­nia. Przy­cią­gamy ludzi będą­cych mniej wię­cej na tym samym pozio­mie roz­woju emo­cjo­nal­nego, nawet jeśli prze­ja­wia się on u nich ina­czej. Poza­bez­pieczne przy­wią­za­nie sta­nowi spek­trum i cho­ciaż zawsze ist­nieją wyjątki, twój sto­pień nie­pew­no­ści w rela­cji praw­do­po­dob­nie jest zbli­żony do poziomu nie­pew­no­ści two­jego part­nera. Ta nie­pew­ność nie odnosi się jed­nak wyłącz­nie do two­jego obec­nego związku – twoja prze­szłość zawsze będzie mieć wpływ na teraź­niej­szość.

Kiedy kłót­nie eska­lują w taki spo­sób, jak w związku Jen i Andrew, ozna­cza to, że para mie­rzy się z poza­bez­piecz­nym przy­wią­za­niem. Part­ne­rzy poprzez kłót­nie wyra­żają, jak bar­dzo potrze­bują sie­bie nawza­jem i jak trudne jest dla nich poczu­cie zagu­bie­nia, samot­no­ści i emo­cjo­nal­nego odłą­cze­nia od uko­cha­nej osoby. Wyko­rzy­stują codzienne motywy – klu­cze, rachunki, rodzi­ciel­stwo i tak dalej – jako kod do mówie­nia o swo­ich lękach i nie­za­spo­ko­jo­nych potrze­bach, któ­rych nie potra­fią wyra­zić wprost. Następ­nie, aby uchro­nić się przed cier­pie­niem wyni­ka­ją­cym z nie­otrzy­my­wa­nia tego, czego potrze­bują, part­ne­rzy przyj­mują „postawy obronne” – sto­sują stra­te­gie takie jak gło­śne pro­te­sty, wycho­dze­nie z pokoju, zamy­ka­nie się w sobie – aby za wszelką cenę nie oka­zać sła­bo­ści i unik­nąć emo­cjo­nal­nego bólu. Tu poja­wia się jed­nak pro­blem: chro­niąc się przed cier­pie­niem, sabo­tują roz­wój więzi.

Mając w pamięci wszyst­kie te infor­ma­cje, przyj­rzyjmy się kłótni Jen i Andrew z nowej per­spek­tywy.

Andrew wraca do domu zado­wo­lony, że spę­dzi wie­czór z Jen. Kiedy żona karci go za nie­odwie­szone klu­cze, męż­czy­zna czuje się znie­chę­cony, tak jakby znowu popeł­nił błąd. W dzie­ciń­stwie matka dawała mu odczuć, że „niczego nie potrafi zro­bić dobrze” – teraz Jen ude­rza więc w czuły punkt. Ciało Andrew się napina. Jego pod­świa­do­mość pod­po­wiada: „Może jeśli prze­ko­nam Jen, że nie jestem złym face­tem, nie będę musiał znowu czuć się jak nie­udacz­nik – prze­cież nie powi­nie­nem się tak czuć, skoro bar­dzo się sta­ram, by wszystko było tak, jak ona chce”. Dla­tego Andrew zaczyna się bro­nić.

Jen rów­nież się cie­szy na spo­tka­nie z Andrew. Wró­ciła do domu wcze­śniej i posprzą­tała dom, aby móc odpo­cząć razem z mężem. Utrzy­my­wa­nie porządku to dla niej forma zadba­nia o sie­bie. Jen wie, że Andrew nie podziela jej stan­dar­dów, ale mimo to chcia­łaby czuć jego wspar­cie w drob­nych obo­wiąz­kach. Powta­rza sobie, że nie prosi o wiele. Kiedy widzi, jak klu­cze lądują na bla­cie stołu, odzywa się jej rana z dzie­ciń­stwa – poczu­cie, że jest nie­zau­wa­żana, nikt jej nie wspiera i nie odpo­wiada na jej potrzeby. Jen mówi sobie: „Tak bar­dzo się sta­ra­łam, żeby mnie posłu­chał. Wie, jak bar­dzo to dla mnie ważne, więc naj­wy­raź­niej mu nie zależy”. Kobieta roz­pacz­li­wie pró­buje spra­wić, by Andrew zro­zu­miał, o co naprawdę cho­dzi, i zaczął ją wspie­rać.

Jen i Andrew się mio­tają, pró­bu­jąc dotrzeć do sie­bie nawza­jem. Ona pra­gnie wie­dzieć, że mężowi na niej zależy; że Andrew dostrzega i akcep­tuje jej uczu­cia. On ocze­kuje potwier­dze­nia, że żona nie tylko uważa go za war­to­ścio­wego, lecz także ufa, iż jego miłość i tro­ska o nią są praw­dziwe. A jed­nak nie­za­leż­nie od tego, jak bar­dzo się sta­rają, nie potra­fią się poro­zu­mieć. Oboje utknęli w swo­ich posta­wach obron­nych, wal­cząc o coś, co aktu­al­nie wydaje im się sprawą życia lub śmierci: o bez­pieczne przy­wią­za­nie. Ich celem jest utwier­dze­nie się w pozor­nie banal­nym prze­ko­na­niu: „Jestem kochany i rozu­miany. Jeśli się do cie­bie zwrócę, wes­przesz mnie i potwier­dzisz, że robię wszystko, jak należy”. Mimo to odpy­chają się wza­jem­nie, co wzmac­nia ich lęk przed utratą więzi.

Osta­tecz­nie Jen i Andrew się godzą, a przy­naj­mniej prze­stają się kłó­cić. Ich więź jed­nak ucier­piała, a oni nie wie­dzą, jak ją napra­wić. Ten sam kon­flikt będzie powra­cał według sta­łego sche­matu dopóty, dopóki mał­żon­ko­wie nie nauczą się lepiej komu­ni­ko­wać pod­czas kłótni.

Wyobraź sobie, że pro­wa­dzisz roz­mowę ze swoim part­ne­rem – obec­nym, byłym albo nawet z przy­szłym. Oma­wia­cie stre­su­jącą sytu­ację w pracy. Gdy koń­czysz obja­śnia­nie pro­blemu, part­ner mówi ci, że się mylisz – że zamiast narze­kać, musisz się cie­szyć, że w ogóle masz pracę. Pró­bu­jesz pro­te­sto­wać, ale part­ner zarzuca ci prze­wraż­li­wie­nie.

Co czu­jesz? Nie­zro­zu­mie­nie? Zagu­bie­nie? Dez­orien­ta­cję? A może doświad­czasz wszyst­kich tych uczuć naraz?

Jakie reak­cje swo­jego ciała zauwa­żasz? Więk­szość ludzi w takich sytu­acjach odczuwa ucisk w klatce pier­sio­wej lub w gar­dle. Nie­któ­rzy mówią o osłu­pie­niu i zasko­cze­niu. Tak odczu­wamy naru­sze­nie przy­wią­za­nia. Kiedy takich sytu­acji jest w związku dużo, nabie­ramy prze­ko­na­nia, że nie możemy liczyć na wspar­cie part­nera. Jeśli takie pro­blemy nie są na bie­żąco roz­wią­zy­wane, osła­biają już i tak nie­pewną więź.

Nie­któ­rzy czy­tel­nicy zma­gają się z poważ­niej­szymi pro­ble­mami niż ten doty­czący odkła­da­nia klu­czy na miej­sce, m.in. z nie­wier­no­ścią, prze­wle­kłą cho­robą fizyczną lub psy­chiczną, funk­cjo­no­wa­niem w rodzi­nie pat­chwor­ko­wej, wojną, uza­leż­nie­niami, kon­flik­tami z dal­szą rodziną. Nie mogę zmie­nić dla was rze­czy­wi­sto­ści, mogę jed­nak pomóc wam zna­leźć spo­sób na ochronę waszego związku przed nega­tyw­nym wpły­wem oko­licz­no­ści – mam nadzieję, że razem nam się to uda. Dla­czego bez­pieczne przy­wią­za­nie jest szcze­gól­nie ważne, gdy życie rzuca nam kłody pod nogi? Ponie­waż świa­do­mość sil­nej więzi i wspar­cie, które part­ne­rzy czer­pią z rela­cji pole­ga­ją­cej na bez­piecz­nym przy­wią­za­niu, poma­gają im czuć się oso­bami pew­nymi sie­bie, kom­pe­tent­nymi i odpor­nymi psy­chicz­nie. Jeśli pra­gnie­cie ule­czyć swoje dawne rany i napra­wić błędy, chcia­ła­bym pomóc wam zro­zu­mieć, na czym polega ten pro­ces. Pewne doświad­cze­nia wciąż pozo­staną dla was trudne, ale wasz zwią­zek nie musi taki być. Prze­ciw­nie – może się stać źró­dłem siły i wspar­cia pod­czas mie­rze­nia się z życio­wymi wyzwa­niami. Ty i twój part­ner może­cie się nauczyć sta­wiać czoła światu jako dru­żyna.

Nie mówię, że wszyst­kie pary powinny dążyć do bycia razem za wszelką cenę. Wcale tak nie uwa­żam. Nie­które trud­no­ści oka­zują się zbyt trudne do poko­na­nia. Cza­sami pro­blem, który wysuwa się na pierw­szy plan, jest pro­blemem praw­dzi­wym, a nie zastęp­czym. Zda­rza się, że mię­dzy part­ne­rami docho­dzi do nie­po­ro­zu­mień, które rze­czy­wi­ście nisz­czą zwią­zek; że nie ma miej­sca na kom­pro­mis. Kochają się, ale jedno z nich pra­gnie dzieci, a dru­gie ich nie chce; jedno pla­nuje zamiesz­kać w dużym mie­ście, a dru­gie nie wyobraża sobie życia w metro­po­lii; jedno nie potrafi wyba­czyć zdrady, dru­gie twier­dzi, że czas o tym zapo­mnieć i żyć dalej. Cza­sami ludzie naprawdę do sie­bie nie pasują albo ich zra­nie­nia są tak poważne, że odbu­do­wa­nie zaufa­nia staje się nie­moż­liwe. O tym, co robić w tego typu sytu­acjach, piszę w dal­szej czę­ści książki. Teraz chcia­ła­bym tylko pod­kre­ślić, że nie­które pary rze­czy­wi­ście mie­rzą się z pro­blemami nie do poko­na­nia.

Można zało­żyć, że wszyst­kie oko­licz­no­ści wpły­wa­jące na parę mają równe zna­cze­nie, a mimo to nie­któ­rzy sobie z nimi radzą, a inni nie. Co więc robią ina­czej part­ne­rzy, któ­rym udaje się prze­trwać i roz­wi­jać? Na ich suk­ces wpły­wają róż­no­rodne czyn­niki, z pew­no­ścią jed­nak pary te wie­dzą, jak uni­kać nega­tyw­nych sche­ma­tów komu­ni­ka­cji, podob­nych do tego, w który wpa­dli Andrew i Jen. To już wystar­czy, by zwięk­szyć ich szanse na powo­dze­nie. Żadne jed­no­ra­zowe zda­rze­nie nie może cał­ko­wi­cie znisz­czyć związku. Nega­tywne sche­maty komu­ni­ka­cji – zde­cy­do­wa­nie mogą.

Bezpieczna miłość

Wróćmy do ćwi­cze­nia, w któ­rym opo­wia­dasz part­ne­rowi o stre­su­ją­cym pro­ble­mie w pracy. Wyobraź sobie, że opi­su­jąc sytu­ację, masz pew­ność, że part­ner naprawdę uważ­nie cię słu­cha. Zapew­nia cię, że twoje uczu­cia są słuszne i zro­zu­miałe.

Jak się czu­jesz? Praw­do­po­dob­nie masz poczu­cie, że part­ner cię rozu­mie, zauważa i doce­nie­nia; wiesz, że ktoś się tobą opie­kuje.

Co zauwa­żasz w ciele? Kiedy pro­wa­dzę warsz­taty i pro­szę uczest­ni­ków o wyko­na­nie tego ćwi­cze­nia, sły­szę wiele podob­nych odpo­wie­dzi: wewnętrzne cie­pło, zmniej­sze­nie napię­cia, roz­luź­nie­nie ramion. Usiądź wygod­nie i przez chwilę wsłu­chaj się w swoje ciało. Wyobraź sobie zatro­skaną twarz part­nera, gdy słu­cha two­jej opo­wie­ści. Zauważ, co się dzieje w twoim wnę­trzu. To wła­śnie doświad­cze­nie bez­piecz­nego przy­wią­za­nia.

Zado­wo­le­nie ze związku jest uza­leż­nione od bez­piecz­nego przy­wią­za­nia. Part­ne­rzy, któ­rzy mają bez­pieczną więź, są dla sie­bie wia­ry­god­nym źró­dłem bli­sko­ści, wspar­cia i uko­je­nia. Pod­czas kon­fliktu są mniej nega­tyw­nie nasta­wieni i reagują w bar­dziej sto­no­wany spo­sób. Potra­fią utrzy­mać w umy­śle pozy­tywny obraz dru­giej osoby nawet w trud­nych chwi­lach i oka­zują sobie nawza­jem wię­cej cie­pła i czu­ło­ści niż pary o poza­bez­piecz­nym przy­wią­za­niu. Nawet ich wyrazy twa­rzy są mniej wro­gie. Mają też więk­szą pew­ność, że prze­trwają kon­flikt bez naru­sza­nia łączą­cej ich więzi. Cho­ciaż wszyst­kie pary doświad­czają kon­fliktów, parom o bez­piecz­nym przy­wią­za­niu zda­rza się to rza­dziej, ponie­waż mają one mniej­szą skłon­ność do postrze­ga­nia potknięć dru­giej osoby jako oznak odrzu­ce­nia. Wynika to czę­ściowo z wyso­kiej samo­oceny każ­dego z part­ne­rów jako jed­nostki.

W bez­piecz­nym związku każde z part­ne­rów pre­zen­tuje się jako naj­lep­sza wer­sja sie­bie, ale nie po to, by otrzy­mać coś w zamian, lecz z miło­ści i pra­gnie­nia więzi. Part­ne­rzy w takich rela­cjach dzielą się ze sobą nawza­jem róż­nymi myślami i emo­cjami oraz reagują na swoje wyzna­nia z czu­ło­ścią i wraż­li­wo­ścią. Sta­rają się zaspo­koić potrzebę kon­taktu sek­su­al­nego i bli­sko­ści fizycz­nej part­nera, nawet jeśli jest ona inna niż ich wła­sna. Każde z part­ne­rów jest skłonne pono­sić odpo­wied­nie ofiary dla dobra związku. Każde z nich wspiera potrzebę auto­no­mii part­nera oraz roz­wój jego zain­te­re­so­wań, któ­rych nie podziela. Każde ponosi odpo­wie­dzial­ność za swoją część pracy nad utrzy­my­wa­niem bli­skiej rela­cji i stara się być osobą, którą part­ner pra­gnie kochać. Pra­cują nad obu­stron­nym zro­zu­mie­niem i akcep­to­wa­niem uczuć. Ase­ku­rują się nawza­jem i mie­rzą się z życiem jako dru­żyna. Dobrze się razem bawią. Pary, które łączy bez­pieczne przy­wią­za­nie, podej­mują trudne decy­zje wspól­nie – w spo­sób, który może powo­do­wać roz­cza­ro­wa­nia, ale nie wza­jemne urazy. Sta­no­wią dla sie­bie pod­sta­wowy sys­tem wspar­cia, choć każde z part­ne­rów ma także sys­temy wspar­cia poza związ­kiem.

Związki pole­ga­jące na bez­piecz­nym przy­wią­za­niu nie są ide­alne, ponie­waż ide­alne związki po pro­stu nie ist­nieją. W swo­jej pracy odkry­łam jed­nak, że part­ne­rzy utrzy­mu­jący bez­pieczną więź, nawet ci nie­ma­jący ze sobą wiele wspól­nego, potra­fią korzy­stać ze zdro­wia swo­jej rela­cji, aby znaj­do­wać spo­soby na osią­gnię­cie poro­zu­mie­nia, rów­nież w spra­wach, w któ­rych się nie zga­dzają. Pary połą­czone bez­piecz­nym przy­wią­za­niem na ogół doświad­czają sta­łej bli­sko­ści z part­ne­rem i spo­koju w rela­cji. Nie zawsze myślą o part­ne­rze (choć kiedy to robią, myśli te są głów­nie pozy­tywne – co jest natu­ralną kon­se­kwen­cją zaspo­ko­je­nia potrzeb w związku) i nie poświę­cają całego swo­jego czasu na aktywną pracę nad związ­kiem i roz­mowy o nim. Wie­dzą nato­miast, jak po pro­stu być ze sobą. Są świa­domi tego, że nie ma ide­ałów, i dla­tego sta­wiają sobie reali­styczne cele, będące ich wła­sną wer­sją ide­ału.

Jak to osiągnąć?

Część z nas two­rzy związki, w któ­rych przez więk­szość czasu panuje poczu­cie bli­sko­ści i więzi, kiedy jed­nak poja­wiają się trud­no­ści, docho­dzi do burz­li­wych kłótni. Nie­któ­rzy są w rela­cjach nazna­czo­nych nie­ustan­nym poczu­ciem napię­cia, które od czasu do czasu przy­biera na sile. Inni kłócą się rzadko, ale czują, że ich więź z part­ne­rem nie jest tak bli­ska, jak by sobie życzyli. Jesz­cze inni doświad­czają wła­snego spe­cy­ficz­nego rodzaju dys­funk­cji w związku. Nie­za­leż­nie od oko­licz­no­ści, roz­wią­za­nie jest jedno: zacznij­cie się ze sobą komu­ni­ko­wać wer­bal­nie i niewer­bal­nie, sto­su­jąc stra­te­gie opi­sane w tej książce. Korzy­sta­nie z nich w prak­tyce nauczy was sku­piać się na tym, co was łączy; osią­gnie­cie upra­gnioną har­mo­nię i zacznie­cie roz­wią­zy­wać swoje bie­żące pro­blemy z więk­szą łatwo­ścią. Tak wygląda droga do stwo­rze­nia bez­piecz­nego przy­wią­za­nia.

Aby tego doko­nać, musimy ogra­ni­czyć to, co w waszym związku nie działa, i budo­wać go na tym, co może zadzia­łać. W kolej­nych roz­dzia­łach przyj­rzymy się temu, jak styl przy­wią­za­nia każ­dego z part­ne­rów ujaw­nia się w twoim związku. Weź­miemy pod uwagę style przy­wią­za­nia wykształ­cone w dzie­ciń­stwie, które wów­czas poma­gały was chro­nić, a teraz mogą wyma­gać zmian. Zastą­pimy stare, nie­kon­struk­tywne zacho­wa­nia nowymi i lep­szymi, które przy­czy­nią się do roz­woju bli­sko­ści emo­cjo­nal­nej. Nauczymy się komu­ni­ko­wać i odsła­niać przed sobą nawza­jem czułe punkty, co jest sed­nem naszej pracy. Jeśli poję­cie odsła­nia­nia się wywo­łuje w tobie zaże­no­wa­nie, pamię­taj, że nie cho­dzi tu o dzie­le­nie się prze­ży­ciami w spo­sób dla cie­bie nie­au­ten­tyczny. Komu­ni­ka­cja, w któ­rej się odsła­niamy, to prze­ci­wień­stwo komu­ni­ka­cji obron­nej. Cho­dzi o wyzna­wa­nie sobie w odpo­wied­nim cza­sie tego, co możemy; o podej­mo­wa­nie ryzyka potrzeb­nego, by poka­zać się part­ne­rowi w nowy spo­sób, z mniej­szą dozą kry­ty­cy­zmu i bez postawy obron­nej, nawet jeśli na początku czu­jemy się z tym nie­kom­for­towo. Odsła­nia­nie czu­łych punk­tów nas uzdra­wia.

Praw­dziwa zmiana w rela­cji może nastą­pić na dwa spo­soby. Pierw­szy z nich to dzia­ła­nie od góry do dołu, czyli zmiana zacho­wa­nia w celu poprawy atmos­fery związku. Na tym kon­cen­truje się wiele powszech­nie dostęp­nych form tera­pii par. Part­ne­rom zaleca się mówie­nie i postę­po­wa­nie w nowy spo­sób – podej­mu­jąc te zmiany, two­rzą oni bez­pieczną prze­strzeń i odkry­wają zdrowe pod­stawy swo­jego związku. Drugi spo­sób zakłada dzia­ła­nie od dołu do góry, a więc pracę bez­po­śred­nio nad mate­rią przy­wią­za­nia, z któ­rej wynika nasze zacho­wa­nie – uzdro­wie­nie tego, co leży u pod­staw związku, ma spo­wo­do­wać samo­czynną zmianę zacho­wań part­ne­rów.

Który spo­sób jest lep­szy? Żaden. Potrze­bu­jemy obu.

Wyobraź sobie, że kłó­cisz się z uko­chaną osobą. Aby zapo­biec kata­stro­fie, rezy­gnu­jesz z dal­szej wymiany zdań i wycho­dzisz. Masz poczu­cie porażki; czu­jesz, że twoje słowa nie zostały wysłu­chane. To okropna sytu­acja. Nie ma w niej nic pozy­tyw­nego. W danej chwili ta stra­te­gia sku­tecz­nie chroni waszą rela­cję przed skut­kami kry­tyki, wrza­sków, wyzwisk, nie­kon­tro­lo­wa­nych wybu­chów emo­cji, wza­jem­nego zawsty­dza­nia i ciska­nia gro­mów. Udało ci się zatem zapo­biec jakie­muś złu, ale jakim kosz­tem? Kosz­tem roz­wią­za­nia kon­fliktu i odzy­ska­nia łącz­no­ści z part­ne­rem. Jeśli się na tym zatrzy­masz, twój zwią­zek ucierpi. Twój part­ner także poczuje się nie­wy­słu­chany, zigno­ro­wany i opusz­czony. Jeśli więc oboje będzie­cie dzia­łać w ten spo­sób, bez zagłę­bia­nia się w sedno kon­fliktu, praw­do­po­dob­nie nie uzdro­wi­cie rela­cji. Ist­nieje jed­nak kom­pro­mis mię­dzy eska­la­cją kłótni a rezy­gna­cją, a jego pod­stawą jest bez­pieczne przy­wią­za­nie. Jeśli uzu­peł­ni­cie pracę nad swoim zacho­wa­niem o głęb­szą pracę dążącą do zro­zu­mie­nia, dla­czego przyj­mu­je­cie postawy obronne, i zacznie­cie reago­wać z empa­tią na słowa i dzia­ła­nia dru­giej strony, zdo­ła­cie podejść do kłótni i sie­bie nawza­jem z więk­szą otwar­to­ścią. Dopiero wtedy moż­liwe będzie stop­niowe uzdra­wia­nie rela­cji, począw­szy od pier­wot­nych przy­czyn kłótni. Innymi słowy, dzięki samej zmia­nie zacho­wa­nia możemy powstrzy­mać nisz­cze­nie rela­cji, ale to za mało, by stwo­rzyć satys­fak­cjo­nu­jący zwią­zek; zmiana zacho­wa­nia umoż­li­wia jed­nak powsta­nie prze­strzeni do głęb­szej pracy nad poprawą związku.

W dal­szej czę­ści książki obja­śniam oba podej­ścia do tera­pii par, pre­cy­zu­jąc, jakich zacho­wań w związku należy uni­kać i czym można je zastą­pić. Aby praca nad rela­cją była kom­pletna, a zmiany trwałe, zale­cam też głęb­szą reflek­sję każ­dego z part­ne­rów nad sobą, swoją rela­cją z rodzi­cami i związ­kiem w kon­tek­ście teo­rii przy­wią­za­nia. Praca nad zacho­wa­niem zapo­biega nisz­cze­niu więzi, praca nad przy­wią­za­niem buduje więzi, a więzi kształ­tują odpor­ność psy­chiczną.

Zanim zaczniemy, musimy przy­jąć odpo­wied­nią per­spek­tywę. Zmiana w twoim związku nie może bowiem nastą­pić, jeśli nie zaczniesz postrze­gać go ina­czej niż do tej pory. Part­ner nie jest twoim wro­giem. To nega­tywny sche­mat komu­ni­ka­cji nim jest. Związ­kowi zagra­żają destruk­cyjne słowa i zacho­wa­nia. Musisz porzu­cić ideę, według któ­rej part­ne­rzy są wro­gami, a ich zada­niem jest obrona przed sobą nawza­jem. Kiedy zaak­cep­tu­jesz nową per­spek­tywę, zaczniesz rozu­mieć, że nawet te zacho­wa­nia w związku, które z zewnątrz wydają się naj­bar­dziej nie­na­wistne czy zło­śliwe, w rze­czy­wi­sto­ści są wyra­zem roz­pacz­li­wej potrzeby bez­pie­czeń­stwa i bli­sko­ści. Gdy umie­ścisz kon­flikt w kon­tek­ście teo­rii przy­wią­za­nia i zro­zu­miesz, że koniec koń­ców każdy czło­wiek pra­gnie po pro­stu utrzy­my­wać bli­ską więź z part­ne­rem i czuć się w rela­cji bez­piecz­nie, zacznie się dziać praw­dziwa magia.

Na koniec chcę pod­kre­ślić, że cho­ciaż w two­rze­niu rela­cji bie­rze udział wię­cej niż jedna osoba, w pro­ce­sie naprawy związku bar­dzo ważny jest roz­wój oso­bi­sty każ­dego z part­ne­rów. Wszyst­kie nasze prze­ko­na­nia o tym, czego możemy ocze­ki­wać od innych ludzi, opie­rają się na naszych doświad­cze­niach z prze­szło­ści. Doświad­cze­nia te mogą powo­do­wać, że zamiast reago­wać na part­ne­rów zgod­nie z tym, jacy są tu i teraz, przy­pi­su­jemy im nie­praw­dziwe inten­cje, zbieżne z naszym rozu­mie­niem przy­wią­za­nia i naszą oso­bi­stą histo­rią. To nie zawsze służy związ­kowi, dla­tego zro­zu­mie­nie indy­wi­du­al­nych sche­ma­tów reago­wa­nia part­ne­rów jest istotną czę­ścią uzdra­wia­nia rela­cji. Pamię­taj jed­nak, że to tylko jedna strona medalu: razem z part­ne­rem wno­si­cie do związku także swoje mocne strony. Jedna z two­ich moc­nych stron prze­ja­wia się w tym, że chcesz prze­czy­tać tę książkę – wyka­zu­jesz się deter­mi­na­cją i pra­gnie­niem roz­woju. Nie wahaj się korzy­stać ze swo­ich zalet, pra­cu­jąc nad nie­do­cią­gnię­ciami.

Kie­ruję do cie­bie teraz tę samą uwagę, którą zawsze wypo­wia­dam na końcu pierw­szej sesji tera­peu­tycz­nej z parą: „Pamię­taj­cie, że nie zamie­rzam was prze­ko­ny­wać do pozo­sta­nia w tym związku. Nie jest to moim zada­niem. Moje zada­nie polega na patrze­niu głę­biej, dia­gno­zo­wa­niu pro­ble­mów z przy­wią­za­niem oraz wspie­ra­niu was w peł­nej sza­cunku i emo­cjo­nal­nie bez­piecz­nej komu­ni­ka­cji na sporne tematy. Tylko wtedy, gdy roz­wią­żemy pro­blemy komu­ni­ka­cyjne, będziemy wie­dzieć, czy jest coś jesz­cze, co stoi wam na dro­dze do szczę­ścia”.

Kiedy nauczysz się komu­ni­ko­wać ze swoim part­ne­rem w zdrowy spo­sób, będziesz obser­wo­wać wasz zwią­zek i doświad­czać go z więk­szym zro­zu­mie­niem. Poprawa komu­ni­ka­cji i umoc­nie­nie wza­jem­nych więzi dają part­ne­rom więk­sze szanse na prze­pra­co­wa­nie dzie­lą­cych ich róż­nic.

Zakoń­czę ten roz­dział pyta­niem, które zadaje mi więk­szość klien­tów: „Jak długo to potrwa?”. Odpo­wiedź zawsze zależy od pary. Każda para, podob­nie jak każde z part­ne­rów, zaczyna swoją pracę od innego, wła­ści­wego sobie miej­sca. Wszyst­kie związki mogą się roz­wi­jać, potrze­bują jed­nak wie­dzy, zaan­ga­żo­wa­nia oraz prak­tyki. Dla­tego zasta­na­wia­jąc się, jak długo będzie trzeba cze­kać na efekty waszej pracy – a jest to uza­sad­nione pyta­nie, które warto sobie posta­wić – weź pod uwagę nastę­pu­jące kwe­stie: po pierw­sze, jeśli czu­jesz się dobrze w związku przez 10% czasu i ten czas wydłuży się do 20%, możemy mówić o postę­pie. W swo­jej pracy odkry­łam, że gdy pewne dzia­ła­nia są kon­ty­nu­owane, postęp zwy­kle pro­wa­dzi do dal­szego roz­woju. Po dru­gie, roz­wój ni­gdy nie prze­biega line­ar­nie; ma raczej postać pozy­tyw­nego trendu, który cha­rak­te­ry­zują wzloty i upadki – w myśl zasady „dwa kroki do przodu, jeden do tyłu”. Po trze­cie, każde z was prawdopodob­nie będzie się roz­wi­jać w innym tem­pie. Co wię­cej, pra­cu­jąc nad poprawą rela­cji krok po kroku, szcze­gól­nie na początku może­cie nie zauwa­żać pozy­tyw­nych rezul­ta­tów, nawet jeśli się poja­wią. Potrak­tuj­cie tę pracę jako sia­nie ziarna, które z cza­sem przy­nie­sie plony. I jesz­cze jedna uwaga: cza­sami zanim pojawi się poprawa, docho­dzi do pogor­sze­nia rela­cji, ponie­waż zmiany – także te pozy­tywne – sta­wiają nas w nowych, nie­zna­nych sytu­acjach, co może powo­do­wać stres i draż­li­wość. Posta­raj się tym nie znie­chę­cać i zacho­wać pew­ność, że to, co robi­cie, jest zdrowe, nawet jeśli nie od razu wydaje się to oczy­wi­ste. Zobo­wią­zu­jesz się dążyć do pozy­tywnej zmiany dla dobra wła­snego i swo­jego związku.

Rozdział 2. Teoria przywiązania

Roz­dział 2

Teo­ria przy­wią­za­nia

Kiedy w dzie­ciń­stwie zda­rzało ci się pro­sić o emo­cjo­nalne wspar­cie lub pocie­sze­nie, jak reago­wali na to ota­cza­jący cię doro­śli? Czy gdy było ci smutno, rodzice lub opie­ku­no­wie kon­se­kwent­nie ofe­ro­wali ci życz­li­wość i cie­pło? A może towa­rzy­szyło ci poczu­cie odrzu­ce­nia? Czy w chwi­lach nie­pew­no­ści doro­śli dawali ci odczuć, że cię doce­niają i uznają twoją war­tość? Czy raczej cię odtrą­cali? Czy pamię­tasz komu­ni­katy mówiące o tym, że twoje uczu­cia mają zna­cze­nie i zasłu­gują na uwagę, czy suge­ro­wano ci (w dowolny spo­sób), że „prze­sa­dzasz”? Czy twoje uczu­cia były uzna­wane, czy ktoś się nimi zaj­mo­wał? Może odwra­cano twoją uwagę od emo­cji i mówiono na przy­kład: „Nie płacz. Zjedz cia­steczko”? A może – to trze­cia moż­li­wość – doro­śli cię zawsty­dzali i zosta­wiali sam na sam z two­imi uczu­ciami, na przy­kład mówili: „Jeśli chcesz się zło­ścić, idź do swo­jego pokoju”?

Aby zro­zu­mieć, jak funk­cjo­nu­jesz w obec­nych rela­cjach, musimy zacząć od two­ich korzeni. Spo­sób, w jaki naj­bliżsi opie­ku­no­wie odpo­wia­dali na twoje potrzeby emo­cjo­nalne, bez wąt­pie­nia wpływa na to, jak wyglą­dają twoje inte­rak­cje z uko­cha­nymi oso­bami w doro­słym życiu. Doświad­cze­nia z dzie­ciń­stwa ukształ­to­wały to, czego ocze­ku­jesz lub nie ocze­ku­jesz w naj­bar­dziej intym­nych związ­kach, a także inten­syw­ność two­ich reak­cji na emo­cje part­nera. Ludzki mózg uczy się naj­szyb­ciej w okre­sie dzie­ciń­stwa; bez­po­śred­nie doświad­cze­nia emo­cjo­nalne z tego czasu wysy­łają ci ważny komu­ni­kat: „Tak wyglą­dają rela­cje; aby się w nich odna­leźć, muszę zacho­wy­wać się w taki, a nie inny spo­sób. Jest to nie­zbędne do prze­trwa­nia w tym śro­do­wi­sku”. Nie­za­leż­nie od tego, czy wycho­wy­wali cię opie­ku­no­wie dostępni, czy nie­do­stępni emo­cjo­nal­nie, twój mózg nauczył się funk­cjo­no­wa­nia w rela­cjach według wzor­ców zaob­ser­wo­wa­nych w tym wcze­snym okre­sie życia.

Kiedy zaczy­nam pracę tera­peu­tyczną z nową parą, cie­kawi mnie ogólny kli­mat emo­cjo­nalny, jaki pano­wał w dzie­ciń­stwie każ­dego z part­ne­rów. Ile dobra otrzy­my­wa­li­ście od opie­ku­nów? Czy to wystar­czało? Jak czę­sto czu­li­ście domowe cie­pło? Jak czę­sto czu­li­ście się zalęk­nieni i nie­zau­wa­żani? Jak czę­sto kto­kol­wiek poma­gał wam nazwać wasze wewnętrzne doświad­cze­nia, takie jak: radość, zazdrość, gniew, eks­cy­ta­cja? Jak czę­sto wasze uczu­cia były akcep­to­wane? Czy opie­kun powie­działby wam: „Rozu­miem, że jesteś zły; ja też cza­sami się złosz­czę. Nie mogę ci pozwo­lić pro­wa­dzić po zmroku, zanim nie zdo­bę­dziesz wię­cej doświad­cze­nia, ale twoja złość i twoje roz­cza­ro­wa­nie są uza­sad­nione i masz prawo tak się czuć”. Czy czu­li­ście się bez­piecz­nie i mie­li­ście pew­ność, że jeśli sta­nie się coś złego, ktoś was ochroni? Czy kto­kol­wiek sta­rał się wam poma­gać w nada­wa­niu sensu trud­nym doświad­cze­niom? Odpo­wie­dzi na te pyta­nia poma­gają mi zro­zu­mieć, czego każde z part­ne­rów potrze­buje dzi­siaj, i umoż­li­wia dotar­cie do źró­deł wszel­kich aktu­al­nych kry­zy­sów w komu­ni­ka­cji.

Nie­dawno zgło­sili się do mnie Reyna i Sabino, któ­rzy nie potra­fili prze­stać się kłó­cić. Ich kon­flikty zawsze wyglą­dały tak samo, nie­za­leż­nie od tego, kto „zaczął” awan­turę. Na koniec Reyna się wście­kała i wycho­dziła. Sabino przy­bie­rał postawę obronną i zamy­kał się w sobie. Na początku naszego spo­tka­nia popro­si­łam każde z part­ne­rów o opi­sa­nie kli­matu emo­cjo­nal­nego ich dzie­ciń­stwa. Sabino nie umiał odpo­wie­dzieć. Nie mógł sobie przy­po­mnieć żad­nej sytu­acji z tego okresu, w któ­rej czułby się nie­kom­for­towo.

– A gdyby hipo­te­tycz­nie doświad­czał pan jed­nak pew­nych nega­tyw­nych uczuć od czasu do czasu – zapy­ta­łam – co by się stało, gdyby spró­bo­wał pan poroz­ma­wiać o nich z rodzi­cami?

– Moja mama praw­do­po­dob­nie by mnie wysłu­chała i wsparła; ale trudno mi sobie coś przy­po­mnieć – odpo­wie­dział Sabino. – Mój ojciec nie. Ojciec powie­działby, że muszę być twardy. Czuł­bym, że widzi we mnie bez­radne dziecko. Zawsze chcia­łem, żeby ojciec uwa­żał mnie za sil­nego. On bar­dzo cenił siłę.

– Czyli pana ojciec nie byłby źró­dłem wspar­cia i pocie­sze­nia, a roz­mowa z nim naj­pew­niej wywo­ła­łaby wstyd. Nie jest pan też cał­ko­wi­cie pewien, czy mama by pana wysłu­chała, czy nie – pod­su­mo­wa­łam. – Wydaje mi się bar­dzo praw­do­po­dobne, że mówie­nie o swo­ich uczu­ciach wią­za­łoby się dla pana z ryzy­kiem odrzu­ce­nia. Jak pan dzi­siaj odbiera to, że pani Reyna się na pana zło­ści? Czy wtedy też czuje się pan odrzu­cony?

– Tak – wyznał Sabino, wbi­ja­jąc wzrok w pod­łogę. – To jest okropne.

– Z pew­no­ścią jest to okropne – powie­dzia­łam. – Ale dla mnie jest cał­ko­wi­cie zro­zu­miałe. Wcze­śnie nauczył się pan uni­kać poczu­cia odrzu­ce­nia. W ten spo­sób pana mózg pró­bo­wał pana chro­nić. Pod­po­wia­dał, że uczu­cia nie są bez­pieczne; że pro­wa­dzą do odrzu­ce­nia. Dla­tego teraz w rela­cji z żoną na­dal odcina się pan od wła­snych emo­cji.

Kiedy Sabino powie­dział mi, że nie pamięta, by kie­dy­kol­wiek doświad­czał sil­nych emo­cji, dla mnie ozna­czało to: „Moje emo­cje od naj­młod­szych lat nie były ważne; tłu­mi­łem je, zanim jesz­cze nauczy­łem się mówić”. Jego podej­ście było roz­sądne; po co odczu­wać emo­cjo­nalne cier­pie­nie, skoro wokół nie ma nikogo, kto mógłby nam udzie­lić wspar­cia? Czemu by nie wybrać dru­giej naj­lep­szej opcji i nie wyprzeć wszyst­kich bole­snych uczuć (choćby nie­świa­do­mie), aby zabez­pie­czyć się przed roz­pa­czą, odrzu­ce­niem i roz­cza­ro­wa­niem? W tym wypadku ta stra­te­gia obronna zadzia­łała; chro­niła małego Sabina. W rezul­ta­cie jed­nak doro­sły Sabino nie wie­dział, jak zaan­ga­żo­wać się emo­cjo­nal­nie w rela­cję z samym sobą ani w rela­cję z part­nerką, co kła­dło się cie­niem na jego życiu i związku.

Reyna, żona Sabina, miała inne doświad­cze­nie dzie­ciń­stwa.

– Moja rodzina była dys­funk­cyjna. Wciąż taka jest – powie­działa. – Mam bar­dzo bli­skie rela­cje z mamą i sio­strami, ale one cią­gle robią pro­blemy z niczego. Sta­ram się sta­wiać im gra­nice, ale zawsze wzbu­dzają we mnie poczu­cie winy, jeśli nie chcę razem z nimi brać udziału w czymś, na co aku­rat mają ochotę.

– Jak się pani czuła, dora­sta­jąc? – zapy­ta­łam. – Czy miała pani wra­że­nie, że w pani oto­cze­niu panuje chaos?

– Tak. Moja mama wszyst­kim się przej­mo­wała i trak­to­wała tatę jak słu­żą­cego – wyja­śniła Reyna. – A on robił wszystko, co mu kazała, aż miał dość i wybu­chał.

– Czy mogła pani liczyć na wspar­cie emo­cjo­nalne któ­re­goś z rodzi­ców?

– Nie, a byłam emo­cjo­nalną bombą – odpo­wie­działa. – Wszy­scy w rodzi­nie z tego żar­tują. Jako dziecko i nasto­latka czę­sto wpa­da­łam w złość i pła­ka­łam, a rodzice zawsze sta­rali się mnie uspo­koić… za pomocą prze­kup­stwa albo kary. Pró­bo­wali wszyst­kiego. Cza­sami mama bywała wspie­ra­jąca, zwy­kle jed­nak dener­wo­wała się razem ze mną.

– Co się działo, kiedy była pani spo­kojna? – zapy­ta­łam.

– Ni­gdy się nad tym nie zasta­na­wia­łam. Chyba nic. Nikt mnie nawet nie zauwa­żał, jeśli nie prze­cho­dzi­łam kry­zysu – powie­działa Reyna.

– Czyli musiała pani wybie­rać mię­dzy cał­ko­wi­tym bra­kiem uwagi albo „dra­ma­ty­zo­wa­niem”, aby ktoś panią dostrzegł?

– Tak, mia­łam do wyboru dwie złe opcje – odparła. – Z Sabi­nem jest tak samo. Czuję, że muszę się zde­ner­wo­wać, aby mnie zauwa­żył.

Tak jak w przy­padku Sabina, wykształ­cony w dzie­ciń­stwie styl przy­wią­za­nia Reyny ujaw­niał się w mał­żeń­stwie. Jako dziecko miała dwie moż­li­wo­ści: albo dać swoim emo­cjom wybuch­nąć – w końcu była „emo­cjo­nalną bombą” – albo czuć, że nikogo one nie inte­re­sują. Takie emo­cjo­nalne porzu­ce­nie jest dla dziecka zbyt bole­sne, dla­tego młody mózg Reyny nauczył się, że „dra­ma­ty­zo­wa­nie” (które dla niej ozna­czało wyra­ża­nie emo­cji pła­czem i krzy­kiem) to jedyny spo­sób, by uzy­skać potwier­dze­nie wła­snego ist­nie­nia i zna­cze­nia. W ten spo­sób dziew­czynka, a póź­niej kobieta, zyski­wała uwagę bli­skich.

Żaden rodzic nie jest ide­alny. Nawet naj­bar­dziej kocha­jący opie­ku­no­wie cza­sami bywają roz­ko­ja­rzeni i nie­obecni; krzy­czą na dzieci, a póź­niej tego żałują; tracą cier­pli­wość i każą dziecku iść do pokoju w chwili, gdy ono naj­bar­dziej potrze­buje bli­sko­ści. Żaden rodzic nie jest czuły i emo­cjo­nal­nie dostro­jony do dziecka przez cały czas. I to jest w porządku! Bada­nia wyka­zują, że aby wykształ­cić bez­pieczną więź z opie­ku­nem, dzieci potrze­bują jego peł­nej uwagi tylko przez 50% czasu. To dla­tego w tera­pii sku­piam się raczej na ogól­nym kli­ma­cie dzie­ciń­stwa, a nie na poje­dyn­czych incy­den­tach.

Mózg roz­wi­ja­ją­cego się dziecka jest jak gąbka. Chło­nie wszel­kie infor­ma­cje z oto­cze­nia, czy tego chce, czy nie, a odbywa się to nie­mal w cało­ści poza świa­do­mo­ścią. Dzięki temu pro­ces ucze­nia się prze­biega szybko i sku­tecz­nie – nie trzeba go zatrzy­my­wać, by zasta­na­wiać się nad każdą decy­zją. Wyobraź sobie sie­bie jako czte­ro­let­nie dziecko. W tym wieku praw­do­po­dob­nie nie trzeba było ci przy­po­mi­nać, jak tra­fić do łazienki lub że pokrę­tło od cie­płej wody jest po lewej stro­nie, a pasta do zębów w gór­nej szu­fla­dzie. Ponie­waż nasz mózg ma zdol­ność pobie­ra­nia infor­ma­cji z oto­cze­nia i prze­cho­wy­wa­nia ich do póź­niej­szego wyko­rzy­sta­nia, nie musimy tra­cić cen­nej ener­gii na zasta­na­wia­nie się nad każ­dym ruchem. Podob­nie uczymy się funk­cjo­no­wa­nia w świe­cie emo­cjo­nal­nym. Być może twój dzie­cięcy umysł pod­po­wia­dał ci, że kiedy odczu­wasz fru­stra­cję, możesz szu­kać pomocy u rodzica i otrzy­mać wspar­cie. Może nauczył się, że twój tata się nie­po­koi, gdy czu­jesz smu­tek, więc lepiej jest ukry­wać łzy; albo że poka­zu­jąc mamie swoje rysunki, by zwró­cić na sie­bie jej uwagę, możesz poczuć cie­pło i przy­jem­ność z jej reak­cji. Zbie­ra­jąc wszyst­kie te infor­ma­cje, udało ci się wypra­co­wać zestaw zasad emo­cjo­nal­nych, które służą ci w doro­słym życiu.

Kiedy obja­śniam tę kon­cep­cję moim klien­tom, czę­sto wyra­żają wąt­pli­wo­ści i pytają o wro­dzony tem­pe­ra­ment. Czy to, kim jeste­śmy, nie zależy jed­nak od genów, a nie od wycho­wa­nia? Czy to moż­liwe, że Sabino uro­dził się z pre­dys­po­zy­cją do wyco­fy­wa­nia się, a Reyna od uro­dze­nia była wraż­liwa? I tak, i nie.

Wszy­scy rodzimy się z pew­nym tem­pe­ra­men­tem, ale to nasze śro­do­wi­sko decy­duje o tym, w jaki spo­sób się on prze­ja­wia. W swo­jej prze­ło­mo­wej pracy na temat zależ­no­ści mię­dzy wro­dzo­nym tem­pe­ra­men­tem dziecka a śro­do­wi­skiem, w jakim się ono wycho­wuje, bada­cze Ale­xan­der Tho­mas i Stella Chess opi­sują zja­wi­sko tak zwa­nej „dobroci dopa­so­wa­nia” mię­dzy tem­pe­ra­men­tami rodzica i dziecka. Jeśli na przy­kład twój dzie­cięcy tem­pe­ra­ment był „źle dopa­so­wany” do tem­pe­ra­mentu two­jego ojca, w waszych inte­rak­cjach czę­sto docho­dziło do spięć. Takie napięte rela­cje ozna­czają więk­sze praw­do­po­do­bień­stwo nie­uda­nej komu­ni­ka­cji, która z kolei może pro­wa­dzić do nie­za­spo­ko­je­nia potrzeb emo­cjo­nal­nych, a w kon­se­kwen­cji – do wykształ­ce­nia u dziecka poza­bez­piecz­nego stylu przy­wią­za­nia. Z pew­no­ścią nie ma w tym winy dziecka, które przy­szło na świat z okre­ślo­nym tem­pe­ra­men­tem, ani winy rodzica, który mógł nie podo­łać wyzwa­niu. Nie chcemy tu w ogóle mówić o winie, a raczej o odpo­wie­dzial­no­ści. Indy­wi­du­alne style przy­wią­za­nia roz­wi­jają się w reak­cji na śro­do­wi­sko, które jest two­rzone przez doro­słych. Doro­śli są odpo­wie­dzialni za śro­do­wi­sko, które two­rzą, nie ozna­cza to jed­nak, że są złymi, wadli­wymi, leni­wymi czy nie­czu­łymi oso­bami, jeśli nie wie­dzieli, jak zapew­nić dziecku wystar­cza­jąco sprzy­ja­jące warunki do roz­woju emo­cjo­nal­nego. Być może nie mieli odpo­wied­nich narzę­dzi. Mimo wszystko dzieci ocze­kują od opie­ku­nów, że ci nauczą je, jak wyra­żać emo­cje i jak sobie z nimi radzić. Jeśli rodzic nie potrafi reago­wać w zdrowy spo­sób na tem­pe­ra­ment dziecka – albo na swój wła­sny – może mimo­wol­nie two­rzyć śro­do­wi­sko sprzy­ja­jące powsta­wa­niu poza­bez­piecz­nego stylu przy­wią­za­nia.

Pamię­taj, że zacho­wa­nie two­ich rodzi­ców naj­pew­niej nie miało na celu ukształ­to­wa­nia u cie­bie poza­bez­piecz­nego stylu przy­wią­za­nia. Więk­szość rodzi­ców robi to, co uważa za naj­lep­sze dla swo­ich dzieci. Jeśli jed­nak któ­reś z two­ich opie­ku­nów samo nie miało bez­piecz­nego stylu przy­wią­za­nia, jego moż­li­wo­ści w zakre­sie two­rze­nia śro­do­wi­ska emo­cjo­nal­nego sprzy­ja­ją­cego roz­wo­jowi były ogra­ni­czone. Być może wpły­nęły na to zewnętrzne oko­licz­no­ści, takie jak śmierć lub prze­wle­kła fizyczna bądź psy­chiczna cho­roba kogoś z rodziny, albo nawet klę­ska żywio­łowa, która spo­wo­do­wała, że twoi opie­ku­no­wie nie byli dla cie­bie dostępni emo­cjo­nal­nie. Czy­ta­jąc dal­szą część książki, szcze­gól­nie tę doty­czącą sty­lów przy­wią­za­nia, posta­raj się zna­leźć w sobie współ­czu­cie dla swo­ich rodzi­ców i sie­bie – pamię­taj, że przez więk­szość czasu wszy­scy sta­ramy się postę­po­wać jak naj­le­piej, choć nie zawsze się nam udaje. (Jeśli ty także jesteś rodzi­cem i chcesz się nauczyć, jak wycho­wy­wać dziecko w spo­sób sprzy­ja­jący kształ­to­wa­niu bez­piecz­nego stylu przy­wią­za­nia, pole­cam ci książkę Becky Ken­nedy Wewnętrzna dobroć. Stań się rodzi­cem, jakim pra­gniesz być).

Zanim zaczniesz sto­so­wać teo­rię przy­wią­za­nia w prak­tyce, by popra­wić jakość swo­jego związku, musisz zro­zu­mieć jej pod­stawy. Kiedy dowiesz się, czego doty­czy ta teo­ria, jak powstała i dla­czego jest tak ważna, sta­nie się ona twoim dro­go­wska­zem. Zaczniesz rozu­mieć, czemu w pew­nych sytu­acjach się dener­wu­jesz, co może się dziać z twoim part­ne­rem pod­czas kłótni i co powo­duje, że popa­da­cie w sche­maty komu­ni­ka­cji, któ­rych nie potra­fi­cie prze­rwać. Pozna­nie przy­czyn waszych zacho­wań i pra­gnień znacz­nie uła­twi wam wpro­wa­dza­nie zmian. Umoż­liwi trak­to­wa­nie sie­bie nawza­jem ze współ­czu­ciem – a to pierw­szy krok do odna­le­zie­nia har­mo­nii, któ­rej bra­kuje w waszej rela­cji.

Powstanie teorii przywiązania

W poło­wie XX w. psy­chia­tra John Bowlby zauwa­żył, że nasto­let­nich prze­stęp­ców, któ­rych leczył w zakła­dzie popraw­czym w Lon­dy­nie, czę­sto łączyło jedno wspólne doświad­cze­nie: nie­obec­ność matki. Prze­ży­wali na przy­kład powta­rza­jące się okresy roz­łąki z matką bio­lo­giczną lub wie­lo­krotne zmiany matek zastęp­czych. Z tej obser­wa­cji badacz wysnuł wnio­sek, że wcze­sno­dzie­cięce doświad­cze­nia w rela­cjach mogą na nas wpły­wać przez całe życie. Cho­ciaż dzi­siaj więk­szo­ści z nas wydaje się to oczy­wi­ste, w tam­tych cza­sach teo­ria ta była nowo­ścią. Bowlby stwier­dził także, że wszy­scy rodzimy się z „beha­wio­ral­nym sys­te­mem przy­wią­za­nia, który moty­wuje nas do poszu­ki­wa­nia bli­sko­ści z opie­ku­nami, podob­nie jak ape­tyt spra­wia, że szu­kamy cze­goś do jedze­nia”.

Bio­lo­giczne pod­stawy teo­rii przy­wią­za­nia nie są bar­dzo skom­pli­ko­wane i więk­szość z nas rozu­mie je intu­icyj­nie: ludzie potrze­bują innych ludzi, aby żyć i się roz­mna­żać. Ewo­lu­cja sprzyja prze­trwa­niu cech dają­cych więk­sze szanse na prze­dłu­że­nie gatunku. W daw­nych cza­sach ludziom, któ­rzy mieli zdrow­sze rela­cje z innymi i potra­fili lepiej współ­pra­co­wać, łatwiej było zdo­by­wać poży­wie­nie, budo­wać bez­pieczne schro­nie­nia, wal­czyć z dra­pież­ni­kami i opie­ko­wać się potom­stwem. Natu­ralne jest dla nas nie tylko pra­gnie­nie i poszu­ki­wa­nie rela­cji, lecz także doświad­cza­nie sil­nego stresu i roz­pa­czy, gdy nasze związki są zagro­żone roz­pa­dem. Kiedy się nie­po­ko­isz, ponie­waż twój part­ner nie odbiera tele­fonu lub nie odpi­suje na wia­do­mo­ści tak jak zwy­kle, albo gdy czu­jesz, że bli­ska osoba nie­spra­wie­dli­wie cię kry­ty­kuje, nie świad­czy to o two­jej „nie­nor­mal­no­ści”, nie ozna­cza, że zacho­wu­jesz się irra­cjo­nal­nie czy wyma­gasz zbyt wiele – w takich sytu­acjach masz prawo czuć się nie­kom­for­towo. Tak zapro­gra­mo­wała cię natura. Warto jed­nak zazna­czyć, że samo poczu­cie, że two­jemu związ­kowi coś zagraża, nie ozna­cza, że naprawdę tak jest. Cza­sami dostrze­gamy nie­bez­pie­czeń­stwo, mimo że wcale go nie ma. Na przy­kład, jeśli twój part­ner przy­biera surowy wyraz twa­rzy, możesz pomy­śleć: „O nie, na pewno jest na mnie zły”, choć w rze­czy­wi­sto­ści mógł pogrą­żyć się w głę­bo­kich roz­my­śla­niach (dla­tego tak ważne jest, by pary uczyły się komu­ni­ko­wać i uni­kać podob­nych nieporozu­mień).

Z cza­sem zało­że­nia Bowlby’ego na temat wpływu wcze­snego przy­wią­za­nia na doro­słe rela­cje zostały przy­jęte przez spo­łecz­ność naukową psy­cho­lo­gów. W 1970 roku Bowlby pod­jął współ­pracę z psy­cho­lożką Mary Ain­sworth w celu prze­pro­wa­dze­nia for­mal­nych badań, któ­rych rezul­taty ugrun­to­wały pozy­cję teo­rii przy­wią­za­nia jako powszech­nie uzna­wa­nego i bar­dzo przy­dat­nego spo­sobu postrze­ga­nia rela­cji mię­dzy­ludz­kich. W wyniku tych badań wyróż­niono style przy­wią­za­nia: bez­pieczny, ambi­wa­lentny i uni­ka­jący, a póź­niej także czwarty – zdez­or­ga­ni­zo­wany. Pod koniec lat osiem­dzie­sią­tych ubie­głego wieku Sue John­son, nawią­zu­jąc do prac Bowlby’ego i Ain­sworth – a także doko­nań bada­czy Cindy Hazan i Phil­lipa Sha­vera, któ­rzy jako pierwsi zasto­so­wali teo­rię przy­wią­za­nia do ana­lizy rela­cji osób doro­słych – zaczęła poszu­ki­wać spo­so­bów na wyko­rzy­sta­nie tej teo­rii do pomocy parom w kry­zy­sie. W 1988 roku John­son opra­co­wała metodę zwaną tera­pią skon­cen­tro­waną na emo­cjach, EFT – zestaw wska­zó­wek dla tera­peu­tów, poka­zu­jący, jak korzy­stać z teo­rii przy­wią­za­nia, by wspie­rać pary w uzdra­wia­niu rela­cji. Tera­pia skon­cen­tro­wana na emo­cjach pomaga zro­zu­mieć, jak styl przy­wią­za­nia każ­dego z part­ne­rów wpływa na pogor­sze­nie komu­ni­ka­cji, nie tylko blo­ku­jąc zna­le­zie­nie roz­wią­za­nia, lecz także nisz­cząc więź emo­cjo­nalną, poczu­cie bez­pie­czeń­stwa i wza­jemne wspar­cie – czyli wszystko to, co uod­par­nia pary na skutki złej komu­ni­ka­cji. W ten spo­sób powstaje błędne koło. Tera­peuci EFT odwo­łują się do badań nauko­wych potwier­dza­ją­cych zasad­ność teo­rii przy­wią­za­nia i wyko­rzy­stują tę wie­dzę w prak­tyce, by poma­gać parom prze­trwać kry­zys i dalej się roz­wi­jać. Jako jedna z tera­peu­tek EFT wiem z doświad­cze­nia, jak sku­teczna jest to metoda. Aby dowie­dzieć się wię­cej na ten temat lub zna­leźć tera­peutę dla sie­bie i part­nera, odwiedź stronę ICE­EFT.com lub stronę Pol­skiego Sto­wa­rzy­sze­nia EFT: www.pseft.pl.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

S. John­son, Sens miło­ści. Nowe podej­ście do pro­blemu miło­snych związ­ków, przeł. J. Kol­czyń­ska, Wydaw­nic­two Zie­lone Drzewo Insty­tut Psy­cho­lo­gii Zdro­wia PTP, War­szawa 2015. [wróć]