Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dlaczego to tyle trwało?
To pytanie bardzo często zadają sobie osoby, które po zakończeniu relacji z narcyzem zaczynają nabierać dystansu do swojej historii. Mają wrażenie, że obudziły się z koszmarnego snu, i zastanawiają się, dlaczego dopiero teraz. Anne Clotilde Ziégler daje odpowiedzi rzucające światło na tę bolesną zagadkę. Pomaga tym osobom pogodzić się z przeszłością i odbudować własną tożsamość po toksycznej relacji.
Książka stanowi wnikliwą analizę strategii manipulacyjnych stosowanych przez drapieżcę i wyjaśnia, dlaczego tak trudno wyrwać się z jego szponów. Wskazuje także czułe punkty ofiary, które czynią ją podatną na celowe działania narcyza, i jest źródłem cennych wskazówek ułatwiających wyjście z zastawionej przez niego pułapki.
Analiza i zrozumienie tego, co właściwie się wydarzyło, stanowią klucz pozwalający zamknąć ten rozdział życia i uniknąć podobnej sytuacji.
Ta książka przyniesie ulgę wszystkim ofiarom narcystycznych manipulatorów, które nie są ani słabsze, ani bardziej neurotyczne od innych – po prostu wpadły w sidła. Wyjście ze zniewolenia, jakim jest toksyczna relacja, to długi i trudny proces, ale jest to walka, którą warto stoczyć.
Anne Clotilde Ziégler – psychoterapeutka z ponadtrzydziestoletnim doświadczeniem. W swojej praktyce łączy analizę transakcyjną, terapię Gestalt, wywiad skoncentrowany na kliencie, psychoanalizę jungowską oraz komunikację bez przemocy. Autorka książki Jak się bronić przed narcyzem. Uwolnij się z toksycznych relacji w domu, pracy i wśród znajomych (Wydawnictwo RM 2024).
Patronat medialny:
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 265
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Anouk, Jérémie’ego i Julie,z całą moją miłością
Pisanie to rozsupływanie rzeczywistości
Pracując z osobami[1], które wyszły z toksycznej relacji z perwersyjnym narcyzem[2], widzę, jak z bolesnym niedowierzaniem uświadamiają sobie wszystko, czego doświadczyły, cały ten ogrom manipulacji, nadużyć i nieszczęść. Kiedy znajdują się już na drugim brzegu i przyglądają się skali zniszczeń, wykrzykują w końcu: „Dlaczego to tyle trwało?”. Odczuwają brak zrozumienia i wstyd, podobnie jak inne ofiary długotrwałych nadużyć. To przede wszystkim dla nich pisałam tę książkę – by pomóc im ostatecznie pojąć tę bolesną tajemnicę. Post factum, po zrozumieniu sytuacji oraz po podjęciu pewnych decyzji i zrealizowaniu tych postanowień, wszystko wydaje się proste. Co innego, gdy jesteśmy w matni i się w niej szarpiemy. Trzeba krok po kroku odtworzyć swoją wędrówkę na tej drodze, by uchwycić, co nas hamowało.
Zresztą otoczenie ofiary często zastanawia się, dlaczego trwała w tym związku, czasem bardzo długo, i uznaje to za dowód jej bezwolności, słabości charakteru czy też neurozy albo wręcz potajemnie oskarża ją o masochizm – najwyraźniej musiało jej się to podobać! Jest to nie tylko obraźliwe, ale i fałszywe, czego dowodem ma być ta książka. „Wystarczyło wcześniej odejść” – myślą, a czasem mówią bliscy ofiary, nie uświadamiając sobie, jak poplątane były sidła i jak złożony był mechanizm, który ją niewolił.
Dzieci pochodzące z dysfunkcyjnych związków, w których panuje drapieżnictwo, też potrzebują zrozumieć, co się wydarzyło, dlaczego ich rodzic-ofiara się nie rozwodzi albo nie zrobił tego wcześniej. Czasem dotarcie do prawdy pozwala pogodzić się ze swoją historią albo przynajmniej zrobić ku temu pierwszy krok.
Mam nadzieję, że również pracownicy wymiaru sprawiedliwości znajdą na kartach tej książki klucz do zagadkowych zachowań, z którymi konfrontują się podczas niektórych rozwodów – do tej całej miotaniny, do obaw, których źródeł nie udaje im się uchwycić, do konfliktów meandrujących jeszcze dziwniej niż zazwyczaj (skoro rozwody rzadko obywają się bez konfliktów, jak wychwycić subtelne niuanse niektórych z nich?) – po to, by móc jak najlepiej przeprowadzić strony przez te rozstania będące szczególnym wyzwaniem.
Książka ta ma dać szerokiemu gronu odbiorców, których ten problem nie dotyczy bezpośrednio, wskazówki do jego zrozumienia, pozwolić dotrzeć do sedna tajemnicy: czym jest toksyczna relacja? Co robi dewiant albo narcyz? Jakie są mechanizmy tego typu związków? Czy można się przed tym uchronić? Na co trzeba uważać, gdy relacja uczuciowa wzbudza w nas jakieś wątpliwości? Dlaczego ludzie tkwią w równie bolesnych i toksycznych związkach?
Nie, ofiary nie są słabe. Nie, nie są bardziej neurotyczne niż ktokolwiek inny. Nie, nie robią tego z masochizmu. Zostały złapane w pułapkę – a jeśli z niej wyszły, to dlatego, że stoczyły walkę, która zasługuje na uznanie.
W pierwszej części książki wskażemy, co sprawia, że ofiary pozostają, czasem przez długi czas, w toksycznej relacji. Przyjrzymy się jej zasadniczym aspektom: przeplataniu się faz uwodzenia i faz destrukcji; wysiłkom podejmowanym przez drapieżcę, aby doprowadzić ofiarę do szaleństwa; roli, jaką odgrywa tu przyzwyczajenie (do wszystkiego możemy się przyzwyczaić, nawet do najgorszego); amnezji, temu stałemu fenomenowi, który przeszkadza ofierze wyraźnie zobaczyć szerszy kontekst; roli otoczenia, czasem nieświadomie szkodliwej; usidleniu materialnemu; załamaniu się własnego wizerunku ofiary i wreszcie – miłości, która wiąże ją z drapieżcą… Samo to wyliczenie wystarczyłoby, aby zrozumieć, że nie tak łatwo wyjść ze zniewolenia.
Co więcej, ze względu na swoją historię ofiara ma w sobie pewną podatność na atak drapieżcy, stanowiącą dla niego punkt zaczepienia i wzmacniającą jego skuteczność. Sama w sobie nie jest ona żadnym wytłumaczeniem, ale włącza się w ogólne mechanizmy drapieżnictwa. W drugiej części książki przyjrzymy się więc tym cechom ofiary, które szczególnie ją narażają. Wyjście z toksycznej relacji to także praca nad sobą, zwłaszcza jeśli nie chcemy, by ta sytuacja się powtórzyła!
Na koniec zwróćmy uwagę na pewien szczegół płynący z właściwości języka i mogący sugerować, że zwracam się wyłącznie do kobiet: „ofiara” to rzeczownik rodzaju żeńskiego, a „drapieżca” męskiego, będę więc pisać „ona” i „on”. Drapieżnictwo uprawiają jednak zarówno mężczyźni, jak i kobiety, a ofiary mogą być tak samo żeńskie, jak i męskie – i bardzo mi zależy, by te ostatnie mogły rozpoznać siebie w tym, o czym piszę.
Pozostaje mi jeszcze jedna uwaga wstępna: ta książka może być czytana zarówno przez pary hetero-, jak i homoseksualne, bo dynamika drapieżnictwa jest dokładnie taka sama. Płeć i gender osób objętych tym procesem mają niewielkie znaczenie.
Jako że mam zaszczyt od dawna towarzyszyć ofiarom, mogę zaświadczyć, że wyjście ze zniewolenia, przebycie tej drogi, często pozwala im zwiększyć swoją świadomość, siłę i zdolność do szczęścia. Ścieżka ta jest jednak niewiarygodnie wyboista, z czego zdamy sobie sprawę podczas lektury tej książki: doceńmy więc ofiary – mężczyzn i kobiety – i uszanujmy ich często heroiczną walkę.
Część 1
Relacja z narcyzem ma szczególną dynamikę – skuteczną i przez długi czas niemożliwą do wykrycia, tak podstępną, że każdy może jej ulec. Kiedy potencjalna ofiara wyczuje podstęp, jeszcze zanim połknie haczyk, może uciec i zachować jedynie złe wspomnienie po spotkaniu osoby niezbyt godnej polecenia. Jeśli upłynie zbyt wiele czasu i ofiara wejdzie w związek z drapieżcą, uruchomi się pułapka toksycznej relacji sensu stricto.
To właśnie mechanizmom tej pułapki poświęcona jest pierwsza część niniejszej książki. Po wszystkim, gdy ofiara wygra walkę, gdy uda jej się odejść i wreszcie może przeanalizować to, co przeszła, warto, by wróciła po swoich śladach, odtworzyła tę ścieżkę i przyjrzała się jej w świetle nowo nabytej wiedzy.
Zdarza się, choć znacznie rzadziej, że to drapieżca odchodzi jako pierwszy – albo gdy czuje się zdemaskowany, albo gdy trafi mu się partner mający lepszy „stosunek jakości do ceny”, np. młodszy lub bogatszy, cieszący się większym poważaniem albo mniej czujny i bardziej nim zafascynowany, co oferuje niezaprzeczalne korzyści narcyzmowi drapieżcy. Nie zapominajmy, że chodzi tu wyłącznie o użycie, uprzedmiotowienie i instrumentalne traktowanie ofiary. Również w takim wypadku odtworzenie tej ścieżki może okazać się cenne – po to, by mogła faktycznie wyjść z tej relacji i przejść po niej żałobę. Łatwiej definitywnie zamknąć rozdział, jeśli zdoła się pojąć, dlaczego trwało się w takim związku.
Rozdział 1
Drapieżca przeplata ciepło z chłodem, destabilizując ofiarę, która nie wie już, co myśleć ani czego się spodziewać. Które oblicze tej osoby jest prawdziwe? Jak odnaleźć sens w tych dezorientujących woltach? Jaką drogę wybrać, jaki kierunek przyjąć? Wewnętrzny monolog ofiary staje się pełną sprzeczności i wyczerpującą kakofonią. Bardzo długo ofierze będzie trudno dostrzec szerszy obraz, nie zdoła jednym spojrzeniem objąć całej sytuacji, by uchwycić ogólny sens i zrozumieć wreszcie, poprzez zestawienie, sytuacje tak ze sobą sprzeczne, że jakby nie do pogodzenia.
Miłe złego początki
Drapieżnictwo, jak każda relacja, zaczyna się od etapu uwodzenia. Oczarowywanie, co akurat normalne, polega na upiększaniu lub podkreślaniu swoich zalet i minimalizowaniu lub wymazywaniu tego, co uważa się za swoje wady. Ma to na celu zaprezentowanie najlepszej wersji siebie komuś, kto nam się podoba – po to, by spodobać się jemu. Nie chodzi mi tutaj o określenie, czy takie postępowanie jest dobre czy złe, moralne czy niemoralne, ale o stwierdzenie, że jest regułą. U dziecka nauka oczarowywania (uśmiech, szczebiotanie, umiejętność bycia uroczym lub „do schrupania”) ma kluczowe znaczenie, bo skłania dorosłych do zajęcia się nim i w ten sposób pozwala mu na przeżycie. W etologii zachowanie nakierowane na uwiedzenie partnera nazywa się zalotami i można je zaobserwować u wszystkich gatunków rozmnażających się płciowo.
Na początku relacji drapieżca eksponuje przed ofiarą fasadową osobowość, głównie sztuczną i fałszywą, inaczej niż osoba wykazująca normalne zachowania w trakcie uwodzenia.
Po pierwsze, opiera się ona na ogromnym i patologicznym narcyzmie prowadzącym do zdeformowanego i wyidealizowanego obrazu siebie, który drapieżca prezentuje i w który chce wierzyć – i ostatecznie wierzy w niego w quasi-urojony sposób[3]. Najdrobniejsze powodzenie urasta do rangi wyczynu, tak że nawet pójście po zakupy może się przekształcić w bohaterską wyprawę. Ta mniej lub bardziej subtelna autopromocja staje się w końcu przekonująca i przyszła ofiara daje się podejść. Nie tak łatwo jest odróżnić prawdę od fałszu w słowach drugiej osoby, zwłaszcza gdy fałszerstwo opiera się na manipulowaniu niuansami realistycznego obrazka. To właśnie przez nie ofiara przez długi czas będzie się wahać. Dlatego też pozostanie w pobliżu drapieżcy – w końcu nie ma pewności, czy ta wspaniała postać nie istnieje.
Zakłamane uwodzenie odbywa się również poprzez postawę cierpiętnika, stanowiącą klasyczny, jak mała czarna[4], rekwizyt drapieżcy. Cierpiętnik rozczula i wzbudza litość, najczęściej uruchamia odruchowe współczucie, tym bardziej że ofiary to często osoby wrażliwe na krzywdę innych. Nie pomyliło się co do tego kino lat osiemdziesiątych, pokazujące kruchych, delikatnych czy wręcz zranionych antybohaterów, znacznie bardziej poruszających niż tradycyjni męscy i niewzruszeni herosi. Gdy kowboj płacze, chwyta za serce swoją damę. Dlatego też gdy drapieżca przybiera rolę cierpiętnika, ofiara wzrusza się jego nieszczęściem i czuje się dowartościowana zaufaniem, jakim w jej przekonaniu ją darzy, odsłaniając przed nią swoje słabości i cierpienia.
Gdy mowa o kobiecie, cierpiętnictwo może przejawić się w roli – również klasycznej i nieco przestarzałej (na całe szczęście), ale wciąż funkcjonującej – kruchej kobietki, która walczy odważnie, czekając na zbawcę. Niektóre drapieżnice swobodnie pielęgnują tę rolę, dokładając starań, by jawić się jako delikatne i pozbawione zasobów. Przyszła ofiara, pod postacią dobrze zarabiającego mężczyzny (najlepiej starszego), łatwo wzruszy się losem tej kruchej (i młodszej od siebie, co dodaje prestiżu) istoty, której uratowanie da mu poczucie, że jest mocny i męski i że to, co robi (na wszelkie sposoby pomagając tej biednej kobiecie), nie tylko jest dobre, ale też nadaje sens jego życiu. Kto odmówiłby tego nektaru? I kto dopatrzyłby się strategii pod tą pokorną i bezbronną postawą?
W końcu drapieżcy i drapieżnice doszli do mistrzostwa w sztuce rozpoznawania tego, co podoba się ich przyszłym ofiarom – wszystko po to, by się do tego dostosować, choćby przyszło im odgrywać kompletnie zmyślone postaci. Intelektualista znajdzie pełnego entuzjazmu dla jego słów i pomysłów partnera (nie na długo), pasjonat pchlich targów odkryje towarzyszkę, która chętnie zgadza się spędzać niedziele na polowaniu na okazje (nieco później to zajęcie będzie prowokować potworne sceny), matka rodziny napotka uważnego i idealnego ojczyma (dopóki ten nie przedzierzgnie się w prześladowcę jej dzieci), miłośnik piłki nożnej ulegnie rzadkiemu okazowi kobiety również zafascynowanej futbolem (dopóki ta nie zabierze się do systematycznego psucia mu każdego wieczoru z transmisją meczu), a zatwardziały macho ugnie się pod urokiem poddańczej i pochlebnej kobietki (dopóki ta nie przerodzi się w kapryśną megierę).
Ta początkowa wspólnota pozostawia w ofierze czarowne, magiczne wspomnienia, które bardzo trudno będzie jej uznać za to, czym są w rzeczywistości – za iluzje.
Faza destrukcji
Gdy ofiara połknęła haczyk i zaangażowała się w relację w takim stopniu, że trudno jest jej z niej wyjść, narcyz może wreszcie zrzucić maskę i oddać się swojej prawdziwej naturze, zazdrosnej (wroga zawiść to jego główny emocjonalny napęd) i destrukcyjnej[5]. Swój patologiczny, sztuczny, a więc i kruchy narcyzm utrzymuje kosztem innych w ogólności, a swojej ofiary w szczególności, myląc własną niszczycielską moc z potęgą. Przykładowo drapieżca może się stać krytyczny i uwłaczający, na początku w sposób zawoalowany („Nie sądzisz, że ta spódnica jest trochę za krótka dla kogoś w twoim wieku?”), a potem coraz bardziej brutalny („Ubierasz się jak stara dziwka!”). Zaczyna ograniczać swoje starania wobec ofiary – mniej wiadomości, mniej przynoszenia kawy do łóżka, mniej bukietów – by w końcu zupełnie przestać się z nią liczyć: będzie włączał światło w pokoju lub hałasował, gdy ona śpi, nie będzie jej uprzedzał, że nie wróci do domu itp. Pod groźbą okropnych scen prosi, a potem wymaga coraz większej ilości przysług, pieniędzy, seksu – i podporządkowuje sobie ofiarę jak niewolnika.
Gdy ta, rozgniewana lub wycieńczona, dochodzi do punktu, w którym chce zakończyć relację (co zdarza się regularnie), drapieżca ją zatrzymuje, na nowo odgrywając bycie czarującym, uważnym, usłużnym, namiętnym lub kokieteryjnym, jak na początku. Dodatkowo okrasza to wszystko cierpiętnictwem. Znów zaczyna prawić komplementy swojej ofierze, podkreśla jej wartość, docenia to, co ona robi, dziękuje jej, daje prezenty, przysięga wieczną miłość, proponuje i oferuje podróż lub coś, co jest dla niej ważne, na nowo szanuje jej sen, nie domaga się już zaspokajania swoich fantazji erotycznych, słucha jej i zapewnia, że ma czas itd. Czasem przeprasza za swoje wcześniejsze zachowanie albo wręcz finguje uświadomienie sobie swoich win, dodając smutne cierpiętnicze wyjaśnienia, które wzruszyłyby nawet kamień, a co dopiero serce jego ofiary. Jeśli udaje mu się ją zatrzymać, otrzymuje potwierdzenie, że może jej narzucić, co tylko zechce, bo wystarczy na jakiś czas włożyć maskę uwodziciela, by została.
Ten zwrot w relacji wpływa na ofiarę na wiele sposobów, co pozwala nam zrozumieć, dlaczego ona nie odchodzi.
Cykl destrukcja–uwodzenie i jego skutki
Im bardziej za tym tęsknię, tym bardziej to cenię – zasada kontrastu i wykreowana intensywność
Po pierwsze, kontrast między chwilą destrukcji a chwilą uwodzenia czyni uwodzenie intensywniejszym, magicznym – podobnie gdy jesteśmy bardzo głodni lub bardzo spragnieni, jabłko czy woda smakują jak najlepsze delicje, a światło w nocy wydaje się mocniejsze niż w ciągu dnia. Ofiara na początku relacji dostała od narcyza naprawdę wiele (to owo słynne love bombing[6], które opisuje się w kontekście wstąpienia do sekty i które przynosi efekt darmowej działki narkotyków od dealera – prowadzi do uzależnienia), po czym nagle została tego wszystkiego pozbawiona i poważnie poturbowana. Dlatego w ramach kontrastu każdy mały gest, choćby najdrobniejszy wyraz uprzejmości czy życzliwości, wyda jej się znacznie mocniejszy i bardziej istotny niż w normalnym związku. Często zapala mi się czerwona lampka, gdy ktoś z moich pacjentów lub pacjentek uważa, że cudownie jest usłyszeć od swojego partnera „Dzień dobry” powiedziane w miły sposób.
Kogo nie wzruszyłoby tyle nieszczęść? Cierpiętnictwo jako metoda manipulacji
Uwodzenie oparte na cierpiętnictwie, to znaczy zatrzymywanie przy sobie ofiary poprzez eksponowanie własnych nieszczęść, opiera się na współczuciu i wzbudzaniu poczucia winy. Tu również kontrast zachodzący między fazą destrukcji a skargami drapieżcy sprawia, że robią one jeszcze bardziej wstrząsające wrażenie na ofierze. A więc cała ta przemoc rozbuchała się z powodu zranienia, tragicznej historii, bezdennego cierpienia? Kto pozostawiłby tak pokrzywdzoną osobę jej smutnemu losowi? Dlatego w porywie współczucia ofiara zostaje, by zadbać o drapieżcę, lub też mężczyzna-ofiara, wzruszony losem kruchej dziewczyny, pozostaje przy tym wilku w owczej skórze.
Jest tak dobrze w chwilach przerwy – ulga
Być może znacie historię mężczyzny, który kupuje sobie zawsze za małe buty i z tego powodu niemiłosiernie cierpi? Gdy pewnego dnia jego przyjaciel pyta, dlaczego tak dziwnie postępuje, odpowiada: „Och! To dlatego, że jest mi tak dobrze, gdy je zdejmuję!”. Ta żartobliwa historia w dobry sposób ilustruje szczęście płynące z ulgi.
Ofiara jest często wyczerpana przez nieustanny i monotonny, okraszony gwałtownymi scenami stres, w którym znajduje się przez tę relację. Gdy nadchodzi okres wyciszenia, korzysta z niego, by zebrać siły – więc nie ma mowy o wywoływaniu wojny, z jaką niechybnie wiązałoby się rozstanie.
Przestaję rozumieć, co się dzieje, widocznie coś mi umyka – skołowanie
Bardzo często po cyklu destrukcji drapieżca jak gdyby nigdy nic powraca do normalności, a to „jak gdyby nigdy nic” stanowi podstawowy mechanizm. Ofiara, dla której ta postawa jest niezrozumiała, wnioskuje mniej lub bardziej świadomie, że skoro tego nie rozumie, to najwyraźniej sama ma jakiś problem. Ewentualnie uznaje, że za bardzo dramatyzuje, bo w oczach drapieżcy wszystko wydaje się zupełnie normalne. W każdym razie woli wyobrażać sobie, że to ona była nierozsądna lub dysfunkcyjna, niż zrezygnować z tego błogosławionego momentu, w którym znów wszystko gra.
Odtąd wszystko będzie dobrze – powrót nadziei
Powrót drapieżcy lub drapieżnicy do cywilizowanych czy wręcz czarujących zwyczajów wzbudza miłość i nadzieję. Ofiara odnajduje porywy i oczarowania z początków relacji, sztucznie spotęgowane przez dopiero co przebyte burze i ciemności – wszystko jest lepsze, gdy dłużej się na to czeka, a światło wydaje się mocniejsze, kiedy wychodzimy z mroku. Toteż zaczyna marzyć, że odtąd wszystko będzie dobrze – po deszczu wyjrzy słońce. Dlaczego miałaby z tego zrezygnować teraz, gdy wydaje się, że napięcia ustąpiły? Mówimy, że nadzieja trzyma nas przy życiu, ale tutaj prowadzi do śmierci, bo chmury zaraz zakryją słońce. Gdy tylko ofiara się podniesie, a przede wszystkim – na nowo zaangażuje, destrukcja powróci, sprowokowana przez jakąś drobnostkę, która stanie się zarzewiem pożaru. I tak aż do następnego razu… Przez długi czas ofiara nie będzie w stanie tego rozszyfrować, dając się złapać w sidła fałszywych nadziei.
Nie udaje mi się dostrzec szerszego obrazu – rozszczepienie
Ostatnim i ostatecznie najbardziej niszczącym skutkiem zmienności cyklów destrukcji i uwodzenia jest rozszczepienie – każda wolta narcyza podkopuje spójność ofiary. Weźmy taki obrazek: latem, gdy jest ciepło, trudno sobie wyobrazić, że można bez dyskomfortu nosić wełniane ubrania, które leżą zagrzebane w naszej szafie. Zimą za to, gdy sweter, płaszcz i rękawiczki ledwie dają radę nas rozgrzać, patrzymy na letnie ubrania z niejasnym wspomnieniem tego, czym jest upał, nie mogąc sobie tak naprawdę przypomnieć, co to znaczy „za gorąco”. Podobny mechanizm zachodzi podczas przeplatania cyklów uwodzenia i destrukcji. Gdy wszystko jest w porządku, druga osoba ma wszelkie cechy idealnego partnera, a relacja wydaje się stworzona, by trwać w harmonii – ofiara zadomawia się w niej, robi projekty i pielęgnuje wspomnienia, a także snuje romantyczne i radosne wizje. Gdy wszystko idzie źle: liże rany, skrycie wymyśla plany i działania, by zostać usłyszaną, zemścić się lub odejść, a jej marzenia kierują się tym razem w stronę jakiegoś „gdzie indziej” czy „później”, gdy wszystko się skończy. Tyle że te marzenia, wewnętrzne historie i inne projekty stanowią integralną część naszej narracji tożsamościowej[7], w relacji z narcyzem maltretowanie narusza zatem tożsamość ofiary, powodując u niej dezorientację, złe samopoczucie i niestabilność, dając podłoże depresji i skłaniając do myślenia o sobie jak o kimś szalonym lub dysfunkcyjnym. Dość powiedzieć, że nie pozwala to ofierze poczuć się zdeterminowaną i silną, gotową do odejścia, więc – zostaje. Czasem naprawdę długo.
Droga i przeszkody na drodze do wyjścia ze skutków przeplatania cyklów uwodzenia i destrukcji
A jednak sporo ofiar w końcu daje radę opuścić taką relację, co należy uznać za co najmniej bohaterstwo. Na ich drodze do celu możemy wyróżnić wiele etapów. Czasem też ten proces nie dochodzi do końca, a ofiary tkwią w zniewoleniu.
1. WYJŚĆ Z ROZSZCZEPIENIA
Na początku ofiara widzi swój związek w dwóch osobnych, rozszczepionych wersjach: albo wszystko gra, albo nie gra nic. Nie ma tu żadnych niuansów. Przykładowo jedna z moich pacjentek regularnie spędzała trzy lub cztery sesje na snuciu strasznych opowieści o swoim współmałżonku, by na piątej stwierdzić, że musi przestać go szkalować.
Pewnego dnia ofiara uświadamia sobie, że fazy uwodzenia i fazy destrukcji przeplatają się ze sobą regularnie – czego pochłonięta swoją skomplikowaną teraźniejszością nie dostrzegła wcześniej – i stwierdza, że po żadnym szczęśliwym okresie nie nastąpiło definitywne wyjście z mroków, wbrew temu, na co za każdym razem miała nadzieję. Z coraz większą jasnością dostrzega, że najbardziej prawdopodobną przyszłość stanowi dalszy ciąg ochłodzeń i ociepleń (w rzeczywistości im mocniej ofiara jest usidlona, im bardziej tkwi w pułapce, tym rzadsze stają się te chwile ciepła), ale samo nabranie świadomości nie wystarcza. Nie tracimy nadziei bez walki.
2. SZUKAĆ PRAWDZIWEJ NATURY DRUGIEJ OSOBY
Po nabraniu świadomości, że wzloty i upadki nigdy nie przestaną się przeplatać, ofiara zadaje sobie pytanie o prawdziwą naturę drapieżcy. Długo będzie w sobie pielęgnować myśl, że w głębi duszy to dobry mężczyzna albo że to sympatyczna dziewczyna, która miała w życiu problemy.
Dopiero wraz z doświadczeniem (a na jego zdobycie potrzeba czasu) przyjdzie pewność, że prawdziwe oblicze drapieżcy jest paskudne i patologiczne i że nie ma żadnych szans na zmianę. Wątpliwości jednak długo się utrzymają. Wydaje się niezrozumiałe, że ktoś, kogo kochamy albo kogo kochaliśmy, może być do tego stopnia mroczny, fałszywy i makiaweliczny – i że nic z tym nie możemy zrobić, nawet siłą miłości i dialogu.
3. POWSTRZYMAĆ SIĘ OD IDEALIZOWANIA ŻAŁOBY
Gdy podjęta zostaje decyzja o zerwaniu, ofiara rozpoczyna przeżywanie żałoby, jak przy wszystkich rozstaniach. „Poznałem szczęście po odgłosie, z jakim odchodziło” – jak powiedziałby Prévert, podkreślając, że bardzo często nie uświadamiamy sobie znaczenia tego, co mamy, dopóki tego nie tracimy. Ten fenomen działa także podczas przepracowywania żałoby, która obejmuje fazy idealizowania drugiej osoby i tego, co z nią przeżyliśmy. To dobre wspomnienia wracają do pamięci i to z nimi na nowo pojawiają się wątpliwości oraz pokusa negocjowania z rzeczywistością. Czy ta druga osoba była faktycznie tak mroczna? Ofiara znów zaczyna się miotać w niepewności i żalu, o ile wręcz nie powraca do drapieżcy, zachwyconego, że znów może jej zafundować emocjonalny rollercoaster.
Aż pewnego dnia, po długim miotaniu się w przód i w tył, po wątpliwościach i wahaniach, ofiara w końcu opuszcza tę relację. Ten pierwszy rozdział pokazuje, jak wiele przenikliwości, odwagi i determinacji potrzebowała, by do tego dojść. Pozostaje nam jednak przyjrzenie się innym powodom zatrzymującym ofiarę przy drapieżcy.
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Część 2
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
[1] W książce będą one nazywane „ofiarami”, a ich oprawcy – „drapieżcami” [jeśli nie zaznaczono inaczej, przypisy pochodzą od autorki].
[2] Francuskie określenie związku opartego na władzy, nadmiernej kontroli i dominacji jednej z tworzących go osób, która poprzez manipulację oraz przemoc fizyczną i psychiczną podporządkowuje sobie partnera (po fr. relation d’emprise), nie ma utrwalonego w polszczyźnie odpowiednika funkcjonującego w powszechnej świadomości w podobny sposób, jak zwrot oryginalny. Znane polszczyźnie pojęcie „toksycznej relacji” (również obecne w języku francuskim – relation toxique) ma szerszy zakres i nie ogranicza się do opisu związków, w których jedna strona jest ofiarą, a druga oprawcą. Dlatego w niniejszym tłumaczeniu pojawia się również określenie „zniewolenie”, podkreślające zdominowanie (po fr. emprise), „zawłaszczenie” ofiary przez narcyza, poddanie jej jego wpływowi i kontroli. W polskim tłumaczeniu posługuję się również słowem „narcyz” na określenie „osoby perwersyjno-narcystycznej”. Podobnie jak w języku oryginalnym pervers narcissique zbanalizowało się ono w powszechnej świadomości (o czym pisze autorka w Aneksie), trzeba jednak mieć w pamięci, że opisuje ono nie zwykłego egoistę, lecz jednostkę perwersyjną, dewianta, osobę charakteryzującą się patologicznym narcyzmem [przyp. tłum.].
[3] To część tego, co nazywam subdelirium.
[4] Sukienka, którą, według Christiana Diora, zawsze należy mieć w swojej szafie.
[5] Opisałam tę destrukcję w książce Pervers narcissiques, bas les masques!, Solar, Paris 2015 i w Jak się bronić przed narcyzem. Uwolnij się z toksycznych relacji w domu, pracy i wśród znajomych, Wydawnictwo RM, Warszawa 2024.
[6] Ten angielski termin (inaczej: „bombardowanie miłością”) oznacza właśnie taki rodzaj manipulacji.
[7] Jean-Claude Kaufmann, Quand Je est un autre, Fayard, Paryż 2012.
Dlaczego to tyle trwało. Jak uwolnić się od narcyza i uniknąć toksycznej relacji
Anne Clotilde Ziégler Ilustracje: Gomargu
Tłumaczenie: Katarzyna Panfil
Published in the French language originally under the title:Pourquoi suis-je resté.e? © 2023, Éditions Solar, an imprint of Édi8, Paris, France. © for the Polish edition: Wydawnictwo RM, 2025 All rights reserved.
Wydawnictwo RM, 03-808 Warszawa, ul. Mińska 25 [email protected] www.rm.com.pl
Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy. Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli. Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książki, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.
ISBN 978-83-8151-933-5 ISBN 978-83-7147-184-1 (ePub)
Redaktorka prowadząca: Justyna ŻebrowskaRedakcja: Małgorzata RóżyckaKorekta: Ewelina CzajkowskaProjekt okładki: Adelina SandeckaProjekt graficzny książki: na podstawie projektu Magdaleny BetlejEdytor wersji elektronicznej: Edyta GadajOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikacja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec