Diabeł zakochany. Romans okultystyczny - Jacques Cazotte - ebook

Diabeł zakochany. Romans okultystyczny ebook

Jacques Cazotte

0,0

Opis

Diabeł zakochany. Romans okultystyczny” to XVIII wieczna nowela mistyka i proroka Jacques’a Cazotte’a, która odcisnęła głębokie piętno w literaturze okultystycznej.

Cazotte przedstawia w „Diable zakochanym” historię Alvara – młodego Hiszpana, kapitana gwardii przybocznej króla Neapolu, który skuszony przez charyzmatycznego kabalistę Soberano, zgadza się wziąć udział w przywołaniu demona. W nocy pośród ruin Portici młodzieniec wstępuje do magicznego kręgu i wymawia formułę ewokacji, po trzykroć wypowiadając imię Belzebuba. Ku zaskoczeniu Alvara, demon materializuje się przed jego oczyma, pod postacią groteskowej głowy wielbłąda. Okrutny głos rozdziera uszy śmiałka. Demon zadaje pytanie: Che vuoi? (Czego chcesz?). Opanowując przerażenie i demonstrując siłę woli, Hiszpan przechodzi pierwszą próbę. Zgodnie z rozkazem swojego pana groteskowe monstrum zamienia się w psa, później w urodziwego pazia, ostatecznie zaś w przepiękną kobietę o imieniu Biondetta. Alvaro rzucony na pastwę potężnych, demonicznych sił, wychodzi cało z zastawionej pułapki. Demon spełnia życzenia Alvara i stopniowo odkrywa przed nim sekrety ducha i materii. Ich relacje stają się coraz bardziej intymne, przestrzeń pomiędzy nimi wypełnia się pożądaniem, a w sercach zaczyna kiełkować coś, czego nawet Diabeł nie potrafił przewidzieć…

Zarówno zakochany Diabeł jak i Alvaro muszą zmierzyć się z własnymi słabościami, a także przeciwnościami losu, intrygami, oraz sztuczkami sił o wiele potężniejszych od mocy samego Księcia Ciemności.

Diabeł zakochany. Romans okultystyczny” jest pierwszym tomem kolekcji Ars Diavoli – Biblioteki Diabolicznej.

Dodatkowo wydanie zawiera przedmowę autora z 1772 r., epilog, który pojawił się wraz z ostateczną wersją powieści w 1776 roku, a także notę z fragmentem pierwszego zakończenia. Przekładu wyżej wymienionych z języka francuskiego dokonał filolog romanista Paweł Czerwiński.

Wydanie elektroniczne nie zawiera ilustracji. Jeśli Ci na nich zależy, zachęcamy do zakupu wersji papierowej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 130

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału:

LeDiable amoureux

Tłumaczenie:

Diabeł zakochany: Julian Tuwim

Przedmowa autorska, Epilog i Nota: Paweł Czerwiński

Przedmowa wydawcy:

Arkadiusz Siejda

Projekt okładki i stron tytułowych:

Arkadiusz Siejda

Opracowanie redakcyjne i korekty:

Arkadiusz Siejda

Skład, łamanie:

Arkadiusz Siejda

Przygotowanie wydania elektronicznego:

Rafał S. Puka

www.rafalspuka.pl

© Copyright by Arkadiusz Siejda, 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowianie całości lub części publikacji bez pisemnej zgody wydawcy ZABRONIONE

ISBN 978-83-68179-01-9

Wydawca:

Wydawca Arkadiusz Siejda

19-314 Kalinowo, ul. Sportowa 1/2

www.arkadiuszsiejda.pl

Niniejsze wydanie dedykowane jest

pamięci człowieka,

który wyszedł poza magiczny krąg,

aby przypomnieć ludziom o Świetle

a Diabłu o Miłości.

WSTĘP

CAZOTTE – PATRON ARS DIAVOLI

I

23września 2023 r., dwa dni przed 231. rocznicą zamordowania Jacques’a Cazotte’a przez rewolucjonistów, powstał projekt Ars Diavoli – Biblioteka Diabologiczna, którego głównym celem jest wydanie największej w Polsce kolekcji dzieł okultystycznych.

Diabeł zakochany. Romans okultystyczny jest pierwszym tomem kolekcji Ars Diavoli – Biblioteki Diabologicznej. Nowela Cazotte’a w tłumaczeniu Juliana Tuwima została wzbogacona sześcioma okultystycznymi rycinami i tablicą nutową z pierwszego francuskiego wydania (1772 r.), oraz ilustracjami Édouarda de Beaumonta zaprojektowanymi na potrzeby publikacji dzieła w roku 1845.

Dodatkowo wydanie zawiera przedmowę autora z 1772 r., epilog, który pojawił się wraz z ostateczną wersją powieści w 1776 roku, a także notę z fragmentem zmienionego zakończenia. Przekładu wyżej wymienionych z języka francuskiego dokonał filolog romanista Paweł Czerwiński, autor publikacji Andrzej Sarwa w 70. rocznicę urodzin.

Francuskie wydania Le Diable amoureux, oraz ich liczne przekłady charakteryzują się dwoma podtytułami: Nouvelle espagnole, czyli Nowela hiszpańska i Roman fantastique – Powieść fantastyczna. Podkreślając przewodni przekaz noweli, polskie ilustrowane wydanie otrzymało nowy podtytuł: Romansu okultystycznego.

Diabeł zakochany to utwór ponadczasowy, zawierający w swoich strukturach uniwersalną prawdę, hermetyczną naukę, tajemnice, które po dziś dzień czynią z niego literacki majstersztyk, alchemiczny kamień filozoficzny. Jacques Cazotte w tym filigranowym dziele zawarł mądrość, której bramy poznania otwierają się tylko od wewnątrz. Fabuła noweli i ukryty w niej przekaz rozświetla spowite mrokiem starożytne wrota, gwiezdną bramę, na której mistrzowskie dłonie rzeźbiarzy wyłoniły przed wiekami zagadkowe chimery. Ciszę przerywa trzask otwieranego zamka. Sic luceat lux… Ta opowieść zaczyna się od Cazotte’a.

II

Jacques Cazotte (1719-1792) – wychowanek jezuitów, oficer francuskiej Marynarki Wojennej, administrator kolonialny na Martynice, burmistrz Pierry, doradca króla Ludwika XVI, pisarz, mistyk i prorok.

Rok przed wybuchem rewolucji francuskiej w 1788 roku na jednym z przyjęć, ogłosił zgromadzonym arystokratom i literatom rychłą śmierć na skutek straszliwych wydarzeń, które doprowadzić miały do upadku monarchii. Wesoły nastrój minął, kiedy Cazotte zaczął snuć opowieść, w jaki sposób każdy z nich odejdzie z tego świata. Biesiadnicy zniesmaczeni podjętym tematem reagowali prześmiewczymi wtrąceniami. Kropla, która przepełniła czarę goryczy, dotyczyła zamordowania króla i królowej. Cazotte stał się obiektem drwin ze strony uczestników upojonych rewolucyjną filozofią. Był wśród nich Sébastien-Roch Nicolas, zwany jako de Chamfort – literat i członek loży masońskiej Les Neuf Sœurs, któremu Cazotte przepowiedział, nieudaną próbę samobójczą i konanie w męczarniach.

Zgodnie z profetycznymi wizjami Cazzota, w ciągu kilku lat większość biesiadników poniosła śmierć, także de Chamfort – zagorzały zwolennik rewolucji, który przerażony bezkresem zbrodni, oprzytomniał i zwrócił się przeciwko krwawym rządom Marata i Robespierre’a. W obawie przed utratą wolności i pewną egzekucją planował odebrać sobie życie. Bezskutecznie. Przepowiednia Cazotte’a sprawdziła się nad wyraz dokładnie – de Chamfort w bólach i męczarniach czekał pięć miesięcy, zanim wybiła jego ostatnia godzina. Uczestnicy uczty i przyjaciele rewolucji, tacy jak: Nicolas de Condorcet, Jean Sylvain Bailly i Jean-Antoine Roucher, również zginęli za sprawą puszczonej w ruch machiny zbrodni. Oni i setki tysięcy innych, w tym autor Diabła zakochanego, który ostrzegał wszystkich i każdego z osobna, jakimi metodami za ich wsparciem zostanie wprowadzony nowy ład.

Relacja z proroczego przemówienia Cazotte’a, spisana została przez uczestnika spotkania Jean-François’a de La Harpe’a (1739-1803) i opublikowana po jego śmierci w 1817 roku pod tytułem Prédiction de Cazotte. Autor noweli o Diable zapowiedział zagorzałemu filozofowi nawrócenie. De la Harpe w 1788 roku podobnie jak inni ostro krytykował wizjonerskie wystąpienie Cazotte’a. Zobaczywszy później rzeź swoich rodaków i kłamstwa, jakimi karmiono naiwne umysły, z pokorą przypomniał sobie o przepowiedni, stając się nieprzejednanym wrogiem rewolucji.

Prorocze wywody Cazotte’a o zbliżającym się niebezpieczeństwie uchodziły wśród większości za bajdurzenie niegodne człowieka, żyjącego w epoce Rozumu. Dlatego postrzegany był on za relikt przeszłości, który zagubił się w nowym świecie z bagażem pełnym przesądów i bajek. Niezachwiana, rojalistyczna postawa Cazotte’a i jawna antypatia wobec ruchu rewolucyjnego przysporzyły mu licznych nieprzyjaciół. Loże masońskie i inne tajne stowarzyszenia dostrzegły w nim poważne zagrożenie. Pomimo iż nadchodzące zmiany wyczuwalne były aż nadto, a oficjalna dewiza Wolności, Równości, Braterstwa lub Śmierci (Liberté, Égalité, Fraternité ou La Mort) była sugestywna, niewielu widziało przyszłość w oparach krwawej mgły unoszącej się nad francuską ziemią.

Próbując zrozumieć swoje nadzwyczajne zdolności, Cazotte zagłębił się w nauki okultystyczne. Jego pragnienie poznania samego siebie i praw rządzących Wszechświatem, doprowadziło go do kilku niezwykłych doświadczeń. Jednym z nich był krótki romans z ruchem religijnym o charakterze mistyczno-ezoterycznym, zwanym martynizmem, którego protoplastą był teozof Martines de Pasqually (ok.1727-1774). Jacques Cazotte zdobył tam wiedzę i poznał praktyki, umożliwiające rozwinięcie daru jasnowidzenia do rangi proroctw. Zapoznał się również z tajnikami wchodzenia w trans, przenikania do świata duchowego i kontaktowania się z istotami, pochodzącymi z innych wymiarów. W znacznym stopniu pomógł mu w tym procesie chrześcijański spirytysta, uczeń Pasqually’ego – Louis-Claude de Saint-Martin (1743-1803). Dobre relacje pomiędzy obydwoma mistykami trwały do czasu, kiedy de Saint-Martin zaczął przychylnie patrzeć na powstający ruch rewolucyjny, który później określił mianem „miniatury Sądu Ostatecznego”, biczem bożym skierowanym przeciw zbrodniom i nadużyciom monarchii, oraz instytucji Kościoła. Cazotte bezpowrotnie pożegnał się z martynistami. Podążając śladami słynnego alchemika i maga – hrabiego de Saint Germain, skupił się na wewnętrznym poznaniu i samodzielnym rozwoju świadomości. Nie bacząc na konsekwencje, począł z wielkim zaangażowaniem ostrzegać rodaków o zbliżającej się grozie. Jego życie stało się misją.

Gérard de Nerval (1808-1855) – francuski pisarz i wolnomularz w eseju o życiu Jacques’a Cazotte’a zamieszczonym w wydaniu z 1845 roku, przedstawił intrygującą historię. Według słów de Nervala pewien jegomość poprosił Cazotte’a o rozmowę na osobności. Kiedy obaj znaleźli się w ustronnym miejscu, mężczyzna zaczął gestykulować, pokazując dłońmi znaki, będące zaszyfrowanymi słowami. Cazotte nie rozumiejąc gestów, przerwał zagadkową demonstrację, co wywołało zaskoczenie u nieznajomego. Człowiek o srogim obliczu zapytał otwarcie, skąd pisarz zaczerpnął wiedzę zawartą na kartach noweli Diabeł zakochany – znaną jedynie wyższym rangą wtajemniczonym, skoro nawet nie jest masonem? Cazotte odpowiedzieć miał krótko, że „z głowy i książek”. Nie kryjąc zdziwienia, mężczyzna przestrzegł pisarza, że dla jego bezpieczeństwa mądrzej byłoby, gdyby następnym razem powstrzymał się od ujawniania tego typu informacji profanom…

III

Od niepamiętnych czasów powieści dawały przestrzeń wielu autorom, którzy wykorzystując pojęcie fikcji literackiej, zamieszczali w swoich pracach konkretne przekazy. Informacje zapisane w utworze narracyjnym były zazwyczaj traktowane z przymrużeniem oka, a ocenie podlegał jedynie kunszt pisarski oraz fabuła. Dlatego więc powieść omijała cenzurę i stawała się przekaźnikiem wiedzy – zauważalnej dla tych, którzy potrafili ją odczytać. Drogą tą podążał Miguel de Cervantes, opisując przygody przesławnego Don Kichota, gdzie pod warstwą komedii ukrył prawdziwy dramat człowieka okaleczonego i przytwierdzonego do łoża śmierci przez system. Aleksander Dumas w cyklu czterech powieści zatytułowanych Pamiętniki lekarza zwrócił szczególną uwagę na strategiczne działanie sił tajemnych, zasiewających ziarna pod rewolucję francuską. Podobnie, francusko-francuskie ludobójstwo zobrazował w swojej wielkiej trylogii polski intelektualista Teodor Jeske-Choiński. Postrzegana przez większość ludzi jako bajka – Alicja w Krainie Czarów Lewisa Carrolla posiada drugie dno: to almanach wiedzy okultystycznej, zaszyfrowany matematycznymi łamigłówkami i zagadkami, z którego wiedzę czerpali najwybitniejsi magowie XX wieku. Michaił Bułgakow w Mistrzu i Małgorzacie ukazał, na czym polega filozofia równowagi we Wszechświecie: „śmierć nie istnieje, rękopisy zaś nie płoną”. Okrzyknięty najbardziej zwyrodniałym pisarzem wszech czasów, markiz de Sade, ujawnił to, co miało zostać przed opinią publiczną ukryte, czyli autentyczne sceny zbrodni rozgrywające się za zamkniętymi wrotami pałaców, zamków i klasztorów. Sandomierski pisarz, badacz starożytnych i średniowiecznych tekstów sakralnych, Andrzej Juliusz Sarwa w swoich powieściach używa anagramów, symboli i liczb, będących kluczami w zrozumieniu opisywanych przez niego wydarzeń z kart dziejów – celowo pomijanych, bądź ukrywanych, przez dzisiejszych mistyfikatorów prawdy historycznej. Oni i wielu innych, w tym Cazotte, zapalali kolejne pochodnie, będące źródłem iluminacji.

Gdy Francuzi pochłaniali miazmaty materialistycznej filozofii, Cazotte z wielkim namaszczeniem kontynuował prace nad poszerzeniem wydanej w dwunastu tomach Księgi tysiąca i jednej nocy – dzieła częściowo przetłumaczonego, częściowo dopisanego przez francuskiego orientalistę Antoine’a Gallanda (1646-1715). Współpracował on przy tym przedsięwzięciu z syryjskim uczonym Denisem Chavis’em, a owoc ich prac został opublikowany w latach 1788-1789, przez genewskiego wydawcę Paula Barde’a.

W arabskich podaniach, w których świat materialny i duchowy przenikają się wzajemnie, tworząc pełnię rzeczywistości, Cazotte odnalazł ukojenie. Był to balsam dla jego duszy, która odtrącała oświeceniowy naturalizm i racjonalizm. Jego manifest pt. Diabeł zakochany był dotkliwym ciosem dla doktryn wdrążanych przez filozofów i ponownie przypomniał o pierwiastku duchowym w życiu każdego człowieka. Nowela Cazotte’a była pierwszą okultystyczną powieścią grozy wydaną we Francji i rozpoczęła nową epokę we francuskiej literaturze.

Cazotte przedstawia historię wychowanego na italskich ziemiach hiszpańskiego szlachcica Alvara, który skuszony przez charyzmatycznego kabalistę, zgadza się wziąć udział w przywołaniu demona. W nocy pośród ruin Portici młodzieniec wstępuje do magicznego kręgu i wymawia formułę ewokacji, po trzykroć wypowiadając imię Belzebuba. Ku zaskoczeniu Alvara, demon materializuje się przed jego oczyma, pod postacią groteskowej głowy wielbłąda. Okrutny głos rozdziera uszy śmiałka. Demon zadaje pytanie: Che vuoi? (Czego chcesz?). Opanowując przerażenie i demonstrując siłę woli, Hiszpan przechodzi pierwszą próbę. Zgodnie z rozkazem swojego pana groteskowe monstrum zamienia się w psa, później w urodziwego pazia, ostatecznie zaś w przepiękną kobietę o imieniu Biondetta. Alvaro rzucony na pastwę potężnych, demonicznych sił, wychodzi cało z zastawionej pułapki. Demon spełnia życzenia Alvara i stopniowo odkrywa przed nim sekrety ducha i materii. Ich relacje stają się coraz bardziej intymne, przestrzeń pomiędzy nimi wypełnia się pożądaniem, a w sercach zaczyna kiełkować coś, czego nawet Diabeł nie potrafił przewidzieć…

Biondetta z jednej strony stosuje kłamstwa, manipuluje mężczyzną, z drugiej nie potrafi oprzeć się przed wyjawieniem Alvarowi prawdy o swojej naturze. Mężczyzna bowiem jest pełen wątpliwości, a wydarzenia z Portici wydają się snem. Na początku Biondetta oznajmia, że jest sylfidą – duchem powietrznym, dopiero później targana namiętnościami, przyznaje: Biondetta nie powinna ci wystarczać: nie jest to moje imię; dałeś mi je: ono mi schlebiało; nosiłam je z przyjemnością; lecz trzeba, abyś wiedział, kim jestem... Jestem Diabłem, kochany Alvaro, jestem Diabłem...{1}

Zakochany Diabeł zdradza przerażonemu mężczyźnie swoje imię, albowiem tylko prawda i wolna wola mogą zapieczętować łączącą ich więź.

IV

Nowela Cazotte’a jest wielowymiarowa. Na pierwszy plan wysuwa się temat odwiecznej walki dobra ze złem. Drugi przekaz odwołuje się do fałszywych idei, które potrafią uwieść naiwne umysły i zwieźć je na manowce, doprowadzając do niewyobrażalnego cierpienia i chaosu. W tym aspekcie Cazotte widział komizm haseł oświeceniowych, ich ułudę, ograniczenia, a także niebezpieczeństwo kierunku, w jakim nowa filozofia zmierzała. Z kart powieści wyłania się również inny podtekst wykraczający poza oficjalne dogmaty i paradygmaty będące jedynie iluzją, przepaską na oczach ludzkości. Jest to prawda wypływająca z serca, mądrość, której nie można się nauczyć. To esencja wymykająca się ślepemu demiurgowi i jego zazdrosnym sługom.

Ciało, które mieli archonci, jest żeńskie, a także [męskie] o zwierzęcych twarzach.{2}

Demon przemienia ruiny Portici w siedzibę godną wielkiego pana. Posiada zdolność kształtowania materii zgodnie z własną wolą. To samo czyni ze swoim awatarem, potrafi przyjąć dowolną formę. Dotyczy to również zmiany płci i preferencji seksualnych – dostosowywanych w zależności od obiektu zainteresowania. Wyłania się z tego faktu pewien morał. Demon, będąc istotą o wyższym poziomie świadomości, posiada większą swobodę wobec praw materii, której efekty ludzki rozum mógłby nazwać, co najwyżej fantasmagorią.

Belzebub u Cazotte’a roztacza wokół siebie aurę tajemnicy i zmysłowości. Jego emanacja pod postacią mężczyzny, a później kobiety ściąga na siebie pożądliwe i zazdrosne spojrzenia ludzi. Od samego początku pomaga nierozważnemu Alvarowi wychodzić cało z kłopotów. Stosunek demona do człowieka, wydaje się być daleki od klasycznych relacji sługi i pana, bądź też odwrotnie – pana i sługi. Diabeł odczuwa wyraźną słabość wobec Alvara, odkrywa dzięki niemu dawno zapomniane uczucia. Przypomina sobie, że potrafi kochać, a droga ku miłości to pandemonium bólu, przy którym ognie piekielne wydają się być ukojeniem.

Belzebub, znany wcześniej pod starożytnym imieniem Baala był jednym z archontów, bóstwem i sługą tego, który nazwał się Jedynym. Wewnętrzne walki pomiędzy tymi, którym ludzie od wieków oddawali cześć jako bogom, doprowadzały do strącania jednych i wywyższania drugich. Baal został zdetronizowany przez Jahwe i stał się Belzebubem – Władcą Much, demonem i księciem piekła. Religia chrześcijańska utożsamiła go z Szatanem. W starożytnym grimuarze zatytułowanym Testament Salomona, Belzebub posiada władzę nad wszystkimi demonami, bowiem – jak wyjaśnia Salomonowi – był pierwszym aniołem, strąconym z Niebios. Związany jest z Gwiazdą Wieczorną Vesper, która wraz z Gwiazdą Poranną Lucifer są w rzeczywistości personifikacjami planety Wenus. Z tego też powodu Belzebub utożsamiany jest z Lucyferem. Na przestrzeni lat, w zależności od źródeł, różnie klasyfikowano pozycję Belzebuba w piekielnej hierarchii. Grimuar z ok. 1400 roku zwany Monachijskim Podręcznikiem Magii Demonicznej (Liber incantationum, exorcismorum et fascinationum variarum) na równi stawia trony Belzebuba i Lucyfera. Chrześcijańska mistyczka Franciszka Rzymianka (1384-1440) w Traktacie o piekle z 1414 roku opisuje go jako jednego z trzech najważniejszych zastępców Lucyfera, zaraz po Asmodeuszu i Mammonie. W tekście tym Belzebub jest źródłem nocy, księciem bałwochwalstwa i mistrzem nauk okultystycznych. Księga Świętej Magii Abramelina Maga zaś umiejscawia go poza okręgiem czterech najważniejszych książąt piekła. W niektórych traktatach czy grimuarach Jego imię w ogóle nie występuje.

Cazotte w swoim dziele nawiązuje ponadto do świata duchów elementarnych, zwanych potocznie żywiołakami. Szwajcarski lekarz i alchemik Paracelsus (ok. 1493-1541) w publikacji pt.: Liber de nymphis, sylphis, pygmaeis et salamandris et de caeteris spiritibus dokonał własnej klasyfikacji istot elementarnych powiązanych z czterema żywiołami. Natura każdego z nich rządzi się odmiennymi prawami a ich mieszkańcy – humanoidalne istoty zbudowane są z pierwiastków, które zgodne są z zamieszkałą przez nie przestrzenią. Każdy z żywiołów wypełniony jest życiem. Tak jak człowiek jest częścią powietrza i ziemi, których gęstość pozwala mu na przemieszczanie się i egzystencję, tak żywiołaki prowadzą życie w zależności od zajmowanych materii: nimfy zamieszkują wody, sylfy – powietrze, gnomy – ziemię, salamandry – ogień. Uczony dokonał stwierdzenia, że owe istoty, choć przypominają rodzaj ludzki, nie wywodzą się z rodu Adama, który został stworzony na obraz Stwórcy. Według Paracelsusa główna różnica pomiędzy duchami elementarnymi a rodzajem człowieczym jest taka, że pierwsze pozbawione są nieśmiertelnej duszy, a śmierć jest dla nich unicestwieniem. Posiadają jednak możliwość wchodzenia w kontakty z ludźmi, płodzenia dzieci i doświadczania daru miłości, dzięki któremu mogą wypełnić się nieśmiertelnym Światłem. Paracelsus w przeciwieństwie do większości badaczy tego tematu uznał, że istoty pochodzące z czterech żywiołów, pogardzane i uznawane za diabły, są również częścią wielkiego stworzenia i za sprawą wolnej woli mogą wybierać pomiędzy dobrem a złem.

V

Cazotte dwukrotnie zmieniał treść okultystycznej powieści. Pierwsza, ocenzurowana wersja Diabła zakochanego kończyła się całkowitym zwycięstwem, zaplątanego w diabelską intrygę Alvara. Druga mówiła o jego upadku i opętaniu przez nieczystą siłę – tekst ten nigdy nie został opublikowany, a autor ograniczył się jedynie do przeczytania go gościom. W trzeciej wersji Cazotte osiągnął równowagę i stworzył szerokie pole do interpretacji utworu. Ostateczna wersja dzieła z 1776 roku odcisnęła diaboliczne piętno w literaturze. Jeden egzemplarz zawarł trzy wersje powieści. W tym stanie opus magnum Cazotte’a stał się sam dla siebie enigmą, a także uniwersalną prawdą.

Trzy wersje Diabła zakochanego łączą się w interesujący sposób z lucyferycznym wątkiem Klubu Dumas z 1993 roku, autorstwa Arturo Pérez-Reverte.

Vara Borja – nowojorski milioner i bibliofil, kolekcjoner najrzadszych wydań ksiąg okultystycznych, zleca głównemu bohaterowi – Lucasowi Corso, wnikliwe zbadanie trzech jedynych na świecie egzemplarzy Księgi Dziewięciorga Wrót do Królestwa Cieni. Autor dzieła – wenecki wydawca i drukarz Aristide Torchia (1620-1667) zawarł w nim wskazówki, mające na celu przywołanie Księcia Ciemności i dzięki jego protekcji, osiągnięcie oświecenia i niezrównanej potęgi. Wydane w 1666 roku De Umbrarum Regni Novem Portis (Księga Dziewięciorga Wrót do Królestwa Cieni), w której składzie znalazły się faksymile rycin z legendarnego Delomelaniconu, zwróciło uwagę Inkwizycji, która natychmiast oskarżyła Torchię o czarnoksięstwo. Księgi zostały zainkasowane, a wydawcę przewieziono do Rzymu, gdzie wytoczono mu proces. Święte Oficjum w 1667 roku wydało na niepokornego czarnoksiężnika wyrok śmierci. W Rzymie na Campo dei Fiori, w miejscu, gdzie wcześniej spłonął Giordano Bruno’a (1548-1600), zapłonął kolejny stos, którego płomienie pochłonęły uniżonego sługę Lucyfera i niemalże cały nakład diabolicznej księgi. Prawie cały. Wydawca zdążył ukryć trzy dzieła, w których zawarł iście szatańską łamigłówkę, dotyczącą przekroczenia Dziewięciorga Wrót. Podczas gdy w jednym zakątku Europy płonął Torchia, w drugim, angielski poeta John Milton (1608-1674) publikował Raj utracony, wiekopomny epos, który zostanie uznany za dzieło napisane w hołdzie Lucyferowi.

Rozwiązanie zagadki Dziewięciorga Wrót przypadło Lucasowi Corso. Detektyw-bibliofil wyrusza z egzemplarzem Borjy do Europy, w celu zbadania dwóch pozostałych, które umknęły płomieniom Inkwizycji. Alvaro z noweli Diabła zakochanego już w innym wcieleniu, jako główny bohater Klubu Dumas ponownie stanie przed próbą sprzed 221 lat.

Powieść hiszpańskiego pisarza została zekranizowana przez Romana Polańskiego w 1999 roku pt.: Dziewiąte Wrota. W rolę Lucasa Corso wcielił się amerykański aktor Johnny Depp, zaś zakochanego w nim upadłego anioła zagrała Emmanuelle Seigner – żona reżysera. Muzykę do filmu skomponował genialny polski pianista i kompozytor Wojciech Kilar. Polański wraz z Johnem Brownjohnwem stworzyli własną adaptację utworu, skupiając się wyłącznie na wątku diabolicznym Klubu Dumas.

Dziewiąte wrota okrzyknięto drugim, zaraz po Dziecku Rosemary z 1968 roku, satanistycznym filmem Polańskiego. Ekranizacja nie zyskała pozytywnej opinii krytyków. Niewielu zdążyło spostrzec, że faktycznie film był ukłonem nie tyle w kierunku Klubu Dumas, a właśnie Diabła zakochanego Cazotte’a.

Reżyser zakończył opowieść. Przed Alvarem uchyliły się bramy upadłego zamczyska i wkroczył on w Światłość, którą Diabeł zbyt długo ukrywał, głęboko w Cieniu.

Kolejnym elementem wykorzystanym przez Arturo Pérez-Reverte, który bezpośrednio nawiązuje do dzieła Cazotte’a są diaboliczne ryciny. Według legendy przywódca upadłych aniołów był autorem Delomelaniconu – księgi, zawierającej klucze gnozy. Aristide Torchia skopiował z niej dziewięć magicznych ilustracji, będących w rzeczywistości piekielnymi rebusami. Zakazana wiedza na powrót miała trafić do rąk uczniów, choć już w innej, zmienionej formie.

Geneza manuskryptu Lucyfera przypomina historię legendarnej Księgi Thotha. Wzmiankę o niej znaleźć możemy między innymi w Ancient Egyptian Legends wydanej w 1913 roku w Londynie, autorstwa brytyjskiej egiptolog i autorytetu z dziedziny czarownictwa Margaret Alice Murray (1863-1963). Thot – egipski bóg mądrości, wynalazca pisma i patron pisarzy, naukowców, oraz artystów, identyfikowany z greckim Hermesem i nazwany później Hermesem Trismegistosem, pozostawił swoim uczniom księgę, w której została zawarta cała magia świata. Brytyjski okultysta Aleister Crowley (1875-1947) uważał, że kryje się ona pod postacią kart tarota, dlatego zaprojektował własną talię poświęconą właśnie Thothowi (Thoth Tarot).

XVIII wiek we Francji stał się renesansem dla powszechnego zastosowania tarota w celach okultystycznych, co później w bardzo szybkim tempie zostało rozpowszechnione na całym świecie. W tym czasie popularnością cieszyła się talia marsylska Tarot de Marseille stworzona w XVII wieku przez Jacques’a Viéville’a, która stała się inspiracją dla następnych projektantów. Ryciny zamieszczone w Diable zakochanym i w Księdze Dziewięciorga Wrót do Królestwa Cieni są nierozerwalnie powiązane z symbolami tarota. Wszystkie pochodzą z jednego źródła…

W powieści Klub Dumas Varo Borja streszcza Lucasowi Corso burzliwy wątek liczącej kilkadziesiąt tysięcy lat księgi Lucyfera. Według bibliofila pierwsza wzmianka o Delomelaniconie pochodzi z 3300-letniego egipskiego papirusu z Turis. Kolejne wzmianki pojawiają się w zbiorze starożytnych traktatów Corpus Hermeticum przypisywanych Hermesowi Trismegistosowi, w widmowej księdze Asclemandres, a także w katalogu Biblioteki Aleksandryjskiej z VII wieku n.e. Lucyferyczny grimuar znaleźć się miał w rękach m.in. posądzanego o kontakty z siłami nieczystymi – franciszkanina Rogera Bacona (ok. 1214-1292) i wolnomyśliciela Giordana Bruno (1548-1600). Został umieszczony przez Święte Oficjum na Indeksie Ksiąg Zakazanych.

Delomelanicon był również w posiadaniu króla Salomona, którego pycha i potęga urosły do tego stopnia, że zamknęły się przed nim wrota oświecenia, a otworzyły bramy piekieł. Skopiował on część kluczy Delomelaniconu do własnego grimuaru. Księga Salomona, mimo iż rzekomo zaginęła w odmętach przeszłości, wywarła ogromny wpływ na późniejsze traktaty magiczne, głównie dotyczące sztuki kontaktowania się z wyższymi bytami. Król Izraela zawarł w niej także piekielne formuły zniewalające i podporządkowujące magowi demony. Bluźniercze klucze Salomona nie zniknęły. Nekromanci i kabaliści, słudzy Baphometa, skopiowali je do wielu innych ksiąg, aby w dalszym ciągu dręczyć istoty określane mianem demonów. Wbrew powszechnej opinii głoszącej, że podania o Księdze Salomona są jedynie wymysłem średniowiecznych diabolistów, przytoczę w tym miejscu fragment pochodzący ze starożytnego tekstu spisanego na papirusie w języku koptyjskim O początku świata, wchodzący w skład słynnej Biblioteki z Nag Hammadi. Jest to najstarszy dokument, liczący około dwóch tysięcy lat, w którym odkryłem wzmiankę o „nieistniejącej Księdze Salomona”:

Wielki Archigenetor chaosu, gdy zobaczył swego syna Sabaotha i chwałę, w której się on znalazł: że jest wybrany ponad wszystkie moce chaosu, stał się zazdrosny. Gdy ogarnął go nadto gniew, wówczas stworzył śmierć, (wychodząc) od swojej śmierci. Ta zaś została umieszczona w szóstym niebie. Sabaoth został bowiem usunięty z tego miejsca. I w ten sposób liczba sześciu mocy chaosu (znów) została uzupełniona. Śmierć, która jest rodzaju męsko-żeńskiego zjednoczyła się ze swoją własną (żeńską) naturą i zrodziła siedem męsko-żeńskich dzieci. A to są imiona męskich: Zazdrość, Gniew, Płacz, Narzekanie, Skarga, Lament i Jęk. A oto imiona żeńskich: Gniew, Cierpienie, Rozkosz, Narzekanie, Ucieczka, Gorycz, Kłótnia. I ci złączyli się ze sobą i każdy z nich zrodził (następne) siedem, tak iż było 49 męsko-żeńskich demonów. Ich imiona i ich działania znajdziesz w Księdze Salomona{3}.

Wracając do historii Dziewięciorga Wrót do Królestwa Cieni Aristide Torchii. Jeden z trzech ocalałych egzemplarzy, nieprzypadkowo trafił do rąk metresy Ludwika XIV – markizy de Montespan (1641-1707). Działo się to w roku 1667, zaraz po spaleniu Torchii na stosie i tuż przed ogłoszeniem jej oficjalną kochanką króla. Żądna władzy, honorów i przede wszystkim absolutnego uzależnienia od siebie monarchy, próbowała zrobić z księgi użytek. Bezskuteczne próby rozwikłania zagadki z wybrakowanego egzemplarza, popchnęły opętaną obsesją markizę, ku najstraszniejszym formom czarnej magii. De Montespan w 1667 roku zleciła miejscowej czarownicy, serię krwawych rytuałów. La Voisin (1640-1680) a właściwie Catherine Monvoisin była znaną w Paryżu czcicielką Szatana, wróżbitką, trucicielką, twórczynią eliksirów i afrodyzjaków, akuszerką dokonującą aborcji, a także organizatorką czarnych mszy. Jej skuteczność w odprawianiu satanistycznych obrzędów, powiązanych z orgiami i ofiarami z niewinnych dzieci, cieszyła się wielkim posłuchem wśród francuskiej arystokracji i katolickiego duchowieństwa. Rytuał dla de Montespan odniósł oczekiwany sukces, a markiza od pamiętnego 1667 roku otoczyła czarownicę opieką i korzystała z jej diabelskich usług aż do dnia jej aresztowania i spalenia na stosie.

Księga Dziewięciorga Wrót do Królestwa Cieni, jedna z trzech, które razem dawały umiejętnemu adeptowi szansę iluminacji, opuściła krąg szarlatanów, morderców i czarnych magów z dworu Ludwika XIV. Przez pewien czas znajdowała się w posiadaniu mistyka i alchemika, sławnego hrabiego de Saint-Germain, który w końcu sprzedał ją… naszemu głównemu bohaterowi – Jacques’owi Cazotte’owi.

VI

Opowieść zatoczyła koło. Księga Dziewięciorga Wrót do Królestwa Cieni skonstruowana na podstawie lucyferycznego Delomelaniconu, miała zainspirować Cazotte’a do napisania Diabła zakochanego. Diabelska intryga, przesycona magią, hermetyzmem i transcendentalnym poznaniem, została zilustrowana sześcioma okultystycznymi rycinami. Badacze literatury Cazotte’a autorstwo rycin przypisują takim twórcom jak m.in.: Clément-Pierre Marillier (1740-1808), Charles-Nicolas Cochin (1715-1790) i Jean-Michel Moreau (1741-1814). Prawdziwe imiona rysowników, o których Cazotte z wielkim namaszczeniem wspomina w przedmowie autorskiej, pozostają nieznane, albowiem nikt nie uwierzyłby, gdyby choć jedno z nich zostałoby podane.

Sześć rycin, które stworzyli Cazotte’owi osobliwi artyści na pewno nie należą do arcydzieł sztuki epoki oświecenia. Nie w precyzyjnej i wyrafinowanej kresce leży ich potencjał. Ilustracje zostały zaprojektowane pod wpływem natchnienia, co przełożyło się na bardzo intymny, emocjonalny przekaz, naznaczony okultystyczną symboliką.

Spostrzegawcze oko zaobserwuje na pierwszej rycinie wystającą z obłoków dymu, demoniczną rękę gotową podać kolejną zapaloną fajkę nekromancie. Postać Soberana, który celowo podsyca ciekawość Alvara, reprezentuje negatywny aspekt tarotowej karty Alchemika, określanej również mianem maga, czarownika lub kuglarza. Jest on wtajemniczony w arkana okultyzmu i potrafi sprawować władzę nad duchami, które spełniają jego żądania. Pewny siebie Flamandczyk, popalając flegmatycznie fajkę, manipuluje naiwnością młodzieńca i dla własnej uciechy, wprowadza nieświadomego profana na niebezpieczną ścieżkę. Ciekawość to pierwszy stopień prowadzący do oświecenia bądź też… upadku. Drugim jest inicjacja, czyli przekroczenie granicy.

Taką właśnie ideą naznaczony jest kolejny klucz. Przedstawia on mężczyznę stojącego pośrodku magicznego kręgu, zabezpieczonego ochronnymi zaklęciami. Z jego ust wydobywa się ewokacja do siły demonicznej, która materializując się – odpowiada na wezwanie. Ilustracja numer dwa jest na tyle interesująca, iż ukazuje rytuał podporządkowywania demona własnej woli, wywodzący się ze starożytnej Sztuki Goecji, której najsłynniejszym nekromantą był król Salomon. Zauważmy, że osoba znajdująca się w kręgu polegać może wyłącznie na swojej wewnętrznej mocy i sile woli. Szpada jest w tym przypadku bezużyteczna, leży poza kręgiem, podobnie jak kapelusz, symbolizujący zewnętrzną ochronę.

Nowa rzeczywistość jest zaprezentowana w trzeciej rycinie. To czas, kiedy profan zwycięsko przechodzi pierwszą próbę i staje się adeptem: budzi się ze snu, rozrywa błonę, zagląda przez kurtynę, podziwia świat z szeroko otwartymi oczyma, stawia pierwsze kroki w nowym miejscu.

Czwarty grawer przypomina o odwiecznej zasadzie dwóch pierwotnych, przeciwstawnych sobie sił, gdzie w każdej znajduje się pierwiastek swojego przeciwieństwa – zespolone w jedności, uzupełniają się w akcie tworzenia Wszechrzeczy. Koncepcja znana głównie z chińskiej filozofii yin i yang. W ciemności anioł, w światłości demon – razem stanowiący pełnię i absolutną równowagę.

Piąta rycina to ostrzeżenie: „uważaj, co czynisz, albowiem w tej chwili zwierzę jest mądrzejsze od ciebie”. Na pierwszy plan wysuwa się negatywny aspekt tarotowej karty Głupiec, oraz przewodnie przesłanie Cazotte’a, dotyczące braku kontroli nad namiętnościami. Jeżeli jednak zamienimy w tym miejscu pozycje ciemności i jasności, zobaczymy to samo zwierzę szarpiące połę kaftana – już jako sługę ciemnych sił fałszywej matrycy, stworzonej przez demiurga, który poprzez sztuczki i zamęt odsuwa uwagę Alvara od prawdy. Jest to matrix symbolizowany przez Baphometa, odwieczną i pradawną siłę, która dzięki ludzkiej nieświadomości i braku poznania sprawuje kontrolę nad rzeczywistością.

Na karcie tarota Rydwan widnieje dumny woźnica, kierujący końmi, sfinksami, bądź też bestiami. Pozytywne znaczenie tego Arkana, zwraca uwagę na niezwykłą symbiozę pomiędzy człowiekiem a współpracującymi z nim istotami. Rycina szósta Diabła zakochanego jest przeciwieństwem powyższych cech. Przedstawia upadek człowieka, utratę kontroli nad własnym życiem, porażkę w dążeniu do celu. Rozbity powóz, ucieczka koni i szaleńczy zryw mężczyzny, który próbuje chwycić to, co nie jest mu już dane odzyskać…

U schyłku XIX wieku w zadymionych knajpach, gdzie spotykali się jeszcze przy kieliszku zielonego trunku starzy pisarze, aby rozprawiać o diabolicznych konszachtach Cervantesa, Miltona, Goethego, Cazotte’a, Dumasa, Nervala i Hugo, krążyła legenda o demonicznych ilustratorach Diabła zakochanego. Według tej opowieści Cazotte pełniąc rolę medium, użyczyć miał swojej ręki siłom duchowym, które nakreśliły odpowiednie znaki. Jednym z autorów grafik, o którym szeptano najciszej, miał być sam Lucyfer. Z tego też powodu twórca Diabła zakochanego, aby nie narazić pierwszej publikacji dzieła na atak stróżów jedynej słusznej filozofii i religii, napisał intrygującą przedmowę, zawierając w niej bezpieczny zarys interpretacji okultystycznych rycin. Nie zamierzając się pod nią podpisywać, opublikował ją jako „Avis de L’Editeur” („Opinia Wydawcy”). Dopiero w późniejszych wydaniach z XIX wieku oficjalnie przypisano mu jego własne słowa jako „Avis de L'Auteur”, rezygnując z wprowadzającego w błąd tytułu przedmowy.

VII

Do francuskich wydań, które ukazały się po śmierci autora, warto wspomnieć bogato ilustrowane, paryskie wydanie z 1845 roku pod redakcją Léona Ganiveta pt.: Le Diable amoureux. Roman fantastique (Diabeł zakochany. Powieść fantastyczna), będące również wzorem do zaprojektowania niniejszej publikacji. Zawiera ono przedmowę francuskiego przedstawiciela romantyzmu Gérarda de Nervala zatytułowaną „PRÉCÉDÉ. DE SA VIE, DE SON PROCÈS, ET DE SES PROPHÉTIES ET RÉVÉLATIONS”, która w swojej treści skupia się na życiu Cazotte’a, jego proroctwach i procesie. Nerval będący wielkim pasjonatem nauk okultystycznych, planował dodać do swojego tekstu komentarz zawierający krótką i skuteczną instrukcję przywołania sił demonicznych.

Oprócz skopiowania rycin z 1772 roku, wydanie ozdobiono dwustoma pracami autorstwa malarza i ilustratora Édouarda de Beaumonta (1821-1888). Zaraz za esejem Nervala, wstawiono przedmowę Cazotte’a z pierwszego wydania „AVIS DE L'AUTEUR. LA PREMIÈRE ÉDITION” (przedmowa we wcześniejszych edycjach występowała jako opinia wydawcy „Avis de l’éditeur”). Na ostatnich stronicach znajduje się „ÉPILOGUE DU DIABLE AMOUREUX”, czyli epilog autora odwołujący się do trzech różnych wersji powieści, oraz przyczyny wybrania ostatecznego zakończenia. Utwór kończy „NOTES” – nota zawierająca pierwszą wersję opublikowanego zakończenia z 1772 roku. Umieszczono w niej także fragment listu syna autora - Jacques-Scévole’a Cazotte’a protestującego przeciwko wykorzystaniu w eseju Nervala słów przypisywanych jego ojcu, wedle których skazany miał uznać słuszność wydanego na niego wyroku śmierci.

Beaumont wykonał wszystkie drzeworyty, które w 1850 roku wraz z przedmową Nervala zostały sprzedane przez Ganiveta – Henriemu Plon’owi. Nowy wydawca w niemal identyczny sposób odtworzył dzieło w 1871 roku.

Kolejne wydanie pt.: Le diable amoureux (brak podtytułu) zasługujące na uwagę pochodzi z roku 1883. Paryski bibliofil, wydawca i drukarz Damase Jouaust (1834-1893) zamieścił na frontyspisie diaboliczny ekslibris z wpisanym w niego łacińskim tekstem „AMARE DIABOLICUM” („Kochać Diabła”). Początek publikacji otwiera nota redakcyjna autorstwa Damase’a Jouaust’a, a także słynny esej Nervala. Ryciny zostały stworzone techniką akwaforty przez ilustratora Adolphe’a Lalauze’a (1838-1906) w liczbie sześciu sztuk. Publikację kończy epilog Cazotte’a.

Pierwsze polskie wydanie pt.: Diabeł rozkochany. Nowina Hiszpańska pojawiło się już w 1806 roku. Przekładu dokonał anonimowy tłumacz, a jego praca opierała się na pierwszej wersji noweli z 1772 roku.

Drugie polskie tłumaczenie wyszło spod pióra znawcy nauk okultystycznych – pisarza Julina Tuwima (1894-1953), który postawił na ostateczną wersję dzieła z 1776 roku.

W 1925 roku warszawskie wydawnictwo Biblioteka Dzieł Wyborowych, pod redakcją Stanisława Lama (1891-1965) i wydawcy Feliksa Gadomskiego (1898-1998) opublikowało tłumaczenie Tuwima pod skróconym tytułem Djabła zakochanego. Autor przekładu, w tym czasie dał się poznać jako specjalista w dziedzinach czarów i demonologii.

Rok wcześniej Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska” wydał w jednym tomie jego dwa utwory: Czary i czarty polskie, oraz Wypisy czarnoksięskie. Dotyczą one szeroko pojętej tematyki związanej z czarnoksięstwem, demonicznymi praktykami i kontaktami ludzi z siłami nieczystymi. Autor zwraca w nich szczególną uwagę na wiele intrygujących ksiąg, traktujących o okultyzmie, magii i demonologii, przytaczając często białe kruki, dzieła rzadkie i niespotykane.

W 1925 roku Tuwim zaskoczył opinię publiczną i środowisko literackie, publikując w Towarzystwie Wydawniczym „Rój” broszurę Czarna msza. Krótka rozprawa naukowa wywołała niemałe kontrowersje, bowiem omawiała genezę satanistycznych rytuałów, sabatów odprawianych ku czci Księcia Ciemności i okrutnych zbrodni, w tym rytualnych mordów dokonywanych na dzieciach. Tuwim przypomniał m.in. o krwawych ofiarach z dzieci popełnianych przez marszałka Francji – Gilles’a de Rais’a (1405-1440), organizatorkę czarnych mszy na dworze Burbonów, wspomnianą wcześniej La Voisin i jej towarzysza, księdza Étienne’a Guibourga (1610-1686). Przytoczył też ważne informacje odnoszące się do XIX wiecznych paktów z diabłem i czarnych mszy, które zaczerpnął z archiwów mistyka Pierre-Michel-Eugène’a Vintras’a (1807-1875), oraz badaczy owych zagadnień – pisarzy: Joris-Karla Huysmans’a (1848-1907) i Hippolyte’a Gaetan’a Chapoton’a, znanego jako Serge Basset (1865-1917).

Budząca kontrowersje problematyka, cenzurowana w dzisiejszych czasach, podjęta została również przez Andrzeja Juliusza Sarwę, którego powieści pozwalają zajrzeć za zasłonę satanicznych manipulacji, zaczynających bluźnierczą grę od jednostki, zaś kończą na arenie wielkiej światowej polityki.

Diaboliczne obsesje Juliana Tuwima owocowały pokaźnym zbiorem bardzo rzadkich dzieł okultystycznych, które kolekcjonował i z wielką nabożnością badał. Diabologiczna biblioteka Tuwima została zniszczona podczas działań wojennych II wojny światowej.

25 września 1792 roku w Paryżu na Place du Carrousel, Jacques Cazotte położył głowę pod zimne ostrze gilotyny. Wcześniej poprosił, aby zgolono mu włosy i przekazano je Élisabeth – jego walecznej córce. Skreślił też kilka pożegnalnych zdań do żony i synów. Autor Diabła zakochanego z dumą spojrzał w oczy Śmierci, albowiem znał się z nią od dawna...

Inspiracją do napisania eseju „CAZOTTE PATRON ARS DIAVOLI” była przedmowa Gérarda de Nerval’a stworzona do Le diable amoureux. Roman fantastique z 1845 roku. Zawarta w nim wiedza jest jedynie zarysem diabolicznej łamigłówki prowadzącej do Dziewięciorga Wrót, które otwierają się wyłącznie od wewnątrz.

Ta nowela jest o Diable,

Zakochanym Diable…

Arkadiusz Siejda

PRZEDMOWA AUTORSKA

DO PIERWSZEGO WYDANIA

1772

ZAKOCHANY DIABEŁ jest ozdobiony postaciami stworzonymi przez tych genialnych ludzi, których natura lubi formować, a których sztuka, poprzez swoje zniewalające reguły, nigdy nie ostudziła geniuszu. Od Strasburga do Paryża nie ma prawie komina, który nie nosiłby śladów ognia kompozycji tego pierwszego, dymu unoszącego się z jego fajek i filozoficznej flegmy jego palaczy.

Chętnie zapisał na papierze swój płonący i szybki pomysł; i jeśli zimni koneserzy nie znajdą w nim wykończenia przesadnie wyszukanego płaskim grawerem, ludzie o smaku z pewnością będą pochwyceni prawdziwością wyrazu; imponująca powaga filozofa wtajemniczonego w najbardziej nieprzeniknione tajemnice kabały, żarliwa ciekawość adepta, który pali się do nauki i którego uwaga przenika aż do nóg, rzucą się im w oczy. To, co z pewnością im nie umknie, to ręka piekielnego sługi Soberano, wyłaniająca się z chmury, aby okazać posłuszeństwo swemu panu i przynieść mu, na pierwszy sygnał, żądaną fajkę; to wreszcie łatwość geniusza artysty w umieszczaniu tak naturalnie na ścianie pokoju tego na szczęście zaniedbanego sztychu, który przedstawia ten zdumiewający efekt magicznej mocy.

Dlaczego nie możemy opisać z takim samym rozmachem arcydzieł dwóch innych geniuszy, którzy użyczyli swoich urokliwych ołówków! Dlaczego mielibyśmy się temu sprzeciwiać? Czy duch rysunku, wyraz ryciny, nie mówią prawie zawsze więcej i lepiej niż najbardziej donośne i najlepiej ułożone słowa? Jakie wyrażenia oddałyby, podobnie jak rycina, spokojną odwagę Alvare’a, której nie porusza przepastny Che vuoi?{4}

Jak można tak ciepło namalować na piśmie jego zimne zdziwienie, gdy z rozbitego łoża spogląda na swojego czarującego pazia, który rozczesuje palcami włosy?

Jakie zdania mogą dać lepsze pojęcie o świetle i cieniu niż czwarty z naszych sztychów, którego autor, mając przed sobą zadanie przedstawienia dwóch pomieszczeń, tak pomysłowo umieścił całe zaciemnienie w jednym i całe światło w drugim? I jaką przysługę wyświadczył przez ten szczęśliwy kontrast tak wielu ludziom, którzy są na tyle szaleni mówić o tej sztuce, nie mając o niej pojęcia? Gdybyśmy się nie obawiali urazić jego skromności, dodalibyśmy, że jego styl wydaje nam się być bardzo zbliżony do słynnego Rembrandta.

Pies Alvare’a, który ratuje go w gaju przed przepaścią, w której miał się zatopić, rozrywając jego szatę, dowodzi dobitnie, że ludzie inteligentni mają często mniej rozumu niż zwierzęta.

Na koniec, ta ostatnia, choć wykonana inną ręką, czerpie sporo z duchowej podniosłości pierwszej i wydała się nam równie wysublimowana jak moralna; jak wiele pomysłów przedstawia naszej wyobraźni jej elokwentna oschłość! Wieś oddalona od wszelkiej ludzkiej pomocy; pędzące rumaki, symbole namiętności, które zrywając więzy, zostawiają daleko za sobą kruchą karetę, doskonale reprezentującą ludzkość; odurzona istota, która rzuca się, by objąć jedynie obłok pary; straszna chmura, z której wyłania się potwór, którego figura odzwierciedla w oczach moralnie zdezorientowanego, prawdziwy obraz tego, co jego libertyńska wyobraźnia tak szaleńczo upiększyła.

Ale dokąd prowadzi nas pragnienie sprawiedliwego oddania hołdu wyśmienitym autorom tych uderzających obrazów? Któż z naszych czytelników nie odnajdzie w nich miliona pomysłów, za wskazanie których sami mielibyśmy do siebie pretensje? Poprzestańmy na tym i pozwólmy sobie powiedzieć kilka słów o tym dziele.

W jedną noc wyśniona i w dzień jeden napisana: to nie jest, jak zazwyczaj, kradzież dokonana na autorze; napisał to dla swojej przyjemności i trochę dla pouczenia swoich współobywateli, ponieważ jest bardzo moralna; styl jest błyskawiczny; brak modnego dowcipu, brak metafizyki, brak nauki, a tym bardziej pięknej bezbożności i filozoficznej śmiałości; tylko małe morderstwo, aby nie zderzyć się z obecnymi gustami, i to wszystko. Wydaje się, że autor uważał, iż mężczyzna, któremu miłość zawróciła w głowie, zasługuje na współczucie; ale gdy ładna kobieta jest w nim zakochana, pieści go, prześladuje, prowadzi i pragnie z całych sił być przez niego kochaną, musi być diabłem.

Wielu Francuzów, którzy się tym nie chwalą, podążało do jaskiń, aby dokonywać ewokacji, co przywoływało brzydkie bestie, krzyczące: Che vuoi? i w odpowiedzi obdarzające ich małym zwierzęciem w wieku od trzynastu do czternastu lat. Uroczy podarunek zostaje przyjęty; kąpiele, ubrania, mody, lakiery, nauczyciele wszelkiego rodzaju, pieniądze, kontrakty, domy, wszystko jest w powietrzu; zwierzę staje się panem, pan staje się zwierzęciem. Eh, ale dlaczego? Bo Francuzi nie są Hiszpanami; bo diabeł jest bardzo sprytny; bo nie zawsze jest tak brzydki, jak się mówi.

I

W dwudziestym piątym roku życia byłem kapitanem gwardii przybocznej króla Neapolu. Często hulaliśmy w gronie kamratów, jak czyni to zwykła młodzież, oddając się grze i miłostkom, póki nastarczyła kiesa, a gdy wyczerpały się środki, z braku czego lepszego filozofowaliśmy na swych kwaterach.

Pewnego wieczoru, kiedyśmy się przy butelczynie wina cypryjskiego i suszonych kasztanach dostatecznie nagadali, rozmowa zeszła na kabałę i kabalistów.

Jeden spośród nas twierdził, iż jest to wiedza istotna, oparta na całkiem pewnych doświadczeniach. Czterej inni, młodsi, twierdzili natomiast, że kabała jest stekiem nonsensów, źródłem matactw, dobrych bądź do oszukiwania łatwowiernych, bądź do zabawiania dzieci.

Najstarszy z nas, z pochodzenia Flamandczyk, kurzył jeno swą lulkę, minę miał roztargnioną i nie odzywał się słowem. Obojętny wyraz twarzy, jego roztargnienie zwróciły mą uwagę pośród hałasu i zgiełku, który nas ogłuszał i nie pozwalał mi brać udziału w dyspucie zbyt bezładnej, aby mogła mnie zaciekawić.

Znajdowaliśmy się w pokoju palacza; noc zapadła, towarzystwo rozeszło się i zostaliśmy we dwóch: ów najstarszy i ja. Gospodarz palił flegmatycznie w dalszym ciągu. Ja zaś wsparłem łokcie na stole i milczałem. Wreszcie towarzysz odezwał się pierwszy.

Młodzieńcze, byłeś przed chwilą świadkiem wielkiej wrzawy. Czemuś nie wmieszał się do sporu?

Wolę bowiem milczeć – odparłem – niźli chwalić lub ganić to, na czym się nie znam. Nie wiem nawet, co oznacza słowo kabała.

Ma ono wielorakie znaczenia – odrzekł. – Nie o nazwę jednak chodzi, lecz o rzecz samą. Czy sądzisz, że istnieć może wiedza ucząca przemiany metali i poddająca duchy władzy naszej?

O duchach, o swoim zaś przede wszystkim, nie wiem nic, z wyjątkiem tego, że pewien jestem jego istnienia. Co zaś tyczy się metalu, znam wartość dukata przy grze w oberży lub gdzie bądź indziej, nie umiałbym jednak twierdzić na pewno ani niczemu zaprzeczyć, gdy mowa o istocie tych lub innych kruszców, o przemianach ich oraz wpływach, którym podlegają.

Młody przyjacielu, podoba mi się bardzo nieświadomość twoja; warta jest tyle, ile uczoność innych, gdyż ty nie błądzisz przynajmniej, jeżeli zaś nie jesteś wtajemniczony, możesz się nim stać. Ująłeś mnie sobą, swym otwartym charakterem i prostotą ducha. Wiem nieco więcej niż inni, przysięgnij mi pod słowem honoru, że zachowasz najściślejszą tajemnicę, obiecaj, iż będziesz postępował rozważnie, a staniesz się uczniem moim.

Wyznanie twoje, drogi Soberano, cieszy mnie bardzo. Ciekawość jest największą namiętnością moją. Wyznam ci, że z przyrodzenia nie czuję skłonności do pospolitych nauk naszych. Zawsze zdawały mi się one nazbyt ograniczone i przeczuwałem tę sferę wyższą poznania, do której przy twojej pomocy wznieść się pragnę. Lecz gdzież jest ten pierwszy klucz do owej wiedzy? Według mniemania głoszonego w dyspucie przez towarzyszy naszych duchy same pouczają nas, czy można związać się z nimi.

Otóż to właśnie, mój Don Alvaro! Nikt wiedzy nie za‑ czerpnie u siebie samego. Co zaś do możliwości obcowania z duchami, to dam ci natychmiast dowód niewątpliwy.

Wygłosiwszy to zdanie, Soberano wypalił lulkę do końca, stuknął nią trzykrotnie, aby wyrzucić resztki popiołu, i położył fajkę na stole tuż koło mnie. Po czym zawołał: „Calde ronie, nabij fajkę, zapal ją i przynieś mi tu”.

Ledwo rozkazał, już spostrzegłem, że fajka znikła, i zanim zdołałem zastanowić się nad przyczyną tego dziwu lub zapytać, kto zacz jest ów Calderon spełniający rozkazy, fajka zapalona powróciła na swe dawne miejsce, a mój towarzysz wznowił swoje zajęcie. Widziałem, że pali nie tyle dla smakowania tytoniu, ile po to, aby się napawać zdumieniem moim. Po czym wstał i rzekł: „Jutro mam służbę dzienną, muszę więc wypocząć. Idź i ty spać, bądź rozsądny, a zobaczymy się jeszcze”.

Wyszedłem, podniecony ciekawością i żądny zaznania tych nowych wieści, których mi Soberano miał udzielić. Widziałem się z nim nazajutrz i podczas dni następnych. Jedno tylko miałem pragnienie; stałem się jego cieniem. Zadawałem mu tysiące pytań: na jedne odpowiadał wymijająco, na inne – tonem wyroczni. Wreszcie zapytałem o religię wyznawaną przez podobnych jemu. „Jest to – odrzekł – religia naturalna”. Zagłębiliśmy się w szczegóły i wtedy zauważyłem, iż zdania jego bardziej odpowiadają skłonnościom moim niźli zasadom; pragnąłem jednak cel zamierzony osiągnąć, przeto nie wolno mi było sprzeciwiać się.

Rozkazujesz duchom – rzekłem mu – ja pragnę także obcować z nimi. Pragnę nade wszystko!

Raptus z ciebie, towarzyszu! Za wcześnie jeszcze! Nie przebyłeś okresu próby! Nie spełniłeś ani jednego z koniecznych warunków, a przecież dopiero wtedy śmiało przystąpić można do owej wzniosłej dziedziny.

Tak? A czy długo czekać muszę?

Ze dwa lata...

W takim razie muszę skwitować ze wszystkiego! – krzyknąłem. – Umarłbym przez ten czas z niecierpliwości!

Soberano, jesteś okrutny! Nie zdajesz sobie widocznie sprawy, jak płomienne jest moje pragnienie... Pali mnie po prostu!

Młodzieńcze, sądziłem, że jesteś rozumniejszy. Zaczynam się lękać i o ciebie, i o siebie samego. Jak to? Chcesz wywoływać duchy bez wszelkich przygotowań?

E, cóż mi się stać może?

Nie mówię, że cię na pewno spotka jakieś nieszczęście. Jeżeli duchy potrafią owładnąć nami, to dzieje się to jedynie za sprawą naszej słabości i małoduszności. Gdyż w gruncie rzeczy stworzeni jesteśmy do rozkazywania innym.

Więc będę im rozkazywał!

Mężne masz serce! Lecz pomyśl, jeżeli stracisz głowę?

Jeżeli w pewnej chwili struchlejesz?...

Gdy o to tylko chodzi, abym się nie bał, to wyzywam je, niech spróbują mnie przestraszyć!

Tak? A gdybyś diabła ujrzał?!

Samego księcia ciemności z piekła wytargałbym za uszy!

Brawo! Jeżeliś taki pewny siebie, możesz spróbować; obiecuję ci moją pomoc. W przyszły piątek będziesz u mnie wraz z dwoma przyjaciółmi moimi na obiedzie i wtedy doprowadzimy całą przygodę do skutku.

II

Działo się to we wtorek. Na żadną schadzkę miłosną nie czekałem nigdy tak niecierpliwie. Nadchodzi wreszcie dzień umówiony. Zastaję u mego kamrata dwie osoby o wyglądzie niezbyt ujmującym. Zjadamy obiad, rozmawiając o rzeczach obojętnych.

Po obiedzie proponuje ktoś przechadzkę pieszo do ruin Portici. Idziemy, przychodzimy na miejsce. Te szczątki najwspanialszych budowli, rozsypane, zburzone, rozrzucone, jeżyną zarosłe, budzą w fantazji mojej niezwykłe obrazy.

„Oto – powiadam sobie – przemoc czasu nad dziełem dumy i pracy ludzkiej”.

Wkraczamy na ruiny i wreszcie po gruzach i zwaliskach prawie po omacku dotarliśmy do miejsca tak ciemnego, że ani promyk światła z zewnątrz przeniknąć doń nie mógł.

Towarzysz mój prowadził mnie za ramię. Nagle przystaje i zatrzymuje mnie. Wtedy jeden z nieznajomych krzesa ogień i zapala ogarek. Miejsce, w którym byliśmy, rozjaśnia się nieco, spostrzegam, że znajdujemy się pod dość dobrze zachowanym sklepieniem o dwudziestu pięciu stopach obwodu, skąd cztery wyjścia prowadzą. Zachowujemy najgłębsze milczenie. Trzciną, która służyła mu za podporę w drodze, zakreśla towarzysz mój koło na miękkim piasku pokrywającym ziemię, następnie rysuje kilka niezrozumiałych znaków i wychodzi z koła.

Wejdź do tego pentagramu, mój śmiałku – rzekł do mnie – i nie wychodź przed otrzymaniem dostatecznych rękojmi.

Wytłumacz lepiej, jakież to mają być rękojmie?

Gdy wszystko rozkazom twym podlegać będzie. Lecz pamiętaj, narazisz się na największe niebezpieczeństwo, jeżeli przedtem ze strachu uczynisz jakiś krok fałszywy.

Co mówiąc, daje formułkę wywołania zaklęcia; krótką, dobitną, przeplataną pewnymi słowy, których nigdy nie zapomnę.

Zaklęcie to – powiada – wygłoś śmiało, a potem trzykrotnie zawołaj wyraźnie: „Belzebubie!”. Przede wszystkim nie zapomnij, coś mi obiecał!

Przypomniałem sobie, żem się przechwalał, iż diabła za uszy wytargam.

Dotrzymam słowa – odparłem – chcąc uniknąć zarzutu przechwałki.

Życzymy ci tedy powodzenia – powiada – a kiedy będziesz gotów, daj nam znać. Stoisz na wprost drzwi, za którymi nas znajdziesz.

Po czym wychodzą.

Nigdy chyba żaden fanfaron w gorszym nie znalazł się położeniu. Była chwila, kiedym chciał ich przywołać z powrotem. Lecz zbyt wiele znieść bym musiał wstydu. Poza tym równałoby się to straceniu nadziei na wszystko. Stanąłem więc mocno na miejscu i namyślałem się przez chwilę.

„Chcieli mi strachu napędzić – rzekłem – i przekonać się, czy nie jestem tchórzem. Ci, którzy chcą mnie wypróbować, stoją o dwa kroki stąd, muszę się mieć na baczności, gdyż może być, że podczas wymawiania zaklęcia popróbują przerazić mnie. Trzymajmy się! Kiepskim żartownisiom od powiedzmy żartem”.

Krótko trwało to rozmyślanie przerywane krzykiem sów i puchaczy zamieszkujących okolicę i samą pieczarę, lecz dodało mi nieco otuchy. Stoję mocno w nogach osadzony, głosem jasnym i podniesionym wymawiam formułę zaklęcia i naśladując jego brzmienie, trzykrotnie wołam w krótkich odstępach: „Belzebubie!”.

Dreszcz przejął mnie na wskroś, włosy zjeżyły się na głowie.

Nagle, kiedy właśnie skończyłem, w sklepieniu naprzeciw mnie otwiera się na oścież okno. Strumień światła, jaskrawszego niż dzienne, wypływa przez otwór, w którym znajduje się łeb potwornego zarówno przez rozmiary, jak i samą postać wielbłąda. Uszy zwłaszcza – nadmiernie wielkie. Ohydne widmo otwiera gębę i odzywa się głosem odpowiadającym całości zjawy: Che vuoi? Całe sklepienie, wszystkie jaskinie okoliczne huczą, jakby się echem ścigały: Che vuoi?

Nie potrafię opisać sytuacji, w jakiej się znalazłem, ani wytłumaczyć, co właściwie podtrzymało mą odwagę, iż nie straciłem przytomności na widok tej zjawy i wśród straszliwego huku grzmiącego w uszach moich. Poczułem, że muszę zebrać wszystkie siły – pot zimny mógł je osłabić. Wytężyłem całą moc. Wielka musi być dusza ludzka i przedziwną posiadać odporność. Mnóstwo uczuć, obrazów i myśli obudziło się w sercu moim, przemknęło przez umysł i wraz podziałało na mnie. Nastąpiło przesilenie, opanowałem trwogę. Utkwiłem w widmie wzrok nieustraszony.

A ty czego chcesz, zuchwalcze, który się w tak ohydnej pojawiasz postaci?

Widmo przez chwilę zwleka z odpowiedzią.

Wołałeś mnie – mówi wreszcie głosem nieco przyciszonym.

Czy niewolnik – powiadam – przerazić chce pana swego? Jeżeli przyszedłeś po moje rozkazy, ukaż się w odpowiedniejszej postaci i przemawiaj pokorniej.

Mistrzu – odpowiada widmo – w jakiej mam zjawić się postaci, abym zadowolił swego pana?

„Pies” – pomyślałem natychmiast, a przeto rzekłem:

„Przyjdź jako piesek!”. Ledwo zdążyłem rozkazać, a już potworny wielbłąd wydłużył gardziel na szesnaście stóp, głowę opuścił aż na środek sali i wypluł białego pieska z miękką błyszczącą sierścią i zwisającymi aż do ziemi uszami.

Okno znów się zamyka, cała poprzednia zjawa znika i pod sklepieniem, w miarę oświetlonym, zostajemy tylko ja i pies.

Skacząc i kręcąc ogonem, biega po nakreślonym kole.

Mistrzu – odzywa się piesek – chciałbym polizać stopy twoje, lecz odpycha mnie ten krąg straszliwy, który cię otacza. Zdobywam się na odwagę, wychodzę z koła i wyciągam nogę; pies liże ją. Chcę chwycić go za uszy, a on kładzie się

na grzbiecie, jak gdyby się łasił. Spostrzegam, że to suczka.

Wstań – mówię mu – przebaczam ci. Widzisz, jestem w towarzystwie, panowie ci czekają na mnie nieopodal, byli na spacerze, są pewno głodni i spragnieni; chciałbym ich uraczyć małą przekąską. Muszę mieć owoce, konserwy, lody i greckie wina. Zrozumiano? Zapal lampy i udekoruj salę, bez przepychu, lecz przyzwoicie. Przed końcem uczty zjawisz się tu jako pierwszorzędna śpiewaczka z harfą. Dam ci znać, kiedy masz się pojawić. Pamiętaj! Zagraj rolę swą bez zarzutu, śpiewaj z uczuciem i zachowuj się godnie i powściągliwie.

Będę posłuszna, mistrzu, lecz pod jakim warunkiem?...

Pod warunkiem że masz słuchać, niewolniku. Usłuchaj bez szemrania lub...

Nie znasz mnie, mistrzu! Inaczej nie traktowałbyś mnie tak surowo. Jedynym warunkiem, jaki mógłbym dodać, jest: ułagodzić cię i przypodobać się tobie.

Zanim jeszcze skończył, ledwo zdołałem się obejrzeć, rozkazy moje były już wykonane; zmiana dekoracji nastąpiła szybciej niż w operze. Mury sklepienia, przedtem czarne, wilgotne i omszone, nabrały miłych barw i przyjemnych kształtów. Była to sala marmurowa koloru jaspisu, wsparta na kolumnach. Osiem kryształowych żyrandoli, po trzy świece w każdym, rozlewało żywe i równomierne światło.

III

Po chwili zjawia się stół i bufet obładowany całkowitą zastawą do naszej uczty; najrzadsze owoce, najwyszukańsze słodycze i smakołyki. Porcelana użyta do biesiady pochodziła z Japonii.

Suczka w tysiącznych podskokach biegała po sali, łasząc się do mnie, jak gdyby chciała przyśpieszyć pracę i zapytać mnie, czy jestem zadowolony.

„Biondetto – rzekłem – świetnie! Włóż teraz liberię i powiedz tym panom znajdującym się w pobliżu, że czekam na nich i że nakryto do stołu”.

Ledwo odwróciłem wzrok, gdy ujrzałem zgrabnie przybranego pazia w mojej liberii, z zapaloną pochodnią w ręku. Wraca po chwili, prowadząc za sobą towarzysza mego: owego Flamandczyka i dwóch przyjaciół jego.

Przewidując wprawdzie coś niezwykłego przez samo zjawienie się zapraszającego pazia, towarzysze moi nie mogli jednak spodziewać się, że do tego stopnia zmieni się miejsce, w którym mnie zostawili. Gdyby nie to, że myśli miałem zbytnio zajęte, zdziwienie ich bardziej by mnie ubawiło. Wyraziło się ono naprzód w okrzyku, potem odmalowało się na twarzach, świadczyło o nim wreszcie całe zachowanie.

„Panowie – rzekłem – przez wzgląd na mnie odbyliście ten długi spacer, tyleż drogi pozostaje nam jeszcze, aby dojść do Neapolu; sądziłem więc, że nie pogardzicie tym skromnym posiłkiem i zechcecie mi łaskawie wybaczyć mały wybór oraz brak obfitości w tej przygotowanej naprędce kolacyjce’’. Nonszalancja moja wprawiła ich bodaj w większe jeszcze zdumienie niż zmiana dekoracji i widok wykwintnej uczty, do której ich zapraszałem. Zauważyłem to i, zdecydowany zakończyć rychło przygodę, której w głębi ducha nie dowierzałem, pragnąłem jak najbardziej ją wykorzystać, wysilając się na wesołość stanowiącą główny rys mego charakteru.

Nalegałem na nich, aby zajęli miejsca przy stole. Paź przysunął krzesła z podziwu godną bystrością. Siedliśmy. Napełniłem kielichy i rozdzieliłem owoce. Lecz ja jeden tylko mówiłem i jadłem, usta gości moich otwarte były tylko ze zdumienia. Namówiłem ich wreszcie do napoczęcia owoców; uczynili to, widząc niefrasobliwość moją. Wznoszę zdrowie najładniejszej kurtyzany: Neapolu. Wychylamy je. Opowiadam o nowej operze i o przebywającej tu od niedawna rzymskiej improwizatorce, której talent wywołał podziw na królewskim dworze. Zaczynam mówić o sztukach pięknych, o muzyce i rzeźbie, przy sposobności chwalę kilka posągów marmurowych zdobiących salę. Na miejsce opróżnionej butelki zjawia się pełna, lepsza. Paź z pomnożoną gorliwością nie ustaje w obsługiwaniu ani na chwilę. Ukradkiem rzucam nań spojrzenie. Mam wrażenie, że to bóg miłości w przebraniu pazia. Towarzysze mej przygody obrzucają go także skrycie spojrzeniami pełnymi zdumienia, rozkoszy i niepokoju. Monotonia tego położenia zaczyna mi się nie podobać. Spostrzegam, że czas ją przerwać. „Biondetto – mówię do pazia – signora Fiorentina przyrzekła mi udzielić kilku chwil. Zobacz, czy już przyszła”. Biondetto wybiega z pokoju.

Goście moi nie zdążyli nawet dać wyrazu swemu zdumieniu z powodu tego zadziwiającego polecenia, gdy drzwi sali otwierają się i wchodzi Fiorentina, trzymając w ręku harfę. Ubrana była w elegancką, lecz skromną sukienkę i kapelusz podróżny. Oczy jej zasłonięte były przejrzystym woalem. Stawia harfę przy sobie i wita obecnych z gracją i swobodą.

„Don Alvaro – mówi – nie wiedziałam, że będziesz w towarzystwie, w przeciwnym razie ubrałabym się inaczej. Panowie zechcą wybaczyć podróżniczce, że zjawia się w takim stroju”... Siada, my zaś jeden przez drugiego częstujemy ją resztkami naszej skromnej wieczerzy, których ona kosztuje przez grzeczność.

Więc pani tylko przejazdem w Neapolu? – pytam. – Czy nie można by pani zatrzymać tutaj?

Nie mogę, signorze. Dawniej zawarty kontrakt zmusza mnie do tego: podczas ostatniego karnawału w Wenecji okazano mi tyle uprzejmości, że musiałam obiecać, iż wrócę. Nawet zadatek wzięłam. Gdyby nie to, dałabym się skusić korzystnym propozycjom czynionym mi przez tutejszy dwór oraz nadziei powodzenia u szlachty neapolitańskiej, która w Italii przoduje w doskonałym smaku.

Obydwaj neapolitańczycy kłaniają się, dziękując za uznanie. Cała ta scena wydaje im się tak prawdziwa, że gotowi są przetrzeć sobie oczy, aby przekonać się, czy czasem nie śnią. Nalegam, aby artystka pokazała nam próbę swego talentu; powiada, że jest przeziębiona i zmęczona. Lęka się zresztą, że doznamy rozczarowania.

Wreszcie zdecydowała się na odśpiewanie recitativo z akompaniamentem i końcowej arii patetycznej z trzeciego aktu opery, w której ma debiutować.

Chwyta za harfę i bierze na niej kilka tonów małą, wydłużoną, miękką, białą jednocześnie i różaną dłonią, której palce zaokrąglały się w przedziwnie foremne paznokcie. Byliśmy zachwyceni niczym podczas najpiękniejszego koncertu.

Dama śpiewa. Niepodobna sobie wyobrazić więcej głosu, duszy i wyrazu w śpiewie. Trudno dać więcej przy tak nieznacznym wysiłku. Byłem do głębi serca wzruszony i zapomniałem nieomal, żem sam stworzył to urocze zadziwiają‑ ce zjawisko. Do mnie zwrócone były czułe słowa i dźwięki jej śpiewu. Słodkie, niewysłowione, przenikające płomienie jej spojrzeń przeszywały woal. Ach, te oczy nie były mi obce! I kiedy wreszcie, na ile mi woal pozwolił na to, uchwyciłem wzrokiem rysy jej twarzy, poznałem we Fiorentinie szelmę Biondetta! Lecz strój niewieści uwydatniał bardziej niż liberia pazia elegancję i wdzięk całej postaci.

Kiedy skończyła śpiewać, nie poszczędziliśmy jej zasłużonych pochwał. Chciałem ją skłonić do zaśpiewania jakiejś wesołej piosneczki, aby mieć sposobność podziwiania skali jej talentu, lecz odmówiła, tłumacząc się, iż w tym nastroju nie wywiązałaby się dobrze z zadania.

„Zresztą – dodała – panowie zauważyli pewno, z jakim wysiłkiem spełniłam ich żądanie. Głos mój jest jakby mato‑ wy, odbiły się na nim niewygody podróży. Panowie wiedzą, że dziś nocą wyjeżdżam. Korzystam z wynajętego powozu, muszę więc stosować się do godziny odjazdu. Proszę zatem uprzejmie wybaczyć mi i pozwolić odejść”. Co mówiąc, wstaje i chce ująć harfę. Wyręczam ją, odprowadzam do drzwi, którymi weszła, i wracam do towarzyszy.

Powinienem był wzbudzić wesołość, lecz dostrzegłem zmieszanie na ich twarzach. Uciekłem się do wina cypryjskiego, okazało się pyszne, przywróciło mi siły i przytomność umysłu. Podwoiłem miarę. A że stawało się późno, rozkazałem paziowi, który znów objął wartę za krzesłem, aby sprowadził karocę. Biondetto wybiega natychmiast spełnić me rozkazy.

Czy masz tutaj karocę? – pyta Soberano.

Tak jest – odpowiadam – kazałem zajechać, sądziłem bowiem, że w razie gdyby wyprawa nasza przedłużyła się nieco, nie będziecie się sprzeciwiać wygodnej przejażdżce powrotnej. Wypijmy więc po jednym; i tak nie narazimy się na niebezpieczeństwo potknięcia się w drodze.

W tej samej chwili wraca paź w towarzystwie dwóch rosłych lokajów przybranych w barwy moje.

Don Alvaro – rzecze Biondetto – nie mogłem aż tutaj sprowadzić karocy; stoi ona niedaleko, tuż przy ruinach otaczających tę miejscowość.

Powstajemy tedy. Biondetto i służba kroczą na przedzie, my za nimi.

Nie mogliśmy rzędem we czterech chodzić pomiędzy strzaskanymi cokołami i kolumnami. Soberano, który sam jeden znajdował się u mego boku, uścisnął mi dłoń.

Dziękuję ci, przyjacielu, za tę ucztę wspaniałą – rzekł.

Będzie cię ona dużo kosztować.

Przyjacielu – odpowiadam – szczęśliwy jestem, jeżeliś z niej zadowolony. Niechaj ile chce, kosztuje!

Podchodzimy do karocy i znajdujemy jeszcze dwoje służby: woźnicę, pocztyliona i najwygodniejszy, jakiego sobie tylko życzyć można, pojazd. Czynię honory przy wsiadaniu i ruszamy bez trudu w stronę Neapolu.