Czerń Rubinu - Max Klaudia - ebook + książka
NOWOŚĆ

Czerń Rubinu ebook

Max Klaudia

0,0

101 osób interesuje się tą książką

Opis

"Zniknęła zimna jak stal szarość, którą otaczała klarowna biel. Przez ułamek sekundy spoglądałam w połyskujące własnym światłem obsydiany, jakby swoją głębią zachłannie zagarniały całą ciemność wokół nas".

Przeznaczenia nie da się oszukać – nawet jeśli skryjesz się w najgłębszych czeluściach piekła. Luiza Dot, studentka psychologii, przekonuje się o tym, gdy jeden wieczór na plaży znika z jej pamięci, a ktoś zaczyna ją śledzić. Wkrótce odkrywa, że w jej życiu nic nie jest takie, jak się wydaje.
Atmosferę tajemnicy i niepokoju potęguje nowy wykładowca – Dawid Drwal. To człowiek, który bardziej przypomina wojownika niż uczonego, a jego obecność sprowadza Luizę na niebezpieczną ścieżkę.
Czy w świecie, w którym wizja Dantego staje się rzeczywistością, można odnaleźć miłość równie silną co przeznaczenie?

Brzmi jak początek historii, której nigdy nie zapomnisz.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 609

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Prolog

Czerwcowe południe rozpieszczało przechodniów miejskiego parku. Matki wraz z radośnie gaworzącymi dziećmi spacerowały po kwiecistych alejkach, a młodzież z pobliskiej szkoły wylegiwała się na kolorowych bluzach, przyjmując dawki ostatniego wiosennego słońca. Starsza para skryła się w cieniu drzewa i usiadła na ławce, a ich jamnik o podpalanym umaszczeniu położył się obok nich, z wdzięcznością chłepcząc wodę w srebrnej miseczce.

Wyjątkowo ciepły dzień był zapowiedzią gorącego lata.

Lekki powiew wiatru zakołysał długimi, czarnymi włosami kobiety. Wojowniczka założyła ramię na drewniane oparcie siedziska i zerknęła na kaczki, które leniwie pływały po miejskim stawie. Zaledwie niewielka przestrzeń soczyście zielonej trawy oddzielała ją od tego widoku.

Sara założyła nogę na nogę, a kwiecista sukienka z długim rozcięciem odsłoniła silne udo. Niewątpliwie olśniewała swoim pięknem, ale to jej osobowość przyciągała do niej, niczym magnes, niczego nieświadome ofiary. Ramiona okryła dżinsową kurtką z podwiniętymi rękawami, a zwodniczo delikatne nadgarstki zdobiły szerokie, czarne bransoletki. W ręku trzymała książkę, do której lektury co jakiś czas wracała, ale tak naprawdę z uwagą obserwowała otoczenie.

W jej kierunku zbliżała się niska, urodziwa w swojej delikatności kobieta. Krótkie, brązowe włosy podkreślały szczupłą twarz, zielone oczy rozświetlały duszę każdego, na kogo spojrzała. Drobne ciało przykrywały biała koszula i czarne, szerokie spodnie, a lakierowane szpilki wybijały melodyjny rytm jej kroków. Zatrzymała się przy drewnianej ławce i spojrzała na brunetkę.

– Weronika… – mówiąc to, Sara wstała i objęła serdecznie przyjaciółkę.

– Przepraszam, że wyrwałam cię z domu.

Nowo przybyła uśmiechnęła się delikatnie jak anioł. Sara dostrzegła smutek w oczach wieloletniej powierniczki i natychmiast ujęła spoconą ze stresu rękę.

– Wera, co się stało? – Kobieta potrząsnęła delikatnie głową, unikając odpowiedzi. – Wojowniczko?

– Przejdziemy się?

Stanowiły istny kontrast. Wysoka, czarnowłosa Sara w długiej do ziemi, kolorowej kreacji, idealnie podkreślającej wcięcie w talii i niewielki biust, oraz niższa Weronika, która obszerną koszulą i spodniami zasłaniała zgrabne ciało. Sara pewna siebie i zadziorna, Weronika skryta i niepozorna. Szły w ciszy, wsłuchując się w zgrany rytm ich kroków. Po kilku minutach spaceru dotarły do skromniejszej części parku, gdzie mogły liczyć na spokój. Jedynie co jakiś czas przechodził obok nich pojedynczy pieszy.

Sara nie chciała naciskać, ale wyraźnie czuła, że coś dręczy młodszą Wojowniczkę. Znały się od dziecka, praktycznie wychowywały się razem, uczyły i trenowały. Rozumiały się bez słów jak bratnie dusze, dlatego wiedziała, że musi cierpliwie czekać na ruch przyjaciółki.

Stanęły na białym mostku, ozdabiającym alejkę w parku, a Weronika, nie zważając na długie rękawy, oparła przedramiona o żeliwną barierkę. Sara uniosła brew na ten widok i mruknęła niczym matka karcące niesforne dziecko:

– Pobrudzisz koszulę.

Weronika zerknęła na żółtą plamę na delikatnym materiale i westchnęła:

– Trudno. – Rozejrzała się wokół i wyznała na wydechu: – Saro, mam problem.

Czarnowłosa spoglądała wyczekująco na przyjaciółkę. Weronika biła się z myślami, próbując ubrać w słowa to, co chciała wyjawić. To była kolejna różnica między nimi. Sara nigdy nie oszczędzała rozmówcy i mówiła wszystko, co leżało jej na sercu, nie skąpiąc brutalnej szczerości. Natomiast Weronika zawsze próbowała okazać swoje troski i uczucia za pomocą elokwentnych wyrażeń, starając się jak najmniej zranić innych. Sara nie znała drugiej tak kulturalnej kobiety, a biorąc pod uwagę ich codzienne życie, był to niesamowity wyczyn.

– Mam wytrząsnąć to z ciebie czy sama powiesz? – burknęła w końcu Sara, tracąc cierpliwość.

– Tylko nie krzycz na mnie, nie lubię tego.

– Mów, no już.

Wojowniczka bała się coraz bardziej tego, co usłyszy. Weronika ostatnio dziwnie się zachowywała. Widywały się rzadko, ale podczas spotkań była nieobecna duchem i zamyślona, co zupełnie nie pasowało do ułożonej i stąpającej twardo po ziemi kobiety.

Wera odetchnęła jeszcze raz i spojrzała przed siebie.

– Jestem w ciąży.

– Słucham?

– Jestem w ciąży – powtórzyła niepewnie. – Czwarty tydzień.

Weronika pisnęła z zaskoczenia, gdy Sara objęła ją i pocałowała w policzek.

– Gratuluję! To cudownie! – Sara klasnęła w dłonie. – Cieszę się!

– Cicho… Nie krzycz, wariatko!

Sara nagle spoważniała i popatrzyła na nią uważnie.

– Czekaj, moment. Znam ojca? – Weronika skrzywiła się nieznacznie, najwidoczniej pytanie nie należało do tych łatwych. – Wera, kto jest ojcem?

– Nie możesz cieszyć się ze mną…?

– Cieszę się, oczywiście. Kto jest ojcem?

Weronika rozejrzała się wokół, by sprawdzić, czy nikt nie podsłuchuje ich rozmowy.

– Wiktor – szepnęła.

Oczy Sary pociemniały, intensywna czerń przebijała się przez szare tęczówki.

– Słucham?! Żartujesz sobie?!

– Nie. Sara zrozum…

– Ale jak? Jakim cudem?

Weronika przewróciła oczami i prychnęła z rozdrażnieniem:

– Mam ci tłumaczyć, jak się robi dzieci? Litości.

– Nie o to mi chodzi. Chociaż to byłoby ciekawe… Po prostu nie sądziłam, że jest to możliwe. W sensie… Weronika, czy wiesz, co narobiłaś?

Kobieta uśmiechnęła się smutno i wykonała gest, jakby chciała położyć drobną dłoń na podbrzuszu, ale w ostatnim momencie się powstrzymała. Obawiała się pokazywać swój stan i Sara całkowicie rozumiała jej decyzję. Pociągnęła ją delikatnie za ramię, zmuszając do dalszego spaceru.

– Chodź, nie powinnyśmy stać w miejscu. – Idąc, trzymały się za ręce. – Wera…

– Sara, nie wiem, co mam powiedzieć. Naprawdę nie wiem. Zakochałam się w nim, wkopałam się po uszy. Nie wiedziałam, że mogłabym… Nie spodziewałam się tego. Nie wiem, co robić…

– O czym ty mówisz? – Sara zatrzymała się gwałtownie. – Chyba nie myślisz o usunięciu ciąży?

Weronika była na skraju załamania, a kształtne usta drżały od powstrzymywanego płaczu.

– Nie, nie mogłabym. To moje dziecko… Nasze dziecko.

– On wie? – Sara wolała nie wymawiać tego imienia. – Wera, powiedziałaś mu?

– Jeszcze nie, to do ciebie od razu zadzwoniłam. Co mam zrobić? Przecież… A jeśli on nie chce mieć dzieci? Jeśli odejdzie?

– Dzisiaj do niego pójdziesz i wszystko mu wyznasz. – Sara ujęła twarz przyjaciółki w dłonie i posmutniała na widok łez błyszczących w zielonych oczach. – Nie wierzę, że cię odrzuci. To… – wskazała delikatnym ruchem głowy na jej brzuch – jest cud. Od wieków nie słyszano o współpracy obu stron, a co dopiero o romansie. A jego efekty… Wiesz, że to nie jest fizycznie możliwe. To jest cud. Masz w sobie cud.

– Cud, który każdy będzie chciał zdobyć do własnych celów albo zabić. – Weronika zamknęła oczy. – Przecież ona będzie taka potężna…

– Ona? – Sara popatrzyła zdziwiona na przyjaciółkę. – Jak to: ona? Przecież to czwarty tydzień.

– Mam wizje.

– Powtórz.

– Odkąd jestem w ciąży, mam wizje. I wiesz dokładnie, że nie są moje, tylko jej.

– Jak to możliwe?

Trzask gałęzi obudził instynkt Sary, która odwróciła się gwałtownie, zasłaniając przyjaciółkę własnym ciałem. Weronika stanęła do niej plecami, chroniąc tyły swojej partnerki, chociaż to przed ciemnowłosą czaiło się jedyne zagrożenie.

Wysoki mężczyzna, ubrany w obcisłe skóry, uśmiechał się paskudnie. Otaczające ich drzewa zasłaniały widok ciekawskich oczu na długie sztylety, znajdujące się w masywnych dłoniach intruza. Sara od razu zrozumiała, że niepotrzebnie zeszły z głównej alejki, wśród ludzi byłyby o wiele bezpieczniejsze.

– Nie powinnaś jej bronić – wycharczał głosem, który odmalował się dreszczem obrzydzenia na ramionach Wojowniczki. – Wynaturzenie w jej ciele nie może ujrzeć światła dziennego.

– Patryk. Nigdy cię nie lubiłam – odparła Sara z jadowitą słodyczą. – I nie sądziłam, że z każdym słowem mogę lubić coraz mniej.

Mężczyzna spojrzał lubieżnie na smukłe ciało, zatrzymując się wzrokiem na wysuniętej spod sukienki nodze.

– Za to ty mi się zawsze podobałaś…

Podszedł do Sary, która przesunęła przyjaciółkę kilka kroków w tył. Delikatnym ruchem nadgarstka nakazała jej skierować się w swoją stronę.

– Jak skończę z twoją małą przyjaciółką, to zajmę się tobą. Tym razem mąż ci nie pomoże – wychrypiał.

– Dlaczego tu jesteś? – Sara gorączkowo próbowała wymyślić plan ucieczki tak, aby nie pozostawić żadnych świadków. – Ktoś o tym wie?

– Nie, idiotko. – Iskierka nadziei zatliła się w sercu kobiety. – Dlaczego miałbym dzielić się bohaterstwem? Wyobrażasz to sobie? Wojownik, który pozbył się pieprzonego mieszańca zagnieżdżonego w ciele zdradzieckiej kurwy… A przy okazji zabawię się z największą suką w oddziale.

Rzucił się na nią, ale Sara była przygotowana na ten ruch. Błyskawicznie sięgnęła do kabury na prawym udzie i chwyciła nóż, raniąc Patryka w przedramię. Powaliła go celnym kopniakiem, ale gdy próbowała trafić rękojeścią broni w jego skroń, Wojownik wykręcił jej nadgarstek z taką siłą, że runęła na ziemię. Zaciśnięte na szyi palce odbierały oddech. W ich kierunku zbliżała się Weronika, a srebrne ostrze zamigotało w dłoni kobiety.

Sara nie mogła pozwolić, by jej przyjaciółka wmieszała się w potyczkę.

Uderzenie w łokcie napastnika wyswobodziło ją, dzięki czemu mogła opleść masywną szyję silnymi udami. Twarz mężczyzny powoli siniała, ale mimo to podniósł Sarę i rzucił nią ponownie o ziemię. Ból rozlał się po jej całym ciele, a w płucach zabrakło powietrza, przed oczami poczerniało od uderzenia. Zamroczona, zmusiła się do poruszenia obolałych mięśni.

Stanęła na kolanach i obserwowała, jak Patryk wybija broń z dłoni Weroniki i przyciąga ją do siebie, ostrze noża przyciskając niebezpiecznie blisko jej gardła. Sara z ulgą zauważyła, że umieścił je dość daleko od tętnicy szyjnej. Nie chciał jej zabić, ktoś taki jak Patryk nie pomyliłby się, a ona miała szansę zaatakować, nie narażając Weroniki.

Nagle zza pleców Wojownika wyłoniła się potężna postać, a czerwone oczy rozbłysły gniewnie. Sara rzuciła się w stronę Weroniki i wyrwała ją z objęć napastnika w tym samym momencie, gdy Wiktor chwycił mężczyznę i jednym ruchem skręcił mu kark. Zasłoniła własnym ciałem przyjaciółkę, chroniąc ją przed ewentualnym rykoszetem sztyletu i przed okropnym widokiem upadającego bezwładnie ciała. Weronika nie mogła być narażona na takie obrazy, nawet jeśli była świetną Wojowniczką.

– Weronika?

Wiktor uklęknął obok, a szerokie ramiona przesłoniły zagajnik, w którym doszło do tragicznego spotkania.

– Zajmij się nią – wyszeptała Sara, zerkając błagalnie na mężczyznę. Jego czerwone oczy zamieniły się w piękny odcień błękitu. – Opiekuj się nią. Musicie uciekać.

– Saro, nie… – Weronika próbowała coś powiedzieć.

– Posłuchaj mnie – mówiąc to, spojrzała na przyjaciółkę, która doskonale widziała czerń oczu Sary. – Musisz mi obiecać, że uciekniecie. Wiktorze… Zabierz ją stąd. Tu nie jest bezpiecznie.

Sara domyśliła się, że Wiktor zna prawdę. Pojawił się tu, żeby chronić swoją ukochaną i ich dziecko. Ufała mu, instynktownie czuła, że może powierzyć mu życie swojej przyjaciółki.

– Sara, nie mogę…

– Wojowniczko. – Jeden zwrot przyciągnął uwagę kobiety. – Obiecuję ci, że wasze dziecko będzie bezpieczne. Przysięgam, że zrobię wszystko, by je chronić. Zaufaj mi. – Ścisnęła dłoń przyjaciółki. – Ale musicie się ukryć. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, obiecuję. – W oczach Sary pojawiły się łzy. – Uciekajcie.

Rozdział 1

Luiza

– Zachciało mi się psychologii! – rzuciłam w eter, przeklinając w duchu dzień, w którym zdecydowałam się na ten bezsensowny krok.

Nadużywanie klawisza cofania podczas pisania nie pomaga. Pisania czegokolwiek. Szczególnie gdy w głowie jest natłok myśli, który nie sposób przelać na papier… Albo na ekran komputera w ostateczności. Irytujący brak skupienia nie posuwał mojej pracy nawet o linijkę ku końcowi. Po kolejnej minucie i dodatkowych nerwowych uderzeniach w klawisze ze złością zatrzasnęłam laptop.

Huk przywołał potwora.

Znowu mnie zaatakował… Ten nieznośny ból w okolicy skroni. Ani prochy, ani separacja od światła nie miały z nim szans, jedynie dotyk przynosił chwilową ulgę. Ukryłam twarz w dłoniach, jednocześnie opierając łokcie o blat stołu. Pulsowanie nasilało się, z każdą sekundą powodując coraz większe mdłości i zawroty. Oddychałam głęboko i spokojnie, tak jak nauczyło mnie doświadczenie. To był jedyny sposób na przetrwanie ataku.

Każdego rodzaju ataku.

Szum laptopa. Krople deszczu, które mamiły melodią wygrywaną na parapecie. Skrzypienie podłogi u sąsiadów… W bloku każdy dźwięk rozchodził się po wszystkich mieszkaniach, nic nie mogło się ukryć wśród czterech ścian. Jednak dopiero od kilku lat poznawałam uroki… normalności.

Potrząsnęłam głową. Pogrążanie się we wspomnieniach nie miało sensu. Najważniejsze było pozbycie się uporczywego bólu. Odsunęłam opadające na twarz włosy i rozpoczęłam delikatny masaż skroni. W powietrzu uniósł się zapach pokrzywowego szamponu, kosmyki łaskotały moje palce, a ja coraz bardziej zanurzałam się w ukojeniu, które przyniósł mi niewinny dotyk. Nawet dźwięk coraz gęściej padającego deszczu relaksował zmysły, zamiast przywoływać przeszłość. Mimo wszystko, chyba jako jedna z nielicznych, uwielbiałam szklaną pogodę, która w tym roku zaskoczyła nas z końcem września.

Ból głowy trochę zelżał, więc wstałam ostrożnie, podtrzymując się blatu biurka, i skierowałam się do niewielkiej łazienki. Ciemnoniebieskie kafelki pochłaniały światło żarówki i kontrastowały z białymi meblami. Pochyliłam się nad umywalką, ochlapując rozgrzane policzki chłodną wodą. Orzeźwienie pomogło mi na tyle, bym mogła bez obaw przejrzeć się w okrągłym lustrze.

Owalną twarz okalały włosy o zimnym odcieniu brązu. Czerwone plamy, przebijające się przez makijaż, świadczyły o wyczerpaniu organizmu. Podążałam wzrokiem za niesforną kroplą, która kończyła swoją podróż na delikatnie rozchylonych ustach. Podobno ich kącik unosił się lekko, gdy się uśmiechałam. Wielokrotnie to słyszałam, chociaż sama nigdy tego nie zauważyłam. Nienawidziłam przeglądać się w lustrze, zbyt wiele razy byłam do tego zmuszona w poprzednim życiu, a widok nie był godny zapamiętania. Do robienia mi zdjęć również nie dopuszczałam, nauczyłam się sprawnie unikać obiektywu aparatu i kamer.

Błyszczące, niebieskie oczy skanowały własne odbicie w gładkiej tafli. Zawsze lśniły podczas ataków, jakby dodatkowo rozpalała je gorączka. Kontrastowały ze śniadą karnacją, a długie rzęsy rzucały cienie, tworząc mroczną obwódkę wokół oczu, co jeszcze bardziej podkreślało opalizujący kolor tęczówek. Jednak nawet iskry powoli znikały, ustępując chłodowi oceanu.

W końcu serce się uspokoiło, a oddech wyrównał. Odetchnęłam z ulgą, resetując wyimaginowany stoper, który odliczał czas do kolejnego epizodu. Od ostatniego minęły trzy dni, dwie godziny i czternaście minut, miałam nadzieję, że tym razem będę mieć więcej czasu.

Wyszłam z łazienki, zarzucając ręcznik na wieszak przy drzwiach. Myśli wyciszały się, padający deszcz stał się mi obojętny, odgłosy sąsiadów nie wzbudzały niepokoju. Zameldowałam się w kuchni, sięgnęłam po wodę w butelce i zapatrzyłam się w okno wychodzące na plac zabaw. Dotarła do mnie cicha melodia płynąca od Agnieszki, nastolatki mieszkającej piętro niżej, która jak co wieczór ćwiczyła grę na pianinie. Wsłuchując się w kojące nuty, popijałam wodę i przyglądałam się podwórzu przed blokiem.

Wiatr nadal był silny. Wściekle kołysał drzewami, bujał huśtawką niczym w tandetnym horrorze, ktoś przemknął z samochodu do klatki, by jak najszybciej schować się przed opadem z ciemnych chmur. Krople spływały po oknie, uderzając w nie coraz mocniej, wybijając rytm współpracujący z melodią instrumentu.

Zapadłam w trans. Wspomnienia rozpoczęły samowolną i bezmyślną wędrówkę, po chwili zakotwiczając się w wydarzeniu, które usilnie próbowało wypłynąć na powierzchnię.

Miesiąc wcześniej

W oddali malowało się molo, a zachodzące, sierpniowe słońce skropiło drewniane deski ostatnimi ciepłymi promieniami. Roześmiana rodzina biegła w stronę hotelu, jakby próbowała dogonić pełznący po piasku cień. A ja nadal spacerowałam wzdłuż morza, wsłuchując się w jego piosenkę i obserwując mewy pikujące ku tafli wody. Uwielbiałam szum fal i słony zapach morskiego powietrza. Mogłabym być tutaj dzień w dzień, rozkoszować się wolnością, chwytać w płuca to, co daje natura. Spacer pochłaniał mnie coraz bardziej, a moje myśli – mimo otoczenia – stawały się niespokojne.

Zbliżał się ciężki czas, ostatni rok studiów, po którym wszystko miało się zmienić. Tliła się we mnie lekka obawa o pracę magisterską i o zakończenie nauki. O to, jak będzie wyglądać moja przyszłość. Martwiłam się tym, co przyniesie mi los.

Cztery lata temu, wbrew zdrowemu rozsądkowi, rozpoczęłam studia. Nie miałam pewności, czy psychologia była mądrym posunięciem, bo w jaki sposób osoba z problemami mogłaby pomagać innym? Podczas nauki miałam wzloty i upadki, ale dzięki tym doświadczeniom poznawałam siebie i przekonałam się, że jednak dokonałam dobrego wyboru. Z czasem zaczęłam wychodzić na prostą, a wybujała wyobraźnia, która sprawiała mi tyle kłopotów podczas dziecięcych lat, przestała spędzać mi sen z powiek. Albo po prostu nauczyłam się odróżniać rzeczywistość od fantazji… W ostateczności nie mówić o tym głośno.

Tak jak o wielu innych rzeczach.

Coraz bardziej oddalałam się od molo. Chłodna woda oblewała kostki, a dreszcz na ramionach zapowiadał szybko zapadający zmrok. Przystanęłam, niepewna tego, dokąd poniosły mnie nogi. Okolica wydawała się opustoszała, brakowało tu rozmów, śmiechów i śpiewów, towarzyszył mi jedynie szum wzburzonego morza. Jakiś drażniący element otoczenia pobudził mój instynkt do uważnej obserwacji okolicy.

Światła oddalonego hotelu otulały szary piasek lekką poświatą. Wokół niego panował rozgardiasz, ludzie wbiegali po ogromnych schodach do budynku, chroniąc się przed coraz silniejszym wiatrem. Zostałam sama na plaży. Nie rozpoznawałam okolicy ani nie pamiętałam, jak tam dotarłam. Mrowienie między łopatkami wystrzeliło zmysły na najwyższy poziom. Uniosłam wzrok…

I to było na tyle. Zdenerwowana, niezdarnie odstawiłam butelkę, wylewając wodę na brązowy kuchenny blat.

– Bezużyteczny umysł – wymamrotałam i zajęłam się sprzątaniem.

Za każdym razem, za każdym cholernym razem, nie mogłam wypełnić luki w pamięci. Wiedziałam, że spojrzałam w dal, bo poczułam niepokój. Ktoś mnie obserwował. Byłam pewna, że i ja dostrzegłam tę postać, ale za nic nie mogłam odtworzyć tego wspomnienia. Powrót do hotelu również pozostawał zagadką. Obudziłam się w pokoju, cała mokra i zziębnięta, gdy Sandra wróciła ze spotkania z nowo poznanym facetem. I tyle. Nic więcej. Jedna wielka czarna dziura.

Sygnał przychodzącego połączenia skutecznie oderwał mnie od retrospekcji. Ruszyłam w kierunku salonu, patrząc nieprzychylnie na zamknięty laptop.

Powinnam pisać pracę magisterską, a nie bawić się w ciuciubabkę z własnym umysłem, pomyślałam i przesunęłam zieloną słuchawkę.

– Halo?

– Brzmisz jak stara wiedźma – dotarł do mnie damski, roześmiany głos. – Skrzeczysz.

– Dzięki, zawsze mogę na ciebie liczyć. I miło, że się przywitałaś.

– Chyba cię to nie dziwi? – prychnęła Sandra.

– Że się nie przywitałaś?

– To też. No, gdzie jesteście…? – mruknęła i aż musiałam odsunąć telefon, gdy po drugiej stronie poniósł się donośny dźwięk. I chyba wiedziałam, co zawiniło. Zbyt dobrze znałam tę roztrzepaną blondynę. – Ups.

– Niech zgadnę: klucze? Zmarłego byś podniosła z grobu.

Zapewne obwieszona stertą toreb z nowymi ciuchami, butami i kosmetykami, miała spory problem z otworzeniem drzwi. Sandra była niezdiagnozowaną zakupoholiczką, centra handlowe tworzyły sens jej życia.

– Jak magisterka? – wysapała i jęknęła z ulgą. – Moje stopy…

– Mmm…

Przytrzymałam komórkę ramieniem, by napełnić czajnik. Wcześniej, w drodze do kuchni, nie omieszkałam jeszcze raz zerknąć z wyrzutem na zatrzaśnięty laptop.

– Napisałam kilka linijek – przyznałam.

– Cały dzień i kilka linijek? Specjalnie pojechałam do rodziców, żebyś miała spokój – strofowała mnie Sandra.

– Niedawno ktoś mi mówił, że jestem nienormalna, że mam czas, żebym puknęła się w łeb z tą magisterką. No i nie pojechałaś ze względu na mnie, tylko otwierali nowy sklep w galerii.

– Same pomówienia. Chociaż z tym puknięciem się w łeb podtrzymuję stanowisko. Nawet jeszcze nie zaczęłyśmy ostatniego roku, a ty już od kilku miesięcy ją piszesz. Wiem, wiem – powiedziała, gdy chciałam jej przerwać. – Nie wyrobisz się ze wszystkim, musisz utrzymać stypendium, pracę i zdrowy umysł.

– Z tym ostatnim przy tobie będzie ciężko – westchnęłam.

– Masz szczęście, że jesteś kilkadziesiąt kilometrów ode mnie, bo oberwałabyś nowiutką torebką od Tommy’ego Hilfigera.

– Lepiej powiedz jak zakupy, twoje poszukiwania są bardziej interesujące niż moja magisterka. Tak na marginesie, też w końcu będziesz musiała się nią zająć.

– Nie marudź, nie psuj nastroju, mamy jeszcze kilka dni do rozpoczęcia zajęć. A na zakupach…

Słuchałam przyjaciółki, zaparzając jednocześnie herbatę i co jakiś czas wtrącając pytanie. Stanęłam przy tym samym oknie co wcześniej i zapatrzyłam się w rozkołysane korony. Sandra rozkręcała się coraz bardziej, właśnie opowiadała o chłopaku, który zaprosił ją na kawę – jak zwykle to u niej bywało – widząc ją po raz pierwszy w życiu.

– Dlaczego mnie to nie dziwi? I co, zgodziłaś się?

– A jak myślisz? Wiesz, że uwielbiam kawę – mruknęła zalotnie, a ja roześmiałam się, doskonale znając jej słabość do tego napoju. – No, w końcu się uśmiechasz. Słuchaj dalej…

Popijana herbata rozgrzewała od środka, lekki owocowy aromat drażnił nos kuszącym zapachem. W tle cały czas szumiały drzewa, krople deszczu bez przerwy uderzały w parapet. Jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w obraz za oknem. Nie potrafiłam oderwać wzroku od krzaków forsycji, znajdujących się naprzeciw wejścia do mojej klatki. Natarczywe mrowienie między łopatkami wywołało dyskomfort, ostrożnie się poruszyłam, aby pozbyć się tego piekielnego uczucia. Przymknęłam na chwilę powieki, a gdy je otworzyłam, dostrzegłam postać stojącą w nikłym świetle latarni.

Czarna kurtka, spodnie, buty… Schowane pod kapturem włosy zapewne też były tego koloru. Zastygłam, jakbym zmieniła się w słup soli. Wpatrzone prosto we mnie, skryte w ciemności oczy przyszpilały mnie do podłogi, wdzierały się w duszę, mrożąc ją w środku i wysysając całe ciepło z organizmu.

Postać ruszyła się, coś zamigotało w jej tęczówkach. Drgnęłam na ten niepokojący widok, rozlewając gorącą herbatę, co natychmiast wyrwało mnie z dziwnego letargu. Odstawiłam kubek i w ułamku sekundy wróciłam wzrokiem w tamto miejsce. Zamarłam.

– Nikogo tam nie ma… – wyszeptałam.

– Co? O czym ty mówisz? – Głos Sandry przebił się przez otaczającą mnie mgłę. – Interesuje cię to w ogóle?

– Tak, tak. Przepraszam. Mów dalej.

Słuchając jej, rozglądałam się po placu przed blokiem, próbując dostrzec cokolwiek w mroku nocy. Nikogo nie zauważyłam, żadnej zagubionej sylwetki, a to była najwyraźniej tylko moja pochrzaniona wyobraźnia.

– Dobra, kończę, idę poplotkować z mamą. Będę jutro.

Smagnęły mnie wyrzuty sumienia, bo nie pamiętałam nic z rozmowy z przyjaciółką.

– Tak, przepraszam, porozmawiamy, jak wrócisz, okej?

– Jasne. Kocham cię.

– Ja ciebie też.

Rozłączyłam się, nie odrywając wzroku od krzaków forsycji. Tajemniczy gość na pewno był kolejnym ciosem ze strony pokręconego umysłu. Ból głowy, wspominki z plaży, deszcz i hulający wiatr mogły mu pomóc, tworząc złudzenie optyczne. Poza tym to niemożliwe, żeby ktoś stał w suchym ubraniu podczas takiej ulewy. Odwróciłam się i zerknęłam na drzwi wyjściowe.

– Na wszelki wypadek… – mruknęłam, sprawdzając, czy są zamknięte.

Rozdział 2

– Podejdziesz do kolesi spod trójki?

Klaudia, czarnowłosa dziewczyna o długich nogach i talii osy, stała przede mną z błagalnym wyrazem twarzy. Typowa noc w pracy, i to kolejna z rzędu. Od rozmowy z Sandrą minęło kilka dni, które mogłam poświęcić na pisanie pracy, ale Sandra była zakupoholiczką, a ja stałam się etatową pracoholiczką. Dobrałyśmy się jak w korcu maku.

– Proszę, nie wyrabiam, a te buty zaraz doprowadzą mnie do szaleństwa – mówiąc to, Klaudia oparła się o blat i uniosła nogę, a jej niebotycznie wysoka szpilka wchłonęła światła lamp.

– Jasne. Reszta twojej części ogarnięta?

– Tak, dzięki wielkie.

Z tacą w ręku ruszyłam w stronę sali. Lata praktyki zapewniły mi zręczne lawirowanie między okrągłymi, niewielkimi stolikami. Każdy z nich skierowany był w stronę jednego z trzech podestów, na których tancerki poruszały zmysły mężczyzn. Czas i energia włożone w ćwiczenie pole dance nie były stracone, nawet ja – chociaż sama wielokrotnie tańczyłam – podziwiałam, z jaką zwinnością, siłą i seksapilem kusiły swoimi ruchami klientów klubu. Jednak to był tylko spektakl, w Legionie panowała bardzo istotna zasada: patrzenie – tak, dotykanie – nie. Chyba że chcesz wyjść z połamanymi kończynami albo innym kuku. Zakaz nagabywania dotyczył każdej z pracownic.

Podeszłam do jednego ze stolików. Nie czułam się komfortowo, stając przed mężczyznami, którzy taksowali mnie rozbieganym wzrokiem. Wkurzało mnie to. Miałam na sobie czarną bokserkę, spod której wystawały ozdobne ramiączka od biustonosza, czarne, obcisłe spodnie i sneakersy. Do tego lekki makijaż i gęste, brązowe włosy sięgające prawie do pasa. Wiedziałam, jak wyglądam, i nie byłam szczęśliwa z tego, jakie poruszenie wywoływałam. Nie byłam typem kelnerki, która wykorzystuje swoje ciało, żeby dostać jeszcze większe napiwki. Zawsze starałam się uchronić siebie przed natarczywym wzrokiem mężczyzn.

A przynajmniej starałam się robić to w tym życiu.

– Podać panom coś jeszcze? – zapytałam, siląc się na uprzejmość.

Pochyliłam się, by zebrać puste szklanki z niewielkiego, okrągłego blatu. Jeden z pijanych typków, ubrany w białą koszulę rozpiętą przy kołnierzyku i czarne spodnie od garnituru, przysunął się do mnie. Piwne tęczówki wędrowały od biustu, przez usta, zatrzymując się na moich oczach. Uśmiechnął się, jednak nie dałam po sobie poznać, jak bardzo odrzucił mnie ten grymas.

– Może dołączysz do nas?

– Nie mogę. Coś do picia?

– Nie bądź taka nieśmiała, przecież jak chwilę z nami posiedzisz, nic się nie stanie.

– Nie jestem od siedzenia z gośćmi, tylko od ich obsługiwania – warknęłam.

Mężczyźni zarechotali. Rzuciłam krótkie spojrzenie w stronę Marcina, szefa ochrony, który akurat mnie obserwował, i skinęłam niezauważalnie głową. Wolałam mieć jakieś zabezpieczenie.

– Podać coś do picia? Kolejny raz nie zapytam.

– Kotku, jesteśmy klientami i płacimy za to, żebyś nas… obsługiwała – odparł poważnie elegancik, a reszta prychnęła z rozbawienia. – Nie chcemy nic pić, chcemy, żebyś zadowoliła nas… swoim towarzystwem.

– Poszukajcie domu publicznego, żeby ktoś was zadowolił.

Odwróciłam się, ale nagle spocona dłoń owinęła się na moim nadgarstku. Ból rozniósł się po ręce, gdy gnojek pociągnął mnie na swoje kolana, i już wiedziałam, że szybko mi to nie przejdzie. W ostatnim momencie złapałam równowagę i z całej siły wymierzyłam cios, drugą pięścią trafiając prosto w nos natarczywego faceta. Uśmiechnęłam się, słysząc obrzydliwe chrupnięcie łamanej kości i bełkotliwe przekleństwa. Mężczyźni wstali, gotowi rzucić się na mnie, ale ich wzrok spoczął na kimś znajdującym się za moimi plecami.

– Na waszym miejscu przemyślałbym to.

Zamarłam na ten niski, wibrujący głos. Nie rozpoznałam go, ale obawiałam się zerknąć na właściciela cholernie seksownego, ale groźnego pomruku, żeby nie stracić z oczu tych dupków. Dziękowałam w duchu, że ten ktoś stanął w mojej obronie, bo sama wolałam nie wdawać się w bójki. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki panowie usiedli potulnie i skurczyli się w sobie. Nic dziwnego, nie widziałam, kto mi pomógł, ale czułam moc bijącą z ciała mężczyzny. Obezwładniała wszystkich wokół, łącznie ze mną.

– Wracaj do pracy, a my sobie porozmawiamy.

W końcu się obróciłam i prawie zderzyłam się z… naprawdę przystojnym facetem. Chociaż nie, to złe określenie. Czarne, krótko ostrzyżone włosy. Lekki zarost, który podkreślał wyraźnie zarysowaną szczękę. Intensywnie szare oczy otulone czarnymi, gęstymi rzęsami. Nie patrzył na mnie, cały czas pilnował wzrokiem tamtych mężczyzn. On nie był tylko przystojny, był niepokojąco piękny, seksowny i… niebezpieczny. Potrafiłam rozpoznać drapieżność, która się w nim kryła. Kiedyś taki widok stanowił moją codzienność, ale nigdy w życiu nie spotkałam kogoś, przed kim zapragnęłam… się pokłonić. Poddać się na każdy jego rozkaz.

Bezwiednie chłonęłam wzrokiem resztę jego ciała. Biała koszula z lekkiego materiału opinała szeroką klatkę piersiową, zarys bicepsów przyciągał wzrok, ręce schował do kieszeni czarnych spodni. Miałam wrażenie, że mimo jego luźnej postawy wystarczył jeden niewłaściwy ruch ze strony natrętów przy stole, a w ułamku sekundy pożałowaliby nieroztropnej decyzji.

– Wracaj do pracy – powiedział nieznajomy.

Zadrżałam od emanującego od niego autorytetu, ale się nie poruszyłam. Spojrzał na mnie, stalowe oczy błysnęły w ciemności, mrożąc mnie do szpiku kości i pozbawiając oddechu.

– Idź – wyszeptał, z wyczuciem popychając mnie w stronę baru.

Ewakuowałam się na zaplecze. Syknęłam wściekle, gdy uderzyłam w futrynę drzwi, a ból rozlał się po prawej dłoni. Lewy nadgarstek też mnie palił, cała się trzęsłam, ale nie byłam pewna, czy to szok, czy wściekłość doprowadziły mnie do tego stanu.

– Jesteś cała? – Klaudia weszła na zaplecze i od razu do mnie podbiegła. – Luiza…

– Luz – sapnęłam, a po chwili się skrzywiłam.

– Nie jest złamana, ale na pewno porządnie ją obiłaś. Widziałam, jak mu przywaliłaś, niezły cel – zaśmiała się. – Przepraszam, że wystawiłam cię akurat na nich.

– Nie zrobiłaś tego specjalnie. Dobrze, że nie stało się nic więcej. Muszę ją usztywnić.

– Pomogę ci. – Klaudia wyciągnęła z apteczki bandaż elastyczny i precyzyjnymi ruchami ustabilizowała kontuzję. – Zrobione.

– Dobrze mieć przyszłą pielęgniarkę na miejscu – stwierdziłam z uśmiechem, a kelnerka spłonęła rumieńcem.

– To nic wielkiego. I nie mów hop.

Roześmiałam się na karcący ton, chociaż czułam mglisty niepokój, a pulsowanie w dłoni coraz bardziej irytowało. W Legionie cały czas spotykałam tego typu facetów, zresztą tak jak każda z pracujących tu dziewczyn. Natomiast pierwszy raz sama musiałam o siebie zadbać, bo Marcin nie zdążył zainterweniować. Nie miałam nic przeciw temu, ale wolałam unikać rozgłosu.

To znaczy, nie sama. Obstawiałam, że to oni wylądowaliby w szpitalu z połamaną szczęką, gdyby nie interwencja nieznajomego mężczyzny. Jednak nawet to byłoby niczym w porównaniu z tym, co może ich spotkać z jego ręki. Wiele razy widziałam tego rodzaju spojrzenie i byłam pewna, że tamci faceci wpadli w niezłe kłopoty.

– Powinnaś jechać do domu – zaproponowała Klaudia. – I tak nie dasz rady pracować z bandażem. A najlepiej, żebyś pojechała na urazówkę.

– Powiesz Marcinowi? Wiesz, gdzie on był, jak temu kolesiowi odbiło?

– Szedł w twoją stronę, ale po drodze coś się stało i musiał działać. Chyba widział, że sobie radzisz.

– Dziwne… – Klaudia popatrzyła na mnie z niezrozumieniem w oczach. – Nic, nieważne. Dobrze, że ten mężczyzna mi pomógł.

– Ten czarnowłosy przystojniak? Ciekawe kto to był, pierwszy raz go widziałam.

– Ciekawe… – Złapałam się na tym, że od momentu wejścia na zaplecze prześladowały mnie jego stalowe oczy. – Pomożesz mi z kurtką? – zapytałam zapobiegawczo, by nie wzbudzać żadnych podejrzeń. – Jednak sama poszukam Marcina.

– Jasne.

Po chwili zarzuciłam torbę na ramię i ruszyłam w stronę wyjścia. Już miałam sięgać do klamki, gdy drzwi się otworzyły. Odskoczyłam zwinnie, po czym zerknęłam w brązowe, poważne oczy Marcina. Taksował uważnie każdy cal mojego ciała, aż spoczął wzrokiem na bandażu i mruknął przekleństwo.

– Dzisiaj wszystkim odbija – stwierdził gorzko. – Musimy mieć więcej osób w ochronie, taka sytuacja nie może się powtórzyć.

– Poradziłam sobie.

Marcin Broński przypominał typowego bramkarza olbrzyma, którego miękkie i wrażliwe serce kontrastowało z twardym charakterem. Wygląd, empatia i silna osobowość zrobiły z niego właściciela jednego z najlepiej prosperujących klubów dla mężczyzn w całym mieście. Dobry menedżer, jeszcze lepszy szef, ale przede wszystkim wyśmienity ochroniarz. Nic dziwnego, skoro przed laty służył w policji. Atletyczne ciało, zwieńczone przystojną buźką, było szczytem, które wiele dziewczyn chciało zdobyć. Jednak nigdy nie zauważyłam, żeby któraś z nich faktycznie go zainteresowała.

Podszedł do mnie i delikatnym ruchem ujął kontuzjowaną dłoń, na co skrzywiłam się mimochodem. W oczach Marcina zapłonął gniew.

– Zaraz wracam, poczekaj.

– Marcin, nie. – Odwrócił się zdziwiony, słysząc mój stanowczy głos. – Mam już dosyć, chcę wrócić do domu. Wyrzuć ich, gdy już odjadę. Zamówisz mi taksówkę?

– Chodź. Odprowadzę cię.

Wychodząc z zaplecza, zerknęłam na salę, ale przy trzecim stoliku nikogo nie było, zostały tylko puste szklanki, których nie zdążyłam zebrać. Rozejrzałam się, jednak nie zauważyłam niczego podejrzanego.

Tajemniczy mężczyzna również zniknął.

Noc była chłodna, jednak na szczęście nie padał deszcz. Lubiłam taką pogodę, ale gdy przesiadywałam w domu. Przymknęłam powieki, zupełnie odcinając się od stojącego obok Marcina. Ufałam mu na tyle, by móc sobie pozwolić na taką chwilę rozproszenia. Zmęczenie i obita ręka dawały się we znaki, ale rześkie powietrze wprowadzało równowagę w moim organizmie.

– Wszystko dobrze? – zapytał Broński, nieśmiało dotykając mojego ramienia.

– Trochę mi zimno. Zadzwoniłeś po taksówkę?

– Tak, niedługo powinna być. Jest druga w nocy, więc pewnie rozwożą dzieciarnię z klubów. Trzymaj.

Zanim zdążyłam zaprotestować, kurtka mężczyzny znalazła się na moich ramionach. Otuliło mnie rozkoszne ciepło, a męskie perfumy o przyjemnej nucie spotęgowały to doznanie. Zadrżałam od różnicy temperatur. Marcin, widząc to, objął mnie ramieniem. Zerknęłam na niego zaskoczona.

– Trzęsiesz się – stwierdził, wzruszając ramionami.

Uśmiechnęłam się z wdzięcznością. W tym samym momencie poczułam mrowienie, przechodzące wzdłuż kręgosłupa, a mięśnie na plecach automatycznie się napięły. Zupełnie, jakby ktoś nas obserwował. Nagle bliskość kolegi z pracy stała się niewłaściwa i niekomfortowa. Popadałam w paranoję, przecież na tyłach klubu byliśmy tylko my. Więc dlaczego niepokój ścisnął moje serce? Zrzuciłam z ramion kurtkę, gdy uderzyła mnie fala gorąca.

– Dziękuję, już mi cieplej. O, jest taksówka. – Spojrzałam na Marcina, gdy pojazd zatrzymał się niedaleko nas. – Dziękuję, że poczekałeś ze mną. Wracaj do pracy, bo bez ciebie rozniosą klub.

– Napisz, gdy dojedziesz do domu.

– Jak nie zapomnę. Dzięki jeszcze raz.

Skierowałam się do taryfy. Już miałam wsiadać, gdy dopadł mnie impuls, ciężka do zwalczenia chęć obejrzenia się za siebie. Drzwi do Legionu zamykały się za Brońskim, ale poza tym niczego nie zauważyłam. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, o co chodzi. Ból w ręce otrzeźwił mnie, uświadamiając mi, że bezwiednie próbowałam ścisnąć obandażowaną pięść.

– Na Długą piętnaście.

Dopiero po chwili zorientowałam się, że to był skrajnie nieodpowiedzialny krok. Podałam adres, jeszcze zanim wsiadłam do pojazdu. To mogło przyciągnąć niepotrzebne zagrożenie. Powinnam była powiedzieć to w zaciszu taksówki, a najlepiej skierować nas kilka ulic dalej niż moje mieszkanie.

Zmusiłam się do zatrzaśnięcia drzwi. Oparłam się o zagłówek i przymknęłam oczy, walcząc z bólem, który starannie odganiał sen. Dziesięć minut później zaparkowaliśmy pod blokiem. Dosłownie minutę potem przekręcałam klucz własnego lokum.

– Luiza? – Z głębi wyszła zaspana Sandra, jak zwykle wybudzona przez mój powrót z pracy. – Która godzina?

– Po drugiej. Śpij.

– Yhm, okej…

Tabletki przeciwbólowe – to był mój najbliższy cel. Z każdą minutą opuchlizna się wzmagała, a ból promieniował coraz wyżej. Gwałtowny ruch najwyraźniej uszkodził jakiś nerw, bo irytujące ćmienie ograniczało mi mobilność dłoni.

– Szkoda, że nie mogę jechać do szpitala – mruknęłam pod nosem i połknęłam dwie pigułki, popijając je zimną wodą.

W sypialni dopadło mnie zmęczenie. Rzuciłam torbę na biurko, ubrania wylądowały na fotelu, a sama położyłam się w puchatej pościeli. Emocje, ból i niezrozumiałe odczucie bycia obserwowaną zbierały żniwo, coraz szybciej poddając mnie znużeniu. Sięgnęłam po telefon. Napisanie wiadomości do Marcina było ostatnią rzeczą, którą zrobiłam.

Rozdział 3

Huk z impetem otwieranych drzwi podniósł mnie do siadu. Jęknęłam na widok blondynki, przygotowanej na podbój nowego dnia, i z powrotem opadłam na miękkie poduchy.

– Wstawaj, o dziewiątej mamy zajęcia.

Syknęłam, gdy Sandra szarpnęła za moją rękę.

– Rany, przepraszam…

Uniosłam powieki. Złotobrązowe oczy mojej przyjaciółki okalał perfekcyjny makijaż, rzęsy tworzyły wachlarz, podkreślając niesamowity kolor tęczówek. Usta, pociągnięte czerwoną szminką, wykrzywiał delikatny uśmiech, ale mimo wszystko nie potrafiła ukryć troski.

– Wyglądasz paskudnie. Co ci się stało w rękę?

– Nic wielkiego. Przychrzaniłam facetowi w klubie.

– Słucham?! – oburzyła się Sandra, doskonale wiedząc, że nie zrobiłam tego bez powodu. – Mam nadzieję, że Marcin wywalił go na zbity pysk?

– Prawie. Nie zdążył.

– Wyczuwam drugie dno. – Sandra rzuciła się na łóżko. – Mów, szybciutko.

– Jakiś facet stanął w mojej obronie. Normalnie… Tylko go usłyszałam, zdębiałam. I ci kolesie też, od razu ucichli jak myszki.

Tym razem podekscytowana usiadła bokiem do mnie, aż drżąc z emocji, i wpatrywała się we mnie intensywnie.

– Przystojny?! – Zacisnęłam zęby i mruknęłam coś niezrozumiałego pod nosem. – Przystojny! Jak ma na imię?

– Nie wiem… Gdy wychodziłam, już go nie było.

– Durnowata. Mogłaś od razu z nim porozmawiać.

– Mogłam… – przyznałam, czując niesamowity żal, że tego nie zrobiłam. – Która godzina?

– Przed ósmą.

– Słucham?! – Zerwałam się z łóżka i od razu pożałowałam tego ruchu, bo oparłam się kontuzjowaną ręką o jego ramę. – Muszę ogarnąć się na uczelnię.

– Zrobię kawę i śniadanie.

– Kocham cię, wiesz?

– Ta, jasne. Kiedyś się odwdzięczysz.

Sandra wstała. Oczywiście była przygotowana na zajęcia w całej perfekcyjnej okazałości. Białe, dopasowane spodnie opinały zgrabne nogi, a kolorowa, lekka bluzka kusząco zasłaniała idealne wcięcie w talii.

Po szybkim prysznicu i jeszcze szybszym makijażu wparowałam do kuchni i sięgnęłam po gorącą, aromatyczną kawę. Zerknęłam w okno, za którym słońce próbowało przebić się przez ciemne chmury, co jakiś czas posyłając do pomieszczenia nieśmiałe promienie.

– Mmm tosty – mruknęłam, a w tym samym momencie zaburczało mi w brzuchu, który zdecydowanie tęsknił za posiłkiem. – Z serem. Zaszalałaś.

– Jedz, nie marudź. Zaraz musimy wychodzić. Pierwszy dzień ostatniego roku. – Sandra klasnęła w dłonie. – Musimy zostawić po sobie pamiątkę, żeby godnie nas zapamiętano.

– Ciebie i tak każdy zapamięta.

Uroda Sandry doprowadzała wszystkie dziewczyny do kompleksów, a każdy facet był gotów skoczyć za nią w ogień. W połączeniu z jej ciepłym, serdecznym usposobieniem i walecznością oraz troską o najbliższych efekt był murowany – wszyscy jedli jej z ręki. Jasne, Sandra nie była jak łza, mimo dobrych cech wykorzystywała swoje atuty do osiągania celów. Różnych celów. Nie, żebym interesowała się życiem seksualnym przyjaciółki. No, może trochę. Po prostu każdy facet był jej i koniec kropka.

– Mnie, tak. – Skierowała na mnie groźny wzrok. Łyżeczka, którą mieszała kawę, wystrzeliła w moją stronę. – Ciebie? Niekoniecznie.

– Dokładnie wiesz, że nie zależy mi na tym.

– Ale…

– Żadnych ale. Idziemy? Musimy dojechać na uczelnię.

– Psujesz całą zabawę – prychnęła.

– Ktoś musi twardo stąpać po ziemi. Bierz kluczyki, jedziemy twoim samochodem.

– A co z twoim?

– Nic, ale nie dam rady kierować. – Podniosłam obandażowaną rękę. – No i masz pecha, bo jestem praworęczna i będziesz musiała robić za mnie notatki. Role się odwróciły.

Sandra jęknęła żałośnie, natomiast mnie bardzo ucieszyła perspektywa przyjaciółki z długopisem w ręku.

– Wezmę laptop – mruknęła Sandra, a ja westchnęłam w myślach: No jasne.

Droga na uczelnię, chociaż krótka, okazała się bardzo… emocjonująca. Prawie zapomniałam, jak Sandra prowadzi i kilka razy modliłam się w duchu, żebyśmy dojechały w jednym kawałku. Albo raczej, żebyśmy w ogóle dojechały.

– Zaraz pocałuję ziemię – powiedziałam, wysiadając. – Wyślę cię na dodatkowe zajęcia!

– Z czego?

– Z jazdy! Prawie przywaliłaś w samochód…

– Oj, raz. Nie przesadzaj.

– Raz w samochód – zaczęłam wyliczankę. – Raz w rower, nie wspomnę o krawężniku. Więcej nie prowadzisz.

– No i o to chodziło!

Pokręciłam jedynie głową. Wolałam nie ryzykować i wrócić do roli kierowcy. Czasami miałam wrażenie, że jazda z nią jest bardziej zabójcza niż wszystkie moje dotychczasowe przeżycia. I to razem wzięte.

Sandra zatrzasnęła drzwi swojego bmw. Ruszyłyśmy w stronę budynku, co jakiś czas machając na powitanie innym studentom. Wszyscy uśmiechnięci i wypoczęci po przerwie wakacyjnej wymieniali się doświadczeniami z wyjazdów i prac sezonowych. Niewielu z nich było zatrudnionych na stałe.

Prywatna uczelnia rządziła się swoimi prawami. Wiele osób nie musiało zarabiać, aby opłacić czesne – wystarczyło, że pochodzili z dobrego domu. Niektórzy mieli założone rodziny oraz próbowali połączyć dodatkową pracę ze studiami. Szczerze wątpiłam, by ktoś z nich pracował w klubie nocnym. Nie wnikałam w to, na szczęście mnie też nikt nie dopytywał o zajęcia po uczelni. Przyłapywałam bywalców tych murów, i to nie tylko studentów, jak – śliniąc się – próbowali dobrać się do tancerek. Ich upojenie procentami było moim alibi, ale i tak skrzętnie omijałam zajmowane przez nich stoliki. Ja nie wspominałam, mnie nikt nie widział, a nawet jeśli widział, to trzymał język za zębami. Piękna, niepisana umowa.

Jednak na uczelni było widać podział, do którego w ogóle nie przywiązywałyśmy uwagi. Sandra pochodziła z bogatej rodziny, ale nie wywyższała się z powodu pieniędzy. Sama też pomagała w wolnym czasie w poradni rodziców, więc łączyła pracę ze studiami, chociaż nie musiała tego robić.

Obie byłyśmy zupełnie różne. I chyba to przyciągało nas do siebie coraz bardziej. Poznałyśmy się kilka miesięcy przed rozpoczęciem pierwszego roku, pod gabinetem jej ojca – psychologa – i od razu połączyła nas silna więź. Wspierałyśmy się, zamieszkałyśmy razem, imprezowałyśmy i zarywałyśmy noce nad książkami. Ufałam Sandrze, mogłam powiedzieć jej wszystko… No, prawie wszystko. Sandra wiedziała o moich wizytach u psychiatry i znała ich powód. Ona jedyna dostała – mocno okrojony – wgląd w moją przeszłość.

Jednak do tej pory nie powiedziałam jej o sytuacji znad morza. Ani o wrażeniu bycia obserwowaną. Myśl, co mogą oznaczać te epizody, wywoływała we mnie dreszcze niepokoju. Patrząc na radosną i spokojną Sandrę, nie potrafiłam wyznać jej swoich obaw. Postanowiłam, że będę obserwować zdradliwe objawy, pilnując się, żeby nie popaść w jeszcze większą paranoję, a jeśli mój stan chociaż trochę się pogorszy, sama zgłoszę się po pomoc.

– Dot, odleciałaś!

Faktycznie, nie zauważyłam, kiedy dołączył do nas Wojtek, wysoki blondyn, za którym oglądała się każda dziewczyna na uczelni. Jego brązowe tęczówki jak zwykle błyszczały zadziornie, a jasna, niebieska koszulka polo kontrastowała z ciemną karnacją. Zawsze uważałam, że on i Sandra byliby świetną parą, ale najwyraźniej nie podzielali mojego entuzjazmu, ponieważ nie istniał dzień bez ich kłótni. Mimo wszystko tworzyliśmy zgrane trio.

– Hej! – Zerknęłam na opalone ramiona mężczyzny. – Widzę, że dobrze wykorzystałeś czas praktyk we Włoszech.

– Jak zwykle – odparł nonszalancko niskim i przyjemnie hipnotyzującym głosem. – Poznałem śliczną Włoszkę i bardzo miło spędziliśmy czas.

– I zapewne miałeś do niej zadzwonić, gdy będziesz w Polsce?

– Miałem. I zadzwoniłem – odpowiedział na moje pytanie i zerknął mi w oczy. – Myślisz, że związek na odległość ma szansę na powodzenie?

– Pytasz o to niewłaściwą osobę. Wiesz, że nie wchodzę w żadne romantyczne relacje.

– Wojtuś, kochany, czy związek na odległość, czy kilka metrów od siebie, i tak jesteś za wielkim babiarzem, żeby to utrzymać – wtrąciła Sandra słodkim głosem, w którym wyczułam nutkę jadu.

– Czyli jednak nie warto. – Wojtek się uśmiechnął. Na ułamek sekundy zaszła w nim jakaś zmiana, na przystojnej twarzy mignął smutek. – Spadam na zajęcia. Widzimy się na przerwie?

– Przypomnij mi, dlaczego aż tak go nie lubisz? – zapytałam Sandrę, gdy mężczyzna się oddalił.

– Nie wiem, może dlatego, że chce cię przelecieć?

– Przecież zawsze mówisz, że potrzebuję dobrego seksu na wyluzowanie. – Roześmiałam się, widząc kwaśną minę przyjaciółki. – Może nie?

– Ale nie z kimś, kto przespał się z połową uczelni.

– Połowa uczelni to dziewczyny.

– No właśnie.

Otworzyłam szeroko oczy. Doskonale wiedziałam, jaką osobą był Wojtek, ale kurczę… Nagle stanęłam jak wryta.

– Czekaj, ty… Sandra!

– No co? Żal nie korzystać – wymruczała, poprawiając idealną fryzurę.

– Jesteś nienormalna. Chodź, zaraz zaczną się zajęcia.

Przeciskając się przez tłum studentów, dotarłyśmy pod salę, w której miały odbyć się pierwsze wykłady. Drzwi stały otworem, część miejsc była już zajęta, a my jak zwykle usiadłyśmy w tylnych rzędach przy oknie. Po tylu latach każdy miał już swoją przestrzeń i nikt nie próbował tego zmieniać. Michał, niczym niewyróżniający się chłopak, który zazwyczaj siedział przed nami, przywitał się miło. Oczy rozbłysły mu na widok Sandry i uśmiechnął się pogodnie.

– Gotowe na kolejny rok? – zagaił wesoło.

– Zwarte i gotowe – warknęła Sandra, a jej laptop zdecydowanie za głośno wylądował na drewnianej podstawce do pisania. – Jak nigdy przedtem, jestem pełna energii.

– Właśnie widzę…

Chłopak odwrócił się speszony. Zerknęłam na przyjaciółkę, która wydawała się czymś poruszona.

– Co się dzieje?

– Nic, luz. – Sandra zacisnęła zęby. – Kurde, wiesz, że nie lubię robić notatek!

– Na dobre ci wyjdzie – stwierdziłam radośnie.

Mimo bolącej ręki miałam bardzo dobry humor, a może to widok nieszczęsnej Sandry otwierającej laptop tak na mnie wpływał?

– Dziewczyny! Słyszałyście?

Lidka, słodka okularnica i największa plotkara na roku, dołączyła do nas.

– Hej Michał! Będziemy mieć nowego opiekuna roku!

– O czym mówisz? – wtrąciłam, zanim Sandra się uruchomiła.

Blondyna nie przepadała za naszą prymuską i w sumie jej się nie dziwiłam.

– Profesor Lenkowski musiał chwilowo zrezygnować z pracy. Mówi się, że ma problemy zdrowotne.

– Żartujesz? To jest pewne? – zapytałam, siląc się na spokój.

– Tak, dostałam potwierdzenie w rektoracie. – Lidka wydawała się urażona. – Chciałam dopytać o plan zajęć i przy okazji poprosili o przekazanie tej informacji. Ciekawe, jaki będzie nowy doktor?

– Pewnie coś na miarę Lenkowskiego – stwierdziła z niechęcią Sandra.

– Czyli w sumie spoko – odparłam i roześmiałam się na widok jej miny.

– Zgadzam się z Luizą – dodała Lidka. – Profesor Lenkowski jest dobrym wykładowcą.

– Jak uważacie… Michał, to jak minęły ci wakacje?

Przewróciłam oczami w myślach. Piękny anioł o iście demonicznym charakterku dla osób, które mu podpadły – to było drugie oblicze Sandry. Zignorowałam odchodzącą Lidkę oraz nie zwracałam uwagi na rozmowę toczącą się obok mnie.

Skoncentrowałam się na kolejnym elemencie niepokojącej układanki. Profesor Lenkowski, mężczyzna w średnim wieku o surowych zasadach, niesamowitej wiedzy i ze świetnym podejściem do studentów, był moim promotorem. Już w poprzednim semestrze poruszaliśmy temat pracy magisterskiej, chociaż reszta roku olała temat. Lenkowski wiedział, że pracuję i nie mogłam sobie pozwolić na pisanie wszystkiego w ostatnim momencie, tak jak robi to większość osób. Dlatego zaakceptował mój wybór i dał wskazówki, na czym skupić się podczas przerwy wakacyjnej. Nie wspominał mi o problemach zdrowotnych, co nie znaczyło, że zwierzał mi się ze swojego życia. Mimo to… Coś mi tu nie grało.

– O masz… – szepnęła Sandra, gdy Michał wrócił do swoich zajęć. – I co będzie z twoją pracą? Sporo jej już napisałaś.

– Nie wiem. To zależy, kto będzie moim promotorem. Skoro profesor Lenkowski zaakceptował temat, to nowy też powinien. Zobaczymy. Ciekawe, kto będzie teraz naszym opiekunem…

– Dzień dobry! – Podskoczyłyśmy zgodnie, gdy z głośników rozległ się donośny głos doktor Kolańskiej. – Mam nadzieję, że wróciliście na uczelnię pełni energii, ponieważ przed wami bardzo ważny i ciężki rok…

Starałam się słuchać uważnie, jednak im monolog kobiety był dłuższy, tym bardziej odrywałam się od rzeczywistości. Ból w dłoni kierował myśli ku poprzedniej nocy w klubie. Powolnym ruchem zdjęłam bandaż. Na szczęście lewa ręka była przyzwyczajona do takich sytuacji i funkcjonowała na tyle dobrze, aby poradzić sobie z tym zadaniem. Opuchlizna nadal się utrzymywała, ale poruszałam palcami, więc wszystko było sprawne, chociaż bolesne. Zawsze szybko dochodziłam do siebie po takich kontuzjach. Delikatnie zaczęłam masować obolałe miejsce i zatracać się we wspomnieniach.

Niski, głęboki głos. Stalowe, zimne oczy pozbawiające mnie tchu. Z czasem przypominałam sobie coraz więcej. Krótko ścięte, czarne włosy, zaciśnięta szczęka, usta wykrzywione w złym uśmiechu. Wyrzeźbione mięśnie pod lnianą koszulą w połączeniu ze śniadą karnacją dawały niesamowity efekt.

Dosłownie poczułam moc, która od niego emanowała. Przypomniałam sobie, jak jednym zdaniem wpłynął na facetów przy stoliku. Jak zareagowałam na jego obecność…

Nie podziękowałam mu. Nie poznałam jego imienia. Wątpiłam, by ponownie pojawił się w Legionie. Kluby ze striptizem nie miewają wielu stałych bywalców, a on nie wyglądał, by musiał odwiedzać takie przybytki. Wręcz byłam gotowa zaryzykować stwierdzeniem, że wystarczyło jego jedno słowo i dostawał od kobiet o wiele lepsze pokazy niż od tancerek w Legionie. Na samą myśl, że już prawdopodobnie go nie zobaczę, zrobiło mi się przykro.

Nagle sala wykładowa się rozpłynęła, a ja znalazłam się w znajomym zaułku za klubem. Trzęsąc się z zimna, czekałam na taksówkę, gdy poczułam obejmujące mnie ramiona. Ufnie oparłam się plecami o klatkę piersiową mężczyzny. Gorące usta spoczęły na wgłębieniu w moim obojczyku, wytyczały powolny szlak ku płatkowi ucha. Ciało przeszył dreszcz rozkoszy, gdy silne dłonie zacisnęły się na mojej talii, a następnie przesunęły się na biodra. Dotyk mrowił, a gdy wsunął palce pod bluzkę, syknęłam z nadmiaru wrażeń. To zbliżenie jednocześnie mroziło i parzyło moje ciało, co wywoływało nieznane dotąd emocje. Jakby wyczuwając, co się ze mną dzieje, schodził coraz niżej…

Jęknęłam z rozżaleniem, gdy zaprzestał swojej wędrówki i zaczął delikatnie obracać mnie ku sobie. Chciałam kontynuować, zatracić się, zobaczyć te stalowe tęczówki… Spojrzałam w piękną, surową twarz o idealnie wyrzeźbionych ustach. Ich lewy kącik unosił się w leciutkim uśmiechu. Prawa dłoń dotknęła z czułością mojego policzka. Zamknęłam oczy, rozkoszując się kolejnym muśnięciem…

– Ziemia do Luizy! – Przy uchu rozległ się natrętny wrzask. – Przerwa. Znowu odleciałaś – stwierdziła Sandra z wyrzutem. – A ja robiłam za ciebie notatki!

– Co? Spałam?

– Nie, ale zdecydowanie nie byłaś tutaj z nami.

– Rany… – Potrząsnęłam głową, rozsypując długie, brązowe włosy na ramionach. – Nie wiem, co mi się stało. Co przegapiłam?

– Nic, nuda. Nieźle wzięła się do roboty w tym roku, od pierwszych zajęć pełny wykład. Idziemy na kawę?

Skinęłam głową, próbując wrócić do normalności. Jednak ta wizja… Nie, nie wizja. Marzenie? Nie mogłam marzyć o Marcinie, bo to przecież z nim byłam wczoraj w zaułku. Słodki, miły, przystojny i opiekuńczy byłby idealnym facetem, ale nie widziałam go w roli swojego partnera. Więc dlaczego to jego wspominałam? Dlaczego w wyobraźni zmieniłam scenę z zaułka?

I jeszcze jedno… Czy na pewno myślałam o nim? Marcin nie miał stalowego odcienia tęczówek.

Rozdział 4

Dzień na uczelni mijał powoli i chyba faktycznie każdy wykładowca wziął sobie do serca, że byliśmy na ostatnim roku studiów. Oprócz zwykłych zajęć organizacyjnych prowadzono normalne wykłady i ćwiczenia, co było sporym zaskoczeniem, ponieważ studenci przygotowali się na luźny dzień.

Niewątpliwie najciekawszym tematem stał się tajemniczy prowadzący. Informacja o stanie zdrowia profesora Lenkowskiego obiegła w zawrotnym tempie wszystkich zainteresowanych i powodowała zamieszanie wśród studentów psychologii. Każda nowa twarz była potencjalnym opiekunem naszego roku. Nie brałam udziału w tych dyskusjach, bo nie bardzo interesowałam się tym, kto będzie uczył seksuologii zamiast profesora Lenkowskiego. Zajęcia z tego przedmiotu zaplanowano dopiero na piątek, więc zostało jeszcze kilka dni do poznania wyczekiwanego gościa.

Kolejnym, i na szczęście ostatnim, przedmiotem tego dnia była diagnoza i leczenie zaburzeń psychicznych. Na samą myśl o tych zajęciach uderzył mnie strach o stan własnego zdrowia. Naprawdę miałam nadzieję, że nie potwierdzą się obawy zakopane głęboko w moim umyśle.

– Idę po kawę, chcesz coś?

– Nie za dużo? Wypiłyśmy już trzy. – Sandra westchnęła, widząc moje błagalne spojrzenie. – Zajmę miejsca, ale wracaj szybko.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Dobrze, że spotkałam ją na swojej drodze. Ta szalona blondyna była kotwicą trzymającą mnie na powierzchni. No i robiła za mnie notatki przez cały dzień, co bardzo mnie satysfakcjonowało.

Gdy wróciłam do sali wykładowej, oczywiście z kubkiem gorącej, czarnej kawy, okazało się, że prowadzący jeszcze się nie zjawił. Przepchnęłam się do miejsca przy Sandrze, przeklinając swoje uzależnienie od kofeiny. Dość ciężko manewrowało się między ludźmi, jednocześnie pilnując, by nie wylać na nich drogocennego płynu.

– No, nareszcie! – syknęła Sandra, nim zdążyłam usiąść. – Dziwna sprawa, salę otworzyła jedna z dziewczyn, mówiąc, że wykładowca zaraz przyjdzie. Ciekawe, jak wygląda ten Drwal…

– Drwal? O czym ty mówisz?

– Doktor Dawid Drwal. Będzie miał z nami diagnozę i seksuologię – wyjaśniła z zadowoleniem.

– Skąd to wiesz? Nie było mnie maksymalnie pięć minut!

– Wiesz, że lubię plotki.

– Od dawna – mruknęłam zafrasowana. – Ale że wygryzł dwóch wykładowców?

Nie wzięłam udziału w zażartej dyskusji na temat nowego profesora. Zapatrzyłam się na odjeżdżające z parkingu samochody, pogrążając się w myślach. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, barwiąc niebo pomarańczową łuną. Promienie odbijały się refleksami w szybach pojazdów i w niewielkich kałużach – pozostałościach po jesiennych, chłodnych opadach. W oddali groźnie majaczyły ciemne chmury, nie dając chwili ukojenia i strasząc kolejnym deszczem. Chociaż zerkałam za okno to i tak docierały do mnie podniecone szepty, które szumiały mi w uszach…

Kilka lat wcześniej

Tłum podekscytowanych turystów, zwiedzających klimatyczne uliczki Paryża, wywołał w niej grymas pełen politowania. Rozpuszczone, długie włosy łaskotały nagie ramiona. Siedziała w jednej z kawiarenek, rozkoszując się miejskim gwarem i podziwiając szykownie ubrane kobiety oraz eleganckich mężczyzn. Uśmiechnęła się sztucznie, jakby wyuczenie, na widok młodzieży zachwycającej się ulicznymi grajkami. Grymas pogłębił się, gdy dostrzegła parę starszych ludzi, którzy spacerowali niespiesznie, cały czas trzymając się za ręce. Pomimo chłodu, jaki w sobie pielęgnowała, poczuła żal, że taka przyszłość nie była jej pisana.

Po drugiej stronie ulicy zaparkował luksusowy samochód, z którego wyszedł przystojny mężczyzna. Wyglądał na biznesmena, ale gromada ochroniarzy wokół niego nie pozostawiała złudzeń co do prawdziwej profesji elegancika. Rozejrzał się czujnie, a jego wzrok na ułamek sekundy zatrzymał się na niej, na brązowowłosej kobiecie, która obserwowała w zamyśleniu ludzi wokół niej. Po chwili schował się w monitorowanym na każdym kroku budynku, a ona wstała.

– Dlaczego dopiero na ostatnim roku dostaliśmy takie ciacho…

Drgnęłam, gdy usłyszałam mruczącą pod nosem Sandrę. Oderwałam wzrok od zachodzącego słońca, jednocześnie z ulgą przyjmując koniec wspomnień, i rozejrzałam się po sali wykładowej. I… zamarłam zaskoczona.

Na podeście znajdował się mężczyzna, który poprzedniej nocy stanął w mojej obronie w klubie. Jak miał na nazwisko? Drwal? Dawid Drwal?

– Dzień dobry państwu.

Serce zabiło mi mocniej. To naprawdę był on. To był ten sam, przenikający moją duszę, głos. Nie tylko ja tak na niego zareagowałam. Dziewczyny, siedzące przede mną, nachyliły się, jakby jego przyciąganie otuliło każdą przedstawicielkę płci pięknej. Sandra wierciła się niespokojnie obok mnie. Jeśli na siedzące z tyłu studentki tak wpływał, to co się działo z przodu?

– Nazywam się Dawid Drwal, jestem doktorem psychiatrii oraz seksuologii. Będę miał przyjemność prowadzić z państwem diagnozę i leczenie zaburzeń psychicznych oraz właśnie seksuologię.

Cóż, patrząc na jego wygląd, cała ta seksuologia nie wydawała się już tak niewinna jak do tej pory. Stalowym spojrzeniem wędrował po sali, spokojnie skanując wpatrujące się w niego twarze. Przesunęłam się delikatnie w prawo, chowając się w cieniu Michała, siedzącego jak zwykle przede mną.

Doktor niedbałym ruchem zdjął skrojoną na wymiar marynarkę i rzucił ją na fotel wykładowcy. Dzięki temu mogłam przyjrzeć się mu w całej okazałości. Ciemna karnacja aż kusiła swoją naturalnością, chociaż jego skóra wydawała się wręcz złocista, a biała koszula podkreślała to jeszcze bardziej. Idealna figura nawet z tak daleka ukazywała siłę bijącą z twardych mięśni. Ciemny krawat i czarne, eleganckie spodnie dodawały mu powagi, jednak ten oficjalny strój nie mógł mnie zmylić. Biła od niego moc, emanował pewnością siebie i dominacją. Wiedział, że to on rządził za tymi drzwiami. Nie przypominał wykładowcy… Raczej wojskowego, i to piekielnie dobrego.

Zmrużyłam oczy, przyglądając się mu z rosnącym zaciekawieniem. I zrozumiałam. Wspomnienie z zaułka – to nie był Marcin! To był on, Dawid. Naprawdę wyobraziłam sobie to ze swoim wykładowcą? Widząc go raz w życiu? Gdyby Sandra nie wyrwała mnie wtedy z transu, to ta scena, tak realistyczna scena, nie skończyłaby się tylko na dotyku. Na samą myśl o tym poczułam gorąco rozpływające się po moim ciele.

Potrząsnęłam głową. Ostatnio bardzo często to robiłam. Powinnam była przestać myśleć o głupotach, a skupić się bardziej na tym, co jest tu i teraz. Słuchać prowadzącego zajęcia, jak seksowny i gorący by nie był. Myśleć o zaliczeniach, pracy, magisterce, którą będę musiała napisać. O promotorze, którym będzie…

– Cholera jasna – mruknęłam pod nosem, gdy dotarło do mnie, do czego to wszystko zmierza.

Rozdział 5

Do końca zajęć próbowałam utrzymać swoją wyobraźnię na wodzy, chociaż to nie było proste zadanie. Na szczęście Dawid… Doktor Drwal nie trzymał nas długo, po omówieniu zasad zaliczenia przedmiotów i krótkim wywiadzie z przednimi rzędami na tematy organizacyjne wypuścił nas z zajęć. Oczywiście nie zapomniał o podaniu materiałów do przygotowania na najbliższe ćwiczenia.

No jasne, dlaczego miało się to zakończyć tylko na wykładach? Wspominał, że poprowadzi tylko jedną grupę. Istniała szansa, że mi się upiecze.

Tak na marginesie, wcale nie wiedziałam, czy chciałam od tego faceta uciekać.

Wychodząc z sali, zostałyśmy zatrzymane przez jednego ze znajomych z roku. Sandrę pochłonęła krótka rozmowa, ale mi to zupełnie wystarczyło. Próbowałam być jak najmniej widoczna i obserwowałam wianuszek studentek, który otoczył wykładowcę. Wpatrywały się w niego jak w bóstwo. W sumie nie mogłam się temu dziwić, sama dostałabym palpitacji na jakąkolwiek oznakę zainteresowania z jego strony. Mężczyzna uśmiechał się pobłażliwie i cierpliwie odpowiadał na pytania. Na pewno coraz bardziej idiotyczne.

Nagle stalowe spojrzenie skupiło się na mnie, a prąd przeszył moje plecy. Lewy kącik męskich ust uniósł się leciutko, ale grymas ten nie sięgnął szarych tęczówek. Przechyliłam głowę jak zawsze, gdy zauważyłam coś intrygującego. Powoli przesunęłam wzrokiem po jego ciele i uśmiechnęłam się, by po chwili odwrócić się do stojącej obok Sandry. Miałam wrażenie, że oczy doktora rozbłysły groźnie.

Chyba wpadłam w kłopoty.

– Gorący, cholera – roześmiała się blondi i zerknęła na Dawida.

– Idziemy stąd czy nie? – warknęłam i zaczęłam przepychać się między ludźmi.

Jak w amoku kierowałam się ku wyjściu z uczelni. Wszyscy studenci zaczęli mnie drażnić. Ich obecność, śmiechy, nawet oddechy. Na szczęście świeże powietrze oczyściło mi umysł, gdy powolnym krokiem zmierzałyśmy do pojazdu Sandry.

– Wszystko okej? – zapytała, otwierając auto.

– Tak, dlaczego?

– Jeszcze nigdy nie uciekałaś tak z uczelni. Coś z ręką?

– Zapomniałam o niej – mruknęłam zdenerwowana. – Dzięki, że przypomniałaś.

– No to co jest?

Zerknęłam na nią nad dachem samochodu.

– Pamiętasz przystojniaka, który mnie uratował?

– Jasne, że tak – odparła, a po chwili otworzyła szeroko oczy. – Żartujesz?!

– Nie. Jedziemy, już.

Sandra miała inne plany. Co prawda wsiadła za kierownicę, ale nie uruchomiła silnika, za to intensywnie się we mnie wpatrywała.

– Nie podziękowałaś mu! A miałaś na to szansę.

– No tak, i co bym powiedziała? – żachnęłam się. – Przepraszam, panie doktorze, pamięta mnie pan? To ja jestem tą dziewczyną z baru, podkreślam ze striptizem, którą pan uratował, a dzisiaj tak przypadkiem okazuje się, że jest pan moim wykładowcą, opiekunem roku i prawdopodobnie promotorem. A, i jeszcze uważam, że jest pan diabelnie przystojny, tak na marginesie tylko wspominam.

– No i pięknie! – Sandra uśmiechnęła się wrednie i pomachała mi na pożegnanie. – Lecisz!

– Co? Nie! Nie ma szans. – Blondyna próbowała wypchnąć mnie z samochodu. – Auć!

– Idź i podziękuj, bo zobaczysz, jak głupio będziesz się czuć następnym razem. I tak nie wiadomo, co sobie pomyślał, jak nie stanęłaś w wianuszku kobiet wokół niego.

– Nie wiem, że jestem jedną z nielicznych normalnych osób?

– To grubo się pomylił.

Prychnęłam, ale nie skomentowałam jej docinka. Wściekła sięgnęłam po torebkę i wyszłam z bmw.

– Poczekam na ciebie!

Machnęłam na nią ręką ze zniecierpliwieniem i ruszyłam w stronę uczelni. Zimny wiatr potargał mi włosy, słońca już prawie nie było na niebie. Zapięłam płaszcz i przyspieszyłam kroku, próbując jednocześnie uspokoić rozszalałe zmysły.

Zła, że dałam się na to namówić, weszłam do opustoszałego budynku, a obcasy ironicznie postukiwały po posadzce, co denerwowało mnie jeszcze bardziej. Dźwięk roznosił się echem po wysokim holu. Sala, w której miałam ostatnio zajęcia, znajdowała się na samym końcu, tuż przy punkcie ksero. W miarę jak zbliżałam się do celu, wiedziałam, że to było bezsensowne. Drzwi nie drgnęły, gdy sięgnęłam do klamki. Dawid… Doktor Drwal wyszedł albo był tam zamknięty z innego powodu, a tego szczegółu wolałam nie poznawać. Z duszą na ramieniu zapukałam, jednak nie doczekałam się odpowiedzi. Jak Drwal tak szybko się pozbył tych wszystkich lalek?

– No i dobrze – skwitowałam, zadowolona, że mi się upiekło.

– I co, znalazłaś go?

– Nie. Sala była już zamknięta.

– Cykor. Jedziemy do apteki. Trzeba coś zrobić z twoją ręką, mam dość robienia notatek.

– Mam coś w pokoju – odparłam, gdy rozległ się dźwięk komórki. – Poczekaj chwilę. Co tam, Klaudia?

– Hej, jak się czujesz? Jak ręka? Nie dzwoniłam wcześniej, żeby nie przeszkadzać ci na uczelni.

– Dzięki, jest lepiej. Dobrze, że pracuję dopiero w środę, trochę odpocznę.

Sandra uruchomiła samochód i ruszyłyśmy w drogę powrotną. Wymieniłam jeszcze kilka zdań z Klaudią i się rozłączyłam. Oparłam się o zagłówek i przymknęłam oczy.

– Znowu głowa? – Potaknęłam delikatnie na słowa Sandry. – Kiedy pójdziesz do lekarza?

– W listopadzie mam rezonans. Już przeszło, a ty patrz na drogę.

Właśnie odbiła kierownicą, unikając zahaczenia kołem o krawężnik.

– Uważaj – burknęłam, na co Sandra uśmiechnęła się szelmowsko.

– Niech inni uważają.

– Nie czekaj na mnie.

Wystrojona Sandra stanęła w moich drzwiach.

– Okej? Nie mówiłaś, że wychodzisz.

– Idziemy z Maćkiem na kawę.

Spojrzałam sceptycznie na zegarek, a potem otaksowałam wzrokiem ołówkową sukienkę, którą miała na sobie.

– No dobra, na drinka. Buziaki!

– Uważaj na siebie!

Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, oparłam się pulsującą głową o zimny blat biurka. Nie przyznałam się przyjaciółce, że wcale nie czułam się lepiej. Odkąd wróciłyśmy z wakacji, mój umysł pracował w trybie awaryjnym. Rozsadzający ból dopadał znienacka i paraliżował. Pamięć też szwankowała, bo cały czas nie mogłam przypomnieć sobie większości wieczoru na plaży.

– Zajmę się robotą, to przynajmniej nie będę o tym myśleć – westchnęłam, odepchnęłam się od biurka i wstałam.

Codzienne porządki pochłonęły mnie na resztę wieczoru. Szło mozolnie ze względu na obitą dłoń. Nie, żeby to była nowość. Nie pierwszy raz nabawiłam się tego typu kontuzji i liczyłam, że do środy mi przejdzie, bo nie mogłam pozwolić sobie na dzień wolny w pracy. Jednak gdy prawie pobiłam ulubiony kubek Sandry, postanowiłam odpuścić – wolałam nie ryzykować napadu furii przyjaciółki. Nie było większej świętości w tym mieszkaniu niż sandrowy specjalny kubek na kawę.

Sąsiadka rozpoczęła codzienną próbę gry, ale tym razem nie miałam ochoty wsłuchiwać się w tę melodię. Potrzebowałam przerwać dzwoniącą w uszach ciszę, o ile można o niej mówić, gdy towarzyszyły mi smutne nuty pianina. Musiałam usłyszeć czyjś głos. Jeszcze niedawno narzekałam na rozchodzące się po całym bloku dźwięki, a w tamtym momencie, jak na złość, nikt nic nie mówił, nie stukał, nie odkurzał. Włączyłam telewizor i nastawiłam pierwszy lepszy kanał muzyczny, a po mieszkaniu poniosły się słowa nieznanej piosenki, co nie miało w moim odczuciu żadnego znaczenia. Ważne, że cokolwiek grało i słyszałam czyjś głos.

Wyszłam na balkon z kieliszkiem wina. Granatowe chmury otulały niebo, dając wrażenie groźnego, zamykającego się nade mną dachu. Spoglądając w nie, wydawało się, jakby miały opaść i otulić mnie swoim puchem, chłodem, zasłonić przed całym światem. Sącząc powoli półwytrawny trunek, chłonęłam piękne kształty rysujące się na tle nieba. Gdzieś w oddali ujadał pies, autobus komunikacji miejskiej podjechał właśnie na niedaleko zlokalizowany przystanek. Trzasnęły drzwi czyjegoś samochodu.

Przymknęłam oczy i od razu tego pożałowałam. Nawet w domu widziałam stalowe tęczówki, wachlarz rzęs, piękne i wyraziste rysy twarzy, lekko ironiczny uśmiech. Przerażało mnie to. Jeśli spotkałam tego mężczyznę dwa razy w życiu i nie mogłam wyrzucić z myśli idealnego obrazu, to co ze mną będzie po całym roku współpracy z nim? Westchnęłam, gdy poczułam rozkoszne mrowienie we wgłębieniu obojczyka, dokładnie tam, gdzie pierwszy raz zawędrowały jego usta…

Nie, stop! Wyobraziłam to sobie.

– Jesteś pierdolnięta, ot co – prychnęłam, zabierając dłoń z szyi.

Podskoczyłam na dźwięk domofonu. Idąc do drzwi, niepewnie spojrzałam na zegarek w komórce. Dwudziesta pierwsza. Na wszelki wypadek włożyłam telefon do tylnej kieszeni i sięgnęłam do szafki tuż przy drzwiach. Dotyk chłodnego metalu uspokoił mnie na tyle, bym mogła podnieść słuchawkę.

– Halo?

– Dobry wieczór.

No, to są jakieś żarty, pomyślałam i nabrałam głęboko powietrza.

– Z tej strony Dawid Drwal…

– Wiem, poznałam po głosie – powiedziałam, zanim ugryzłam się w język, i wypuściłam nerwowo powietrze. – Co pan tu robi?

Byłam wściekła, że o nim myślałam. Zła, że pojawił się u mnie. Zrozpaczona, bo nie mogłam go zobaczyć. Po prostu nie mogłam.

– Znalazłem twój portfel na uczelni po zajęciach.

Niski, hipnotyzujący głos przyprawiał mnie o ciarki rozkoszy na całym ciele. W roztargnieniu potarłam przedramię, co wcale mi nie pomogło.

– Portfel? Mój?

– Jak nic widzę prawo jazdy Luizy Dot.

Zbeształam się mentalnie. Kretynka!

– Mogę wejść? Wrzuciłbym go do skrzynki, ale raczej się nie zmieści.

– Już otwieram.

Przeklinałam fakt, że mieszkałam na drugim piętrze. Nie mogłam kupić lokum w wieżowcu, najlepiej gdzieś w okolicy samego szczytu, i to bez windy?! Przynajmniej miałabym czas, żeby się ogarnąć. Na szybko zarzuciłam na siebie czarne spodnie, ale z koszulą nie zdążyłam już nic zrobić. Trudno. Przejechałam ręką włosy i w tym samym momencie usłyszałam pukanie do drzwi. Uchyliłam je lekko.

W oczy rzuciła mi się czarna, skórzana kurtka, chyba motocyklowa. Spodnie i wysokie buty również były w takim samym kolorze. Pod rozpiętą kurtką miał zwykłą, białą koszulkę, co kompletnie mnie zaskoczyło. Z wielkim wysiłkiem oderwałam wzrok od tego obrazka i przeniosłam zainteresowanie ku jego twarzy. Jakbym patrzyła na szczyt góry… Miałam prawie metr siedemdziesiąt, ale i tak musiałam zadzierać głowę, żeby na niego spojrzeć.

– To twoje?

– Tak – odparłam, odbierając własność. – Nie miałam pojęcia, że go zgubiłam. Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać?

Świetnie. Szybko przeszłam na ty z wykładowcą. Musiałam zrobić głupią minę, bo roześmiał się dźwięcznie, na co moje serce podskoczyło.

– Adres masz w prawku.

– No tak. – Pokręciłam głową. – Cała ja. Może zaproponuję kawę w podziękowaniu?

Kącik jego ust uniósł się lekko, ale na szczęście nie dostrzegłam w tym grymasie pobłażliwości, której bym nie zniosła. Dawid otaksował mnie wzrokiem i dopiero gdy zatrzymał się na biuście, zorientowałam się, że nie mam nic pod spodem.

– Myślę, że nie powinienem do ciebie wchodzić.

– Przepraszam. – Przygryzłam wargę, czując, że na moich policzkach rozlewa się purpura. – Nie pomyślałam. W każdym razie dzięki. – Pomachałam portfelem. – Za odnalezienie zguby. I za wczoraj.

Nie odrywał ode mnie stalowego spojrzenia, w którym coraz bardziej się zatracałam. Jeszcze chwila, a szansa na ucieczkę przed jego czarem spadłaby do zera.

– Sama nieźle sobie poradziłaś. – Zerknął na moją dłoń. – Jak ręka? Lewy sierpowy, imponujące u praworęcznej osoby.

Facet wprawiał mnie w zakłopotanie. Ten jego spokój i twarz, na której nie dostrzegałam nawet cienia emocji. Jedynie nikłe, lekko cyniczne grymasy malowały coś na kształt oszczędnego uśmiechu na jego ustach. Ta tajemniczość wygrywała, przyciągała i jednocześnie napawała niepokojem.

To, co się działo z moim ciałem, gdy przesuwał po mnie zimnym i beznamiętnym wzrokiem, zdecydowanie ocierało się o granicę bezpieczeństwa.

– Ma się te zdolności – powiedziałam, mrugając do niego. Luiza, na litość, opanuj się!, zbeształam się w myślach. – Hmm… Przeżyję lekką kontuzję.

– To dobrze. Uważaj na siebie.

– Jak zawsze, panie doktorze.

Uśmiech, który mi podarował, wywołał we mnie burzę. Niebezpieczny i seksowny rozgrzał wnętrze, jego magnetyzm drażnił najbardziej wrażliwe miejsca duszy. Rozpalał zmysły obietnicą niezapomnianej przygody życia.

Nagle skinął głową na pożegnanie i wszystko się skończyło jakby cięte piekielnie ostrym sztyletem. Wrażenie, które pozostawił po sobie wycofujący się Dawid, okazało się niesamowicie bolesne. Obserwowałam, jak schodzi ze schodów, a coś w moim wnętrzu zawyło z rozpaczy. Wrzeszczało i drapało, chociaż milczałam…

– Nie pozwól mu odejść.

Głos, który usłyszałam, był tak niespodziewany, że zachwiałam się i uderzyłam w stojącą przy drzwiach szafkę. Drwal odwrócił się gwałtownie i spojrzał na mnie ze strachem.

– Wszystko…

– Tak! – krzyknęłam, zanim ruszył w moim kierunku. – Nic mi nie jest. Do widzenia, doktorze.

Oparłam się plecami o zatrzaśnięte drzwi. Osunęłam się po nich i usiadłam na chłodnych płytkach. Objęłam się rękoma, próbując powstrzymać drżenie ciała, i wpatrywałam się niewidzącym wzrokiem przed siebie.

– Błagam, tylko nie to… – wyszeptałam, zerkając na składany nóż, którego ostrze wbijało się w moją zaciśniętą dłoń.

Rozdział 6

Zachodziłam w głowę, dlaczego zgodziłam się na te zakupy. Nowy rok akademicki, nowe ciuchy, ale stara ja. No, może nie w każdej sytuacji. Zaskakiwały mnie brak skupienia i błądzenie myślami wokół czegoś zupełnie nierealnego i niedostępnego. Od wizyty Dawida łapałam się na tym, że wspominałam jego śmiech, którym obdarował mnie podczas krótkiej rozmowy przy drzwiach. To było niepotrzebne. Nie mogłam myśleć o takich rzeczach ani pogrążać się w marzeniach. Miałam o wiele większe problemy. Wracały koszmary z dzieciństwa, które mogły być tylko niewielkim wstępem do prawdziwego dramatu.

Od dawna uczyłam się stąpać twardo po ziemi. Musiałam być realistką, żeby nie uznano mnie za wariatkę. W dzieciństwie wielokrotnie słyszałam od rodziców, że zamkną mnie w szpitalu, jeśli nie przestanę opowiadać swoich fanaberii. Nie mogli mieć „szurniętej” córki. Miałam osiem lat, kiedy trafiłam do psychiatry – przyjaciela z dzieciństwa moich rodziców, bardzo często widywanego w rodzinnym domu. Wujek Artur, do którego chodziłam przez dwa lata, faszerował mnie lekami i próbował mi wmówić, że to, co widzę, jest zwykłą dziecięcą wyobraźnią.

Facet miał w dupie moje zdrowie. Ważniejsze było, że dziewczynka przynosi wstyd rodzinie. Para przedsiębiorców, która zarządzała ogromnym kapitałem i liczyła się na salonach, musiała posiadać całkowicie normalne dzieci. W połowie im się udało. Byli dumni ze starszego syna, buntownika, kradnącego serca wszystkich wokół, świetnego sportowca i pilnego ucznia, który brał udział w każdej olimpiadzie i prowadził ku podium drużyny na zawodach. Gwiazda szkoły. Syn idealny, starszy, odchowany.

Była też Luiza, niesforna, bujająca w obłokach, opowiadająca niestworzone rzeczy. Nie miało znaczenia, jak dobrze się uczyłam, nigdy nie przegoniłam swojego brata. Nie przeszkadzało mi życie w jego cieniu. Cieszyłam się, że wszystko się u niego układa. Do pewnego momentu…

Po dwóch latach walki o to, żeby uwierzyli, poddałam się. W końcu sama zaczęłam sądzić, że dziecięcy umysł inaczej interpretuje otaczający mnie świat. Nauczyłam się ignorować to, co widziałam, udawać, że jest dobrze, tak jak być powinno. Robiłam wszystko, żeby nie brać tych okropnych tabletek, po których czułam się jak marionetka, zupełnie oderwana od rzeczywistości. Okłamywałam wszystkich wokół i siebie też.

– Co myślisz o tych szpilkach?

Przed moim nosem pojawiły się czarne buty z czerwoną podeszwą, a wymowne spojrzenie blondyny uświadomiło mi, że znowu odpłynęłam.

– Takie już masz. – Sandra zrobiła kwaśną minę. – Nie patrz tak na mnie, potem będziesz narzekać, że wszystkie buty masz takie same.

W oczy wpadła mi para srebrnych, brokatowych sandałków na słupku.

– Weź te, niedługo Halloween, zrobisz z siebie seksowną wampirzycę. I nie połamiesz nóg, bo zimno raczej ci nie przeszkadza.

– Halloween to pogańskie święto! – Czarna szpilka wystrzeliła w moją stronę. – Ale masz rację, tamte są boskie.

Krążyłam po sklepie, powoli wracając do rzeczywistości. Coraz śmielej rozglądałam się wokół, podczas gdy Sandra na dobre wpadła w szał zakupów, co mogło skończyć się jedynie opuchniętymi stopami, pełnymi torbami i pustym portfelem. Ta kobieta była nienormalna… Jednak dalej twardo dotrzymywałam jej kroku, czasami znajdując też coś dla siebie. Na szczęście praca w klubie pozwalała na opłatę czesnego i rachunków, no i mogłam sprawić sobie jakieś fajne ciuchy. Nie zarabiałam tyle co tancerki, ale kelnerkom też zostawiano niezłe napiwki. Na tym etapie życia musiałam radzić sobie w ten sposób, bezpieczniej było nie sięgać po wcześniej zebrane rezerwy.

Właśnie płaciłam za małą, czarną i diabelnie seksowną sukienkę hiszpankę, gdy usłyszałam sprzeczkę między parą stojącą nieopodal. Instynktownie odwróciłam się w tamtym kierunku, chociaż zwykle starałam się nie wpychać nosa w nie swoje sprawy, dopóki nie działa się komuś krzywda.