Czarcie lustro - Magdalena Zimniak - ebook + audiobook + książka

Czarcie lustro ebook i audiobook

Magdalena Zimniak

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Każdy ma jakąś przeszłość…

Zaginiona przed laty Marta wraca do domu w Warszawie. Mimo że ma już czternaście lat, czuje się jak małe dziecko, jest przerażona i zagubiona. Ledwie pamięta swoją rodzinę i to, kim była wcześniej. Nie może wyrzucić z głowy tajemniczego Mistrza, jedynej osoby, która widywała przez ostatnie sześć lat.

Kilkaset kilometrów od stolicy znika bez śladu dyrektor prestiżowego liceum, a główną podejrzaną staje się młoda anglistka.

Co łączy te wydarzenia? Ile przerażających tajemnic musi ujrzeć światło dzienne, zanim obie sprawy zostaną rozwiązane?

Spróbuj zajrzeć w czarcie lustro i nie zapomnij oddychać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 379

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 13 min

Lektor: Monika Wrońska
Oceny
4,4 (358 ocen)
221
93
30
11
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Weganka_i_Tajga

Nie oderwiesz się od lektury

Ależ to było dobre!!! Do końca byłam zwodzona i zakończenie mnie zaskoczyło a o to nie łatwo. Tematyka książki bardzo przygnębiająca, ale cała historia bardzo dobrze przemyślana, wszystko logiczne i misternie zaplanowane. Życzę sobie więcej takich książek
30
Malwi68

Nie oderwiesz się od lektury

"Czarcie lustro" Magdaleny Zimniak to poruszająca opowieść o zaginięciu, odnalezieniu i tajemnicach, które wplątują bohaterów w intrygującą sieć wydarzeń. Autorka zgrabnie układa karty historii, odkrywając przed czytelnikiem skomplikowane relacje i niejasne wspomnienia głównej bohaterki, Marty. Jej powrót do domu po latach nie tylko przywołuje ducha przeszłości, ale również stawia pytania o tożsamość i tajemnice, które drzemią w jej umyśle. Zagadkowy wątek zniknięcia dyrektora liceum oraz podejrzenia wobec młodej anglistki dodają tej powieści elementu kryminalnego, nadając jej dynamikę. Zimniak mistrzowsko buduje napięcie, stopniowo odkrywając związki między różnymi postaciami i wydarzeniami. Tajemniczy Mistrz, pojawiający się w życiu Marty, dodaje powieści nutę niepokoju i tajemnicy. "Czarcie lustro" to lektura, która trzyma w napięciu, skłaniając do spekulacji i zgłębiania ukrytych zakamarków fabuły. Zimniak zachowuje balans między emocjonalnym aspektem historii a wartką akcją, co ...
20
Nora2019

Nie oderwiesz się od lektury

nie mogłam się oderwać.
20
bukowy_masthew

Nie oderwiesz się od lektury

Na początek muszę powiedzieć, że książka bardzo mną wstrząsnęła i były momenty, że musiałam na chwilkę ją odłożyć, żeby poukładać sobie w głowie to co właśnie przeczytałam. Jednocześnie tak trudno było się od niej oderwać, bo chciałam jak najszybciej poznać wyjaśnienie wątków, którymi raczy nas tutaj Autorka. Książka porusza bardzo ważne, bolesne i drastyczne tematy, o których ciężko się czyta. Uważam jednak, że powinny być nagłaśniane i pokazywane, żeby przerwać zmowę milczenia, która nadal funkcjonuje w naszym społeczeństwie. Mamy tutaj kilka historii ukazanych początkowo z perspektywy trzech Kobiet. Z pozoru zupełnie dla siebie obcych, pochodzących z różnych miejscowości i środowisk. To w jaki sposób Autorka poprowadziła fabułę i splotła ich historie w książce, to naprawdę zasługuje na wielkie brawa. Były momenty, gdzie gubiłam się w tym kto jest kim i z kim powiązany, jednak taki chwilowy miszmasz tylko dodawał więcej tajemniczości tej historii. Zakończenie mistrzowskie. Mimo, ...
10
monika_i_ksiazki78

Nie oderwiesz się od lektury

"(...) Każdy odłamek lustra miał tę samą właściwość co całe lustro; byli ludzie, którym taki odłamek wpadł do serca i wtedy się działo coś okropnego: serce stawało się jak kawałek lodu." Muszę przyznać, że historia przedstawiona w tej książce wciągnęła mnie od samego początku. Zaginiona przed laty Marta zostaje odnaleziona i wraca do domu w Warszawie. Wciąż czuje się zagubiona i przerażona niczym małe dziecko, pomimo tego, że ma już czternaście lat. Nic dziwnego, skoro przed ostatnie sześć lat jedyną osobą, którą widywała był tajemniczy Mistrz. Kilkaset kilometrów od stolicy znika bez śladu dyrektor prestiżowego liceum. Główną podejrzaną jest młoda anglistka. Czy te dwa wydarzenia łączą się ze sobą? Co tak naprawdę wydarzyło się, gdy zaginęła Marta? Kim jest tajemniczy Mistrz? Książki, które opowiadają o krzywdzie dzieci zawsze wywołują w nas wiele emocji. Jako rodzice powinniśmy je kochać i wspierać. Jednak są osoby, które nie potrafią się powstrzymać od krzywdzenia najmłodszych. ...
10

Popularność




Re­dak­cjaAgnieszka Czap­czyk
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund
Skład i ła­ma­nieMar­cin La­bus
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Mag­da­lena Zim­niak, War­szawa 2024
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83293-53-0
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Oli i Pawła

Przy­szło im [czar­tom] do głowy, by po­le­cieć do nieba i za­ba­wić się kosz­tem anio­łów i Pana Boga. Im wy­żej le­cieli z lu­strem, tym bar­dziej wszystko się wy­krzy­wiało, za­le­d­wie mo­gli je utrzy­mać, le­cieli wy­żej i wy­żej, co­raz bli­żej anio­łów i Boga; wtedy lu­stro za­drżało tak strasz­nie, że wy­pa­dło im z rąk na zie­mię, gdzie roz­pry­sło się na ty­siące mi­lio­nów, bi­lio­nów i jesz­cze wię­cej okru­chów. Te­raz do­piero wy­rzą­dzili o wiele więk­szą krzywdę niż przed­tem, gdyż nie­które ka­wałki były mniej­sze od ziarnka pia­sku i po­fru­nęły da­leko w świat; gdy wpa­dły ko­muś do oka, tkwiły w nim, i wtedy czło­wiek ten wi­dział wszystko na od­wrót albo spo­strze­gał tylko to, co było w da­nym przed­mio­cie złe, gdyż każdy odła­mek lu­stra miał tę wła­ści­wość co całe lu­stro; byli lu­dzie, któ­rym taki odła­mek wpadł do serca, i wtedy działo się coś okrop­nego: serce sta­wało się jak ka­wa­łek lodu.

Hans Chri­stian An­der­sen, Kró­lowa Śniegu

w prze­kła­dzie Ste­fa­nii Bey­lin

Marta

Sie­dzę pod drze­wem i jest mi zimno. O ni­czym in­nym nie my­ślę. Zimno. Zimno. Zimno. Obej­muję się ra­mio­nami. Kurtka jest cie­pła, ale wiatr ostry, na­wet tu­taj, w le­sie. Nie mam rę­ka­wi­czek, więc dło­nie są czer­wone i szorst­kie. Za­sta­na­wiam się, ile czasu tu je­stem, ale nie umiem wy­li­czyć. Za­czę­łam iść, kiedy było ciemno. Ba­łam się wil­ków, więc gło­śno śpie­wa­łam. Kie­dyś sły­sza­łam – nie wiem, czy w ja­kimś fil­mie, czy on mi po­wie­dział, a może to było, za­nim mnie so­bie wziął – że dzi­kie zwie­rzęta same z sie­bie nie pod­cho­dzą do lu­dzi i trzeba dać im znać o swo­jej obec­no­ści. Wiele rze­czy, o któ­rych sły­sza­łam, oka­zało się zu­peł­nie nie­praw­dzi­wymi, ale co mi po­zo­stało? Zdar­łam so­bie głos, zmę­czy­łam się i usia­dłam. To chyba źle. Je­śli za­snę, mogę umrzeć. Pod­no­szę się i idę. Nie mam już po­ję­cia, z któ­rej strony przy­szłam i do­kąd po­win­nam się kie­ro­wać. Płatki śniegu są ta­kie ładne. Drzewa przy­kryte bia­łym pu­chem uro­cze. Nie­dawno było Boże Na­ro­dze­nie, ale po­godę mie­li­śmy wtedy zu­peł­nie inną.

Do­ciera do mnie na­gle, że chyba i tak umrę. Tyle tu drzew, tak gę­sto ro­sną. Tak długo nie było we mnie du­cha walki, skąd mam go wziąć te­raz? Cie­kawe okre­śle­nie. Duch walki. Skąd je znam? Z filmu czy od ja­kiejś praw­dzi­wej osoby? Może ze szkoły. Je­śli tak, to mu­sia­łam usły­szeć je dawno. Pra­wie za­po­mnia­łam, że cho­dzi­łam do szkoły. Może mo­gła­bym wró­cić. Nie wiem, czy bym chciała, bo niby do któ­rej klasy? Za mało umiem, żeby do­łą­czyć do ró­wie­śni­ków. A ro­dzice? Czy jesz­cze za mną tę­sk­nią? Może nie. Ja już dawno prze­sta­łam tę­sk­nić za nimi. A prze­cież na po­czątku wy­da­wało mi się, że tę­sk­nota ni­gdy nie mi­nie. Dużo mi się wy­da­wało. Te­raz nie pa­mię­tam, jak oni wy­glą­dali. Ja­kiś tam ob­raz jest, ale jakby za brudną szybą. Pew­nie bym ich nie roz­po­znała, gdyby na­gle się tu zja­wili. Nie zna­leźli mnie tyle czasu, to jak do­tar­liby tu­taj? W lo­do­waty po­ra­nek nie przyjdą w śro­dek lasu. Nie wiem na­wet, jaka to część Pol­ski. O ile to jest Pol­ska. A poza tym za­pewne zaj­mują się moją sio­strą. Chyba nie chcie­liby, żeby stało się z nią to samo, co ze mną. I tak nie wie­dzą, co się ze mną stało. Może jed­nak znów od­pocznę. Co­raz sła­biej się czuję. Za­mar­znę jak dziew­czynka z za­pał­kami. Za­bawne, że pa­mię­tam tę baśń. Nie mam za­pa­łek. Nic nie mam. I tak usiądę. Jaka jest szansa, że dojdę do­kąd­kol­wiek? Że ko­goś spo­tkam?

– Po­mocy! – wo­łam, a póź­niej przy­po­mi­nam so­bie an­giel­skie słowo i krzy­czę jesz­cze raz: – Help!

Od­po­wiada mi tylko echo. Na­prawdę nie mam sił. Sia­dam i cze­kam. Na śmierć, my­ślę, ale nie ma stra­chu. Dziew­czynka z za­pał­kami po­szła do nieba. Może ja też pójdę. Za­czy­nam gło­śno od­ma­wiać mo­dli­twy. To też może od­stra­szyć zwie­rzęta. Mę­czy mnie to, mó­wię co­raz ci­szej, aż prze­cho­dzę do szeptu.

Nie od razu uświa­da­miam so­bie, że coś się zmie­niło. Dźwięki. To chyba sa­mo­chody. Wy­tę­żam słuch. Ja­kaś droga musi być nie­da­leko. Nie przy­pusz­cza­łam, że dam radę biec, ale po­ru­szam się tak szybko, jak chyba ni­gdy wcze­śniej. To już nie le­d­wie sły­szalny szum, to ha­łas, ja­kiego kie­dyś nie lu­bi­łam. To już. Za­raz. Przez drzewa prze­świ­tuje szosa i na­prawdę mkną nią po­jazdy. Przy­spie­szam.

Stoję na skraju drogi i dy­szę ciężko. Nic się nie dzieje. To zna­czy sa­mo­chody na­dal jeż­dżą, ale chyba nie wzbu­dzam za­in­te­re­so­wa­nia. Nikt na­wet nie zwal­nia. Za­czy­nam ma­chać jak sza­lona, ale to też nie przy­nosi ocze­ki­wa­nych re­zul­ta­tów. „Nie wy­chodź na jezd­nię”. Tak mó­wili. Mama. Tata. Kie­dyś. Mu­sia­łam być bar­dzo mała. Tamte re­guły nie sto­so­wały się już do mnie dawno przed roz­łąką. Cho­dzi­łam prze­cież sama do szkoły i mu­sia­łam tylko się ro­zej­rzeć: naj­pierw w lewo, po­tem w prawo, po­tem znowu w lewo. Póź­niej można było prze­cho­dzić. Te­raz nie wie­rzę w re­guły. To nie jest akt buntu. To nie jest na­wet świa­doma de­cy­zja. Wy­cho­dzę na drogę i ob­ra­cam się przo­dem do pę­dzą­cego po­jazdu. Wy­cią­gam w górę ręce, a po­tem osu­wam się na zie­mię. Ostat­nim dźwię­kiem, który re­je­struję, jest pisk opon.

***

Mu­szę wstać, cho­ciaż łóżko dzi­siaj wy­daje się ta­kie wy­godne. Jest mi cie­pło, po­duszka miękka, a po­ściel gładka. Wy­mie­ni­łam ją so­bie ostat­nio? Wi­docz­nie tak, ale czy wy­pra­łam tę starą? Nie mogę so­bie przy­po­mnieć, a nie chcę zo­sta­wiać nic brud­nego. W ogóle trzeba po­sprzą­tać. On nie lubi ba­ła­ganu. Może też coś zjem. Ni­gdy nie wia­domo. Cza­sem uwiel­bia pa­trzeć, jak jem cu­kierki, a cza­sem się de­ner­wuje, gdy mó­wię, że je­stem głodna. Przy­cho­dzi prze­cież ba­wić się ze mną, a nie pa­trzeć, jak mlasz­czę. Coś mnie za­tyka. Dziwny za­pach.

Sia­dam i otwie­ram oczy. Je­stem w ja­kimś miej­scu, w któ­rym chyba wcze­śniej nie by­łam. Tyle bieli dawno nie wi­dzia­łam. On nie prze­pada za bia­łym. Cza­sem tylko wkłada mi białą su­kienkę. Te­raz mam na so­bie dziwną nie­bie­ską pi­żamę. Może to nowa za­bawa. Tak, na pewno. Mam w ciele ja­kieś igły, ja­kieś rurki, ja­kieś ma­szyny pra­cują wo­kół. Chcia­ła­bym to wszystko wy­rwać z sie­bie, ale le­piej nie. Co bę­dzie, je­śli on się zde­ner­wuje?

– Mi­strzu – mó­wię ci­cho.

Tak go na­zy­wam. Lubi to. Cza­sem chce, że­bym wo­łała: „ta­tu­siu”. To gor­sze, bo gdzieś w moim umy­śle jest jesz­cze za­mglony ob­raz praw­dzi­wego ta­tu­sia. Gdy kie­dyś to po­wie­dzia­łam – to zna­czy, że nie jest moim praw­dzi­wym ta­tu­siem – kara była su­rowa. No więc mó­wię „ta­tu­siu”, gdy za­żąda, uśmie­cham się i do­daję, że go ko­cham. To, że ko­cham, mó­wię sama z sie­bie – wpro­wa­dza go to w do­bry na­strój. Do­bry na­strój jest lep­szy niż zły.

– Mi­strzu!

Tym ra­zem krzy­czę. Nie po­win­nam. Grzeczne dziew­czynki nie krzy­czą. Sły­szę kroki, szyb­kie, nie jego. Co się dzieje? Kulę się w łóżku, w któ­rym ni­gdy nie by­łam, ale nie za­my­kam oczu. Chcę wie­dzieć. To dziwne, że za­wsze chcę wie­dzieć, co się wy­da­rzy. Tak, jak­bym mo­gła prze­jąć kon­trolę. „Prze­jąć kon­trolę” brzmi tak do­ro­śle. Mistrz tak mówi. Pod­biega ko­bieta ubrana na biało. Przy­cho­dzi sko­ja­rze­nie z po­przed­niego ży­cia, gdy jesz­cze miesz­ka­łam z ro­dzi­cami. Ten za­pach, który wy­dał mi się dziwny, na­leży do tego miej­sca. Szpi­tal. Wraca pa­mięć o tym, co się stało. Opa­dam na po­duszkę.

– Obu­dzi­łaś się! Jak się czu­jesz? – mówi zdy­szana ko­bieta.

Przy­glą­dam jej się z fa­scy­na­cją. To też jego słowo. Wszyst­kie do­ro­słe słowa znam od niego, bo niby skąd? Te z fil­mów też są od niego. W każ­dym ra­zie ta ko­bieta jest fa­scy­nu­jąca. Ma krót­kie ciemne włosy, szare oczy, kilka zmarsz­czek i parę ki­lo­gra­mów nad­wagi. Pierw­sza osoba oprócz niego, którą wi­dzę po... Nie wiem, po ilu la­tach. Nie upil­no­wa­łam mi­ja­ją­cego czasu.

– Jak się czu­jesz? – po­wta­rza.

Nie od­po­wia­dam. Chcia­ła­bym, ale to mnie prze­ra­sta. Z ni­kim oprócz niego nie roz­ma­wia­łam już tyle czasu. Po­win­nam czuć się bez­pieczna, wdzięczna i co tam jesz­cze, ale mam wra­że­nie, że stra­ci­łam grunt pod no­gami.

– Pójdę po le­ka­rza.

I wy­cho­dzi. Pró­buję uspo­koić od­dech. Wczo­raj, gdy szłam przez las – a może to było daw­niej, może leżę tu już kilka dni – no więc gdy szłam, wy­obra­ża­łam so­bie roz­mowy z ludźmi, ta­kimi praw­dzi­wymi, i chcia­łam po­wie­dzieć im wszystko, ale te­raz już nie wiem, co zna­czy „wszystko”. Wraca tamta ko­bieta z męż­czy­zną i te­raz to on zy­skuje całą moją uwagę. Jest wy­soki, tak wy­soki jak on, ale z pew­no­ścią star­szy. Ma siwe włosy i po­marsz­czoną twarz.

– Dzień do­bry – od­zywa się tu­bal­nym gło­sem.

Znów coś mnie blo­kuje i tylko na niego pa­trzę. Le­karz nie przej­muje się tym. Zbliża się do łóżka.

– Mu­simy cię zba­dać – mówi.

Wstrzą­sam się. On też tak mó­wił. Ba­da­nie nie było ni­czym przy­jem­nym. Wiem, że te­raz jest ina­czej. Ten męż­czy­zna musi wie­dzieć, czy nie je­stem chora. I tak się boję. Po­zo­staję sztywna, gdy przy­kłada mi do ple­ców coś zim­nego.

– Otwórz bu­zię. – Uśmie­cha się do mnie.

Ro­bię, co każe. Je­stem przy­zwy­cza­jona do po­słu­szeń­stwa.

– Jesz­cze ci­śnie­nie – zwraca się do ko­biety.

Pie­lę­gniarka, przy­po­mi­nam so­bie. Taką osobę na­zywa się pie­lę­gniarką. Ko­bieta pod­wija mi rę­kaw pi­żamy i za­kłada gu­mową opa­skę. Po chwili ta opa­ska ści­ska mi rękę, a ja wstrzy­muję od­dech. Szybko jed­nak się roz­luź­nia.

– Sto czter­dzie­ści na osiem­dzie­siąt – oznaj­mia pie­lę­gniarka.

– Tro­chę wy­so­kie, ale to może być zde­ner­wo­wa­nie. Trzeba ją mo­ni­to­ro­wać.

Ko­bieta tylko kiwa głową, a po­tem oboje pa­trzą na mnie.

– Po­wiesz nam, jak masz na imię? – pyta le­karz.

Otwie­ram usta, ale nie wy­do­bywa się z nich ża­den dźwięk. Marta. Po­wiedz to. Marta.

– Może ona nie mówi – do­my­śla się pie­lę­gniarka. – Coś krzy­czała, ale to chyba nie było żadne słowo.

„Mistrz” jest chyba cał­kiem zna­nym sło­wem. Tyle że z da­leka mo­gło to brzmieć jak nie­ar­ty­ku­ło­wany dźwięk.

– Może – zga­dza się le­karz. – My­ślę, że ju­tro, je­śli jej stan się nie po­gor­szy, można już wpu­ścić po­li­cję.

Po­li­cja. Ko­lejne słowo, które znam głów­nie z fil­mów. Oglą­da­li­śmy sporo kry­mi­na­łów.

– Spró­bujmy po­dać jej obiad – do­daje le­karz.

– Tak.

– No to od­po­czy­waj – Męż­czy­zna ści­ska moją rękę.

Wy­cho­dzi. Pie­lę­gniarka jesz­cze stoi. Dzieje się z nią coś dziw­nego. Oczy ma wil­gotne, usta jej drżą.

– Biedna dziew­czynka. Biedna, biedna dziew­czynka. Już wszystko do­brze.

Po­woli kręcę głową. Nie dla­tego, że chcę za­prze­czyć. Czuję się biedną dziew­czynką. I jest do­brze. Przy­naj­mniej w po­rów­na­niu z tym, co było cał­kiem nie­dawno, gdy je­cha­łam w ba­gaż­niku, zwią­zana, z ta­śmą na ustach. I na­wet po­tem, gdy się za­trzy­ma­li­śmy, gdy mnie wy­jął, zdjął więzy i kne­bel. Na­wet po tym, gdy po­wie­dział:

– Idź. Masz szansę. I pa­mię­taj.

Jest do­brze w po­rów­na­niu z tym, jak szłam zmę­czona i zmar­z­nięta, jak sie­dzia­łam, my­śląc, że za­raz umrę.

Ko­bieta siada obok i mnie przy­tula. Cho­ciaż po­zo­staję sztywna, chcia­ła­bym, żeby nie wy­pu­ściła mnie z ra­mion. Ona jed­nak wstaje i wy­ciera oczy.

– Już wszystko do­brze – po­wta­rza.

I wy­cho­dzi.

Pa­mię­tam. O tym, o czym ka­zał mi pa­mię­tać.

– Marta – mó­wię na głos.

Tak ci­cho, że nikt nie sły­szy. Przy­naj­mniej ja prze­ko­na­łam się, że nie je­stem nie­mową. I wszystko jesz­cze może się zmie­nić.

Po ja­kimś cza­sie wcho­dzi inna ko­bieta. Zmywa pod­łogę i po­pa­truje na mnie z cie­ka­wo­ścią, ale się nie od­zywa.

Pa­mię­tam. I nie tylko o tym, o czym ka­zał mi pa­mię­tać. Wszystko jesz­cze może się zmie­nić. Za­my­kam oczy. Może kie­dyś przejmę kon­trolę. To ostat­nia myśl, która się po­ja­wia, za­nim za­snę.

– Zjesz coś?

Otwie­ram oczy prze­ra­żona, a po­tem uśmie­cham się do pie­lę­gniarki, którą wcze­śniej po­zna­łam.

– Tak.

Ko­bieta wciąga gwał­tow­nie po­wie­trze.

– Ty mó­wisz.

– Tak – po­wta­rzam.

To je­dyne słowo, ja­kie wy­po­wie­dzia­łam w jej obec­no­ści, ale ona i tak uznaje to za cud.

– Bę­dziesz ja­dła sama? – pyta, sia­da­jąc na krze­śle przy łóżku.

– Tak.

– To mu­sisz usiąść. Obiad jest na sto­liku.

– Tak.

Pew­nie uważa, że tylko to umiem po­wie­dzieć. Na ra­zie nie mam siły wy­pro­wa­dzać jej z błędu. Sia­dam i za­czy­nam jeść. Zupa – chyba ro­sół – jest chłodna, a dru­gie da­nie bez wy­raź­nego smaku, ale i tak je­stem za­chwy­cona. Po­si­łek na wol­no­ści. Tak to się chyba na­zywa. Wol­ność.

– Wyj­miemy cew­nik.

Nie wie­dzia­łam, co to jest, ale cie­szę się, że to wyj­muje.

– Chcesz do to­a­lety?

– Tak.

Pro­wa­dzi mnie ko­ry­ta­rzem.

– To tu­taj. Za­cze­kam pod drzwiami.

Idę do ła­zienki i wy­ci­skam z sie­bie kilka kro­pel. Po­rząd­nie myję ręce, a po­tem przy­glą­dam się wła­snemu od­bi­ciu. Dłu­gie ja­sne włosy zwi­sają wzdłuż bla­dej twa­rzy. Są po­skle­jane i wy­glą­dają na brudne. On lu­bił, gdy były świeżo umyte i ład­nie fa­lo­wały. W nie­bie­skich oczach jest za­gu­bie­nie. Co­dzien­nie wi­dzia­łam tę twarz w lu­strze, ale te­raz ro­zu­miem, co miał na my­śli. Już nie je­steś małą dziew­czynką. To jedne z jego ostat­nich słów. Ile mam lat? Ile lat mia­łam wtedy? Chyba osiem. Osiem świe­czek na tor­cie. Ma­rze­nie. Trzeba zdmuch­nąć, to się spełni. Ja­kie było to ma­rze­nie? Nie pa­mię­tam. Ra­czej się nie speł­niło.

Pie­lę­gniarka uśmie­cha się, gdy otwie­ram drzwi.

– Wra­camy do łóżka?

– Tak.

Je­ste­śmy pra­wie tego sa­mego wzro­stu. Tak, je­stem te­raz bar­dziej dziew­czyną niż dziew­czynką.

– Marta – mó­wię na­gle.

Ko­bieta za­trzy­muje się w pół kroku.

– To twoje imię?

Głos drży jej nad­mier­nie.

– Tak – od­po­wia­dam i ru­szamy.

Przy łóżku staję, jak­bym nie była pewna, co te­raz na­leży zro­bić.

– Chcesz się po­ło­żyć?

Nie wiem, ale od­po­wia­dam:

– Tak.

To cał­kiem do­brze mi wy­cho­dzi.

– To się po­łóż, Mar­tu­niu.

Pie­lę­gniarka od­gar­nia mi włosy z czoła ge­stem, który wy­daje się zna­jomy. Czy mama tak ro­biła? Coś ści­ska mnie w gar­dle, ale po­sta­na­wiam nie pła­kać. Wy­cią­gam się na łóżku i my­ślę, że chyba nie je­stem do­ro­sła, skoro wszy­scy mó­wią mi na ty i trak­tują jak dziecko.

– A pani?

Ko­bieta pró­buje się uśmiech­nąć, ale wi­dzę, że oczy ma wil­gotne.

– Co ja?

– Jak pani ma na imię?

Pierw­sze pełne zda­nie, które tu wy­po­wie­dzia­łam.

– Kry­sia.

Do sali wcho­dzi le­karz, który wcze­śniej mnie ba­dał.

– Jak się pa­nienka czuje?

– Do­brze.

– I mó­wimy. – Uśmie­cha się, jak kie­dyś uśmie­chał się tata, a może dzia­dek. Wszystko mi się myli. – To do­brze, to do­brze. – Bę­dziesz mo­gła po­roz­ma­wiać ju­tro z po­li­cjan­tami?

Wy­da­wało mi się, że to było zde­cy­do­wane, ale do­ce­niam, że udaje i pyta o zgodę.

– Tak.

Cie­kawe, co by zro­bił, gdy­bym od­po­wie­działa „nie”.

– Ka­zali po­brać wy­maz DNA – zwraca się do pani Krysi.

Pie­lę­gniarka kiwa głową i wy­cho­dzi. Le­karz za­gląda mi jesz­cze w oczy i do gar­dła, po czym po­kle­puje po ręce i wy­cho­dzi.

– Co to jest wy­maz DNA? – zwra­cam się do pani Krysi, gdy znowu staje przy moim łóżku.

Kła­dzie na szafce stos ko­lo­ro­wych pa­pie­rów.

– Włożę ci na chwilę pa­lec do ust i we­zmę próbkę ma­te­riału z we­wnętrz­nej czę­ści po­liczka. To nic nie boli.

– Aha. Ale po co?

– Będą ana­li­zo­wać ma­te­riał ge­ne­tyczny. – Chyba do­ciera do niej, że nic nie ro­zu­miem, bo do­daje: – Będą chcieli się do­wie­dzieć, kim je­steś.

Sia­dam.

– I do­wie­dzą się?

– Tak. Ale na pewno naj­pierw za­py­tają cie­bie. Jak się na­zy­wasz?

Prze­cież już mó­wi­łam.

– Marta.

– To twoje imię. A na­zwi­sko?

Na­zwi­sko. Prze­cież każdy ma ja­kieś na­zwi­sko. Usta za­czy­nają mi drżeć.

– Nie... nie wiem.

– Nie martw się – mówi pani Kry­sia uspo­ka­ja­jąco. – Wła­śnie po to robi się te wy­mazy.

– I znajdą mo­ich ro­dzi­ców?

Przy­gląda mi się długo, za­nim od­po­wie:

– Mam na­dzieję, że tak.

– To niech pani to zrobi.

Otwie­ram usta, ale ona kręci głową.

– Mu­simy tro­chę po­cze­kać, bo nie­dawno ja­dłaś. Chcia­ła­byś coś po­czy­tać?

– Ja... Tak.

Boję się, że nie będę po­tra­fiła, ale nie po­wiem jej tego.

– Przy­nio­słam ci kilka ga­ze­tek. – Wska­zuje na szafkę. To, co po­ło­żyła, to ga­zetki. Do czy­ta­nia.

– Dzię­kuję.

– Mu­szę spraw­dzić, co u in­nych pa­cjen­tów, ale nie­długo wrócę i zro­bimy ten wy­maz.

Ki­wam głową i od­pro­wa­dzam ją wzro­kiem. Się­gam po pierw­szą ga­zetkę. Dużo ko­lo­ro­wych zdjęć. Ko­biety ze lśnią­cymi wło­sami, męż­czyźni uka­zu­jący w uśmie­chu białe zęby. Ładne domy, piękne ogrody. Przy­glą­dam się tym fo­to­gra­fiom, za­nim od­ważę się skon­cen­tro­wać na li­te­rach. Pa­mię­tam je. To zna­czy w ja­kiś spo­sób pa­mię­tam. Je­śli rze­czy­wi­ście mia­łam osiem lat, kiedy zni­kłam, by­łam za­pewne w dru­giej kla­sie. Mia­łam ja­kieś lek­tury, czy­ta­łam. Te­raz skła­da­nie li­ter w wy­razy idzie mi to­por­nie. Po­mi­jam już ro­zu­mie­nie sensu. To nic. Na­uczę się. Na­wet nie za­uwa­żam, gdy znów po­ja­wia się pani Kry­sia.

– Cie­kawe?

– Tak. – Wra­cam do bez­piecz­nego słowa.

– To do­brze. – Wciąga gu­mowe rę­ka­wiczki. – Otwórz usta. – Wkłada mi pa­lec i chwilę póź­niej wyj­muje. – Już po wszyst­kim. Za­raz przy­niosą ko­la­cję. Po­sta­raj się coś zjeść.

– Do­brze.

Pra­wie nie ru­szam ko­la­cji. Je­stem za­jęta skła­da­niem li­ter. Kiedy na­uczę się czy­tać jak inni?

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki