Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Robin Ellacott dostaje przesyłkę, w której z przerażeniem odkrywa odciętą kobiecą nogę. Jej szef, prywatny detektyw Cormoran Strike, zachowuje zimną krew. Spotkał już w życiu ludzi zdolnych do niewyobrażalnego okrucieństwa.
Policyjne śledztwo skupia się na mężczyźnie, w którego winę Strike wątpi. Detektyw i jego asystentka biorą sprawy w swoje ręce i zagłębiają się w zdegenerowaną psychikę pozostałych podejrzanych. Czas nagli, gdyż dochodzi do kolejnych zatrważających aktów przemocy...
"Żniwa zła" to trzeci tom cyklu o prywatnym detektywie Cormoranie Strike’u i jego asystentce Robin Ellacott.
Piekielnie zmyślny kryminał, ale też wciągająca historia mężczyzny i kobiety, którzy znaleźli się na rozdrożu w życiu zawodowym i prywatnym.
"Zabójczo dobra rzecz."
„SUN”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 704
jest znakiem towarowym Publicat S.A.
Wydanie elektroniczne 2016
ISBN 978-83-271-5505-4
Publicat S.A.
61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24
tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00
e-mail: [email protected], www.publicat.pl
Oddział we Wrocławiu
50-010 Wrocław, ul. Podwale 62
tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66
e-mail: [email protected]
I choose to steal what you choose to show
And you know I will not apologize –
You’re mine for the taking.
I’m making a career of evil...
Będę kraść to, co będziesz pokazywał,
Dobrze wiesz, że nie przeproszę –
Mogę cię mieć w każdej chwili.
Robię karierę w branży zła [...]
Nie udało mu się zetrzeć całej jej krwi. Pod paznokciem środkowego palca lewej dłoni została ciemna kreska przypominająca nawias. Zaczął ją stamtąd wygrzebywać, ale właściwie ten widok mu się podobał: pamiątka po przyjemnościach poprzedniego dnia. Po chwili bezskutecznego grzebania włożył krwawy paznokieć do ust i possał. Żelazisty posmak przywołał wspomnienie zapachu strumienia, który trysnął gwałtownie na wyłożoną płytkami podłogę, ochlapując ściany, mocząc mu dżinsy i zmieniając brzoskwiniowe ręczniki kąpielowe – mięciutkie, suche i starannie złożone – w nasiąknięte krwią szmaty.
Dziś rano świat miał dla niego jaśniejsze barwy i wydawał się wspanialszy. Czuł spokój i był podbudowany, jakby ją wchłonął, jakby jej życie przetoczono do jego żył. Zabijane kobiety stawały się twoją własnością: to forma posiadania o wiele lepsza od seksu. Już samo patrzenie na nie w chwili śmierci było rodzajem intymności wykraczającej daleko poza to, czego mogły doświadczyć dwa żywe ciała.
Czując dreszcz podniecenia, pomyślał, że nikt nie wie, co zrobił ani co planuje. Szczęśliwy i spokojny ssał środkowy palec, opierając się o ciepły mur w słabym kwietniowym słońcu i wpatrując w dom naprzeciwko.
Dom nie był piękny. Raczej zwyczajny. Owszem, przyjemniejszy niż maleńkie mieszkanko, w którym zesztywniałe od krwi ubranie leżało od wczoraj w czarnych workach na śmieci, czekając na spalenie, i w którym zostawił lśniące noże, umyte środkiem dezynfekującym, wciśnięte za rurę w kształcie litery U pod kuchennym zlewem.
Ten dom miał z przodu ogródek, czarne balustrady i trawnik wymagający skoszenia. Dwoje białych drzwi umieszczono tuż obok siebie, co świadczyło o tym, że trzypiętrowy budynek podzielono na mieszkania. Na parterze mieszkała Robin Ellacott. Dołożył starań, żeby poznać jej prawdziwe imię i nazwisko, lecz w myślach nazywał ją Sekretarką. Przed chwilą widział ją przechodzącą za oknem wykuszowym, łatwo ją było poznać dzięki jaskrawym włosom.
Obserwowanie Sekretarki traktował jak bonus, miły dodatek. Miał kilka wolnych godzin, więc postanowił przyjść i na nią popatrzeć. Dzisiaj był dzień odpoczynku między wczorajszymi i jutrzejszymi atrakcjami, między zadowoleniem z tego, co zostało zrobione, a podnieceniem tym, co miało się zdarzyć.
Drzwi po prawej stronie niespodziewanie się otworzyły i z domu wyszła Sekretarka w towarzystwie mężczyzny.
Nadal oparty o ciepły mur gapił się na ulicę odwrócony do nich profilem, żeby wyglądać jak ktoś, kto czeka na przyjaciela. Nie zwrócili na niego najmniejszej uwagi. Oddalali się chodnikiem, idąc ramię w ramię. Odczekał minutę i ruszył za nimi.
Miała na sobie dżinsy, lekką kurtkę i buty na płaskim obcasie. Jej długie falujące włosy widziane w blasku słońca wydawały się jeszcze bardziej rude. Zauważył między tymi dwojgiem lekki dystans, nie odzywali się do siebie.
Umiał wyczuwać emocje. Zauważył je i wykorzystał u dziewczyny, która wczoraj umarła wśród zakrwawionych, brzoskwiniowych ręczników.
Byli na długiej ulicy. Trzymał ręce w kieszeniach i szedł niespiesznym krokiem, jakby się wybrał na zakupy. W ten jasny poranek jego ciemne okulary nie zwracały uwagi. Drzewa delikatnie falowały na lekkim wiosennym wietrzyku. Na końcu ulicy idąca przodem para skręciła w lewo, w szeroką, zatłoczoną arterię, wzdłuż której stały biurowce. Wysoko w górze tafle szkła w oknach lśniły w blasku słońca, gdy mijali siedzibę Rady Gminy Ealing.
Współlokator albo chłopak czy ktokolwiek to był – mężczyzna o wyrazistym profilu i kwadratowej żuchwie – coś do niej mówił. Odpowiedziała mu krótko, bez uśmiechu.
Kobiety są takie małostkowe, podłe, paskudne i żałosne. Nadąsane suki, wszystkie co do jednej oczekujące, że mężczyźni będą je uszczęśliwiać. Dopiero gdy leżały przed tobą martwe i puste, stawały się czyste, tajemnicze, a nawet cudowne. Wtedy były bez reszty twoje, niezdolne do kłótni, szamotaniny czy odejścia, były twoje i mogłeś z nimi zrobić, co tylko zechcesz. Zwłoki tej wczorajszej stały się ciężkie i bezwładne, gdy upuścił z nich krew: były jego naturalnych rozmiarów pieścidełkiem, jego zabawką.
Szedł za Sekretarką i jej chłopakiem przez gwarne centrum handlowe Arcadia, sunąc z tyłu niczym duch albo bóg. Czy ludzie robiący sobotnie zakupy w ogóle go widzieli, czy może jakoś się przeobraził, stał się podwójnie żywy, zyskał dar niewidzialności?
Dotarli na przystanek autobusowy. Czaił się w pobliżu, udając, że zagląda przez drzwi do baru serwującego curry, patrzy na owoce ułożone w wysokie sterty przed sklepem, na tekturowe maski z twarzami księcia Williama i Kate Middleton wiszące w kiosku; obserwował ich odbicia w szybach.
Zamierzali wsiąść do autobusu linii osiemdziesiąt trzy. Miał przy sobie niewiele pieniędzy, ale jej widok sprawiał mu tyle przyjemności, że nie chciał tak szybko rezygnować. Wchodząc za parą do autobusu, usłyszał, jak mężczyzna mówi o Wembley Central. Kupił bilet i poszedł za nimi na górę.
Para znalazła dwa wolne, sąsiadujące ze sobą miejsca na samym przedzie pojazdu. Usiadł niedaleko, obok gburowatej kobiety, którą zmusił do przesunięcia siatek z zakupami. Chwilami słyszał ich głosy wynurzające się z gwaru rozmów innych pasażerów. Gdy nie rozmawiali, Sekretarka posępnie patrzyła przez okno. Nie miała ochoty jechać tam, dokąd jechali – był tego pewny. Gdy odgarnęła z oczu pasmo włosów, zauważył pierścionek zaręczynowy. Więc zamierzała wyjść za mąż... a raczej tak jej się wydawało. Ukrył uśmieszek za postawionym kołnierzem kurtki.
Przez upaćkane szyby wpadało ciepłe południowe słońce. Do autobusu wsiadła grupa mężczyzn, którzy zajęli miejsca wokół. Dwóch miało na sobie czarno-czerwone koszulki drużyny rugby.
Nagle poczuł, jak blask dnia przygasa. Koszulki z sierpem księżyca i gwiazdą budziły w nim nieprzyjemne skojarzenia. Przypominały o czasach, gdy nie czuł się jak bóg. Nie chciał, żeby dzień jego szczęścia został skażony i splamiony dawnymi złymi wspomnieniami, ale jego euforia gwałtownie słabła. Rozzłoszczony – jakiś nastolatek napotkał jego spojrzenie i z przestrachem pospiesznie odwrócił wzrok – wstał i ruszył w stronę schodów.
Obok drzwi stał ojciec z małym synem i mocno trzymali się drążka. Na dnie jego żołądka eksplodował gniew: on też powinien mieć syna. A raczej nadal powinien go mieć. Wyobraził sobie chłopca stojącego obok, zadzierającego głowę i patrzącego na niego jak na bohatera – tylko że on już dawno stracił syna, a wszystkiemu był winien człowiek nazywający się Cormoran Strike.
Zamierzał się zemścić na Cormoranie Strike’u. Zamierzał zmienić jego życie w piekło.
Stojąc na chodniku, spojrzał na przód autobusu i za szybą jeszcze raz mignęła mu złotowłosa głowa Sekretarki. Pomyślał, że w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin zobaczy ją ponownie. Ta świadomość pomogła mu opanować nagłą wściekłość wywołaną widokiem koszulek drużyny Saracens. Autobus oddalił się z warkotem, a on ruszył w przeciwną stronę, powoli się uspokajając. Miał cudowny plan. Nikt o nim nie wiedział. Nikt się niczego nie spodziewał. A w domu w lodówce czekało na niego coś bardzo wyjątkowego.
A rock through a window never comes with a kiss.
Do kamienia rzuconego w okno nikt nie dołącza całusa.
Blue Öyster Cult, Madness to the Method
Dwudziestosześcioletnia Robin Ellacott od ponad roku była zaręczona. Miała wziąć ślub trzy miesiące temu, lecz z powodu niespodziewanej śmierci jej przyszłej teściowej przesunięto ceremonię. W tym czasie wiele się wydarzyło. Zastanawiała się, czy gdyby padły słowa przysięgi małżeńskiej, dogadywaliby się z Matthew lepiej niż teraz. Czy gdyby pod zaręczynowym pierścionkiem z szafirem, już trochę luźnym, na jej palcu tkwiła obrączka, rzadziej by się kłócili?
Przedzierając się w poniedziałek rano przez gruz na Tottenham Court Road, Robin ponownie przeżywała w myślach kłótnię z poprzedniego dnia. Jej ziarno zaczęło kiełkować, zanim wyszli z domu na mecz rugby. Miała wrażenie, że kłócą się przy okazji każdego spotkania z Sarah Shadlock i jej chłopakiem Tomem, i nie omieszkała tego zauważyć, gdy sprzeczka, na którą zanosiło się już od meczu, przeciągnęła się do późnych godzin nocnych.
– Na litość boską, nie widzisz, że Sarah chciała między nami namącić? To ona ciągle o niego pytała, bez przerwy o nim mówiła, nie ja to zaczęłam...
Nieustający remont ulic wokół stacji Tottenham Court Road utrudniał Robin drogę do pracy od jej pierwszego dnia w agencji prywatnego detektywa przy Denmark Street. Potknięcie się o wielką grudę gruzu jeszcze bardziej popsuło jej humor. Zatoczyła się i dopiero po chwili odzyskała równowagę. Z głębokiej wyrwy w ziemi, wypełnionej mężczyznami w kaskach i fluorescencyjnych kamizelkach, dobiegły ją gwizdy i sprośne uwagi. Czerwona na twarzy potrząsnęła głową i ignorując robotników, odrzuciła do tyłu jasnorude włosy, które opadły jej na oczy, i znowu wróciła myślami do Sarah Shadlock oraz jej podstępnych uporczywych pytań o szefa Robin.
– Na swój dziwny sposób jest atrakcyjny, prawda? Trochę poturbowany, ale mnie takie rzeczy nigdy nie przeszkadzały. Faktycznie jest taki seksowny jak na zdjęciu? Kawał z niego faceta, prawda?
Robin widziała, jak Matthew zaciska zęby, i starała się odpowiadać spokojnym, obojętnym tonem.
– Jesteście w tej agencji tylko we dwoje? Naprawdę? Nikogo więcej tam nie ma?
„Suka – pomyślała Robin, która nigdy nie potrafiła zdobyć się na życzliwość dla Sarah Shadlock. – Robi to specjalnie”.
– Czy to prawda, że odznaczono go w Afganistanie? Tak? Rany, więc na dodatek jest bohaterem wojennym?
Robin starała się ze wszystkich sił uciszyć jednoosobowy chór Sarah wyrażający uznanie dla Cormorana Strike’a, lecz na próżno: pod koniec meczu Matthew okazywał narzeczonej wyraźny chłód. Niezadowolenie nie przeszkodziło mu jednak w przekomarzaniu się i zaśmiewaniu razem z Sarah w drodze powrotnej z Vicarage Road, a Tom, który wydawał się Robin nudny i tępy, rechotał razem z nimi, nieświadomy jakichkolwiek podtekstów.
Potrącana przez przechodniów, także lawirujących wśród ulicznych wykopów, Robin dotarła w końcu na chodnik po przeciwnej stronie i przechodząc w cieniu betonowego, przypominającego kratownicę monolitu zwanego Centre Point, znowu poczuła złość na wspomnienie tego, co usłyszała od Matthew o północy, gdy kłótnia rozgorzała z nową siłą.
– Do cholery, czy ty naprawdę ciągle musisz o nim gadać? Słyszałem, jak mówiłaś Sarah...
– To nie ja zaczęłam o nim gadać, tylko ona, nie słuchałeś...
Matthew zaczął ją jednak przedrzeźniać, mówiąc głosem, którym zawsze relacjonował wypowiedzi kobiet, piskliwym i idiotycznym:
– „Och, on ma takie urocze włosy...”
– Na litość boską, masz jakąś cholerną, totalną paranoję! – krzyknęła Robin. – Sarah ględziła o tych przeklętych włosach Jacques’a Burgera, a nie Cormorana, a ja tylko powiedziałam...
– „A nie Cormorana” – powtórzył, znowu debilnie popiskując.
Skręcając w Denmark Street, Robin była równie wściekła jak osiem godzin wcześniej, gdy jak burza wypadła z sypialni i poszła spać na kanapie.
Sarah Shadlock, przeklęta Sarah Shadlock, która studiowała razem z Matthew i robiła, co w jej mocy, żeby odbić go Robin, dziewczynie czekającej w Yorkshire... Gdyby Robin mogła mieć pewność, że nigdy więcej nie zobaczy Sarah, byłaby szczęśliwym człowiekiem, ale w lipcu Sarah miała być gościem na ich ślubie, a potem bez wątpienia zamierzała psuć ich życie małżeńskie – może nawet któregoś dnia wprosi się do agencji Robin, żeby poznać Strike’a, o ile jej zainteresowanie było szczere i nie miało na celu jedynie siania niezgody między Robin i Matthew.
„Nigdy, przenigdy nie przedstawię jej Cormoranowi” – pomyślała ze złością Robin, zbliżając się do kuriera, który stał przed wejściem do budynku. W jednej urękawiczonej ręce trzymał podkładkę do pisania z klipsem, a w drugiej podłużną, prostokątną paczkę.
– Zaadresowana na nazwisko Ellacott? – spytała Robin, gdy kurier znalazł się w zasięgu jej głosu.
Spodziewała się dostawy jednorazowych aparatów fotograficznych w kartonowej obudowie koloru kości słoniowej, które zamierzała rozdać gościom weselnym na pamiątkę. Ostatnio pracowała o tak różnych porach, że prościej było kierować przesyłki do agencji niż do domu.
Kurier w kasku kiwnął głową i podsunął jej podkładkę. Robin pokwitowała odbiór i wzięła podłużną paczkę, o wiele cięższą, niż się spodziewała. Gdy wsunęła ją pod pachę, odniosła wrażenie, że w środku przesunął się jakiś pojedynczy duży przedmiot.
– Dziękuję – powiedziała, ale kurier już się odwrócił i wsiadał na motor. Wchodząc do budynku, słyszała, jak odjeżdża.
Szła po rozbrzmiewających echem metalowych schodach, które wznosiły się spiralnie wokół popsutej ażurowej windy, jej obcasy stukały o metal. Gdy przekręciła klucz w zamku i otworzyła przeszklone drzwi, odbiło się w nich światło, a na tle szyby wyraźnie ukazał się wygrawerowany napis – C.B. Strike, prywatny detektyw.
Specjalnie przyszła do pracy wcześniej. Prowadzili mnóstwo spraw i chciała nadgonić papierkową robotę, zanim wróci do codziennego śledzenia młodej rosyjskiej striptizerki. Słysząc odgłosy ciężkich kroków na górze, pomyślała, że Strike jeszcze nie wyszedł z mieszkania.
Położyła podłużną paczkę na biurku, zdjęła płaszcz i powiesiła go razem z torebką na kołku obok drzwi, zapaliła światło, napełniła i włączyła czajnik, a potem sięgnęła po leżący na biurku ostry nożyk do otwierania kopert. Przypominając sobie, z jaką stanowczością Matthew odrzucił jej wyjaśnienie, że podziwiała kędzierzawą czuprynę rwacza Jacques’a Burgera, a nie krótkie i, szczerze mówiąc, przypominające owłosienie łonowe włosy Strike’a, ze złością dźgnęła koniec paczki, rozcięła ją i otworzyła pudełko.
W środku leżała wciśnięta bokiem ucięta noga kobiety, a jej palce wygięto, żeby się zmieściła.
[...]