Cierpisz? Masz do tego prawo - Megan Devine - ebook

Cierpisz? Masz do tego prawo ebook

Megan Devine

4,0
28,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Sposób, w jaki nasza kultura podchodzi do śmierci, sprawia, że nie potrafimy radzić sobie z własną żałobą. Nie potrafimy też pomagać bliskim, którzy jej doświadczają. Megan Devine tłumaczy, że żałoba nie jest problemem wymagającym szybkiego rozwiązania, lecz tajemnicą, którą należy uszanować. Zwraca się więc zarówno do tych, którzy przeżywają właśnie stratę bliskiej osoby, jak i do ich krewnych i przyjaciół. Jako praktykująca psychoterapeutka i wdowa jest z pewnością kompetentną doradczynią w tych sprawach. Wielu specjalistów zajmujących się pomocą psychologiczną – a także wielu czytelników – uznało jej książkę za niezwykle cenną i przełomową.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 303

Oceny
4,0 (3 oceny)
1
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




WARSZAWA 2021

Tytuł oryginalny:

It’s OK That You’re Not OK: Meeting Grief and Loss in a Culture

That Doesn’t Understand

Copyright © 2017 by Megan Devine, Foreword © 2017 by Mark Nepo

Polish Language Translation Copyright © 2019 by Linia sp. z o.o.

Redakcja: Anita Widman Drzewiecka

Korekta: Beata Wydrych

Okładka: Darek Pepłoński

Skład: Maga Siarkiewicz

Linia sp. z o.o.

www.wydawnictwolinia.pl

Seria: Biała Plama

www.bialaplama.pl

ISBN (e-book): 978-83-66667-04-4

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dla tych, którzy na jawie przeżywają to, co innym zdarza się

w sennych koszmarach.

Gdy doświadczała straty, śpiewała razem z zagubioną dziewczynką, która była nią samą, która była jej amuletem.

Alejandra Pizarnik

Dla

Przedmowa

W kondycji ludzkiej zawiera się bliźniaczy paradoks. Po pierwsze, nikt nie może przeżyć za ciebie twojego życia – nikt nie może zmierzyć się z tym, z czym ty musisz się zmierzyć, ani odczuć tego, co ty musisz odczuć – ale też nikt nie może tego zrobić sam. Po drugie, przeżywając własne życie, jesteśmy skazani na to, by kochać innych i ich tracić. Nikt nie wie dlaczego. Po prostu tak jest. Jeśli zdecydujemy się kochać, z pewnością doświadczymy straty i smutku. Jeśli będziemy próbować uniknąć straty i smutku, nigdy nie będziemy prawdziwie kochać. A jednak poznanie miłości i straty – w niezwykle silny i tajemniczy sposób – umożliwia nam doświadczenie życia w całej jego pełni głębi.

Megan Devine, która zaznała miłości i straty, jest w tych sprawach godną zaufania i troskliwą doradczynią. Straciwszy ukochaną osobę, zrozumiała, że jej życie zmieniło się na zawsze, że nie można nad tym przejść do porządku dziennego. Można przejść tylko razem z tym. Strata i żal odmieniają pejzaż naszego życia, który nigdy nie będzie już taki sam. Nie ma powrotu do tego, co było. Pozostaje nam tylko zadanie sporządzenia nowej, dokładnej mapy tego, co jest. Jak mądrze mówi Megan: „Nie chodzi o to, żeby uleczyć nasz ból, ale żeby się o to starać”.

Prawda jest taka, że ci, którzy cierpią, zyskują mądrość, której reszta z nas potrzebuje. A ponieważ żyjemy w społeczeństwie, które boi się uczuć, ważne jest, byśmy otwarli się przed sobą nawzajem na głębię doświadczenia ludzkiej podróży, którą można poznać jedynie dzięki naszym uczuciom.

W ostatecznym rachunku więź miłości i przyjaźni zależy od tego, na ile potrafimy doświadczać wspólnie miłości i straty bez wzajemnego osądzania się i wywierania na siebie presji. Nie możemy dopuścić do tego, by nasz cierpiący bliźni utonął w otchłani, ale też nie jesteśmy w stanie uratować go od skutków bolesnego chrztu duszy, którego doświadczył. Jak pisze Megan, będziemy bezpieczni dopiero wtedy, gdy nauczymy się docierać wzajemnie do naszego bólu i wzajemnie się w nim rozpoznawać.

Naszym zadaniem nie jest umniejszanie cierpienia i samej straty. Nasze zadanie polega na zrozumieniu, co wydarzenie to w nas otwiera. Mój ból, moja żałoba nauczyły mnie, że nawet jeśli czujemy się złamani i zniszczeni, to nie jest powód, by uznać, że zniszczony został cały świat. Jesteśmy ludźmi, więc naszym obowiązkiem jest odbudowywać to, co wartościowe, a gdy pojawiają się kłopoty – robić dobry użytek z własnego serca.

Tak jak święty Jan od Krzyża stawiał czoła ciemnej nocy duszy i tak jak Jakub zmagał się z bezimiennym aniołem na dnie doliny, tak Megan, która straciła swojego mężczyznę Matta, zmagała się z drogą przez ciemną dolinę. Odkryła wtedy tę prawdę – że nie da się spowodować, by wszystko było znów dobrze, że straty nie da się odwrócić ani zapomnieć. Zrozumiała jednak również, że ci, którzy po niej cierpią, w końcu powrócą do życia, ale wszystko w tym życiu będzie inne.

W Boskiej komedii Wirgiliusz prowadzi Dantego przez piekło do czyśćca. W pewnym momencie dochodzą do ściany ognia. Przestraszony Dante cofa się, ale Wirgiliusz tłumaczy mu, że nie mają wyboru. Że jest to ogień, który pali, ale nie zabija. Poeta wciąż się boi, ale Wirgiliusz kładzie mu dłoń na ramieniu i powtarza, że innego wyboru nie ma. Dante ośmiela się i przechodzi przez płomienie.

Każdy, kto żyje na tym świecie, staje kiedyś przed ścianą ognia. Megan, podobnie jak Wirgiliusz, jest przewodniczką przeprowadzającą przez piekło aż do ściany ognia. I tak jak Wirgiliusz Megan wskazuje drogę, nie jedyną słuszną drogę, ale drogę po prostu, proponując ludziom oszalałym z bólu kilka rzeczy, które mogą im dać jakieś oparcie.

To wymaga odwagi – kochać, tracić tych, których się kocha, i wzajemnie sobie towarzyszyć w drodze, nie wiedząc, kiedy i gdzie ona się skończy. Megan jest odważną nauczycielką. Jeśli wy również jesteście w uścisku żałoby, przeczytajcie tę książkę. Pomoże wam ona w niesieniu brzemienia, z którym musicie teraz wędrować. I sprawi, że nie będziecie w tej wędrówce tak bardzo samotni.

Mark Nepo

Podziękowania

Lubię w książkach dedykacje i podziękowania. Dowiaduję się z nich o relacjach autorów lub autorek, o ich mistrzach i przewodnikach, o życiu, z którego zrodziła się książka. Książka jest małym fragmentem życia i jego produktem ubocznym. To może zabrzmieć dziwnie, ale tekst i życie żywią się sobą wzajemnie. Praca nad tą książką była bardzo trudna, ale też było w niej coś pięknego. Sama nie zawsze to widziałam, ale dostrzegli to moi przyjaciele: Samantha (ty dostrzegasz wszystko), Cynthia, Rosie, TC, Steph, Michael, Sarah, Naga, Wit, a poza wami garstka innych, którzy odwiedzali mnie w tym czasie – dziękuję wam za obecność, za to, że mnie wysłuchiwaliście i odnajdywaliście, kiedy się gubiłam. Dziękuję wszystkim bliźniaczym duszom, które w czasie pisania tej książki pozwalały mi się bawić, przeżywać przygody, które dawały mi chwile wytchnienia i radość – dziękuję za to, co było, i za to, co jeszcze będzie. Dziękuję ludziom, z którymi tańczę tango – chwile, które z nimi spędzam, są jedynymi, w czasie których mogłam przestać myśleć o tym, co mam napisać. Uczestnicy moich zajęć „Opowiedz o swojej żałobie” są obecni w całej tej książce. Ich mejle i inne komunikaty przychodziły dokładnie w chwilach, w których potrzebowałam sobie przypomnieć, po co o tym wszystkim piszę. Dziękuję wam, moi ukochani, za to, że podzieliliście się ze mną waszymi opowieściami i uczuciami. Moim przyjaciołom i towarzyszom, którzy zmarli od czasu śmierci Matta, chcę powiedzieć, że wciąż czuję waszą obecność. Wasze wsparcie znaczyło dla mnie więcej niż słowa – i nadal znaczy. Dziękuję mojemu agentowi Davidowi Fugate, który od naszej pierwszej rozmowy zrozumiał potrzebę pracy na rzecz zmiany naszego kulturowego modelu żałoby. Dziękuję również całej ekipie z wydawnictwa Sounds True za życzliwość i opiekę.

Może to zabrzmi dziwnie, może nawet arogancko, ale muszę powiedzieć, że jestem nieskończenie wdzięczna sobie samej – osobie, którą byłam, osobie stojącej tamtego dnia nad rzeką, osobie, która przeżyła od tamtej pory kolejne lata, mimo że czasami nie chciała żyć dalej. Książka ta jest listem miłosnym do tamtej osoby i podróżą w czasie. Chcę zrobić dla niej to samo, co chcę zrobić dla was – chcę dotrzeć do niej z moimi słowami, podtrzymać ją, pomóc jej przeżyć. Bo jestem taka szczęśliwa, że ona przeżyła.

Wstęp

W naszej kulturze zapomnieliśmy, jak radzić sobie ze stratą. Myślałam, że wiem wiele o smutku i żałobie. Przez prawie dziesięć lat byłam przecież psychoterapeutką, prowadziłam prywatną praktykę. Pracowałam z setkami ludzi – od osób walczących z uzależnieniami i bezdomnością, po przychodzące do mojego gabinetu ofiary seksualnej przemocy, której doświadczyły dziesiątki lat temu, osoby nieradzące sobie z traumatycznymi wspomnieniami – i wreszcie z ludźmi pogrążonymi w żałobie. Zajmowałam się edukacją dotyczącą molestowania seksualnego i wspieraniem jego ofiar, pomagałam ludziom przejść przez ich najstraszniejsze życiowe doświadczenia. Czytałam najnowszą literaturę na temat zdrowia emocjonalnego i odporności psychicznej. Bardzo się w to angażowałam i miałam poczucie, że wykonuję ważną, wartościową pracę.

I nagle, pewnego pięknego letniego dnia 2009 roku, zdarzyło się tak, że stałam na brzegu i patrzyłam, jak mój mężczyzna tonie. Matt był silny, wysportowany i zdrowy. Do czterdziestych urodzin zostały mu trzy miesiące. Biorąc pod uwagę jego umiejętności i doświadczenie, nie było żadnego powodu, żeby miał się utopić. To był przypadek, coś nieoczekiwanego, coś co rozdarło mój świat.

Po śmierci Matta miałam ochotę zadzwonić do wszystkich moich klientów, żeby przeprosić ich za moją ignorancję. Miałam kwalifikacje do pracy nad głębokimi emocjami pacjentów, ale śmierć Matta odsłoniła przede mną zupełnie inny świat. Nic z tego, o czym wiedziałam, nie miało zastosowania do tak wielkiej straty. Jeżeli ktoś miał być przygotowany do czegoś takiego, to – biorąc pod uwagę moje doświadczenia i wykształcenie – powinnam to być ja. Ale nic mnie do tego nie przygotowało. Nic z tego, czego się nauczyłam, nie miało znaczenia.

Nie tylko ja byłam bezradna.

W pierwszych latach po śmierci Matta zaczęłam odkrywać społeczność ludzi pogrążonych w żałobie. Pisarze, działacze, profesorowie, pracownicy opieki społecznej, uczeni – świat młodych wdów i wdowców, rodziców opłakujących dzieci. Wszystkich nas łączyło doświadczenie bólu. Jednak tym, co przeżywaliśmy wspólnie, nie była sama strata. Każde z nas czuło się w tym smutku osądzane, zawstydzane, pouczane. Namawiano nas, byśmy „wydobyli się z tego”, pozostawili za sobą przeszłość, przestali wspominać tych, których straciliśmy. Radzono, byśmy zajęli się własnym życiem, i mówiono, że strata bliskiej osoby była nam potrzebna do zrozumienia, co jest w nim ważne. Nawet ci, którzy chcieli nam pomóc, ranili nas. Te komunały i rady, chociaż wypowiadane w dobrych intencjach, wydawały się wyrazem lekceważenia naszego wielkiego bólu – kwitowały go zgrabnymi formułkami, jakich używa się na kartkach z życzeniami.

W chwili, gdy potrzebowaliśmy miłości i wsparcia, czuliśmy się samotni, niezrozumiani, osądzani i zlekceważeni. Nie chodzi o to, że otaczający nas ludzie chcieli być okrutni. Po prostu nie wiedzieli, jak nam pomóc. Jak wiele innych osób przeżywających żałobę przestaliśmy rozmawiać o naszym cierpieniu z przyjaciółmi i rodziną. Łatwiej było udawać, że wszystko jest w porządku, niż ciągle tłumaczyć się z naszego bólu i wyjaśniać go ludziom, którzy nie byli w stanie go zrozumieć. Woleliśmy zwrócić się do innych osób pogrążonych w smutku, ponieważ tylko oni wiedzieli, czym on jest.

Doświadczenie straty i związanego z nią bólu przydarza się wszystkim. I wszyscy, gdy strasznie cierpimy, czujemy się niezrozumiani. I wszyscy jesteśmy bezradni, gdy stajemy wobec cierpienia innych. Wszyscy szukaliśmy słów, wiedząc, że żadne słowa nigdy nie naprawią tego, co się stało. Wszyscy przegrywają. Ci pogrążeni w żałobie czują się niezrozumiani, a ich krewni i przyjaciele czują się głupi i bezradni wobec ich bólu. Wiemy, że potrzebujemy pomocy, ale nie wiemy, o co powinniśmy poprosić. Kiedy próbujemy pomóc ludziom przeżywającym najgorsze chwile ich życia, sprawiamy, że stają się one jeszcze trudniejsze. Nasze najlepsze intencje obracają się w swoje przeciwieństwo.

To nie nasza wina. Wszyscy chcielibyśmy czuć się kochani i wspierani w smutku i wszyscy chcielibyśmy pomagać tym, których kochamy. Problem w tym, że nikt nie nauczył nas, jak to robić.

W naszej kulturze żałoba postrzegana jest jako coś w rodzaju choroby, jako przerażające, chaotyczne emocje, które należy z siebie zmyć i jak najszybciej zostawić za sobą. W rezultacie mamy przestarzałe poglądy na to, jak długo powinna trwać żałoba i jak powinna wyglądać. Uważamy ją za coś, co należy przezwyciężyć, co należy naprawić, zamiast się tym zajmować i to podtrzymywać. Naszych lekarzy uczy się, że jest ona raczej zaburzeniem niż naturalną reakcję na dotkliwą stratę. Skoro więc profesjonaliści nie wiedzą, jak się nią zajmować, trudno oczekiwać od wszystkich pozostałych, by reagowali na nią umiejętnie, z wyczuciem.

Istnieje luka, wielki rozziew między tym, czego najbardziej pragniemy, a tym, gdzie się obecnie znajdujemy. Metody radzenia sobie z żałobą, jakimi dziś dysponujemy, nie doprowadzą do zamknięcia tej luki. Nasze kulturowe i profesjonalne wyobrażenia na temat tego, jak powinna ona przebiegać, uniemożliwiają nam zatroszczenie o siebie, gdy jej doświadczamy, i wspomożenie tych, których kochamy, gdy staje się ona ich udziałem. Gorzej nawet – te przestarzałe wyobrażenia powodują, że na naturalny w takich sytuacjach ból nakładają się dodatkowe, zupełnie niepotrzebne cierpienia.

Jest inny sposób.

Od śmierci Matta pracowałam – za pośrednictwem mojej strony Refuge in Grief (Schronienie w żałobie) – z tysiącami osób, które straciły bliskich. Spędziłam ostatnie lata, zdobywając wiedzę na temat tego, co naprawdę pomaga ludziom cierpiącym po stracie bliskich. Zdobyłam dzięki temu pozycję krajowego autorytetu nie tylko w sprawach związanych z żałobą, lecz także w kwestii generalnego podejścia do naszych wzajemnych relacji – ich umiejętnego budowania na fundamencie współczucia.

Moje poglądy na żałobę, wrażliwość i zdolności emocjonalne wynikają z mojego doświadczenia oraz historii i przeżyć tysięcy ludzi, którzy włożyli wiele trudu, by odnaleźć drogę w świecie odmienionym przez żałobę. Rozmawiając z nimi, a także z próbującymi ich wspierać przyjaciółmi i rodzinami, odkryłam sedno problemu: nasza kultura nie uczy nas, jak należy podchodzić do osób pogrążonych w bólu, by im rzeczywiście pomóc.

Jeśli chcemy lepiej się o siebie wzajemnie troszczyć, musimy zdobyć się na rehumanizację żałoby. Musimy o niej mówić. Musimy zrozumieć, że jest ona naturalnym, normalnym procesem, a nie czymś, czego należy unikać i pospiesznie odpychać od siebie jako coś złego. Musimy zacząć mówić o umiejętnościach potrzebnych do stawienia czoła życiu w rzeczywistości całkowicie zmienionej przez stratę.

W książce tej przedstawiam nowe spojrzenie na żałobę, nowy model opracowany nie przez jakiegoś zamkniętego w swoim gabinecie profesora, który badał żałobę, ale przez kogoś, kto ją przeżył. Byłam w żałobie. Wyłam, leżąc na podłodze, nie mogłam jeść ani spać, nie byłam w stanie w stanie wyjść z domu na dłużej niż kilka minut. Znalazłam się po drugiej stronie kozetki terapeuty, gdzie wysłuchiwałam trącących myszką, niedorzecznych wywodów na temat mocy pozytywnego myślenia. Sama musiałam radzić sobie z fizjologicznymi aspektami rozpaczy (zaburzenia pamięci i funkcji poznawczych, lęki). Znalazłam metody, które mi w tym pomogły. Dzięki połączeniu moich umiejętności klinicznych oraz własnych doświadczeń odkryłam różnicę między uśmierzaniem bólu a jego pielęgnowaniem. Dowiedziałam się z pierwszej ręki, dlaczego zachęcanie kogoś do wydobycia się z żałoby sprawia ból – dużo lepszym podejściem jest pomaganie komuś takiemu w życiu z jego żalem.

Wskazuję tu drogę do przemyślenia na nowo naszej relacji z żałobą. Zachęcam czytelników do postrzegania jej jako naturalnej reakcji na śmierć i stratę, a nie jako chorobliwego stanu wymagającego interwencji. Ta zmiana perspektywy, dzięki której żałoba nie jest już problemem domagającym się rozwiązania, lecz doświadczeniem, o które trzeba zadbać, umożliwia mi zaoferowanie czytelnikowi tego, czego potrzebowałam najbardziej: zrozumienia, współczucia, docenienia jego uczuć i wskazania drogi przez ból.

Radzę czytelnikowi, jak żyć w żałobie, ale nie jest to książka przeznaczona wyłącznie dla ludzi cierpiących z powodu straty. Ma ona pomóc wszystkim. Każde z nas doświadczy kiedyś straty i żałoby. Każde z nas będzie miało kiedyś do czynienia z kimś przeżywającym stratę bliskiej osoby. To doświadczenie uniwersalne.

Żyjemy w świecie, który mówi nam, że opłakiwanie ukochanej osoby jest stanem chorobowym i wymaga terapii. Ta książka oferuje odmienną perspektywę, perspektywę zachęcającą do ponownego przemyślenia naszego stosunku do miłości, straty, rozpaczy i wspólnoty. Kiedy zrozumiemy naturę żałoby, będziemy mieli szansę na stworzenie społeczności potrafiącej kochać, pomagać i wspierać. Dostaniemy to, czego wszyscy potrzebujemy najbardziej – poczucia, że niezależnie od tego, jakie nieszczęście nam się przydarzy, będziemy mogli liczyć na miłość i wsparcie. Jeśli zmienimy sposób, w jaki rozmawiamy o żałobie, wszystkim będzie żyło się lepiej.

Wszyscy mamy wspólne pragnienie – i to jest powód powstania tej książki – nauczyć się lepiej kochać. Kochać siebie, gdy jesteśmy pogrążeni w bólu, i kochać się nawzajem, gdy życie staje się zbyt bolesne, by można było sobie z nim poradzić w pojedynkę. Mam nadzieję, że z tej książki można nauczyć się umiejętności potrzebnych do tego, by kochać w ten sposób.

Dziękuję, że tu jesteście. Dziękuję, że chcecie czytać, słuchać, uczyć się. Razem możemy sprawić, że życie stanie się lepsze, nawet jeśli nie zdołamy go całkiem naprawić.

Część ITak, to wszystko jest taknienormalne, jak ci się wydaje
1Doświadczenie straty

To pierwsza rzecz, jaką musisz wiedzieć – tak, to jest tak okropne, jak myślisz.

Ludzie mogą mówić, co chcą, ale to naprawdę beznadziejne. Tego, co się stało, nie da się naprawić. Tego, co się straciło, nie da się odzyskać. W tej najważniejszej prawdzie nie ma nic pięknego.

Trzeba to przyjąć do wiadomości.

Cierpisz. I nie można z tym nic zrobić.

Rzeczywistość żałoby jest czymś zupełnie różnym od tego, co inni widzą z zewnątrz. Są smutki, na które nie ma pocieszenia.

Nie potrzebujecie rozwiązania problemu. Nie musicie wydobywać się z żałoby. Potrzebujecie kogoś, kto dostrzeże wasz ból i go zaakceptuje. Kogoś, kto potrzyma was za rękę, gdy będziecie patrzyli przerażeni na pogorzelisko, które zostało po waszym dawnym życiu.

Pewnych rzeczy nie da się naprawić. Można je tylko znosić.

Doświadczenie żałoby

Kiedy doświadczamy czyjejś niespodziewanej śmierci lub innego odmieniającego całe życie wydarzenia, wszystko ulega zmianie. A nawet jeśli śmierć lub strata jest czymś, czego można było oczekiwać, wciąż będzie nas zaskakiwać. Teraz wszystko wygląda inaczej. Przyszłość, której się oczekiwało, znika, wyparowuje. Świat rozpada się i nic nie ma sensu. Do tej pory życie było normalne, teraz nie ma w nim nic normalnego. Ludzie, skądinąd inteligentni, próbują was pocieszać, wygłaszając banały i frazesy. Próbują uwolnić was od bólu.

***

Nie myśleliście, że to tak będzie wyglądać.

Czas stanął w miejscu. Wszystko wydaje się nierealne. Umysł nie jest w stanie powstrzymać się od odtwarzania w myślach zdarzeń w nadziei, że zakończą się inaczej. Zwyczajny codzienny świat, w którym inni wciąż zamieszkują, wydaje się odpychający i okrutny. Nie możecie nic jeść (albo jecie wszystko). Nie możecie spać (albo śpicie bez przerwy). Każdy przedmiot staje się artefaktem, symbolem życia, które minęło, choć mogło trwać dalej. Nie ma miejsca, które nie byłoby dotknięte przez stratę.

Przez pierwsze dni i tygodnie wysłuchaliście najrozmaitszych rzeczy na temat waszego bólu. Ludzie nie chcą, żebyście byli smutni. Wszystko zdarza się w jakimś celu. Jesteście mądrzy i zaradni – przejdziecie przez to! To doświadczenie uczyni was silniejszymi. Możecie zawsze spróbować jeszcze raz – znaleźć innego partnera, mieć jeszcze jedno dziecko, skanalizować własny ból, robiąc coś pięknego, użytecznego i dobrego.

Frazesy i próby dodawania wam odwagi niczego nie rozwiązują. W rzeczywistości sprawiają one, że czujecie się niezrozumiani przez cały świat. To nie jest rana, którą zrobiliście sobie kartką papieru. To nie jest kryzys zaufania. Nie potrzebowaliście tego, co się stało, żeby zrozumieć, co w waszym życiu było ważne, żeby odnaleźć swoje powołanie, żeby zrozumieć, że ktoś obdarzył was wielką miłością.

Jedynym sposobem, by pójść dalej przed siebie, jest powiedzenie prawdy o żałobie. Wasza strata jest tak okropna, jak wam się wydaje, że jest. A ludzie, chociaż się starają, reagują na nią tak nieumiejętnie, jak wam się wydaje. Nie jesteście nienormalni. Stało się coś nienormalnego i reagujecie na to tak, jak reagowałaby każda zdrowa psychicznie osoba.

Na czym polega problem?

Większość stosowanych obecnie metod wspierania osób w żałobie jest bezużyteczna. Ponieważ nie mówimy o naszym bólu, większość ludzi – i wielu specjalistów – traktuje żałobę i poczucie straty jako aberrację, jako ucieczkę od normalnego, szczęśliwego życia.

Uważamy, że tym, czego potrzebują osoby przeżywające żałobę – od przyjaciół i specjalistów – jest wyprowadzenie ich z niej, uśmierzenie ich bólu. Postrzegamy ją bowiem jako przykre, ale na szczęście chwilowe doświadczenie, które trzeba ogarnąć i zostawić za sobą.

Właśnie to fałszywe przekonanie sprawia, że osoby pogrążone w żalu tak często czują się samotne i opuszczone. Dochodzą więc do wniosku, że lepiej nie mówić o własnym cierpieniu. A ponieważ nie potrafimy rozmawiać o doświadczeniu straty, wiele z nich myśli, że to, co się im przydarza, jest nienormalne, dziwne, złe.

W żałobie nie ma nic złego. Jest naturalnym przedłużeniem miłości. To, że czujemy się w niej źle, nie czyni jej złą. To, że odchodzimy od zmysłów, nie znaczy, że jesteśmy szaleni.

Żałoba jest częścią miłości. Miłości do życia, miłości do siebie, miłości do innych. To, co przeżywacie, niezależnie od tego, jakie to bolesne, to miłość. A miłość jest naprawdę trudna. Czasem koszmarnie trudna.

Jeśli uznacie to doświadczenie jako część miłości, trzeba będzie zacząć o nim rozmawiać realnie, nie traktując go jako stanu patologicznego ani nie żywiąc fałszywej nadziei, że koniec końców wszystko się ułoży.

Żałoba gorsza od „normalnej”

Codzienne życie przynosi straty i cierpienie. Naszą kulturę czeka ciężka praca – musimy oddać każdemu głos, musimy uznać i uhonorować każdy ból, który nosimy w sercach, i każdą stratę, która nas dotyka. Ale ta książka nie dotyczy tych codziennych zmartwień.

Są w życiu rany, które bolą, bolą strasznie, ale koniec końców można je wyleczyć. Dzięki pracy nad sobą i uporowi można pokonać wiele trudności. Jak mówią zwolennicy Junga, na dnie każdego poważnego wyzwania życiowego można znaleźć złoto. Ale nie o takich przypadkach będę pisać. Tu nie chodzi o trudny dzień w pracy. O to, że nie dostaliście czegoś, na czym wam zależało. O to, że straciliście coś pięknego, ale dzięki temu znaleźliście coś, czego potrzebowaliście bardziej.

Są straty, które odmieniają świat. Są śmierci, po których patrzymy na wszystko inaczej. Jest ból, który przenosi nas do całkowicie innego wszechświata, nawet jeśli wszyscy inni uważają, że nic się nie zmieniło.

Kiedy mówię o stracie, kiedy mówię o żałobie, mam na myśli sprawy, które w naszym odczuciu wykraczają poza naturalny porządek rzeczy. Mówię o wypadkach i chorobach, o katastrofach wywołanych przez naturę lub człowieka, o zbrodniach i samobójstwach. Mówię o przypadkowych, nietypowych stratach, które, gdy piszę tę książkę, zdarzają się coraz częściej. Mówię o bólu spychanym do podziemia, o którym nikt nie chce opowiadać, co więcej – nikt nie chce o nim słuchać. O dziecku, które z nieznanych przyczyn umiera na kilka dni przed swoimi narodzinami. O wysportowanym, pełnym energii młodym człowieku, który skacze do stawu i wypływa na powierzchnię sparaliżowany. O młodej żonie, która widziała śmierć męża zastrzelonego przez bandytę próbującego ukraść ich samochód. O ukochanym mężczyźnie zabranym przez podstępną falę. O tryskającej życiem zdrowej kobiecie, która w czasie rutynowych badań dowiaduje się, że jest w czwartej fazie raka, i po kilku miesiącach umiera, pozostawiając męża, młodego syna i wielu przyjaciół. O dwudziestoletnim chłopcu potrąconym przez autobus podczas humanitarnej misji w Ameryce Południowej. O rodzinie spędzającej wakacje w Indonezji zabitej przez tsunami. O ludziach wstrząśniętych zbrodnią z nienawiści, której ofiarą padli ich bliscy i przyjaciele. O małej dziewczynce zmarłej z powodu mutacji w szpiku kostnym. O bracie żywym i zadowolonym z życia przy śniadaniu, który nie dożył obiadu. O przyjacielu, który robił wszystko, żebyście nie mogli zorientować się, co się z nim dzieje, i nagle odebrał sobie życie.

Może jesteście tu, ponieważ ktoś umarł. Ja tu jestem, ponieważ ktoś umarł. Może czytacie to, ponieważ życie raz na zawsze się zmieniło – za sprawą wypadku, choroby, zbrodni lub kataklizmu.

Tak, życie jest kruche i czasem rządzi nim przypadek.

Nie rozmawiamy o kruchości życia, o tym, że wszystko może wyglądać normalnie i w jednej chwili całkowicie się zmienić. Nie mamy słów, języka ani sił, by stawić temu czoła – ani w pojedynkę, ani zbiorowo. Ponieważ nie rozmawiamy o tym wtedy, gdy najbardziej potrzebujemy miłości i wsparcia, nie znajdujemy ich. To, co dostajemy, jest bardzo dalekie od tego, czego potrzebujemy.

Doświadczenie żałoby wygląda inaczej niż to, co widzą inni, inaczej niż to, czego się domyślają, patrząc z zewnątrz. Frazesy i proste wyjaśnienia nie działają. Nie jest tak, że każda rzecz wydarza się z jakiegoś powodu. Nie każdą stratę można przekształcić w coś użytecznego. Zdarzają się rzeczy, z których nie wynika nic dobrego.

Musimy zacząć mówić prawdę o tym bólu – o żalu, o miłości, o stracie.

Prawda jest bowiem taka, że kochać się nawzajem znaczy nawzajem się tracić. Życie w tym ulotnym, pełnym niepewności świecie jest trudne. Potrafi złamać nam serce tak, że nie da się już nic naprawić. Ból staje się nieodłączną częścią naszego istnienia. Musimy się nauczyć, jak to znosić, jak o siebie zadbać w tym bólu i jak dbać o siebie nawzajem. Musimy wiedzieć, jak żyć w świecie, w którym znane nam życie może się w każdej chwili nieodwołalnie zmienić.

Musimy zacząć mówić o tej rzeczywistości, bo jest to również rzeczywistość miłości.

Sztuka przetrwania

Jeśli znaleźliście się tutaj, w odsłonie życia, o którą się nie prosiliście, której nadejścia nie przeczuwaliście, to bardzo mi z tego powodu przykro. Nie powiem wam, że kiedyś wszystko się ułoży.

Źle jest z wami. Być może nigdy już nie będzie z wami całkiem dobrze.

Niezależnie od tego, co sprawiło, że cierpicie, musicie przyznać sami przed sobą, jak jest wam źle, jak trudno. Bo to naprawdę jest potworne, straszne, nie do zniesienia.

To nie jest książka o tym, jak „zreperować”, jak „naprawić” waszą żałobę. Nie chodzi o to, by doprowadzić do tego, że będzie dobrze, by przywrócić was do normalności. To jest książka o tym, jak żyć ze stratą, w rzeczywistości, której nie da się naprawić. Jak to przetrwać.

Nawet jeśli sama myśl o tym, że można przeżyć coś aż tak strasznego, jest sama w sobie niepokojąca i straszna, prawda jest taka, że najpewniej to przeżyjecie.

Przetrwanie w świecie naznaczonym przez stratę nie będzie rozłożone na jakieś etapy czy kroki ani nie będzie pasowało do wyobrażeń, jakie na temat waszego dalszego życia mają inni. Ocalenia nie da się znaleźć w prostych odpowiedziach ani w próbach zapomnienia o dotychczasowym utraconym życiu, w udawaniu, że nie było ono aż tak wspaniałe.

Żeby przeżyć i znaleźć życie, które będziecie odczuwać jako prawdziwe, musicie zacząć od mówienia prawdy. Bo naprawdę jest tak źle, jak czujecie, że jest – źle i dziwnie. Jeśli zaczynamy od tego, będziemy w stanie mówić o życiu w żałobie, ale też w miłości, która nam została.

Jak korzystać z tej książki

Książka jest podzielona na cztery części. Pierwsza z nich dotyczy doświadczenia straty, druga – tego, co robić z żałobą, trzecia – roli przyjaciół i rodziny, czwarta wreszcie – drogi naprzód. Znajdziecie w niej fragmenty tekstów, których autorami są uczestnicy moich zajęć poświęconych pisaniu o własnej żałobie. Ludzie ci potrafili, często lepiej ode mnie, pokazać, jakim wyzwaniem jest uczciwe i otwarte przeżywanie rozmaitych aspektów żałoby.

Wprawdzie książka ta jest opowieścią w znacznej mierze linearną, ale można ją czytać w dowolnym porządku. Podobnie z żałobą – nie ma jedynej właściwej drogi wędrowania przez nią. W jej początkowym okresie zdolność przyswajania treści jest szczególnie ograniczona. Nawet jeśli kiedyś wasza zdolność koncentracji była wybitna, wstrząs spowodowany stratą z pewnością znacznie ją osłabił. Dlatego trzeba ograniczać się do małych porcji. (O tym, jak żałoba wpływa na umysł i ciało, będę pisać w części drugiej).

Pierwsza część książki dotyczy kulturowych wzorców przeżywania żałoby oraz traktowania związanego z nią cierpienia. Cofam się w niej do historycznych źródeł naszego emocjonalnego analfabetyzmu, naszej głębokiej awersji do konfrontowania się z bólem. Chcę tu spojrzeć na żałobę inaczej i pokazać, jak ona wygląda – i jak wygląda miłość – widziana w szerszej perspektywie.

Ale właściwie dlaczego mielibyście zajmować się szerszą perspektywą, jeśli wasze życie właśnie się rozpadło? Dlaczego mielibyście tracić czas na zastanawianie się, jak głęboki jest emocjonalny analfabetyzm tego świata?

Tak, to prawda – w tych pierwszych dniach problem kulturowego rozumienia żałoby jest bez znaczenia. Ważne jest tylko to, by wiedzieć, że nie wy jedni macie w tej sytuacji poczucie, że nikt na świecie was nie rozumie. Rozważania nad sposobem, w jaki w naszej kulturze podchodzi się do żałoby, sprawią być może, że poczujecie się mniej samotni, i potwierdzą ów szalony dysonans między rzeczywistością, którą przeżywacie, a rzeczywistością, którą chcą wam narzucić inni.

Najtrudniejszym aspektem żałoby jest właśnie różnica między tym, co wydaje się innym, a prawdą waszego własnego doświadczenia.

Pamiętam moje pierwsze dni po utonięciu Matta. Wychodziłam z domu z potarganymi włosami, ubrana jak strach na wróble. Mówiłam do siebie. Musiałam wyglądać jak bezdomna kobieta. Starałam się pozostawać w ruchu. Wykonywanie czynności wydawało się racjonalne, zwyczajne, właściwe – zakupy, spacery z psem, spotkania z przyjaciółmi na lunchu. Potakiwanie ludziom, którzy mówili mi, że wszystko będzie OK. Trzymanie języka za zębami i okazywanie grzeczności, gdy kolejny terapeuta oświadczał, że muszę szybciej pokonywać etapy żałoby.

Przez cały czas obok mnie, wewnątrz mnie znajdowała się krzycząca, wyjąca, wrzeszcząca masa bólu, która pilnowała, by ta normalna, zwyczajna osoba zachowywała się racjonalnie. Żeby była grzeczna. Tak jakby wszystko było OK. Jakby to, co przeżywałam, nie było aż tak złe. Jakby wystarczyło dobrze się zachowywać, żeby zapanować nad koszmarem.

Wszędzie widziałam groźne pęknięcia na powierzchni świata. Wiedziałam, że wszystko, co ci rozsądni ludzie mówią o etapach żałoby, o wydobywaniu się z cierpienia i podążaniu ku jakiejś wydumanej „poprawie”, wszystko, co czytałam o wznoszeniu się ponad własny ból – wiedziałam, że to wszystko bzdury. Gdy się temu sprzeciwiałam, mówiono, że jestem „oporna”.

Wiele bym wówczas dała za jedno spojrzenie, w którym dostrzegłabym rozumiejące odbicie rzeczywistości, w jakiej żyłam. Wspieranie osób pogrążonych w żałobie jest jak gra w nowe szaty cesarza – ci, którzy cierpią, wiedzą, że to, co inni uważają za pomoc, jest nic niewarte, a oferujący swoje wsparcie ludzie dobrej woli powtarzają puste słowa otuchy i wyświechtane komunały, czując w głębi duszy, że to, co mówią, w niczym nie pomaga. Wszyscy to wiemy, ale nikt o tym nie mówi.

Nie ma sensu mówić o żałobie, jakby chodziło o intelektualne ćwiczenie, o coś, co można pokonać za pomocą umysłu. Inteligencja, która porządkuje świat i wskazuje zasady i etapy racjonalnego postępowania, funkcjonuje na płaszczyźnie niedostępnej dla ludzi o rozdartych sercach.

Żałobę nosi się we własnych wnętrznościach, a nie w umyśle. Jej krzyk jest pierwotny, realny. Żałoba jest bowiem miłością w jej najdzikszej formie. W pierwszej części książki zajmuję się kulturową i historyczną niechęcią do odczuwania tej dzikości. Nie umniejszy to w niczym waszej straty, ale spojrzenie na własne doświadczenie w kontekście naszej wybrakowanej kultury, może jakoś zmienić perspektywę, w jakiej je postrzegacie.

Druga część książki jest poświęcona temu, co można faktycznie zrobić w czasie żałoby – nie w tym celu, by było „lepiej”, ale po to, by móc znieść życie, które ma się przed sobą. Kiedy zamiast skupiać się na leczeniu bólu, zajmiemy się jego pielęgnowaniem, otworzą się przed nami nowe możliwości uzyskania pomocy. Uznanie rzeczywistości żałoby i szczera rozmowa o niej, nawet jeśli nie doprowadzą do tego, że wszystko będzie „dobrze”, mogą sprawić, że będzie inaczej.

W tej części będę pisać o najczęstszych, lecz rzadko omawianych aspektach żałoby, czyli psychicznych i fizycznych zmianach powodowanych przez bolesną stratę. Są ćwiczenia pomagające w radzeniu sobie ze zbędnym, możliwym do uniknięcia stresem, w zasypianiu, uśmierzeniu lęków i oddalaniu natrętnych, powracających obrazów związanych ze stratą. Pozwalają one znaleźć maleńkie okienka spokoju, dzięki którym życie nie stanie się wprawdzie lepsze, ale będzie łatwiejsze do zniesienia.

W części trzeciej zajmę się frustrującymi, a niekiedy dziwacznymi próbami pomocy podejmowanymi przez przyjaciół, rodzinę i znajomych. Jak to się dzieje, że inteligentni skądinąd i mądrzy ludzie nie mają pojęcia, jak wam pomóc cierpieniu? Nie powinniśmy ich obwiniać. Nie wystarczy jednak powiedzieć, że oni mają dobre intencje. Jak pomóc tym, którzy chcą nam pomóc? Mam nadzieję, że zrobicie taki właśnie użytek z tej części książki, że wręczycie ją tym, którzy naprawdę chcą was wesprzeć – niech ona ich poprowadzi. Są w niej rady oraz osobiste wyznania, które pomogą im bardziej umiejętnie podchodzić do waszego bólu. W części trzeciej znajdziecie również sugestie w sprawie osób, których w tej sytuacji nie powinniście mieć przy sobie, oraz wskazówki, jak możliwie grzecznie i delikatnie je od siebie odsunąć.

Ostatnia część książki dotyczy tego, jak pójść dalej naprzód po doświadczeniu druzgocącej straty. Jeśli jednak strata nie jest czymś, co da się naprawić, jak miałoby w ogóle wyglądać dalsze „dobre życie”? Jak żyć dalej w świecie, który tak dramatycznie się zmienił? To złożony i skomplikowany proces wymagający miłości do samego siebie. Trzeba iść nie dokądś, ale po prostu przed siebie. W tej części mowa jest o tym, jak znajdować prawdziwe wsparcie oraz towarzystwo w świecie naznaczonym stratą i jak włączyć ból – i miłość – w dalsze życie w tym świecie.

Prawda jest taka, że straty nie da się przezwyciężyć, można ją jedynie uczynić częścią własnego życia. Nieważne, jak długo to potrwa, ale wasze serca i umysły odnajdą w tym upiornie zdewastowanym pejzażu ścieżkę nowego życia. Ból i miłość znajdą z czasem sposób na współistnienie. Nie ma sensu robić sobie wyrzutów, że się przeżyło. To będzie takie życie, jakim je uczynicie, najlepsze z możliwych – biorąc pod uwagę to, co się zdarzyło. Być może książka ta pomoże wam odnaleźć nić miłości, która wciąż trwa, i kierując się nią, wejść w życie, o które się nie prosiliście, a które mimo to jest przed wami.

Bardzo mi przykro, że potrzebujecie tej książki, ale cieszę się, że tu jesteście.

2Druga część zdania

Dlaczego słowa pocieszenia tak ranią

To strasznie bolesne – patrzeć na ukochaną osobę, która cierpi.

Ci, którzy was kochają, będą mówić, że macie dość sił, by przez to przejść. Że kiedyś poczujecie się lepiej. Że nie zawsze będzie tak źle. Będą zachęcać do optymistycznego patrzenia w przyszłość. Będą mówić o przeszłości, w której nie było tyle bólu.

Ludzie będą radzić wam, jak przyspieszyć proces wychodzenia z żałoby. Mówić, co zrobiliby na waszym miejscu. Opowiadać o stratach, których sami doświadczyli, tak jakby każdy ból był taki sam. Tak jakby wiedza, że ktoś kiedyś też cierpiał, cokolwiek zmieniała.

Od bliskich przyjaciół, po przypadkowych znajomych – każdy ma coś do powiedzenia na temat waszego cierpienia, każdy chce jakoś w nim ulżyć.

To jasne, że ludzie chcą, byście poczuli się lepiej – to część ludzkiej natury. Chcemy usunąć przyczynę bólu. Chcemy pomóc. Chcemy, żeby nam udzielono pomocy. Oczekujemy od siebie wzajemnie rzeczy, które powinniśmy umieć sobie dać. Tymczasem ludzie przeżywający żałobę zamiast znajdować u bliskich wsparcie i pocieszenie, często czują wstyd, odrzucenie i lekceważenie. Ci zaś, którzy próbują im pomóc, zamiast mieć poczucie, że robią coś dobrego i potrzebnego, czują się niepotrzebni i niedocenieni.

Nikt nie dostaje tego, czego potrzebuje.

Ta część książki poświęcona jest w znacznej mierze naszym koślawym kulturowym modelom przeżywania żałoby i bólu, ale ten rozdział pozostanie osobisty. Ważne jest, by uświadomić sobie, że reakcje innych na waszą stratę mogą was doprowadzić do szaleństwa. A zastanawianie się nad tym, czy to oni zwariowali, czy też wy jesteście „zbyt wrażliwi”, potęguje tylko stres, w jakim żyjecie. Zrozumienie tego jest ważne – bo w sposobie, w jaki ludzie próbują was pocieszać, jest coś bardzo mało pocieszającego.

To, co mówią, brzmi dobrze, więc dlaczegoto mnie tak irytuje?

W czasie gdy pisałam tę książkę, zmarł ojciec mojej bliskiej przyjaciółki. Tydzień po jego śmierci napisała do mnie: „Ludzie wysyłają mi jakieś czułostkowe kartki z kondolencjami. Dlaczego tak mnie to wścieka? Nienawidzę ich i ich głupich kartek. Nawet najmilsze słowa wydają się przykre”.

Głęboka żałoba to beznadziejne wyzwanie – nie można sprawić, by „było lepiej”. Słowa pocieszenia drażnią. „Pomoc” innych odbiera się jako ingerencję. Próby nawiązania kontaktu lub porozumienia wydają się bezcelowe albo niegrzeczne. Frazesy o tym, że wyjdziecie z tego „jeszcze silniejsi”, i wezwania do „pamiętania o dobrych czasach” odczuwa się jako ciosy w twarz.

Dlaczego słowa pocieszenia brzmią tak okropnie?

Przed śmiercią Matta czytałam książkę There Is a Spiritual Solution to Every Problem Wayne’a Dyera. To wspaniała książka. Ale kiedy zajrzałam do niej po jego śmierci, nie byłam w stanie jej czytać. Czułam się źle, tak jakby w jego słowach był jakiś zgrzyt, jakieś przykre skrzypienie. Próbowałam odnaleźć pokrzepienie w słowach, które kiedyś wydawały mi się pokrzepiające i pomocne – tym razem jednak nic takiego w nich nie znajdowałam.

Odłożyłam książkę. I sięgnęłam po nią raz jeszcze. Ale ten zgrzyt nadal ranił, a słowa nie pasowały. Zamknęłam ją znowu.

Kilka tygodni później przypadkiem, książka leżała na stoliku, spojrzałam na jej tytuł. Jest duchowe rozwiązanie każdego problemu.

Każdego problemu.

I nagle dostrzegłam, że to ma sens. Faktycznie może być tak, że każdy problem ma duchowe rozwiązanie. Tyle że żałoba nie jest problemem, który ma być rozwiązany. Nie jest czymś „złym”, czymś, co można „naprawić”. Nie jest chorobą, z której trzeba się wyleczyć.

Zakładamy, że jeśli coś powoduje dyskomfort, to jest czymś złym. Ludzie sądzą więc, że żałoba jest „zła”, ponieważ sprawia ból. Wciąż słyszymy o uśmierzaniu bólu, o pozbywaniu się bólu, marzymy o przyszłości, w której bólu nie będzie. Zachowujemy się tak, jakby żałoba była czymś, od czego trzeba się jak najszybciej uwolnić, aberracją wymagającą leczenia, a nie naturalną reakcją na stratę.

Większość ludzi traktuje ją więc jako problem domagający się rozwiązania. Wasi przyjaciele i bliscy widzą, że cierpicie, i chcą wam w tym cierpieniu ulżyć. Nie ma przy tym znaczenia, czy mówią o tym wprost. Ale właśnie dlatego ich słowa pocieszenia mają skutek odwrotny od zamierzonego – ludzie próbujący, świadomie bądź nieświadomie, znaleźć rozwiązanie dla żałoby, nie dają wsparcia, którego naprawdę potrzebujecie.

Powiedziałam mojej przyjaciółce, że te słodkie kartki z kondolencjami robią wrażenie impertynencji, ponieważ są w istocie próbami naprawiania jej bólu, a ich autorzy nie zdają sobie sprawy z powagi sytuacji – a to sprawia ból. Chociaż na ogół tego nie chcą, starając się uprzyjemnić żałobę, załagodzić ją lub oddalić od ciebie, sprawiają, że staje się ona jeszcze cięższa do zniesienia. Wyrazy współczucia i kondolencje bywają przekazywane osobiście albo w postaci tych pięknych i okropnych zarazem kartek pocztowych – to bez znaczenia. W tym rozdziale opowiem o tym, jak najlepsze intencje ich autorów obracają się w swoje przeciwieństwo.

Hej, ja też!

Kiedy ludzie dowiadują się, że ktoś stracił bliską osobę, starają się nawiązać z nim empatyczną więź, opowiadając o stratach, jakich sami doświadczyli. Są to opowieści bardzo rozmaite – od pozornie, choć nie całkiem udanych analogii w rodzaju „Mój mąż też odszedł”, po „Kiedy miałam osiem lat, umarła moja złota rybka, więc wiem, co czujesz”.

Ludzie dzielą się historiami własnych strat, by zakomunikować, że rozumieją wasze położenie. „Słuchaj, też przez to przechodziłam. Rozumiem, co czujesz”.

Opowiadając te historie, próbują sprawić, żebyście poczuli się w swoim nieszczęściu mniej samotni. Ale zwykle im się to nie udaje. Porównywanie jednego cierpienia z innym prawie zawsze przynosi skutek odwrotny od zamierzonego. Jedno doświadczenie straty nie przekłada się na inne tego rodzaju doświadczenie. To, że ktoś doświadczył straty – być może nawet podobnej do waszej – nie znaczy, że was rozumie.

Kiedy ktoś opowiada historię własnej straty, robi to w nadziei, że ulży wam w cierpieniu. To prawda. Ale to nie wszystko. Każdy ma coś, czego żałuje – od drobnych codziennych strat i niepowodzeń, po straty wielkie, zmieniające całe życie. Ale ponieważ w naszej kulturze nie potrafimy o tym rozmawiać, mamy jako jednostki i jako społeczeństwo wielkie zaległości w postaci niewysłuchanych i nieopowiedzianych historii żałoby. Kiedy więc pojawiacie się wy, ludzie w widocznej żałobie, jest tak, jakby otwierała się brama do świata, w którym można już o tym mówić. Gdy zaczynacie mówić o stracie, ludzie myślą: Dzięki Bogu, teraz rozmawiamy o żałobie, więc mogę opowiedzieć o stracie, której doświadczyłem!

Wszyscy chcemy mówić o cierpieniu. Wszyscy mamy historie domagające się opowiedzenia. Ale czy właśnie teraz? Teraz, kiedy wy cierpicie i kiedy wasz ból jest na pierwszym planie? To nie jest moment na wymienianie się opowieściami o stratach, które zdarzają się nam wszystkim.

Porównywanie cierpień i dzielenie się historiami żałoby nie przynosi pocieszenia. Z pewnością nie przynosi.

Rozumiem was świetnie, jeśli macie poczucie, że wasza strata zostaje przyćmiona przez historie opowiadane przez innych – wszystko jedno, jak dawno się one wydarzyły i jak niewiele mają wspólnego z waszą historią.

Gdy rozmówca opowiada o własnych cierpieniach, znaczy to, że przestaje skupiać się na wspieraniu was i zaczyna zajmować się własnymi potrzebami. Wydaje się to trochę podłe, ale jest to po prostu sposób, w jaki nasza nieradząca sobie z żałobą kultura wpływa na to, co faktycznie dzieje się z ludźmi, którzy żałobę przeżywają.

Jest właściwy czas i właściwe miejsce na dzielenie się opowieściami o stracie. Ale z pewnością nie dotyczy to chwili, w której wasz świat właśnie runął. Słuchając takich historii opowiadanych przez innych, czujecie się „obrabowani”, ponieważ coś zostaje wam faktycznie odebrane – poczucie, że to wasza obecna sytuacja jest najważniejsza.

Licytowanie bólu

Kiedy ktoś mówi o własnej żałobie, żeby nawiązać kontakt z kimś, kto się w niej właśnie znalazł, prawie zawsze kończy się to rywalizacją – żałobnymi igrzyskami olimpijskimi. Czyje cierpienie było większe? Czyja żałoba była głębsza?

Jeśli powiedzieliście komuś, że jego doświadczenie straty nie było takie same jak wasze, przypuszczam, że usłyszeliście wypowiedziany w obronnym odruchu protest. Rozmówca musiał poczuć się zraniony. Urażony. Kiedy mówicie mu: „To nie to samo”, on słyszy: „Twój ból nie był tak dotkliwy jak mój”. Słyszy w waszych słowach obrazę jego uczuć i lekceważenie jego własnego cierpienia.

Coś, co miało być próbą kontaktu, zmienia się w spór o to, kto cierpiał bardziej.

Musimy rozmawiać o hierarchii strat. Słyszymy, że każda żałoba jest taka sama. Nie sądzę, by tak było. Jest hierarchia cierpień. Rozwód nie jest tym samym, co śmierć małżonka. Śmierć dziadka lub babci nie jest tym samym co śmierć dziecka. Utrata pracy nie jest tym samym, co utrata nogi bądź ręki.

Każda strata jest ważna. Ale nie każda jest taka sama. Nie można spłaszczać pejzażu żałoby i twierdzić, że zawsze jest tak samo. Bo nie jest.

Łatwiej to