Cesarzowa kości - Andrea Stewart - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Cesarzowa kości ebook i audiobook

Stewart Andrea

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

47 osób interesuje się tą książką

Opis

Całe swoje życie poświęciłam, by zdobyć uznanie i miłość ojca. A jednak w chwili próby zrozumiałam, że bardziej chcę żyć, niż żeby mnie kochał. Jestem Lin. I jestem cesarzową.

Gdy przybyłem na Cesarską, z krwawiącym sercem i gniewem toczącym duszę, chciałem tylko uwolnić ludzi od, Festiwali Trybutu. Ona jednak już to zrobiła. Moje przekonania rozwiały się jak plewy na wietrze. Zostałem z niczym. Jestem Jovis. Przemytnik. Zdrajca. Gwardzista cesarzowej.

Stworzyli mnie, porzucili, pragną śmierci mojej i mojego ludu. Z chęcią odwzajemnię to ostatnie. Będę patrzeć jak cesarstwo płonie. Jestem Nisong. Byłam cesarzową.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 709

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 16 godz. 22 min

Lektor: Marcin Popczyński

Oceny
4,8 (10 ocen)
8
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
eRka34

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna książka od której ciężko się oderwać. Opisy i postacie tak realistyczne że wydają się żywe.
10
BiednyMisiu

Całkiem niezła

Trochę mi się dłużyła, zwłaszcza w środkowej części. Jak na taką ilość akcji, to z powodzeniem mogła być 150-200 stron krótsza, bo momentami wydawała się nieco zbyt "przegadana". Akcja ciekawie poszła do przodu, zwłaszcza pod koniec. Wątek romantyczny mnie trochę nie przekonał. Taki nieco z braku laku. Nie czułam w ogóle chemii między głównymi bohaterami, już większą była między Jovisem i jego zaginioną żoną. Najfajniejszą postacią nadal jest według mnie Mephi.
00
kierszni

Dobrze spędzony czas

trochę przewidywalna ale czyta się przyjemnie.
00
Bestyia

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna książka, trzyma poziom pierwszej części
00

Popularność




1 Lin  Wyspa Cesarska

Sądziłam, że jeśli tylko będę miała na to środki, zdołam naprawić sytuację w cesarstwie. Czułam się jednak, jakbym pieliła zaniedbany ogród – w miejsce każdego wyrwanego chwastu zaraz wyrastały dwa kolejne. Ojciec nie zostawił mi łatwego zadania. To było tak bardzo w jego stylu.

Trzymałam się ceramicznych dachówek, ignorując ciche skamlanie Thrany poniżej. Służący i strażnicy przemierzali korytarze; nawet w nocy zawsze był ktoś, kto nie spał. Dawniej ojciec swobodnie przechadzał się po pałacu o dowolnej porze i nikt nie ośmieliłby się mu sprzeciwić, nawet ja. Zapewne pomagało to, że trzymał więcej konstruktów niż służby, a nieliczny ludzki personel traktował go z przestrachem. Chciałam być inną cesarzową niż on, ale przez to musiałam skradać się po własnej siedzibie.

Rękawem wytarłam krople deszczu z dachówki i podciągnęłam się na szczyt dachu. Miałam wrażenie, że minęły wieki, odkąd wspinałam się tu ostatni raz i choć tak naprawdę było to tylko kilka krótkich miesięcy, odczuwałam w mięśniach brak aktywności. Najpierw musiałam zająć się kwestiami administracyjnymi – zatrudnieniem służących, strażników i robotników, naprawą i posprzątaniem budynków na terenach pałacowych, wznowieniem niektórych spraw ojca i rezygnacją z innych.

I przez cały ten czas byłam obserwowana przez ludzi, którzy zastanawiali się, co zrobię, próbowali mnie rozgryźć.

Gdzieś pode mną Jovis, kapitan gwardii cesarskiej, krążył po korytarzu przed drzwiami mojej komnaty wraz ze swoją bestią Mephim. Nalegał, że sam będzie wykonywał to zadanie, i choć sypiał od czasu do czasu, to tylko wtedy, gdy zmieniał go inny wartownik. Aż zgrzytałam zębami na myśl, że nieustannie ktoś sterczy za drzwiami. Jovis wiecznie chciał wiedzieć, gdzie jestem, co robię. Jak mogłabym go za to winić, skoro sama mu zleciłam dbanie o moje bezpieczeństwo? Bez przekonującego powodu nie mogłabym nakazać jemu i jego ludziom, żeby zostawili mnie w spokoju. Mój ojciec był znany jako rozdrażniony, ekscentryczny odludek. Gdybym wydała taki rozkaz, uznaliby, że jestem do niego podobna.

Cesarzowa była zakładniczką swojego ludu.

Przez chwilę siedziałam na szczycie dachu, wdychając zimne, pachnące morzem powietrze. Pot przyklejał mi włosy do karku. Niektóre z pokojów, które odkryłam po śmierci ojca, zostały przez niego zamknięte na klucz bez szczególnego sensu. W jednym znajdowały się obrazy, w drugim świecidełka – podarunki z innych wysp. Kazałam służbie wyczyścić je i zinwentaryzować, żeby następnie je wystawić w świeżo wyremontowanych budynkach.

Istniały też inne pomieszczenia, do których nie ważyłam się dopuścić nikogo innego. Wciąż nie znałam wszystkich sekretów kryjących się za drzwiami, wciąż nie wiedziałam, co oznaczają przedmioty kryjące się w części komnat. Poza tym musiałam zważać na wścibskie oczy. Miałam własne sekrety do ukrycia.

Nie byłam córką swojego ojca. Byłam istotą stworzoną, wyhodowaną w jaskiniach pod pałacem. Gdyby ktokolwiek mnie zdemaskował, byłabym trupem. Dynastia Sukai wzbudzała już wystarczające niezadowolenie, to przelałoby czarę. Lud Cesarstwa Feniksa nie zniósłby na tronie oszustki.

Dziedziniec w dole był patrolowany przez dwóch strażników. Żaden z nich nie spoglądał na dach. Zresztą nawet gdyby unieśli wzrok, dostrzegliby tylko ciemny kształt na tle pochmurnego nieba; deszcz lecący do oczu przesłoniłby im pole widzenia. Spełzłam od drugiej strony do okna, które, jak wiedziałam, było wciąż otwarte. Pomimo chmur i deszczu noc była ciepła, a okiennice często zostawiano niezamknięte, chyba że przychodziła prawdziwa wichura. Kiedy zsunęłam się ze skraju dachu do środka, wymacując stopami parapet, zobaczyłam, że tylko nieliczne lampy są zapalone.

Czułam dziwny spokój, gdy znów przekradałam się korytarzami pałacu z rylcem i kilkoma kluczami ukrytymi w kieszeni szarfy. Było to coś, co znałam bardzo dobrze.

Nie mogłam się powstrzymać przed wyjrzeniem za róg w kierunku drzwi mojego pokoju. Wciąż był tam Jovis, a obok niego Mephi. Mężczyzna pokazywał zwierzakowi talię lakierowanych kart. Mephi wyciągnął łapę o palcach połączonych błoną pławną i dotknął jednej z nich.

– Ta – powiedział.

Jovis westchnął.

– Nie, nie, nie... Jeśli zagrasz rybę na węża morskiego, przegrasz tę turę.

Mephi przekrzywił głowę i usiadł na tylnych łapach.

– Nakarm rybą węża morskiego. Zrób go sobie przyjacielem.

– To tak nie działa.

– Na mnie podziałało.

– Jesteś wężem morskim?

Mephi zastukał zębami.

– Twoja gra nie ma sensu – uznał.

– Sam mówiłeś, że ci się nudzi i chcesz się jej nauczyć. – Jovis zaczął chować karty do kieszeni.

Mephi położył płasko uszy.

– Zaczekaj. Zaczeeekaj.

Cofnęłam się, nasłuchując odgłosów kroków. Gra w karty podczas warty pod pokojem cesarzowej nie wydawała się szczególnie profesjonalna, choć Jovis upierał się, że chce mnie chronić. Pewnie sama byłam sobie winna, skoro na stanowisko kapitana gwardii zatrudniłam byłego członka Ioph Carn i osławionego przemytnika. Z drugiej strony ocalił mnóstwo dzieci przed Festiwalami Trybutu i zasłużył na ogromną życzliwość ze strony ludzi.

A na nadmiar życzliwości akurat nie mogłam narzekać.

Umykając w boczne korytarze i chowając się za kolumnami, gdy tylko dostrzegłam wartownika lub służącego, dotarłam do pokoju, w którym przechowywano odłamki kości. Otworzyłam drzwi i wślizgnęłam się do środka. Po omacku zdjęłam lampę wiszącą na nadprożu, odpaliłam ją i przeszłam do tylnej części pomieszczenia. Znajdowały się tam inne drzwi, z rytami przedstawiającymi jałowiec chmurowy.

Kolejny zamek, kolejny klucz.

Zeszłam w mrok starych tuneli górniczych pod pałacem. W blasku lampy ostre krawędzie ścian rzucały cienie kojarzące się z płaskorzeźbami. Konstrukty ustawione przez ojca, by strzegły drogi, były martwe; rozmontowałam je, gdy tylko zebrałam na to siły. Czym innym były konstrukty wciąż rozproszone po cesarstwie. Zgodnie z rozkazami wszystkie miały być posłuszne Shiyenowi – gdy zniknął, ich struktura dowodzenia się rozpadła. Niektóre oszalały, inne się ukryły. Tylko dwa konstrukty uważałam za swoje: Hao, małego szpiega, którego polecenia przepisałam tak, żeby mnie słuchał, oraz Bing Taia. Hao poległ, broniąc mnie przed ojcem. Teraz został mi tylko Bing Tai.

Na rozwidleniu tuneli skręciłam w lewo i kluczem otworzyłam drzwi, które zagrodziły mi drogę. Często zastanawiałam się, co ojciec robił, gdy znikał za różnymi zamkniętymi drzwiami. Wciąż nie do końca to wiedziałam.

Przejście otwierało się na jaskinię. Zapaliłam wiszące w niej lampy. Część pomieszczenia zajmowała sadzawka, obok zaś stało stanowisko pracy. Umieszczono tam regały z książkami, metalowy stół, koszyki z narzędziami, których nie rozpoznawałam, oraz skrzynię mieszczącą maszynę pamięci ojca. Gdy w wodzie znalazłam Thranę, była połączona z tym mechanizmem. Podobnie jak za każdym razem, gdy tu trafiałam, spojrzałam w wodę. Światło lampy odbiło się od ciemnej powierzchni; musiałam zmrużyć oczy, by wejrzeć w wodę poniżej. W sadzawce wciąż znajdowała się replika mojego ojca o zamkniętych oczach. Po pierwszym przypływie ulgi pojawiło się znajome ukłucie. Tak bardzo przypominał z wyglądu Bayana... czy też, jak sądziłam, to Bayan przypominał jego.

Ale Bayan zginął, próbując pomóc mi pokonać ojca, a gdy w końcu mogłam już poświęcić czas na to, żeby go opłakać, uświadomiłam sobie, że nie da się go przywrócić do życia. Sama stanowiłam tego dowód. Choć mój ojciec wyhodował tę replikę, zanurzając w sadzawce własny odcięty palec nogi, mnie poskładał z elementów ludzi zebranych z całego cesarstwa. Próbował wlać we mnie wspomnienia Nisong, swojej zmarłej żony. Udało się to tylko częściowo. Posiadałam niektóre z jej wspomnień, ale nie byłam nią.

Byłam Lin. I byłam cesarzową.

Nawet gdybym zdołała użyć maszyny pamięci, żeby przywrócić część wspomnień Bayana w replice, to nie byłby on.

Obróciłam się, nagle przekonana, że coś usłyszałam. Odgłos kroków? Szurnięcie butem na kamieniu? Światło lamp, które zostawiłam za sobą, ujawniało jedynie kamień i wodę. Słyszałam teraz tylko bicie serca dudniące mi w uszach. W tej krótkiej chwili otępiającej paniki poczułam, jak wszystko jest mi odbierane – lata ciężkiej pracy, noce spędzone na czytaniu o magii odłamków kości, odwaga, na jaką musiałam się zebrać, żeby sprzeciwić się ojcu – wszystko to znika w chwili, w której zostaję zdemaskowana. Wpadałam w paranoję, wyobrażałam sobie, że coś słyszę. Jak ktoś zdołałby zejść tu za mną bez kluczy? Po zamknięciu wszystkie drzwi ryglowały się od razu na nowo.

Na metalowym stole leżało kilka książek i stron z notatkami zebranymi przez ojca. Niechętnie podchodziłam do pomysłu przeniesienia ich do mojego pokoju, gdzie mogłaby je zobaczyć służba. Oto chwasty, które starałam się wyrwać: Garstka Bezkostnych, zatopienie Jeleniej Głowy, konstrukty pozbawione pana oraz Alanga. Znajdowały się tu odpowiedzi, potrzebowałam tylko je znaleźć. Trudny był sam proces poszukiwania – zapiski mojego poprzednika były porozrzucane po różnych miejscach, nakreślone niestarannym pismem. Pomimo bariery trojga zamkniętych drzwi ojciec pisał tak, jakby obawiał się, że ktoś znajdzie te książki. Niczego nie wyjaśniał bezpośrednio. Często odnosił się do uwag, które zapisał wcześniej, albo do innych ksiąg, ale nie wymieniał, gdzie je można odszukać ani jak brzmią ich tytuły. Próbowałam poskładać układankę, choć nie dysponowałam obrazem całości.

Przysunęłam sobie krzesło i przeglądałam stronę za stroną, a w głowie szybko rozkwitał mi ból. Części mnie wydawało się, że jeśli tylko przeczytam wystarczająco wiele, jeśli tylko przeczytam to wystarczającą liczbę razy, rozszyfruję sekrety ojca.

Jak dotąd zdołałam tylko ustalić, że dawno temu wyspom już zdarzało się tonąć. Gdy zrozumiałam, że dawniej więcej niż jedna wyspa zniknęła pod wodą, poczułam, jak pocą mi się dłonie. Wciąż nie miałam pojęcia, co doprowadziło do katastrofy Jeleniej Głowy albo kiedy i w jakich okolicznościach może to spotkać kolejną wyspę. Pozostawała też kwestia Alanga – następna, o której ojciec powinien był poinformować swoją dziedziczkę. Kim byli, a jeśli rzeczywiście wrócili, to co mogłam zrobić, żeby się przed nimi bronić?

Mój wzrok przyciągnęła maszyna pamięci.

Gdy odłączałam ją od Thrany, w rurkach wciąż znajdowały się płyny. W niektórych jej krew, w innych mleczna ciecz. Obie zebrałam do butelek, które wzięłam z kuchni. W notatkach ojciec wspominał o przekazywaniu wspomnień konstruktom i mnie. Wydawał się niezadowolony z pierwszych prób. Z niechęcią podchodził do pomysłu demontażu konstruktów, które mogły kryć w sobie pamięć jego zmarłej żony, ale nie satysfakcjonowało go, w jak niewielkim stopniu zachowywały się jak Nisong.

Nie byłam pewna, co z nimi zrobił, ale ważniejsze było, gdzie są przechowywane wspomnienia.

Wcześniej zakorkowałam obie butelki i postawiłam je na stole obok książek. Od czasu do czasu posuwałam się do tego, że odkorkowywałam tę z mlecznym płynem i wąchałam zawartość, zawsze jednak znów ją zamykałam. Przeszukiwałam notatki Shiyena, by znaleźć więcej konkretnych dowodów, że ciecz rzeczywiście zawiera wspomnienia. Czy robiłam się tak zdesperowana, by rozważać wypicie tego płynu, choć nie miałam pewności? Mógł to być przecież jakiś smar do maszyny, trujący i nieprzeznaczony do spożycia.

Część niego pochodziła jednak od Thrany. Nie byłam pewna natury łączącej ich więzi – gdzie ją znalazł, jakim była stworzeniem. Wyglądała jak Mephi, którego Jovis wyłowił z morza po zatonięciu Jeleniej Głowy.

Thrana nie miała w sobie nic trującego.

Ach, wymyślałam wymówki, bo część mnie po prostu miała ochotę to wypić. Chciałam wiedzieć. Nie miałam pewności, czyje wspomnienia mogą kryć się w cieczy, ale mogłam zgadywać. Shiyen był stary i chory. Na pewno próbował przechować swoją pamięć, umieścić ją w replice, zanim umrze.

Szukałam odpowiedzi i część z nich mogła kryć się w butelce. Cesarstwo Feniksa było na krawędzi. Do czego byłam gotowa się posunąć, żeby ocalić mój lud? Numeen mówił mi, że potrzebują cesarza, który się troszczy. A ja chciałam się troszczyć. Bardzo chciałam.

Chwyciłam flaszkę, odkorkowałam ją i uniosłam do ust, zanim zdążyłam zmienić zdanie.

Płyn był zimny, ale temperatura nie maskowała smaku. Miedź, słodycz i dziwny, zalegający posmak wypełniły mi usta, a później spłynęły w gardło. Przesunęłam językiem po zębach, zastanawiając się, czy powinnam była spróbować przed przełknięciem. Może to rzeczywiście była trucizna. A wtedy ogarnęły mnie wspomnienia.

Znajdowałam się tutaj, wciąż w tej komnacie, choć wyglądała inaczej. Trzy kolejne lampy oświetlały przestrzeń roboczą, a Thrana nadal przebywała w wodzie. Moje dłonie poprawiły rurki wnikające do maszyny pamięci. Plamy wątrobowe pokrywały mi skórę, napierały na nią ścięgna. Pchnęłam zbyt mocno i wtedy dłonie mi opadły, uderzając w bok skrzyni. Coś się obluzowało.

– Na jaja Dione!

Wezbrała we mnie frustracja. Wciąż coś się działo. Jeśli udało się wcisnąć jeden element na miejsce, to zaraz wyskakiwało kilka innych. Jedyną rzeczą, dla której musiałem żyć, były te eksperymenty. Pierś zabolała mnie, gdy pomyślałem o Nisong, o jej ciemnych oczach, o jej dłoni w mojej dłoni. Odeszła. Wymacałem dno skrzyni, wcisnąłem skrytkę z powrotem na miejsce.

Mimowolnie przesunąłem wzrok na drugi koniec groty.

I nagle znowu znalazłam się w swoim ciele, zastanawiając się, czy mój ojciec rzeczywiście czuł to wszystko, czego przed chwilą doznałam. Szokowało mnie, że kryły się w nim w ogóle tak silne uczucia. Znałam go jako chłodnego i zdystansowanego.

Naprawdę kochał Nisong. Nie byłam pewna, dlaczego mnie to zaskoczyło. Może dlatego, że nieważne, jak mocno bym się starała, nigdy nie potrafiłam go skłonić, żeby pokochał mnie.

We wspomnieniu w skrzyni znajdowała się ukryta przegródka. Na próbę uderzyłam otwartą dłonią w ściankę. Nic się nie obluzowało, ale zatrzymałam palce tam, gdzie, jak pamiętałam, ojciec wcisnął drewno.

Coś tam było. Mały prostokąt, nieco wystający z reszty powierzchni. Znów uderzyłam.

Tym razem się udało i szufladka uchyliła się lekko. Wyciągnęłam ją do końca. Wewnątrz spoczywał mały srebrny kluczyk.

Nie byłam pewna, czy mam ochotę śmiać się, czy płakać. Ojciec zawsze miał tak wiele sekretów, które wynikały jedne z drugich. Jego umysł był jak labirynt, w którym nawet on nie potrafił odnaleźć drogi. Co by było, gdyby naprawdę wychował mnie jako swoją córkę? Gdyby zrezygnował ze swoich głupich dążeń, żeby żyć w innym ciele, żeby przywrócić zmarłą żonę?

Klucz był zimny, kiedy go podniosłam. Drobny ząbek na jego końcu wydawał się ostry. Odblokowałam już wszystkie drzwi, jakie zdołałam znaleźć w pałacu. Musiał otwierać coś innego.

Przesunęłam wzrok na drugą stronę jaskini. Ojciec spoglądał tam, gdy wsuwał szufladkę na miejsce. Do tej pory nie zauważyłam, by coś tam się znajdowało, ale może nie przyjrzałam się dość uważnie.

Uniosłam lampę. Stalagmity blokowały mi drogę i musiałam przeciskać się pomiędzy nimi jak jeleń przez bambusy.

Wreszcie dotarłam do wolnej przestrzeni pod ścianą – miejsca, na które patrzył ojciec. Gdy się rozejrzałam, straciłam nadzieję. Nic tu nie było, tylko skała i błyski kryształów. Przechodziłam już tędy kiedyś i teraz nie byłam pewna, dlaczego spodziewałam się czegokolwiek innego.

Sekrety ukryte w sekretach.

Nie, musiało coś tu być. Zerkał w tym kierunku, a ja na nowo przeżyłam jego wspomnienie. Musiał mieć ku temu powód, wyczuwałam to. Padłam na kolana, odstawiłam lampę i zaczęłam obmacywać podłogę.

Palcami trafiłam na maleńką szczelinę wypełnioną ziemią.

Odłożyłam kluczyk na bok, wyciągnęłam rylec z kieszeni w szarfie i oczyściłam nim dziurkę w skale. Ktoś odłupał blok skały, a później wsunął go na miejsce. Rzeczywiście coś tu było, nie myliłam się.

Rylec skrzywił się, gdy użyłam go do podważenia kamienia. Paznokcie zabolały mnie, gdy wcisnęłam je pod płytę i ciągnęłam, aż ją uwolniłam. Zrzucona ziemia zalśniła w blasku lampy. Zajrzałam do otworu i dostrzegłam klamkę z dziurką na klucz.

Co takiego mógł tam trzymać ojciec, co wymagało sekwencji czworga zamkniętych drzwi? Klucz z łatwością wsunął się do zamka i obrócił z cichym kliknięciem. Zawiasy klapy zostały dobrze naoliwione i rozwarły się bezgłośnie. Gdy przytrzymałam lampę nad dziurą, widziałam jedynie drabinę schodzącą w mrok.

Mogło tam się kryć cokolwiek. Przykucnęłam, położyłam się na brzuchu i opuściłam lampę oraz głowę w otwór.

Z tylko jednym źródłem światła, na dodatek wisząc do góry nogami, trudno było sprawdzić, co kryje się w grocie poniżej. Drabina była długa, a dno leżało niżej, niż z początku sądziłam, dostrzegałam jednak regały ustawione pod pozostającą w cieniu ścianą.

Cóż, zabrnęłam już dość daleko, prawda? I przecież nie wrócę, by prosić Jovisa, żeby towarzyszył mi do legowiska mojego ojca. Pokonałam cesarza, mogłam więc sama zejść do ciemnej nory. Wygrzebałam się na górę, schowałam rylec z powrotem do kieszeni, wsunęłam rączkę lampy między zęby i ustawiłam stopy na szczeblu.

Powietrze w tej dolnej jaskini wydawało się jeszcze chłodniejsze niż w grocie z sadzawką. Niosło w sobie piżmową woń ziemi po deszczu, choć nie wyczuwałam zwiększonej wilgoci. Z ulgą znów dotknęłam stopami gruntu i wyjęłam lampę spomiędzy zębów, które już zaczynały mnie boleć.

Zakręciłam barkami, żeby pozbyć się z nich skurczu. Być może były tu kolejne książki, kolejne notatki, kolejne elementy, które mogłabym ze sobą połączyć. Obróciłam się, uniosłam światło.

I zorientowałam się, że odbija się ono od dwojga potwornych oczu.

2 Jovis  Wyspa Cesarska

Lepiej mi szło jako przemytnikowi niż kapitanowi gwardii. Gdybym był mądrzejszy, zachowałbym tamtą pracę i odrzucił tę. Nie zrobiłem tego jednak i wylądowałem tutaj, zdecydowany ocalić tylu biedaków z całego imperium, na ile tylko pozwoli mi rozsądek.

Na szczęście mogłem liczyć na to, że nie stracę przy tym głowy.

Mephi trącił łapą moją kurtkę.

– Wyciągnij znowu karty. – Przerwał, po czym dodał z wahaniem: – Proszę.

Obróciłem nieznacznie głowę w stronę, gdzie dostrzegłem Lin wyglądającą zza rogu. Zniknęła. Była dobra, musiałem to przyznać. Nie spodziewałbym się czegoś podobnego po córce cesarza. Wcześniej jednak słyszałem ciche skrobanie na dachówkach powyżej i zorientowałem się, że wspięła się na dach. Odgłosy te mogły zostać spowodowane przez wiele czynników, mogłem je też sobie po prostu wyobrażać, ale lata wymykania się pościgom pozwoliły mi dostroić instynkty. Nie powinienem był się spodziewać, że cesarzowa tak łatwo się podporządkuje, gdy poinformowałem ją, że chcę cały czas znać jej lokalizację.

Garstka Bezkostnych miała rację: nie brakowało jej tajemnic. I to mnie Bezkostni powierzyli zadanie ich odkrycia. Wychodziło na to, że miałem ocalić cesarstwo, skradając się w mroku za młodą kobietą. Niekoniecznie był to temat godny kolejnej piosenki.

– Ćśśś – powiedziałem do Mephiego, zanim zdążył znowu mnie pacnąć. – Lin... jej już nie ma w pokoju.

Zwierzak znieruchomiał i nadstawił uszu.

– Zostań tu – poleciłem mu. – Idę za nią.

Dotarłem zaledwie do rogu, zanim u mego boku pojawiła się rogata głowa. Uniosłem dłonie w niemym wyrazie frustracji.

– Mówiłeś, że mamy trzymać się razem – szepnął Mephi. Na szczęście zdołał już opanować umiejętność cichego wypowiadania się.

Rzeczywiście tak mu mówiłem. Już raz zostawiłem go, gdy wykonywałem zadanie dla Garstki Bezkostnych. Wówczas skończyło się to nieprzyjemnie dla mnie i, jak w tamtym czasie sądziłem, dla niego. Niemal zginąłem, a on zapadł na coś, co uważałem za chorobę, okazało się jednak swoistą hibernacją. Nigdy w życiu tak się nie martwiłem, powodowany niepewnością, czy przeżyje. A co, gdyby coś podobnego miało zdarzyć się ponownie?

– W porządku – odparłem. – Ale bądź cicho i trzymaj się blisko.

Choć niedawno wydłużyły mu się kończyny, wciąż poruszał się z wdziękiem węża przemykającego po kamieniach. Prześlizgiwał się korytarzami ciszej nawet niż ja. Dostrzegłem Lin chowającą się za filarem, żeby uniknąć wzroku służącego.

Czekałem w cieniu, a Mephi owijał mi nogę ogonem. Gdy Lin opuściła kryjówkę, również ruszyłem. Śledziłem już wcześniej ludzi: żeby dowiadywać się, gdzie ukrywali rzeczy, by zyskiwać dowody pozwalające ich szantażować i by podsłuchiwać tajne spotkania.

Być może przemytnictwo i szpiegostwo nie różniły się od siebie tak bardzo.

Zatrzymała się przy niewielkich drzwiach, rozejrzała na boki, otworzyła je kluczem i wślizgnęła się do środka.

– Mephi...! – wysyczałem.

Zerwał się, zanim zdążyłem w ogóle wypowiedzieć jego imię, pomknął po podłodze bystro jak rzeka. Pospieszyłem, żeby dotrzymać mu kroku. Starałem się poruszać lekko, lecz czułem, jak dudni mi serce.

Zdążył przytrzymać drzwi tuż przed tym, jak się zatrzasnęły. Potrafiłem odczytywać wyrazy jego pyska, mimo że był zupełnie inny od ludzkiej twarzy, i teraz rozpoznawałem w nim zadowolenie z siebie. Niechętnie skinąłem głową. Tak, miałbym problem, gdybym nie wziął go ze sobą. Tak, to była dobra decyzja z jego strony. Tak, potrzebowałem go bardziej, niż sądziłem.

Mephi również skinął mi zdawkowo, zanim uchylił odrobinę drzwi.

Patrzyłem, jak Lin przechodzi do tylnej części pomieszczenia, trzymając wysoko lampę, a później otwiera drzwi z płaskorzeźbą przedstawiającą jałowiec chmurowy. Gdy tylko wsunęła się do środka, otworzyłem przejście szerzej i Mephi pomknął naprzód.

Nie miałem czasu, żeby przyglądać się zawartości komnaty, a gdy drzwi zamknęły się za mną, zgasło światło. Nie było tu okien, nie było miejsc, do których mogłyby sięgnąć wścibskie oczy. Znalazłem Mephiego po omacku.

Ruszyliśmy za Lin w mrok, drogę wskazywał nam blask jej lampy.

Co to za miejsce? Ściany były wykonane z kamienia i z grubsza tylko obrobione, a podłoga wyraźnie opadała. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że nie znajdujemy się już pod pałacem. Schodziliśmy w głąb góry, z którą sąsiadował. Stara kopalnia? Słyszałem, że dawniej na Cesarskiej wydobywano bystrokamień, ale zaprzestano tego bez wyjaśnienia już przed laty. Jeśli mogłem oceniać po białej żyle biegnącej przez strop, powodem nie był raczej niedostatek surowca.

Zatem co Lin tu robiła? Cesarz miał własny skład bystrokamienia, nie musiała więc sama go kopać. Przyszła tu z innego powodu. Coś ukrywała? Więziła tu kogoś? Całe to miejsce niewątpliwie kojarzyło się z lochem: ciemne, ciasne, przytłaczające. Mephi trzymał się bliżej mnie i jego obecność napawała mnie większą otuchą, niż mógłbym przypuszczać.

Przed nami pojawiło się rozwidlenie. Blask lampy Lin dochodził od lewej. Podpełzłem naprzód, zastanawiając się, jak głęboko pod powierzchnią jesteśmy. W panującej ciszy nawet mój oddech wydawał się odbijać echem od ścian. I nagle tunel skończył się ślepo. Kolejnymi drzwiami. Lin wyłowiła klucz z kieszeni szarfy.

Poczułem, że pojmuję coraz więcej. Nie miałem pewności, czy rozumiem tę cesarzową. Nie byłem na tyle głupi, by wierzyć w oficjalne oświadczenie, że Shiyen zmarł spokojnie w łóżku po długiej chorobie. Gdy dotarłem do pałacu, murów nie pilnowały żadne konstrukty strażnicze. Nawet przy frontowych drzwiach nikt nie stał. Natknąłem się na Lin w korytarzu, miała na sobie zakrwawione i porwane ubranie. Po jej bokach szli Thrana i konstrukt Bing Tai.

Nie doszło do pokojowego przekazania władzy.

A później, zamiast kazać mnie stracić albo uwięzić, przekazała mi stanowisko kapitana jej gwardii. Wyjaśniła, jak chce naprawić sytuację, jak zakończy Festiwale Trybutu i żelazne rządy ojca.

Dla Gio, przywódcy Garstki Bezkostnych, nie miało znaczenia, kto jest cesarzem, a tylko to, że ktoś taki w ogóle istnieje. Wydawało mi się wtedy, że się myli. Że dobra cesarzowa, troszcząca się o lud cesarstwa, może nie być złym pomysłem.

Teraz jednak, gdy podążałem za Lin w mrok, nie potrafiłem przestać obracać w umyśle domysłów, jakich sekretów strzegła, jak paskudne sprawki mogłem odkryć.

Mephi pospieszył naprzód, gdy przeszła przez trzecie – ostatnie, jak miałem nadzieję – drzwi.

– Dziękuję – wyszeptałem do niego w ciemności.

Wsunąłem kamień w szczelinę. Być może będę musiał ewakuować się stąd szybko i dyskretnie.

– Zostajemy razem – odszepnął z determinacją.

– Masz rację. – Niemal wyczuwałem samozadowolenie promieniujące ze zwierzaka. Jak większość podrostków, uwielbiał mieć rację. Najwyraźniej ja po prostu się nie znałem i potrzebowałem jego, żeby mnie poprawiał.

Za drzwiami biegł kolejny tunel prowadzący w dół. Na dole jaśniało światło. Uwolniłem laskę z uchwytu na plecach, odetchnąłem głęboko i ruszyłem.

Tunel otwierał się na rozległą jaskinię, trzykrotnie większą niż główny hol pałacu. Jej część wypełniała sadzawka, a przez strop biegła gruba żyła bystrokamienia. Lin rozpaliła lampy i światło spychało długie cienie na boki. Stała na środku przy czymś, co wyglądało na stanowisko robocze. Były tam regały, książki, kosze, krzesła i metalowy stół zasłany różnymi przedmiotami.

Zmarszczyłem czoło. Czy ktokolwiek mógłby pracować w sekretnej grocie pod pałacem w celach innych niż złowieszcze? Było tu parę stalagmitów, ale nie zapewniały zbytniej osłony. Nie zdołałbym się wymknąć z tunelu wejściowego tak, by pozostać niezauważony, czaiłem się więc, nie spuszczając oka ze stanowiska pracy i próbując wymyślić coś użytecznego.

– Mephi – wyszeptałem – czy mógłbyś...

Wtedy Lin podniosła butelkę ze stołu i wypiła zawartość. Całe jej ciało zesztywniało, a prawa dłoń wciąż ściskała naczynie.

Trucizna? Nie rozumiałem, co widzę. Zastanawiałem się w napięciu, czy powinienem jej w jakiś sposób pomóc. Moim zadaniem było jednak szpiegować cesarzową dla Garstki Bezkostnych, nie pomagać jej. No dobrze, formalnie moja praca polegała na pomaganiu jej, ale nie po to zostałem tu przysłany.

Jaką osobą była? Nie wiedziałem tego, jeszcze nie, ale co, jeśli właśnie umierała? Czy mogłem tak sterczeć tu bezczynnie i patrzeć?

Jej dłoń poruszyła się i odstawiła butelkę. Odetchnąłem.

Obok mnie Mephi węszył w powietrzu, poruszając wąsami.

– Pachnie znajomo – wyszeptał wyjaśniająco, gdy spojrzałem na niego.

– Nigdy wcześniej tu nie byłeś.

Położył uszy po sobie.

– Wiem to.

Gdy wróciłem wzrokiem do Lin, dostrzegłem, że coś błyszczy pomiędzy jej palcami. Klucz. Kolejny przeklęty klucz. Podniosła się znad skrzyni, przy której dotąd klęczała, a potem przeszła na przeciwległy kraniec groty. Nie widziałem, co robi tam, za skupiskiem stalagmitów, choć słyszałem skrobanie, a później ciche stęknięcie, gdy coś podnosiła.

Na moich oczach przyklęknęła, a potem zniknęła.

Gestem dałem znać Mephiemu i weszliśmy w głąb jaskini. Trzymałem się blisko ściany po przeciwnej stronie niż sadzawka, w nadziei, że jeśli Lin znowu się pokaże, zdołam skryć się w cieniu pofałdowanej skały. Podejmowałem ryzyko, ale w życiu robiłem to już wielokrotnie. Dotąd zazwyczaj mi się to opłacało. Zazwyczaj.

Za skupiskiem stalagmitów dojrzałem otwartą klapę, a obok niej kamienną płytę. Z otworu promieniowało światło. Mephi powąchał powietrze i sierść stanęła mu dęba na grzbiecie.

– Nie lubi tego – mruknął pod nosem. – Pachnie źle.

Powstrzymałem ochotę, żeby stuknąć laską o podłogę, choć czułem, jak pot zbiera mi się na dłoni. Nie dowiem się, co tam jest, jeśli nie spojrzę.

Jaskinię wypełniło głośne, chrapliwe warknięcie.

Teraz moje włosy stanęły dęba. Mephi rzucił się do przodu, zanim zdążyłem go powstrzymać, i wsadził głowę w dziurę.

– Potwór – pisnął do mnie. Otworzył pysk, jakby próbował uformować jakąś konkretniejszą myśl, po czym znów go zamknął.

– Nie podchodź – dobiegł drżący głos Lin.

Miałem dwie możliwości: czekać i przekonać się, czy cesarzowa wyjdzie z tego z życiem, albo... Ach, wyglądało na to, że stopy już podjęły decyzję za mnie. Drabina została solidnie umocowana, za co byłem wdzięczny, bo gdy zszedłem dość nisko, żeby móc się rozejrzeć po dolnej grocie, poczułem drżenie w kończynach.

Lin stała pomiędzy mną a czymś, co Mephi precyzyjnie zidentyfikował jako potwora. Połowę przestrzeni groty wypełniał konstrukt o migoczących złotych oczach wielkości moich pięści. Miał otwartą paszczę z licznymi rzędami ostrych, białych zębów. Muskularne nogi kończyły się pazurami, które mogłyby zabić mnie jednym ciosem. Nigdy nie widziałem tak wielkiego konstruktu. Co robił tutaj, za czterema zamykanymi na klucz drzwiami?

Dostrzegłem przebłysk półek i czegoś wiszącego na ścianach, zanim mój wzrok został nieuchronnie przyciągnięty przez patową sytuację.

Lin trzymała w jednej dłoni lampę, w drugiej rylec. Najwyraźniej nie zamierzała ustąpić. Oszalała? Przecież to coś zaraz ją pożre.

Wtedy wzrok konstruktu spoczął na mnie.

Oto byłem, zwieszony w połowie drabiny, z laską w spoconej dłoni. Moja najpotężniejsza sztuczka wymagała kontaktu z podłożem, które leżało... wciąż spory kawałek niżej.

– Jovis – syknął Mephi z góry. – Rusz się!

O mojej głupocie świadczyło to, że zszedłem po drabinie, zamiast wspiąć się po niej z powrotem. W sumie to zjechałem najszybciej, jak umiałem. Poczułem podmuch powietrza, gdy stwór poruszył się, a jego szczęki kłapnęły mi tuż nad głową. Najwyraźniej wyglądałem mu na atrakcyjniejszy posiłek niż Lin. Byłem nieco większy. A ona wydawała się dość żylasta.

Nie miałem jednak czasu rozwodzić się nad kulinarnymi walorami ludzi. Zeskoczyłem ostatni odcinek i impet uderzenia z ziemią sprawił, że zadzwoniły mi zęby. Wciąż trzymałem laskę w dłoni i czułem pulsowanie w kościach. Konstrukt znów na mnie zaszarżował, a ja tupnąłem.

Cała grota zatrzęsła się i pył posypał się ze stropu. Potwór zatrzymał się, ale nie potknął, w zasadzie to nawet się nie zachwiał.

Cztery nogi. No jasne.

Znajdująca się teraz za jego plecami Lin, która najwyraźniej nie mogła liczyć na taką samą stabilność, wstała i otrzepała sobie kurz z szaty.

– Zaraz zawalisz nam całą jaskinię na głowy, głupcze! – wycedziła.

Nie mogłem się z nią spierać. Spanikowałem na widok stwora i zapomniałem, gdzie jestem. Uniosłem laskę z nadzieją, że siła i szybkość pomogą mi pozostać przy życiu. Nie byłem pewien, w jaki sposób mógłbym zabić taką istotę ani czy w ogóle byłem do tego zdolny.

– Śledziłeś mnie – powiedziała Lin, ściskając rylec. – Włamałeś się do zamkniętych komnat. Jak tu się w ogóle znalazłeś?

Tysiąc kłamstw rozkwitło mi w głowie, ale wyrwałem je wszystkie z korzeniami. Nie była to odpowiednia chwila na wyjaśnienia. Przyjrzałem się bestii, żałując, że nie wybrałem jakiejś innej broni. Czegoś ostrego lub spiczastego. Walnięcie konstruktu w głowę pewnie tylko go bardziej rozwścieczy.

– Czy moją egzekucję możemy omówić później?

Kolejne warknięcie. Chrapliwy odgłos sprawił, że jama ziejąca w moim brzuchu powiększyła się jeszcze bardziej. Stwór znów się na mnie rzucił i tym razem byłem gotów. Uniosłem laskę i z całej siły grzmotnąłem go w nos.

Konstrukt zaskamlał i potrząsnął głową, choć nawet nie utoczyłem mu krwi. Rzuciłem się naprzód, próbując wykorzystać jego chwilowe zawahanie.

Jak na swoje rozmiary był zaskakująco szybki. Uchylił się przed moim drugim ciosem i obnażył zęby. Kątem oka dostrzegłem, że Lin podkrada się bliżej.

– Idź do drabiny! – zawołałem do niej. – Nie wiem, jak długo zdołam go odpierać. – Nie byłem pewien, czy zdołam choć chwilę. Dlaczego nadstawiałem za nią karku? Wiedziałem tylko, że nie mogę zostawić jej tutaj samej na pastwę tego stwora, nieważne, kim była. Stawałem się miękki. Może zawsze taki byłem.

Konstrukt wyczuł, że przestałem się na nim skupiać, i obrócił spojrzenie złotych oczu na Lin. Jego tęczówki zalśniły w blasku lampy. Pazury wgryzły się w skałę.

Powinienem rozważyć pomysł, by samemu w tym momencie skoczyć do drabiny, zamiast tego podniosłem głos:

– Ej... dokończ, co zacząłeś!

Technicznie rzecz biorąc, stwór zaczął od Lin, ale wątpiłem, czy zdecyduje się poprawić moją pomyłkę.

Miałem rację.

Odwrócił się do mnie i zaszarżował jak jeleń w trakcie okresu godowego. Pewnie powinienem być wdzięczny, że nie miał rogów. Zatoczyłem się w tył, walcząc o utrzymanie równowagi na kamiennej podłodze, i oparłem się na lasce. Miało jakieś znaczenie, czy umrę stojąc, czy leżąc? Uniosłem laskę i konstrukt zatrzymał się tuż przede mną, postękując. A zatem nos był jego wrażliwym punktem. Nawet najbardziej przerażające bestie miały wrażliwe miejsca. No i oczy. Mogłem w nie celować.

Musiałem ściągnąć jego masywną głowę w swój zasięg.

– Mogę pomóc? – Głos Mephiego odbił się echem w komnacie.

– Możesz pomóc, jeśli zostaniesz tam na górze, gotowy do zamknięcia włazu! – odkrzyknąłem.

Cofnąłem się jeszcze o krok i poczułem za sobą ścianę.

Świetnie. Dałem się zapędzić w róg. Błąd godny amatora, a nie przemytnika albo kapitana gwardii cesarskiej. Zdecydowanie wolałem walczyć z kilkunastoma ludźmi na otwartej przestrzeni niż z tą bestią w jaskini. Zawsze należało sprawdzić, czy istnieje droga ucieczki. Gdy innej osobie zagrażało niebezpieczeństwo, mój umysł stawał się jednak równie mętny, jak melonowa paćka na dnie beczki z winem. Tyle razy powtarzałem sobie, że nie jestem bohaterem.

Przesunąłem laskę w bok i rozłożyłem ręce, zapraszając konstrukt, by zaatakował.

Może jednak byłem bohaterem. A bohaterowie to idioci.

Stwór otworzył paszczę i ślina pociekła z niej na podłogę. Rzucił się na mnie.

Podniosłem laskę – za wolno. Miałem wrażenie, że obserwuję się z boku, wszystko w tym momencie wyklarowało się, wydestylowało do czystego strachu.

W piosenkach zwykle nie śpiewano o tym, że bohaterowie giną makabryczną śmiercią. Zwykle pod koniec bohater słaniał się na nogach, krwawiąc gustownie z jednej rany, i uciekała mu samotna łza. Ze mnie tyle nie zostanie.

Bestia zamarła.

Znów wróciłem do rzeczywistości i czułem się, jakbym się składał z potrzaskanych elementów. Byłem świadom boleśnie silnego chwytu na lasce, zaciśniętych zębów, serca trzepoczącego mi szaleńczo w piersi.

Konstrukt znieruchomiał, a ja wciąż żyłem. Mephi? Czy była to jakaś nowa moc, którą mi zesłał?

Zza stwora dobiegł cichy zgrzyt i niemal wyskoczyłem ze skóry. Lin obeszła wielkie cielsko, w jednej dłoni trzymając kilka odłamków kości, a w drugiej uniesioną lampę.

– Czy byłbyś łaskaw powiedzieć mi, co tu robisz?

Choć była niewysoka, to w tym, jak trzymała głowę, jak jej wzrok wydawał się przenikać mnie na wskroś, kryło się coś kojarzącego się z Shiyenem. Osobiście nigdy go nie poznałem, choć widywałem jego portrety. Na żadnym z nich się nie uśmiechał.

– Moje zadanie – odparłem krótko.

– Nie prosiłam, żebyś mnie śledził. – Zerknęła na Mephiego obserwującego nas od klapy. – I zabrałeś też jego. To dwa języki, o których milczenie muszę zadbać.

– Czyli coś ukrywasz.

– Oczywiście, że tak – wycedziła. Jej oczy błysnęły niemal tak jasno, jak wcześniej oczy konstruktu. – To nie jest moje miejsce. Należało do mojego ojca i nigdy mi o nim nie mówił. Nie znam wszystkich jego tajemnic. Wolałbyś, żebym pootwierała wszystkie drzwi, by każdy mógł się swobodnie rozglądać? Wyobraź sobie, że jakiś biedny służący zszedłby tutaj i padł ofiarą tego stwora.

Coś w promieniującej z niej prawości pobudziło mój gniew. Brzmiała jak Gio.

– Ty sama niemal padłaś jego ofiarą. Jak uważasz, co by się ze mną stało, gdybyś umarła? Wszyscy uznaliby, że miałem z tym coś wspólnego, a przynajmniej że nie dopełniłem swoich obowiązków.

– Nie – odparła. – To ty niemal padłeś jego ofiarą. Nie ja. Konstrukty to moja domena, moja odpowiedzialność. Nie twoja.

Wciąż poruszały mi się usta, a umysł starał się za nimi nadążyć.

– A twoje bezpieczeństwo to moja odpowiedzialność.

Wcisnęła dłoń we wnętrze bestii, a potem ją wyjęła, już pustą. Naprężyłem się, gdy stwór znów się poruszył. Uniosłem laskę w gotowości. Zatem tak miała wyglądać moja egzekucja? Mephi zaczął schodzić po drabinie głową w dół, a z gardła wydobywało mu się ciche skamlenie.

Lin uniosła dłoń, żeby go zatrzymać.

– Zaczekaj. Patrz.

Co dziwne, Mephi jej posłuchał.

Skóra bestii obwisła, osypała się z niej sierść.

– Zepsułam go – oznajmiła. – Jestem jedyną, która wie, jak to zrobić.

Nie potrafiłem się odprężyć, choć konstrukt rozpadał się na moich oczach. Czułem, jak pali mnie twarz. Czy w ogóle mnie nie potrzebowała? Zdemaskowałem się i co z tego miałem? Ale gdy wróciłem myślą do tego, co widziałem, gdy spoglądałem z włazu, uznałem, że Lin nie zdołałaby zbliżyć się do stwora, gdybym nie odwrócił jego uwagi.

– Jeśli jesteś taka umiejętna i nie potrzebujesz ochrony, to po co mnie zatrudniłaś?

– Oboje wiemy, dlaczego cię zatrudniłam. Uprawomocniasz moją władzę w oczach ludu. Nie mogę jednak się zgodzić, żebyś się za mną skradał, śledził mnie, domagał się informacji na temat wszystkich moich działań.

Mephi zszedł na sam dół i owinął mi się wokół nóg, jakby uważał, że zdoła ochronić mnie przed jej gniewem.

– Jesteś kapitanem mojej gwardii cesarskiej? Czy szpiegiem?

Gorąco odpłynęło mi z twarzy. Nie wiedziała, nie mogła wiedzieć. Dotąd nie dałem nic po sobie poznać. Zmuszałem się, by oddychać. Swoim pytaniem chciała mnie tylko wybadać, nic więcej.

– Co zatem zrobisz, wasza eminencjo? Pozbawisz mnie tytułu? Każesz stracić? – Już przecież przyznała, że mnie potrzebuje. – Nie przypuszczam, żeby spodobało się to ludziom, którzy darzą mnie głębokim szacunkiem.

Mephi poklepał mnie po nodze uspokajająco.

Lin podeszła bliżej i choć musiała zadrzeć głowę, przez chwilę miałem wrażenie, że jesteśmy tego samego wzrostu.

– Czy grozisz właśnie przywódczyni Cesarstwa Feniksa? – Powietrze pomiędzy nami wydawało się wibrować. – Czego chcesz, Jovisie? Samemu zostać cesarzem?

– Dlaczego miałbym tego chcieć? – zdołałem tylko wykrztusić, tak bardzo zbiło mnie z tropu to oskarżenie.

Była to ostatnia rzecz, jakiej mógłbym pragnąć. Nawet nie miałem ochoty przebywać w tym pałacu. Co za absurdalny pomysł. Roześmiałbym się, gdyby moja sytuacja nie była tak niepewna.

Zamrugała. Napięcie pomiędzy nami ustąpiło, gdy Lin zmarszczyła brew.

– A dlaczego miałbyś nie chcieć?

Z niezliczonych powodów, o których nawet nie musiałbym kłamać. Otworzyłem usta, żeby zacząć je wymieniać, ale Lin przesunęła wzrok na właz. Gwałtownie zassała powietrze. Obróciłem się szybko.

Obserwowało nas małe stworzenie o nietoperzowych uszach i skrzydłach mewy.

Dziewczyna chwyciła mnie za ramię.

– Zostawiłeś klin w drzwiach. – Rzekła to tak, jakbym gotował ryż w zbyt dużej ilości wody.

– Tak. – Nie byłem pewien, dlaczego tak panikowała.

– To nie jest mój konstrukt. Nigdy nie widziałam czegoś podobnego na Cesarskiej. To szpieg. – Zaraz potem chwyciła rączkę lampy zębami i wbiegła po drabinie, pokonując po dwa szczeble naraz. Nic dziwnego, że nawet przez chwilę nie wahała się przed wejściem na dach. Poruszała się szybko jak wiewiórka.

Konstrukty stanowiły jej specjalizację. Nie moją. Tak powiedziała. Mimo to zawiesiłem znów laskę na plecach i popędziłem za nią jak jakiś przeklęty głupiec. A co, gdyby spotkała ją krzywda? Czy zostałbym o to obwiniony? Mogłem się okłamywać, bo nie umiałem przyznać, że Mephi miał rację, ale naprawdę byłem osobą, która pomagała innym. I najwyraźniej byłem również osobą, która pomagała nawet wtedy, gdy wydawało się to niezwykle głupie.

– Mówiłaś, że tylko ty znasz magię odłamków – wysapałem, wspinając się za nią.

Mephi wdrapywał się za mną i drabina trzeszczała pod naszym ciężarem.

– Tak – odparła. – Ale po śmierci mojego ojca sprawy się pogmatwały. – Wydostała się z włazu i ku mojemu zaskoczeniu obróciła się, żeby podać mi rękę. – Muszę go złapać. Konstrukty nie są już związane z moim ojcem, co oznacza, że mogą podporządkować się komuś innemu. Nie wierzę, by tamten trafił tu przypadkiem. Pomóż mi.

Wszelkie moje wątpliwości się rozwiały. Czy choć przez moment planowała mnie stracić? A może była równie głupia jak ja i żyła nadzieją, że jedna osoba zdoła naprawić sytuację? Szybko skinąłem jej głową w odpowiedzi. Pobiegła za konstruktem, który zniknął w wejściu do tunelu.

Była szybsza, niż się spodziewałem, choć długie nogi i siła uzyskana dzięki Mephiemu pozwalały mi nadrobić różnicę.

– Podparłeś jakieś inne drzwi? – zapytała, gdy wpadliśmy do tunelu.

– Tylko te jedne.

– Czyli przyszedł z szybu dla szpiegów prowadzącego do legowiska Ilith. Nie złapiemy go tu, na dole. Jeśli się pospieszymy, zdążymy przechwycić go na dziedzińcu. Ma skrzydła, więc jeśli wzniesie się do lotu, sprawa się skomplikuje.

Później już nie rozmawialiśmy. Podążałem za nią przez kręte tunele. Lampa kołysała jej się w dłoni i więcej niż raz niemal zgasła. Mephi biegł u mojego boku, nawet raz nie pytając, dokąd zmierzamy i co robimy. Może i pyskował mi przy kartach, ale w ważnych kwestiach zawsze był po mojej stronie.

Lin gwałtownie pchnęła drzwi z jałowcem chmurowym, a potem zewnętrzne, tak mocno, że na pewno musiała posiniaczyć sobie bark. Nawet się nie skrzywiła, tylko pędziła dalej.

Nocą hol wejściowy wydawał się złowieszczy, oświetlony jedynie dwiema lampami przy głównych wrotach. Tym razem otwarcie ich zajęło Lin nieco więcej czasu i wspomogłem ją swoją siłą; nasze barki zetknęły się, nasze dłonie wspólnie naparły na drewno.

Oboje niemal sturlaliśmy się ze schodów, gdy drzwi ustąpiły. Czasami zapominałem, żeby równoważyć niedawno nabyte zdolności, wstrzymywać się, gdy nakazywała to sytuacja. Ale Lin odzyskała równowagę i zaczęła zbiegać najpierw po dwa, a potem po trzy stopnie. Mknęła prosto do ogrodu.

Tereny pałacowe były pogrążone w mroku, wszystkie zewnętrzne lampy już zgasły. Mżawka zbierała się w strumyczki na mojej twarzy i rzęsach. Zeskoczyłem z reszty schodów i podążyłem za Lin.

– Głaz! – zawołała do mnie dziwnie spokojnym głosem. Spodziewałem się, że będzie bardziej zdyszana. – Wejście do legowiska Ilith leży pod głazem obok drzewa wiśniowego.

Nie sądziłem, że zdołam rozpoznać wiśnię po ciemku, więc po prostu w biegu ściągnąłem laskę z pleców z nadzieją, że będę gotowy na czas.

Zaraz za łukiem prowadzącym do ogrodu zaczynał się sięgający do pasa żywopłot, po którym Lin poruszała się z łatwością. Przeskoczyłem przez przeszkodę i usłyszałem, że Mephi zrobił to samo. Ogród wydawał się jeszcze ciemniejszy niż reszta dziedzińca, ale podążałem za odgłosem stóp dziewczyny i niemal potykałem się na każdym kroku po drodze, której nie widziałem. Ścieżka wyszła na okrągłą polankę z drzewem i głazem pośrodku.

Coś zatrzepotało skrzydłami i wzbiło się w nocne niebo.

– Niech to szlag! – skomentowała Lin.

Nie byłem pewien, dlaczego właśnie to – po czterech zamkniętych na klucz drzwiach, jaskini pod pałacem i ogromnym konstrukcie – wzbudziło moje zaskoczenie. Cesarzowa przeklinająca jak przemytniczka.

Tupnęła nogą i ziemia się zatrzęsła. Mephi przycisnął mi bark do uda. Wróciły do mnie wszystkie podejrzenia, które żywiłem, odkąd ujrzałem Thranę, odkąd odbyłem z Lin tamtą pierwszą rozmowę, podczas której spytała mnie, czy chcę zostać kapitanem jej cesarskiej straży.

Thrana była jak Mephi.

Lin była jak ja.

A ja byłem jak...?

Próbowałem nie myśleć zanadto o tym, kim jestem, co oznacza ta magia. Odkąd walczyłem z czterorękim konstruktem na schodach pałacu, nie przestawałem się jednak zastanawiać. Zdołałem wtedy zebrać wodę z okolicy, podporządkować ją mojej woli.

Opowieści często wspominały o tym, że Alanga umieli kontrolować wodę.

Odchrząknąłem.

– Chyba powinniśmy...

Ona jednak ruszyła, zanim zdążyłem dokończyć zdanie. Pomknęła do pobliskiego pawilonu i wspięła się po rynnie tak sprawnie, jakby robiła to już tysiąc razy wcześniej. Być może robiła.

– Na jaja Dione! – zakląłem, a potem podążyłem za nią.

Gdy wdrapywałem się na budynek, dostrzegłem błysk zasmuconego pyska Mephiego.

– Zaczekaj tu na mnie, wrócę! – obiecałem mu. Będzie bezpieczny w obrębie pałacowych murów.

Zanim znalazłem się na szczycie pawilonu, Lin zdążyła już przeskoczyć na dach sąsiedniej budowli. Pobiegłem za nią. Przed tym, jak połączyłem się z Mephim, nie zdołałbym wykonać takiego skoku. Od jak dawna ona się tym zajmowała? Praktycznie przelatywała po dachach, ścigając ciemną, trzepoczącą sylwetkę konstruktu.

Gdy biegłem, woda strużkami ściekała mi po czole.

– Zestrzelcie go! – zawołałem do strażników na murach. Dwoje mnie usłyszało, wzdrygnęło się i obróciło, by sprawdzić, kto mówi. – Na niebie! – doprecyzowałem. Tylko jedna z żołnierek okazała na tyle przytomności umysłu, żeby unieść łuk.

Za wolno. Konstrukt opuści zasięg, zanim wartowniczka naciągnie cięciwę, a nie miałem pewności, czy w ogóle widziała intruza.

Dotarliśmy na mury. Strażnicy przyglądali się nam, nie wiedząc, jak zareagować.

Lin ze spochmurniałą miną przesunęła wzrokiem po budynkach miasta. Jeszcze zanim to zrobiła, uświadomiłem sobie, co zamierzała.

– Wasza eminencjo, to za daleko. Konstrukt zniknął, on...

Pobiegła, wskoczyła na blanki i wybiła się w kierunku dachów. Ledwo jej się udało. Wczepiała się palcami w dachówki, a stopy zwisały jej z krawędzi, podciągnęła się jednak płynnym ruchem i pomknęła dalej.

Byłem świadom swoich ograniczeń. Przynajmniej w większości przypadków. Wzruszyłem przepraszająco ramionami w kierunku wartowników, po czym zwiesiłem się z murów.

Naprawiono je, odkąd przybyłem, dzięki czemu teraz wyglądały zdecydowanie lepiej, ale jednocześnie znacznie trudniej było po nich chodzić. Poddałem się w połowie drogi i zeskoczyłem ostatni odcinek. Poczułem impet upadku w kolanach i skrzywiłem się, ale wiedziałem z doświadczenia, że wszelkie urazy leczą się na mnie szybko, a ból wkrótce ustąpi.

O tej porze nocy ulice Cesarskiego Miasta były puste, sklepy i warsztaty pozamykano, ludzie ułożyli się do snu. W młodości, gdy uczyłem się w Akademii Nawigatorów, byłem tu kilkakrotnie. Stolica leżała o dzień drogi łodzią lub wózkiem zaprzężonym w woła od Akademii i stanowiła popularny cel dla studentów, którzy chcieli na chwilę znaleźć się gdzie indziej i się zabawić. Wówczas ulice wyglądały inaczej, ale wciąż z łatwością odnajdywałem trasę. Poza tym wystarczyło, że podążałem za odgłosami stóp Lin na dachach – cichym klap, klap, klap ponad szmerem deszczówki w rynsztokach. Bruk był śliski, ale zaryzykowałem zerknięcie w górę i ledwo zdołałem dostrzec cień konstruktu na tle nieba.

Wciąż mieliśmy szansę go złapać.

Lin dopiero niedawno została koronowana. Zastanawiałem się, kto tak szybko zdołał przejąć konstrukt szpiegowski i posłać go na Cesarską. Jeśli można je było teraz podporządkowywać innym sprawom i innym panom, oznaczało to, że w cesarstwie stacjonowała potencjalna armia czekająca tylko na to, by wpaść w niewłaściwe ręce.

Myśl ta zmroziła mnie bardziej niż deszcz lecący mi na policzki.

Z góry dobiegło stęknięcie, gdy Lin skoczyła na konstrukt i chybiła, po czym wylądowała ciężko na dachu i niemal się z niego sturlała.

– Musisz znaleźć się bliżej! – zawołałem do niej. – Albo spróbuj... rzucić czymś w niego!

– Czym? – odkrzyknęła.

Zdusiłem ripostę, że być może powinna o tym pomyśleć, zanim ruszyła w pogoń za konstruktem. I tak już ledwo dyszałem. Zataczałem się na głównej ulicy miasta, a obok mnie przemykały przebłyski minionego życia. Pijalnia, do której raz zaszedłem i gdzie siedziałem samotnie w rogu, tuląc kubek z winem. Sklep z pięknymi, starannie wykonanymi mapami, których pożądałem, ale nie było mnie na nie stać. Miejsce na rogu, gdzie zaczepiło mnie kilku innych studentów, by oskarżyć półpoyerskiego chłopca, że ich śledzi. Wtedy jakoś udało mi się od nich uwolnić. Po dłuższym czasie.

Nigdy nie sądziłem, że wrócę do stolicy. Na pewno nie na dłużej.

W rynsztoku przede mną leżała samotna muszla ostrygi. Podniosłem ją w biegu i oceniłem w dłoni ciężar. Zbliżaliśmy się do portu. Czułem już morze, wiatr bijący od wody, słyszałem fale rozbijające się o brzeg. Stopy poruszały się pode mną szybciej, niż uważałem za możliwe, oddychałem urywanie. Ale wiatr i skrzydła mimo wszystko były szybsze.

Dobiegło do mnie kolejne stęknięcie z góry, gdy Lin znowu skoczyła na konstrukt. Skręcił, gdy musnęła palcami jego ogon, po czym wzleciał wyżej, zostawiając ją jedynie z piórami. Upadła na dach.

Przede mną pojawił się port i leżące za nim morze. Miałem tylko jedną szansę.

Skupiłem się na konstrukcie, stanąłem pewnie, cofnąłem łokieć i cisnąłem muszlą. Powinienem był biec dalej, szukać kolejnego obiektu do rzucenia, ale tylko obserwowałem z zapartym tchem.

Muszla ostrygi haniebnie chybiła celu, a konstrukt przeleciał nad przystanią i znalazł się nad morzem. Uciekł.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Podziękowania

Ha! Dziwnie jest znowu to robić. Napisałam kolejną książkę? Jak i kiedy to się stało? Chyba odpowiedzi na te pytania brzmią „słowo po słowie” i „podczas pandemii”. Choć wszyscy dystansowaliśmy się społecznie, na szczęście nie musiałam robić tego sama. Zatem bez dalszych ceregieli, oto ludzie, wobec których mam dług wdzięczności:

Megan O’Keefe, Marina Lostetter, Tina Gower i Anthea Sharp/Lawson: DZIĘKUJĘ WAM za to, że słuchałyście, jak jęczę o problemach towarzyszących drugim książkom i za to, że wasze burze mózgów pomogły mi poradzić sobie z poprawkami. Naprawdę doceniam, że poświęcałyście czas, żeby czytać moje notatki i rozmawiać ze mną na Zoomie. Wiem, że wtedy wszystkie już zapewne byłyście mocno zmęczone Zoomem.

Moja agentka Juliet Mushens i jej (była, teraz awansowana!) asystentka Liza DeBlock. Juliet, szczerze, nie mam pojęcia, jak to robisz. Zawsze mogę liczyć na to, że szybko odpowiesz na pytanie. Lizo, twoja pomoc przy wszystkich tych formularzach podatkowych była nieoceniona. No bo zupełnie nie wyobrażam sobie, co sama bym z nimi zrobiła.

Ponownie dziękuję ekipie w Orbit: James Long, Brit Hvide (oraz Priyanka, która przejęła sprawę, gdy Brit była nieobecna!), Joanna Kramer, Ellen Wright, Nazia Khatun, Nadia Saward i Angela Man. James, jestem taka wdzięczna, że wskazałeś miejsca, w których mogłam poprawić fabułę i podkreślić motywacje postaci. Joanno, podziwiam twoje bystre oko do powtórzeń i problemów ze spójnością, a także do miejsc, w których po prostu... pisałam bez sensu.

Moja siostra i mój szwagier Lei, którzy zaoferowali mi miejsce, gdzie mogłam pracować i gdzie moja córka nie odwracała nieustannie mojej uwagi (jest słodziutka, rozumiemy się?).

Moi rodzice i mój brat, którzy nieustannie i konsekwentnie mnie zachęcali, nawet jeśli rodzice nie potrafią uwierzyć, że może z tego nigdy nie powstać film. I jeszcze, mamo i tato, to było takie miłe, że pozwoliliście nam zostać u siebie, gdy dziecko się urodziło. Szło nam jak po grudzie, a wy ułatwiliście nam życie.

John, bez ciebie nigdy nie udałoby mi się tego zrobić. Dopilnowałeś, żebym miała czas i miejsce do pisania podczas wyczerpującej ciąży i późniejszych kolek. Choć sam masz wymagającą pracę, nieustannie pytałeś: „Jak mógłbym ci trochę ulżyć?”. Zawsze będę starała się być osobą, która na ciebie zasługuje.

Sasha Vinogradova i Charis Loke – za to, że odpowiednio wykonali tak piękną ilustrację okładkową i tak cudowną mapę. Oraz Lauren Panepinto z Orbit, której umiejętności projektowania okładek nie mają sobie równych.

Wyszłabym na niesumienną, gdybym nie wspomniała o wszystkich, którzy przeczytali pierwszą książkę. Wasz entuzjazm i recenzje wielokrotnie mnie cieszyły. Spędziłam lata (wiele lat) na pisaniu książek, nawet jeśli wiedziałam, że spora część tego, co piszę, nigdy nie ujrzy światła dziennego. Dzięki wam wszystko to opłaciło się po tysiąckroć. Dziękuję wam.

O autorce

Andrea Stewart jest córką chińskich imigrantów i wychowywała się w różnych miejscach Stanów Zjednoczonych. Jej rodzice zawsze podkreślali wagę nauki i wykształcenia, więc dzieciństwo spędziła otoczona Star Trekiem i dziwnie pachnącymi książkami z biblioteki. Gdy nic nie wyszło z jej (ambitnych, przyznajmy) planów, by zostać zabójczynią smoków, zamiast tego zabrała się do pisania książek. Obecnie mieszka w słonecznej Kalifornii, a oprócz zajmowania się pisarstwem hoduje też stada kotów, obserwuje ptaki i podczas zbierania informacji wpada w królicze nory.

Copyright © 2021 by Andrea Stewart Copyright © 2024 by Fabryka Słów sp. z o.o., Mapa © 2021 by Charis Loke

Wydanie I

ISBN 978-83-67949-32-3

Tytuł oryginału: The Bone Shard Emperor

Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt i adiustacja autorska wydaniaEryk Górski, Robert Łakuta

Projekt i opracowanie okładki polskiego wydania na podstawie oryginału Szymon Wójciak

Ilustracje Dominik Broniek

Tłumaczenie Piotr Kucharski

Redakcja Magdalena Stonawska

KorektaMagdalena Lisiecka

Skład wersji elektronicznej [email protected]

SPRZEDAŻ INTERNETOWA

Zamówienia hurtowe Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 www.dressler.com.pl e-mail: [email protected]

WYDAWNICTWO Fabryka Słów sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowieckiwww.fabrykaslow.com.pl e-mail: [email protected]/fabrykainstagram.com/fabrykaslow