Być szczęśliwym na Alasce - Rafael Santandreu - ebook + książka

Być szczęśliwym na Alasce ebook

Rafael Santandreu

4,1
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Rafael Santandreu pokazuje, jak zamieniać emocje negatywne w postawę wewnętrzną sprzyjającą czerpaniu satysfakcji z życia praktycznie niezależnie od niesprzyjających okoliczności, bo szczęście jest w głowie każdego z nas, a nie w wygodzie ani statusie. Potrzebujemy bardzo niewiele, by czuć się dobrze. Stajemy się słabi z powodu „choroby wymaganiowej” i silni dzięki wyrzeczeniom.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 291

Data ważności licencji: 10/4/2026

Oceny
4,1 (76 ocen)
35
21
11
7
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aga_Win

Nie oderwiesz się od lektury

Naprawdę skuteczne sposoby na zmianę negatywnego myślenia opisane przez psychologa kognitywnego, do tego lekko napisana, polecam osobom lękowym i wiecznie zamartwiającym się.
10
Ciekawska11

Dobrze spędzony czas

ciekawa, inspirująca. Warto poświęcić ten czas.
10
Motarola

Dobrze spędzony czas

Przyjemna pozycja. Trochę umniejsza problemom ludzi, ale zawiera wiele praktycznych wskazówek zmiany myślenia, niekoniecznie banalnych.
00
weronica007

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawie się czytało. Książka dająca do myślenia i warta uwagi.
00
czytelniczka_legimi
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Ciekawa. Myślę, że warto przeczytać. Polecam!
00



Tytuł oryginału: Ser feliz en Alaska. Mentes fuertes contra viento y marea

Przekład z języka hiszpańskiego: Joanna Kuhu

Projekt okładki: Pola i Daniel Rusiłowiczowie

Redaktor prowadzący: Bożena Zasieczna

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Bogusława Jędrasik

Na okładce wykorzystano zdjęcia:

front © Olga Angelloz

wewnętrzne strony © grop

© 2016, Rafael Santandreu

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2018, 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych i przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu bez pisemnej zgody posiadacza praw.

ISBN 978-83-287-2111-1

MUZA SA

Wydanie II

Warszawa 2021

Dedykuję mojej matce, Marii del Valle Lorite.

Dziękuję za całą Twą niezmierną miłość.

Część pierwsza ZROZUMIEĆ PSYCHOLOGIĘ POZNAWCZĄ

1ZAPROGRAMOWAĆ SWÓJ UMYSŁ

Pośród prastarego ludu Pigmejów opowiada się następującą historię:

Pewnego dnia spragniony lew zbliżył się do jeziora o przejrzystej wodzie i nachyliwszy się, by się napić, ujrzał po raz pierwszy swoje odbicie. Przestraszony, pomyślał: „To jezioro jest terytorium srogiego lwa. Muszę stąd odejść!”.

Jednak zwierz był bardzo spragniony, po kilku godzinach postanowił więc wrócić. Podkradł się ostrożnie, lecz kiedy tylko schylił kark, by się napić, natknął się znów na swego rywala! Nie mógł w to uwierzyć! Jakże szybkie i czujne jest to przeklęte zwierzę!

Co miał robić? Doskwierało mu pragnienie, a to było jedyne źródło wody w promieniu wielu kilometrów. Zdesperowany, zaczął okrążać jezioro, by znaleźć jakiś ciemny zakątek. Kiedy go znalazł, pochylił się ku wodzie i… oj! Miał przed sobą ten sam pysk! Poczuł się jak w pułapce. Nigdy jeszcze nie spotkał nikogo, kto tak zawzięcie broniłby swojego terytorium…

Lew odczuwał jednak tak silne pragnienie, że postanowił zaryzykować. Zebrał się na odwagę, podbiegł do brzegu i bez zastanowienia zanurzył łeb w wodzie. A wtedy, jak mawiają starzy Pigmeje, dokonały się czary! Straszliwy rywal zniknął na zawsze.

Wiele lat temu, już ponad szesnaście, doświadczyłem czegoś olśniewającego, przepięknego, czegoś, co zaważyło na moim życiu: przestałem palić. Jednak nie zrobiłem tego byle jak, lecz najlepszym sposobem na świecie, bez syndromu odstawienia i czerpiąc z tego przyjemność. To było jak cud. Pierwszy cud, który przeżyłem w świecie psychologii, chociaż później, dzięki mojej pracy, byłem świadkiem bardzo wielu cudów, i wciąż jestem.

Wcześniej dwa razy próbowałem rzucić palenie, ponosząc pamiętne porażki. Najdłużej bez papierosa wytrzymałem kilka godzin! Ledwie rzuciłem, już chodziłem po ścianach, żeby w końcu sobie powiedzieć: „Dłużej nie wytrzymam, wolę już umrzeć na raka, niż cierpieć ten koszmarny głód papierosa”.

Miałem wtedy jednak wielkie szczęście natknąć się na książkę Łatwo jest przestać palić, jeżeli wiesz, jak to zrobić[1] Allena Carra, szkockiego księgowego, któremu udało się znaleźć sposób na rzucenie palenia bez wysiłku poprzez wspaniałe programowanie umysłu.

Najfantastyczniejsze w tej metodzie jest to, że można odstawić papierosy i nie doświadczyć żadnego syndromu abstynencyjnego! Aż do tej pory nauki medyczne uznawały za pewnik, że środki uzależniające powodują silny „zjazd”, kiedy się je odstawia. Zakłada się, że osoba uzależniona od heroiny będzie cierpieć, kiedy spróbuje detoksu: dostanie drgawek, bólów brzucha, będzie się pocić, a nawet mieć delirium, i to przez kilka dni.

Ale ten Szkot, niemający nic wspólnego z medycyną – nie był także psychologiem – twierdził, że „zjazd” nie istnieje, że wszystko to tkwi w naszych głowach, w umyśle.

Ja sam mogę to potwierdzić, a nie jestem jedynym, który doświadczył tego zjawiska! Tysiące ludzi na całym świecie przeprogramowały sobie mózg według metody Allena Carra i udało im się rzucić papierosy bez problemów.

W samej rzeczy, po jakimś miesiącu odkąd przestałem palić, moja matka, zagorzała palaczka od trzydziestu lat, poprosiła o „tę książeczkę, która ci tak pomogła”. Tydzień później wrzuciła do śmietnika swój ostatni niedopałek. Minęło od tej pory ponad szesnaście lat, i jeśli coś w jej życiu jest pewne, to to, że nigdy więcej nie włoży sobie do ust tej trucizny. Jej doświadczenie było identyczne z moim! I okazało się nietrudne. Nawet jej się podobało!

Zastanawiacie się może, dlaczego mówię o papierosach w książce o psychologii, która ma służyć uczynieniu nas silniejszymi na poziomie emocjonalnym. Dlatego, ni mniej, ni więcej, że wszystkie zjawiska umysłowe – lęk, depresja, stres, nieśmiałość itd. – są niczym dym papierosowy, to znaczy produktem niewłaściwych procesów umysłowych. Możemy te procesy odwrócić za pomocą odpowiedniej metody, w sposób szybki i definitywny.

Mogę przysiąc i dowieść, że – jak mawiał Allen Carr w odniesieniu do papierosów – „zmiana emocjonalna jest łatwa, jeśli wiesz, jak ją przeprowadzić”.

Ta książka jest podręcznikiem przeprogramowania umysłu analogicznym do systemu antynikotynowego Allena Carra, zastosowanego wobec każdej emocji negatywnej. Świetnie mogłaby nosić tytuł Łatwo jest pozbyć się neuroz, jeżeli wiesz, jak to zrobić. Ma ona na celu zmienienie nas w osoby w wysokim stopniu zdrowe na poziomie emocjonalnym. Omówione tutaj metody bazują na psychologii poznawczej[2], najbardziej efektywnej szkole terapeutycznej na świecie. Jej skuteczność potwierdzają tysiące gabinetów pomocy personalnej. A najlepsze ze wszystkiego jest to, że może ją stosować każdy. Tak właśnie: można ją stosować, nie chodząc do psychologa, jeżeli dołoży się należytych starań.

BYĆ PROMIENNYM

W kogo się zmienimy, kiedy zastosujemy się do tego, o czym mówi ta książka? Ni mniej, ni więcej, tylko w szczególne osoby: w wysokim stopniu zdrowe i silne. W obecnych czasach, z powodu panujących nerwic, tylko 20% osób można za takie uznać. Jeżeli będziemy świadomie korzystać z zawartości tej książki, możemy stać się osobami silnie skoncentrowanymi na teraźniejszości.

Pewnego razu usłyszałem następujące zdanie: „Dobry mnich to ten, który robi niewiele rzeczy, ale te, które robi, robi bardzo dobrze”. Kiedy doprowadzimy nasz umysł do formy, dzień będzie płynął w sposób naturalny od jednej przyjemności do drugiej, ponieważ wszędzie będziemy napotykać sposobność do zrobienia czegoś pięknego, i „słodka teraźniejszość” stanie się naszym domem, niezależnie od stanów umysłu.

Kiedy jesteśmy nieodporni, rozróżniamy „czuć się dobrze” i „czuć się fatalnie”, bo negatywne emocje przeżywamy w skrajnej postaci. Jednak zdrowsze osoby odczuwają negatywy łagodniej, potrafią nawet czerpać przyjemność z lekkiego smutku czy z czegoś, co drażni ich nerwy. Są przecież stateczni i potrafią patrzeć na świat okiem poety.

Terapia kognitywna otwiera nam oczy na piękno, a wtedy możemy znacznie bardziej i lepiej skoncentrować się na otaczających nas pięknych rzeczach: urodziwych twarzach, ogromnych drzewach w naszym otoczeniu… Niewiele rzeczy daje większe spełnienie niż głębokie docenianie drobnych przyjemności życia i wdzięczność za fakt istnienia. Stanie się to naszym udziałem nieprzerwanie, zupełnie spontanicznie.

Ponadto osoba szczęśliwa posiada charyzmę i wielką siłę przyciągania, bo „dobra energia” jest zaraźliwa i każdy chce być blisko jej źródła. Z drugiej strony my, ludzie przepełnieni szczęściem, ukazujemy się ze swojej najlepszej strony, dlatego też jesteśmy postrzegani jako bardzo atrakcyjni.

A zatem musimy przyznać, że jest możliwe wyzbycie się strachu przed czymkolwiek. W rzeczywistości jest to nawet łatwiejsze, niż się wydaje. Życie wtedy staje się czymś niewiarygodnie prostym. Ponadto, kiedy pokonamy obawy, zyskamy ogromną przewagę konkurencyjną. Osoby silne i szczęśliwe dysponują o wiele większymi możliwościami, bo po prostu mają odwagę do działania, podczas gdy większość zniechęca się nawet błahostkami.

Rzuciłem palenie od razu i bez wysiłku: nawet mi się to podobało. Widziałem tysiące ludzi w ten sam sposób zmieniających się w te szczególne istoty, które przed chwilą opisałem. To naprawdę olśniewające zmiany.

Poza psychologią poznawczą tak radykalne przemiany widywałem tylko u osób, które nawróciły się na jakąś wiarę i głęboko nią żyją. Niejeden raz czytałem opisy w stylu: „Była to ta sama osoba, ale było coś innego w jej spojrzeniu: jej oczy błyszczały, można nawet powiedzieć, że promieniała”.

Marcus był jedną z takich osób. Był to młody Niemiec, którego poznałem przed laty, pracował jako wolontariusz w Indiach, w dzielnicy slumsów. Marcus porzucił wszystko w swoim rodzinnym Monachium, by w Kalkucie współpracować z pewną protestancką wspólnotą religijną. Temu wysokiemu, jasnowłosemu i śmiałemu dwudziestolatkowi także promieniały oczy. Jego energia życiowa była czysta i radosna, jak rzadko się to zdarza. Oto, co znaczy być emocjonalnie w formie!

SUPERINTENSYWNY TRENING

Ta książka jest trzecią przeze mnie napisaną, a w ciągu tych pięciu lat, odkąd moje poradniki można spotkać w księgarniach, otrzymałem tysiące listów od osób, które przeżyły dogłębną przemianę dzięki metodzie kognitywnej. Osobom borykającym się z depresją, lękiem, nadmiernie zazdrosnym, obsesyjnym czy paraliżowanym strachem udało się wypracować inną umysłowość, choć nawet nie myślały, by to było możliwe.

Ta trzecia książka zakłada zrobienie kolejnego kroku naprzód, pójście dalej, zwiększenie intensywności przeprogramowywania umysłów. Naszym zamiarem jest stać się osobami wyjątkowo zdrowymi, jakich jest niewiele na tym świecie szaleńców. Nasz cel to bycie kimś bardzo zdrowym i silnym, z jasnym i śmiałym umysłem, jak Marcus.

W tym rozdziale dowiedzieliśmy się, że:

• Skuteczność metody kognitywnej została potwierdzona setki razy przez niezależnych ekspertów.

• Jest to bardzo silne przeprogramowanie umysłu, dzięki czemu to, co wydawało się trudne, staje się łatwe.

• Celem jest przemiana w osoby wyjątkowe: spokojne, skoncentrowane na teraźniejszości, pogodne nawet w chorobie, o oczach poetów, atrakcyjne zewnętrznie i wewnętrznie i wolne od wszelkiego strachu.

2METODA TRZECH KROKÓW

Kiedy wstał świt oznaczonego dnia, chrześcijanie wyruszyli w procesji ku arenie rzymskiego cyrku; ich twarze jaśniały radością, jakby miał ich tam czekać raj, a nie dzikie bestie.

Lud tłoczył się na ulicach, by zobaczyć, jak przechodzą, ale – rzecz zadziwiająca – bez rozgwaru typowego dla spektakli ulicznych. Tym razem żaden dzieciak nie rzucał zgniłych warzyw, nie padło żadne wyzwisko.

Tamtego poranka na szlaku wiodącym do cyrku słyszało się tylko tchórzliwy pomruk, głosy szepczących ludzi.

W końcu orszak dotarł do potężnego Koloseum. Wewnątrz na skazanych czekało kilku urzędników, którzy obłożyli ich zakrwawionymi króliczymi skórkami, by rozjuszyć psy, mające ich pożreć.

W taki sposób przybrani chrześcijanie wyszli na arenę. Rozkrzyczał się tłum, żądny igrzysk śmierci. Groźne psy śliniły się, czekając w trzech miejscach, równo odległych od środka areny. Pośród zgiełku liczna grupa widzów zaczęła skandować: „Śmierć niewiernym! Śmierć niewiernym!”. Był to zaśpiew podobny do tych z dzisiejszych stadionów piłkarskich. Słowo „niewierni” odnosiło się, rzecz jasna, do chrześcijan, nieuznających licznego panteonu rzymskich bogów.

Skazańcy, wśród których były także dzieci ze skutymi nogami, podążyli ku środkowi okręgu, jak im nakazano. Psy, na swoich miejscach, szarpały linki, niecierpliwiąc się, by zaspokoić głód.

Ale zanim wierni poszli na pewną śmierć, rozbrzmiał nigdy dotąd niesłyszany dźwięk – była to przepięknie zaśpiewana pieśń. Wielu Rzymian zamilkło, by wyraźniej słyszeć. Zapadła cisza i… nagle było już słychać wyraźnie: to chrześcijanie zaintonowali hymn. Tłum nie wierzył w to, co słyszał na własne uszy! Ci dziwni ludzie byli spokojni. Co więcej, ich oczy płonęły blaskiem. Niektórzy się obejmowali, jakby na pożegnanie, ale bez łez ni lamentów.

Nadzorujący igrzyska Juliusz Poncjusz, mężczyzna łysy i otyły, chronił się za drewnianą barierą. Zdenerwowany, spojrzał w stronę cesarza i dostrzegł grymas znudzenia. Zrobił gest w stronę treserów psów i krzyknął:

– Spuścić je, ale już! Na co czekacie, durnie?

Na ten głos rozwścieczone psy rzuciły się w kierunku chrześcijan. Kiedy dosięgły zdobyczy, szalony ryk tłumu wypełnił cyrk na nowo. Neron i Juliusz Poncjusz odetchnęli z ulgą. Lecz ziarno ciekawości i podziwu zostało już zasiane w umysłach ludu. Przez cały tydzień nie milkły rozmowy o chrześcijanach.

W roku 64 n.e. w Rzymie wybuchł wielki pożar. W płomieniach stanęło 70% miasta, liczącego wówczas milion mieszkańców.

Rzym był oświetlany i ogrzewany drewnem, miasto stanowiło labirynt ciasnych uliczek ze sklepami i z wielopiętrowymi domami, pożary zdarzały się tu często, były na porządku dziennym, ale ten okazał się przeogromny.

Krążyła wtedy plotka, że ogień został podłożony, bo wybuchł akurat w dzielnicy, w której cesarz planował budowę swojego nowego pałacu. Neron mógł chcieć oczyścić teren, nie płacąc odszkodowań. Ten szalony zwyrodnialec był zdolny do wszystkiego…

Kiedy pogłoski dotarły do pałacu, Neron, przerażony, przygotował propagandową odpowiedź: jeśli przekona lud, że katastrofa była dziełem chrześcijan, będzie mógł opanować wzburzenie, wymierzając winnym przykładną karę. Strategia odniosła skutek. Rzym połknął haczyk i chrześcijanie zostali zamęczeni. W rok później na pogorzelisku wznosił się nowy pałac.

Tak zaczęły się pierwsze prześladowania chrześcijan, zbrodnia stanu, która w końcu obróciła się przeciw władzy. Jak relacjonują kronikarze z tamtych czasów, skazani za nową wiarę okazywali taką siłę, że zmieniali kaźń w oszałamiającą kampanię na ich rzecz.

Relacje potwierdzają, że wielu spośród tych chrześcijan ginęło w rzymskim cyrku, zachowując nadnaturalny spokój, opanowanie, nie okazując wzburzenia. Mieszkańcy Rzymu zadawali sobie pytanie: „Co takiego jest w tej obcej wierze, że daje tę szczególną wyższość moralną?”. To właśnie był najlepszy rozgłos, jaki mogło zyskać chrześcijaństwo.

Znany rzymski filozof Justyn był jedną z tych osób, które nawróciły się na wiarę krzyża pod wpływem zachowania męczenników. Zapisał:

W czasie gdy moim mistrzem był Platon, oglądałem sądy nad chrześcijanami. Jakże mnie wtedy zdumiewali, kiedy z podniesioną głową odmawiali wyrzeczenia się swojej wiary! Wyglądali na takich pewnych swego! A to jeszcze nic w porównaniu z ich postawą w obliczu śmierci: kiedy widziałem ich tak mężnych wobec tego, co innych przeraża, mówiłem sobie, że to niemożliwe, by żyli pośród zła, bo jakże lubieżnik i wszetecznik mógłby tak przyjmować śmierć? Czyż nie woleliby raczej skłamać i dalej cieszyć się obecnym życiem? W ten sposób zbliżyłem się do wiary, którą dziś wyznaję.

Kronikarz i uczestnik wydarzeń zanotował:

Wielu ludzi, zachwyconych tym, jak [chrześcijanie] są dzielni i wytrwali, poszukiwało przyczyn tak szczególnego i silnego usposobienia, a kiedy poznali prawdę, nawrócili się na nową wiarę.

Nie jestem katolikiem, ale relacje o tych ludziach, stawiających czoło męczeństwu ze spokojem i z radością wydają mi się doskonałym przykładem tego, jak umysł może być wytrenowany na wszelkie okoliczności! Aż do takiej skrajności, by iść ufnie na śmierć!

Wszystko tkwi w umyśle, na dobre i na złe. Może on być naszym najlepszym przyjacielem albo najgorszym wrogiem. Byłem tego świadkiem przez wiele lat w moim gabinecie, chociażby w przypadkach somatyzacji, czyli „bólu fizycznego o podłożu umysłowym”: zdarzają się osoby z nietypowymi objawami, takimi jak paraliż, ekstremalne bóle, a nawet ślepota, spowodowanymi niekontrolowanym działaniem ich umysłów.

Wiem także, że zdarza się też coś przeciwnego: osobom obdarowanym umysłem odpornym na ciosy nic nie przeszkodzi w byciu szczęśliwymi: ani ciężka choroba, ani więzienie, ani wojna.

Psychologia poznawcza uczy nas, że przy odrobinie wysiłku i wytrwałości wszyscy możemy zbliżyć się do stanu umysłu charakteryzującego najsilniejszych. Czasem nastąpi to bardzo łatwo i szybko, innym razem będzie wymagać kilku lat treningu. Będzie to także zależne od punktu wyjścia, w którym się znajdujemy. Będzie to najważniejsze szkolenie, bo główny serwer, nasz umysł, zarządza wszystkim.

WYJŚĆ Z PIEKŁA PO DWUDZIESTU SESJACH

Przykładem takiej radykalnej zmiany może być Alejandra. Jej ojciec zadzwonił do mnie z Saragossy, gdzie posiadał dobrze prosperującą sieć sklepów z artykułami gospodarstwa domowego. Opowiedział mi, że jego trzydziestotrzyletnia córka wpędza całą rodzinę w desperację. W wieku szesnastu lat zdiagnozowano u niej coś, co nazywa się „osobowością borderline”. Psychiatrzy określają tak osoby podatne na depresję i lęki, ze skłonnościami samobójczymi i autoagresywnymi. Takie osoby często tną sobie ramiona, aby poczuć ból fizyczny zamiast emocjonalnego, co nie jest niczym dziwnym przy takim poziomie cierpienia.

Ojciec Alejandry prosił mnie, bym przyjął ją jako pacjentkę, i tak zrobiłem. Dziewczyna dopiero co wyszła z prestiżowej kliniki psychiatrycznej w Madrycie, przebywała tam n-ty raz w życiu, rodzina martwiła się skutkami faszerowania dziewczyny lekarstwami i brakiem widoków na to, że kiedykolwiek wyzdrowieje.

Po niecałym roku i po dwudziestu wizytach w moim gabinecie w Barcelonie Alejandra była inną osobą. Nie tylko promieniała szczęściem, ale też, jak powiedział mi jej zapłakany ojciec: „Wydaje się, że jest najsilniejsza z całej rodziny”. Nie brała już leków, po raz pierwszy w życiu pracowała – w rodzinnej firmie – i planowała zamieszkać z chłopakiem, którego poznała. Była radosna!

Takie zmiany to nie cuda, ale po prostu praktykowanie, z użyciem jasnej metody, bardzo intensywnie i wytrwale. Jest to coś podobnego do uczenia się języka obcego: praktyka czyni cuda.

POTĘGA UMYSŁU

Mam przyjaciółkę, bardzo silną i rozsądną, którą wspominałem nieraz w moich książkach. Nazywa się Tina Pereyre. Jest szefową wolontariatu w szpitalu Świętego Jana Bożego w Barcelonie, jednym z największych w Hiszpanii szpitali dziecięcych.

Tina jest głęboko wierząca, szczera i energiczna, zawsze pogodna. Urocza osoba, wzbudzająca sympatię wszędzie, gdziekolwiek się znajdzie. Przy jakiejś okazji jedna ze wspólnych koleżanek opowiedziała mi o niej historię ukazującą siłę nastawienia umysłowego. Tina przeżywała szczególnie trudny okres w swoim życiu – rozstała się z mężem, jedna z jej córek była bardzo chora – i kiedy koleżanki pytały ją:

– Tina, co tam u ciebie?

Odpowiadała:

– Na zewnątrz czy w środku?

– No, nie wiem, i tu, i tu – dopytywały.

– Na zewnątrz źle, wszystko się sypie; ale w środku jestem szczęśliwa – stwierdzała.

Gdzie leży tajemnica ukształtowania tego rodzaju siły emocjonalnej? Gdzie jest klucz do pokonania każdego strachu, kompleksu, złego samopoczucia psychicznego? Psychologia poznawcza ma na to odpowiedź. Jest nią praktyka trzech kroków:

1. Zwrócić się do wnętrza (poszukiwać dobrostanu wewnątrz samego siebie);

2. Nauczyć się żyć bez obciążeń (umieć wyrzec się wszystkiego);

3. Doceniać to, co nas otacza (nauczyć się pasjonować życiem).

Jeżeli uda się nam opanować te trzy kroki, staniemy się osobami wolnymi od „neuroz”, silnymi i szczęśliwymi. Najlepszą wersją nas samych.

Zobaczymy, w krótkim podsumowaniu, na czym polegają te trzy umiejętności. Jest to, jednakże, zaledwie szkic. W całej książce będziemy je analizować znacznie bardziej szczegółowo.

KROK PIERWSZY: ZWRÓCIĆ SIĘ DO WNĘTRZA

Główną przyczyną tego, że my, ludzie, jesteśmy neurotyczni, jest wiara w to, że szczęście leży na zewnątrz. To podstawowy błąd, psujący nam mózg.

Popełniamy ten błąd zawsze, gdy mówimy: „Gdybym miał[3] partnerkę, mógłbym cieszyć się życiem” albo „Gdybym nie chorował na raka, mógłbym być szczęśliwy”, czy „Gdybym była ładniejsza, miałabym odlotowe życie”. Wszystko to jest błędem, gdyż podstawowe źródło naszego szczęścia znajduje się w naszym wnętrzu, nie w rzeczywistości zewnętrznej. A niezdawanie sobie z tego sprawy – raz i drugi – zasiewa w nas słabość emocjonalną.

Alejandra, moja pacjentka borderline, o której wcześniej wspominałem, była specjalistką od tego błędu. Zanim rozpoczęła terapię, praktycznie wszystko mogło być dla niej powodem depresji albo lęku: nie mieć chłopaka, być źle potraktowaną przez kogoś ze znajomych, nuda, możliwość zachorowania… A to rzeczywiście oznaczało mówienie sobie, że szczęście tkwi w przeciwieństwach: mieć chłopaka, być dobrze traktowaną, prowadzić emocjonujące życie, być zdrową…

Moja przyjaciółka Tina przeciwnie, nie przywiązywała większej wagi do świata zewnętrznego. Ona „w środku” zawsze była spokojna i radosna bez względu na problemy. Dlatego też pierwszym krokiem do stania się osobą silną na poziomie emocjonalnym jest skoncentrowanie się na funkcjonowaniu naszego umysłu, a mniej na tym, co jest na zewnątrz.

Za każdym razem, kiedy poczujemy się wyprowadzeni z równowagi, możemy zapytać siebie: „Co zrobiłem, że czuję się źle?”. Jeżeli nasz kolega z pracy powiedział nam coś nieprzyjemnego i czujemy się obrażeni, to nie z powodu obrazy jako takiej, ale naszego dialogu wewnętrznego, tego, co mówimy sobie, kiedy spotykają nas przeciwności. Zamiast spoglądać na zewnątrz, trzeba spojrzeć do środka.

Kiedy jesteśmy słabi, popełniamy błąd, oczekując zbyt wiele od okoliczności zewnętrznych, niemądrze jesteśmy ich zakładnikami, niewolnikami tego, co się dzieje. Epiktet, jeden z ulubionych filozofów psychologów poznawczych, mawiał: „Nie to nas dotyka, co się nam zdarza, ale to, co mówimy sobie o tym, co się nam zdarza”.

Z tej książki nauczymy się, że zmiana się dokona, kiedy w każdych okolicznościach będziemy sobie mówić: „Będę się czuć dobrze albo źle zależnie od tego, co podpowie mi mój umysł. Nie z powodu przeciwności albo osiągnięć”.

KROK DRUGI: NAUCZYĆ SIĘ ŻYĆ BEZ OBCIĄŻEŃ

Opowiadają, że pewien turysta w Izraelu zapragnął poznać sławnego rabina Hilela Mędrca. Kiedy wszedł do jego domu, zdumiał się, że jest to tylko jedna izba pełna ksiąg, z jedynym stołkiem, na którym można usiąść. Turysta spytał:

– Rabi, gdzież są twoje meble?

– A twoje? – odparł mędrzec.

– Ja jestem tu tylko przejazdem…

– Jak myślisz, a ja?

Prawdziwą przyczyną, dla której czujemy się nieszczęśliwi, jest uważanie, że brakuje nam rzeczy. Przeciwnie, kluczem do dobrego samopoczucia jest przekonanie, że mamy wszystkiego pod dostatkiem. To właśnie nazywam „życiem w stanie dostatku” i „życiem w stanie niedoboru”.

Nieskończenie wiele razy pytałem pacjenta: „Czy zdajesz sobie sprawę, że masz już wszystko, żeby czuć się świetnie?”. Czasem była to dziewczyna, którą porzucił chłopak, innym razem chory na raka, były też osoby z lękiem albo chronicznym bólem. Ich zdrowienie zaczynało się, kiedy zdali sobie sprawę, że przeciwności nie są przeszkodą dla odczuwania szczęścia. Jeśli myślą inaczej, niech spytają chrześcijańskich męczenników!

Za każdą „neurozą” – za każdą! – kryje się zawsze niezdolność do uwolnienia się od „wymyślonej potrzeby”, wymagania. Zawsze! A rozwiązaniem jest pozbycie się jej, kiedy zrozumiemy, że nie potrzebujemy tego czy tamtego. Jak zwykle mawiam, neuroza jest owocem „choroby wymaganiowej”, wiary w to, że potrzebujemy wiele, by czuć się dobrze.

Jakiś czas temu widziałem wywiad w znanym programie telewizyjnym, prowadzonym przez Andreu Buenafuente (do obejrzenia na YouTubie), rzucający światło na problem, o którym mówimy. Zaproszonym gościem był Jorge Sánchez, pisarz, rekordzista w podróżowaniu po świecie. Spędził w podróży trzydzieści pięć ze swoich pięćdziesięciu lat życia. Wydał mi się fantastycznym facetem: interesujący, spokojny, zabawny, pełen energii i ciekawości. Sánchez wyjaśnił, że podróżuje za bardzo niewielkie pieniądze, pracując tu i tam, imając się różnych zajęć, gromadząc doświadczenia i przyjaciół. Przeżył najrozmaitsze dobre i złe przygody – był nawet na granicy śmierci – ale nigdy nie przestał być niezmiernie szczęśliwy.

Ten podróżnik idzie przez życie z lekkim bagażem i jest przykładem siły i zdrowia emocjonalnego.

Silne osoby – bogate i biedne – mocno ograniczyły swoje potrzeby, sprowadziły je do bardzo niskich poziomów. Mogą mieć piękną rezydencję, pracę godną zazdrości, ale wiedzą, że do szczęścia nie potrzebują tego wszystkiego. Gdyby w jakimś momencie zostali tego pozbawieni, będą szczęśliwi jak zawsze.

Piramida wyrzeczeń

W dalszej części poznamy pięć fundamentalnych wyrzeczeń, za cenę których będziemy mogli zmienić się w zdrowe osoby. Wypisałem je w formie piramidy o zwiększającym się stopniu trudności. Codziennie, metodą powtarzania, możemy się do nich zobowiązywać. Mogę zapewnić, że jeśli przekonamy siebie, że nie potrzebujemy tych pięciu kluczowych dóbr, zmienimy się w osoby wyjątkowo zdrowe. Nieprzypadkowo wszystkie silne osoby tego dokonują, od mojej byłej pacjentki borderline z Saragossy, do Jorgego Sancheza, szczęśliwego podróżnika.

Pierwszym wyrzeczeniem, najbardziej podstawowym, jest rezygnacja z bezpieczeństwa ekonomicznego. Chodzi tu o zrozumienie, że moglibyśmy być bardzo szczęśliwi bez pieniędzy – oczywiście, gdyby były zaspokojone nasze potrzeby jedzenia i picia. Jeśli nie jesteśmy zdolni do czucia się dobrze w sytuacji, gdy zostaniemy bez pracy, zawsze będziemy bać się utraty tej, którą mamy, będziemy się łatwo stresować i nie będziemy mogli w pełni się nią cieszyć.

Już dawno odciąłem się całkowicie od potrzeby bezpieczeństwa ekonomicznego, i właśnie to jest moim sekretem antystresowym. I, paradoksalnie, właśnie to pozwala mi odnosić sukcesy.

Jak dowiemy się z dalszej części książki, zawsze kiedy pojawia się stres związany z pracą, gdy denerwujemy się jakimś raportem albo spotkaniem z szefem, rozwiązaniem jest wyrzeczenie: zrozumienie, że w rzeczywistości nigdy nie było nam potrzebne zatrudnienie.

Pozostałe potrzeby są coraz trudniejsze. Jak by to było nie potrzebować akceptacji ani towarzystwa? Mam przyjaciela, który żyje w odludnym miejscu na wsi z dwoma psami i prawie nikogo nie widuje. Jest szczęśliwy, obcując z przyrodą i kulturą, do której ma dostęp za pośrednictwem Internetu. Jak się przekonamy, dojrzałość wymaga, by umieć być szczęśliwym w całkowitej samotności.

Możemy iść dalej, uwalniając się od potrzeb wymienionych wyżej, aż do ostatecznej: rezygnacji z życia. W istocie nie jest tak trudno zaakceptować, że życie jest szybkim przejściem, i że nie istnieje żadna konieczność długiego życia. Nie bać się śmierci – to kluczowe, by nie być hipochondrykiem i dobrze znosić stratę ukochanych osób. Ale także do tego, by żyć z pasją dniem dzisiejszym, jakby jutro miało nie nadejść.

Zatem nie poddawajmy się, na tych stronach znajdziemy mentalne klucze, które ułatwią nam dokonanie tych wszystkich wyrzeczeń, abyśmy stali się uczniami chrześcijańskich męczenników, wielkich podróżników albo osób promiennych jak moja przyjaciółka Tina.

Ważne jest, by pamiętać, że strach to pochodna przywiązania, niemożności rozstania się, przeciwnie, spokój i radość to pochodne braku przywiązania, braku potrzeb. Posiądziemy umiejętność radykalnego wyrzekania się albo, co jest tym samym, będziemy zmieniać się w osoby silne na poziomie emocjonalnym.

Być szczęśliwym w Kairze

Miałem kiedyś pacjentkę, około czterdziestoletnią, właścicielkę świetnie prosperującego salonu sukien ślubnych, czułą i pracowita żonę i matkę. Vanessa była bardzo wesoła, dlatego wszyscy ją lubili.

Pewnego dnia omawialiśmy problem stresu macierzyńskiego: miała trojaczki, dwunastoletnie i „nadaktywne”. Opowiadała mi:

– Jestem histeryczką. Ciągle wrzeszczę. Ale te dzieciaki to jakiś kataklizm. Nikt za nimi nie zdąży. Wyobraź to sobie: trojaczki!

– Dobrze, zrobimy tak: wyobraź sobie, że mieszkasz w Kairze. Jesteś archeologiem i masz romans z przystojnym fotografem. Wieczorami, po pracy, spotykasz się z nim na tarasie restauracji – zasugerowałem jej.

– Wow! Mogę wybrać kogoś w typie Hugh Jackmana? – spytała, śmiejąc się.

– Oczywiście! Poza romansem z Jackmanem masz ogromnie interesującą pracę, odkopujesz starożytne skarby. Spróbuj to sobie wyobrazić: mieszkasz w egzotycznym kraju i prowadzisz wspaniałe życie. Wiadomo, Kair to też jedno z najbardziej chaotycznych miast na świecie, hałaśliwych i pełnych zamętu. Ale to oczarowuje przyjezdnych, stanowi urok tego miasta, w którym wszystko jest możliwe – wyjaśniłem, z całym bogactwem szczegółów.

– Już wiem, dokąd zmierzasz… Chcesz powiedzieć, że mogłabym być szczęśliwa jak poszukiwaczka przygód w chaotycznym mieście, jak Kair, ale też w moim własnym domu, w chaosie, tworzonym przez moje dzieci? – spytała.

– No właśnie! Widzisz to? Nie potrzebujemy spokoju, żeby być szczęśliwi. Jeżeli otworzymy nasz umysł, możemy cieszyć się witalnością miasta, zakorkowanego, hałaśliwego, pełnego zapachów. Tak samo ty możesz czuć się wspaniale z witalnym bałaganem, powodowanym przez twoje dzieci.

Podczas sesji analizowaliśmy argumenty, przemawiające za tym, że Vanessa mogłaby wychowywać swoje trojaczki inaczej, nie tracąc spokoju. (W innej części tej książki zobaczymy dokładnie, jak możemy się znieczulić na niewygody i chaos). Po niedługim czasie potrafiła spokojnie czytać powieść, podczas gdy dzieci wojowały w salonie. Innymi słowy, moja pacjentka nauczyła się radośnie rezygnować z wygody, trzeciego wyrzeczenia w naszej piramidzie rozwoju osobistego.

Podczas innej sesji zapytała mnie:

– Rafaelu, pracujemy nad tym, żebym przestała przywiązywać wagę do czegokolwiek?

Wyrzekła się wszystkiego?

– Tak. Chodzi o znalezienie argumentów, mających cię przekonać, że żadna sytuacja ani przeciwność nie może uniemożliwić ci bycia szczęśliwą. Wszystko: utrata pieniędzy, uczucia, wygody, spokoju i zdrowia, nawet życia.

Muszę podkreślić, że już spokojniejsza Vanessa potrafiła wdrożyć swoich synów do tego, co nazywany „uczeniem się spokoju wewnętrznego”. Oznacza to, że cierpliwie i wytrwale uczyła ich zachowywania się „elegancko”, dzięki czemu zmienią się w „atrakcyjnych chłopaków, którzy będą się podobać dziewczynom”. I osiągnęła to!

Ale dla zdrowia jej umysłu najważniejsze było, aby przestała histerycznie wymagać, by jej synowie stali się inni. I nie tylko to: w szerokim sensie nauczyła się nie potrzebować wygody i spokoju, kolejnych dwóch wyrzeczeń z naszej piramidy. Nigdy nie zapominajmy, że w wyrzeczeniu tkwi siła!

Poznaliśmy już główne punkty przemiany emocjonalnej: zwrócić się do wnętrza i żyć bez obciążeń. Teraz, w zwięzłym zarysie, poznamy krok trzeci.

KROK TRZECI: DOCENIAĆ TO, CO NAS OTACZA

W buddyzmie – i w psychologii poznawczej – sztuka doceniania otoczenia jest czymś fundamentalnym. W Japonii nazywają to wabi-sabi. Niektórzy ludzie zachwycają się życiem, innym świat wydaje się nudny i nie ma wiele do zaoferowania. Jedni i drudzy żyją w tym samym miejscu. Różnica polega na tym, że jedni rozpalili światełko doceniania, a drudzy je zgasili; jedni pozwalają sobie na cieszenie się drobnymi rzeczami, dla tych drugich istnieją tylko silne emocje albo nic, dlatego przeważnie zostają z niczym.

Przypominam sobie pewne osobiste doświadczenie, które ukazało mi, kiedy byłem bardzo młody, na czym polega ćwiczenie w docenianiu i jakie przynosi rezultaty. Byłem studentem psychologii, a poza studiami z kilkoma przyjaciółmi organizowaliśmy koncerty. Odnosiliśmy sukcesy i przynosiło nam to niezłe dochody.

Pewnego wiosennego poranka szedłem przez kampus z Jordim – kolegą ze studiów i wspólnikiem – oraz z moją ówczesną dziewczyną. Nie pamiętam, o czym rozmawialiśmy, ale w pewnej chwili Jordi powiedział do niej:

– Kurczę, jak my sobie fajnie żyjemy, Rafael i ja! Studiujemy coś, co lubimy, organizujemy superkoncerty i jeszcze mamy z tego kasę. To jest życie, no nie?

Te słowa mojego kolegi Jordiego wywarły na mnie wielkie wrażenie. Po prostu nie zastanawiałem się do tej pory, jakie dobre było moje życie. Uśmiechnąłem się do siebie. Rozejrzałem się wokoło, podziwiając przyjemne otoczenie kampusu: drzewa okryte liśćmi, rozświetlające wszystko promienie słońca… czas zwolnił na chwilę. Mój umysł smakował teraźniejszość.

To właśnie jest ćwiczenie w docenianiu życia. Świat to miejsce obfitości, gdzie bez przerwy zdarzają się nadzwyczajne rzeczy. Mamy szczęście je przeżywać, ponieważ żyjemy! Trzeba tylko się zatrzymać i powiedzieć to sobie, jak zrobił to Jordi tamtego poranka.

Jak cudownie jest móc podziwiać barwy natury, oddychać świeżym powietrzem, słuchać harmonijnych dźwięków muzyki, nawet czuć kształt własnego ciała! Dla umysłu wprawionego w docenianiu otoczenie obfituje w niezmierzoną liczbę nadzwyczajnych rzeczy. Płyniemy zatem pośród obfitości i domniemane braki w naszym życiu nie mają znaczenia.

Żyjemy w stanie dostatku.

Wabi-sabi, czyli docenianie, może odnosić się do natury, do pięknych rzeczy tego świata albo do samego życia jako takiego.Mój przyjaciel Jordi czynił tak tamtego wiosennego poranka. Rzecz polega na ustawieniu się w „tryb wdzięczności”, który sprawia, że czujemy się dobrze i nie współgra z uskarżaniem się ani „chorobą dramatyczną”, wielką inspiratorką neurozy.

W miarę czytania tej książki zobaczymy, jak możemy zaktywizować sztukę doceniania tego, co nas otacza. Jest to codzienne ćwiczenie, stwarzające natychmiastowy dobrostan emocjonalny i wzmacniające dwa poprzednie kroki: zwrócenie się do wnętrza i uczenie się życia bez obciążeń.

Codziennie przeżyć przygodę

Wszyscy mamy za sobą doświadczenie podróży za granicę albo do nieznanego miasta. Prawie wszyscy, w tych warunkach, przestawiamy się na tryb wabi-sabi. Przechadzamy się z szeroko otwartymi oczami, by nie uronić nic z urody miejsca, robimy zdjęcia, zatrzymujące bieżącą chwilę, czujemy się młodzi, energiczni i w swoim żywiole. Ale w rzeczywistości ten stan emocjonalny nie znajduje się na zewnątrz, lecz w nas samych, a jeśli go doświadczamy, to dlatego że sobie na to pozwalamy.

Istnieją liczne dowody na to, że nawet stany umysłu wywołane środkami farmakologicznymi – typu ecstasy czy valium – mogą być odtwarzane do woli, jeśli się wie, w jaki sposób to zrobić bez potrzeby zażywania czegokolwiek. W istocie stany te wywołują połączenia neuronowe, tworzące określony wzorzec. Możemy to spowodować farmakologicznie lub poprzez ukierunkowanie naszego umysłu.

Mam przyjaciela, który nauczył się osiągać orgazmy wielokrotne bez wytrysku, używając wyłącznie technik mentalnych. Jego żona jest zachwycona! On tym bardziej. Te orgazmy są bardzo silne, jeden po drugim, może on przedłużać akt miłosny w poszukiwaniu głębszych emocji.

W ten sam sposób wszyscy możemy włączyć tryb wabi-sabi w naszym własnym mieście. Nie trzeba wcale podróżować, żeby robiły na nas wrażenie ulice, ludzie i możliwości korzystania z życia. Oczywiście, aby to osiągnąć, trzeba skupić się na pięknie, robić wszystko nieco wolniej i zatrzymywać się od czasu do czasu, by patrzeć i podziwiać.

Zakochać się w pierwszym, który się pojawi

Wiele razy wygłaszałem wykłady na temat miłości i wyrażałem przekonanie, że możemy zakochać się w pierwszej osobie, która przejdzie przed nami ulicą. Mam dowody na obronę tej tezy.

Każdy z nas może wybrać przypadkową osobę i w niedługim czasie zmienić ją w osobę ukochaną, podziwianą, upragnioną… A to dlatego że zakochanie jest funkcją naszego umysłu, jak śmiech, wesołość czy żartowanie: możemy ją aktywować albo dezaktywować i zależy bardziej od nas samych niż od okoliczności zewnętrznych.

Dwukrotnie studiowałem za granicą: jako dwudziestolatek w Anglii i jako trzydziestolatek we Włoszech. W obu tych miejscach byłem świadkiem zjawiska, które zwróciło moją uwagę. Kiedy zmieniasz kraj – szczególnie jeśli nie mówisz w języku miejsca, w którym się znajdziesz – przybywasz na zupełnie nowe terytorium, gdzie nikogo nie znasz. Z pewnością niesiesz z sobą swoje wyobrażenia i energię, ale będziesz musiał się zmierzyć z samotnością, bo nie będzie z tobą, przez pewien czas, rodziny ani przyjaciół.

Zaskakujące przy tym jest to, że równocześnie zdobywasz niewiarygodnie bogate doświadczenie w nawiązywaniu głębokich przyjaźni i przeżywaniu płomiennych miłości. W kilka tygodni zjednujesz sobie przyjaciół. W ciągu roku nawiązujesz niezapomniane kontakty. To samo dzieje się w obszarze uczuć. Często studenci zakochują się zaraz po przyjeździe, podczas gdy w rodzinnym mieście latami nie poznawali nikogo szczególnego.

Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ ludzie się otwierają. Pierwsze tygodnie samotności rozbudzają motywację do nawiązywania nowych więzi i bum! dzieją się czary. Nie moglibyśmy robić tego samego w domu?

Docenianie tego, co nas otacza, zakochiwanie się w życiu, zawsze zależy od naszego mentalnego otwarcia, nie od świata zewnętrznego. Jak zobaczymy w dalszej części książki, stanowi to jeden z kluczy do siły umysłu. Nauczymy się robić to każdego dnia. Będziemy mieli szczęście otworzyć sobie trzecie oko, umieszczone pośrodku czoła, w korze przedczołowej, gdzie mieszkają nasze myśli i najpiękniejsze wyobrażenia.

W tym rozdziale dowiedzieliśmy się, że:

Terapia kognitywna zawiera się w trzech krokach:

• Zwrócić się do wnętrza: polega to na poszukiwaniu dobrostanu poprzez działanie naszego umysłu, a nie w okolicznościach zewnętrznych.

• Nauczyć się żyć bez obciążeń: jest to zdolność wyrzeczenia się każdej rzeczy, której nam brakuje albo mogłoby zabraknąć. W ten sposób wewnętrzne zagrożenia i żale znikną.

• Doceniać to, co nas otacza: to nieustanne ćwiczenie doceniania w życiu rzeczy małych.

3BYĆ SZCZĘŚLIWYM NA WYSYPISKU

Młody lekarz pojawił się w szpitalu psychiatrycznym. Był to jego pierwszy dzień w pracy. Kiedy robił obchód, zobaczył pacjenta, kiwającego się na krześle w tył i w przód i powtarzającego: „Lola, Lola, Lola!…”.

– Co jest temu człowiekowi? – spytał ordynatora.

– Ach, Lola! To jego niespełniona miłość. Ciągle ją wspomina – odpowiedział przełożony.

Młody lekarz szedł dalej, aż w sali wyłożonej materacami napotkał innego chorego, tłukącego głową o ścianę i krzyczącego: „Lola, Lola, Lola!…”.

Zapytał znowu:

– Czy problem tego pacjenta ma związek z tą samą Lolą?

– Owszem. Ale ten się z nią ożenił.

Ten rozdział poświęcę dokładniejszemu omówieniu wyrzeczenia, drugiego z kroków omawianych wcześniej, który nazywam także „uczeniem się życia bez obciążeń”. Nieprzypadkowo jest to krok najważniejszy.

Z każdym mijającym dniem widzę wyraźniej, że sukces terapii, każdy rozwój osobisty można streścić zdaniem: „Być szczęśliwym na wysypisku”. A także, że czucie się nieszczęśliwym jest konsekwencją czegoś przeciwnego, czegoś, co moglibyśmy określić jako „bezsensowne pragnienie ciągłego przebywania w raju”.

Jeżeli dobrze zrozumiemy te dwa założenia, „bycie szczęśliwym na wysypisku” przeciw „ciągłemu przebywaniu w raju”, dokonaliśmy już większej części przemiany w kierunku siły i stabilności emocjonalnej. Poczynając od tego momentu zrozumienia, nasza transformacja będzie zależała już tylko od ćwiczeń.

Przyjrzyjmy się temu.

DZIWNA DEPRESJA PO ERASMUSIE

W 1991 roku miałem szczęście uczestniczyć w programie Erasmus. Zaakceptowano moją kandydaturę do wyjazdu na dopiero co zainaugurowaną wymianę studentów europejskich. To był wartościowy rok w moim życiu. Ledwie skończywszy dwadzieścia lat, wyjechałem z Barcelony na wspaniały uniwersytet w Reading, w Anglii.

Mieszkałem w ogromnym kampusie, obejmującym budynki uczelni i akademiki, w otoczeniu pięknych stawów i łąk; byli tam ludzie ze wszystkich stron świata.

W tych pierwszych latach funkcjonowania programu Erasmus nikt nie wiedział dokładnie, co robić ze studentami z wymiany. Większość jej uczestników nie znała nawet języka kraju przeznaczenia! Wykładowcy patrzyli na nas z sympatią i pewnym zmieszaniem. Ale „wzburzona rzeka to zysk rybaka”, jak to mówią: bardzo się ucieszyłem, kiedy się dowiedziałem, że nie musimy zdawać żadnych egzaminów. To był studencki raj!: cudowne otoczenie, masa doświadczeń związanych z mieszkaniem poza domem, mało pracy i dużo piwa.

Ale najdziwniejszy, z psychologicznego punktu widzenia, był fakt doświadczenia „depresji po Erasmusie”. To znaczy, kiedy kurs się skończył i wróciłem do Hiszpanii, nagle i niespodziewanie owładnęło mną poczucie nieszczęścia i dezorientacji. Najciekawsze jest to, że spotkałem wiele przypadków podobnych do mojego: innych studentów przygnębionych, kiedy skończył się ten fantastyczny rok.

Ale dlaczego było mi tak źle po tym, jak przeżyłem tak dobry rok? Powinienem być zadowolony, skończyłem kurs ze świetnymi wynikami, nauczyłem się języka angielskiego, zyskałem wzbogacające doświadczenia. Mało tego, czekało mnie dalsze, wspaniałe życie!… Ale jest pewne że, choć nie wiedziałem dokładnie dlaczego, nie czułem zadowolenia: narzekałem na moje miasto, na przyjaciół, na siebie samego!

Dopiero wiele lat później zrozumiałem, w czym tkwił problem. Wynikał on, ni mniej, ni więcej, tylko z fundamentalnej przyczyny nerwicy, depresji, lęku, anoreksji, obsesji, zazdrości… z ludzkiego poczucia nieszczęścia!

NIEUSTANNIE BYĆ W RAJU