Bunt zranionych - Artur  Żurek - ebook + audiobook

Bunt zranionych ebook i audiobook

Żurek Artur

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

„Pan Mark Novik nie może się z panem spotkać. Pan Mark nie żyje” słyszy Tomasz Wołyński po przybyciu do Dżuddy w Arabii Saudyjskiej. W Warszawie, dziennikarz Piotr Majski zapowiada ujawnienie zaangażowania polskich banków w nielegalny handel bronią i pranie brudnych pieniędzy. Do akcji wkraczają zaniepokojeni bankowcy, politycy, przestępcy oraz służby specjalne kilku krajów. Zdarzenia na Półwyspie Arabskim i w Europie nabierają tempa. Zabójstwa i porwania splatają się z wątkami finansowymi i politycznymi. Nikt nie jest bez winy. Każdy popełnia cięższe lub lżejsze grzechy. Osobiste zranienia decydują o tym, że niektórzy źli występują przeciwko równie złym lub trochę gorszym. Czy zapobiegną międzynarodowemu spiskowi? Czy ocalą czternastoletnią Linę? Czy przeżyją?

Bunt zranionych to pierwszy tom cyklu adresowanego do amatorów thrillerów, zwłaszcza konspiracyjnych i finansowych. Do miłośników wartkiej akcji i niejednoznacznych bohaterów o tajemniczej przeszłości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 336

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 31 min

Lektor: Artur Ziajkiewicz

Oceny
3,7 (21 ocen)
7
4
6
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mimix86

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka o aferze bankowej,w sam raz na jedno popołudnie
00
Cassio20

Całkiem niezła

Po pierwsze to nie jest kryminał. Po drugie za dużo tu osób i wątków . Po trzecie przemyślenia bohaterów często są na poziomie podstawówki. Po czwarte to jest historia o tym jak okraść i ukarać złodziei. Po piąte pieniądze szczęścia nie dają. :)
00
tomaszp84

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo zagmatwana historia ale za to świetnie opisana i świetnie zakończona
00

Popularność




© Copyright by Artur Żurek & e-bookowo

Ilustracje na okładce: envato

Autorzy: orcearo i Rawpixel

ISBN: 978-83-8166-155-3

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2020

Konwersja

Treść Buntu zranionych jest całkowicie zmyślona. Wydarzenia i postacie opisane w książce stanowią wymysł autora, a jakiekolwiek podobieństwo do prawdziwych postaci oraz zdarzeń jest niezamierzone i przypadkowe.

Gniew głupiego wyraża się w słowach, gniew mądrego w czynach – przysłowie arabskie

Rodzicom

Rozdział I Nieporozumienie – Niedziela, 1 września 2019

kurs akcji BIM Bank SA (z piątku 30.08.2019) PLN 81,20

1 Dżudda1, godz. 7.50

– Pan Mark Novik nie może się z panem spotkać. Pan Mark nie żyje – powtórzył recepcjonista.

Tomasz wbił wzrok w twarz zakłopotanego Hindusa i wycedził przez zaciśnięte usta najgłupsze pytanie ze wszystkich możliwych.

– Co to znaczy, że nie żyje?

– Jest martwy. Ciało jest w ziemi. Pani Sarah, jego żona, już go pochowała, a teraz odmawia Koran i wspiera potrzebujących – próbował grzecznie wytłumaczyć recepcjonista. Zaczynały go ogarniać wątpliwości, czy biały mówiący po angielsku z dziwnym akcentem jest zdrowy psychicznie. Tym bardziej nie mógł go przepuścić do biura.

– Tak, oczywiście. Rozumiem, ale co ja mam teraz robić? Miałem dzisiaj rozpocząć pracę w… – Tomasz poczuł pustkę w głowie. Nie pamiętał nazwy firmy. Na szczęście nad recepcją było duże logo, które przywróciło mu pamięć. – W Arab Grady Investments. Dzisiaj w nocy przyleciałem do Dżuddy. Muszę z kimś porozmawiać…

– Proszę usiąść. Napić się wody. Zaraz ktoś do pana przyjdzie. – Recepcjonista wskazał sofę i fotele stojące w dalszej części hallu.

– Najważniejsze to przekazać komuś problem – pomyślał Hindus i sięgnął po słuchawkę telefonu.

Tomasz opadł na jeden z foteli i wypił duszkiem prawie całą butelkę wody. Irytacja walczyła z rezygnacją. Nie czuł się dobrze. Na King Abdulaziz International2 wylądował po północy. Do hotelu dotarł dopiero przed trzecią na ranem i spał raptem kilka godzin. O 7.45 zgłosił się w recepcji biurowca przy Prince Sultan, jednej z najbardziej prestiżowych ulic w Dżuddzie. Informacja o śmierci Novika zaczynała powoli przebijać się do świadomości Tomasza. Dotarło do niego, że był tak skupiony na sobie, że nawet nie zapytał, kiedy i jak zmarł Mark.

– Proszę za mną. Pan Jeff Grady, partner zarządzający funduszu spotka się z panem. – Głos Hindusa przerwał jego myśli. – Proszę do windy. Piętro już zaprogramowałem.

Tomasz wsiadł do windy, która natychmiast ruszyła i szybko nabrała prędkości. Na panelu był tylko przycisk alarmowy. Piętro piętnaste – rozległo się z głośnika, najpierw po arabsku, potem po angielsku. Winda wyhamowała, drzwi się otworzyły i Tomasz ujrzał przed sobą uśmiechniętą, wysoką blondynkę. Była ubrana w czarną abaję3, ale jej szczupła twarz, a nawet rozpuszczone włosy nie były zasłonięte.

– Jestem Jane – powiedziała i wyciągnęła rękę na powitanie. – Spokojnie, w biurze jesteśmy bardziej liberalni niż na zewnątrz. Nawet wszechobecne kamery nam nie przeszkadzają. Rzeczywiście masz u nas pracować? Nie mogłam zrozumieć Raviego, recepcjonisty. Jak jest zdenerwowany, mówi z tym swoim akcentem i go nie rozumiem.

– Tomasz. Tak, mam podpisaną umowę – odpowiedział zdziwiony, że kolejna osoba nie jest świadoma jego zatrudnienia. Recepcjonista mógł o nim nie wiedzieć, ale Jane, która pewnie jest asystentką Jeffa powinna. Czyżby nikt go tutaj nie oczekiwał?

Weszli do nowocześnie urządzonego małego gabinetu. Zza biurka, na którym nie było nic poza laptopem, wyszedł opalony, wyjątkowo umięśniony pięćdziesięciolatek, ubrany w błękitne chinosy i białą koszulę z podwiniętymi rękawami. Rozpięte górne guziki odsłaniały złoty łańcuszek, z przywieszką w formie arabskiego napisu. Obrazu dopełniał kilkudniowy ciemny zarost oraz gęste siwe włosy.

– Jeff Grady – rzucił mężczyzna i wyciągnął rękę do Tomasza.

Wyjątkowo luźny styl, jak na właściciela dużego funduszu inwestycyjnego – pomyślał Tomasz, którego ręka została niemal zmiażdżona silnym uściskiem Jeffa.

– Siadajcie – powiedział Jeff i wskazał miejsca przy małym stole konferencyjnym, na którym stał tradycyjny dzbanek arabskiej kawy z kardamonem i talerzyk z daktylami.

– Jane Goodrich już poznałeś. Jest naszym szefem Human Resources, biura, IT i wszystkiego innego. W praktyce, odpowiada za wszystko, poza samymi inwestycjami.

Usiedli.

– Zatem wytłumacz nam, jakim cudem zostałeś zatrudniony w Arab Grady Investments, skoro ani ja, ani Jane, nic o tym nie wiemy? – Grady wbił wzrok w Tomasza.

Kompletnie zaskoczony Tomasz patrzył to na Jane, to na Jeffa, nie wierząc w to, co właśnie usłyszał.

– Jak to nic nie wiecie? Przecież podpisałem umowę i dzięki funduszowi otrzymałem roczną wizę z pozwoleniem na pracę w Arabii? – Tomasz zaczął rozkładać dokumenty na stole. – Umowa o pracę, umowa najmu domu w compoundzie4 Al Zahra, Iqama5…

Jeff powoli przeglądał dokumenty i przekazywał je Jane, która spokojnie powiedziała:

– Wszystkie umowy są podpisane przez Marka. Wyglądają na autentyczne, ale Mark nie miał prawa reprezentować funduszu jednoosobowo. Niestety, nie żyje i nie może nam wyjaśnić tego nieporozumienia…

– Nieporozumienia?! – przerwał Tomasz.

– Tak, nieporozumienia – rzekł stanowczo Jeff. – Obawiam się, że nie możemy cię zatrudnić. Nie potrzebujemy nowego dyrektora inwestycyjnego. Zapłacimy za bilet powrotny i hotel do czasu wylotu.

Tomasz gwałtownie zebrał ze stołu wszystkie dokumenty, schował je do swojej teczki i niemal wykrzyczał:

– Nie możecie tego zrobić! Nie mam do czego wracać. Sprzedałem dom w Polsce. Za tydzień przylecą do Dżuddy wszystkie moje rzeczy. Umowa jest na rok i nie przewiduje wypowiedzenia w tym czasie! Co to wszystko znaczy? Czy to jest jakieś jedno wielkie oszustwo?! Ja to wszystko nagłośnię. Niech inwestorzy poznają prawdziwe oblicze funduszu. A w ogóle, co się stało Markowi? Tydzień temu dzwonił do mnie, zapewniał, że wszystko jest przygotowane i upewniał się, że na pewno przylecę do Arabii.

Jane popatrzyła zakłopotana na Jeffa, który wstał i powiedział:

– Cztery dni temu Mark miał wypadek samochodowy. Niestety, są one częste w Arabii. Tomaszu, rozumiem twoją sytuację i reakcję. Teraz jest za dużo złych emocji. Spotkajmy się tutaj jutro w południe. Ty odpocznij, a my do tego czasu przygotujemy dobre rozwiązanie tego nieporozumienia. – Grady wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo. – Aziz cię odwiezie do hotelu – dodał, a w tym samym momencie do pokoju wszedł młody Arab ubrany w białą galabiję6. Na głowie zamiast tradycyjnej ghutry7 i agala8 miał zwykła niebieską czapkę bejsbolową New York Yankees.

Windą zjechali do podziemnego garażu i wsiedli do białej toyoty land cruiser.

– Wiesz, jak zginął Mark Novik? Co to był za wypadek? – zapytał Tomasz, jak tylko wyjechali z garażu i włączyli się do ruchu.

– Ja nie mówić po angielski – odpowiedział Aziz Karim.

Dalszą drogę do hotelu Crowne Plaza przejechali w milczeniu.

Do południa było jeszcze sporo czasu, ale temperatura na zewnątrz dochodziła do czterdziestu stopni. Na szczęście klimatyzacja w toyocie była wydajna, a przyciemnione szyby chroniły przed ostrym słońcem. Byli na Corniche Road, właśnie minęli monumentalne Cenrum Konferencyjne i zbliżali się do skrętu w Palasteen Road. W oddali było widać bijący wprost z Morza Czerwonego i wznoszący się na około 300 metrów strumień wody. Fontanna Króla Fahda, syna Abd al-Aziza Ibn Su’uda, który założył monarchię saudyjską.

Tomasz patrzył na ludzi spacerujących nad brzegiem morza. Grupki ubranych na czarno i niemalże całkowicie zasłoniętych kobiet, uśmiechnięci mężczyźni w białych sukniach, beztroskie dzieci. Spokój i brak pośpiechu nabrzeża kontrastował ze strumieniem samochodów nerwowo sunących w przedpołudniowym korku oraz pełną dynamizmu krzątaniną przed sklepami i biurowcami po drugiej stronie ulicy.

– To lubię. Dobrze się tu czuję – pomyślał Tomasz. Aziz zaparkował land cruisera na podjeździe przed Crown Plaza.

2 Dżudda, godz. 11.00

– No i? – zapytał Jeff.

– Odwiozłem. Zapytał o wypadek Marka, potem już tylko siedział mocno przybity. Z hotelu wziąłem skan jego paszportu. Jeżeli wyjdzie coś zjeść i zostawi laptopa w pokoju, to dostanę również skopiowaną jego zawartość – Karim zdał relację płynnym angielskim, a raczej amerykańskim o mocnym nowojorskim akcencie.

– Dobra robota. Sprawdźcie go dokładnie. Jeżeli tylko traficie na coś ciekawego, natychmiast dajcie mi znać. Jeżeli nie, to widzimy się jutro o 10.00 – Jeff zamknął spotkanie. Jane i Aziz wyszli z pokoju szefa.

3 Dżudda, godz. 12.00

Tomasz był wykończony. Rzucił się na łóżko i wgapił w sufit. Zaczynał rozumieć, że jego świat właśnie się zawalił. Po raz kolejny w ostatnim czasie.

– Ciekawe, co przyniesie jutrzejsze spotkanie? – pomyślał. – Nie mam wyboru. Nie odpuszczę. Muszą mi zapłacić przynajmniej za kilka miesięcy. Gdybym nie był w Arabii Saudyjskiej, to przynajmniej bym się upił. Niestety, tutaj pozostaje tylko saudyjski szampan9 oraz shawarma.

Włożył laptopa oraz wszystkie dokumenty do sejfu i poszedł do hotelowej restauracji.

Rozdział II Oferta – Poniedziałek, 2 września 2019

kurs akcji BIM Bank SA: PLN 80,80

4 Dżudda, godz. 10.00

– Słucham was – Jeff przeszedł od razu do rzeczy.

– Tomasz Wołyński – zaczął Aziz wymawiając nazwisko prawie jak Wolanski, a nie Wołyński. – Polak, 45 lat, rozwiedziony, przyleciał do Dżuddy z Warszawy przez Istambuł. Z CV, które dołączył do aplikacji wizowej wynika, że pracował w różnych bankach, w Polsce i Rosji. Dane nie są pełne. Nie ma go w mediach społecznościowych. Nawet profil na LinkedIn jest bardzo ograniczony. Ostatnie miesiące musiał być bez pracy. Nie znam powodu zwolnienia bądź odejścia. Skopiowaliśmy wszystko z jego komputera. Mniej więcej dwa miesiące temu zaczął korespondencję mailową z Markiem, który rzeczywiście zaoferował mu pracę w funduszu i ściągnął do Arabii. Z maili nie wynika, jak poznał Marka i dlaczego ten go zatrudnił. Musieli wcześniej rozmawiać telefonicznie albo się spotykać.

W komputerze nic ciekawego. Poza Markiem, praktycznie z nikim nie utrzymywał kontaktów. Maile dotyczą sprzedaży jego domu w Polsce, są jeszcze jakieś rachunki, faktury, nic prywatnego. Większość po polsku, ale Jane była w stanie je przeczytać. Dysk twardy praktycznie pusty, tak samo chmura. Paszport wydany miesiąc temu. Poza aktualną podróżą żadnych innych stempli. Zaskakująco nic ciekawego i podejrzanego. Chyba że właśnie ten brak informacji jest podejrzany.

– Ma 45 lat, nie jest millenialsem, zatem nie jest geekiem i nie siedzi non stop w Internecie. Może mieć drugi komputer, a paszport mógł wymienić na nowy, bo mu się kończyła ważność, nie miał miejsca na stemple albo miał pieczątkę izraelską – podsumował Jeff. – Chciałbym jednak zrozumieć jego kontakt z Markiem.

– Przejrzałam jeszcze raz nasze informacje o Noviku – włączyła się Jane – i znalazłam parę punktów stycznych z Wołyńskim. Mark był obywatelem amerykańskim. Byłam przekonana, że urodził się w Stanach, a ojciec był Czechem czy Słowakiem. Wczoraj sprawdziłam dokładnie. Naprawdę nazywał się Marek Nowaczyk i do Stanów przyjechał z Polski, gdy miał 18 lat. Po latach zieloną kartę zamienił na obywatelstwo i chyba wtedy lekko zmienił imię i nazwisko. Zatem Mark vel Marek mógł poznać Tomasza w Polsce – są rówieśnikami i obydwaj urodzili się w Szczecinie. Nie jest to małe miasto, ale mogli chodzić do tej samej szkoły. Zarówno Mark, jak i Tomasz pracowali przez jakiś czas w Rosji, gdzie mogli na siebie wpaść. Najbardziej intrygująca jest jednak trzecia możliwość. Nic nie wiemy o Marku w latach 1992–1997, tzn. pomiędzy jego przyjazdem do Stanów a otrzymaniem obywatelstwa. W tym samym czasie, Tomasz powinien był studiować i zacząć pracę. Wiemy jednak, że pięcioletnie studia skończył dopiero w 2002. Jeżeli ukończył szkołę średnią mając lat 18, to również mamy dziurę pomiędzy 1992 a 1997.

– Mógł dłużej chodzić do szkoły, albo dłużej studiować. Mimo wszystko, jest zbyt wiele pytań i zbiegów okoliczności. Istnieje ryzyko, że Tomasz nie jest do końca szczery. Może jest kimś więcej niż byłym bankierem i stanowi zagrożenie dla naszych transakcji i dla nas samych? Propozycje? – zapytał Jeff.

– Zapakować go do samolotu i upewnić się, że nigdy nie dostanie wizy do Arabii. Jeżeli będzie daleko, to nie będzie problemu. Zapłacić mu za „fatygę”, żeby nie miał złych wspomnień – zaproponował Aziz.

– Zrobiłabym odwrotnie. Skoro nie jesteśmy pewni, kim on jest, co go łączyło z Markiem i po co przyjechał, to dajmy sobie czas. Zbierajmy informacje i jednocześnie kontrolujmy, co on naprawdę tutaj robi i co już wie. Na razie nie spuszczałabym z niego oka – zareagowała Jane. – Zamieszanie wokół ekspata, który pomimo podpisanej umowy, nie ma pracy, ściągnie na nas niepotrzebne zainteresowanie.

– Zgadzam się – uciął dyskusję Jeff. – Macie sprawdzić ich dokładnie. Chcę wszystko wiedzieć o Tomaszu i Marku. Jeżeli spotkali się po raz pierwszy na porodówce, to macie mi powiedzieć, którego z nich matka miała cięższy poród. Do roboty.

5 Dżudda, godz. 12.00

– Moja propozycja jest następująca – bez żadnych wstępów zaczął Grady – będziesz naszym pracownikiem przez sześć miesięcy, a nie dwanaście, jak planowałeś. Co miesiąc będziemy ci płacić pensję zgodnie z umową oraz opłacać najem domu… – Jeff zawahał się. – Chyba że wolisz pokój w Crowne Plaza. Po sześciu miesiącach umowa ulegnie rozwiązaniu za porozumieniem stron i opłacimy twój powrót do Europy.

– Więcej niż oczekiwałem – pomyślał Tomasz. – Pewnie boją się, że nagłośnię w mediach, że fundusz jest niesłowny, a jego pracownicy podpisują umowy, nie mając pełnomocnictw.

– Umowa jest na rok, a nie na pół – powiedział, udając niezadowolenie.

– Nie oczekujemy, że będziesz świadczył pracę. Przeciwnie, nie życzymy sobie żadnych kontaktów, żadnego przychodzenia do biura. Nazwijmy to zamianą rocznej pracy, na dobrze płatny sześciomiesięczny urlop w Arabii Saudyjskiej. Podkreślam: w Arabii Saudyjskiej. Żadnych wyjazdów – wyjaśnił Jeff.

– Nie zgadzam się. Jestem normalnym facetem. Nie wytrzymam sześciu miesięcy bez alkoholu i kobiety, musicie to jakoś zorganizować. – Tomasz spojrzał wymownie na Jane. Wyczuwał, że może dużo ugrać. Nie chcą go wypuścić i jednocześnie nie chcą dopuścić do pracy. Dziwne.

– Rzeczywiście, w umowie miałeś zagwarantowane przeloty do Europy raz na miesiąc. Sądzę, że możemy się zgodzić na jeden weekend w miesiącu w Bahrajnie10. Z pewnością to w pełni zaspokoi twoje męskie potrzeby – drwiąco powiedziała Jane.

Jeff posłał jej karcące spojrzenie. Nie lubił nieuzgodnionych zmian, ale natychmiast dostrzegł lepsze rozwiązanie niż trzymanie Wołyńskiego w Dżuddzie.

– Jako facet cię rozumiem. Zamieszkasz w Al Khobar11 w Prowincji Wschodniej. Wynajmiemy apartament w Le Meridien, godzinę jazdy samochodem od Manamy. W Bahrajnie możesz spędzać tyle czasu, ile zechcesz. Jeżeli jednak wpadnie ci do głowy wyjechać poza Arabię bądź Bahrajn, zapłacisz nam odszkodowanie w wysokości 24 twoich miesięcznych pensji. – Grady dobrze wiedział, że Marwan przypilnuje Tomasza na wschodzie Arabii i w Bahrajnie równie skutecznie, co Aziz w Dżuddzie. Jednocześnie, będąc 1400 km stąd, ten Polak nie będzie się pętał pod nogami i nie będzie miał żadnej okazji, żeby nawet przypadkowo coś wywęszyć.

– Zgoda – powiedział Tomasz, bardziej zaniepokojony, niż zdziwiony wspaniałomyślnością Jeffa.

– OK. Jane przygotuje dokumenty. Jeśli się pospieszymy, to zdążysz na dzisiejszy samolot do Dammamu o 19.00. Oczywiście twoje rzeczy, które przylecą z Polski do Dżuddy, prześlemy niezwłocznie do Al Khobar. – Jeff wstał, dając do zrozumienia, że już wszystko zostało powiedziane.

Goodrich zaprowadziła Tomasza do sali konferencyjnej.

– Zaczekaj tutaj. Podeślę ci kawę i coś do przegryzienia. Przygotowanie dokumentów z podpisem Jeffa zajmie mi jakieś pół godziny. Po podpisaniu Aziz zawiezie cię do hotelu i później na lotnisko – Jane zarysowała plan. – Jeszcze jedno – zatrzymała się w drzwiach. – Chcę, żebyś wiedział, że jest mi bardzo przykro z powodu Marka. Zakładam, że dobrze się znaliście, a może nawet przyjaźnili. Prawda?

Tomasz popatrzył na nią zaskoczony. Do tej pory śmierć Marka była poruszana tylko w związku z jego umową o pracę. Poczuł, że coś go ściska w gardle i łzy napływają mu do oczu.

– Ja i Marek… – zaczął, ale nagle spojrzał chłodno na Jane i nie dokończył.

Rozdział III Absencja – Poniedziałek, 16 września 2019

kurs akcji BIM Bank SA: PLN 81,40

6 Al Khobar, godz. 12.00

Wołyński wyszedł na balkon ze szklanką soku jabłkowego w ręce i spojrzał na wody Zatoki Perskiej, którą tutaj powinien nazywać Arabską. Nieruchome, pozbawione najmniejszych fal lustro wody miało intensywnie błękitny kolor. Kojarzyło się bardziej z kurortami i rafami koralowymi, niż z największym na świecie źródłem ropy naftowej. Kilometr na północ, na małym półwyspie widać było dziwną, wysoką na prawie sto metrów betonową budowlę. Przypominała kapelusz grzyba na wysokiej nodze. Mogła to być wieża ciśnień albo gigantyczna restauracja, albo jedno i drugie. Tomasz nigdy nie pokusił się o sprawdzenie, chociaż obiecywał to sobie każdego dnia.

W dole, wolno posuwały się samochody. Przeważnie białe i duże, niezwykle popularne w Arabii japońskie modele przeznaczone na rynek amerykański. Powietrze było rozedrgane ponad czterdziestostopniowym upałem. Odgłosy ruchu ulicznego zagłuszył donośny głos muezina12 wzywającego na Zuhr – południową modlitwę:

Allah jest wielki! Nie ma bóstwa ponad Allaha, Mahomet jest jego prorokiem. Ruszajcie do modlitwy, ruszajcie ku powodzeniu!

Życie w Al Khobar okazało się nadzwyczaj przyjemne. Może trochę monotonne, ale po nagłych zwrotach w ostatnich miesiącach, spokój i rutyna były tym, czego Tomasz potrzebował. Upłynęły dwa tygodnie, a on nawet nie pojechał do Manamy, żeby przypomnieć sobie „normalne” życie z niezasłoniętymi kobietami i barami. Bahrajn mógł poczekać. Teraz rozkoszował się całkowitą beztroską oraz dobrym jedzeniem. Zaczął tyć. Nigdy nie był zbyt szczupły, ale ukształtowana w młodości na parkiecie do koszykówki sylwetka, nawet z lekką nadwagą, mogła uchodzić za sportową. Jednak teraz rosnący obwód pasa zaczynał już za bardzo rzucać się w oczy. Przejechał ręką po gładko ogolonej głowie i poklepał po brzuchu.

– Trzeba się wziąć za siebie – pomyślał z humorem. – Jak tak dalej pójdzie, przed pięćdziesiątką będę zramolałym starcem i żadna kobieta na mnie nie spojrzy. Albo trochę ruchu, albo pozostanie tylko siła nabywcza…

Tydzień temu skromny dobytek Wołyńskiego dotarł z Warszawy do Dżuddy. Zlecił przechowanie go w magazynie koło lotniska. Nie musiał i nie zamierzał z niego korzystać. Przynajmniej na razie. W hotelu niczego nie potrzebował. Garderobę uzupełnił, kupując kilka par chinosów, lnianą marynarkę i trochę sportowych koszul Ralpha Laurena. W Arabii trzeba dbać o wygląd. Źle ubrani mężczyźni nie są szanowani, a niezakrywające kolana szorty są zakazane. Odpowiadało mu to. Nie lubił krótkich spodni i T-shirtów. Uważał, że poza boiskiem oraz siłownią mężczyźni wyglądają w nich żałośnie.

Myśli o utracie pracy w Polsce, śmierci Marka i przedziwnym układzie z Arab Grady Investments przestawały go niepokoić. Na razie nie zastanawiał się też nad przyszłością. Kiedyś Grady przestanie płacić i złota klatka zostanie otwarta. Wtedy będzie musiał wyjechać z Arabii. Dokąd? Co będzie robił?

Tomasz najbardziej lubił poranki. Budził się na wezwanie do pierwszej modlitwy – Fadżr, potem obserwował wschód słońca i oświetlone wody zatoki. Czuł się wtedy pełen energii, wierzył, że dzień przyniesie coś ważnego, a on zrobi coś wielkiego. Na tym się kończyło. Każdy dzień był taki sam. Poza krótkim spacerem po pobliskim Corniche Boulevard i posiłkiem w jednej z nadbrzeżnych restauracji, spędzał samotnie czas w hotelowym pokoju.

Nic nie zapowiadało, że dzisiejszy i każdy kolejny dzień będzie inny niż wszystkie poprzednie od czasu, kiedy zjawił się w Al Khobar.

7 Dżudda, godz. 14.00

– Naprawdę nie rozumiem, dlaczego nie możecie znaleźć żadnych nowych informacji o Tomaszu i Marku. No dlaczego? Minęły już dwa tygodnie, a nadal nie powiedzieliście mi nic konkretnego? Może w końcu zarobicie na swoje pensje? – Grady nie hamował emocji. Nawet nie poprosił podwładnych, żeby usiedli.

Jane Goodrich, unikając wzroku Jeffa, oglądała czubki swoich butów. Sprawiała wrażenie uczennicy, która po raz pierwszy nie przygotowała się do sprawdzianu.

Aziz Karim miał więcej doświadczenia z wybuchami złości Jeffa i wiedział, że jeżeli natychmiast nie wykaże się inicjatywą, to Grady będzie się jeszcze bardziej nakręcał.

– Przepraszam, szefie. Z przeszłości rzeczywiście nic nowego nie mam, ale jestem pewien, że ten gość coś kręci. Coś jest nie tak. – Aziz starał się czymś zainteresować Jeffa.

– Fakty. Chcę faktów, a nie twoich domysłów! Gdyby wszystko było „tak”, to nie interesowałbym się tym Polakiem i nie płacił mu pensji za nic nie robienie. Wam chyba też płacę za nic. – Jeff był nadal wściekły. Nie lubił wydawać jakichkolwiek pieniędzy, jeżeli nie dostawał tego, co chciał.

– On cały czas pisze – powiedział Aziz, lekko podnosząc głos i przerywając kolejny wybuch Jeffa.

– Co robi?! – Grady i Goodrich zapytali jednocześnie.

– Pisze – powtórzył Aziz. – Tomasz jest w pełni kontrolowany. Ludzie Marwana obserwują go, gdy wychodzi z hotelu, opłaceni recepcjoniści i kelnerzy w Le Meridien pilnują, czy nie nawiązuje z kimś kontaktu wewnątrz hotelu. Maile i komputer są sprawdzane. Pokój oraz telefon są na podsłuchu. Nikt nawet nie zauważył, żeby on korzystał z komórki. Pustelnik w otoczeniu ludzi. Żadnych zewnętrznych kontaktów.

– To już wiem! Do rzeczy! – Jeff się zirytował jeszcze bardziej.

– Ponieważ większość czasu spędzał w pokoju i do tego w kompletnej ciszy, kazałem zainstalować ukryte kamery – kontynuował Aziz. – I okazało się, że on głównie pisze. Całymi godzinami.

– Co pisze? Po angielsku czy po polsku? Chyba ustaliłeś, przecież monitorujesz komputer – zainteresował się Jeff.

– Niestety, jeszcze nie wiem. Wołyński okazał się sprytny. Pisze na iPadzie, który wyczyścił, odpiął od innych swoich urządzeń i nie łączy go z Internetem. Jak kończy, to całość zapisuje na USB13, który ma cały czas przy sobie. Nawet jak idzie pod prysznic, to go zabiera w szczelnym woreczku foliowym! To musi być coś bardzo ważnego, szefie – zakończył Aziz.

Zaległa cisza. Grady trawił nową wiadomość, a Jane patrzyła z wyrzutem na Aziza, że wcześniej nic jej nie powiedział. Nie lubiła być odsuwana od informacji i trzymana z boku.

– Muszę wiedzieć, co on pisze. Kamera. Nakierujcie kamerę na ekran iPada – stwierdził Jeff.

– Próbowaliśmy. On specjalnie pisze w różnych miejscach. Siada na podłodze, na łóżku, toalecie i zawsze trzyma tablet blisko ciała. Nigdy nie pisze przy biurku. Wyraźnie chroni ekran iPada przed kamerą. Zakleił też kamery w swoich urządzeniach, komputerze, telefonie… Nie jest głupi i z pewnością wie, że jest obserwowany i podsłuchiwany – wyjaśnił Aziz.

– Trzeba wykraść USB – Jane wyszła z propozycją.

– Niepostrzeżenie wykraść się nie da. Można siłowo. Możemy zainscenizować jakiś napad, wypadek, czy coś takiego i wtedy przejąć USB – powiedział Karim i spojrzał na Goodrich, jak na osobę, która nie rozumie najprostszych rzeczy.

– Zastanówmy się – Jeff odzyskał swój spokojny i pozbawiony emocji głos. – Tomasz coś pisze, chroni treść i ukrywa ją przed nami. Zatem albo się z nami bawi, albo zapisuje coś, co nas dotyczy i mogłoby nas zdenerwować. Oczywiście istnieje możliwość, że jest to tylko nieszkodliwy pamiętnik, albo coś innego zupełnie nie związanego z nami. Może Polak jest wariatem?

– Albo pisze książkę – zażartowała Jane.

Jeff i Aziz nie zaśmiali się.

– Może – Grady kontynuował swój wywód. – Skoro zapisuje swoje dzieło na USB, to znaczy, że kiedyś będzie chciał je komuś przekazać. Musicie się dowiedzieć jak, kiedy i komu. Na siłowe odebranie pendriva zawsze będzie czas... Jest jeszcze inna możliwość, że on jednak cały czas się z kimś kontaktuje, a wy o tym nie wiecie. Jeżeli to się okaże prawdą, to nie chcę być w waszej skórze…

8 Al Khobar, godz. 18.00

Tomasz wyjął USB z iPada i trzymając go w ręce, mocno się przeciągnął, rozchylając szeroko ramiona. Następnie rękę z pendrive’em wsunął do kieszeni spodni. Miał nadzieję, że ukryte w pokoju kamery, których obecności był pewien, wszystko rejestrują. Nie mogły one jednak uchwycić dziury w kieszeni, przez którą Tomasz umieścił USB w specjalnej zaszewce w slipkach.

– Nawet jeżeli kiedyś rozbiorą mnie do naga, to jest szansa, że bielizny nie będą dokładnie sprawdzać – pomyślał i sięgnął po telefon. Pierwszy raz, odkąd przyjechał do Arabii.

– Marwan? Tu Tomasz. Mówiłeś, że z każdą sprawą mam się zgłaszać prosto do ciebie… no właśnie. Słuchaj chciałbym pojechać do Manamy i zostać tam na noc, może dwie. Sam rozumiesz. Zawieziesz mnie? Najlepiej jeszcze dzisiaj. Świetnie. Zarezerwujesz hotel? Intercontinental. Doskonale, zatem do zobaczenia o 20.00.

Rozłączył się i zaczął pakować.

9 Manama, godz. 22.00

Do Manamy dojechali w niecałe półtorej godziny. Pierwsze, co się rzucało w oczy po wjeździe na szeroką Nasser Bin Jabur Al-Jabur Avenue, to nie wieżowce dzielnicy finansowej, lecz kobiety za kierownicami. Może właśnie one łagodzą obyczaje na drogach i powodowały, że jazda samochodem w Bahrajnie bardziej przypomina poruszanie się po Zurychu, niż w pobliskim Al Khobar, gdzie jeżdżą niemal wyłącznie mężczyźni14. W Arabii kierowców ogranicza tylko moc silnika, a chroni wola Allaha.

Mała Manama nie jest Dubajem czy Dohą. Zarówno biurowce, jak i hotele są niższe, ale równie zaskakujące i zaprojektowane przez najlepszych światowych architektów. Ponieważ w Bahrajnie abaje nie są obowiązkowe i jest dopuszczona sprzedaż alkoholu, to późnymi wieczorami Manama bywa pełna głośnych, pijanych i bardzo rozebranych białych kobiet. Król przymyka oko na wybryki niewiernych i chętnie gości ekspatów wydających w Manamie pieniądze zarobione w sąsiedniej Arabii Saudyjskiej.

Wołyński nie zamierzał spędzić nocy w hotelu wybranym przez Marwana. Krótko po przyjeździe do Intercontinentalu zdecydował się na zmianę miejsca.

Po pół godzinie pewnym krokiem, z uśmiechem na twarzy wszedł do lobby hotelu Sheraton i podszedł do recepcjonisty, który przywitał go szerokim uśmiechem.

– Pan Aleksiej, jak miło pana widzieć, tak się cieszę, że pan przyjechał. Nie widziałem rezerwacji, ale dobry pokój, a nawet apartament z pewnością się znajdzie – Indonezyjczyk nie przestawał mówić.

– Posłuchaj, Daim, dzisiaj chciałbym ten pokój, który często zajmowałem, ten koło lounge’u15, 815 chyba. Nie mam ze sobą paszportu, zostawiłem u znajomych, razem z portfelem. Może masz ksero i dane karty kredytowej w systemie. Jeżeli nie, to podrzucę jutro, jak tylko odbiorę od znajomych.

– Nie ma problemu, zaraz wszystko sprawdzę – recepcjonista stukał w klawiaturę komputera. – O, proszę, ulubiony pokój zwolnił się dzisiaj. Jest już gotowy. Karta kredytowa jest w systemie, dane z paszportu również, nie ma żadnych problemów. Oto klucz.

Tomasz wziął magnetyczną kartę do pokoju, jednocześnie wsuwając do ręki Indonezyjczyka zwitek saudyjskich riali.

– Daim, jeszcze jedno. Bardzo bym nie chciał, żeby dzisiaj ktokolwiek mi przeszkadzał. Wiesz, jak to jest, jak się rozejdzie, że jestem w hotelu, to zaraz zaczną się telefony, wizyty, a ja chciałbym dzisiaj tylko pograć. Dobrze? Rozumiemy się?

– Ależ oczywiście, Panie Aleksieju. Meldunku dopełnię rano. A teraz, jak tylko będzie Pan gotowy do gry, to zapraszam do pokoju 1050.

– Dziękuję. – Tomasz poszedł w kierunku windy.

W apartamencie dokładnie się rozejrzał, sprawdził łazienkę. Nikogo nie było, nie zauważył też nic szczególnego. Z trudem podniósł materac łóżka, od strony nóg. Zauważył około dwudziestocentymetrowe nacięcie w materiale. Jedną ręką trzymał materac w górze, a drugą wsunął w szparę i zaczął szukać. Po chwili wyciągnął foliową torebkę. Opuścił materac, usiadł na łóżku, na które wysypał z torebki plik saudyjskich riali, bahrańskich dinarów oraz amerykańskich dolarów i iPhone’a. Podłączył go do ładowarki. Z kontaktów wybrał jedyny zapisany numer i wysłał pusty SMS. Po kilkunastu sekundach otrzymał odpowiedź 1!. Z zaszywki w slipkach wyciągnął pendrive, dokładnie iFlashDrive, przyłączył do telefonu i przeniósł do niego wszystkie dane, 32GB. Banknoty zaczął gnieść i upychać do kieszeni spodni. Po kilku minutach na znalezionego iPhone’a przyszedł kolejny SMS 2!. Tomasz wyjął z niego kartę SIM, odłączył pendrive, po czym jedno i drugie wrzucił do sedesu. Kilkakrotnie spuszczał wodę, upewnił się, że wszystko spłynęło w głąb systemu kanalizacyjnego. Torebkę foliową schował na miejsce do materaca, poprawił pościel, po czym usiadł w fotelu, zaczął bezmyślnie oglądać CNN i opróżniać minibar. Na szczęście wybór alkoholu nie był mały.

Zdrzemnął się. Przed trzecią zadzwonił do Marwana.

– Marwan, jestem w lobby w Sheratonie, nic nie mów, tylko przyjedź po mnie – powiedział, rozłączył się, zabrał swoją torbę, wyszedł z pokoju i zjechał windą do lobby.

Daim był nadal za kontuarem.

– Poszczęściło mi się. – Tomasz wyjął z kieszeni garść banknotów i dał uradowanemu recepcjoniście. – Powinno wystarczyć za pokój. Nie przejmuj się meldunkiem, dzisiaj zanocuję u znajomego. Zaraz będzie. Zaczekam na niego przed hotelem.

Wołyński był pewien, że Daim weźmie pieniądze dla siebie i nie będzie śladu, że ktokolwiek nocował dzisiaj w pokoju 815.

Rozdział IV Niepokój – Wtorek, 17 września 2019

kurs akcji BIM Bank SA: PLN 82,10

10 Dżudda, godz. 02.00

Telefon rozbrzmiał przenikliwym sygnałem „alarmu na okręcie”. Obudzony Grady spojrzał na hałasujący i wibrujący smartfon – Aziz.

– Co się dzieje? – przez głośny dźwięk telefonu przebił się zaspany głos Jane, próbującej przesunąć się na łóżku i przytulić do Jeffa.

– Nic – warknął, odsunął się od niej, usiadł na skraju łóżka i sięgnął po iPhone’a.

– Czego chcesz? Jest druga w nocy? – rzucił do aparatu.

– Wołyński zniknął i nie odbiera telefonu – powiedział Aziz. – Marwan szuka go w Manamie.

Jeff zamknął oczy, żeby się opanować. Zbliżają się kłopoty – pomyślał, ale spokojnym głosem, cedząc każde słowo, powiedział: – Za pół godziny w biurze.

– Jestem już w drodze. Ściągnąć Jane? – zapytał Karim.

– Ja to zrobię – odpowiedział Jeff i rozłączył się. Zrozumiał, że teraz Aziz ma pewność, że Jane jest z nim. Nic do niej nie czuł. Po prostu lubił jej ciało, a że wszystko w funduszu traktował jak swoją własność, pozwalał sobie od czasu do czasu na kilka godzin przyjemności i odprężenia po pracy. Na ogół jednak nie pozwalał jej zostawać na noc. Cenił swoją prywatność i komfort, a poza tym, to w końcu Arabia…

– Masz wyciszony telefon? – Spojrzał na Jane, która siedziała z podkulonymi nogami i patrzyła na niego w napięciu. Wstała i przeszła do drugiego pokoju, gdzie zostawiła torebkę z telefonem.

Jeff odprowadził ją wzrokiem. – Naprawdę niezłe ciało, jak na trzydziestoparolatkę, ale to nie jest wystarczający powód, żeby w nocy szwendała się po moim domu – pomyślał.

– Tak, wyciszyłam. Aziz dzwonił trzy razy – rozległo się z drugiego pomieszczenia. – Co się dzieje?

– Ubieraj się. Jedziemy do biura. Marwan zgubił Tomasza – warknął do Jane, całkowicie zapominając, że przed chwilą był z nią w łóżku.

*

Aziz nie skomentował tego, że Grady i Goodrich razem przyjechali do biura, a ona nie odbierała wcześniej telefonów.

– Trzeba się pilnować i milczeć, ale hak na szefa się przyda. W końcu w Arabii cudzołóstwo jest karane, pewnie ich nie ukamienują, ale mogą deportować, jeżeli to się komuś będzie opłacało – pomyślał.

– Łącz z Marwanem! – Jeff wskazał Azizowi stojący na stole telefon do połączeń konferencyjnych. – Chcę wszystko usłyszeć bezpośrednio od niego.

– Marwan, jesteś na głośnomówiącym, Pan Grady i Pani Goodrich są… – Karim chciał szybko uprzedzić Marwana, żeby uważał na słowa.

– Opowiadaj ze szczegółami – uciął Jeff.

– Znalazł się. Właśnie jadę po niego, jest w Sheratonie, zaraz będę na miejscu – powiedział, dopuszczony w końcu do głosu Marwan.

– Mów. Zdążysz, zanim dojedziesz – polecił Jeff.

– Przyjechaliśmy do Interconti. Cały czas był spokojny, odprowadziłem go do pokoju. Powiedział, że zacznie osuszać minibar i żebym zorganizował mu dwie dziewczyny, najlepiej Arabkę oraz Hinduskę – zaczął Marwan.

– Do rzeczy.

– Poszedłem do swojego pokoju, a Tomasza na podglądzie kamery miał Ali. Zadzwoniłem do Husaina i zamówiłem dziewczyny. Wtedy zadzwonił zdenerwowany recepcjonista. Tomasz zszedł na dół, rzucił w niego kartą od pokoju i zaczął krzyczeć, że nie zostanie minuty dłużej w hotelu, w którym są karaluchy. Zrobiło się zamieszanie i wtedy wybiegł z hotelu. Nikt nie zauważył, żeby wsiadł do taksówki albo jakiegoś innego samochodu. Zniknął.

– Marwan, jesteś idiotą! Masz go natychmiast znaleźć i przywieźć do Al Khobar. Potem masz sprawdzić każdą minutę pobytu Wołyńskiego poza Intercontinentalem. Wiesz, że to twoje najważniejsze zadanie – ostrzegł Jeff. – A dlaczego Ali nie dał znać, że Tomasz wyszedł z pokoju?

– Ali… nie zauważył, mówi, że był pewien, że Tomasz bierze prysznic. Zajmę się Alim… i szefie, przepraszam, naprawię błąd. – Marwan był wyraźnie przestraszony.

– Jeszcze jedno, Marwan. – Jeff sobie o czymś przypomniał. – Masz go przeszukać i znaleźć USB. Jeżeli nie znajdziesz przy nim, przekopiesz każde miejsce, w którym Tomasz był w Manamie. Jeżeli dalej nie będzie tego cholernego USB, to ty będziesz skończony.

11 Al Khobar, godz. 03.20

Poza nielicznymi, błąkającymi się taksówkami, ulice były puste. Marwan szybko pokonał kilkukilometrową trasę pomiędzy Intercontinentalem a Sheratonem. Tomasz wsiadł do samochodu i powiedział:

– Mam dość Manamy, wracajmy do Al Khobar.

– Co?! – krzyknął Marwan i odjechał z piskiem opon. Uspokoił się, gdy z Shaikh Khalifa wjechali na Shaikh Isa bin Salman Highway. Co chwilę rzucał Tomaszowi mordercze spojrzenia.

– Posłuchaj, Marwan, wiem, że masz mnie pilnować. Pewnie już dostałeś od Aziza albo Jeffa po głowie, że zniknąłem. Ja ci wszystko wytłumaczę i pewnie wynagrodzę problemy, które masz przeze mnie – zaczął Tomasz.

Przekroczyli granicę na King Fahad Causeway i Marwan poczuł się pewniej.

– Daj mi USB – powiedział.

– Marwan, ja nie mam żadnego pendriva – odpowiedział spokojnie Tomasz.

– Co się stało z tym, na którym cały czas piszesz i który włożyłeś do kieszeni spodni przed wyjazdem z Al Khobar? – Marwan nawet nie próbował ukrywać, że Tomasz był cały czas obserwowany.

– Nie mam. Robiłem sobie z was jaja. Udawałem, że coś piszę, a dzisiaj go po prostu wyrzuciłem do kubła na śmieci koło Intercontinentalu.

Marwan gwałtownie zahamował.

– Muszę cię przeszukać.

Wysiedli z samochodu. Marwan dokładnie przeszukał Tomasza i jego ubranie. Dobrze, że o tej porze nikt nie jechał. Wyglądali dziwnie, a homoseksualizm może być w Arabii karany śmiercią. Potem sprawdził torbę podróżną, samochód oraz dla pewności teren wokół.

Zrozpaczony Marwan pomyślał, że jego dzieci zostaną niedługo sierotami. W samochodzie, kiedy ruszyli, zapytał Tomasza:

– Skąd masz tyle pieniędzy? Nie widziałem ich wcześniej. Kto ci je dał?

– Właśnie to jest to, co chcę ci zaproponować. Z każdego wyjazdu do Manamy mogę mieć tyle albo i więcej. Dziesięć procent dla ciebie za wożenie oraz milczenie przed Jeffem. – Tomasz nie spuszczał pocącego się Marwana z oka.

12 Dżudda, godz. 03.45

Jeff siedział w milczeniu z zamkniętymi oczami. Aziz i Jane, gdyby mogli, pewnie staliby się niewidzialni i wyszli z sali konferencyjnej.

Jak zwykle, Aziz uznał, że musi działać.

– Polecę do Al Khobar, pogadam z Marwanem, pojadę do Manamy. Powęszę na miejscu – powiedział.

– Jeff – zaczęła nieśmiało Goodrich – może lepiej ja to zrobię? Dotychczasowa inwigilacja na odległość nie zadziałała. Ograniczcie mu swobodę w Al Khobar. Kiedy tam przyjadę, to ją rozluźnię, zabiorę go do Bahrajnu, zbuduję zaufanie. Taki zły i dobry glina.

– OK. Jedź Jane. Na miejscu pomoże ci Marwan. Ty, Aziz, zostajesz. Może jeszcze przydasz mi się tutaj… – Jeff szybko podjął decyzję. Właściwie, to sam chciał zaproponować Jane, żeby zbliżyła się do Tomasza. Zadzwonił jego telefon. Grady spojrzał na wyświetlacz: +380…

– Ukraina? Co u diabła? – pomyślał, zanim przyjął połączenie.

13 Al Khobar, godz. 05.00

Wjeżdżali na przedmieścia Al Khobar. Zbliżał się świt. Tomasz był wykończony i najchętniej poszedłby już spać. Niestety musiał jeszcze zapewnić sobie przychylność Marwana, który sprawiał wrażenie całkowicie skupionego na drodze. W rzeczywistości, myślał o bezpieczeństwie i niepewnej przyszłości swoich dzieci.

– Marwan, ja jestem hazardzistą. Nałogowym hazardzistą. Musiałem się wyrwać spod Twojej kontroli i zagrać w pokera. Rozumiesz mnie? – Tomasz nie spuszczał Marwana z oka.

Arab rzucił mu krótkie, nic nie mówiące spojrzenie i wyraźnie przyspieszył. Chyba już nie chciał słuchać gadania tego durnia, który naraził go na gniew Jeffa.

– To jest choroba, to jest silniejsze ode mnie. Nie panuję nad tym – Wołyński nie przestawał tłumaczyć. – Mogę się obyć bez alkoholu i bez kobiet, ale nie bez zielonego stolika. Przyjechałem do Arabii, między innymi po to, żeby się leczyć, żeby nie mieć pokus. W końcu Islam zabrania hazardu. Nic z tego, ja muszę grać! Zrozum mnie! Poza tym, po co mam się pozbywać nałogu, skoro wygrywam?

Marwan nie reagował.

– Byłem kiedyś służbowo w Bahrajnie, klienci pokazali mi nocne życie Manamy. Trafiliśmy na partyjkę nielegalnego pokera zorganizowanego w jednym z apartamentów w Sheratonie. Właśnie tam dzisiaj pojechałem z Intercontinentalu. Recepcjonista, Indonezyjczyk mnie wprowadził, chyba nawet poznał. Zapytaj go, jeżeli mi nie wierzysz.

– A USB i pisanie? – Marwan zapytał o najważniejszą dla siebie sprawę.

– Głupi żart. To było idiotyczne, chciałem się odegrać za to, że mnie ciągle kontrolujecie. Nie mam o czym pisać, tylko stukałem w klawiaturę, niestety już nie mam USB. Wyrzuciłem – Tomasz wyczuł, że Marwan zaczyna mu wierzyć.

– Moja propozycja jest następująca. Raz na tydzień zawozisz mnie z Al Khobar do Manamy. Ja gram, ty mnie kryjesz przed Jeffem i Jane. Mówisz im, że ja cały czas chleję i zabawiam się z panienkami. Nie chcę, żeby przestali mi płacić. Nielegalny hazard, gdybym wpadł, może być zły wizerunkowo dla funduszu. Dziesięć procent z każdej wygranej jest dla ciebie. Również z dzisiejszej – Tomasz zaczął wyciągać banknoty z kieszeni i niezdarnie liczyć. – Dzisiaj było stosunkowo mało. Krótko grałem…

Marwan był całkowicie skołowany.

– Tomasz chyba nie kłamie, ale czy Aziz, a przede wszystkim Jeff uwierzą? Jeżeli tak, to trochę dodatkowego grosza się przyda. Jeżeli nie, to i tak nic nie stracę – myślał intensywnie.

– Zgoda, ale dzisiaj biorę połowę! – jeżeli mnie zabiją, to przynajmniej tyle będzie dla dzieci – Jeszcze cię sprawdzę. Jeśli kłamiesz to nie mamy żadnej umowy.

– OK. Dzięki Marwan i jeszcze raz przepraszam za głupi kawał.

Dojechali do hotelu. Uzbrojony strażnik zajrzał do środka samochodu i opuścił stalowe bariery z wystającymi prętami. Le Meridien był chroniony, jak amerykańska ambasada. Konflikt szyicko-sunnicki narastał i od czasu do czasu dochodziło do zamachów terrorystycznych. Ponieważ nie ginęli cudzoziemcy, informacje rzadko trafiały do mediów w Europie i Stanach.

– Ciekawe, czy Marwan jest szyitą? Imię ma typowo sunnickie, ale tutaj to nic nie znaczy – pomyślał Tomasz i wszedł do hotelu.

14 Dżudda, godz. 09.00

Jeff czekał, aż zaparzy się kawa w ekspresie i w myślach podsumowywał ostatnie godziny. Miał serdecznie dosyć.

– Po co zgodziłem się, żeby Jane została u mnie na noc. Dobrze, że pojedzie teraz do Al Khobar. Zaczyna się za bardzo narzucać i robić zaborcza. Na odległość ochłonie. Do tego ta historia z Wołyńskim. Idiota Marwan go zgubił, a dzisiaj z samego rana opowiadał jakieś bzdury o uzależnieniu Polaka od hazardu. Chociaż może to rzeczywiście prawda? Zobaczę, z czym wróci Jane. Jeszcze ten dziwny telefon z Ukrainy od Pieliewina. Bezczelny Rusek, mieszka w Kijowie, kiedy jego rodacy zajmują Ukrainę kawałek po kawałku. Dzwoni do mnie nad ranem, kiedy normalni ludzie śpią i proponuje kupno banku w Polsce. W Polsce, gdzie żaden rząd nie wpuściłby Rosjan do sektora finansowego, on ma pomysł, jak to zrobić. Naprawdę bezczelny Rusek. Za dużo sobie pozwala. Myśli, że ma prawo nieograniczonego dostępu do mnie. Dlaczego jednak mam wrażenie, że nie o bank chodziło w tej rozmowie? Może zadzwonił tak wcześnie, bo dobrze wiedział, że nie będę spać? Nie, to nie jest możliwe. Chociaż…

Rozdział V Zwiastun – Środa, 18 września 2019

kurs akcji BIM Bank SA PLN 82,20

15 Warszawa, godz. 19.00

– Jak dobrze jest być w domu – pomyślał Igor i ze szklanką Okocimia usiadł na sofie przed włączonym telewizorem. Już od dawna o luksusowym mieszkaniu w starej kamienicy na Mokotowskiej w Warszawie myślał jak o swoim domu. Jedynym domu. Komfortowy apartament na Tołstoja w Kijowie, z emocjonalnej kategorii dom, przeszedł do kategorii praca. Igor przyjeżdżał na Ukrainę tylko wtedy, kiedy było to naprawdę niezbędne.

Na ekranie, Dariusz Ptak prowadził wieczorne wydanie wiadomości. Szara, szyta na miarę marynarka oraz błękitna koszula i granatowy krawat podkreślały jego nadal młodzieńcze, niebieskie oczy. Wysportowany i elegancki, z pewnością podobał się wielu kobietom. Właśnie zapraszał telewidzów na rozmowę ze znanym dziennikarzem śledczym Piotrem Majskim.

– Szanowni Państwo, zaraz po prognozie pogody, będę gościł w naszym studiu pana Majskiego, redaktora tygodnika Dosłownie. Pan Majski niedawno ujawnił aferę korupcyjną w kancelarii prezydenta, a teraz, jak nam zdradził, pracuje nad sensacyjnym materiałem dotyczącym polskiego sektora bankowego.

– Afera w polskim sektorze bankowym? Pewnie znowu ktoś dał kredyt znajomemu, a ten go nie ma zamiaru spłacać. Ach, te polskie afery, tak nieznaczące, jak ich pieniądze i tak rozdmuchane, jak polskie ego – Igor zakpił w duchu, ale nie zmienił kanału.

– Panie Piotrze, nad czym dokładnie pan teraz pracuje, co pan ujawni Polakom? Telewidzowie z pewnością umierają z ciekawości – mówił spiker, a kamera zrobiła zbliżenie na bardzo szczupłego siedemdziesięciolatka, o niemal wychudzonej i zmęczonej twarzy, rzadkich siwych włosach opadających na lekko postawiony kołnierz skórzanej marynarki, pod która było widać kraciastą flanelową koszulę.

– Są w Polsce banki, które dają schronienie, przykrywkę pracownikom i byłym pracownikom służb specjalnych – odpowiedział Majski. Kamera skoncentrowała się na jego twarzy. Inteligentne spojrzenie ciemnych, niemal czarnych oczu, podobnie jak markowe oprawki okularów, kontrastowało z jego ubraniem.

– To nie jest żadną sensacyjną informacją – skomentował Ptak.

– Nie jest – kontynuował Majski – jednak wykorzystywanie infrastruktury polskich banków do finansowania nielegalnego handlu bronią, już jest. Zwłaszcza jeżeli broń trafia z państw nam wrogich do organizacji terrorystycznych.

– O których bankach pan mówi?

– Tego wszyscy dowiedzą się z serii moich artykułów. Pierwszy ukaże się w Dosłownie w najbliższą środę… – Majski zrobił znaczącą pauzę. – Oczywiście, po publikacji chętnie przyjmę zaproszenie na kolejną rozmowę.

– Domyślam się, że ma pan niezbite dowody na nielegalne działania banków. Jak wpadł pan na ślad, jak udało się panu zdobyć dowody? – Spiker nie czuł się pewnie w roli pytającego o coś, o czym nie miał pojęcia.

– Oczywiście, mam trochę dokumentów, faktur, listów przewozowych, ale przede wszystkim spisane oświadczenia mojego źródła. Człowieka, który tkwił w tym procederze bezpośrednio. To on skontaktował się ze mną i opisał, co się dzieje w niektórych bankach.

– Proszę wybaczyć, ale handel bronią, służby specjalne, terroryści, nie boi się pan o siebie i o świadka? – Ptak kontynuował wywiad.

– Dodam, że nie tylko polskie służby specjalne, ale też rosyjskie, ukraińskie, a nawet z bardziej egzotycznych krajów – lekko uśmiechnął się Majski, wyraźnie reklamując swoje artykuły. – Oczywiście, że się boję, ale na szczęście świadek jest już bezpieczny na Bliskim Wschodzie. Ja właśnie dla takich spraw zostałem dziennikarzem śledczym. Wyciąganie kryminalnych afer na światło dzienne, to moja praca i całe… życie.

Ostatnie słowo Majski powiedział już bez entuzjazmu i z dziwnym smutkiem.

Igor wyłączył telewizor. Na smartfonie wystukał numer telefonu.

– Siergieju Antonowiczu, oglądacie Telewizję Codzienną? – zapytał.

– Tak. Za godzinę w Hiltonie. – Siergiej Antonowicz się rozłączył.

– Cholera, a miał być spokojny wieczór przed telewizorem – westchnął Igor.

Jakkolwiek Siergiej Antonowicz też mieszkał w Warszawie, to jego krótkie zakodowane polecenie oznaczało, że Igor ma spotkanie nie za godzinę, ale jutro o jedenastej rano. Nie w Hiltonie w Warszawie, ale w Premier Palace w Kijowie i nie z Siergiejem Antonowiczem…

Rozdział VI Podchody – Czwartek, 19 września 2019

kurs akcji BIM Bank SA PLN 72,10

16 Warszawa, godz. 10.00

Bank Inwestycji Międzynarodowych, czyli BIM Bank, mieścił się w odrestaurowanym, okazałym dziewiętnastowiecznym budynku w centrum Warszawy przy Placu Teatralnym. Remont objął tylko fasadę, reszta została zburzona i wybudowana w przedziwnym stylu łączącym funkcjonalność z kiczem oraz wyrafinowanie z tandetą. Z zewnątrz, od strony placu siedziba wyglądała wspaniale, a architektoniczny koszmar wnętrza znany był tylko pracownikom oraz nielicznym gościom. Podobnie przedstawiał się bank, jako instytucja finansowa. Stabilny i dynamiczny, notowany na giełdzie papierów wartościowych, a jednocześnie skrywający sobie tylko znane zasady funkcjonowania.

Za stołem konferencyjnym w gabinecie prezesa BIM Banku, Kazimierza Pulkowskiego, siedział przewodniczący rady nadzorczej Czesław Leszczyński oraz Siergiej Lwow, prezes Holdingu Inwestycyjnego Wschód, jednego z większych klientów banku. Prezes stał przy oknie, w napięciu patrzył na budynek Teatru Wielkiego i po raz kolejny liczył kolumny. Był zabobonny i wierzył, że jeżeli policzy wszystkie, to znikną jego wszelkie problemy. Jeszcze nigdy nie udała mu się ta sztuczka, a problemy, zamiast znikać, mnożyły się. Nie inaczej było i tym razem. Nie dane mu było dokończyć liczenia.

– Kaziu, siadaj na dupie. Wkurwia mnie to twoje gapienie się w okno. Liczysz samochody na parkingu? – ryknął Czesław i siorbnął z porcelanowej filiżanki mocną kawę z fusami.

Kazimierz usiadł potulnie za stołem konferencyjnym i spojrzał na swoich gości czekając, aż zaczną rozmowę. Był gospodarzem, ale to nie on ich tutaj zaprosił. Co prawda o spotkaniu poinformował go przewodniczący rady, ale to Lwow był inicjatorem oraz decydentem. Pulkowski i Leszczyński doskonale wiedzieli, po co się zebrali.

Siergiej milczał i spokojnie pił herbatę. Zdawał się nie zwracać uwagi na nikogo z obecnych w pokoju. Gardził nimi, podobnie jak większością Polaków. Nauczył się polskiego tylko dlatego, że nie mógł słuchać kaleczonego rosyjskiego w wykonaniu zarozumiałych „Panów” w niczym nieprzypominającego języka Puszkina i Dostojewskiego. Nigdy nie rozumiał Igora, któremu podobało się w Warszawie. Lwow nie mógł znieść prowincjonalności tego miasta, a wszystkich Polaków uważał za pozbawionych honoru sprzedawczyków, jednocześnie mających się za szlachetnych patriotów. Prawie wszystkich. Było kilka wyjątków, ale ci dwaj zdecydowanie nie należeli do nich. Brzydziło go zarówno prostactwo Czesława, manierami i wyglądem tkwiącego w poprzedniej epoce, jak i służalczość Kazimierza. Wiele razy miał ochotę kazać panu prezesowi pójść do fryzjera oraz nosić białe koszule i krawat do garnituru. Kucyk i koszulki polo nie odejmują pięćdziesięciolatkowi lat, tylko go ośmieszają. Na razie miał na głowie ważniejsze sprawy niż szlifowanie zwykłego polnego kamienia, który nigdy nie będzie brylantem. Teraz bawił się niepewnością dwóch Polaczków i czekał, aż sami zaczną mówić. Strzepnął niewidoczny pyłek z klapy marynarki uszytej na Savile Row w Londynie i ostentacyjnie spojrzał na zegarek. Zgodnie z przewidywaniem, Czesław zdystansował się od odpowiedzialności za problem i powiedział:

– No to, Kaziu, narobiłeś smrodu. Ostrzegałem, żebyś nie zwalniał tego… jak mu tam…

– Wołyńskiego, Tomasza Wołyńskiego – podpowiedział Kazimierz, czekając na dalsze oskarżenia. Miał nadzieję, że później wybroni się w oczach Lwowa.

– No właśnie, Wołyńskiego. Zamiast go wylewać, trzeba było mu dać premię, ciepłą posadkę w filii w Pradze. No i narobiłeś gówna. Teraz je zlizuj! Nie po to cię wziąłem na miejsce tego pyskatego i naiwnego Anglika, żeby mieć problemy – dokończył Leszczyński.

– Zwolniłem, bo nie chciał zatrudnić paru naszych. Zaczął się stawiać. Dobrze wiesz, że próbował wyciągnąć kasę za milczenie o lewych etatach – zaczął się bronić Pulkowski.

– No i zaoszczędziłeś, kutwo! Pewnie poszedł do tego dziennikarza i teraz sobie poczytasz o sobie w Dosłownie. Zadowolony? I co z tym zrobisz? – przewodniczący Leszczyński pokazywał Lwowowi, jak dyscyplinuje prezesa.

– Ach, ci Polacy, zanim się zastanowią, to się zagryzą – pomyślał Siergiej i zapytał grzecznie:

– A pan Pułkownik nie przyjdzie?

Kazimierz i Czesław popatrzyli na siebie, zbici z tropu.

– Nie powiedziałeś, że ma być – zaczął przewodniczący rady nadzorczej.

– Drogi Czesławie – Siergiej nie zmieniał ugrzecznionego tonu i nadal kpił z bankierów. – Ja tylko chciałem się upewnić, czy afera w polskich bankach, której ujawnienie zapowiedziano w Telewizji Codziennej, dotyczy Banku Inwestycji Międzynarodowych? Mam nadzieję, że moje interesy nie ucierpią.

– Włączyłeś? – Czesław zwrócił się do Kazimierza.

Ten podszedł do biurka i nacisnął jakiś przycisk pod blatem.

– Teraz już tak – odpowiedział z miną zbitego psa.

– W szumie będzie nam się przyjemniej rozmawiało – zażartował Siergiej i pomyślał, że ten pajac prezes, nie potrafi nawet dopilnować zagłuszenia ewentualnych podsłuchów. – Widzę, że jesteście pewni, że artykuł pana redaktora Majskiego będzie dotyczył waszego banku. Tak? Rozumiem też, że podejrzewacie, że jakiś Wołyński, o którym nigdy nie słyszałem, jest źródłem informacji dla pana redaktora.

– Jasne jak słońce – Czesław podjął wątek. – Nic nie wiem, żebyśmy mieli konkurencję. Chyba, że robisz jeszcze z kimś interesy? – Popatrzył zaskakująco hardo na Siergieja i ciągnął dalej: – Pan prezes wywala Wołyńskiego i robi nam niepotrzebnego wroga. Po paru miesiącach Majski ogłasza aferę bankową. Wszystko pasuje jak ulał.

– Co wie ten Wołyński i gdzie teraz jest? – zapytał Lwow.

– Dużo – tym razem odpowiedział prezes Pulkowski. – Może nawet bardzo dużo. Przez kilka lat był w naszym oddziale w Moskwie. Mógł przypadkowo trafić na jakieś papiery, a nie jest głupi. Pewnie dodał dwa do dwóch, jak w przypadku tych lewych etatów. Nie wiem, gdzie teraz jest. Nie słyszałem, żeby przeszedł do jakiegoś banku w Polsce.

– Tym bardziej zapytam, gdzie jest pan Pułkownik? Czyż nie on odpowiada za bezpieczeństwo banku? Pewnie już coś ustalił. Niech tutaj zaraz przyjdzie – polecił Lwow.

Czesław popatrzył na Kazimierza, ten sięgnął po komórkę i wybrał numer.

– Nie odpowiada – poinformował.

– Trudno. Pewnie mocno zajęty jest pan Pułkownik – stwierdził ironicznie Siergiej. Dobrze wiedział, że Dyrektor Departamentu Bezpieczeństwa Banku na jego polecenie, od wczoraj sprawdza kontakty wybranych pracowników banku z mediami. – Na pewno się znajdzie. Panowie bankowcy, dla wspólnego dobra, wy w spokoju robicie dalej swoje. Tylko żadnych kontaktów z dziennikarzami. Ja zajmę się waszym PR-em – zaśmiał się i wyszedł bez pożegnania.

– Niech cię szlag trafi. Nie nadajesz się do niczego. Nawet nie wiesz, gdzie jest Pułkownik – pomyślał Czesław patrząc na Kazimierza.

17 Kijów, godz. 10.00

Z lotniska Borispol Igor pojechał prosto do swojego mieszkania na Tołstoja. Do spotkania miał jeszcze dużo czasu, więc postanowił się odświeżyć, a potem przespacerować do hotelu Premier Palace.

Chmury walczyły ze słońcem i straszyły deszczem. Powoli zaczynały się jesienne chłody. Pogoda w sam raz, żeby pobudzić umysł i ciało uśpione porannym lotem oraz utrzymującymi się w Warszawie upałami. Igor energicznym krokiem doszedł do Wołodymyrskiej. Zauważył ulicznego sprzedawcę kawy. Duży ekspres znajdował się na tylnych fotelach i bagażniku przerobionej, starej sowieckiej Łady. Kilka lat temu mobilna sprzedaż kawy stała się dla Kijowa tym, czym kiedyś Starbucks dla amerykanów. Młoda sprzedawczyni, zapewne dorabiająca studentka, sprawnie i z uśmiechem przygotowywała aromatyczny napój.

– Dlaczego mój chłopak nie jest takim prawdziwym mężczyzną? – myślała, patrząc na stojącego przed nią uśmiechniętego i eleganckiego klienta. Zauważyła nie tylko jego ciepłe brązowe oczy i krótko ostrzyżone mocne włosy, ale też idealnie leżący ciemnoszary garnitur i nienagannie czyste skórzane buty z klamerkami. – Gdyby nie mówił jak rodowity kijowianin, dałabym sobie głowę uciąć, że cudzoziemiec – analizowała. – Pewnie koło czterdziestki, bez grama tłuszczu. Nie to, co mój Kola zapasiony piwem i godzinami przed komputerem. A ten mógłby zaproponować randkę. Poszłabym na skrzydłach.

Igor tylko odwzajemnił uśmiech. Z papierowym kubkiem w ręku skręcił do Parku Szewczenki. Rzucił okiem na wysoki pomnik ukraińskiego poety i poszedł w stronę fontanny, a następnie w stronę Instytutu Filologii Uniwersytetu im. Tarasa Szewczenki. Tam skręcił w Bulwar… oczywiście również Szewczenki, skąd był już tylko jedną przecznicę od hotelu.

– Czy Ukraińcy mają tylko jednego poetę? Dobrze, że hotel nie jest jego imienia – pomyślał, wchodząc do Premier Palace.

Prawie siedemdziesięcioletni Konstantin Iwanowicz Pieliewin, gdyby miał brodę, wyglądałby jak stereotypowy syberyjski chłop. Wysoki, silny o szerokich plecach. Prawdziwy mużyk. Ostatnie lata dodały temu twardemu mężczyźnie nie tylko kilkanaście kilogramów sadła.

Konstantin Pieliewin, z którym Igor był umówiony, zaczynał wpadać w paranoję i większość spotkań organizował w saunie, w hotelowym apartamencie królewskim. Wszyscy goście byli dokładnie rewidowani i nie mogli nawet okryć się ręcznikiem. Nierzadko narady w saunie były koedukacyjne. Gospodarz również występował w stroju Adama i miał zwyczaj drapania się po obfitym brzuchu oraz genitaliach. Z nadmiernie pewnymi siebie osobami rozmawiał, siedząc na wyższej półce. Jego rozmówca musiał wtedy zadzierać głowę, mając oczy na wysokości jego narządów. Oczywiście, niektórzy podejrzewali, że te środki ostrożności nie są wynikiem paranoi, tylko jakiejś ukrytej dewiacji. Jeżeli Konstantina cokolwiek podniecało, to nie gołe ciała, lecz odarcie z godności i poniżenie jego gości. Największą satysfakcję, może wręcz seksualną, czerpał ze strachu w ich oczach.

Igor już od ponad dwudziestu minut siedział w nagrzanej saunie i czekał na Konstantina Iwanowicza. Był w dobrej formie fizycznej, ale temperatura była chyba maksymalnie podkręcona i czuł się wyraźnie osłabiony. Jego umięśnione ciało, pozbawione grama tłuszczu, było zlane potem. Kręciło mu się w głowie. Był pewny, że za chwilę zemdleje. Nabrał wody do czerpaka i oblał boazerię za swoimi plecami. Przywarł do niej mocno, z nadzieją, że jeżeli straci przytomność to pozostanie w pozycji siedzącej i nie upadnie na rozżarzone kamienie. Po kilku minutach dołączył Konstantin. W ręce miał butelkę wódki. Wypił solidny łyk, a resztę wylał na kamienie. Alkoholowa para wypełniła całą kabinę.

– Nie częstuję, bo nie wyglądacie zbyt zdrowo, Igorze Andriejewiczu – z udawaną troską przywitał się z gościem.

– Wszystko w porządku, Konstantinie Iwanowiczu – odpowiedział Igor, czując, że za chwilę będzie kompletnie pijany.

Pieliewin uśmiechnął się, pokiwał głową, a następnie złapał Igora za genitalia i mocno ścisnął. Ten zawył z bólu, ale nie drgnął i siedział bez ruchu. Zaskoczenie, strach, osłabienie temperaturą oraz alkoholem spowodowały, że Igor siedział bezwolnie, zaciskając zęby.

Konstantin zwolnił uścisk na tyle, żeby cierpienie nie przeszkodziło Igorowi w zrozumieniu sensu tego, co chciał mu dobitnie przekazać:

– Burdel macie w Warszawie, Sirotkin! Nie jestem hazardzistą, nie będę obstawiał, czy artykuł w środę w nas uderzy, czy nie. Nie może się ukazać. Dziennikarz ma się zamknąć na zawsze. Jeżeli w środę wydarzy się coś, co mnie zaniepokoi, to ty będziesz wyć z rozpaczy. Jeżeli zawalą się moje transakcje, które są dla mnie jak własne dzieci, to ty zobaczysz koniec swojej córki.

Igor zaczął drżeć.

– Myślisz, że nie wiem o twojej córce? Podobno dobrze się uczy w Genewie. – Konstantin puścił genitalia Igora i dodał: – Oczywiście, oprócz kija jest też marchewka. Jeżeli wszystko zrobicie dobrze, Igorze Andriejewiczu, to otrzymacie moją dozgonną wdzięczność i większy udział w zyskach. Przyda się na edukację córki, prawda?

– Jeżeli dziennikarz zniknie, to wszystkie polskie media zaczną węszyć, a politycy będą krzyczeć o rosyjskim spisku – z trudem wyszeptał Sirotkin.

– Nie jesteś tępym zabójcą, dziennikarz ma tylko milczeć. Jego źródło informacji musi oczywiście wyschnąć. Do środy masz pięć dni. – Pieliewin wyszedł z sauny.

Igor zwymiotował prosto na piec. Usłyszał jeszcze wyzwiska ochroniarza i stracił przytomność.

18 Warszawa, godz. 18.50

Igor przez całą drogę powrotną do Warszawy zastanawiał się, jak podejść Majskiego. Z tego, co wiedział, redaktor żył samotnie, nie miał żadnej rodziny, jednocześnie był w wieku, w którym trudno go zastraszyć.

– Jeżeli nie bezpieczeństwo bliskich, to co może być dla niego ważne? Pieniądze, władza, a może seks? – analizował w samolocie z Kijowa. – Za mało wiem, muszę go poobserwować i poznać.

Jeszcze z lotniska, z darmowego automatu przy transfer desku, zadzwonił do redakcji Dosłownie.

– Piotr Majski – usłyszał i natychmiast się rozłączył.

– 18.50, pan redaktor długo pracuje – pomyślał.

Wsiadł do Audi Q7, które przed wylotem do Kijowa zostawił na parkingu Marriott Courtyard przy lotnisku. Pojechał prosto na Słupecką. Gdy tylko zaparkował na wprost redakcji, zobaczył Majskiego. Redaktor wyszedł z budynku, wsiadł do granatowej octawii i ruszył w stronę Kaliskiej.

Igor dogonił go przy Alejach Jerozolimskich. Jakkolwiek Majski nie wydawał się sprawdzać, czy ma ogon, Sirotkin starał się trzymać w odległości dwóch, trzech samochodów za Skodą.

Dojechali do Zamku Ujazdowskiego. Igor znał to miejsce i często z niego korzystał. W dawnym pałacu, a następnie szpitalu wojskowym, mieściły się obecnie dogodne do spotkań restauracja oraz Centrum Sztuki Współczesnej. Przestronny parking z jedną uliczką dojazdową pozwalał zauważyć ewentualny ogon. Wewnętrzne przejście na dwie strony budynku oraz dwa piesze zejścia w stronę Agrykoli i do Jazdowa stanowiły świetne trasy do ucieczki. Doskonały teren do dyskretnych spotkań.

19 Warszawa, godz. 19.10

Sygnał przychodzącej wiadomości przerwał Majskiemu pisanie kolejnego paragrafu.

– Muszę przestać czytać wszystkie maile, inaczej nigdy nie skończę tego artykułu – pomyślał. Na ekranie komputera widniało:

Panie Redaktorze,

Z pewnością po wywiadzie w Telewizji Codziennej otrzymuje Pan zarówno pogróżki, jak i wyssane z palca „sensacyjne” informacje. Domyślam się, że wszystkie je Pan kasuje, nie odpowiadając. Mam wielką nadzieję, że mój list Pana zaintryguje i nie pozostanie bez odpowiedzi.

Pragnę z Panem porozmawiać i zaproponować współpracę dotyczącą afery w sektorze bankowym. Dla uwiarygodnienia swoich możliwości, pozwolę sobie na przesłanie jeszcze niepublikowanego rachunku wyników BIM Banku za ostatni kwartał. Autentyczność może pan sprawdzić sam.

Jeżeli chce pan nawiązać ze mną współpracę i uzyskać dostęp do poufnych danych z banków, to zapraszam na spotkanie, dzisiaj o 20.30 na tarasie Qchni Artystycznej. Ja podejdę do pana.

Licząc na spotkanie,

Ala

Majski spojrzał na zegarek. 19.14. Postanowił nie otwierać pliku z kwartalnym rachunkiem wyników banku.

– Może mieć wirusa – pomyślał. – Jeżeli nie jest to wirus, to z pewnością jest to autentyczny dokument. Nie ma sensu go sprawdzać – przeczytał jeszcze raz wiadomość. – Autorka raczej nie jest wariatką. Ciekawe, czy dokument z BIM Banku to przypadek, czy celowe pokazanie, że nadawca wiadomości wie, kogo dotyczy afera. Spotkam się, chyba niczym nie ryzykuję. Nikt mi nic nie zrobi. Zapowiedź artykułu to świetna ochrona. Byłoby zbyt oczywiste, gdy coś mi się stało.

Do wewnętrznej kieszeni marynarki, obok portfela wsunął mały dyktafon. Drugi, trochę większy, razem z telefonem komórkowym włożył do bocznej kieszeni.

– Życie jest naprawdę piękne, jak się kocha swoją pracę – rzucił do wciąż pracujących kolegów, machnął ręką na pożegnanie i wyszedł z redakcji.

*

Ponad półgodzinne czekanie w Qchni Artystycznej tylko trochę umniejszyło Majskiemu radość z piękna życia. Nadal liczył, że zjawi się czarująca kobieta mająca wiele do zaoferowania. Nie mógł się zdecydować, czy na pewno chodzi mu tylko o informacje.

– Czyżbym miał ochotę na ostatni romans w życiu? – pomyślał. – Jeżeli nie będzie jej za pięć minut, to dopiję wino i idę.

W tym momencie krzesło przy jego stoliku zajął wysportowany, krótko ostrzyżony mężczyzna. Uśmiechnął się szeroko, odsłaniając białe zęby i powiedział:

– Przepraszam, że nie jestem piękną kobietą, na co pewnie pan liczył. Proszę się nie gniewać i proszę nie odchodzić. Zapewniam, że jeżeli nawiążemy współpracę, nie zabraknie panu atrakcyjnych kobiet.

– Kim pan jest? – zapytał Piotr. Nie krył rozczarowania, ale przynajmniej na razie nie zamierzał odchodzić. – Może się mylę, ale chyba słyszę wschodni zaśpiew…

– Nie zaprzeczę. Polski nie jest moim pierwszym językiem. Jestem Ala – padła odpowiedź. – Na tym etapie znajomości to nam powinno wystarczyć. Przejdziemy się?

– Czemu nie? Tylko zapłacę. – Majski sięgnął ręką do kieszeni marynarki, włączył jeden z dwóch dyktafonów i ostentacyjnie wyjął portfel, którym pomachał kelnerowi.

– Panie redaktorze, ja zapraszałem, ja płacę – powiedział Ala i podał kelnerowi stuzłotowy banknot.

– Reszty nie trzeba – dodał, a po odejściu szczęśliwego kelnera zwrócił się ponownie do Majskiego. – Panie redaktorze, nie chcę pana skrzywdzić i nie jestem szaleńcem. Gdyby coś się panu stało, policja ustali z logowania pańskiej komórki, że był pan tutaj. Kelner z pewnością zapamięta klientów, którzy za jeden kieliszek wina zapłacili sto złotych. Wygląda na bystrego, więc będzie pomocny przy robieniu portretu pamięciowego. Czy zwiększyłem pana poczucie bezpieczeństwa? Domyślam się, że nagrywa pan naszą rozmowę. Nie przeszkadza mi to, ale wolałbym mieć… Powiedzmy, że większą swobodę wypowiedzi.

Majski wyjął dyktafon i pokazał, że jest wyłączony, następnie to samo zrobił ze swoją komórką. Popatrzył na nieznajomego.

– Co dalej?

– Nic nie zostało, panie redaktorze? – zapytał Ala i położył na stole urządzenie z małym ekranem, na którym był wyraźny czerwony słupek.

Piotr rozłożył ręce w poddańczym geście i położył na stole jeszcze jeden dyktafon.

Ala sprawdził, czy dyktafony są wyłączone. Sprawnie wyjął kartę SIM i oddał Majskiemu, a wszystkie urządzenia schował do swojej skórzanej torby Hugo Boss. Jeszcze raz popatrzył na ekran Oriona, wykrywacza urządzeń elektronicznych, który już nie wskazywał nic niepokojącego.

– Widzę, że jest pan fachowcem. – Piotr zrozumiał, że dzisiaj to nie on będzie rozdawał karty.

– Jestem, przejdźmy się.

Wyszli z restauracji, obeszli budynek Zamku Ujazdowskiego, za parkingiem skręcili na kładkę nad Trasą Łazienkowską. Zatrzymali się w połowie, stanęli obok siebie i oparli plecami o balustradę. O tej porze, kładka był pusta, a gdyby ktoś przechodził, zobaczyliby go z daleka. Szum przejeżdżających pod kładką samochodów mógł skutecznie zniekształcić próby podsłuchu z odległości.

– Panie redaktorze, nie będę tracić czasu. Pana artykuły nie mogą się ukazać – zaczął Ala.

– Aha, to teraz zacznie mnie pan straszyć, szantażować czy może spróbuje mnie przekupić? – Majski nie był zaskoczony, a wręcz rozczarowany. – Jeżeli jest pan takim fachowcem, na jakiego pozuje, to powinien wiedzieć, że nic z tego. Nie jeden już próbował!

– Panie redaktorze, ja naprawdę doceniam pana profesjonalizm, niezłomność i odwagę – Ala mówił bardzo spokojnie. – Dlatego proponuję współpracę. Zamiast tego, co już pan napisał i zamierza opublikować, w najbliższą środę tygodnik Dosłownie zamieści sensacyjny materiał o próbie sprzedania jednego z polskich banków rosyjskim inwestorom. Oczywiście, powiązanym bezpośrednio z Putinem. Przekażę panu pełną dokumentację. Materiału wystarczy przynajmniej na pięć numerów tygodnika. Nagroda Grand Press gwarantowana!

– O który bank chodzi? – zapytał Majski, któremu zaczynał się podobać rozwój sytuacji.

– Będę miał dwa dobre materiały, dotrzymam zapowiedzi i ujawnię aferę w sektorze bankowym. Do handlu bronią wrócę za jakiś czas. Jeżeli zdążę – ostatnia myśl wyraźnie go zasmuciła. – Ten sam. – Uśmiechnął się nieznajomy.

– Skąd mam wiedzieć, że materiał jest autentyczny i odpowiednio zredagowany, że nadaje się do publikacji? – drążył Majski.

– Proszę. – Ala wyjął z teczki gruby pakiet formatu A4. – Może pan później przejrzeć, ocenić i nadać własny styl. W środku jest też pendrive z tekstem.

– A co, jeżeli się nie zgodzę? – Majski wziął pakunek i spojrzał w niebo, unikając wzroku nieznajomego.

– Wtedy zginie Tomasz Wołyński – powiedział Ala bez cienia emocji.

Majski skamieniał i przymknął oczy. Poczuł mocny ból na lewo od mostka.

– Panie redaktorze, nie psujmy tak przyjemnej rozmowy. Wierzę, że nic złego nie musi się stać. Dodatkowo za niedogodności związane ze zmianą tematu artykułu, otrzyma pan gratyfikację w wysokości dwudziestu… przepraszam, pięćdziesięciu tysięcy dolarów. W gotówce bądź na wskazane przez pana konto.

– Zgoda. Poproszę o mój telefon i dyktafony. Pójdę popracować. – Majski wyciągnął rękę.

20 Warszawa, godz. 20.30

W Qchni Artystycznej Igor zajął miejsce wewnątrz i przez okno obserwował Piotra, który samotnie pił kieliszek wina. Po pewnym czasie dosiadł się do niego wysportowany mężczyzna. Igor ze zdziwieniem obejrzał ich zabawę z telefonami.

– Służby? Polskie? Nasze? Skąd ja znam tego faceta? Trzeba się pilnować i nie zdradzić swojej obecności – pomyślał Sirotkin.

Pozwolił obserwowanym mężczyznom opuścić taras. Był pewien, że pójdą do samochodu. Sam wyszedł tylnym wejściem przez dziedziniec zamku. Nie było ich, ale skoda Majskiego nadal stała na parkingu. Już miał wsiąść do swojego audi, kiedy ich zobaczył. Szli w stronę kładki. Postanowił zaczekać na Majskiego w samochodzie i potem pojechać za nim. Nie mógł ryzykować, że zobaczy go nieznajomy. Długa i pusta kładka była idealnym miejscem do ujawnienia ewentualnych śledzących.

Majski wrócił po niecałych piętnastu minutach. W rękach niósł małą paczkę. Pilotem otworzył samochód. Mrugające światła oświetliły na moment mężczyznę w dresowej bluzie z kapturem nasuniętym głęboko na twarz. Zbliżył się szybko do Majskiego i z rozmachem uderzył go młotkiem w głowę. Dziennikarz bezgłośnie osunął się na ziemię.

– Stój! – krzyknął Igor i wyskoczył z samochodu.

Napastnik zabrał paczkę, która wypadła Majskiemu i uciekł w stronę kawiarni Rozdroże.

– Szybki jest – przemknęło Igorowi przez głowę. Zamiast gonić napastnika, uklęknął przy redaktorze, który leżał w kałuży krwi, ale jeszcze żył. Nawet patrzył przytomnie na Igora i prawie bezgłośnie ruszał ustami. Igor pochylił się nad nim i usłyszał:

– Wołyński to mój… ratuj… – nie dokończył. Piotr Majski skonał.

Parking nadal był pusty. Główne wejście do restauracji znajdowało się z drugiej strony zamku i pewnie nikt nie usłyszał okrzyku Igora. Jeżeli usłyszał, to chyba nikt nie miał zamiaru sprawdzać, co się wydarzyło. Sirotkin szybko przeszukał kieszenie martwego dziennikarza. Wziął portfel, telefon i dyktafony. Zajrzał do skody, w schowku znalazł jakieś luźne papiery, w bagażniku torbę z laptopem. Zabrał wszystko i odjechał swoim Q7.

– Konstantin mnie zabije – pomyślał i z wściekłością uderzył w kierownicę. Na Rozdrożu z Alei Ujazdowskich skręcił w Koszykową. Do domu miał tylko kilka minut.

*