Brat - Julita Sarnecka - ebook
BESTSELLER

Brat ebook

Julita Sarnecka

4,7

Opis

Maksim Aristov jest zaginionym przed laty bratem Mishy. Mężczyźni wychowywali się w domu dziecka, ale nie wiedzieli, że są spokrewnieni. Teraz, po latach, mają szansę być prawdziwą rodziną i to nie tylko ze względu na więzy krwi. Maksim wejdzie także w struktury mafijne. Będzie musiał zdobyć zaufanie członków rodziny Santini.  
Becky to koleżanka z pracy Klary i Eilis. W wykrochmalonej bluzce i spódnicy do kolan sprawia wrażenie szarej myszki. Dzięki temu, że zaprzyjaźniła się z dziewczynami, często przebywa w towarzystwie Maksima, jednak stara się nie wchodzić z nim w potyczki słowne.
Wydaje się, że ta dwójka nie może być bardziej różna. On – pewny siebie mężczyzna, za którym ogląda się większość kobiet. Ona – cicha i wycofana dziewczyna ukrywająca się za grzecznymi ciuszkami.
Jednak wkrótce wydarzy się coś, co ich połączy.


Opis pochodzi od Wystawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 341

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (699 ocen)
525
133
37
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ruddaa

Całkiem niezła

Ciekawa, lepsza od jedynkinale gorsza os dwójki. Chodź nie ukrywam, że pod koniec zaliczylam niezle zaskoczenie! ten zwrot alcji!!! Brawa! Czegos takiego nie przewidzialam! Chodz i tak nawet w tym tomie jakni w I II caly czas mialam wrażenie jakbym czytała o bandzie nastolatków próbujących bawic sie w mafię. Takie moje osobiste odczucie.
20
zosiatomczak48

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita powieść pełna miłości nienawiści i przebaczania.
00
Manix777

Nie oderwiesz się od lektury

szkoda, że nie ma audio ... ale pomimo to polecam serdecznie, nie idzie się oderwać... końcówka jak w poprzednich częściach zaskakuje masakrycznie. czekam na dalsze dzieła autorki <3;)
00
Sylwia-M

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra, zaskakującą, polecam.
00
Klucha78

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam serdecznie
00

Popularność




Copyright ©

Julita Sarnecka

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2022

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

All rights reserved

Redakcja:

Alicja Chybińska

Korekta:

Agnieszka Nikczyńska-Wojciechowska

Edyta Giersz

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN:   978-83-8178-922-6

PROLOG

To, co trzymało mnie przy życiu, to zemsta, która smakuje jeszcze bardziej, gdy czeka się na nią długo. Tak jak to było moim udziałem.

Świadomość, że mam przed oczami człowieka, który spieprzył mi życie, a teraz ledwo oddychał, napełniała mnie radością.

W końcu moja wędrówka miała się skończyć.

Jego spojrzenie było mętne, ledwo co mógł utrzymać głowę w górze. Co chwilę opadała mu ona tak, że podbródkiem uderzał w pierś. Był przykuty łańcuchami do sufitu. Ciało miał bezwładne, będąc całkowicie zdanym na moją łaskę. Podobało mi się to, w końcu role się odwróciły.

– To ty – powiedział, a w moim brzuchu zaczęło kiełkować uczucie podniecenia. Tak to jest, gdy co noc marzy się o tym samym. Sen, który dokładnie odzwierciedlał tę właśnie sytuację.

Zasłużył sobie na cały ból, jaki teraz odczuwał, choć na moje i tak zasługiwał, żeby cierpieć bardziej. Chcę, aby choć przez chwilę poczuł to co ja. Smutek i cierpienie rozsadzające klatkę piersiową i niepozwalające odetchnąć za każdym razem, gdy chce się wziąć głębszy wdech. Ten ból trzyma tchnienie w szponach i nie pozwala zapomnieć ci o swoim istnieniu.

ROZDZIAŁ 1

BECKY

– Czy ja cię kiedyś zobaczę w czymś innym niż to… – Klara przejechała wzrokiem po moim ciele z góry na dół i zawahała się na moment. Rzadki widok. Ta kobieta zawsze wiedziała co powiedzieć. W końcu po sekundzie dokończyła: – …to, co masz na sobie? – Na jej twarzy zobaczyłam uśmiech.

Usłyszałam głośne syknięcie i nie musiałam nawet patrzeć w tamtą stronę, aby wiedzieć, kto to był.

– Klara! Czy ty pomyślisz kiedyś, zanim coś powiesz? – Eilis jak zwykle temperowała swoją przyjaciółkę, ale miałam wrażenie, że to po tamtej spływało. Albo nie! Nie miałam wrażenia, tak właśnie było.

Nie wiedziałam, jak to się stało, ale te dwie kobiety w ostatnim czasie stały mi się bardzo bliskie. Zaprzyjaźniłyśmy się, co na początku wydawało mi się czymś nieosiągalnym, bo zawsze były tylko we dwie, nierozłączne. Jak te dwie papużki, które muszą być zawsze blisko siebie, bo inaczej czeka je rychła śmierć. Nigdy nikogo do siebie nie dopuszczały, ale pewnego dnia to się zmieniło i zaprosiły mnie na wspólne wyjście do klubu. Będąc dokładniejszą, Eilis mnie zaprosiła, a Klara musiała to zaakceptować.

Różniły się dosłownie we wszystkim. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam Klarę, na myśl przyszło mi tornado, które zmiata ze swojej drogi wszystko, co zbędne. Była pewna siebie, wprost mówiła to, co myśli, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Przypominała mi Milę Kunis, czarne włosy, zadziorne spojrzenie i ten uśmiech rozwalający każdego mężczyznę. Eilis była jej kompletnym przeciwieństwem i to z nią złapałam bliższy kontakt.

Kilka osób przeszło koło mnie, rzucając mi nienawistne spojrzenia. No tak, nikt nie mógł zrozumieć, jak do tego doszło, że tak nagle zmieniły się moje stosunki z szefową. Bo tak się złożyło, że Klara objęła to stanowisko po zwolnieniu jej poprzednika.

Każdy z nich był świadkiem, jak obie z Eilis mnie ignorowały, a potem nagle wszystko uległo metamorfozie.

– Hej! Penny, cały czas czekam na twój tekst! – krzyknęła Klara w stronę dziewczyny z burzą rudych włosów.

O Klarze można było powiedzieć wszystko, ale jednego nie można było jej odmówić – gdy kogoś pokochała, broniła go jak lwica swoje młode. Ona po prostu inaczej okazywała miłość, a ja cały czas się do tego przyzwyczajałam.

– Nie warto. – Podeszłam do mojego biurka, które teraz stało naprzeciwko stanowiska pracy Eilis i z łoskotem usiadłam w wielkim skórzanym fotelu. – I tak jak was nie będzie w pobliżu, będą mi dogryzać. Więc szkoda strzępić sobie języka.

– Becky, zdajesz sobie sprawę, że nie wiem, dlaczego przyjęłam cię do naszego kółka wzajemnej adoracji? – Klara siedziała półdupkiem na rogu biurka swojej przyjaciółki, trzymając w ręku kubek, z którego unosił się nieziemski zapach kawy. – Trzeba skopać im tyłki, a my ci w tym pomożemy.

– Albo nasi faceci to zrobią i… Maksim. – Eilis konspiracyjnie puściła mi oczko.

– Możesz mi powiedzieć, jakim cudem zeszłyśmy na temat Maksima? – Włączyłam komputer, czując dziwny ucisk w żołądku. Zawsze tak było, gdy słyszałam jego imię, nie wspominając już o tym, co się ze mną działo, gdy znajdował się w pobliżu. Nie o to chodziło, że totalnie zwariowałam na jego punkcie, bo starałam się zawsze zachowywać zimną krew. Miałam też nadzieję, że on nie był świadomy, jakie myśli krążyły mi po głowie w jego towarzystwie. I miałam pewność, że on nigdy w życiu nie zwróciłby na mnie uwagi. Obracał się w towarzystwie tak pięknych kobiet, że byłam dla niego niewidoczna. Nigdy nie wodził za mną spojrzeniem, nie przyłapałam go na tym, aby zatrzymał na mnie dłużej swoje ciemnoniebieskie oczy. Cholera! Odbiło mi. Najnormalniej w świecie odleciałam myślami tam, gdzie było bardzo niebezpiecznie.

– O! O wilku mowa. – Gdzieś z oddali usłyszałam szept Eilis. Szept, który zwiastował kłopoty.

Podążyłam za jej spojrzeniem i chcąc nie chcąc zatrzymałam się wzrokiem na mężczyźnie, o którym przed chwilą fantazjowałam.

Maksim dumnie kroczył przez korytarz redakcji „New Orleans Globe”, jakby ta była jego własnością, będąc świadomym tego, że każda obecna w tym pomieszczeniu dziewczyna wgapia się w niego szczenięcym wzrokiem. Jeszcze trochę, a z brody będzie kapać im ślina.

Ohydne. Z wyrazu jego twarzy można było odczytać, że podoba mu się taki stan rzeczy, a co lepsze, był do tego przyzwyczajony. Spijał emocje tych dziewczyn i chełpił się nimi w blasku sławy. Tak, sławy. Odkąd pojawił się w życiu Vincenta i Mishy, a tym samym Klary i Eilis, był tu stałym gościem i nie umknęło mi poszeptywanie dziewczyn po kątach. Na każde: Ale z niego ciacho! Albo: Widziałaś jego tyłek w tych spodniach? Widziałaś, jak spojrzał na mnie? Uśmiechnął się do mnie! Na pewno zaprosi mnie na randkę! przewracałam oczami. Nie pomagał również fakt, że ten mężczyzna naprawdę robił wrażenie. Mógł zawrócić w głowie niejednej kobiecie i robił to z premedytacją. Ubrany w zwykły czarny T-shirt i jeansy tego samego koloru wyglądał jak typowy zły chłopak, a każda kobieta, czy przyznawała się do tego, czy nie, najbardziej kochała właśnie łobuzów. Maksim idealnie wpasowywał się w tę kategorię, a zważając na fakt, że był posiadaczem niezliczonej ilości tatuaży, które zdobiły jego ciało, plasował się na podium. Jego dłonie pokryte były atramentem prawie w całości. Na wszystkich palcach widniały różne znaki. Z tej odległości mogłam dostrzec, że były to pierścienie, każdy inny, a rękę zdobiła czaszka z pistoletem. Tak, zdobiła, choć może w stosunku do kogoś innego użyłabym słowa: szpeciła.

Z dnia na dzień w redakcji zrobiło się trochę tłoczniej. Nagle zwiększyła się liczba ochroniarzy, ale miałam wrażenie, że tylko ja czułam się z tym niekomfortowo.

Gdzieś na przestrzeni tych miesięcy, podczas których spędzałam więcej czasu z dziewczynami, dowiedziałam się, czym tak naprawdę zajmują się ich mężczyźni i bynajmniej nie była to praca biurowa od ósmej do szesnastej. Podejrzewałam już coś na samym początku, ale dopiero jakiś czas później nabrałam pewności. Klara z Eilis potwierdziły tylko moje przypuszczenia. Obie były tego zdania, że jeżeli będziemy częściej spotykać się na gruncie prywatnym, nie można byłoby tego dłużej ukrywać.

– Co tam, dziewczyny? – Maksim zatrzymał się koło Eilis i złożył na jej policzku pocałunek. To samo zrobił z Klarą. Wpatrywałam się w ten obrazek jak głupia gęś i niestety nie zdążyłam odwrócić wzroku, gdy zatrzymał na mnie spojrzenie. Na plecach poczułam ciarki zimna i chyba dopiero w tym momencie zrozumiałam to, dlaczego wszyscy się go bali. Otaczał go przerażający mrok. Jego oczy nie wyrażały żadnych emocji, choć naprawdę starałam się ujrzeć w nich cokolwiek.

Wydawało mi się, że chciał coś powiedzieć, albo co gorsza podejść do mnie i przywitać się w taki sam sposób jak z dziewczynami, ale zamiast tego lekko skinął głową, po czym szybko stracił zainteresowanie moją osobą. Tak szybko, jakby nie chciał tracić na mnie ani jednej cennej sekundy swojego czasu.

Gnojek. Podły, zadufany w sobie narcyz.

Żałowałam, że nie miałam odwagi powiedzieć mu tego prosto w twarz. Dlatego głośno wykrzykiwałam te słowa w głowie i czerpałam z tego chorą satysfakcję.

– Co tutaj robisz, Maksim? – zapytała Klara, wyczuwając niezręczną atmosferę. Rzadko kiedy widywałam dziewczyny tak zakłopotane jak w tej chwili. Przykre, że to ja byłam tego powodem.

– Przejeżdżałem i postanowiłem wpaść do swojej ulubionej bratowej. – Spojrzał w stronę Eilis, która w tym momencie mu przerwała i śmiesznie wywracając oczami, powiedziała z przekąsem:

– Ulubionej, bo jedynej. Nie podlizuj się.

Nachylił się w jej stronę i wyszeptał:

– Zdradzę ci sekret: zawsze byłabyś moją ulubioną bratową. Niezależnie od tego, ile by ich nie było.

Gdy wymawiał te słowa, cały czas wzrok skupiony miał na mnie. W jakimś sensie to było chore, ale czułam wibracje jego głosu na skórze. Przypominało to delikatne łaskotanie. Mimowolnie oblizałam spierzchnięte usta, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, jak dwuznacznie musiało to wyglądać. Na jego twarzy wykwitł szyderczy uśmiech, zarezerwowany dla tych mdlejących na widok tego mężczyzny kobiet. Może mi się wydawało, ale dostrzegłam w jego spojrzeniu rzucone mi wyzwanie. Wyczuwał moją reakcję na niego i świetnie się przy tym bawił. To sprawiło, że w środku zaczęłam się cała trząść ze złości. Mało brakowało, a uniosłabym środkowy palec i pomachała nim tuż przed jego twarzą. Jednak zrobiłam to tylko w wyobraźni, a w rzeczywistości pesząc się, zaczęłam udawać, że zawzięcie pracuję.

Na szczęście już po chwili poczułam, jakby ktoś poluzował uchwyt na mojej szyi, przez co byłam pewna, że Maksim przestał mnie obserwować. Musiałam się upewnić, dlatego szybko uniosłam wzrok i dostrzegłam, że jego uwaga z powrotem skupiona była na Eilis. Znowu mogłam oddychać.

Komuś, kto nie orientował się w sytuacji, mogło się wydawać, że Maksim ją podrywał, ale w rzeczywistości ta dwójka darzyła się ogromną sympatią, przy okazji mając podobne poczucie humoru. Nie wiedziałam, jak to się stało, bo byli zupełnie inni, ale gdybym wierzyła w przeznaczenie i podobne bzdury, powiedziałabym, że byli bratnimi duszami, które odnalazły się w drugim wcieleniu. Była jeszcze jedna istotna rzecz: Eilis była kobietą Mishy, jego brata, a to oznaczało, że dla Maksima była nieosiągalna.

– Becky! Słyszysz mnie? – Głos Klary przywołał mnie do rzeczywistości. – Odleciałaś.

– Co? Ja? – zapytałam, modląc się, aby moje policzki nie wyglądały znowu jak dwa buraki. Chociaż pewnie i tak było już za późno, bo znowu uwaga wszystkich skupiona była na mnie.

– To powtórz, co mówiłam. – Klara nie chciała dać za wygraną.

Wzrokiem próbowałam jej przekazać, aby odpuściła, ale ona ani myślała tego robić.

– Próbuję pracować, okej? – W myślach pogratulowałam sobie refleksu. – W odróżnieniu od was – dodałam po chwili i spojrzałam na nią, łudząc się, że tym razem zrozumie.

– Próbujesz pracować przy zgaszonym ekranie? – Nie spodziewałam się tego, że Maksim się odezwie, dlatego spojrzałam na niego, nie mogąc ukryć zaskoczenia. Może to było też wynikiem tego, że rzadko odzywał się bezpośrednio do mnie. Licząc na palcach, to był drugi raz. Pierwszy był wtedy, kiedy na weselu Klary i Vincenta był zmuszony poprosić mnie do tańca. Tak, dokładnie, zmuszony. Klarze coś odbiło i dorwała się do mikrofonu, a potem zarządziła, że każdy z mężczyzn porywa na parkiet, stojącą koło niego kobietę. Pech chciał, że akurat przechodziłam do baru koło Maksima i zatrzymałam się na chwilę, aby wysłuchać, co panna młoda ma do powiedzenia. Kiedy zorientowałam się, o co jej chodziło i koło kogo stałam, przed oczami zrobiło mi się ciemno. Maksim zareagował natychmiast i gdy wypowiedział słowa: Zatańczysz ze mną? – na ucieczkę było już za późno.Dopiero teraz po czasie, analizując całą sytuację, byłam pewna, że obie z Eilis to zaplanowały. W głowach ubzdurały sobie, że leciałam na Maksima.

Nie odpowiedziałam mu na zadane pytanie, bo i tak wiedziałam, że było z tych retorycznych. Czyli: nie odpowiadaj, bo i tak znam odpowiedź.

– Maksim w przyszły weekend wyprawia urodziny. Masz ochotę wybrać się z nami? – Eilis postanowiła podać mi pomocną dłoń.

– Myślę, że Maksim nie życzyłby sobie…

Nie dane było mi dokończyć, bo sam zainteresowany wszedł mi w słowo:

– Sobota. Godzina dwudziesta. Dam jeszcze znać gdzie. – Puścił oczko w moją stronę. Przynajmniej tak mi się wydawało. Wiedziałam, że zachowywałam się teraz jak te napalone kobiety, którym na jego widok spadały majtki, ale dałabym sobie rękę uciąć, że naprawdę to zrobił. Puścił mi oczko, jakby to była najbardziej normalna rzecz pod słońcem. Po chwili, podczas której znowu delektował się moim zmieszaniem, dodał: – I mam nadzieję, że pojawicie się wszystkie trzy.

Nie byłam głupia. To zdanie wypowiedział tylko do mnie. Poczułam dziwne ukłucie żalu, dlaczego nie zapytał wprost. Dlaczego tak bardzo go brzydziłam?

Po tych słowach zasalutował, wyciągnął kubek z kawą z rąk Klary, upił z niego łyka i odszedł, odprowadzany rozanielonym wzrokiem jego wiernych fanek.

Gdy tylko zniknął nam z oczu i byłam pewna, że nie będzie w stanie nic już usłyszeć, wypaliłam:

– Czy wy oszalałyście? – Klara i Eilis spojrzały na siebie, a potem na mnie. Wydawać by się mogło, że naskoczyłam na nie niesprawiedliwie, jednak poznałam je już na tyle, aby wiedzieć, że to tylko złudne wrażenie. – Coś wam się ubzdurało i tyle. Powtórzę to po raz ostatni. Słuchajcie mnie, bo naprawdę nie będę powtarzać. Nie. Lecę. Na. Maksima. – Widziałam, jak obie ledwo powstrzymywały się, aby nie wybuchnąć śmiechem. Westchnęłam. – Dziewczyny, naprawdę. Nie czuję się komfortowo w takich sytuacjach. Zrozumcie mnie.

– Ale co mamy zrozumieć? Że ubierasz się jak zakonnica i chowasz swoje zajebiste ciało pod tymi białymi, wykrochmalonymi koszulkami. A twoich boskich nóg przez te babcine spódnice prawie nie widać. Rozpuść kiedyś te bajeczne blond włosy, podmaluj oczy, maźnij usta błyszczykiem. – Klara jak zwykle waliła prosto z mostu. – Jesteś piękną kobietą, a nie wiadomo czemu, chcesz to ukryć.

– Dobrze mi z tym.

Jeszcze przez moment Klara nie spuszczała ze mnie wzroku, aż po chwili powiedziała:

– Obiecaj, że nie wymyślisz czegoś na ostatnią chwilę i pójdziesz z nami na imprezę Maksima.

Czułam na sobie wyczekujące spojrzenie Eilis.

– Dobrze, obiecuję.

– Połóż trzy palce na sercu.

Zapomniałam, jak Klara potrafiła być uparta.

– Że co?

– To, co słyszałaś. Połóż trzy palce na sercu – powtórzyła jeszcze poważniej.

– Eilis, czy ty to słyszysz?

– Lepiej to zrób, bo nie wiesz, do czego zdolna jest Klara, gdy czegoś bardzo chce.

Wiedziałam, że mogłam liczyć na wsparcie przyjaciółki.

– Dobra, dobra. – Rozglądając się dookoła, by upewnić się, że nikt nas nie obserwuje, przyłożyłam trzy palce do mocno bijącego serca.

Na twarzy Klary wykwitł uśmiech zadowolenia.

– No! Teraz ci wierzę. Bierzmy się w końcu do roboty, aby ten dzień minął szybko.

Roześmiana skierowała się w stronę swojego biura, po czym zniknęła w nim, nie zamykając za sobą drzwi. Zawsze tak robiła. Na początku przejęła gabinet po dawnym naczelnym znajdujący się na końcu korytarza. Z biegiem czasu przeniosła się do pokoju położonego najbliżej nas, a że ten przy okazji zamiast ścian posiadał szyby, dzięki temu czuła się tak, jakby cały czas była z nami.

– Wiesz, że dla niej to ważne – usłyszałam głos Eilis.

– Ale, że co? Te trzy palce?

– Tak. Te trzy palce. Klara ma swoje zasady, a jedną z nich jest dotrzymywanie słowa.

Pokiwałam głową.

– Rozumiem. Nie musisz się martwić.

Eilis uśmiechnęła się delikatnie. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że są z Klarą do siebie podobne. Ale różniły się dosłownie we wszystkim.

– Tylko tego nie spieprz. Kocham ją, a i ty jesteś mi bardzo bliska. Nie chciałabym, aby coś się między wami popsuło.

– Nie spieprzę. Obiecuję.

ROZDZIAŁ 2

MAKSIM

Zatrzymałem samochód pod willą Santini. Ostatnimi czasy bywałem tu często, przede wszystkim ze względu na Mishę. Jeszcze nie wiedziałem, jak się z tym czułem, że nazywałem go swoim bratem. Od kiedy pamiętam walczyliśmy ze sobą. Wychowaliśmy się razem w domu dziecka, nie będąc świadomymi tego, że łączy nas braterstwo krwi. Nasz diabelskiej pamięci ojciec zrobił nas obu w chuja, a my odwdzięczyliśmy się mu z nawiązką. Poderżnęliśmy mu gardło i mogłem z całą pewnością stwierdzić, że to było najbardziej kurewsko niesamowite uczucie w moim życiu. Żałowałem tylko, że w tamtym momencie nie mogłem patrzeć mu prosto w oczy. Nie widziałem strachu na jego mordzie, a tego chciałem najbardziej. Chciałem, żeby choć przez krótką chwilę, poczuł się tak jak my, kiedy byliśmy dziećmi.

Dzień, w którym rodzice przywieźli mnie do przytułku, zapamiętam do końca życia.

Krople deszczu rytmicznie uderzały o szyby samochodu, a padało tak mocno, że nie mogłem zobaczyć, gdzie się znajdowaliśmy. Próbowałem zignorować narastające we mnie uczucie strachu, ale byłem dzieckiem i nikt jeszcze nie nauczył mnie, jak radzić sobie z takimi emocjami. Prosiłem ojca, aby zdradził, dokąd jedziemy, ale milczał jak zaklęty. Kiedy zatrzymał w końcu samochód i kazał mi wysiadać, byłem podekscytowany i zarazem przerażony. Zrobiłem, jak kazał, bo wiedziałem, że lepiej było go nie denerwować. Wysiadłem wprost na wielką ulewę i w jednym momencie ubrania przykleiły mi się do ciała.

– Schowaj się pod dachem! – Za plecami usłyszałem krzyk ojca i dopiero wtedy ujrzałem przed sobą budynek z czerwonej cegły. Nie wiadomo czemu, to miejsce przyprawiało mnie o ciarki. – Maksim! Powiedziałem schowaj się pod tym pieprzonym dachem!

Ruszyłem przed siebie, wiedząc, że gdy ojciec powtórzy to jeszcze raz, nie będzie dobrze.

Wbiegając po schodach, w myślach liczyłem stopnie. Było ich jedenaście. Dziwna liczba. Dlaczego nie dziesięć? Gdy tylko znalazłem się na samej górze, drzwi do budynku otworzyły się i ujrzałem w nich postać. Nie mogłem jeszcze stwierdzić, czy była to kobieta, czy mężczyzna, bo oczy miałem całe przesłonięte deszczem.

– Wejdź do środka, chłopcze. Tylko nie ruszaj się, bo zapaskudzisz cały hol. – Skrzeczący kobiecy głos dotarł do moich uszu. I już wiedziałem, że znienawidzę ją z całych sił. Niezależnie od tego, co wydarzyłoby się później. – Witam, panie Aristov. Mam nadzieję, że podróż nie była zbyt męcząca. – Kobieta zatrzymała wzrok na czymś za moimi plecami, a na jej twarzy zamajaczył wyuczony, sztuczny uśmiech.

– Nie było tak źle, nie licząc tej okropnej pogody. O mały włos nie moglibyśmy wylecieć z Moskwy. – Głos ojca pozbawiony był wszelkich emocji.

Stałem cały czas z boku, trzęsąc się z zimna. Mój ojciec oczywiście był suchy, bo miał ze sobą parasol. Objąłem rękami ramiona i zacząłem je pocierać, próbując choć odrobinę się rozgrzać.

Kiedy dorośli rozmawiali, ja zacząłem rozglądać się na boki, starając się domyślić, co to mogłoby być za miejsce. Na środku holu stał filar i w tym momencie mój wzrok zatrzymał się na tym punkcie. Byłem pewny, że ktoś tam był, ale nie chciał zostać zauważonym. Zmarszczyłem brwi i wychyliłem się mocniej w tamtą stronę. Ten ktoś energicznie pokiwał głową i schował się z powrotem w mroku. Nie mogłem dostrzec jego twarzy, bo zasłonięta była przez czapeczkę z daszkiem.

– Maksim! Słyszałeś, co powiedziała dyrektorka Davis? – Złowieszczy ton ojca wskazywał na to, że musiało być to coś ważnego.

– N-nie. – Byłem przygotowany na uderzenie, które poczułem z tyłu głowy. Prawdę mówiąc, już jakiś czas temu przestało to robić na mnie wrażenie.

– Maksimie, w tym miejscu takie zachowanie nie będzie tolerowane i chciałabym, żeby od początku było to jasne – zwróciła mi uwagę kobieta, na co pokiwałem głową, bojąc się spojrzeć w stronę filaru, skąd cały czas czułem na sobie czyjś wzrok. Nie wiedziałem dlaczego, ale nie chciałem się zdradzić, że ktoś tam był. Domyślałem się, że dyrektorka Davis nie byłaby tym faktem zachwycona. – W takim razie, ściągnij tu buty i skarpetki, żebyś nie nanosił błota do pomieszczeń i udaj się schodami na pierwsze piętro. Tam po prawej stronie znajduje się twój pokój. Znajdziesz, bo tylko tamte drzwi będą otwarte.

Mój ojciec nawet nie zareagował na polecenie tej kobiety, a powinien. Byłem jego synem, każdy rodzic dba o swoje dziecko. Posłusznie ściągnąłem najpierw buty, a następnie skarpetki i gołymi stopami stanąłem na podłodze wyłożonej kaflami, czując przy tym przeraźliwe zimno.

– No już, pospiesz się, nie mam całego dnia. Muszę wracać do Moskwy. – Ojciec spojrzał na złoty zegarek, który był pewnie wart więcej niż całe to miejsce, dając mi tym do zrozumienia, że nie ma ochoty na ckliwe pożegnania. Dlatego nie oglądając się za siebie, ruszyłem w stronę schodów. Gdy doszedłem do filaru, przelotnie spojrzałem tam, gdzie spodziewałem się zobaczyć kogoś, kto się za nim krył. I nie myliłem się. Chłopak był w podobnym wieku do mnie, ubrany w czarną bluzę z kapturem i dresowe spodnie tego samego koloru. Tylko tyle zdążyłem zauważyć, bo bałem się, że swoim zachowaniem zdradzę jego obecność, dlatego nie zatrzymując się, zacząłem iść dalej przed siebie, zastanawiając się, o jakim pokoju mówiła dyrektorka. Zupełnie nie zdawałem sobie sprawy, że właśnie od tej chwili to będzie mój nowy dom.

– Maksim! – Usłyszałem głośne uderzenie w dach samochodu. – Kurwa! Co się z tobą dzieje? Wszyscy czekają już tylko na ciebie. Stary, to nie jest dobry czas na medytację.

Misha szczerzył zęby w uśmiechu, ale w jego oczach dojrzałem niepokój.

– Spierdalaj. – Otworzyłem drzwi, prawie go nimi uderzając, i stanąłem naprzeciwko niego. Byliśmy podobnego wzrostu, mieliśmy podobny kolor włosów, posturę, ale gdyby ktoś nie znał naszej historii, nigdy nie zgadłby, że byliśmy braćmi. – Nie medytowałem. Rozmyślałem o Eilis i przeszkodziłeś mi w momencie, gdy akurat robiło się zajebiście gorąco.

W ostatniej chwili zrobiłem szybki unik, śmiejąc się pod nosem, bo wiedziałem, że takie teksty zawsze doprowadzały go do szału. Oczywiście to wszystko było żartem, zwykłe braterskie przekomarzanie. To, że jego pięść nie trafiła prosto w moją twarz, też było żartem, bo Misha nigdy nie pudłował i jeżeli chciał trafić, to zawsze trafiał. Zresztą tak jak ja. Od czasu domu dziecka nie walczyliśmy ze sobą tak naprawdę i do końca nie byłem pewny, kto by tę walkę wygrał.

Wiedział, że nigdy w życiu nie tknąłbym Eilis w sposób, który byłby nieodpowiedni. Ufał mi, choć znaliśmy się zaledwie parę miesięcy.

Nagle spoważniał.

– Dobra, dosyć tych szczeniackich wygłupów. Nie żartowałem z tym, że wszyscy na ciebie czekają. Muszę cię uprzedzić, że nie jest za ciekawie.

Skinąłem głową, wyciągając z kieszeni kurtki paczkę papierosów. Odpaliłem jednego i zaciągnąłem się mocno, czując, jak razem z trującym dymem do płuc wpada mi poranne mroźne powietrze.

– Kto jest? – zapytałem.

– Wszyscy, którzy mają być. – Misha nigdy nie był zbyt wylewny, ale jego odpowiedź w zupełności mi wystarczyła.

Wziąłem jeszcze parę krótkich machów, po czym rzuciłem na ziemię niedopałek i zdeptałem go butem.

Misha pokręcił głową i ruszył w stronę wejścia.

– Uwierz mi, Vincent zajebie cię kiedyś za te pety.

Poszedłem za nim, automatycznie sprawdzając, czy moja spluwa była tam, gdzie powinna być. Robiłem to machinalnie, choć miałem pewność, że w tym miejscu nic mi nie groziło.

– A skąd on wie, że to moje niedopałki?

Mój brat odpowiedział, nie patrząc nawet w moją stronę:

– Bo ja mu powiedziałem.

Gdy weszliśmy do środka, od razu wyczułem grobową atmosferę. Zawsze unikałem takich spotkań, ale teraz było inaczej. Obecnie czułem się na swoim miejscu, choć najchętniej odwróciłbym się na pięcie i poszedł pieprzyć się z jakąś chętną panienką, a zważając na to, że znałem parę takich, nie miałbym kłopotu z wyborem. Później się odstresuję. Teraz musiałem zobaczyć, dlaczego przez ostatnie dni każdy wyglądał, jakby miał gacie pełne gówna.

Przy ciągnącym się w nieskończoność stole siedzieli wszyscy, których się spodziewałem. Jednak jedna osoba przykuła mój wzrok. Nie znałem mężczyzny i nigdy nie widziałem go na oczy. Nie podobało mi się to.

– Maksimie, dziękuję, że w końcu zaszczyciłeś nas twoją obecnością. – Na szczycie stołu siedział Vincent. Szanowałem go, bo gdyby tak nie było, to pewnie nie uratowałbym mu niedawno dupy. – Potrzebujesz może jeszcze ze dwie godzinki? – W jego tonie nie umknął mi sarkazm.

– Zbyteczne. Możemy zaczynać.

Moja matka spojrzała na mnie wzrokiem wyrażającym dezaprobatę. Uśmiechnąłem się do niej, na co pokręciła głową. Byłem z niej kurewsko dumny. Wiedziałem, że to właśnie ona będzie najodpowiedniejszą osobą, aby zastąpić ojca. Biły od niej siła oraz pewność siebie i tak się złożyło, że była pierwszą kobietą, która została głową rodziny mafijnej.

– A więc dobrze, jeżeli już wszyscy jesteśmy obecni, możemy zaczynać.

Vincent rozpoczął swoją przemowę, a ja miałem czas, aby rozejrzeć się po zebranych.

Kojarzyłem wszystkich: szefowie wszystkich oddziałów rodziny Santini. Kiedyś mój ojciec był ich wrogiem, a tym samym ja, dlatego teraz łypali na mnie morderczym wzrokiem. Miałem ochotę roześmiać się im prosto w twarz.

Następnie, po lewej stronie Vincenta siedziała moja matka jako przedstawicielka, a jednocześnie głowa rodziny Aristov. To, że wyznaczone zostało jej to, a nie inne miejsce, było sporym wyróżnieniem i każdy z zebranych dostał tym samym mocny przekaz. Od tej pory rodziny Santini i Aristov stanowiły jedność. Oczywiście żadna nie podlegała tej drugiej, ale zawarty został pokój, przypieczętowany krwią. Za jego złamanie groziła śmierć. Taki tam zupełnie zwyczajny kodeks honorowy mafii. Naprzeciwko niej, po prawicy capo di tutti capi, zasiadał Misha. Tu nie było niespodzianek, był jego prawą ręką. W końcu mój wzrok zatrzymał się na nieznajomym, który zwrócił moją uwagę już na początku. Jego twarz była pozbawiona emocji, jakby nie chciał zdradzić się niczym, co krążyło w jego głowie.

– Tak jak już zapewne wszyscy wiedzą, ostatni czas nie był dla nas łaskawy. – Myślami wróciłem do przemowy Vincenta. – Pięć ważnych dostaw nie doszło do skutku. Kilka naszych klubów zostało zaatakowanych i wygląda to na celowe działanie. Mam wrażenie, że to nie przypadek, zwłaszcza po ostatniej akcji z Meksykanami, jednak każdy z was jest świadomy tego, że dopóki nie udowodnimy im winy, mamy związane ręce.

Kiedy Vincent wspomniał o Meksykanach, oczy wszystkich zwróciły się w stronę Mishy. Nie było tajemnicą, że to on doprowadził do tej sytuacji, wystawiając Javiera Gomeza mojemu ojcu. Działał jednak w porozumieniu z capo i tylko dlatego jeszcze nie stracił życia. Javier Gomez był dla Felipe Alvy, przywódcy kartelu z Meksyku, jak syn. Nieoficjalnie mówiło się, że to właśnie Javier przejmie interes, gdy staruszek wyzionie ducha. Niestety, stało się jak się stało, a teraz prawdopodobnie ponosimy tego konsekwencje.

– Jesteś pewny, że to Meksykanie? – zapytał Chińczyk, i o ile pamięć mnie nie myliła, miał na imię Zing.

– Tak, jak mówiłem, nie mam pewności. Gdybym ją miał, nie traciłbym czasu na takie spotkania, tylko już dawno bylibyśmy po drugiej stronie granicy.

– Rozumiem, ale spójrz na to z ich strony. Zginął Javier, to jakby ktoś strzelił Mishy w środek czoła. – Im dłużej Zing mówił, tym oczy Vincenta stawały się coraz większe. Chińczyk musiał zauważyć to co ja, bo od razu spuścił z tonu. – Nie chciałbym, abyś zrozumiał mnie źle.

– Myślę, że zrozumiałem cię bardzo dobrze. Mam zabić Mishę, w zadośćuczynieniu za stratę dla Felipe. Jeżeli się mylę, popraw mnie.

Zing był niezłym skurwielem. Twardą ręką zarządzał interesem w Chinach, ale miałem przeczucie, że z tym facetem kiedyś będą problemy. Chciał iść swoją drogą, ustalać własne zasady i kodeks. Prawdę mówiąc, nie ufałem mu ani trochę.

Spojrzałem na Mishę, ale wydawało się, że ta rozmowa w ogóle go nie ruszała. Był pewny swojej pozycji, a to, co się stało, nie było tylko jego winą.

Zing zrobił niespokojny ruch ramionami i nie powiedział już nic, a to był znak, że Vincent miał rację; chodziło mu dokładnie o to, żeby w zamian za przywrócenie pokoju, poświęcić Mishę.

– Ktoś jeszcze ma równie zajebiste pomysły? – Vincent zwrócił się do wszystkich zebranych, ale nikt nie miał odwagi spojrzeć mu w oczy. – A więc może w końcu przejdę do rzeczy, przez którą tak naprawdę zwołałem to zebranie. – Zrobił pauzę, aby nadać wypowiedzianym za moment słowom złowieszczy wydźwięk, a gdy był przekonany, że uwaga wszystkich skupiona jest właśnie na nim, powiedział: – Jestem pewny, że mamy wśród swoich zdrajcę. Ktoś przekazuje informacje Meksykanom, którzy są bardzo dobrze poinformowani o naszych dostawach. Niemożliwe jest, aby był to przypadek.

Po sali rozeszły się szepty. Mogłoby się wydawać, że wszyscy przy tym stole byli zaskoczeni tą informacją, ale tak naprawdę, każdy dawno dopuszczał to do świadomości. Prędzej czy później zawsze ktoś pęka.

– Kto to jest? – zapytałem, uciszając tym wszystkie rozmowy. Nie musiałem wskazywać palcem, o kogo mi chodziło.

Mój głos rozbrzmiał echem w pomieszczeniu i nastąpiła chwila niezręcznego milczenia, po której odezwał się Misha:

– To Ezra. Jego organizacja działa w Hiszpanii, która do niedawna była z nami w konflikcie. Ezra przejął funkcję szefa po śmierci swojego ojca i pod jego rządami staramy się doprowadzić nasze stosunki na właściwe tory. – Mój brat spojrzał w jego stronę. – Co oczywiście bardzo nas cieszy.

– Nie podoba mi się to.

– Maksim! – Matka próbowała przywołać mnie do porządku. – Wiesz, że takie oskarżenia są niedopuszczalne.

– Mówię tylko, że nie podoba mi się to. Nikogo o nic nie oskarżam. To nie jest dobry czas na zawieranie rozejmów. Jesteśmy w takiej sytuacji, że niewskazane jest wprowadzanie do środka kogoś nowego.

Nieznajomy poruszył się niespokojnie na krześle i odezwał się:

– Jeżeli masz na myśli, że to ja działam na waszą niekorzyść, to muszę cię rozczarować i albo mi zaufasz, albo będziemy schodzić sobie z drogi. Na przyszłość zastanów się nad tym, co mówisz, bo może się to źle skończyć. Tylko z szacunku do rodziny Santini nie rozjebie ci teraz mordy.

– Dosyć! – ryknął Vincent. – Maksimie – zwrócił się bezpośrednio do mnie. – Myślisz, że pozwoliłbym sobie na taką nieostrożność? To, że Ezra tutaj jest, jest moją decyzją, a ty ją właśnie podważasz.

Miał rację. Ośmieszyłem go przy wszystkich zebranych tu ludziach, a oni tylko na to czekają. Każdy z nich wypatrywał momentu, kiedy Vincent pokaże, że nie nadaje się na to stanowisko. Słyszałem plotki, jakie niosły się echem wśród wszystkich oddziałów. Nie było tajemnicą, że Vincent, jako dziecko ukrywany był przez ojca przed całym światem i to było powodem, iż niektórzy sądzili, że nie był wystarczająco przygotowany do tej roli.

– Przepraszam. Nie powinienem. Powiedz tylko, jaki mamy plan. Jestem do dyspozycji.

Dałbym sobie rękę uciąć, że gdy skończyłem wymawiać te słowa, usłyszałem, jak moja matka wypuszcza z płuc wstrzymywane do tej pory powietrze.

Odpuściłem. Przynajmniej na razie.

ROZDZIAŁ 3

BECKY

– Przez ciebie przegrałam zakład – powiedziała Klara, gdy tylko wysiadłyśmy z samochodu. Przyjechałyśmy pod klub, który należał do rodziny Santini, jak zresztą pewnie większość tego typu w tym mieście.

Klara poszła przodem, zarzucając na plecy swoje długie, ciemne włosy.

– Słucham? – Wbiłam wzrok w jej kształtny tyłek, marszcząc brwi.

Odwróciła się na pięcie, przez co prawie na nią wpadłam.

– Założyłam się z Eilis, że spanikujesz i nie przyjdziesz.

– Nie martw się, ja byłam pewna, że nie zawiedziesz. W odróżnieniu od Klary potrafię zaufać ludziom. – Eilis objęła mnie i uśmiechnęła się słodko do swojej przyjaciółki. – Nie musisz się spieszyć ze spłatą długu – dodała i pociągnęła mnie w stronę wejścia.

Była sobota wieczór, przed klubem stał tłum osób pragnących dostać się do środka, jednak wydawało się, że Klara i Eilis w ogóle nie zwracały na to uwagi, tylko ominęły ludzi rzucających nam nienawistne spojrzenia i skierowały się w stronę ochroniarzy, którzy, gdy tylko zobaczyli, z kim mają do czynienia, rozsunęli się na boki.

– Jeden z nielicznych momentów, w których cieszę się, że jestem żoną capo! – Klara próbowała przekrzyczeć muzykę. Akurat leciało Harleys In Hawaii Katy Perry.

– Nie zapominaj, że to, co należy do Vincenta, należy do ciebie. – Eilis złapała nas obie za ręce i zaczęła przedzierać się przez gęsty tłum ocierających się o siebie ciał.

Obie wyglądały wspaniale, czego nie można było powiedzieć o mnie. W swojej szafie nie mogłam znaleźć nic, co byłoby chociaż w najmniejszym stopniu odpowiednie na dzisiejszy wieczór. Nie chciałam tego przyznać sama przed sobą, ale po raz pierwszy od bardzo dawna zależało mi na tym, aby wyglądać dobrze. Z czeluści moich szarych spódnic i białych koszul, jakimś cudem udało mi się wydobyć jasnoniebieskie jeansy, a do tego złotą koszulkę na cieniutkich ramiączkach. Połączenie może nie na czasie, ale nic lepszego bym nie wymyśliła. Czarne sandałki na obcasie dopełniały całości. Jednak w kwestii włosów pozostałam tradycjonalistką i upięłam je w niski kok, spryskując toną lakieru, aby przypadkiem żaden kosmyk nie wydostał się na wolność.

Przy naszej loży siedziało parę osób, których w życiu nie widziałam na oczy, i w jednej chwili zaczęłam mocno żałować, że dałam się namówić na to wyjście. Koło każdego z ociekających testosteronem facetów siedziała wyglądająca jak milion dolców kobieta.

Boże! Przecież ja tu nie pasowałam!

– Gdzie są Vincent i Misha? – zapytałam dziewczyn.

– Wracają z jakiegoś spotkania, ale zaraz powinni być na miejscu – odpowiedziała Eilis, patrząc na mnie z troską. – Wszystko dobrze?

– W sumie nie jestem pewna. Wiesz, że nie lubię takich imprez, a ci ludzie przyprawiają mnie o ciarki. A w ogóle zobacz, jak ja wyglądam. – Omiotłam wzrokiem swój strój.

– Wyglądasz jak zwykle wspaniale. – Podążyła za moim spojrzeniem, a kiedy zorientowała się, na czym skupiona była moja uwaga, mogłabym przysiąc, że powstrzymała się, aby nie westchnąć. Byłoby to o tyle dziwne, bo nigdy tego nie robiła. – Nie porównuj się do tych kobiet. W większości są to utrzymanki albo dziwki, które za zadanie mają wypiąć tyłek, kiedy facet sobie tego zażyczy. Uwierz mi, one chciałyby być na twoim miejscu.

W tym, co mówiła, było pewnie sporo racji, ale i tak czułam się gorsza.

W tym momencie zaczął dzwonić telefon, który Eilis trzymała w ręku. Spojrzała na ekran i powiedziała:

– To Misha, chce dowiedzieć się pewnie, czy wszystko w porządku.

Skinęłam głową i zaczęłam rozglądać się na boki, szukając Klary. Dostrzegłam ją, rozmawiała z jakąś elegancką kobietą i od razu można było zauważyć, że darzyły się ogromną sympatią. Gdzieś tam obok żony capo zawsze kręcili się ochroniarze, choć ona zdawała się nie zwracać na to uwagi. Teraz też tak było. Byli dyskretni, starając się nie zdradzać swojej obecności. Tak samo było z Eilis. Z tego, co zdążyłam się dowiedzieć, obie zostały niedawno porwane i od tamtej pory zarówno Vincent, jak i Misha oszaleli na punkcie zapewnienia bezpieczeństwa swoim kobietom.

– Czy mogę postawić ci drinka? – Za plecami usłyszałam ochrypły głos, od którego od razu poczułam ciarki na całym ciele.

Odwróciłam się i zobaczyłam mężczyznę, przypominającego tych siedzących w loży. Testosteron wylewał się z porów jego skóry litrami, a z oczu biła taka pewność siebie, że aż traciłam grunt pod nogami.

– Nie, dziękuję – odpowiedziałam, modląc się, aby któraś z dziewczyn zauważyła, że potrzebuję pomocy.

– A ja myślę, że masz ochotę, ale udajesz taką niedostępną. – Uśmiechnął się szyderczo.

– Słucham? – Byłam tak zaskoczona jego słowami, że to jedyne, co przychodziło mi teraz do głowy.

Zrobił krok w moją stronę i gdybym się nie cofnęła, poczułabym jego ciało na swoim.

– Dobrze znam takie jak ty. Szare myszki, ukrywające się pod skromnymi ciuszkami, włosy uczesane w grzecznego koka, a w łóżku kocice. – Przybliżył usta do mojego ucha i wyszeptał: – Dziś w nocy będziesz zaciskać się na moim fiucie i będziesz krzyczeć z rozkoszy, suczko.

– Wypierdalaj stąd, Carlo. – Słysząc ten głos, rozluźniłam już zaciśniętą w pięść dłoń. Nie odwróciłam się, ale wiedziałam, kto stał za moimi plecami. Mężczyzna, który przed chwilą, proponował mi na kolację swojego fiuta, teraz wpatrywał się z nienawiścią w oczach w osobę, która ośmieliła się nam przeszkodzić.

– Nie wtrącaj się, Maksim. To, że jesteś bratem Mishy, nie zmienia faktu, że masz tu gówno do powiedzenia. Nie wychylaj się za bardzo. Dobrze ci radzę.