Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
53 osoby interesują się tą książką
Fiona powinna szykować się na wakacje, ale zamiast wypełniać walizki ubraniami i planować podróż do tropików, zostaje zmuszona upchnąć najważniejsze rzeczy do plecaka i… wyruszyć w nieznane.
Rozpieszczona córka milionera to istne utrapienie Romea. Dziewczyna doprowadza ochroniarza do szału, ale kiedy mężczyzna dostaje polecenie, aby zapewnić jej bezpieczeństwo, przysięga zrobić wszystko, żeby nie stała jej się krzywda.
Oboje żywią do siebie negatywne uczucia, niemal codziennie dochodzi pomiędzy nimi do zgrzytów, ale jednocześnie muszą zacząć ze sobą współpracować, aby przeżyć.
Żadne z nich się nie spodziewa, że wspólnie spędzone tygodnie wywołają w nich zakazane pragnienia, którym nie będą potrafili się oprzeć.
Treść wyłącznie dla dorosłych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 356
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Sandra Biel
Lena M. Bielska
BODYGUARD
Redakcja i korekta: Paulina Kostrzyńska
Konwersja do ebooka: Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl
Okładka: Justyna Knapik – Justyna.es.grafik
Copyright © Lena M. Bielska, Sandra Biel
Copyright © Wydawnictwo Kreatywne
Wszelkie prawa zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody wydawcy jest zabronione.
Wydanie pierwsze
Bytom 2025
ISBN 978-83-68236-27-9
Czasem mamy takie dni, że chcemy przeczytać nieskomplikowany romans, który umili nam wieczór i prawdopodobnie nie zostanie w naszej pamięci na długo. Historia Fiony i Romea jest w naszej ocenie właśnie taką powieścią – idealną w przerwie między trudniejszymi czy bardziej wymagającymi pozycjami.
Mamy nadzieję, że miło spędzicie czas z naszymi bohaterami.
PS Dłuższe wypowiedzi po hiszpańsku zostały oznaczone kursywą.
Lena & Sandra
„Kiedy życie daje ci cytryny, zrób z nich lemoniadę” – to najgłupsze powiedzenie, jakie kiedykolwiek usłyszałam. Szukanie dobrych stron w każdym negatywnym wydarzeniu jest niczym innym, jak oszukiwaniem samego siebie i próbą zakłamania rzeczywistości. Iluzją Mirażem, który w końcu całkowicie się rozmyje, sprawiając, że wszelkie problemy, które zostały wcześniej ukryte, zwalą się na moją głowę z prędkością światła.
Więc nie.
Kiedy życie daje mi cytryny, nie robię z nich lemoniady, tylko zjadam te przeklęte i cholernie kwaśne owoce.
A przynajmniej starałam się tak do tej pory robić. Tej jednej cytryny nie potrafię jednak przełknąć.
– Słuchasz mnie? – Ojciec pstryka mi palcami przed nosem.
– Słucham, jak zawsze, tato. Po prostu muszę przetworzyć wszystkie informacje.
– Tu nie ma nic do przetwarzania. – Jego głos jest chłodny; jak zwykle, gdy wydaje komuś dyspozycje i nie planuje słuchać protestów. – Już wydałem polecenie, żeby cię spakowano. Wyjeżdżacie w nocy.
– Wyjeżdżamy? – sapię ze zdziwieniem. – Myślałam, że sama mam za karę siedzieć odcięta od świata w jakiejś głuszy.
Przenosi wzrok na telefon.
Natychmiast przygryzam wnętrze policzka, żeby nie burknąć czegoś, czego będę później żałować. Nienawidzę, gdy mnie olewa, a robi to nieustannie.
– Oczywiście, że nie jedziesz sama. – Mija dobrych kilkadziesiąt sekund, aż postanawia zablokować komórkę i ponownie na mnie spogląda. W jego ciemnozielonych oczach pojawia się coś na wzór irytacji. – Pojedzie z tobą Delgado.
Moje serce gwałtownie przyspiesza. Z trudem wstrzymuję się od szerokiego uśmiechu na myśl o kilku tygodniach w towarzystwie akurat tego ochroniarza. Przez krótką, naprawdę krótką chwilę ta cholera cytryna, którą wcisnął mi do ręki ojciec, nie wydaje się już kwaśna. Co więcej – smakuje jak najlepszy pod słońcem słodycz.
– Romeo będzie na ciebie czekać o jedenastej przy wyjściu.
Serce opada mi gdzieś na dno żołądka na dźwięk imienia starszego z braci Delgado. Robi mi się chło… przeraźliwie zimno. Jestem pewna, że gdybym teraz spojrzała w lustro, dostrzegłabym rozszerzone źrenice niemal w całości przykrywające jasnoniebieskie tęczówki.
– Tatku – szepczę, patrząc na niego z miną niewiniątka. Kiedyś, jak jeszcze byłam mała, ta jedna mina gwarantowała mi wszystko, co tylko sobie zażyczyłam. – A nie lepiej by było, gdyby pojechał ze mną ten drugi? Romeo jest strasznym… – Kutasem. – Jest straszny. Po prostu. Dziwnie się czuję w jego towarzystwie.
– Fernando? – Krzywi się z niesmakiem. – Jest zbyt niedoświadczony, to po pierwsze. Po drugie doskonale widziałem, jak na niego patrzysz. Jeszcze mi nie odbiło. Jedziesz z Romeem, to już postanowione. – Odwraca się plecami i rusza w stronę biurka, po drodze przykładając telefon do ucha. – Możesz już iść.
Zwijam dłonie w pięści, jakbym chciała jednak wycisnąć sok z cytryny.
– Przez cały rok byłam przykładną studentką. Zero imprez, tylko nauka i świetne oceny. Obiecałeś, że w wakacje będę mogła odpocząć i trochę poszaleć. I co?! – warczę przez zaciśnięte zęby. – Skoro i tak ominie mnie przyjemne spędzenie lata, to wyślij ze mną Fernanda!
Ojciec siada spokojnie w fotelu i spogląda obojętnie na moją twarz. Nawet mu brew nie drgnęła, gdy wybuchnęłam.
– Właśnie dlatego go z tobą nie wyślę. Jedziesz z Romeem. – Przekręca lekko głowę i wbija wzrok w ekran monitora. – Dobry wieczór, Mike – odzywa się do kogoś po drugiej stronie słuchawki, kompletnie mnie ignorując.
Najwyraźniej uznał, że rozmowa skończona. Powiedział swoje. Wydał polecenie. A ja mam je bez żadnej dyskusji wykonać.
– Na kolejny rok akademicki biorę urlop dziekański – mamroczę pod nosem i wychodzę z biura.
Mam ochotę trzasnąć drzwiami, ale powstrzymuję się przed tym ostatkiem sił. Z ciężkim westchnieniem – i zapewne czerwoną od złości twarzą – ruszam w stronę schodów.
Kątem oka dostrzegam cholernego starego Delgado. Właśnie, może powinnam powiedzieć ojcu, że wysyła mnie z ochroniarzem, który może w każdej chwili paść na zawał? Dupek ma już przecież trzydzieści trzy lata. Niby dobrze się trzyma, ale… Jest stary.
Pieprzone cytryny!
Jak tylko wchodzę do pokoju, pozwalam sobie na upust frustracji i trzaskam drzwiami tak mocno, że z komody spada ramka ze zdjęciem. Wypuszczam urywany oddech i schylam się po fotografię. Uśmiecham się lekko na widok mamy.
– Proszę, postrasz ojca z zaświatów i każ mu zmienić mi ochroniarza – szepczę, przesuwając palcem po szkle, które na całe szczęście się nie rozbiło.
Wiele bym dała, żeby tu była… Przemówiłaby ojcu do rozsądku albo przynajmniej spróbowała to zrobić. Może nawet udałoby jej się przekonać go, żeby wcale mnie nigdzie nie wysyłał? No bo tak właściwie, po co każe mi wyjeżdżać?
Mam ochotę wrócić do jego gabinetu i prosić o wyjaśnienia, ale kiedy odwracam się w stronę drzwi, moje spojrzenie pada na czarny plecak stojący przy wyjściu.
Plecak? Spakowali mnie na kilkutygodniowy wyjazd w cholerny plecak?!
Dosłownie w to nie wierzę. Kręcę głową, gapiąc się na czarny, wypełniony materiał i dalej nie dowierzam. Komuś kompletnie odebrało rozum.
Bez dalszej zwłoki podchodzę do szafy i wyciągam z niej największą walizkę, jaką u siebie mam, a następnie wrzucam do niej ciuchy. Różne, bo przecież ojciec nawet nie powiedział, gdzie dokładnie mam jechać z tym… dupkiem.
Domknąć bagaż udaje mi się dopiero po jakiejś godzinie. Oddycham z ulgą, ale tylko dlatego, że wszystko udało mi się zmieścić, i zaledwie na ułamek sekundy czuję się rozluźniona. Bardzo szybko wracam do poprzedniego stanu – wzbiera we mnie na nowo wściekłość.
Nie tak miały wyglądać moje wakacje. Powinnam teraz siedzieć w samolocie lecącym na Hawaje, a potem pić drinki z palemką i świętować świetne wyniki na zakończenie roku akademickiego.
Spoglądam na zegarek – za piętnaście ósma.
Wzdycham głośno sfrustrowana, po czym opuszczam pokój i schodzę na parter. W połowie schodów dociera do mnie czyjaś rozmowa. Zatrzymuję się i nasłuchuję, krzywiąc się z niesmakiem, gdy rozpoznaję głosy ojca i Delgado.
– Co dwadzieścia cztery godziny macie zmieniać lokalizację. Tutaj masz wszystkie dokumenty, które mogą wam się przydać. Fałszywe dowody i paszporty. Fionie nie może spaść włos z głowy, zrozumiałeś?
– Tak – odpowiada Romeo tym swoim niskim, zachrypniętym głosem, który pewnie spowodowany jest przez papierosy. Czasem widzę go, jak pali z innymi pracownikami ojca. – Co mam jej powiedzieć, jeśli zacznie zadawać pytania?
– Nie będzie pytać – odpowiada ojciec z przekonaniem.
Prycham pod nosem.
– Z całym szacunkiem, panie Dawson, ale pańska córka na pewno będzie zadawać pytania.
– Więc jej wyjaśnisz, że dostałeś ode mnie polecenie i nie wiesz nic więcej.
– Rozumiem.
Wstrzymuję oddech, gdy dociera do mnie skrzypnięcie zawiasów. Z paniką spoglądam w stronę drzwi gabinetu ojca i robię krok w tył, żeby jak najszybciej wrócić na piętro.
Oczywiście, że się przy tym potykam i z głuchym łupnięciem upadam tyłkiem na stopień. Orzechowe oczy Romea od razu skupiają się na mojej twarzy. Kącik jego ust lekko drga, gdy przesuwa po mnie powolnym spojrzeniem, jakby sprawdzał, czy jestem cała.
Zaskakuje mnie, że wychodzi na korytarz, nie informując mojego ojca o tym, że ich podsłuchiwałam. Zamiast mnie sprzedać, zamyka za sobą drzwi i zbliża się do balustrady. Jest wysoki, o wiele wyższy ode mnie, więc bez problemu opiera się o poręcz i spogląda na mnie z kpiącym uśmiechem.
– Mam nadzieję, że spakowałaś sobie plastry.
Jego twarz znajduje się tak blisko mojej, że bez problemu mogłabym policzyć zmarszczki, jakie utworzyły mu się w kącikach oczu, gdy wykrzywił usta.
– Oczywiście, razem z lekami na nadciśnienie i serce dla ciebie. Viagry nie pakowałam, bo i tak nie będziesz miał okazji się z nikim przespać. Wziąć ci maść na hemoroidy? W twoim wieku to częsta przypadłość – odpowiadam z uśmiechem godnym hollywoodzkiej gwiazdy, ale to tylko dlatego, że oczami wyobraźni widzę jego martwe ciało.
– Zabawne. – Śmieje się sucho, ale nie porusza się nawet o cal.
– Ja tam nie widzę w tym nic zabawnego. Starcze przypadłości są raczej smutne, ale jak tam wolisz.
Kręci na mnie głową, jakbym opowiadała głupoty.
– Zabawne, że jestem dla ciebie starcem, ale do łóżka mojego brata z chęcią wpadałaś na nocne schadzki. – Wygina kpiąco brew. – A jest ode mnie tylko o trzy lata młodszy. Jeszcze chwila i będziesz musiała znaleźć sobie nowego faceta.
– Trzy lata różnicy w wieku jest tak samo znaczące, jak trzy cale różnicy w długości penisa. Więc sam rozumiesz. Plus Fernando jest lepszy od ciebie pod każdym względem i byłabym zdolna sprzedać duszę diabłu, żeby to on jechał ze mną zamiast ciebie. – Szczerzę ironicznie zęby. Przy nim każdą czynność potrafię wykonać ironicznie.
– Nie wątpię… – W jego jasnych oczach pojawia się błysk, którego nie potrafię poprawnie nazwać. Jakikolwiek nie jest jego powód, ani trochę mi się nie podoba. – Jaka szkoda, że Fernando musi zostać na Wybrzeżu, bo jego dziecko jest w drodze. – Uśmiecha się z niemalże dziką satysfakcją, podczas gdy mój uśmiech z sekundy na sekundą coraz bardziej maleje. – Ojej, nie wiedziałaś? Przykro mi, że dowiedziałaś się o tym ode mnie… – Poważnieje i kiwa głową w stronę piętra. – Idź po plecak. Wyjeżdżamy szybciej. Za dziesięć minut bądź na dole. – Odpycha się od balustrady i prostuje, po czym rusza w przeciwną stronę niż schody; do kwater dla pracowników. Nie odwraca się przez ramię, żeby sprawdzić, czy się poruszyłam.
Już bardziej nie mógłby pokazać, jak bardzo ma mnie gdzieś.
Bezduszny dupek.
Niemal tak samo bezduszny jest jego brat, który słowem nie zająknął się o tym, że kogoś ma. I że będzie miał z tym kimś dziecko! Przecież wtedy zostawiłabym go w spokoju i nie robiła sobie żadnych nadziei. Czemu to zawsze ja muszę dostawać te pieprzone cytryny i żadnego cukru do osłodzenia sobie życia?
Pociągam nosem i zrywam się na równe nogi. Nagle do głowy przychodzi mi myśl, że Delgado mógł mnie po prostu okłamać, żeby zrobić mi na złość. Przecież ojciec w gabinecie od razu by mi powiedział, że Fernando ze mną nie pojedzie, bo spodziewa się dziecka.
No i za grosz nie ufam Romeowi.
Zamiast iść do pokoju po bagaż, kieruję się do kwater pracowników. Całe szczęście, że bracia Delgado nie mają wspólnego pokoju, bo naprawdę nie mam ochoty przebywać z Romeem dłużej, niż to konieczne.
Biorę szybki wdech, stając przed drzwiami sypialni Fernanda, i pukam trzy razy. Już po sekundzie w zniecierpliwieniu przebieram nogami. Zza drzwi nie dochodzą żadne odgłosy, więc ponownie pukam – tym razem głośniej.
I nic.
Nie ma go.
Zgrzytam zębami z frustracji.
Przecież rano, gdy sprawdzałam grafik pracowników, widziałam na rozpisce, że Fernando powinien być teraz u siebie.
Unoszę dłoń i raz jeszcze pukam, po czym przyciskam ucho do drzwi i…
– Ależ ty jesteś przewidywalna, Princesa1.
Odwracam się gwałtownie w stronę ciemnego korytarza, z którego dociera do mnie rozbawiony głos Romea. Stoi w drzwiach swojego pokoju, opierając się o framugę barkiem. Nie widzę wyrazu jego twarzy, jedynie kształt ciała, ale mogę się założyć, że wykrzywił usta w kpiącym uśmiechu.
– Fernando wziął dziś wolne. Valeria do niego zadzwoniła, że źle się czuje.
– Valeria… – wyduszam, starając się ukryć to, jak bardzo w tej chwili kłuje mnie serce. – Jego dziewczyna?
– Chyba nie myślałaś, że wasze potajemne schadzki były dla niego ważne. Nie mogłabyś być aż tak naiwna… – Milknie. – A może jednak?
Nie odpowiadam. W oczach zbierają mi się łzy, a broda drży.
– Jesteś gotowa? – Porusza się i zamyka drzwi. Teraz, gdy stoi na korytarzu, doskonale widzę, co na siebie włożył. Ciemne ubrania mnie nie zaskakują, tak samo jak czarna chusta zrolowana na szyi, za to broń w kaburze na udzie już tak.
Wzdrygam się na jej widok.
Mrugam i tylko kiwam głową, by po sekundzie ją spuścić i wrócić do siebie po walizkę. Mijam Romea w ciasnym korytarzu, nawet na niego nie patrząc.
Mam ochotę krzyczeć i wrzeszczeć, bo te schadzki były dla mnie ważne. Miałam nadzieję, że dla Fernanda również. Została mi jednak mała uncja nadziei, że Delgado wciąż kłamie, a jego brat wziął wolne z zupełnie innego powodu. Może ojciec go zwolnił, skoro…? Nie, to zdecydowanie nie to. Zwolnienie jakiegokolwiek pracownika nie zostałoby zamiecione pod dywan przez służbę i na pewno bym o tym usłyszała.
1 Księżniczka (hiszp.).
Akurat, gdy Fiona wychodzi z posiadłości, zaciągam się po raz ostatni papierosem. Unoszę brew na widok walizki, którą za sobą ciągnie. Ani drgnę, kiedy dziewczyna staje u szczytu schodów i spogląda na mnie z miną, jakby chciała, żebym jej pomógł. Zamiast do niej podejść, wyrzucam niedopałek do popielniczki i krzyżuję ramiona na piersi.
Księżniczka fuka pod nosem i chwyta w obie dłonie rączkę, po czym unosi bagaż z głośnym sapnięciem. Nie mam pojęcia, co dokładnie wcisnęła do środka, ale cokolwiek to jest, na pewno jej się nie przyda. Z dziką satysfakcją obserwuję, jak znosi walizkę na podjazd. Dyszy i sapie, jakby się zmęczyła – i zapewne tak jest. Trochę już ją znam i pewnie zabrała ze sobą jedną szóstą swojej szafy – zupełnie tak, jakby jechała na wakacje.
– Mógłbyś mi pomóc – syczy ze złością, zatrzymując się tuż obok jeepa.
– Nie jestem tragarzem – oznajmiam spokojnie i podchodzę do niej. Kiedy próbuje otworzyć bagażnik, opieram o niego dłoń i cmokam. – Plecak zmieści się na tylnym siedzeniu.
– Jak niby masz mnie dobrze chronić, skoro najwyraźniej masz problem ze wzrokiem – złości się. – Nie widzisz wielkiej, neonowo różowej walizki?
Bawią mnie te jej próby dogryzania mi. Są dziecinne – jak cała ona. Dziecko szczęścia, które w życiu nie musiało niczego robić, bo wszystko miało podane na tacy.
– Nie jestem ślepy, natomiast ty najwyraźniej nie dosłyszysz. Walizka zostaje, plecak jedzie.
Krzyżuje ramiona na piersi i wysoko unosi podbródek.
– To ja zostaję z walizką, bo bez niej nigdzie się nie ruszam.
Uśmiecham się półgębkiem, zanim bezceremonialnie chwytam za rączkę jej neonowego bagażu. Twarz Fiony natychmiast rozświetla zadowolony uśmiech. Szybko jednak znika, a na jego miejscu pojawia się przerażenie.
Walizka ląduje bowiem w kontenerze na śmieci.
– Albo posadzisz swój tyłek na miejscu pasażera – oznajmiam oschle, ani odrobinę nie przejmując się jej wściekłą miną. – Albo wsadzę cię do auta siłą.
– Wal się, Romeo! Bez walizki nie jadę!
Zaciskam szczękę z frustracji.
Nienawidzę. Mojego. Imienia.
Nie daję jej się jednak wyprowadzić z równowagi. Potrzeba czegoś więcej, niż pyskatej dziewuchy, żebym się wnerwił. Zamiast tego otwieram drzwi jeepa i kiwam na auto podbródkiem.
– Masz trzy sekundy, żeby znaleźć się w środku.
Ona powtarza za mną ruch, tylko kiwa w kierunku kontenera.
– Masz trzy sekundy na wyciągnięcie mojej walizki i włożenie jej do bagażnika.
W pierwszym odruchu chcę do niej podejść i zaciągnąć do auta, ale… w ostatniej chwili się przed tym powstrzymuję. Zamiast tego wpada mi do głowy inny, o wiele lepszy pomysł. Po co mam się z nią użerać tutaj, na widoku, gdzie w każdej chwili jej ojciec może nas zobaczyć? Jeszcze przyszłoby mu do głowy, że nie dam sobie z nią rady i posłałby ją na pożarcie wilkom, wysyłając z kimś innym.
– Oczywiście, Princesa – odzywam się spokojnie i uśmiecham, robiąc głęboki ukłon, jakbym witał się z pieprzoną królową. – Już się robi, Princesa.
Błysk wściekłości w jej jasnoniebieskich oczach na to jedno przezwisko zawsze, ale to zawsze poprawia mi nawet najbardziej powalony dzień.
Wracam po wściekle różową walizkę. Wyciągam ją z kontenera – na szczęście tylko wypełnionego kartonami – i wracam do auta. Pakuję kompletnie niepotrzebny i cholernie utrudniający życie balast do bagażnika, po czym spoglądam pytająco na Fionę.
– Czy to wszystko, Princesa?
Mruży oczy i prycha, po czym bez słowa wsiada do auta. Oczywiście musi przy tym trzasnąć drzwiami. Nie byłaby sobą, gdyby tego nie zrobiła.
Jednak w żaden sposób tego nie komentuję. Ze stoickim spokojem zajmuję miejsce za kierownicą i wyciągam z kabury pistolet. Pochylam się i chowam go do schowka pod siedzeniem, doskonale wyczuwając na sobie spojrzenie Fiony.
Nie odzywa się, a ja zerkam na nią dopiero, gdy opuszczamy teren posiadłości.
– Coś nie tak?
– Dlaczego mam się wałęsać z tobą bez celu po Stanach i codziennie zmieniać miejsce?
Uśmiecham się do siebie w duchu. Oczywiście, że podsłuchiwała.
– Bo takie wydał mi polecenie twój ojciec.
– Uważaj, bo uwierzę, że zgodziłbyś się na to, gdyby to był jego kaprys.
– Pracuję dla twojego ojca od ponad ośmiu lat. Dobrze mi płaci. O wiele lepiej, niż ktokolwiek inny zapłaciłby komuś mojego pochodzenia – odpowiadam spokojnie, bez cienia goryczy w głosie, chociaż w moim wnętrzu rodzi się irytacja. – Więc lepiej uwierz, że wykonuję jego polecenia i nie musi mi niczego wyjaśniać.
– Wiem, że ci wyjaśnił. Tylko nie chcesz mi powiedzieć.
Nie odpowiadam jej od razu. Przez krótką chwilę skupiam się na włączeniu do ruchu i odzywam się dopiero, gdy dobijam prędkością do limitu.
– Dlaczego miałbym nadwyrężać jego zaufanie, wyjawiając ci tajemnicę służbową?
– W takim razie zakładam, że ten wyjazd to nieudana niespodzianka za pięknie zdane egzaminy i właśnie zaczynam przygodę życia, zwiedzając każdy zakamarek Stanów! – wydziera się, jakby była na koncercie tego całego Harry’ego Stylesa. – Witaj przygodo! Imprezy! Zabawa!
Prycham pod nosem i zerkam we wsteczne lusterko. A potem w boczne. Spinam się nieznacznie, gdy czarny samochód jadący za nami od posiadłości zbyt szybko się do nas zbliża. Mocniej zaciskam palce na kierownicy, ale nie przyspieszam.
Wypuszczam spomiędzy warg powietrze dopiero, gdy furiat za kółkiem zjeżdża na lewy pas, żeby nas wyprzedzić. Jeszcze przez chwilę skupiam się na tyle jego auta, upewniając się, czy nagle nie zacznie hamować, ale wreszcie znika mi z oczu.
Dopiero teraz orientuję się, że Fiona zamilkła. Spoglądam na nią i wzdycham głośno na widok skupienia widocznego na jej twarzy.
– Dlaczego jeszcze nie dostałam reprymendy na temat mojego zachowania?
– Twój ojciec zaznaczył, że przez cały wyjazd masz czuć się komfortowo, więc skoro lubisz wyć do księżyca, droga wolna.
Prycha głośno i kręci głową, po czym wlepia we mnie spojrzenie. Próbuje wypalić oczami dziurę w moim policzku, ale nie spoglądam na nią. W pełni skupiam się na drodze.
– Dobry żart. Nie wiedziałam, że masz poczucie humoru. Ojciec dbający o mój komfort? Gdyby to była prawda, przydzieliłby mi innego ochroniarza.
– Twój ojciec przydzielił ci zaufanego i najbardziej doświadczonego ochroniarza, jakiego ma w swoich szeregach – oznajmiam beznamiętnie.
– Tak? Ciekawe, dlaczego musi mnie chronić najlepszy z najlepszych.
– No właśnie… – mamroczę i spoglądam na nią znacząco. – Ciekawe, dlaczego.
– Czyli coś mi grozi? – pyta cicho.
– Gratuluję, Sherlocku.
– Co? Albo kto?
– Nie musisz sobie tym zaprzątać głowy. Nikt cię nie skrzywdzi. Dopilnuję tego.
Richard może i zakazał mówienia czegokolwiek Fionie, ale jedną z najważniejszych zasad w dbaniu o czyjeś bezpieczeństwo, to uświadomienie ochranianej osoby, jak poważna jest sprawa i czego może się spodziewać. Nie zamierzam jednak mówić jej o niczym w trakcie jazdy.
Znów prycha, tylko tym razem bez rozbawienia, a z irytacją.
– Po co głupiutka Fiona ma wiedzieć, że ktoś chce jej coś zrobić, nie? Nie musi wiedzieć, czy to jakiś zakochany stalker, czy może śmiertelny wróg ojca albo handlarze żywym towarem – fuka i zakładając ręce na piersi, odwraca się w stronę okna. – No przecież, niech sobie Fiona żyje w nieświadomości, ale też niech słucha, bo inaczej będzie źle.
– Nie potrzebuję spanikowanej nastolatki w aucie – odzywam się spokojnie. – Gdy dojedziemy do pierwszego punktu, odpowiem na nurtujące cię pytania i wyjaśnię tyle, ile uznam za słuszne.
Mamrocze coś niewyraźnie pod nosem, ale nie próbuje ze mną dyskutować, tylko zsuwa się tyłkiem po siedzisku i ustawia niżej fotel. Kilka minut później słyszę jej spokojny oddech.
I dobrze.
O wiele łatwiej będzie mi pozbyć się po drodze zbędnego balastu.
***
– Gdzie jest moja komórka?! – wrzeszczy chwilę po tym, jak się rozbudza i dłonią próbuje odszukać telefon, który do niedawna leżał między jej nogami. – Gdzie mi ją schowałeś?! – Spogląda na mnie z wściekłą miną.
Jeszcze chwila i pójdzie jej para z uszu.
– Na pustyni gdzieś pomiędzy Baker a Primm – odpowiadam spokojnie.
Rozszerza oczy i otwiera szeroko usta.
– Dlaczego?! – Jej pisk odbija się we wnętrzu samochodu i nieprzyjemnie dzwoni w uszach. – Czy ciebie już do końca porąbało?!
Przewracam oczami.
Właśnie dlatego wyrzuciłem wszystko, co niepotrzebne dopiero, gdy zasnęła. Żeby uniknąć jej histerii. Przecież ta dziewczyna jest uzależniona od komórki i Internetu, a przede wszystkim od Instagrama.
– Moim zadaniem jest chronienie ciebie i dbanie o twoje bezpieczeństwo – wyjaśniam, zwalniając przed zjazdem z międzystanówki. – Twój telefon nie był właściwie zabezpieczony, dlatego musiałem się go pozbyć. To nic osobistego.
Fiona oddycha ciężko. Na jej policzkach wykwitają coraz czerwieńsze rumieńce.
– To trzeba było go zabezpieczyć, a nie wyrzucać, do cholery jasnej – warczy.
– Nie jestem ani specjalistą do spraw cyberbezpieczeństwa, ani tym bardziej hakerem, Princesa, tylko ochroniarzem.
– Zatrzymaj się – rozkazuje.
– Nie zamierzam.
Fuka i odpina pas, a po sekundzie próbuje przejść między fotelami na tylną kanapę.
– Co ty wyprawiasz?! – Przyciskam przedramię do jej torsu, aż przygniatam ją do fotela. Ściągam nogę z gazu i zjeżdżam na pobocze, nie spuszczając wściekłego spojrzenia z jej twarzy.
Dyszy i wbija we mnie rozzłoszczony wzrok, a gdy tylko auto się zatrzymuje, próbuje mnie od siebie odepchnąć. Na próżno. Tylko mocniej napieram na nią ciałem, żeby przestała wierzgać.
– Co ty niby chcesz teraz zrobić, co? – syczę cicho. – Chcesz nas zabić? Przez cholerny telefon?
– Chcę dostać się do walizki, kutasie – cedzi przez zęby.
Przechylam głowę i unoszę brew na dźwięk wyzwiska wypadającego spomiędzy jej warg. Oczywiście, mam świadomość, że jej niechęć do mnie jest ogromna, ale nie sądziłem, że kiedykolwiek usłyszę z jej usta takie słowo. Prawdopodobnie dlatego, że w domu, przy ojcu, raczej stara się grać grzeczną i posłuszną dziewczynkę.
– Musiałbym zawrócić, żebyś się do niej dostała – oznajmiam chłodno i kiwam podbródkiem w stronę pasów. – Zapnij się.
Blednie, a w jej oczach niemal od razu pojawiają się łzy i panika.
– Wracaj po walizkę – wydusza słabo. – Wracaj, bo inaczej urządzę ci takie piekło, że sam oddasz mnie tym, przed którymi masz mnie chronić.
Parskam suchym śmiechem.
– Nikomu cię nie oddam, nawet jakbyś się teraz na mnie rzuciła z pazurami – oznajmiam spokojnie. – Przykro mi – kłamię – ale nie wrócę po walizkę. Nie potrzebujesz tony ciuchów.
– Potrzebuję czegoś innego! – Ciągnie za klamkę, ale drzwi są zablokowane.
Szlag. Krzywię się do siebie, gdy po jej policzkach zaczynają spływać łzy. Nie o to mi chodziło. Moim zamiarem nigdy nie było wywoływanie u niej płaczu. Irytacji i złości? Tak, wtedy wychodzi z niej prawdziwa i cholernie waleczna Fiona, ale nie płaczu.
– Hej – szepczę miękko, chwytając między palce jej drgający pod wpływem emocji podbródek. Zmuszam ją, żeby na mnie spojrzała, a kiedy jej jasnozielone, zaczerwienione oczy skupiają się na moich, dodaję uspokajająco: – Ramka ze zdjęciem i miś są w schowku.
W mgnieniu oka rzuca się we wspomniane miejsce i gdy tylko wyciąga zawartość, przytula rzeczy mocno do piersi, a z jej ust wydobywa się głośny szloch.
– Nigdy więcej tego nie dotykaj! – dodaje płaczliwie, niemal dławiąc się łzami. Wtula twarz w pluszaka, a jej ciałem nadal wstrząsają spazmy, mimo że chyba próbuje się uspokoić.
Nie mam pojęcia, co mnie do tego popycha i zdecydowanie nie powinienem tego robić, ale oplatam ramionami drżące ciało dziewczyny i przyciągam do siebie, mocno ją obejmując. Łzami moczy mi koszulkę, ale z każdą chwilą zdaje się powoli uspokajać. Już nie trzęsie się tak, jak wcześniej. Pociąga jedynie cicho nosem.
– Nigdy nie wyrzuciłbym rzeczy, które są dla ciebie tak ważne – odzywam się ściszonym głosem. – I nie wyrzucę, ale teraz naprawdę musimy ruszać. Nie możemy się zatrzymywać na poboczu – dodaję, odsuwając się na odległość ramion.
W ostatniej chwili powstrzymuję się przed otarciem łez z jej policzków. Nie podoba mi się, że gdzieś w głębi mnie pojawia się irracjonalna potrzeba podtrzymania jej na duchu i zaopiekowania się nią. Zaciskam z frustracji szczękę i burczę:
– Zapnij pasy, Princesa.
Robi to – o dziwo – bez marudzenia, ale nie patrzy na mnie, tylko zaciska mocno powieki i wtula się w pluszowego misia tak, jakby próbowała go udusić.
Jedyny plus tej sytuacji jest taki, że milczy, więc nie irytuje mnie swoją gadką rozpieszczonej jedynaczki.
Alamo, Nevada
– Gdzie jesteśmy? – Ściągam brwi, krzywiąc się na widok obskurnego motelu, na którego parking zjeżdża właśnie Delgado.
– W Alamo – odpowiada, po czym gasi silnik i opada plecami na oparcie fotela. – Nie ruszaj się stąd – wydaje oschłe polecenie, opuszczając pojazd i… blokuje wszystkie wyjścia.
Nie odwraca się za siebie, tylko kieruje się żwawym krokiem w stronę szklanych drzwi znajdujących się na parterze piętrowego budynku w kształcie litery L. Znika za nimi, a ja wypuszczam spomiędzy warg wstrzymywany oddech.
Motel.
On chce, żebym spała w motelu.
Chyba oszalał.
Poza tym, czy nie lepiej byłoby się ukryć pośród tłumów, na przykład w takim Las Vegas, a nie w jakiejś dziurze pośrodku niczego, gdzie łatwiej zlokalizować cel?
Niby taki świetny ochroniarz, a logiki u niego za grosz.
Jeszcze raz przesuwam spojrzeniem po motelu i dochodzę do wniosku, że jednak wolę spać w aucie.
***
Zmieniam zdanie, gdy tylko we wnętrzu robi się zbyt ciepło. Nie mogę nawet opuścić szyby!
On naprawdę jest nienormalny!
Przedramieniem ocieram pot z czoła i przechodzę na fotel kierowcy, po czym walę pięścią w okno. Może dupek mnie usłyszy, zanim padnę z przegrzania.
– Hej! – wrzeszczę, gdy w końcu wychodzi z motelu i kieruje się w stronę auta. – Hej!
Delgado patrzy na mnie z jawnym rozbawieniem w oczach, gdy zatrzymuje się tuż obok miejsca kierowcy. Pochyla się i unosi kpiąco brew, ale nic nie mówi. Nie otwiera również auta.
– Jak chcesz mnie zabić, to znajdź jakiś bardziej humanitarny sposób! Zaraz się tu ugotuję!
Parska śmiechem i potrząsa głową, ale na szczęście odblokowuje zamki. Dosłownie sekundę później wyskakuję na parking i wciągam nosem świeże powietrze, przy okazji zaciągając się zapachem mężczyzny. Jedyny plus tej sytuacji jest taki, że nie pachnie orzeźwiająco jak jego brat, tylko… bardziej, bo ja wiem, męsko?
Nie, dupkowato, bo właśnie z tym kojarzy mi się zapach skóry.
– I dlaczego musiałeś wybrać najbardziej obskurny motel w okolicy?
– Jakie jest prawdopodobieństwo, że właśnie w tym hotelu zatrzymałaby się córka milionera? – Spogląda na mnie protekcjonalnie. – Niemal zerowe. Nie będą cię tu szukać.
– W każdym filmie akcji, gdzie ktoś kogoś goni i na niego poluje, wszyscy wybierają najgorsze motele do ukrycia i zostają złapani lub zwiewają w ostatniej chwili.
– W hotelu nie użylibyśmy fałszywek – wyjaśnia ze stoickim spokojem, jakbym go w ogóle nie irytowała, po czym sięga na tylny fotel i zabiera ze środka plecaki; mój i swój. Zanim jednak zamyka auto, zgarnia jeszcze z przodu samochodu pistolet. Tym razem jednak nie wsuwa go w kaburę, bo już jej nie ma, tylko wtyka za pasek spodni na plecach. – Chodź do pokoju. Muszę się przespać kilka godzin – informuje, kładąc dłoń pomiędzy moimi łopatkami.
Oczywiście nie idę w stronę, w którą mnie lekko popycha, tylko zawracam, kierując się do drzwi pasażera.
– Muszę zabrać misia. Otwórz samochód – zarządzam rozkazującym tonem.
Wiem, że się wkurzy, że wydałam mu polecenie, bo podejrzewam, że akurat to zrobiłby, gdybym normalnie poprosiła. Lubię jednak go denerwować. A bardzo rzadko udaje mi się dostrzec na jego twarzy irytację. Skurczybyk nie tak łatwo daje się podpuścić.
Przewraca oczami, ale otwiera auto i czeka cierpliwie, aż wezmę pluszaka.
Gdy tylko zatrzaskuję drzwi – mocno, aż echo odgłosu roznosi się po niemal pustym parkingu – Delgado mamrocze pod nosem coś o tym, że nie szanuję jego własności.
– Akurat auto należy do mojego ojca, więc…
– Jesteś niedoinformowana. – Spogląda na mnie chłodno. – To moje auto.
Mrużę oczy, po czym wzruszam ramionami.
– Telefon i cała walizka ciuchów też była moja. Ty nie szanujesz mojej własności, więc sam rozumiesz.
– Czyli jesteśmy kwita. – Uśmiecha się półgębkiem i kiwa głową w stronę motelu. – Ruszaj się, Princesa.
– Kwita będziemy, jak twoje auto trafi na złom. – Idę w kierunku obskurnego budynku, tuląc do piersi misia.
Delgado nie komentuje moich słów. Jestem tym odrobinę zaskoczona. Zwykle raczej odgryzał się jakimś dupkowatym komentarzem, a teraz… Milczy. Kiedy zerkam na niego przez ramię, orientuję się, że uważnie przesuwa spojrzeniem po mijanych samochodach i ogólnie całym otoczeniu. Nieprzyjemny dreszcz przebiega mi wzdłuż kręgosłupa na myśl o niebezpieczeństwie, przed którym najwyraźniej musi mnie chronić. Do tej pory sądziłam, że może tylko się zgrywa, próbując mnie przestraszyć.
Przełykam ciężko ślinę, gdy przekręca klucz w zamku i popycha drzwi. Nie pozwala mi wejść pierwszej – sam to robi, każąc mi czekać w progu. Wchodzi w głąb pokoju i zagląda pod dwa jednoosobowe łóżka. Kiwa mi głową dopiero, gdy sprawdza łazienkę na końcu pomieszczenia.
– Tu śpisz. – Wskazuje dłonią łóżko znajdujące się dalej od wejścia.
– Nie położę się na tym. – Aż wstrząsa mną dreszcz obrzydzenia. – Ten materac to pewnie wylęgarnia robaków i innych świństw.
– Okej. – Wzrusza obojętnie ramionami i mija mnie, żeby zamknąć drzwi. Następnie chowa klucz do kieszeni dżinsów i kładzie się na pierwszym łóżku. Przekręca się na bok, w stronę zasłoniętego okna, i… jak gdyby nigdy nic zamyka oczy.
On poważnie zamierza tutaj spać?!
– Chyba o czymś zapomniałeś, Romeo – syczę, szturchając nogą jego buta, bo położył się w pełnym ubraniu. – Miałeś mi coś powiedzieć na pierwszym postoju, więc słucham. – Zaplatam ręce na piersi, trzymając pluszaka pod pachą.
Nie odłożę go, bo jeszcze się czymś ubrudzi.
Mężczyzna unosi jedną powiekę i spogląda na mnie z irytacją.
– Twój ojciec zadarł z niewłaściwymi ludźmi, przez co jesteś w niebezpieczeństwie – wyjaśnia monotonnym, cholernie znudzonym głosem. – A teraz dobranoc.
– Świetnie, po prostu świetnie. Ale może zdradzisz coś więcej. Chcą mnie porwać i sprzedać? Porwać i zabić? Porwać i dostać okup?
Wzdycha głośno z irytacją i przekręca się na plecy. Unosi się na łokciach, przyciska plecy do oparcia i kręci głową z niezadowoleniem.
– Twój ojciec twierdzi, że chcą cię porwać i zażądać okupu – odzywa się spokojnie.
– Czyli mógłby im dać kasę i mieć spokój, ale nie. Po co przepłacać – mamroczę tym razem bardziej do siebie i odwracam głowę w stronę łazienki.
Nie chcę, żeby widział, że to mnie boli.
Delgado parska suchym śmiechem.
– Tak, bo płacenie tego typu ludziom to dobre wyjście. Jesteś cholernie naiwna, Princesa, podobnie jak twój ojciec.
– Mój ojciec jest naiwny? – pytam, zerkając na niego kątem oka. – Pierwsze słyszę.
– Owszem, kurewsko naiwny, skoro myśli, że im zależy na okupie – prycha i kręci głową, jakby irytowało go zachowanie mojego taty. – Są ważniejsze rzeczy niż pieniądze.
Marszczę brwi, próbując jakoś zrozumieć, czego dokładnie ci ludzie chcą, ale jeżeli nie pieniędzy, to czego innego? Zemsty?
– Niby co dla takich ludzi jest ważniejsze od kasy? Za bogactwem idzie władza, kolejny narkotyk zadufanych w sobie bogaczy.
Delgado przygląda mi się przez chwilę w ciszy, jakby zastanawiał się, czy powiedzieć mi coś więcej. Mam wrażenie, że ze sobą walczy. Z niechęcią do mnie i jeszcze czymś, co być może związane jest z moim bezpieczeństwem.
W końcu wzdycha cicho i się odzywa:
– A co, jeśli ci ludzie już mają pieniądze? – Unosi brew. – Większe niż twój ojciec?
Wzruszam ramionami.
– Nie jesteś głupia, Princesa. Rusz głową, zamiast czekać, aż dostaniesz wszystko na pierdolonej tacy.
Spoglądam na niego z irytacją.
– Myślisz, że wszystko dostaję na tacy?
– A nie? – kpi. – Fiona chce studiować w Ivy League? Fiona studiuje w Ivy League. Fiona chce nowego mercedesa, bo tamten, co dostała go pół roku wcześniej, już jej się znudził? Fiona dostaje nowego merola. – Wystawia kolejne palce. – Fiona zażyczyła sobie wakacji na Bali w zeszłym roku? Proszę bardzo, Fiona dostała. Mam wymieniać dalej?
Broda mi drży, ale nie dlatego, że chce mi się płakać, a dlatego, że on nic nie rozumie. Nie widzi, jaka jest prawda.
– A jak Fiona chciała iść do normalnej podstawówki i jej zabroniono, bo nie wypada córce milionera, to było dobrze, prawda? Jak Fiona chciała pierwszy samochód z drugiej ręki, żeby mogła nim trochę poszaleć i nie przejmować się, że zmarnuje fortunę, jak go rozwali, to jak tak można? Jeszcze stanie mi się krzywda. Jak latem Fiona chciała na festiwal muzyczny, to nie, bo za dużo ludzi i niebezpiecznie. Lepiej prywatna rezydencja na Bali.
– Ach… – Kiwa z udawanym zrozumieniem głową. – Czyli nie dostałaś tego, czego chciałaś, więc postanowiłaś mimo wszystko korzystać z forsy tatusia, tak? Bardzo wygodne. – Uśmiecha się kpiąco. – O ile mnie nie myli, nie jesteś ubezwłasnowolniona. Gdyby nie podobało ci się twoje życie, poszłabyś do pracy, byleby żyć tak, jak tego chcesz.
Wstrzymuję oddech i mrugam.
Łatwo mu powiedzieć: rób, co chcesz. Bo on może robić sobie, co chce.
Otwieram usta, ale po sekundzie je zamykam i bez słowa idę do łazienki. Nie mam ochoty się przed nim tłumaczyć. On nie zrozumie, bo nie chce tego zrobić. W jego oczach zawsze pozostanę pieprzoną księżniczką, która na kiwnięcie palcem ma świat u stóp.
Jak tylko zatrzaskuję za sobą drzwi łazienki, opieram się o nie plecami i wypuszczam urywany oddech.
Chcę do domu.
***
Kiedy wracam do pokoju, Delgado już śpi. Na plecach i z pistoletem ułożonym na brzuchu. Nie trzyma go między palcami, ale położył na nim luźno dłoń. Przełykam głośno ślinę, próbując nie wydać z siebie żadnego, nawet najmniejszego odgłosu. Broń widywałam do tej pory jedynie na filmach. Nigdy nie widziałam żadnej na żywo, a fakt, że znajduje się tak blisko mnie, ani trochę nie sprawia, że czuję się bezpieczna. Zmuszam się do oderwania wzroku od czarnego metalu i skupiam go na twarzy mężczyzny.
Teraz, gdy śpi, wydaje się młodszy niż w rzeczywistości. Na jego skórze na próżno szukać zmarszczek. Śpi spokojnie, a jego tors unosi się powoli pod wpływem miarowego oddechu. Nie mam pojęcia, jakim cudem on tak po prostu zasnął. I nie rozumiem, dlaczego ojciec wysłał mnie tylko z jednym ochroniarzem, skoro najwyraźniej znajduję się w niebezpieczeństwie. To jest dla mnie kompletnie nielogiczne. Szczególnie że wszystko może się zdarzyć, gdy Delgado w najlepsze ucina sobie drzemkę.
Prostuję się jak struna i wstrzymuję oddech, dostrzegając nagle cień za zasłoną. Gapię się szeroko otwartymi oczami na okno, podczas gdy ktoś po drugiej stronie próbuje zajrzeć do środka. Bez większego zastanowienia rzucam się w stronę Delgado i… Natychmiast tego żałuję.
Nie mam pojęcia, jak to się dzieje, ale w jednej sekundzie potrząsam go za ramię, a w następnej zamieram w bezruchu z lufą przyciśniętą do brzucha.
– Pojebało cię? – syczy, odsuwając broń. – Nigdy mnie tak, kurwa, nie budź.
– K-ktoś jest za o-oknem – wyduszam, czując, że po policzku spływa mi łza. Nie wiem, czy to przez strach przed nieznajomym zza drzwi, czy może reakcja na to, że przed sekundą prawie zostałam postrzelona.
Delgado ściąga brwi na ułamek sekundy, po czym odwraca głowę w stronę okna. Doskonale widzę, jak napina mięśnie pleców i zaciska mocno szczękę.
– Schowaj się za łóżko – wydaje polecenie, wstając.
Nie potrafię się ruszyć – zupełnie tak, jakbym wrosła w podłogę. Gapię się tylko na to, jak mężczyzna podchodzi do drzwi i wygląda przez wizjer. Odbezpiecza broń, ciche kliknięcie w wypełnionym moim przyspieszonym oddechem pokoju zdaje się głośniejsze niż wybuch bomby. Serce mi gwałtownie przyspiesza, gdy Delgado sięga do kieszeni spodni i wyciąga z nich klucz.
– Nie – protestuję piskliwie. Przerażenie chwyta mnie za gardło i mocno ściska.
Ochroniarz zerka przez ramię i kiwnięciem nakazuje ukrycie się. Natychmiast potrząsam głową, na co klnie bezgłośnie. Na szczęście chyba rezygnuje z otwarcia drzwi, tylko podchodzi do okna i lufą odsuwa nieznacznie zasłonę. Nie mam pojęcia, co widzi po drugiej stronie, a raczej kogo, ale ktokolwiek to jest, sprawia, że Delgado wycofuje się w głąb pomieszczenia. Zgarnia po cichu plecaki i spogląda na mnie z chłodnym, pełnym skupienia wyrazem twarzy.
– Wyjdę pierwszy przez okno – informuje ściszonym głosem, zniżając głowę tak, że niemal stykamy się nosami. – Potem ty wyjdziesz i ukryjesz się za kontenerami na śmieci, a ja pójdę po auto i po ciebie podjadę.
Chcę zaprzeczyć i poprosić go, żeby nawet na chwilę nie zostawiał mnie samej, ale gdzieś między paniką i strachem odzywa się głos, że powinnam go posłuchać i że wtedy wszystko będzie dobrze.
Kiwam nerwowo głową, kolejny raz wstrzymując oddech.
Tak bardzo chcę, żeby to był tylko zły sen.
Odnoszę wrażenie, że w orzechowych oczach mężczyzny błyska ulga w reakcji na brak protestu z mojej strony. Nie wiem, dlaczego, ale to sprawia, że minimalnie się uspokajam.
Delgado wpycha mnie do łazienki, po czym staje na toalecie, odryglowuje niewielkie okno i wygląda na zewnątrz. Mija kilka długich sekund, zanim podciąga się o brzeg i wyrzuca swój plecak. Kiedy sięga po mój, marszczy brwi i wskazuje palcem na misia, którego kurczowo do siebie przyciskam. Bezgłośnie nakazuje mi go schować do plecaka.
Nie protestuję.
Serce bije mi gwałtownie w piersi, gdy staram się zrobić to bezszelestnie. Pluszak ledwo mieści się do wypchanego po brzegi materiału, ale na szczęście udaje mi się zapiąć suwak. Delgado natychmiast odbiera ode mnie bagaż i wystawia go przez okno na ziemię. Przez chwilę się waha, aż wreszcie kręci głową i przeklina.
– Dasz radę się podciągnąć? – pyta szeptem, obrzucając mnie uważnym spojrzeniem. – Stań obok mnie na toalecie. – Chyba uznaje, że nie będę w stanie tego zrobić. Okno jest dość wysoko, a ja, cóż, jestem niska.
Gdy tylko się do niego zbliżam, obejmuje mnie ramieniem w pasie, żebym nie straciła równowagi. Przysuwa gorące wargi do mojego ucha i szepcze:
– Wyjdziesz pierwsza i kiedy tylko staniesz na nogi, masz się schować za kontenerem. Nawet nie waż się ruszać plecaków. – Ściska mnie mocniej za biodro. – Mówię poważnie. Jeśli powiem ci, że masz uciekać, to uciekasz. Żadnego wracania się po jebanego pluszaka, bo nie zamierzam wkładać ci go do trumny.
Gdy ten obraz pojawia mi się przed oczami. Obraz Delgado nad moim martwym ciałem, wstrząsa mną spazm strachu. Nie mam zamiaru protestować. Zrobię wszystko, co mi każe. Aktualnie nawet nie myślę o tym, żeby go denerwować swoim zachowaniem i nieposłuszeństwem.
Przesuwa mnie przed siebie i obejmuje stanowczo w biodrach. Automatycznie zaciskam palce na brzegu okna, a mężczyzna bez problemu mnie unosi. Mój tyłek jest teraz na wysokości jego klatki piersiowej, czuję na pośladkach, jak umięśniony tors unosi się pod wpływem przyspieszonego oddechu. Nie skupiam się jednak na tym, bo Delgado syczy, że mam się pospieszyć.
Przenoszę ręce na zewnętrzny mur i zaciskam na nim palce, żeby jakoś złapać stabilność i równowagę. Prostuję ręce w łokciach w momencie, gdy moja głowa wystaje na zewnątrz. Delgado poleca cicho, żeby się odwróciła i usiadła na ramie, a następnie przerzuciła nogi i skoczyła.
Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić, ale adrenalina krążąca w moich żyłach zdecydowanie mi w tym pomaga. Bez zająknięcia wykonuję polecenia ochroniarza – o dziwo dość sprawnie – a kiedy moje nogi stykają się z twardym podłożem, oddycham z niemałą ulgą. Na ułamek sekundy pozwalam sobie na uśmiech, który znika jednak w tej samej chwili, w której do moich uszu dociera głośny trzask z wnętrza pokoju.
– Kurwa. – Siarczyste przekleństwa Delgado to ostatnie, co słyszę, zanim zatrzaskuje okno.