Błędne koło. Nieumiarkowanie - Anna Krystaszek - ebook
NOWOŚĆ

Błędne koło. Nieumiarkowanie ebook

Krystaszek Anna

4,1

Opis

Przez lata tkwiły w błędnym kole przemocy, w końcu powiedziały „dość!”

Dręczona od lat Helena Deska decyduje się odejść wraz z dziećmi od męża alkoholika. Kilka dni później w kamienicy przy ul. Krakowskiej policja odkrywa zwłoki. To Robert Deska. Nie ma wątpliwości, że został zamordowany. Zwłoki zbezczeszczono i zmasakrowano, a wokół denata ustawiono puste flaszki po wódce. To nie pierwsze brutalne morderstwo w tej kamienicy i jak się wkrótce okaże – nie ostatnie. Kilkadziesiąt godzin później kolejny trup.

Wszyscy zamordowani byli alkoholikami, wszyscy znęcali się nad swoimi żonami i dziećmi. Ich także dręczono przed śmiercią. Czy to zemsta za wieloletnią gehennę? Czy ktoś z zewnątrz wyeliminował gnębicieli?

Prokurator Hejda wkracza do sprawy z bagażem własnych wspomnień o ojcu tyranie. Czarny od początku twierdzi, że to zmowa skrzywdzonych żon. Latami będąc ofiarami przemocy, w końcu same stały się oprawcami… Tyle że do zbrodni doszło akurat wtedy, gdy kobiety zdecydowały się zacząć żyć od nowa, z dala od swoich katów. Kto więc jest mordercą?

"Błędne koło" – piąta książka Anny Krystaszek z prokuratorem Janem Hejdą i komisarzem Igorem Szulcem w rolach głównych. Wcześniej ukazały się: "W cieniu terapeutki", "Wizje", "Pustelnia mordercy" i "Zamknięty świat".

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 239

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (31 ocen)
14
10
4
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
freshona

Z braku laku…

Jako wielbicielka kryminałów, a w szczególności Piotra Górskiego, uważam, że książka taka sobie. Niezły pomysł na cykl, choć akurat Nieumiarkowanie wypada chyba najsłabiej. Sympatię wzbudza Czarny i Hejda, denerwuje mnie przekombinowany od początku wątek Izy i Olgi. Jednak najbardziej nie mogę przełknąć stylu pisarki. Najczęściej używa zdań pojedynczych, czasem pojawiają się dwukrotnie złożone, przez to mam wrażenie, że książka była pisana na szybko na kolanie.
10
Malwi68

Całkiem niezła

W swojej piątej książce z prokuratorem Janem Hejdą i komisarzem Igorem Szulcem w roli głównych bohaterów Anna Krystaszek zabiera nas w mroczną podróż do świata przemocy i zemsty. Historia Heleny Deski, która postanawia odejść od męża alkoholika, staje się punktem wyjścia do serii brutalnych morderstw. Autorka wnikliwie bada psychologiczne motywacje zarówno ofiar, jak i potencjalnych sprawców, tworząc zawiłą sieć podejrzeń i emocji. Zręcznie łącząc wątki osobiste bohaterów z głównym śledztwem. Krystaszek wciąga nas w trzymającą w napięciu historię, pełną zwrotów akcji i nieoczekiwanych zakończeń. "Błędne koło" to nie tylko kryminał, ale także głęboka refleksja nad naturą przemocy i możliwościami wybawienia się z niekończącego się kręgu cierpienia. Warto zauważyć, że autorka nie unika trudnych tematów i prowokacyjnych pytań, dotykając problematyki przemocy domowej i jej skutków. Poprzez swoich głównych bohaterów-prokuratora Hejdę i komisarza Szulca mamy okazję spojrzeć głębiej w psychol...
10
AnnaC1998

Dobrze spędzony czas

trochę topornie pisane dialogi, komunikacja między bohaterami sztywna
00
klaudiaciacho

Z braku laku…

Nie porwała mnie ta historia. Niczym mnie nie zaskoczyła, nudziłam się i w dodatku bardzo ciężko było mi się polubić ze stylem autorki. Plus, że nie jest długa i czyta się szybko.
00
ania83sosnowiec

Nie oderwiesz się od lektury

Kochani a teraz recenzja książki, na którą długo czekałam. Mowa o piątym tomie fenomenalnej serii "Siedem grzechów głównych" Ani Krystaszek. Już na dzień dobry mogę stwierdzić, że piąty tom "Błędne koło. Nieumiarkowanie" namieszał w głowach czytelników. Stali dobrzy znajomi powracają. Komisarz Igor Szulc i prokuratur Jan Hejda staną przed kolejnym trudnym śledztwem. Kamienica przy ul. krakowskiej cieszy się złą sławą. Mieszkają w niej patologiczne rodziny. Pijaństwo, przemoc domowa to u niech codzienność. Gdy Helena Deska, dręczona od lat przez męża alkoholika postanawia od niego odejść, jej życie ulegnie zmianie. Jej mąż został zamordowany a jego zwłoki zmasakrowane i zbezczeszczone. Przed Hejdą i Szulcem nowe śledztwo. Wydawać by się mogło, że sprawa jest prosta do rozwiązania. Jednak śmierć Deski, to początek tajemniczych morderstw w osławionej złą sławą kamienicy. Wszystkie mają wspólny mianownik-wszyscy zamordowani byli alkoholikami, którzy znęcali się psychicznie i fizycznie nad...
00

Popularność




Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Redaktor prowadzący: Mariola Hajnus

Redakcja: Irma Iwaszko

Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Beata Kozieł, Renata Jaśtak

© for the text by Anna Krystaszek

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2024

Na potrzeby fabuły pewne realia związane z miejscami, w których rozgrywa się akcja, zostały zmienione. Wszelka zbieżność imion, nazwisk i postaci z rzeczywistymi jest przypadkowa.

ISBN 978-83-287-3008-3

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

Mojemu mężowi

Za to, że jesteś przy mnie

Prolog

Siedziałam na swoim łóżku i zatykałam uszy. Ojciec znów wrócił pijany do domu i bił mamę. Moja młodsza siostra przytulała się do mnie kurczowo, a brat krążył po pokoju pełen złości. Ja czułam jedynie strach. Mama już nie krzyczała. Płakała cichutko. Wiedziała, że i tak nikt jej nie pomoże. Zresztą ostatnio tylko spała albo leżała na łóżku z papierosem w ręce, wpatrzona w sufit. To my chodziliśmy po zakupy do sklepu. Jeżeli w ogóle były pieniądze. I to my ostatnio gotowaliśmy. Ona zamknęła się w jakimś swoim świecie i nawet już nie ukrywała przed nami, że płacze. Kiedy była u nas ostatnio pani kurator, rozmawiały o jakimś szpitalu. Kuratorka mówiła, że mama powinna tam jechać na jakiś czas i wydobrzeć, ale ona nie chciała tego słuchać. Wciąż powtarzała, że nie zostawi nas samych i nie pozwoli, żebyśmy trafili do pogotowia opiekuńczego. A ja wtedy pomyślałam, że nawet bym chciała tam iść. Nie musiałabym nocować na klatce schodowej, gdy ojciec, wściekły, nie wpuszczał nas do domu. Nie musiałabym słuchać, jak ją bije, a później przychodzi i okłada któreś z nas. Nigdy nie wiedzieliśmy, kogo wybierze. Mój brat czasem specjalnie się mu podkładał, żeby zostawił nas w spokoju. I to on obrywał zawsze najmocniej. Nie mogłam tego znieść. Chciałam stąd zniknąć. W pogotowiu opiekuńczym też byłoby kiepsko, tyle że może lepiej niż tu… w domu.

Zresztą mama bardzo nie chciała, żebyśmy tam trafili, ale też w ogóle się nami nie zajmowała. Ojciec ciągle pił i bił. Nikt nam nie pomagał. Ani sąsiedzi, ani policja, która czasem się zjawiała, gdy ojciec przesadził, ani nawet kuratorka. Żyliśmy jak w błędnym kole. Nawet kiedy ojciec czasem pił mniej lub zabrali go do izby wytrzeźwień, żyliśmy w ciągłym napięciu… Że któregoś dnia znów wpadnie w szał, że znów będzie uderzał głową mamy o ścianę albo bił nas paskiem od spodni. Bałam się chodzić do szkoły. Bo ktoś czasem dostrzegał pręgi na moim ciele, gdy przebierałam się na wuefie. Kiedy widziały je koleżanki, to pół biedy, ale gdy zauważył nauczyciel… Znów wzywali mamę do szkoły, a ona przychodziła i tłumaczyła się za niego. On nigdy się nie pofatygował. I co, że szkoła wysyłała pisma do sądu rodzinnego, sygnalizując zaniedbanie, lub pedagog wzywała kuratorkę i zgłaszała podejrzenie przemocy. Nic z tego nie wynikało. Ojciec i tak nigdzie się nie pojawiał, a mama go kryła, zaprzeczając wszystkiemu. Kiedyś zapytałam, dlaczego to robi. Odpowiedziała, że nie chce nas stracić, bo kiedy przyzna, że ojciec jest agresywny, zabiorą nas do jakiejś placówki. On był taki, odkąd pamiętam. Czasem zastanawiałam się, czemu mama za niego wyszła. Przecież to potwór! Nic dziwnego, że odechciewało się jej żyć. Sama też miałam dosyć życia w takim świecie! W świecie, gdzie dorośli byli źli, a ci, którzy udawali dobrych, i tak nie chcieli pomóc…

Usłyszałam ciszę. Spięłam się w sobie, bo wiedziałam, co teraz nastąpi. Przyjdzie do nas. Drzwi się otworzyły, zobaczyłam wściekłość w jego oczach i pasek w dłoni. Odepchnęłam brata i czekałam na cios. Pierwszy raz uderzył mnie otwartą dłonią w twarz. Kiedy upadłam, zaczął okładać mnie pasem po plecach. Brat patrzył na mnie, płacząc z bezsilności, a ja modliłam się, żeby ojciec w końcu przestał i poszedł znowu pić do swoich kolegów.

Rozdział 1

Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej w CzęstochowieWtorek, 21 września 2021 rokuOkoło godziny piętnastej

Marcin Miglas

Siedziałem, wpatrując się w jej posiniaczone policzki. Byłem wściekły! Aż tyle musiało się stać, żeby w końcu zdecydowała się na podpisanie dokumentów dotyczących wyjazdu do innego miasta. Nawiązałem współpracę z nowo powstałą fundacją. Jej pracownicy mieli znajomości w większych miastach i spory budżet na wsparcie kobiet doświadczających przemocy. Wyrazili chęć ścisłego współdziałania. W końcu nadarzyła się okazja, by pomóc moim podopiecznym. Chciałem to wykorzystać. Nie mogłem zbyt długo zwlekać. Helena już dwa razy w ostatniej chwili zrezygnowała i nie podpisała dokumentów. Jako pracownik socjalny zgłosiłem rodzinę, założyłem niebieską kartę, Helenę i jej dzieci objęliśmy kuratelą, pomagaliśmy im. Zawsze jednak dążyłem do tego, żeby kobieta sama podejmowała decyzję. Zgoda i podpis oznaczały chęć współpracy. A to było najważniejsze. Sygnalizowało, że ofiara przemocy chce się uwolnić i naprawić swoje życie.

Dzieci Heleny były małe. Tylko ona mogła zakończyć tę gehennę… ale do tej pory nie chciała. Wciąż wracała do swojego oprawcy. Wciąż mu wybaczała i miała nieustanną nadzieję, że on się zmieni. I zmieniał się, ale na gorsze. Za każdym razem pozwalał sobie na więcej. Znów wylądowała w szpitalu. Oczywiście twierdziła, że spadła ze schodów w kamienicy, w której mieszkali. Cudowny mąż nawet jej nie odwiedził. Była młoda. Miała zaledwie dwadzieścia osiem lat. Dwójkę dzieci i wybity ząb. Nie stać jej było na implanty. Zresztą to, jakim sposobem udawało jej się utrzymać mieszkanie i zapewnić byt dzieciom, było dla mnie zagadką. Wszystkie pieniądze z opieki musiała oddawać jemu. On oczywiście je przepijał. Szukała dorywczych prac. Sprzątała u ludzi, wyprowadzała psy. Mąż nie pracował. Kontrolował ją. Musiała ukrywać, że stara się zdobyć dodatkowe pieniądze. Dzieci były zadbane i dobrze radziły sobie w szkole. Pomagała im, jak mogła.

Dlaczego do niego wracała? Powtarzała, że przecież go kocha. Nie rozumiała koła przemocy, choć tyle razy o tym rozmawialiśmy. Skończyła zaledwie zawodówkę. To i tak sukces, że jej się udało. W ostatniej klasie była już w ciąży. Szefowa zakładu fryzjerskiego, w którym odbywała praktykę, proponowała, że na nią poczeka, aż skończy jej się macierzyński, ale musiała odmówić. On nie pozwolił. Był zazdrosny. Jej się to podobało, choć jak twierdziła, tęskniła za zawodem. Od dziecka chciała być fryzjerką, ćwiczyła na swoim rodzeństwie. W domu miała tak samo. Ojciec chlał i bił. Tyle tylko, że jej matka zachorowała psychicznie. Ona była najstarsza, więc zajmowała się młodszym rodzeństwem i tworzyła pozory normalności, póki się dało. Póki matka nie podcięła sobie żył. Później była rodzina zastępcza. Niewiele lepsza od biologicznej.

Niemal od początku ściśle współpracowałem z jej kuratorką i stawaliśmy na rzęsach, żeby wyrwać ją z tej przemocy. W końcu mieliśmy podkładkę. Wystarczył jej podpis. Później będziemy się modlić, żeby fundacja załatwiła sprawę na cito… zanim ona się rozmyśli. Wśród osób dotkniętych przemocą to był największy problem. Wycofywanie się z podjętej już decyzji.

– Dobrze, pani Heleno. Teraz tylko pani podpis.

– No nie wiem – przerwała mi. – A jeśli nie dostanę tego mieszkania? Jak już to podpiszę i on się dowie…

– Nic pani nie zrobi – rozwiewałem jej wątpliwości. – Jeśli pani nic nikomu nie powie, razem z kuratorką i fundacją wszystko załatwimy. Mówiłem już pani, że później możemy już nie mieć takiej możliwości. Fundacja wynajmie mieszkanie. Pokryje koszty rachunków i życia przez co najmniej pół roku, dopóki się pani nie usamodzielni. Znajdziemy pracę i szkołę dla dzieci. Jest wiele kobiet, które czekają na taką szansę. Proszę z niej skorzystać. Będzie dobrze. Obiecuję.

Miałem nadzieję, że uda mi się dotrzymać słowa. System pomocy osobom doświadczającym przemocy w naszym kraju był beznadziejny. Nic dziwnego, że te kobiety wolały mieszkać z oprawcami. Wciąż się zastanawiałem, kiedy nakaz eksmisji agresora będzie realizowany natychmiast. Teraz egzekwowanie prawa wołało o pomstę do nieba.

– Jest wolne miejsce w ośrodku interwencji kryzysowej. Do czasu załatwienia dla pani i dzieci lokalu zastępczego będziecie bezpieczni. Macie tam w razie potrzeby pomoc prawnika, psychologa i psychiatry. Docelowo, być może już za kilka dni, będziecie mieszkać w Zakopanem. Z daleka od niego. To wyjątkowa propozycja, bo fundacja, o której pani wspominałem, dopiero co powstała i dysponuje znacznymi środkami. Teraz najważniejsze jest to, że podjęła pani decyzję, żeby się od niego uwolnić. Fundacja zarezerwowała trzy mieszkania pod wynajem. Jeżeli będziemy zwlekać, przejmie je ktoś inny. Wówczas nie będę już w stanie pomóc i pozostanie dom samotnej matki lub ośrodek interwencji kryzysowej oraz – spojrzałem jej w oczy – bardzo długi czas oczekiwania na kolejną taką szansę.

– Okay. – Podpisała szybko, niemal bez zastanowienia. – Miejmy to już za sobą. Boję się tylko, że zauważy, jak się pakuję.

– Dziś proszę tego nie robić. – Zabrałem dokument, żeby znów się nie rozmyśliła. – A jak będzie potrzeba, zabierze pani dzieci, a my z policją pojedziemy odzyskać wasze rzeczy. Za chwilkę ustalimy wszystkie szczegóły. Teraz jeszcze poproszę panią o dokładny opis tego, co pani zrobił…

– Ale po co? – zapytała, wystraszona.

– Muszę to zanotować. Pytania w kwestionariuszu są tak skonstruowane, że nie ma tam miejsca na dokładne opisy. Nie chciałbym czegokolwiek pominąć. Jeśli pani woli, możemy to nagrać.

Zaprzeczyła ruchem głowy.

– Dobrze, będę notował szybko. Wiem, że chce pani wrócić do dzieci.

– Zaczęło się jak zwykle – powiedziała, speszona. – Kłótnia o pieniądze. Poprosiłam go o sto złotych. Milenka chciała jechać ze swoją klasą do teatru. Poza tym nie miałam już nawet na chleb. – Patrzyła na swoje dłonie, bo tak było jej łatwiej. – Zaczął krzyczeć, że nie ma i nie da. Nawet nic nie odpowiedziałam, jak pierwszy raz mnie spoliczkował. Maksio to widział. Kazałam mu iść do pokoju. Później mąż złapał mnie za włosy i kilka razy uderzył moją głową o ścianę. Dyszałam z bólu, bałam się krzyczeć, wie pan, tylko sapałam, żeby go bardziej nie rozwścieczyć. Zdarł ze mnie spodnie i bluzkę. Rzucił na podłogę. Gwałcił, wrzeszcząc, że kiedyś mnie zabije, bo taka jestem beznadziejna. Że koledzy się z niego śmieją, bo nie mam jedynki… A wybił mi ją dlatego, że widział, jak na nich patrzę… Wyzywał mnie od zdzir, szmat, kurew.

Nie powstrzymywała łez. Przerwała, a ja jej nie ponaglałem, rozumiałem, że ta spowiedź wiele ją kosztuje. Po chwili podjęła opowieść.

– Darł się, że do niczego się nie nadaję. Modliłam się tylko, żeby dzieci nie wyszły z pokoju i nie zobaczyły, co robi. Kiedy skończył i zapiął spodnie, sięgnął po flaszkę i wypił z gwinta resztkę, bo tyle mu zostało. Zdenerwował się, że nie ma więcej. Znów krzyczał, że to przeze mnie nie ma pieniędzy. Próbowałam się ubrać. Spodni mi nie potargał, ale bluzkę tak. Stałam, rozglądając się za czymś, co mogłabym na siebie włożyć. Na krześle leżał mój sweter. Podeszłam po niego i wtedy uderzył mnie w głowę pustą butelką po wódce. Osunęłam się na podłogę. Nie straciłam przytomności. Tylko bardzo mnie głowa bolała. Butelka się, o dziwo, nie roztrzaskała, więc może nie uderzył mnie aż tak mocno. Nie wiem, bo wszystko mnie bolało. Wtedy zauważyłam, że pod tym moim swetrem były dwa piwa. Chciałam mu je dać, żeby się nachlał i dał mi spokój. Ale to go jeszcze bardziej rozwścieczyło. Otworzył jedno i wypił prawie całe na raz. Wykrzykiwał, że schowałam je przed nim specjalnie. Że sama je chciałam wypić. Potem uderzył mnie z całej siły pięścią w twarz. Później w brzuch i kiedy opadłam na kolana, zaczął mnie kopać po brzuchu i plecach. Nawet nie rozumiałam już, co do mnie mówił, a raczej, co krzyczał. Robiłam wszystko, żeby nie stracić przytomności… żeby nie zabrał się do dzieci. One wiedziały, że nie mogą w takich chwilach wychodzić z pokoju, bo będzie je bił. Już kilka razy tak się zdarzyło. Mila próbowała go powstrzymać i jej też się obrywało. Kiedy Robert wpadnie w szał, nie patrzy, nie myśli, tylko bije. Jak jest trzeźwy, jest dobry, ale nie pamiętam, kiedy ostatnio był trzeźwy. Pije od rana do nocy. Nagle przestał – wróciła do relacji – wypił drugie piwo, beknął głośno i po prostu wyszedł. Nie pojechałabym na pogotowie, gdyby nie to, że miałam problem z oddychaniem. Lekarz powiedział, że to przez te złamane żebra.

Mówiła, a we mnie wzbierała złość. Byłem na niego tak wściekły, że miałem ochotę przywalić pięścią w ścianę. Nagle Helena spojrzała na mnie błagalnie.

– Zawieźcie mnie do OIK-u już teraz. Proszę mi pomóc odebrać dzieci ze szkoły i jedźmy tam od razu. Boję się do niego wracać. Nie potrzebuję nic z mieszkania. Może ktoś da jakieś ubrania na zmianę dla mnie i dzieci. A jeśli nie, będziemy chodzić w tych. Możemy tak zrobić?

Wyjąłem telefon, żeby zadzwonić do kuratorki. Patrzyłem na tę kobietę i wiedziałem, co muszę zrobić. Dla bezpieczeństwa jej i dzieci.

Częstochowa, TrójkątDzień później, godziny poranne

Czarny

Siedzieliśmy w bazie. To był zwykły nudny dzień. Ostatnio zacząłem się do tego przyzwyczajać. Brakowało mi adrenaliny, skupienia na konkretnej sprawie i pościgu. Miało to jednak swoje plusy. Spędzaliśmy z Zuzką więcej czasu razem. Mieszkaliśmy ze sobą już dość długo i zdecydowałem się na zaręczyny. Moja rodzina ją polubiła. Nie mieściło mi się to w głowie, ale tak: matka polubiła moją dziewczynę. Początkowo oczywiście czepiała się różnicy wieku. Pierwsza wspólna wigilia sprawiła, że Zuzka skradła sympatię zarówno mojej matki, jak i siostry. Czasem nawet spotykały się na mieście na babskie pogaduchy. Siedziałem właśnie przed komputerem i przeglądałem strony z pierścionkami zaręczynowymi. Mniej więcej wiedziałem, jaki może się Zuzce spodobać, ale na wszelki wypadek postanowiłem poradzić się Dzięgielewskiej. Odeszła już na emeryturę i zamierzałem się z nią spotkać dyskretnie w godzinach pracy Zuzki. Ona znała ją najlepiej, Zuza była dla niej jak córka. Kiedy do niej zadzwoniłem, od razu wiedziała, o co chodzi. Umówiliśmy się w galerii handlowej. Iga weszła do mnie, kiedy kończyłem rozmowę z Dzięgielewską. Ona i Adam już organizowali wesele. Skromne, ale okazało się, że terminy wynajęcia sali są jeszcze bardziej odległe niż przed pandemią. Dużo lokali splajtowało, na te lepsze trzeba było czekać miesiącami, a czasem nawet latami.

– Chodź, doradzisz mi. – Dostawiłem dla niej krzesło przy komputerze.

Iga spojrzała i zagwizdała.

– Zaręczasz się? A to ci dopiero. Czarny usidlony na zawsze – śmiała się.

– Przestań pieprzyć i powiedz, który lepszy.

Bez namysłu wskazała pierwszy.

– Oczywiście, że ten. Jest w stylu Zuzki. Ona nie lubi nic, co jest zwyczajne. Ten jest świetny. Pasuje do niej idealnie.

– Też tak myślę. Dzisiaj jadę z Dzięgielewską coś wybrać.

– I to dziś ten wielki dzień? – dopytywała się, zadowolona.

– Nie. Muszę wymyślić coś fajnego. Zaplanować jakiś wyjazd. Poproszę, żeby wzięła urlop, albo znajdę coś na weekend. Myślałem, żeby zabrać ją nad morze. Teraz jest spokojnie. Nie ma ludzi, a w tym roku zima raczej szybko nie przyjdzie.

– Gratuluję, ale mamy sprawę – przeszła do rzeczy. – Wiem, że się ucieszysz. Trzeba jechać na miejsce zbrodni.

– O! A myślałem, że dzisiaj same nudy…

– Nie jaraj się tak – przerwała mi Iga. – Nic ciekawego. Jakiś menel na Krakowskiej. Musimy też zatrzymać żonę na przesłuchanie.

– Świetnie. – Zniesmaczyłem się. – Myślisz, że zabiła?

– Wątpię. Prędzej ktoś w końcu uznał, że trzeba dać nauczkę damskiemu bokserowi, i się zapędził.

– Damski bokser?

– Tak. Wczoraj żona w końcu postanowiła podpisać dokumenty z fundacji, która ma jej zapewnić warunki do życia w innym mieście. Wyprowadziła się z dziećmi do OIK-u. Dobra, zbieraj się. Na miejscu ma już być prokurator i twoja narzeczona. – Dała mi kuksańca w bok. – Gadałam z nią. Wiem tylko tyle, że sprawca lub sprawcy poszli po bandzie. Jest zmasakrowany.

– No cóż. Nie szkoda mi go, jeśli znęcał się nad żoną…

– I dziećmi – wtrąciła ze smutkiem.

– Tym bardziej. Mam tylko nadzieję, że to nie żona. Szkoda mi tych kobiet, które w końcu oddadzą i idą za to do paki. Chyba że była taka sama jak on. A często się to zdarza.

– Mnie też jest szkoda tych kobiet, ale to nie nasza robota. My musimy tylko znaleźć sprawcę. Pewnie nie będzie trudno.

– Gdzie to było, mówisz? – zastanowiłem się. – Na Krakowskiej? A nie mieliśmy tam niedawno podobnej sytuacji?

– Mieliśmy. Tamten się zwyczajnie zachlał. Sąsiad znalazł go sinego na podłodze w kuchni w towarzystwie miliona butelek. Podobieństwo jest takie, że wcześniej też żona go zostawiła i wyprowadziła się do domu samotnej matki.

– Chyba żal mu dupę ścisnął – zaśmiałem się, bo wcale nie było mi szkoda takich skurwieli.

– Może, ale dzisiaj mamy nową sprawę. Bierzemy radiowóz, co?

– No dobra. Niech ci będzie.

Wolałem jeździć swoim samochodem. W końcu kupiłem nowszy po ostatniej strzelaninie. Iga zaś stała się ostatnio bardzo oficjalna. Wiedziałem, że zapowiada to kolejny etap w jej życiu. Dziecko. Tylko czekałem, kiedy przyjdzie z wiadomością o ciąży.

Częstochowa, ulica KrakowskaPół godziny później

Prokurator Jan Hejda

Przyjechała ekipa z Trójkąta i wszyscy byli zaskoczeni, że tym razem pojawiłem się ja. Czarny oczywiście serdecznie się ze mną przywitał. Iga była bardziej ostrożna. Nie miałem ochoty tu być, ale musiałem w końcu wziąć jakąś sprawę. Miganie się od wszystkiego zaczynało już niepokoić moich przełożonych. Po zamknięciu sprawy z Moniką Marzec i Czyścicielem sporo czasu spędziłem na zwolnieniu lekarskim. Nie było łatwo. Z Kaśką nie byliśmy już sobie tak bliscy jak dawniej. Do tego moja żona nie rozumiała, że poszedłem na współpracę z Izką tylko dla niej, bo na niczym na świecie nie zależało mi tak jak na tym, żeby się odnalazła i wróciła do domu. Siedziałem jak na szpilkach, przerażony, że Izka może się odezwać w każdej chwili z jakimiś żądaniami. A Kasia zamiast mnie wspierać, wyrzucała mi, że na własne życzenie ściągnąłem na siebie takie niebezpieczeństwo.

Oczywiście wiedziała wszystko. Po tym, jak podstawieni przez Izkę policjanci na jej oczach oskarżyli mnie o przyjmowanie łapówek i nie tylko, postanowiłem nic przed nią nie ukrywać. Przeca odchodziła od zmysłów, kiedy mnie zabrali. Tymczasem to Izka chciała się ze mną spotkać w otoczeniu tych swoich ochroniarzy. Bo policjantami, jak się szybko okazało, nie byli. Przypomniała mi, że ma na mnie haki i organizuje grupę, która będzie mi pomagać w łapaniu najgorszych zwyrodnialców. Od tej pory bałem się telefonów z nieznanych numerów, niespodziewanych spotkań, a nawet zaglądania do swojej skrzynki pocztowej.

Postanowiłem więc trochę odpocząć. Zwolnić tempo. Głównym powodem był lęk. Po powrocie ze zwolnienia lekarskiego starałem się brać mało znaczące sprawy. Kiedy działo się coś poważniejszego, migałem się i zrzucałem temat na kogoś innego. Świdliński coraz bardziej mnie nienawidził. Właśnie z powodu natłoku zajęć. Teraz musiał pracować więcej niż dotychczas, bo ja stałem się mniej wyrywny. Jemu przeszkadzał nadmiar obowiązków. Mnie wkurwiało, że nie działam. Nosiło mnie i byłem wściekły, że większość czasu spędzam w budynku prokuratury. Wciąż chlałem. Mniej, ale jednak. Piłem tak, coby Kaśka nie zauważyła. Często jednak mi się nie udawało. Ona doskonale wiedziała, co się dzieje. To nie polepszało naszej relacji. Izka wkroczyła w moje wspaniałe życie, a ja powoli traciłem wszystko, co było dla mnie najważniejsze. Zagrożone były zarówno moja praca, jak i rodzina. Gorzoła pomagała wyciszać lęk przed tym, co nieuchronne.

Wziąłem to zabójstwo, bo uznałem, że śmierć agresywnego menela z Krakowskiej nie jest niczym nadzwyczajnym. Stałem i patrzyłem na martwego młodego gościa, który stoczył się na samo dno. Czy to możliwe, że za jakiś czas będę taki jak on? Jak zwykły chachor? Robert Deska miał dwadzieścia dziewięć lat. Przez większość życia nie pracował. Nie licząc dorywczych zajęć, jakich się czasem podejmował. Miał żonę i dwójkę dzieci, nad którymi znęcał się psychicznie i fizycznie. Kobieta w końcu postanowiła go zostawić. Już wydawało się, że wszystko będzie dobrze, najwyżej w końcu się zachla, tymczasem ktoś postanowił go zabić.

– Sprawca najpierw uderzał tyłem głowy denata o ścianę – mówiła Zuzka. – Myślę też, że kopał go po brzuchu, ale potwierdzę to, dopiero kiedy będę go miała u siebie.

Nagle do mieszkania wbiegła żona denata. Na krótką chwilę zastygliśmy w bezruchu. Kobieta płacząc, wołała męża po imieniu, dopytywała się, czy żyje i kto to zrobił. Zobaczyła zwłoki. Czarny na szczęście szybko zareagował i zabrał ją przed budynek. Spojrzał na mnie porozumiewawczo. Chciał, cobym poszedł z nim, ale zostałem na miejscu. Kiedy wyszli, Zuzka mówiła dalej:

– No więc ten kij wbito mu przed śmiercią.

Nie kryła obrzydzenia. Miałem już hipotezę, ale czekałem na reakcję Igi. Jedno było pewne. Ktoś chciał go maksymalnie upodlić, a wbijanie kija w odbyt miało tego dowieść i jednocześnie sprawić mu ogromny ból.

– Przyczyna śmierci? – zapytałem.

– Trudno stwierdzić. – Wskazała na opuchniętą od pobicia twarz. – Jest tu wiele obrażeń. Muszę go dokładnie zbadać, żeby stwierdzić jednoznacznie.

– Jasne. Co sądzisz, Igo?

– Zastanawiam się, czy gwałcił żonę albo, co gorsza, córkę…

– Też o tym od razu pomyślałem. – Uśmiechnąłem się.

– Trzeba chyba dowiedzieć się czegoś więcej na temat przemocy wobec rodziny i sprawdzić żonę…

– Właśnie – przerwałem jej. – Może miała kochanka i powiedziała mu, co jej robił. Albo zwierzyła się komuś z rodziny. To zabójstwo jest ściśle związane z przemocą, której się dopuszczał…

– Panie prokuratorze. – Podszedł do mnie jeden z techników. – Proszę na to spojrzeć.

Obok ciała mężczyzny stały puste flaszki po gorzole. Zwróciłem na nie uwagę już wcześniej. Zastanawiało mnie, dlaczego w trakcie szamotaniny się nie przewróciły. Technik wskazał butelki. Były ustawione równo etykietami w stronę denata. Stały nie tylko na stole, ale i na podłodze blisko ciała. Jedna obok drugiej. Ze dwadzieścia butelek po najtańszej wódce. To nie mógł być przypadek.

– O kurwa. – Tylko tyle zdołałem powiedzieć, uświadomiwszy sobie, że ten drobny szczegół eliminuje zabójstwo w afekcie, którego się spodziewałem.

Wstałem i ruszyłem do wyjścia, wyjmując cygaryty. Iga z Zuzką spojrzały na siebie zaskoczone moją reakcją. Wziąłem sprawę prostą. To miał być zwykły menel zabity przez kogoś z otoczenia lub rodziny. I trafiłem na seryjnego! Praca nauczyła mnie, że przypadki nie istnieją! Te flaszki musiały coś znaczyć. Kwestią czasu był telefon od Izki. Po co ja się, kurwa, ruszałem z prokuratury?!

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz