Bilard dusz - Matwij Małgorzata - ebook
NOWOŚĆ

Bilard dusz ebook

Matwij Małgorzata

0,0

Opis

Czasem, by odnaleźć siebie, trzeba stracić wszystko

Agnieszka, kobieta na życiowym zakręcie, od lat nosi w sobie ciężar decyzji sprzed młodości – tej, która na zawsze zmieniła jej los. Wspomnienia dawnej miłości i utraconego dziecka nie pozwalają zaznać spokoju. Kiedy w chwili duchowego kryzysu Agnieszka spotyka tajemniczego mężczyznę, zaczyna podróż w głąb siebie: w świat pytań o wiarę, przeznaczenie i znaczenie ludzkich wyborów.

To historia o tym, jak przeszłość potrafi kierować naszymi krokami, jak przypadkowe spotkania zmieniają życie i jak trudno wybaczyć… sobie samemu.

„Bilard dusz” to poruszająca, refleksyjna opowieść o winie, miłości i przebaczeniu – o ludzkich zderzeniach, w których, jak w grze, nic nie dzieje się przypadkiem.

Powieść wydana przez WYDAWNICTWO NIE POWIEM. D.B. Foryś zajmuje się dystrybucją.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 276

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Bilard dusz

© Małgorzata Matwij

© for the Polish edition by Wydawnictwo Hm…

All rights reserved.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody twórców.

Pod redakcją: D.B. Foryś

Redakcja: Monika Malita-Bekier

Korekta: Aleksandra Baranowska

Projekt okładki: Angelika Karaś

Grafiki: pixabay.com, unsplash.com, freepik.com

Skład: D.B. Foryś

ISBN: 978-83-68695-13-7

ISBN E-BOOK: 978-83-68695-14-4

Wydanie pierwsze

Wojkowice 2025

Wydawnictwo Nie powiem

E-mail: [email protected]

Telefon: 518833244

Adres: ul. Sobieskiego 225/9, 42-580 Wojkowice

www.niepowiem.com.pl

Rozdział 1

Drzwi od stodoły zaskrzypiały przeciągle. Przypominały raczej piekielne wołanie o pomoc, aniżeli płacz spróchniałych, drewnianych skrzydeł.

Ten relikt dawnych czasów straszył w tym miejscu niejednego przypadkiem zabłąkanego turystę. Jednocześnie dawał mu schronienie w przypadku niespodziewanej nawałnicy, o którą nie tak trudno na bezdrożach Bieszczadzkiego Parku Narodowego.

Kobieta z rozwichrzonymi, bujnymi lokami szeptała niecenzuralne słowa wymierzone w samą siebie. Ganiła się za głupotę i lekkomyślność, bo zboczyła z turystycznego szlaku.

Idąc, potykała się o ledwo już widoczne w wieczornej pomroce wystające korzenie drzew i inne nierówności wyżłobione ulewą, która przetoczyła się w ostatni piątek w tym rejonie. Wyciągnęła z mocno przylegających do ciała spodni komórkę i zaklęła na widok ostatniej kreski baterii, świadczącej o tym, że lada moment kobieta pozostanie bez połączenia ze światem. Spojrzała raz jeszcze i z westchnieniem schowała to cudo cywilizacji, które nijak się sprawdzało w miejscach pozbawionych słupów telefonii komórkowej albo takich, gdzie nierówności terenu, rozpadliny czy wzniesienia nie pozwalały na złapanie zasięgu, a takowych w Bieszczadach nie brakowało.

Stodoła majaczyła w oddali, wzbudziła mimowolny dreszcz, który pokrył ciało wędrującej gęsią skórką. Włosy uniosły się przez dziwne przeczucie nadchodzącego nieszczęścia. Z każdym krokiem, który przybliżał do budynku, kobieta odczuwała coraz wyraźniej dwie sprzeczności. Coś przyciągało ją hipnotyzująco, nie pozwalało zawrócić, a coś wręcz krzyczało, by uciekała. Nie mogła jednak pozwolić na to, by lęk podszyty wyobraźnią okazał się silniejszy od zdrowego rozsądku.

Dotarła. Stanęła przed lekko uchylonymi drzwiami, które zapewne pamiętały jeszcze czasy przedwojenne, i zaczęła nasłuchiwać. Wewnątrz panowała absolutna cisza, a wokół panoszył się mrok. Słońce już dawno schowało się za strzelistymi czubkami świerków, więc nie było szansy, by przez szpary między deskami wpadło jakieś światło.

Kobieta nie chciała świecić latarką. Nic bardziej jej nie przerażało niż smuga światła padająca na dziwnie wyglądające przedmioty. Wyobraźnia podsuwała jej wówczas sceny niczym z filmów grozy. O, nie! Już wolała przyzwyczaić wzrok do ciemności i po omacku wybadać teren. Posuwała stopami po klepisku, by nie stanąć na jakichś zardzewiałych widłach, na których mogłaby sobie przebić stopę.

Czuła unoszący się wewnątrz kurz i niemal mogła usłyszeć tupot pajęczych odnóży w drodze między jedną a drugą siecią. Ta cisza ją niepokoiła, wręcz przerażała. Przyzwyczajona do zgiełku wielkiego miasta, nie mogła się sobie nadziwić, że dała się namówić na wypad w góry, które co prawda kochała, ale tym razem nie miała zbytniej ochoty po nich chodzić. Gdyby nie pokłóciła się z Jurkiem, nie strzeliła focha i w skrajnych emocjach nie oddaliła od przyjaciół, teraz nie stałaby w tym miejscu, dygocąc i z zimna, i ze strachu. Nie wiedziała, co powoduje u niej silniejsze drgawki. Zrobiła kilka kroków w lewą stronę i nadepnęła na coś miękkiego. Pochyliła się i palcami wymacała siano. W pierwszej chwili ucieszyła się na myśl o tym, że to jedyna rzecz, która będzie izolowała ją od zimnego klepiska. Szybko jednak uświadomiła sobie, ile różnego robactwa może się tam gnieździć, więc radość się ulotniła. Poczuła, jak przerażenie pełznie po jej ciele niczym wąż po gałęziach, obejmując każdy milimetr skóry. Od razu na myśl przyszła jej seria filmów, które oglądała pod jakże adekwatnym do tej sytuacji tytułem: Gęsia skórka.

Nie miała wyjścia. Tutaj zagrażała jej jedynie zbyt rozbujała fantazja, gdy tymczasem na zewnątrz mógł się przyplątać niedźwiedź lub wilk, a tego chciała uniknąć za wszelką cenę. Zamknęła więc drzwi, które wydały przeraźliwy jęk, i z obrzydzeniem udała się pod pustą ścianę po drugiej stronie. Dobrze, że miała przy sobie śpiwór i karimatę, trochę wody i niedojedzoną kanapkę. Grzebiąc w plecaku, znalazła też kilka cukierków i dwa wafelki, wprawdzie w opłakanym stanie, ale gdy głód ściśnie żołądek, to i takie okruchy się przydadzą.

Rozłożona karimata nie dawała wystarczającej izolacji od twardego podłoża. Kobieta czuła niemal każdą nierówność, drobiny wbijające się jej ciało. Wsunęła się do niego niemal cała, myśląc, że w ten sposób szybciej zaśnie. Nic bardziej mylnego. Gdy tylko zamykała oczy, słyszała jedynie bicie swojego serca. Gdy rozwierała powieki, przytłaczająca cisza niemal wbijała się sztyletem w jej bębenki. Musiała się na czymś skupić, a to nie było takie łatwe. Gdyby chociaż ta cholerna komórka miała pełną baterię! Co robić, kiedy brakuje łączności ze światem? Z cywilizacją?

Czuła, jak mimo wszystko zmęczenie bierze górę nad jej upiornymi myślami podsuwającymi dziwne sceny z zombie w roli głównej lub z dzikimi, krwiożerczymi zwierzętami brutalnie wydzierającymi jej śpiące ciało ze śpiwora. Powoli odpływała, a rzeczywistość zaczynała mieszać się z sennymi majakami. Już po chwili jej mózg wypełnił się wspomnieniami upojnej nocy z Jurkiem, który przysięgał jej miłość aż do grobowej deski, i nawet fakt, że nie tak dawno stwierdził, że to, co między nimi zaszło, okazało się pomyłką, nie rozwiał i nie zaburzył romantycznego snu.

***

Opalone szczapy wpadały co chwilę w ognisko, powodując miniaturowe wybuchy iskier. Drewna płonęły żywym ogniem, dawały ciepło i światło. W głowie Jurka toczył się swoisty monolog. Mogło być tak pięknie, gdyby nie to, że Agnieszka wywołała burzę w szklance wody i tak naprawdę mężczyzna nie miał pojęcia o co. Ich rozmowa dotycząca wspólnej przyszłości nie różniła się od innych, które przeprowadzali dziesiątki razy, ale teraz coś poszło nie tak. Może to, że powiedział, że dla niego najważniejsze na chwilę obecną są kariera i stabilizacja finansowa, nim będzie chciał założyć rodzinę? Wydawało mu się to logiczne, zresztą nie raz o tym rozmawiali. Agnieszka uniosła się niezrozumiałą dla niego dumą i stwierdziła, że ona nie będzie na niego czekała, aż osiągnie stabilizację finansową i zawodową, a że skoro ma takie podejście do ich związku, to ona musi się zastanowić, czy w ogóle chce z nim być.

– Zachowujesz się jak cholerna małolata, która nie wie, czego chce! – oznajmił podniesionym głosem.

To zdanie było kroplą przelewającą kielich goryczy do tego stopnia, że w niezbyt cenzuralnych słowach kazała mu spadać, po czym oddaliła się między drzewa.

Do głowy by mu nie przyszło, że pójdzie nie wiadomo gdzie. Dopiero po półgodzinie Celina zapytała go o przyjaciółkę i wtedy się zreflektował, że Aga nie idzie za nimi. Zatrzymali się, wołali ją, ale odpowiadała głucha cisza.

– Jak mogłeś pozwolić jej odejść? – zapytała z wyrzutem Celina.

– Pokłóciliśmy się. – Jurek bezradnie rozłożył ręce w geście niewinności.

– I co z tego? Nie zauważyłeś, że nie idzie za tobą?

– W las poszła. Wiesz, jaka jest, jak strzeli focha, to musi jej przejść. Byłem pewien, że idzie równo z nami, tylko się po krzakach kryje.

– Kurwa, jak dzieci! – Celina pokręciła głową z dezaprobatą.

– Myślisz, że zawróciła? – zapytał, czując wewnątrz, jak cały dygocze. Samotne włóczenie się po bieszczadzkich szlakach może nie należało do najbardziej niebezpiecznych, ale bez poinformowania grupy o zamiarach wprowadzało potężne poczucie niepewności. Bo co teraz mieli zrobić? Zawrócić, by się upewnić, że Agnieszka dotarła do miejsca noclegu, czy iść w obranym kierunku, wierząc, że spotkają ją u celu wędrówki? A jeśli jej tam nie będzie, to co zrobią? Na nocleg nie zdążą wrócić, no i gdzie niby mają jej szukać?

Mężczyzna wewnątrz dosłownie cały się gotował ze złości. Co za nieodpowiedzialny babsztyl! Mimo że Agnieszka była jego partnerką, nie przebierał w niecenzuralnych myślach.

– Dobrze, Jurek, nie wkurzaj się. Będzie dobrze. – Celina chyba widziała, co się z nim dzieje. – Dojdziemy do zaplanowanego obozowiska i zobaczymy, co dalej. Mam nadzieję, że Aga dojdzie.

– Ja też – odpowiedział, nie patrząc dziewczynie w oczy.

***

Obudziła się, ale nie otworzyła oczu. Była cała spocona, gdyż nierówność ziemi, na której leżała, sprawiła, że śpiąc, zsunęła się na dno śpiwora i zniknęła w nim w całości. Nagły niepokój, jakieś przeczucie, mówiąc prosto: coś, czego nie mogła nazwać, nakazywało jej się nie ruszać. Nawet oddech starała się spłycić tak, by nie przeszkadzał jej w nasłuchiwaniu.

Gdzieś z tyłu, za jej plecami, na zewnątrz rozpoznała jakiś ruch. Ni to szuranie nogami, ni łamanie gałęzi. Wsłuchiwała się ze wszystkich sił, coraz bardziej poddając się lękowi.

Nie chcę umierać, jęknęła w myślach. Nie znała źródła zagrożenia. Starała się uspokoić, tłumacząc sobie, że to pewnie jeleń albo dzik wyszedł na nocny żer, a jej nic nie grozi, bo jest wewnątrz stodoły. Powinna dziękować Bogu, że nie śpi teraz gdzieś tam, w krzakach. Tam by się dopiero strachu najadła!

Nie mogła już dłużej wytrzymać duchoty panującej w śpiworze, więc delikatnie, tak na wszelki wypadek, by nie zdradzić swojej obecności, zaparła się stopami i podsunęła ku górze. Z ulgą złapała głębszy oddech i powoli wypuściła powietrze z płuc. Panowała zupełna ciemność. Agnieszka nie wiedziała, czy woli mieć otwarte, czy zamknięte oczy. Chyba to drugie, bo wówczas mogła sobie coś wyobrażać, a z otwartymi przerażająca rzeczywistość zdecydowanie dominowała.

W pewnej chwili usłyszała pomruk. Zamarła. Poczuła jednak ulgę, gdy uświadomiła sobie, że to burza, która dawała o sobie znać z daleka. Na dach stodoły zaczęły spadać pierwsze krople późnowiosennego deszczu. Po kilku minutach przerodziły się w kaskadę spływającej wody. Jakaś zabłąkana kropla znalazła sobie ujście w dachu i z impetem kapnęła prosto na czoło kobiety, czym sprawiła, że Aga wyskoczyła ze swojego posłania jak oparzona.

– Niech to szlag! – zaklęła mimowolnie.

Nie bacząc już na wcześniej słyszane z zewnątrz odgłosy, gniewnie uniosła śpiwór oraz karimatę i odsunęła się z miejsca, skąd na nią kapało. Słyszała rozbryzgującą się o ziemię wodę. Nagle błyskawica rozdarła niebo. Wpuściła do stodoły nieco światła, dzięki czemu dziewczyna odnalazła właściwy kierunek i już po chwili mościła się na sianie, którym wcześniej gardziła. Miała tylko nadzieję, że tutaj deszcz nie zacznie padać przez kolejną dziurę w dachu.

Niestety wybiła się ze snu. Nie wychodząc ze śpiwora, podkuliła nogi i dość zgrabnym ruchem odwróciła się tak, by już po chwili opierać się o nierówne deski. Westchnęła. W tych warunkach nie było mowy, by zmrużyła oczy.

Na zewnątrz zaczęła szaleć burza. Teraz to nie były już pomruki, lecz regularne grzmoty odbijające się echem między górami, by znaleźć wyciszenie w leśnych zagajnikach.

Za każdym razem, kiedy niebo rozcinały kolejne pioruny, Agnieszka odliczała w myślach, by stwierdzić, czy epicentrum burzy zbliża się do niej. Niestety po każdym kolejnym grzmocie odstęp czasowy do błysku pioruna się skracał. Skulona położyła się pod ścianą i zasłoniła dłońmi uszy. Nie chciała tego słyszeć, czuć, nie chciała tutaj być! Bała się.

Gdy kolejna błyskawica rozświetliła pomieszczenie, jej wzrok padł na przeciwległą ścianę i… szybko tego pożałowała. Ktoś tam był! Zamarła. Czuła, jak ze strachu sztywnieje całe jej ciało. Nie mogła się ruszyć. Wpatrywała się w ciemność, nie mogąc oderwać wzroku od tego, co ujrzała. Była niemal pewna, że stał tam mężczyzna w bliżej nieokreślonym wieku i z dziwnie wykrzywioną twarzą. Serce biło jej niczym dzwon Zygmunta. Miała świadomość tego, że ten człowiek wie o jej obecności. Musiał tam być od samego początku i czekać na właściwy moment. Nie zaatakował jej, kiedy spała, ale jakie to miało znaczenie? Czekał na odpowiednią chwilę.

Powtórny piorun nieco rozświetlił przestrzeń między nią a nieznajomym. Nie ruszał się. Patrzył na nią, co do tego nie miała wątpliwości, choć błyskawica ukazała jego twarz tylko na krótką chwilę, po czym ponownie okryła ich ciemność. Ojcze nasz, który jesteś w niebie…, modliła się Aga w myślach. Ze strachu język się plątał, nie pamiętała dokładnie słów, które niezbyt często powtarzała. A mężczyzna stał, nadal bez ruchu, z lekko odsłoniętą klatką piersiową, co dostrzegła przy kolejnym niebiańskim świetle. Jego ciało pokrywały liczne bruzdy, widniała na nich krew. Agnieszka odniosła wrażenie, że jeszcze chwila, a zemdleje…

Nawałnica przybierała na sile, grzmoty rozbrzmiewały raz po raz, niebo rozświetlały błyskawice, a dla niej czas się zatrzymał. Czuła jedynie przyspieszone bicie serca, które niemal zagłuszało to, co działo się na zewnątrz. Czekała na… Sama nie wiedziała na co.

– No zabij mnie! Zabij! – Usłyszała swój przeraźliwy krzyk, który wydarł się z jej gardła. Brzmiały w nim przerażający strach i złość, i nadzieja, że jednak nic się jej nie stanie. – Ty cholerny zboku, na co czekasz?!!! – Jej krzyk przeobraził się w szloch, nad którym już nie mogła zapanować.

Zakryła oczy dłońmi, jakby to w czymkolwiek mogło jej pomóc, i czekała. Ciągle czekała na to, co miało nastąpić, a co się nie wydarzało. Prócz szumu deszczu, drżenia dachówek od grzmotów, szelestu liści i stukotu gałęzi w lesie jej wytężony do granic możliwości słuch nie mógł wyłapać niczego więcej.

Powoli docierało do niej, że coś jest nie tak, jak to sobie wyobrażała; że wyobraźnia znowu spłatała jej psikusa; że pozwoliła lękowi zawładnąć jej ciałem i zdrowym rozsądkiem. Niespiesznie opuściła dłonie i siłą woli otworzyła oczy, by wpatrzeć się w to, co ją tak bardzo przerażało. Ciągle nie dowierzała, że nic się nie dzieje. Strach nadal dławił jej krtań i skracał oddech, gdy wstała, by zrobić pierwszy krok w kierunku postaci, która znowu utonęła w ciemnościach stodoły. Nogi wydawały się odlane z ołowiu, a całe ciało dziwnie zesztywniało, ale Agnieszka posuwała się w kierunku źródła swojego przerażenia. W końcu znalazła się na tyle blisko, by znowu dojrzeć zarys męskiej sylwetki. Był mniej więcej jej wzrostu, ale nie mogła dostrzec szczegółów.

Postawiła jeszcze dwa kroki, gdy kolejna zabłąkana błyskawica przecięła bieszczadzkie niebo, tym samym dając więcej światła. Agnieszka stanęła jak wryta i zakryła ręką usta. Zrobiła to jednak nie z przerażenia, a z niedowierzania.

Trzęsącą się dłonią dotknęła twarzy przed sobą. Twarzy umęczonej, pokrytej bliznami, zimnej. Głowę miał pochyloną lekko w prawą stronę, ale jego zimne oczy patrzyły na kobietę wymownie, jakby chciały sięgnąć głębiej, do duszy, w której w ostatnim czasie tyle rzeczy się nagromadziło…

Pod Agnieszką, z której cały stres odpłynął w jednej sekundzie, ugięły się nogi. Osunęła się wzdłuż tego zimnego ciała wydobytego z drewna przez nieznanego rzeźbiarza. Oparła głowę o łydki zawieszonego na krzyżu mężczyzny i zaczęła płakać. Tym razem było to łkanie pełne niedowierzania, ale i radości. Łkanie, które oczyszczało. Razem z odchodzącą nawałnicą odeszła i jej niemoc. Agnieszka podniosła się i zrobiwszy kilka kroków, otworzyła na oścież drzwi stodoły. W oddali słyszała pomruki oddalającej się burzy, jeszcze tylko pojedyncze krople, jak w spóźnionym maratonie, spadały tu i ówdzie z głośnym plaśnięciem. Rześkie i chłodne powietrze otuliło szczelnie kobietę, której ciało było rozpalone od zaduchu stodoły i emocji, które się w niej namnożyły. Oparła się o futrynę i spojrzała w niebo, na którym nie dostrzegła już chmur, a jedynie gdzieniegdzie rozrzucone gwiazdy, którym naprawdę było wszystko jedno, co się dzieje na ziemi.

Nie wiedzieć czemu, ale gdzieś z czeluści jej pamięci wydobył się cytat Immanuela Kanta: „Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie”. Wzdrygnęła się, nie mogąc zrozumieć, co owo zdanie ma wspólnego z tym, czego przed chwilą doświadczyła…

Rozdział 2

Patrzył na nią wymownie, jednocześnie z wściekłości nie mógł wymówić ani słowa. Z jednej strony ulga, którą odczuwał, sprawiała, że miał ochotę złapać ją w ramiona i tulić czule, niczym ojciec odnalezione po zagubieniu dziecko, z drugiej strony niepokój wywołany przez jej nieodpowiedzialność i oddalenie się od nich do tej pory trząsł jego ciałem jak w febrze. Miał świadomość, że mógł za nią pobiec, jakoś udobruchać, pogodzić się, ale myślał, że Agnieszka odejdzie tylko na chwilę, by się uspokoić, i wróci. Tymczasem ona lekkomyślnie poszła sobie tylko znaną ścieżką, by zniknąć na całą noc. Jurek nie zmrużył przez nią oka, bo analizował, na jakie niebezpieczeństwa mogła być narażona. Powinien zadzwonić do schroniska albo GOPR-u, ale nie zrobił tego, gdyż bał się konsekwencji. W rezultacie, gdyby coś się stało Agnieszce, wszyscy by zostali pociągnięci do odpowiedzialności prawnej za brak reakcji i spanie poza wyznaczonymi miejscami.

Aga niewiele mówiła. Była zziębnięta i wyglądała jak siedem nieszczęść. Patrzyła na Jurka i pozostałych wzrokiem, w którym czaiła się jakaś tajemnica, do której nie miała zamiaru nikogo dopuścić.

– Aga, czy ty wiesz, co myśmy tutaj przeżywali?

Kiwnęła głową, patrząc na niego z obojętnym wyrazem twarzy. Jakby nie gryzły jej wyrzuty sumienia.

– A myślałam, że mnie przytulisz; że się stęskniłeś – powiedziała cicho.

Celina, stojąca dwa kroki za Jerzym, ominęła go, podeszła do przyjaciółki i mocno ją uściskała.

– Wariatka, myślałam, że umrę ze strachu o ciebie – szepnęła jej do ucha.

– Uwierz mi, że ja też. – Jeszcze teraz na wspomnienie przeżytej nocy przez ciało Agnieszki przechodził dreszcz.

Kiedy w końcu Celina odkleiła się od koleżanki, Jurek już zdążył oddalić się od kobiet w kierunku namiotu.

– Jurek mało rozumu nie postradał – dodała Celina, biorąc Agę pod ramię. Pociągnęła ją w kierunku obozowiska. Z drugiego namiotu wystawała rozczochrana głowa z jeszcze zaspanymi oczami Witka, którego zapewne obudziła głośna rozmowa.

– O! Aguś, jesteś. – Ziewnął przeciągle. – Dobrze, że cię nic nie zjadło – skomentował i zniknął w namiocie, by dogonić resztki snu przy lekko pochrapującej Wioli.

Ze zdziwieniem, ale i ulgą, Agnieszka stwierdziła, że tylko Jurkowi i Celinie sprawiła poważny kłopot. Reszta ekipy była zbyt zajęta sobą, by martwić się o współtowarzyszkę wyprawy.

– O co się pokłóciliście? – Celina nie do końca była wtajemniczona w to, co wynikło między parą.

– Nie mam siły o tym mówić. – Agnieszka nie chciała się zwierzać, bojąc się, że sprawa zostanie rozdmuchana. Poza tym była wykończona i marzyła jedynie, by zaszyć się w śpiworze, rozgrzać i zapomnieć o koszmarnej nocy. Podbiegła do Jurka, który zdążył odejść już spory kawałek.

– Jurek… – zaczęła niepewnie.

Chciała, by ich sprzeczka poszła w niepamięć, ale nie wiedziała, jak zagadać. Mężczyzna w dalszym ciągu się nie odzywał, tworząc barierę między nimi, przez którą dziewczyna nie była w stanie się przebić.

– Czy ty nie rozumiesz, co ja przeżywałem? – wycedził w końcu.

– A pomyślałeś, co ja przeżywałam? – odgryzła się.

Chłopak spuścił z tonu. Tak, on przynajmniej miał przy boku przyjaciół i w razie czego mógł liczyć na pomoc, gdy tymczasem Agnieszka była pozostawiona sama sobie. Co prawda przez własną głupotę, niemniej sama.

– Nasza sprzeczka nie była tego warta – powiedział nieco łagodniejszym głosem.

– Może nie była warta, bym narażała się na niebezpieczeństwo, ale to, że przedkładasz karierę ponad mnie, daje mi dużo do myślenia. Miałam o tobie inne wyobrażenie, teraz się zastanawiam, czy to wszystko ma sens.

Chłopak pomyślał, że noc wcale nie skruszyła poglądów jego dziewczyny.

– Chcesz dokończyć temat? – zapytał zaczepnie.

– Tak, ale nie teraz. Jestem wykończona.

Agnieszka, nie doczekawszy się przytulenia, wrzuciła do namiotu śpiwór, pochyliła się i zniknęła w środku. Zaczęła rozkładać posłanie, zerkając na ciepłe jeszcze legowisko Jurka. Nie namyślała się długo, zrzuciła spodnie, kurtkę i bluzę i zasunęła się szybko w jego śpiworze. Prawdopodobieństwo, że zły na nią partner będzie chciał dzielić jedną przestrzeń, przynajmniej przez najbliższe godziny, było znikome. Zmarznięta zamknęła oczy, marząc, by Jurek zmienił zdanie i położył się tuż obok i mocno ją do siebie przytulił. Pomiędzy snem a jawą wracał obraz znalezionego Chrystusa na krzyżu w szopie i niejasne przeczucie, że coś albo ktoś wokół niej krąży…

Rozdział 3

Ze śpiworem pod pachą i dwuosobowym namiotem przytroczonym do wypchanego najpotrzebniejszymi rzeczami plecaka ze stelażem dotarły do miejsca, gdzie za niewielką opłatą otrzymały cztery metry kwadratowe trawnika, na którym mogły rozbić tymczasowy dom. Obie były nieziemsko podekscytowane. Nie tak dawno hucznie obchodziły dwudzieste urodziny, po których stwierdziły, że muszą zrobić coś ze swoim życiem, przeżyć jakąś przygodę, mówiąc prościej, wyszumieć się, póki jeszcze mogą. W ich życiu mogło wydarzyć się jeszcze bardzo dużo, bo obie były wolne. To znaczy niezamężne, bo Agnieszka miała chłopaka.

Rozłożyły się mniej więcej na środku pola namiotowego. Nie miało znaczenia, kto ulokował się tuż obok. Wokół panowała jedna wielka komuna i umiarkowane zaufanie względem bezpieczeństwa rzeczy osobistych. Jedyny lokalny sklep poza murami klasztoru pękał w szwach od przyjezdnych, którzy wymietli z półek towar o niskiej wartości, co lepsze warzywa i owoce. Śmiało można było stwierdzić, że obroty w czasie festiwalu przekraczały co najmniej półroczny przychód. Na szczęście Aga z Celiną miały prowiant na pierwsze trzy dni, więc mogły być pewne, że nie umrą z głodu.

Slot Art Festival zaczynał się co roku w pierwszej połowie lipca, tradycyjnie wielkim otwarciem bramy, przy której organizatorzy skrzętnie sprawdzali wcześniejsze rezerwacje i wydawali odpowiednie plakietki z imieniem i logo imprezy. Na dziewczyny czekało pięć dni warsztatów, wykładów i spotkań z gośćmi specjalnymi. Udział we wszystkim, co oferowali organizatorzy, był dobrowolny, ale Aga już wiedziała, że doba będzie dla niej zbyt krótka na przeżycie tego wszystkiego. Niektóre zajęcia zaplanowały wspólnie, inne oddzielnie, wszystko wedle upodobań.

– Chcę być na wszystkim, na czym się da! – paplała Celina z entuzjazmem, zgrabnie pochylając się przy rozciąganiu namiotu, co wcale nie było takie proste, jeśli się wzięło pod uwagę, że żadna z nich nie miała wprawy w tym zakresie.

– Ja tam nie wiem.

Agnieszka była mniej pewna swoich zamiarów, być może dlatego, że teraz całą sobą starała się skupić na dopasowaniu poszczególnych elementów namiotu, gdyż ciało usilnie domagało się chwili wyciszenia na materacu, z dala od ciekawskich oczu.

– Celina, ja się poddaję – jęknęła zrezygnowana i z rozmachem klapnęła przy swoim plecaku, który z tej pozycji okazał się ją przewyższać.

Celina wydęła usta i równie bezradna stanęła w szerokim rozkroku tuż nad przyjaciółką.

– Może poprosimy kogoś o pomoc?

Długo nie musiały się rozglądać. Ba! Nie musiały też nikogo specjalnie prosić, ponieważ od dłuższej chwili były obserwowane przez dwóch chłopaków, których namiot znajdował się tuż, tuż.

Bartek i Tomek, bo tak się przedstawili, rozbili się dwie godziny wcześniej i wylegując się w cieniu rozłożystego drzewa, pod którym się ulokowali, uśmiechali się z politowaniem, przyglądając zmaganiu dziewczyn. Widzieli ich bezradność, więc sami zaoferowali pomoc, co najwyraźniej Celinie przypadło do gustu. Obydwaj byli warci grzechu – jak zwykła mówić koleżanka Agi – i najwyraźniej mieli ochotę na bliższe poznanie samotnych, młodych kobiet. Agnieszka starała się ukryć uśmiech, nie chcąc dać po sobie poznać, że dokładnie rozszyfrowała niewinną minę Celiny, która na mężczyzn działała niczym lep na muchy. Jej spojrzenie prawie natychmiast rozbrajało niemal każdego osiłka, a takowy już po chwili był na każde skinienie.

Chłopcy nie zachowywali się nachalnie, za co Agnieszka była niezmiernie wdzięczna. Jej narzeczony został ponad pięćset kilometrów stamtąd.

– Umieram ze zmęczenia, Cela – jęknęła Aga, rozciągając się jaka długa na materacu. – Marzy mi się dobra kawa.

– To chodź, gdzieś powinna być kawiarnia.

– Tylko że nie mam siły.

Celina, niewiele myśląc, wzięła dwa metalowe kubki i mrugnąwszy porozumiewawczo do bezsilnej przyjaciółki, oddaliła się w poszukiwaniu czarnego napoju. Aga cichutko westchnęła z ulgą. Taka koleżanka to skarb. Mogła się nie martwić o zaspokojenie pragnienia, zamknęła więc oczy i zaczęła wsłuchiwać się w dźwięki dochodzące spoza namiotu.

Nawet nie wiedziała, kiedy zasnęła. Obudziło ją dosyć mocne szturchanie w ramię i przybierające na sile ciepło na jej brzuchu. Z trudem otworzyła oczy i widać było, że nie może wrócić do rzeczywistości.

– Ej, obudź się. – Głos Celiny był natarczywy. – Nawet gorący kubek na brzuchu nie jest w stanie cię obudzić?!

Dopiero teraz Aga poczuła, że to, co początkowo było przyjemnym ciepłem w okolicach pępka, nagle zaczęło ją parzyć.

– Czyś ty zgłupiała!? – syknęła oburzona. – Przecież mogłam wylać.

– Ale nie zrobiłaś tego. – Celina miała za nic jej oburzenie. – Słuchaj! Jaką cudowną kawiarenkę odkryłam! – ekscytowała się. – Zresztą nie jedną. Aga! To miejsce to istny cud!

Agnieszka sięgnęła po odstawiony przed chwilą kubek z kawą i delikatnie przystawiła go do ust, by już po chwili z niesmakiem odstawić z powrotem.

– Fuj! Co to za lura!?

Celina ukazała rząd równych zębów w srebrnej, wyrównującej niedoskonałości oprawie.

– Wybacz, ale lepszej nie znalazłam. Chyba będziesz musiała zrobić sobie detoks, a poza tym jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.

Agnieszka raz jeszcze wzięła kubek. Przez chwilę patrzyła w rozchybotany płyn, myśląc, coraz bardziej rozbawiona, że to dosyć ładne i niezwykle eleganckie metalowe naczynie, w sam raz do tak subtelnego napoju, jakim jest kawa. Z trudem wygrzebała się z namiotu i rozejrzała się, już nieco przytomniejsza. Zauważyła, że napływający tłum uczestników gęstnieje. Wokół panowały gwar i rozgardiasz, wzajemne nawoływania i szukanie jak najlepszych miejsc na rozbicie namiotu.

– Ciasno tutaj będzie – stwierdziła, mimo wszystko pociągając łyk napoju.

Celina wzruszyła ramionami.

– Widziałam kierunkowskazy na teatr i kino. Rozmawiałam też z dziewczynami w kolejce, gdzieś na tyłach jest prysznic polowy. Trzeba będzie się rozejrzeć. A! Mam ulotki z programem. Coś trzeba wybrać. – Celina wręczyła Agnieszce kolorowe foldery z krzykliwymi napisami.

– Dużo tego.

– No…

***

Słońce już schowało się za horyzont, pozostawiło przegrzane meszki i komary, które spragnione chłodnej krwi z uporem maniaka rzucały się na równie rozgrzane ciała uczestników festiwalu.

Aga była spocona i czuła, że śmierdzi, co nie wpływało zbyt dobrze na jej samopoczucie. Celina z lekkim wyrzutem sumienia zostawiła ją samą sobie na rzecz jednego z chłopaków, którzy pomogli rozbić im namiot. Udawany żal Agnieszki nie przyniósł skutku. Koleżanka zbyt dobrze ją znała, by się przejmować zrozpaczonym spojrzeniem. Jeszcze tylko na pożegnanie Agnieszka ostentacyjnie nakreśliła znak krzyża za odchodzącą, co przyjaciółka skwitowała szerokim uśmiechem, i tyle ją widziała.

– Drugi dzień SLOT-u, a ja już zostałam sama – mruknęła Aga pod nosem i samotnie wybrała się na zwiady.

Chciała sprawdzić, jak wewnątrz klasztornych murów wygląda nocne życie, które – zdawało się – nieco różniło się od tego w ciągu dnia, kiedy odbywało się mnóstwo warsztatów wszelkiego rodzaju.

Dotarła do jednej z sal, która tonęła w półmroku, oświetlana jedynie kilkoma świecami. Grupa ludzi w różnym wieku siedziała jakkolwiek, na czym tylko się dało, nie zważając na niewygodę, zasłuchani w słowa mentora. Agnieszka nie miała pojęcia, czy to wieczorny wykład, prelekcja, czy zwykła próba wciągnięcia zainteresowanych w rozmowę. Zatrzymała się na chwilę, chociaż kroki chciała skierować do starej stodoły pełniącej podczas festiwalu funkcję sali kinowej. Zupełnie przypadkiem wpadła w jej ręce ulotka i chociaż kompletnie nie znała ani tytułu filmu, ani grających w nim aktorów, to sama atmosfera prowizorycznego, prawie plenerowego kina budziła w niej ogromne zainteresowanie.

Ktoś zdecydowanie pociągnął Agnieszkę za dłoń, zmuszając tym samym, by usiadła. Speszyła się, ponieważ myślała, że w jakiś sposób zakłóciła tutaj spokój, więc pospiesznie zajęła miejsce na wolnej poduszce i skrzyżowała nogi.

W pierwszej chwili nie do końca była w stanie skupić się na słowach wypowiadanych przez eleganckiego mężczyznę o lekko falujących, siwawych włosach, ubranego w czarną koszulę, która w przyjemny sposób pozwalała wybrzmieć dostojności jego wieku. Pięćdziesiąt lat to być może nie wiek starczy, ale dla Agi ten człowiek był mężczyzną, któremu bliżej do grobu niż do uciech tego świata.

Dystyngowany, starszy pan. Tak o nim pomyślała.

– Czym jest według was miłość? – Padło pytanie, które postawiło uwagę Agnieszki na wyższym poziomie.

Tak bardzo chciała znaleźć odpowiedź, ale ciągle znajdowało się to poza jej emocjonalnymi możliwościami. Może była jeszcze zbyt młoda, by doświadczyć prawdziwego uczucia?

– Czy myślicie, że to motylki w brzuchu zaprowadziły Chrystusa na krzyż? Miłość jest wyborem. Chrystus dokonał wyboru świadomego! Podążając tym tropem, śmiem twierdzić, że miłość, ta prawdziwa, to wolność wyboru. To świadomie podejmowane decyzje, kiedy wiesz, co cię czeka, a często jest to cierpienie, a mimo to decydujesz się na ten krok. Pozwólcie, że przytoczę wam pewien krótki wiersz: „To nie motyle w brzuchu wzniosły w miłosnym szale Boga na krzyż. Czymże więc jest miłość, jeśli nie świadomym wyborem?”1.

Aga zamyśliła się, próbując dogłębnie zrozumieć to, co usłyszała. Gdzieś poza prelegentem zobaczyła mężczyznę, który intensywnie się jej przyglądał. Stał w ciemności, pod przeciwległą ścianą. Skinął głową w jej kierunku, a dziewczyna poczuła ogromne skrępowanie. Oczy nieznajomego iskrzyły niczym gwiazdy, więc spuściła na chwilę wzrok, a kiedy ponownie spojrzała w tamto miejsce, mężczyzny go nie było.

***

Siedzieli przy świecach bezpiecznie umieszczonych w głębokich słoikach, by przypadkiem nie zaprószyć ognia. Agnieszka do połowy zagłębiona w namiocie, by przynajmniej plecy nie były pogryzione przez komary, szczelnie opatulona kocem, z głową opartą na ramieniu Celiny zasłuchała się w pobrzękiwanie na dosyć mocno rozstrojonej gitarze Tomka. Zupełnie jej to nie przeszkadzało. Uśmiechała się nieznacznie, widząc maślane oczy Celiny, która wpatrzona była w ich towarzysza, i troszkę zazdrościła. Wiedziała, że jej koleżanka jest mocno kochliwa i każdy jej dłuższy wyjazd kończy się miłością na zawsze, mijającą po maksymalnie półrocznym utrzymywaniu kontaktu. Aga patrzyła na Tomka i z żalem wzdychała, wiedząc, że chłopak na pewno odchoruje to wakacyjne uczucie.

– Widziałem wczoraj ducha – powiedział Bartek w pewnej chwili ni to do siebie, ni do obecnych.

Brzdęk strun ucichł, a oczy wszystkich skupiły się na ustach chłopaka.

– Brałeś coś? – Wzrok Tomka był zdecydowanie bardziej intensywny niż dziewczyn.

– Nie, no co ty! – Bartek udawał oburzonego. – Ale gość pojawił się znikąd i nagle mi zniknął sprzed oczu, jakby się rozpłynął we mgle.

– A może tutaj jest jakiś tunel teleportacyjny. – Tomek zarechotał i z powrotem zaczął uderzać w struny.

Kolega wzruszył ramionami, udając, że się nie przejmuje, iż nikt mu nie uwierzył.

Agnieszka nie skomentowała tego, co usłyszała, ale dziwny chłód oplótł jej tułów, jakby niewidzialny podmuch wiatru wdarł się pod koc, którym była owinięta. Obserwowała Bartka, ale o nic nie dopytała. Celina śmiała się, dokuczając Tomkowi, że nie zrobi kariery jako gitarzysta, na co chłopak jeszcze bardziej szczerzył do niej zęby. Bartek siedział zadumany, ale Agnieszce wydawało się, że otacza go jakiś cień, którego źródła nie mogła dostrzec. Co prawda słońce już dawno zaszło, a oni znajdowali się pod rozłożystym dębem, co potęgowało wieczorny mrok. Zamrugała kilka razy, by wyostrzyć spojrzenie, przeniosła wzrok na Tomka, następnie dwa namioty dalej, by nabrać innej perspektywy, i z powrotem przyjrzała się Bartkowi. Tak, niewątpliwie to był cień, który nad nim wisiał.

***

W ostatnim dniu Aga poszła na warsztaty tańca irlandzkiego, po których nie była w stanie ruszyć żadną częścią ciała. Potrząsanie nogami w rytm skocznej muzyki okazało się ponad jej siły.

Kiedy wyszła na zewnątrz, noc błyszczała tysiącem gwiazd, a wokół trwał koncert świerszczy. Nie miała ochoty wracać do namiotu. Celina prawdopodobnie już spała albo siedziała w towarzystwie Tomka, a Agnieszka potrzebowała przestrzeni. Tu i ówdzie pobrzmiewały odgłosy obozowych imprez, a z wewnętrznego dziedzińca klasztoru słychać było pierwsze bity rozpoczynającego się właśnie koncertu. Jej wahanie było krótkie: koncert czy nocny spacer? Wybrała to drugie. Poza toaletami i prysznicami wąska ścieżka otoczona po obu stronach ścianą pokrzyw i wszelakiego sięgającego wyżej pasa ziela prowadziła do starego sadu. Pierwsze jabłka zdążyły już opaść. Najwyraźniej nikt nie miał ochoty ich zagospodarować, więc można je było zbierać i jeść do woli.

Agnieszka szła odważnie. Zdążyła już zauważyć, że mało kto się tutaj zapuszczał. Namioty stwarzały wystarczającą intymność dla spragnionych wolności i seksu młodych ludzi. Knajpki w odrestaurowanych, pałacowych salach tworzyły przyjazne, wolne od robactwa pełzającego w trawie i uciążliwych komarów miejsce, więc nocne spacery po krzakach stanowiły azyl dla niewielu.

Stary sad znajdował się w sąsiedztwie niewielkiej sadzawki, która nieużytkowana i nieoczyszczana zarastała sitowiem, co czyniło z niej raczej podmokłe bagienko, dające schronienie ptakom w okresie lęgowym.

Tego dnia mgła owinęła drzewa mlecznym woalem tuż nad ziemią. Widok był bajeczny. Agnieszka weszła pomiędzy jabłonie, nie mogąc uwierzyć w magię, która się działa.

Popękana, chropowata kora z różnymi naroślami zdawała się w tym świetle mamić oczami i gębowymi otworami. Wiatr delikatnie kołysał liśćmi, snując własne opowieści z lat świetności tego miejsca. Aga podeszła do jednego z drzew i przytuliła się do niego, a następnie usiadła na trawie i oparła się o pień. Przymknęła oczy. Nigdy w życiu nie czuła się tak wypełniona spokojem i radością, jak w tym momencie. Mogła śmiało powiedzieć, że dostąpiła kawałka nieba.

Z kolejnym podmuchem wiatru mgła nieco się podniosła. Agnieszka zobaczyła jakieś poruszenie od strony sitowia. Zamarła na moment. Nie dalej jak sto metrów przed nią pojawił się mężczyzna obleczony w białą sutannę. Szedł w jej kierunku, a w zasadzie płynął, ponieważ przyklejona do ziemi mgła zasłaniała jego nogi. Brat, bo co do tego, że był zakonnikiem, nie miała wątpliwości, zjawił się tak nagle, że dziewczyna poczuła, jak jej ręce pokrywa gęsia skórka. Wzdrygnęła się. Od razu przypomniała sobie Bartka mówiącego, że spotkał ducha, choć nie wspominał, by miała nim być postać w sutannie.

Mężczyzna dotarł do dziewczyny i usiadł bez słowa tuż obok. Dziwne to było zachowanie, Agnieszka oczekiwała przywitania się czy chociażby jakiegoś pytania typu: co tutaj robi, kim jest i tak dalej. Nie wiadomo dlaczego, ale pomyślała o dziesiątkach chorych psychicznie, którzy leczyli się w Lubiążu, w szpitalu założonym po tysiąc osiemset dziesiątym roku.

Mężczyzna nawet jej nie dotknął, mimo że siedział bardzo blisko. Niemożliwe, by jej nie widział. Była to nader niezręczna sytuacja, która przyprawiała o niepokój, a jednocześnie Aga czuła, że nic jej nie grozi.

– Kim jesteś? – zapytała zaciekawiona.

– Czy to ma dla ciebie jakieś znaczenie?

– Nie, ale pojawiłeś się znikąd.

– Ty też. Nigdy wcześniej cię tutaj nie było.

Wzruszyła ramionami.

– Mieszkasz tutaj? – Miała na myśli posiadłość. Był ubrany jak mnich, a budynki należały do opactwa, więc mógł być kimś, kto sprawował nadzór, by przyjezdni nie puścili zabudowań z dymem.

– Tak, można tak powiedzieć, ale nie zawsze.

Aga przyjęła to do wiadomości. Skoro nie chciał rozwinąć tematu, nie będzie wścibska.

– Wędruję. Zaglądam to tu, to tam. Ten świat tak bardzo się zmienia. Jeszcze niedawno wszystko tutaj tętniło życiem – oznajmił, patrząc przed siebie z nostalgią.

– Chyba nie większym niż teraz?

– Wy jesteście na chwilę, dajecie upust młodzieńczym namiętnościom. Mówię o innym życiu, które mieściło się w tych murach, ba! W okolicy.

Aga stwierdziła, że będzie musiała poczytać o Lubiążu, bo prawdę mówiąc, niewiele wiedziała, prócz tego, że Fundacja Lubiąż zbiera środki na odbudowanie ruiny.

Mężczyzna wstał.

– Idziesz już? – zaciekawiła się Aga.

– Tak, czas na mnie.

– Pewnie na modlitwy? – Nie miała pojęcia, dlaczego o to zapytała.

Mężczyzna się uśmiechnął.

– Jeszcze kiedyś się spotkamy, Agnieszko. Uważaj na siebie i nigdy nie trać wiary – powiedział, odsuwając kosmyk z jej czoła.

Był niewiele starszy od niej. Dotyk jego zimnych palców sprawił, że Agnieszka poczuła się dziwnie. Świat zawirował jej przed oczami, a ona znów stała się małą dziewczynką bawiącą się z rówieśnikami na podwórku.

Siedziała wtedy na ławce pod bzami, które rosły na ich osiedlowym podwórku, i patrzyła, jak koleżanki bawią się na trzepaku, kręcąc fikołki. Sama nie miała na to ochoty, szczególne po ostatnim upadku, kiedy straciła równowagę i uderzyła się w głowę.

Waldek z Maćkiem właśnie zaczęli się o coś sprzeczać i atmosfera zgęstniała, co zaangażowało dziewczynki z trzepaka. Podeszły do kolegów, by nie uronić ani jednego elementu „męskiej” kłótni. Tylko Agnieszka nie ruszyła się z miejsca – uważała, że nie powinna się mieszać. Obydwaj chłopcy często się ze sobą spierali po to, by zaraz się pogodzić. Mama mówiła, że mają awanturniczą naturę i nie należy się wtrącać do ich problemów.

Kątem oka Agnieszka zauważyła dziwnie ubranego człowieka, który wyszedł zza bloku. Ubrany był w habit, ale nie taki, jakie mieli księża z jej kościoła, tylko w brązowy, na który narzucił drugą część, białą. Ręce złożone na wysokości piersi trzymały dyndający, drewniany różaniec z ogromnymi, ciemnobrązowymi paciorkami. Dziewczynka dostrzegła też wygoloną głowę i długą, zwichrowaną brodę. Jest chyba starszy od taty, pomyślała i bacznie obserwowała zakonnika. Trochę przypominał jej świętego Franciszka z obrazków, które widziała w książeczce do religii.

Zakonnik zbliżył się do ławki, na której siedziała. Miała wrażenie, że podszedł do niej specjalnie, tak jakby jej wcześniej szukał. Uśmiechnął się szeroko, a Aga zastanawiała się, czy skądś go zna. Nie bała się.

– Widzę, że koledzy znowu się awanturują – zagadał.

– Oni tak zawsze.

– A ty? Nie jesteś ciekawa, o co im poszło?

Wzruszyła ramionami.

– Jakaś smutna jesteś.

Jego intensywne spojrzenie speszyło Agnieszkę. Spuściła skromnie wzrok i wlepiła go w sandały mężczyzny. Zauważyła, że palec jego prawej stopy jest wykrzywiony.

Ponownie wzruszyła ramionami, nie wiedząc, co powiedzieć.

– Coś cię trapi. Mogę ci jakoś pomóc?

Dziwny chłód wdarł się w serce dziewczynki, jej ciałem wstrząsnął lekki dreszcz. Łagodny głos zakonnika onieśmielał Agnieszkę. Chciała, by sobie już poszedł, ale bała się wyrazić to na głos. Popatrzyła w jego utkwione w niej oczy. Były ciemne i miały w sobie dziwną głębię, w której powoli zaczęła się zanurzać. Głosy z zewnątrz stopniowo cichły, a świat wokół zdawał się wirować coraz prędzej i prędzej, co powodowało, że dziewczynka nie widziała już nic więcej, tylko te wpatrzone w nią oczy. Widziała w nich łagodność i moc, której nie rozumiała.

– Nie bój się. Będzie dobrze. – Jego palce sięgnęły niewielkiej szramy znajdującej się tuż nad lewą brwią Agnieszki. Mężczyzna lekko odgarnął kosmyk jej włosów, a lodowatość jego palców sprawiła, że ciało Agi przeszył zimny dreszcz.

Zamknęła oczy, by wyrównać oddech, który niebezpiecznie przyspieszył. Kiedy je otworzyła, leżała na ziemi tuż obok ławki, a nad nią pochylała się Oliwka z Zuzą. Tuż obok widniała czerwona twarz Waldka, zza której wychylał się Maciek.

– Ale gruchnęłaś z ławki – wysapał przejęty Waldek.

Agnieszka nie wiedziała, co się stało. Szukała wzrokiem mężczyzny, ale nigdzie nie mogła go dostrzec. Przez chwilę myślała, że może pobiegł po pomoc, ale skupione nad nią dzieci nie mówiły nic na jego temat.

– Boli cię coś? – Oliwka dotknęła jej policzka.

– Nie, chyba nie. – Aga powoli się podniosła. Ławka nie była wysoka, więc spadając z niej, nic sobie nie zrobiła.

– Zemdlałaś! – Zuzia wydawała się podekscytowana. – Jak to zrobiłaś?

Agnieszka otrzepała spódniczkę.

– A gdzie jest zakonnik? – zapytała, nie udzieliwszy odpowiedzi na pytanie koleżanki, które, swoją drogą, uważała za durne.

– Jaki zakonnik?

– No ten, co był przy mnie.

– Nikogo nie było – odpowiedziały dziewczynki zgodnym chórem, a chłopcy dziwnie się do siebie uśmiechnęli. Aga zauważyła, że Maciek kreśli jakieś kółeczko w powietrzu sugerujące, że jej coś na głowę siadło i gada od rzeczy.

Agnieszka się wzdrygnęła, powracając do teraźniejszości. Dziwnie się poczuła, kiedy mężczyzna zniknął między drzewami niczym duch we mgle. Dopiero po chwili dotarło do niej, że mu się nie przedstawiła. Kolejny dreszcz wstrząsnął jej ciałem. Całe szczęście dyndająca plakietka z imieniem zawieszona na wąskim sznureczku na jej szyi uświadomiła jej, że przecież mógł odczytać imię. Nieco uspokojona wróciła do namiotu. Jej przypuszczenia się nie sprawdziły. Celina spała jak zabita.

Rano koleżanka śmiała się z niej, że spotkała ducha, i to na pewno tego samego, co Bartek, ale ten zakonnik był zbyt rzeczywisty i nie straszył upiornym wizerunkiem.

– Jak powiesz Jurkowi, że po nocy z duchami randkowałaś, to więcej cię już nie puści. – Koleżanka żartowała dalej.

Agnieszka wzruszyła ramionami z ukrywaną obojętnością. Zabroni albo i nie, pomyślała o swoim chłopaku, ale nie mogła też oderwać myśli od nieznajomego. Mężczyzna mocno wrył się w jej umysł. Jego ostatnie słowa nie dawały jej spokoju.

1 Małgorzata Matwij, To nie motyle w brzuchu, wiersz z tomiku Po drugiej stronie lustra, Krosno 2024.

Rozdział 4

Końcówka września była bardzo mokra tego roku, ale jednocześnie liście zaczęły się pięknie pokrywać złotem i rdzą. Na dębach i klonach pojawiła się intensywna czerwień wdzierająca się pomiędzy umęczone upalnym latem, zszarzałe liście.

Jurek jechał swoim granatowym Audi nie za szybko, tak by Agnieszka mogła podziwiać krętą niczym wstążka drogę przez Cisną. Za cel obrali bieszczadzką kolejkę w Cisnej, która może nie była spektakularną atrakcją, ale dla miłośników wąskotorówek i pięknych, górskich widoków nieśpiesznie przesuwających się poza otwartymi, drewnianymi wagonikami stanowiła miejsce idealne.

Od momentu kiedy zajechał przed jej dom, Jurek widział, że Agnieszka jest jakaś nie w sosie. Podejrzewał, że pokłóciła się z matką, ale teraz miał wątpliwości. Jej zły humor trwał zdecydowanie za długo. Halina nie należała do despotycznych, po prostu starała się chronić córkę przez złym wpływem nieodpowiednich znajomych. Jurek był jej pierwszym chłopakiem, w dodatku starszym o pięć lat, więc matka słusznie podejrzewała, że jego „męskie” potrzeby, jak nazywała ochotę na przedmałżeński seks, mogą się okazać silniejsze od zdrowego rozsądku. Kobieta widziała już swoją latorośl na ślubnym kobiercu z wiankiem i długim welonem, w białej sukni, jak na przyzwoitą pannę przystało, ale Jurek się nie oświadczał. To niekoniecznie mogło podobać się Halinie.

Poznali się u wspólnych znajomych, dziewczyna od razu wpadła mu w oko. Spokojna, ułożona i – jak powiedziałaby jego matka – idealna kandydatka na żonę wkradła się w jego serce niemal od razu.

– Jesteś dziwnie zamyślona. – Postanowił wyrwać ją z odrętwienia. Już niemal godzinę siedziała z policzkiem przylepionym do szyby i wpatrywała się w obrazy na zewnątrz. I chociaż widoki były piękne, wątpił, by oniemiała z ich powodu.

Wzruszyła tylko ramionami.

– Słoneczko, coś się stało?

Widział, że Aga toczy wewnętrzną walkę, by wyrzucić z siebie to, co ją uwierało.

– Jestem w ciąży – szepnęła.

Takiej odpowiedzi Jurek się nie spodziewał. Jak to możliwe? Zawsze się zabezpieczali.

– Jesteś pewna?

Znowu wzruszenie ramionami.

– Okres mi się spóźnia już o tydzień.

– Robiłaś test?

– Jeszcze nie – wyszeptała. – Boję się.

Jego praktyczny sposób myślenia nie bardzo pozwalał mu zrozumieć to, co mówiła Agnieszka. Stwierdziła, że jest w ciąży, ale nie wiadomo na sto procent, ponieważ bała się zrobić test.

– To może warto? Może nie jesteś? Tydzień opóźnienia o niczym jeszcze nie świadczy – powiedział, chociaż sam w to do końca nie wierzył.

Ziarno niepewności zostało zasiane i zadziwiająco szybko zaczęło kiełkować. W tym momencie nie czuł się gotowy na potomka. Nie mieli gdzie mieszkać, a nie wyobrażał sobie dzielić życia z którymkolwiek rodzicem. Widział jednak, że jego partnerka była zdruzgotana tym przypuszczeniem bardziej niż on, i nie chciał jej dołować.

– Jeżeli się potwierdzi, damy radę. Coś wynajmę, pobierzemy się. To przecież nic nie zmienia, i tak mieliśmy być razem.

– Właśnie, że zmienia. – W jej głosie słyszał jakiś bunt. – Nie chcę!

Czego nie chciała? Jego czy dziecka?

– Aguś, ogarniemy, Okruszku.

Bardzo chciał w to wierzyć, ale jej zachowanie go mocno zaniepokoiło.

Kupił bilet i wsiedli do ciuchci. Nie mógł się skupić na widokach wzdłuż torów, jego wzrok ciągle badał wyraz twarzy Agnieszki. Rozmowa nie kleiła się żadną miarą…

***

Był zaskoczony, chociaż nie chciał tego po sobie pokazać. W jednym momencie jego życie miało zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni. Wymarzona kariera zostanie zastąpiona pieluszkami, kolkami i nocnym płaczem potomka.

Z jednej strony chciał się zachować odpowiedzialnie, jak na prawdziwego mężczyznę przystało, ale z drugiej czuł narastający wewnętrzny sprzeciw. Przecież się zabezpieczali! A może to nie jego dziecko, może Agnieszka chce go wkręcić, raz jeszcze przetestować uczucia, sprawdzić jego odpowiedzialność. A może oszukuje? Może go zdradziła i teraz chce, by to on wziął odpowiedzialność za bękarta?

Uderzał w worek treningowy raz za razem, próbując rozładować nagromadzone emocje. Wiedział, że to, co przyszło mu do głowy, jest niedorzeczne, ale nie mógł się pozbyć natrętnych myśli. Próbował podejść do tematu bardziej optymistycznie, wzbudzić w sobie ojcowskie uczucia, ale to nie było łatwe. Jak to powie rodzicom? Będą kazali wziąć ślub. Skończą się imprezy, wolność. Skończy się dotychczasowe życie.

A jednak pomiędzy negatywnymi myślami przebijały się i cieplejsze uczucia. Widok pyzatej buzi, koniecznie podobnej do jego, i małych rączek radośnie łapiących go za dłoń wzbudzały w nim tkliwe uczucia. Roześmiana twarz Agnieszki – matki, babcie zakochane w pierwszym wnuku i on, Jurek, mężczyzna – bohater, który potrafi brać odpowiedzialność za życie. Te wizje nie wyglądały tak źle.

***

Był niemal przekonany, że zaakceptował zaistniałą sytuację, przynajmniej dopóki nie zobaczył dwóch silnie zarysowanych kresek na teście ciążowym. Stał, patrząc na Agnieszkę, z totalną pustką w głowie, niezdolny, by cokolwiek powiedzieć. Dziewczyna miała łzy w oczach, jej dłonie się trzęsły.

– Jurek, ja nie chcę tego dziecka! – szeptała jak w obłędzie.

Milczał. Zaciskał bezwiednie dłonie, nie mogąc zrobić ani kroku. Nagle jego świat się zatrzymał. Chciał prosić Agę o rękę, ale dopiero za jakiś czas. Chciał założyć rodzinę, co do tego nie miał wątpliwości, tylko nie teraz. To małe dziecko, owoc ich miłości, krzyżowało wszystkie plany. Studia Jurek miał skończyć za dwa lata, później planował zrobić doktorat na Politechnice Rzeszowskiej. Według ułożonego na dziesięć lat do przodu planu dziecko miało się pojawić nie wcześniej niż za siedem. W tym czasie chciał sobie wszystko poukładać. Ślub, może wyjazd za granicę na jakiś staż. Albo odwrotnie: najpierw staż, a później ślub i przeprowadzka do nowego domu, który miał odziedziczyć po babci. Agnieszka też nie dysponowała warunkami do zamieszkania przy rodzicach. Zresztą… co to za dorosłość pod okiem starych?

– Powiedz coś, Jurek! – Z ich dwojga to Aga wyglądała na bardziej przytomną.

Jedyne, co przychodziło mu w tej chwili do głowy, to skąd wziąć kasę na skrobankę. Będzie musiał pojechać z Agnieszką za granicę, chyba że tutaj uda się znaleźć po kryjomu jakiegoś doktora gotowego za określoną kwotę dokonać aborcji.

– Zbiorę kasę, obiecuję.

Widział, jak jego dziewczynie z oczu zaczynają bezgłośnie skapywać łzy. Nie mógł na to patrzeć, nie miał serca. Odwrócił się i wyszedł z mieszkania.

***

Aga nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Mężczyzna jej życia tak po prostu wyszedł. Zaklęła siarczyście, mimo że z bezsilności z oczu same spływały łzy. Uświadomiła sobie, że życie już nigdy nie będzie takie samo. Nagle jej ciało stało się inkubatorem dla kogoś, kogo ona nie chciała, a mimo to, kiedy dotykała miejsca, gdzie prawdopodobnie znajdował się płód, czuła, jakby dotykała czegoś bardzo dla niej ważnego.

Podeszła do lustra, by spojrzeć w zapłakane oczy dziewczyny po drugiej stronie. Tak, w życiu nie ma nic za darmo. Upojne i beztroskie noce, jedno zapomnienie i nagle zostajesz sama. A nawet jeśli Jurek wróci z pieniędzmi, to ona będzie musiała podjąć ostateczną decyzję. To ona będzie musiała pozwolić zimnym, metalowym narzędziom wydłubać z siebie to, czego człowiekiem nazwać nie chciała. Osiągnięcia nauki, którym teraz tak usilnie chciała zaprzeczyć, sprowadzały początek ludzkiego życia do rangi fasolki, zygoty, czegoś nieokreślonego.

– A dla ciebie kim to jest? – Ktoś szeptał owo nieznośne pytanie w jej głowie.

Nie potrafiła nazwać w myślach tego, co w niej rosło, dzieckiem. Wówczas nadałaby mu cechy człowieczeństwa, a tego nie chciała. Tak długo, jak myślała o tym czymś jak o zlepku komórek rozrastających się niby rak w jej ciele, mogła planować zabieg. Tylko czy wystarczy jej sił?

– Boże, gdybym mogła cofnąć czas.

Zakryła twarz dłońmi i się rozpłakała. Nie przyszło jej do głowy, że wzywanie Boga w tym momencie jest nie na miejscu.

***

Obydwoje mocno się denerwowali. Jurek jechał w milczeniu, a Agnieszka oparta o szybę samochodu liczyła w myślach mijane drzewa. Słońce świeciło intensywnie, połyskiwało między liśćmi, które poruszały się w rytm wiatru. W domu dziewczyna powiedziała, że jedzie z Jurkiem na wycieczkę do Pragi. Miało ich nie być tydzień. Nawet nie spytała chłopaka, skąd wziął pieniądze, nie miała odwagi. Ich ostatnia rozmowa nie należała do przyjemnych. Agnieszka potrzebowała przytulenia i zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, w zamian za to, gdzieś między wierszami, usłyszała pretensje, że nie potrafiła wystarczająco dobrze się zabezpieczyć, że za ten „problem” ona ponosi większą odpowiedzialność.

Czuła, że cała ta sytuacja, nie mówiąc już o decyzji, jaką podjęli, kładzie się cieniem na ich związku. Tak naprawdę marzyła o tym, by ktoś zdjął z niej brzemię i za nią dokonał wyboru. O ile w stu procentach była pewna, że nie chce mieć dziecka, o tyle samo postanowienie, że podda się aborcji, nie przyszło jej łatwo. Bała się zabiegu, bała się tego, co będzie potem.

To nie tylko zlepek komórek. Dobrze wiedziała, że nosi w sobie zalążek ludzkiej istoty, która z jakiegoś powodu pojawiła się w jej życiu. To prawda, że przez ich nieostrożność i nieodpowiedzialność, ale nie zmieniało to faktu, że już się pojawiła. I co z tego, że ukryta głęboko w jej macicy. Może i macica była jej, ale dziecko już żyło i miało do tego życia pełne prawo. Czy ona, jako kobieta i matka, mogła odebrać życie dziecku tylko dlatego, że bała się tego, co będzie dalej, i że razem z Jurkiem nie tak planowali przyszłość?

– Jurek, a może… – zaczęła drżącym głosem, który jednak uwiązł w jej gardle.

Mężczyzna się nie odezwał. Bał się tego, co może powiedzieć Agnieszka, bał się, że będzie musiał ją przekonywać, a ona ostatecznie zmieni zdanie.

***

Nie czekał pod kliniką, tylko poszedł przejść się uliczkami miasta, by powstrzymać pędzące myśli. Miał wyrzuty sumienia, do których nie chciał się przyznać. To nie tak miało być! Wszystko zaplanował i nagle życie wymknęło się spod kontroli. Pieniądze pożyczył od Bogdana, kuzyna, który niedawno wrócił z Niemiec z rocznego kontraktu. Nie powiedział mu, na co ich potrzebuje, wspomniał jedynie, że ta pożyczka ratuje jego życie. Gdyby tamten znał prawdę, nigdy by nie dał tych pieniędzy, mimo że się przyjaźnili. Rodzicom też się nie przyznał, by niepotrzebnie nie wzbudzać sensacji. Matka wpadłaby prawdopodobnie w histerię, a ojciec… W sumie to nie wiedział, jak ojczulek by się zachował. Kazałby mu stanąć na wysokości zadania, wziąć ślub i zacząć żyć prawdziwie. Nie poparliby ich decyzji. No właśnie… ich? Jurek coraz mocniej odczuwał, że to on podjął decyzję i nie wsparł kobiety swojego życia, gdy ona tego najbardziej potrzebowała.

Przemierzając uliczki zabytkowego miasta, coraz mocniej zaciskał usta w niemym gniewie na samego siebie. Był rozdarty wewnętrznie. Przecież to również jego dziecko! Tylko że już za późno. Agnieszka prawdopodobnie w tym momencie była na sali zabiegowej.

Zatrzymał się. Przed nim, po drugiej stronie, znajdował się kościół i chociaż założona kratownica, przez którą dostrzegał wnętrze, świadczyła, że był zamknięty, Jurek wbiegł po schodach i złapał rękami metalowe pręty. Ze łzami w oczach zaczął się modlić. Tak naprawdę nie wiedział o co. Słowa modlitwy same płynęły z jego ust.

Nagle jak spod ziemi wyrósł przed nim mężczyzna z elegancko przystrzyżoną, lekko siwiejącą brodą, w mlecznoczekoladowym płaszczu i z kapeluszem przywodził wspomnienie jego dziadka, który nigdy się nie rozstawał z tym elementem męskiej garderoby. Mężczyzna położył mu dłoń na ramieniu, a ciężar tego gestu przykuł Jerzego do ziemi.

– Będzie dobrze. – Usłyszał jego słowa, chociaż nie zauważył, by człowiek otwierał usta. Przenikliwym wzrokiem wdarł się w duszę młodzieńca.

Jurek miał wrażenie, że ściska jego serce i puszcza, a tym samym przynosi mu ulgę, której nie mógł do niczego porównać.

***

Kiedy wszedł do kliniki, by odebrać Agnieszkę, czuł, że jego nogi są jak z waty. Nie, nie było dobrze, mimo słów obcego, które potraktował niczym proroctwo.

Zobaczył ją skuloną, siedzącą na sofie w poczekalni. Była zbolała, ale gotowa do wyjścia. Podszedł do niej z wewnętrznym lękiem, jak do kogoś obcego, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Nie miał odwagi jej dotknąć, chociaż bardzo tego pragnął.

Siedziała, zasłaniając oczy dłońmi, skulona, cierpiąca. Nie patrzyła na niego, ale wiedział, że płakała.

– Czy… – wyszeptał, pochylając się nad nią. Nie dał rady dokończyć zdania.

Agnieszka pokiwała jedynie głową, ale nawet na niego nie spojrzała. Wiedział, że ją stracił.

***

Bogdan patrzył na Jurka i zastanawiał się, co się dzieje z kuzynem. Chłopak zapadał się w sobie, z tygodnia na tydzień coraz bardziej. Stracił apetyt, przestał spotykać się ze znajomymi i, co chyba najbardziej go zdziwiło, zerwał z Agnieszką.

– Co się dzieje? Jurek, nie duś w sobie. – Starał się, jak mógł, by chłopak mu powiedział, ale ten milczał jak zaklęty.

Może chodziło o kasę, którą mu pożyczył? Widocznie interes życia nie wypalił i teraz się martwił, jak mu spłaci.

– O kasę się nie martw. Będziesz miał, to oddasz. Nawet jeśli miałoby to być za dziesięć lat – próbował żartować.

Jurek popatrzył na kuzyna swoimi głęboko osadzonymi, niebieskimi oczami, w których czaił się ból pomieszany z lękiem. Nie było z nim dobrze.

– Kuźwa, chłopie! Weź się ogarnij! Masz zmartwienie, to przestań dusić w sobie, tylko powiedz, bo inaczej wyduszę z ciebie osobiście.

I Jurek pękł. Powiedział mu, jak na spowiedzi, na co pożyczył pieniądze.

Bogdan zbladł, a jego źrenice rozszerzyły się do granic możliwości. Nie do niego należało osądzanie czynów innych, niemniej w tej dziedzinie miał ugruntowane poglądy. Było jednak za późno na prawienie umoralniających kazań.

– Nic nie mówisz? – Jurek najwyraźniej oczekiwał zdecydowanej reakcji. Spiął się, przybrał postawę obronną i patrzył wybladły i gotowy na cios, który nie nadchodził.

– A co mogę powiedzieć?

To pytanie zbiło Jerzego z tropu. Było gorsze niż smagnięcie batem. Skulił się w sobie, spuścił głowę.

– Dałeś dupy, bracie – wycedził w końcu Bogdan. – Wybrałeś najgorszą opcję z możliwych.

– A co mieliśmy zrobić? To dziecko by wszystko zniszczyło.

Grymas na twarzy kuzyna był bardzo wymowny.

– Dziecko? Możesz patrzeć sobie w twarz, kiedy rano stajesz przed lustrem? Zabiłeś własnego potomka. Pozwoliłeś, by ona to zrobiła. Pchnąłeś ją do czegoś takiego i jeszcze wmieszałeś mnie! I co ci to dało? Jurek! Co ci to dało?

Jurek skulił się na kanapie jeszcze bardziej. Siedział niczym zbity pies, bez nadziei na poprawę swojego losu. Tak, Bogdan tymi słowami przybił gwóźdź do trumny jego sumienia.

***

Bogdan był zły, przede wszystkim na siebie, że nie zapytał kuzyna o cel pożyczki. Gdyby to zrobił, chłopak musiałby się wygadać, a wtedy… No właśnie, co wtedy?

Pojawienie się nieplanowanego dziecka zawsze jest trudne. Gdyby Agnieszka była jego dziewczyną, w życiu by jej nie pozwolił na coś takiego. Gdyby się uparła, to byłby gotów ją uwięzić i tak długo przekonywać, aż by zrezygnowała. Niestety nikomu się nie przyznał do uczuć względem dziewczyny kuzyna, a Agnieszka to ostatnia osoba, której by to powiedział. Za bardzo bał się odrzucenia i wyśmiania. Dopiero teraz, kiedy z ust Jurka padły te straszne słowa, do Bogdana dotarło, jak bardzo kocha Agnieszkę.

Nie sięgał po alkohol zbyt często, ale tego dnia postanowił zalać ból, który toczył się w jego sercu. Poszedł do pubu, by utopić żal w procentach.

Nie pamiętał, jak długo tam był ani ile wypił. Gdy już miał wychodzić, dosiadł się do niego nieznajomy. Złapał go za rękę akurat, gdy Bogdan zamierzał przechylić ostatnią setkę czystej.

– Nie warto. – Łagodne słowa obcego sprawiły, że jeszcze bardziej się zdenerwował.

– Będziesz mi tu gadał, co warto, a co nie! – powiedział przez zaciśnięte zęby.

– Uwierz, że nie powinieneś.

– A kim ty jesteś, że mi mówisz, co powinienem, a co nie?

– Nikim.

– Więc się nie mieszaj w moje życie i moje wybory.

Mężczyzna westchnął, jakoś tak ciężko.

– Nigdy tego nie robię. Cenię sobie wolność ponad wszystko.

Bogdan mimo lekkiego upojenia alkoholowego popatrzył uważniej w twarz natręta. Kogoś mu przypominał, ale nie mógł sobie przypomnieć, skąd zna te rysy. Wstrząsnął głową i machnął ręką. Nie było sensu z nim gadać.

– Pamiętaj, że ostateczną decyzję, tę na samym końcu łańcucha wydarzeń, człowiek podejmuje sam.

– Kurwa! – mruknął pod nosem Bogdan. – Filozof mi się trafił.

Zataczając się, dotarł do drzwi. Otworzył je z impetem i mroźne powietrze wdarło się pod rozchyloną kurtkę. Nie był w stanie zapiąć guzików, więc tylko mocniej ją do siebie przycisnął, oplatając się ramionami.

Szedł przez park przy ulicy Dąbrowskiego, rozświetlony słabym blaskiem pojedynczych latarni, które przypadkowego przechodnia raczej wprowadzały w dziwnie mroczny klimat, aniżeli zapewniały poczucie bezpieczeństwa. Bogdan pamiętał z opowiadań babci, że dawno temu to miejsce nazywano Wygnańcem, ale babuleńka nie wiedziała dlaczego.

Uwielbiał historię, jednak na studia nie mógł pójść. Chciał jak najszybciej się usamodzielnić i w zasadzie był tego blisko. Praca za granicą dawała mu nadzieję, że dorobi się własnego mieszkania, a wówczas będzie mógł pomyśleć o założeniu rodziny.

I znowu, jak we śnie, przed oczami stanęła mu Agnieszka. Zastanawiał się, co musiała czuć, gdy decydowała się na taki krok. Nie mógł uwierzyć, że ot tak, z lekkim sercem zrobiła to, na co Jurek pożyczył kasę. Zatrzymał się, przetarł oczy, które zaczęły go piec od zbierających się słonych kropel.

– Stary, a durny – powiedział sam do siebie.

Łzy same popłynęły i nie wiedział czemu. Nie osądzał Agnieszki, nie śmiałby. Podskórnie czuł, że miast słów krytyki, młoda kobieta potrzebowała wsparcia i zrozumienia.

Przystanął pod jednym z czterech posągów umieszczonych w parku. Spojrzał zamglonym wzrokiem. Jakie to wymowne. Stał pod Demeter, boginią płodności i urodzaju. Postanowił odszukać Agnieszkę.

Nie zastanawiając się dłużej, wyszedł z parku, skręcił w Langiewicza, by dostać się jak najszybciej do centrum. Nie zwrócił uwagi, że kilkanaście metrów za nim podążał młody człowiek, który najwyraźniej wziął sobie za cel podpitego mężczyznę. W jego dłoniach błyszczało ostrze. Kaptur na głowie skrzętnie skrywał tożsamość, a sprężysty krok sugerował młodego człowieka w pilnej potrzebie gotówki. Bogdan wszedł do opustoszałego o tej porze parku przy Pułaskiego. Zamyślony i nie do końca trzeźwy nie spodziewał się ataku, który nastąpił szybko i brutalnie. Pchnięcie nożem i przeszywający ból zmroziły mężczyznę. Upadł na kolana. Chłopak kopnął go z całej siły, czym spowodował, że zraniony bezwładnie upadł na ziemię. Dodatkowy cios w głowę miał być zapewnieniem, że ofiara go nie zapamięta. Napastnik opróżnił kieszenie Bogdana, klnąc przy tym siarczyście. Okazało się, że poszkodowany nie ma przy sobie gotówki, która by go satysfakcjonowała.

***

Podjęła decyzję. Nawet nie przypuszczała, że ma w sobie tyle siły, odwagi, by zrobić to, co uważała za słuszne. Nie mogła powiedzieć rodzicom, dlaczego zerwała z Jurkiem, bo czy zrozumieliby jej wybór? Nie mogła patrzeć ani sobie, ani im w oczy. Gdyby została w Rzeszowie, wcześniej czy później widziałaby się z Jerzym, ale po ostatnich zdarzeniach nie chciała mieć z nim do czynienia. Tak, to była ich wspólna decyzja, ale czy na pewno? Czy ona tego chciała? Zostawił ją samą w najtrudniejszym momencie życia, a jedyne, na co było go stać, to zorganizowanie pieniędzy. Doprawdy! Zacne!

Leżąc na stole, słyszała brzęk narzędzi chirurgicznych i szepty personelu. Ciche śmiechy i rozmowy, których sensu nie rozumiała, ale intuicyjnie czuła, że poza nią życie toczy się, jakby za chwilę, w tym miejscu, miało nastąpić wycięcie szpecącej brodawki. Tylko tyle znaczy życie? Tak, życie! Bo to, co nosiła w sobie, było jego zalążkiem. Doskonale wiedziała, że to „coś” ma już serduszko, które bije, a skoro tak było, to czy można udawać, że nie jest człowiekiem?

Tak, zrobiła to, trzęsąc się z rozpaczy i bezsilności, nie mając pojęcia, jak dalej potoczy się jej los, ale nie widziała innego wyjścia i dlatego teraz nie mogła patrzeć na mężczyznę, którego jeszcze niedawno kochała ponad życie. Nie mogła!

– Córcia, ale jak ty sobie tam poradzisz? – Matka stanęła w drzwiach. Była zaskoczona decyzją Agnieszki, która ni z tego, ni z owego postanowiła wyjechać do Warszawy na studia.

– Normalnie. A bo to ja jedna będę studiować? – Uśmiechnęła się krzywo, unikając wzroku matki.

Nie jechała studiować. Załatwiła sobie pracę, byle tylko uciec z rodzinnego miasta i zacząć wszystko od nowa. Czy jej się uda? Bezwiednie pogładziła swój brzuch. Ten odruch był automatyczny i nie mogła nad nim zapanować za każdym razem, gdy pojawiała się stresująca sytuacja.

– Mamo, będzie dobrze, nie martw się. – Przytuliła się do matki, która niczego nie przeczuwała.