Bądź moją gwiazdą - Anna Szafrańska - ebook

Bądź moją gwiazdą ebook

Szafrańska Anna

4,3

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Życie siedemnastoletniej Antoniny kręci się wokół nauki. Wymagający rodzice oczekują, że dziewczyna dostanie się na medycynę. Tylko że przejęcie ich prywatnej kliniki to wcale nie jest szczyt marzeń Tośki.

 

Ona chciałaby w końcu się zakochać. Za namową przyjaciółki instaluje aplikację randkową Time2Love. Wkrótce dostaje wiadomość od 01greenapple01. Pod tym nickiem kryje się Patryk. Nastolatka świetnie się z nim dogaduje.

 

Pewnego dnia dziewczyna zostawia w autobusie zeszyt. Oddaje jej go obłędnie przystojny Wiktor Markos – aktor grający w jej ulubionym serialu. Kiedy proponuje jej spotkanie, Tosia nie może uwierzyć w swoje szczęście. Chłopak stawia tylko jeden warunek: ich randki muszą być utrzymane w tajemnicy.

 

Kto zdobędzie serce dziewczyny: tajemniczy nieznajomy z apki czy crash wielu nastolatek?

#pierwszamiłość #girlpower #spełniajmarzenia

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 313

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (7 ocen)
4
2
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Veronica41pl

Nie oderwiesz się od lektury

Urocza historia, z ktora cudownie spedzisz czas! Polecam!
10
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

🌟 Po młodzieżówki 13+ nie sięgam bardzo często,to tą historię pokochałam całym sercem.Wszystko to za sprawą ważnych tematów poruszanych w tej powieści.Niesie ona przesłanie nie tylko dla młodych czytelników,ale także dla rodziców i przyjaciół. 🌟Obserwujemy przyjaźń,która powinna zawsze nieść ze sobą szczerość i nie ukrywanie żadnych tajemnic,pomimo prośby innej osoby. 🌟Kolejnym ważnym elementem jest relacja dziecka z rodzicami.Zawsze powinna być szczera oraz nieść pomoc dziecku w rozwijaniu jego pasji. 🌟Muszę tu zwrócić uwagę na znajomość internetową i szczerość w czasie komunikowania się.Może być to fascynująca podróżą w celu poznania nowej,wartościowej osoby,ale także ogromnemym zagrożeniem. 💫Mogłabym tak wymieniać i wymieniać,ponieważ ta książka jest cudowna.Uczy,przestrzega,pokazuje szarą rzeczywistość osoby mało lubianej w szkole,jak również obrazuje początek znajomości,która może być bardzo wartościowa dla osoby wchodzącej w dorosłość. 💫Jest to książka idealna dla nastolat...
00
NathalieYvaine

Dobrze spędzony czas

Przyjemna książka do poczytania przy herbatce.
00
Milenka428

Dobrze spędzony czas

Książka dla młodzieży
00
ewelajna111

Nie oderwiesz się od lektury

świetna naprawdę świetna
00

Popularność




Au­torka: Anna Sza­frań­ska
Re­dak­cja: Ma­riusz Ku­lan
Ko­rekta: Ka­ta­rzyna Zioła-Ze­mczak
Pro­jekt gra­ficzny okładki: Emi­lia Pryśko
Skład i pro­jekt gra­ficzny ma­kiety: Iza­bela Kruź­lak
Ilu­stra­cja na okładce: Emi­lia Pryśko
Ele­menty gra­ficzne: Fre­epik.com
Re­dak­tor pro­wa­dząca: Ju­styna To­mas
Kie­row­nik re­dak­cji: Agnieszka Gó­recka
© Co­py­ri­ght by Anna Sza­frań­ska © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal
Ta książka jest fik­cją li­te­racką. Ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do rze­czy­wi­stych osób, ży­wych lub zmar­łych, au­ten­tycz­nych miejsc, wy­da­rzeń lub zja­wisk jest czy­sto przy­pad­kowe. Bo­ha­te­ro­wie i wy­da­rze­nia opi­sane w tej książce są two­rem wy­obraźni au­torki bądź zo­stały zna­cząco prze­two­rzone pod ką­tem wy­ko­rzy­sta­nia w po­wie­ści.
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Żadna część tej książki nie może być po­wie­lana lub prze­ka­zy­wana w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy, z wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­menty tek­stu.
Biel­sko-Biała 2024
Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o. ul. Za­pora 25 43-382 Biel­sko-Biała tel. 338282828, fax 338282829pas­cal@pas­cal.plwww.pas­cal.pl
ISBN 978-83-8317-363-4
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

DLA DZIEW­CZYNY TA­KIEJ JAK TY.

BYŚ UWIE­RZYŁA,ŻE MA­RZE­NIA NA­PRAWDĘSIĘ SPEŁ­NIAJĄ  –TYLKO CZA­SEM TRZEBAO NIE ZA­WAL­CZYĆ.

– An­to­nina! To już prze­sada! Ile można?! – Mama, sta­jąc po­mię­dzy mną a te­le­wi­zo­rem, wsparła dło­nie na wą­skich bio­drach, co w po­łą­cze­niu z jej wku­rzoną miną ra­czej nie wró­żyło ni­czego do­brego. – Tylko se­riale ci w gło­wie. A szkoła? Przy­po­mi­nam ci, że jest śro­dek ty­go­dnia!

– O... Cześć, mamo – pal­nę­łam i skrzy­wi­łam się, pró­bu­jąc unieść się na łok­ciach.

Od le­że­nia na dy­wa­nie po­środku sa­lonu ze­sztyw­niało mi całe ciało. Ale jak mia­ła­bym nie sko­rzy­stać z oka­zji i nie po­le­niu­cho­wać, skoro ro­dzice wzięli nad­go­dziny? Mo­głam obej­rzeć za­le­gły od­ci­nekStar­shine i ni­gdy by się nie do­wie­dzieli. Oczy­wi­ście, gdyby mama nie przy­ła­pała mnie na go­rą­cym uczynku.

– Po­zwól mi cho­ciaż obej­rzeć do końca – skom­la­łam, wi­dząc, że mama już wy­ciąga rękę po pi­lota. – To scena, w któ­rej...

– Je­stem prze­ko­nana, że towy­jąt­kowo ważna scena, jak za­wsze zresztą – prych­nęła lek­ce­wa­żąco moja ro­dzi­cielka i z pełną pre­me­dy­ta­cją wy­łą­czyła te­le­wi­zor. No i mój wolny wie­czór dia­bli wzięli. – Za­dam ci tylko jedno py­ta­nie: lek­cje od­ro­bione? Zro­bi­łaś za­da­nia na korki z che­mii?

Wie­dzia­łam, że tej bi­twy nie wy­gram. Gdy mama wcho­dziła na grzą­ski grunt, ja­kim był te­mat szkoły i in­nych ści­śle po­wią­za­nych z nią obo­wiąz­ków, by­łam z góry ska­zana na po­rażkę. Ale bła­gam, że­bym nie mo­gła mieć chwili od­de­chu?Star­shine to był mój je­dyny prze­ryw­nik w ciągu ca­łego ty­go­dnia szkol­nej ha­rówki. Poza tym wszy­scy oglą­dali ten kul­towy se­rial. To był ga­tun­kowy miks, w któ­rym każdy znaj­dzie coś dla sie­bie. Nie że­bym ślepo po­dą­żała za tym, co było obec­nie modne albo na cza­sie, jed­nak ten se­rial miał na­prawdę do­bry sce­na­riusz. Były w nim ta­jem­nice, za­gadki, ele­menty thril­lera, no i oczy­wi­ście trój­kąt mi­ło­sny! Od ro­man­tycz­nych re­la­cji po­mię­dzy głów­nymi bo­ha­te­rami aż czer­wie­niły mi się po­liczki.

Wiele razy na­ma­wia­łam mamę, by obej­rzała ze mną cho­ciaż je­den od­ci­nek, a sama się prze­kona, jed­nak ona była nie­ugięta. Żeby choć odro­binę mi od­pu­ściła, ale nie. I co za­miast tego? Od­wieczne py­ta­nie o lek­cje.

– Jak tylko skoń­czy się od­ci­nek, od razu usiądę do ksią­żek. No, pro­szę, mamo. Zo­stało mi rap­tem dwa­dzie­ścia mi­nut – smę­ci­łam, pró­bu­jąc ją ja­koś ubła­gać.

Ale na­wet uży­cie przy­mil­nego tonu czy ma­śla­nych oczek, co świad­czyło o mo­jej ab­so­lut­nej de­spe­ra­cji, na nic się zdało. Moja mama była ni­czym Ter­mi­na­tor. Czło­wiek ze stali, ab­so­lut­nie po­zba­wiony emo­cji ro­bot.

– Nie. Ma. Mowy – wy­ce­dziła, spla­ta­jąc ręce na piersi. – O ile mnie pa­mięć nie myli, ju­tro masz spraw­dzian. Z bio­lo­gii. Chcesz, żeby twoje oceny spa­dły?

– Moje oceny zo­staw w spo­koju – wy­mam­ro­ta­łam pod no­sem, pod­no­sząc się na nogi. Im szyb­ciej ewa­ku­uję się ze strefy za­gro­że­nia, tym le­piej. – Są... do­bre!

Tyle że mama nie za­mie­rzała od­pu­ścić. Ru­szyła za mną z za­cie­kłą miną, stu­ka­jąc ob­ca­sami na wy­ło­żo­nym płyt­kami ko­ry­ta­rzu. Za­wsze mu­siała mieć ostat­nie słowo, nie­ważne, czy był to spór z le­ka­rzami na jej od­dziale, czy py­skówka z nie­po­korną na­sto­let­nią córką.

– Ale nie bar­dzo do­bre. Mu­sisz o tym my­śleć, je­śli chcesz iść na do­bre stu­dia. A ty co ro­bisz? W gło­wie ci tylko ja­kieś bzdurne se­riale. Masz już pra­wie sie­dem­na­ście lat i naj­wyż­szy czas do­ro­snąć, An­to­nino! Ży­cie składa się nie tylko z przy­jem­no­ści, lecz także z obo­wiąz­ków, które...

– ...na­leży su­mien­nie speł­niać. Tak, tak, mamo, masz ra­cję, jak za­wsze – przy­tak­nę­łam, ale bar­dziej dla świę­tego spo­koju niż z prze­ko­na­nia, po czym do­da­łam: – W su­mie to szkoda, że ży­cie nie jest se­ria­lem. Wszystko by­łoby wtedy prost­sze.

– An­to­nina! – upo­mniała mnie mama, a od jej sro­giego tonu aż zje­żyły mi się włosy na karku.

– Nie­ważne – mruk­nę­łam, prze­wra­ca­jąc oczami, i we­szłam do swo­jego po­koju.

Sły­sza­łam, jak fuka roz­złosz­czona, jed­nak nie mia­łam za­miaru od­po­wia­dać. Opar­łam się o drzwi, za­sta­na­wia­jąc się, dla­czego moje ży­cie jest tak skom­pli­ko­wane. Dla­czego moi ro­dzice tak ci­snęli, że­bym wku­wała wszyst­kie re­gułki i przy­no­siła do domu same do­bre oceny? Od­kąd pa­mię­tam, cią­gle sły­sza­łam tę ich man­trę: „Oby An­to­nina po­szła w na­sze ślady i zo­stała le­ka­rzem. Naj­le­piej chi­rur­giem!”. I tak, już w pod­sta­wówce bra­łam udział w nie­mal każ­dej olim­pia­dzie szkol­nej, nie­ważne, czy to bio­lo­gicz­nej, ma­te­ma­tycz­nej, czy fi­zycz­nej. Mu­sia­łam zdo­by­wać dy­plomy, na­grody albo przy­naj­mniej wy­róż­nie­nia. Bo li­czą się punkty, li­czy się szkoła bę­dąca w pierw­szej trójce naj­lep­szych li­ceów w mie­ście i to, że w przy­szło­ści, tak jak moi ro­dzice, zo­stanę le­ka­rzem i przejmę po nich ich pry­watną kli­nikę.

Je­dyny mały, mi­kro­sko­pijny, ma­luśki pro­blem tkwił w tym, że... w ogóle mnie to nie in­te­re­so­wało. Chcia­łam być wła­śnie tąnor­malną na­sto­latką, mar­nu­jącą czas na oglą­da­nie se­riali na Net­flik­sie albo scrol­lo­wa­nie Tik­Toka czy włó­czącą się po mie­ście z przy­ja­ciółmi. Na­sto­latką, która ma paczkę zna­jo­mych, chło­paka i żyje spon­ta­nicz­nie, a nie pod dyk­tando. A po­stę­pu­jąc zgod­nie z ocze­ki­wa­niami ro­dzi­ców, co wła­ści­wie mia­łam? Mój plan dnia wy­peł­niała szkoła, pra­wie każ­dego po­po­łu­dnia mia­łam albo korki, albo za­ję­cia przy­go­to­waw­cze, a na ko­niec jesz­cze cze­kała mnie na­uka do póź­nej nocy. Może dla­tego mój wzrok już był na tyle słaby, że za­miast oku­la­rów mu­sia­łam no­sić denka od bu­te­lek. Cho­ciaż co­raz czę­ściej za­kła­da­łam so­czewki i mu­szę przy­znać, że jest mi w nich cał­kiem do­brze. Przy­naj­mniej nie wy­glą­dam jak ra­sowy ku­jon. Fra­jerka, która nie wi­dzi nic poza książ­kami.

Prze­szłam przez po­kój, w któ­rym pa­no­wał ide­alny po­rzą­dek. Nie chcia­łam, aby pod­czas kon­troli ro­dzi­ciel­skiej albo po­bytu mo­jej ko­re­pe­ty­torki ktoś po­tknął się o po­roz­rzu­cane na pod­ło­dze ciu­chy. Usia­dłam przy biurku i się­ga­jąc po książkę, zer­k­nę­łam smęt­nie na wi­szący nad łóż­kiem pla­kat. To była je­dyna rzecz w tym po­miesz­cze­niu cał­ko­wi­cie moja.

Wi­ze­ru­nek mo­jego cru­sha.

Zdję­cie Wik­tora Mar­kosa.

Czło­wieka, który nie wie­dział o moim ist­nie­niu ani o tym, jaką ba­ta­lię mu­sia­łam sto­czyć z mamą, by pla­kat tu za­wisł (bo prze­cież nic nie mo­gło mnie roz­pra­szać w trak­cie na­uki, na­wet ak­tor w wer­sji 2D).

Po­dzi­wia­łam go i wzdy­cha­łam do niego po kry­jomu. Był nie­wiele star­szy ode mnie. Miał dwa­dzie­ścia lat, a już na­le­żał do naj­bar­dziej roz­po­zna­wa­nych i roz­chwy­ty­wa­nych ak­to­rów mło­dego po­ko­le­nia. Jako dziecko zy­skał sławę, gra­jąc epi­zo­dyczne role w fil­mach i se­ria­lach, ale naj­więk­szą po­pu­lar­ność zdo­był w ubie­głym roku dzięki Star­shine, gdzie wcie­lił się w cha­ry­zma­tycz­nego li­ce­ali­stę Pa­tryka. Wy­soki, przy­stojny, z bu­rzą ciem­nych lo­ków i nie­spo­ty­ka­nie ja­snymi, nie­bie­skimi oczami. I o cie­płym, roz­bra­ja­ją­cym, sze­ro­kim uśmie­chu, któ­rym po­tra­fił za­ra­zić na­wet swo­jego wiecz­nie skwa­szo­nego se­ria­lo­wego kum­pla – Olka. Po­stać Pa­tryka bu­dziła sym­pa­tię, więc nic dziw­nego, że Wik­tor Mar­kos miał cał­kiem po­kaźny fan­klub. I oczy­wi­ście, jak każda fanka, fan­ta­zjo­wa­łam, że poza pla­nem zdję­cio­wym jest rów­nie cza­ru­jący i tro­skliwy.

To nie tak, że od za­wsze mia­łam kręćka na jego punk­cie – ko­ja­rzy­łam Mar­kosa z ja­kichś se­riali czy re­klam i ni­gdy tak na­prawdę nie śle­dzi­łam jego so­ciali ani nie oglą­da­łam na­mięt­nie każ­dego filmu z jego udzia­łem. To zmie­niło się kilka mie­sięcy temu, gdy przy­pad­kowo usły­sza­łam, jak ko­le­żanki z klasy za­chwy­cają się se­ria­lem, który zdo­bywa szczyty po­pu­lar­no­ści. I jakby tego było mało – nie­które sceny były krę­cone w na­szym mie­ście. Kiedy mia­łam tro­chę wol­nego czasu, z cie­ka­wo­ści obej­rza­łam ich urywki na YouTu­bie i Tik­Toku i wów­czas... prze­pa­dłam z kre­te­sem.

Mó­wię śmier­tel­nie po­waż­nie – by­łam stra­cona dla świata.

To było jak mi­łość od pierw­szego wej­rze­nia (nie że­bym miała ja­kie­kol­wiek do­świad­cze­nie, ale chyba wła­śnie tak to mu­siało wy­glą­dać). Za­uro­czył mnie ten przy­stojny ciem­no­włosy ak­tor o nie­spo­ty­ka­nych ja­snych oczach i chło­pię­cym uśmie­chu. Do­dat­kowo ocza­ro­wał mnie jego upór w dą­że­niu do celu, ja­kim było speł­nie­nie ma­rze­nia o zo­sta­niu zna­nym ak­to­rem. Żeby nie było, za­zdro­ści­łam mu nie po­pu­lar­no­ści, ale cze­goś in­nego – dą­żył do wy­zna­czo­nego przez sie­bie celu. A co mia­łam ja?

Wzdy­cha­jąc ciężko, fleg­ma­tycz­nym ru­chem przy­cią­gnę­łam do sie­bie pod­ręcz­nik do che­mii i za­czę­łam go kart­ko­wać. Po go­dzi­nie stwier­dzi­łam, że to nie ma żad­nego sensu. I tak nic z tego, co prze­czy­ta­łam, nie zo­stało mi w gło­wie. By­łam zbyt sku­piona na ba­zgro­łach, któ­rymi z przy­zwy­cza­je­nia wy­peł­nia­łam mar­gi­nesy ksią­żek i no­tat­ni­ków. Lu­bi­łam to. I chyba na­wet by­łam w tym cał­kiem do­bra. Ła­godne łuki, roz­my­cia, cie­nio­wa­nie, moc­niej­sza kre­ska, gdy za­ła­my­wało się świa­tło... To sta­no­wiło moją pa­sję. Pa­sję, o któ­rej nikt nie po­wi­nien się do­wie­dzieć.

Chwy­ci­łam gumkę, szkice kwia­tów i dłoni zni­kały je­den po dru­gim. Każdy ruch wzma­gał ukłu­cie w sercu. To dziwne i tro­chę za­bawne, że w tak krót­kim cza­sie po­czu­łam do nich sen­ty­ment. Te ry­sunki były moje i tylko moje. A kiedy na po­wrót zo­ba­czy­łam białe, su­rowe mar­gi­nesy, po­czu­łam w piersi doj­mu­jącą pustkę.

W moim ży­ciu nie mo­gło ist­nieć nic prócz na­uki.

ROZ­DZIAŁ 1

BY­CIE NA­STO­LATKĄ JEST PRZE­RE­KLA­MO­WANE

By­łam spóź­niona! I to cho­ler­nie spóź­niona! Na pewno mi tego nie da­rują. Prze­klęte windy, które dzia­łają raz na ru­ski rok!

Sa­piąc ni­czym pro­siak (i pew­nie też tak wy­glą­da­jąc), wbie­głam na ostat­nie, pięt­na­ste pię­tro wie­żowca. Rzu­ci­łam się na cięż­kie, po­ma­lo­wane na musz­tar­dowy ko­lor drzwi. Od razu ustą­piły, a ja wpa­dłam do środka, wy­da­jąc z sie­bie ża­ło­sne, świsz­czące dźwięki.

– Czemu mnie to nie dziwi?

– Daj... mi... mo­ment... – Zgięta wpół wal­czy­łam o od­dech.

Majka, cmo­ka­jąc znie­cier­pli­wiona, ze­sko­czyła ze sto­ją­cej pod oknem wy­so­kiej skrzyni.

– Masz – wes­tchnęła, po­da­jąc mi bu­telkę z wodą. Na­tych­miast ją po­rwa­łam i przy­ci­snę­łam do spierzch­nię­tych ust. Pi­łam łap­czy­wie.

Do­piero gdy mój mózg i moje mię­śnie prze­stały skwier­czeć z prze­grza­nia, przy­cup­nę­łam obok Majki.

– Lenki jesz­cze nie ma?

– Jest pią­tek, ostatni dzień marca. – Łyp­nęła na mnie z po­li­to­wa­niem. – Czego ty od niej ocze­ku­jesz?

– W su­mie ra­cja. Dzi­siaj star­tują...

– Wy­prze­daże!!!

Ten dziki ryk ozna­czał jedno – w glo­rii i chwale przy­była Lena, w do­datku ob­ła­do­wana ni­czym hi­ma­laj­ski jak.

Słowo daję, jej gar­de­roba już wy­glą­dała jak słynna szafa Car­rie Brad­shaw, więc niby gdzie chciała po­mie­ścić tę za­wrotną liczbę bu­tów, to­re­bek, płasz­czy, su­kie­nek, blu­zek i do­dat­ków, które dziś ku­piła? Cho­ciaż ostat­nio wspo­mi­nała, że za­in­we­sto­wała w wie­szaki na kół­kach, więc może już dzi­siaj ugną się one pod cię­ża­rem no­wych ciu­chów. Jed­nak już te­raz jej po­kój był za­gra­cony tak, że le­dwo dało się przejść.

Lena ta­necz­nym kro­kiem wkro­czyła do ob­skur­nej su­szarni. Z obcą mi gra­cją la­wi­ro­wała mię­dzy roz­wie­szo­nymi lin­kami do pra­nia i ru­pie­ciami na­gro­ma­dzo­nymi przez miesz­kań­ców wie­żowca. Po­sta­wiła torby z za­ku­pami na jed­nej ze skrzyń i za­ma­szy­stym ru­chem ścią­gnęła ciemne oku­lary, a jej krót­kie, ciemne loki za­tań­czyły wo­kół spi­cza­stego pod­bródka.

– Stare, nie wie­cie na­wet, co upo­lo­wa­łam! To po pro­stu...

– Sztos – mruk­nę­ły­śmy zgod­nie z Majką.

– Była taka promka, że grze­chem...

– ...by­łoby nie sko­rzy­stać – do­po­wie­dzia­ły­śmy, a Lena, nie­zra­żona, wy­cią­gnęła z pierw­szej torby mi­kro­sko­pijną su­kienkę ze zło­tych ce­ki­nów.

– Wy­da­łam ostat­nie pie­nią­dze, ale...

– Warto było.

Par­sk­nę­łam zdu­szo­nym śmie­chem, a Majka osten­ta­cyj­nie wal­nęła się otwartą dło­nią w czoło. Lenka nie po­dzie­lała na­szego roz­ba­wie­nia. Dra­pież­nie zmru­żyła oczy, po czym wrzu­ciła do torby su­kienkę i sta­jąc w lek­kim roz­kroku, wsparła rękę na bio­drze.

– Mo­że­cie mi przy­po­mnieć, dla­czego ja się wła­ści­wie z wami za­daję?

– Bo je­ste­śmy two­imi naj­lep­szymi przy­ja­ciół­kami – od­po­wie­dzia­łam, szcze­rząc się bez­czel­nie.

– I je­dy­nymi, tak przy oka­zji – do­dała lo­jal­nie Majka, mru­ga­jąc do Leny z kpiną i sym­pa­tią za­ra­zem.

To były moje dziew­czyny. Moje przy­ja­ciółki. Róż­nice mię­dzy nami dało się do­strzec go­łym okiem, ale po­łą­czyła nas fa­scy­na­cjaStar­shine. Dzie­cinne, prawda? Jed­nak wła­śnie za tym kryła się hi­sto­ria na­szej przy­jaźni.

Gdy dwa lata temu po­szłam do li­ceum, nie mia­łam żad­nych ko­le­ża­nek, bo kto chciałby się za­da­wać z fra­jerką, która jest ulu­bie­nicą wszyst­kich na­uczy­cieli? Tkwi­łam po same uszy w spi­rali na­krę­co­nej przez ro­dzi­ców: szkoła, na­uka, korki i przy­go­to­wy­wa­nie się do stu­diów. Ale tak szcze­rze, czy tylko ja jedna ma­rzy­łam, by choć na chwilę ode­rwać się od tej ca­łej ru­tyny i cią­głego my­śle­nia o przy­szło­ści? Chcia­łam tylko po­czuć odro­binę wol­no­ści, nic wię­cej.

Przy­pad­kiem pod­słu­cha­łam roz­mowę mo­ich kla­so­wych ko­le­ża­nek (które za każ­dym ra­zem, gdy się od­zy­wa­łam, pa­trzyły na mnie jak na ob­śli­zgłego ro­bala i pry­chały kpiąco pod no­sem – uro­czo). Mó­wiły o se­rialuStar­shine i wzdy­chały do głów­nego ak­tora. W domu, kiedy mia­łam pew­ność, że nie na­kryje mnie mama, od­pa­li­łam na lap­to­pie pierw­szy od­ci­nek i... z miej­sca zro­zu­mia­łam, o co ten cały szum. Se­rial był per­fek­cyjny. Zwłasz­cza dla ta­kiej fra­jerki jak ja. Ak­cja roz­gry­wała się w li­ceum, a bo­ha­te­rami byli na­sto­lat­ko­wie pró­bu­jący swo­ich sił w ak­tor­stwie. Dra­mat go­nił dra­mat, po­ja­wiały się też wątki sen­sa­cyjne i oczy­wi­ście mi­ło­sne, a ca­łość prze­pla­tały za­bawne tek­sty, które stały się iko­niczne.

I tak, to był mój pierw­szy akt nie­sub­or­dy­na­cji. Mój lap­top słu­żył do na­uki, a nie do roz­rywki. Szcze­rze? Wtedy mia­łam to gdzieś. Do­słow­nie za­chły­snę­łam się tym se­ria­lem i chcia­łam wie­dzieć o nim jak naj­wię­cej. Nie ko­rzy­sta­łam z Tik­Toka, ale na­tych­miast za­ło­ży­łam konto, kiedy się do­wie­dzia­łam, że krążą tam fil­miki zza ku­lis. Cho­lera, po­zwij­cie mnie! To był już ten mo­ment, gdy mia­łam coś na wy­cią­gnię­cie ręki i mu­sia­łam to zdo­być. Faza jak się pa­trzy.

To wła­śnie tam od­na­la­złam fil­miki z jed­nej z lo­ka­li­za­cji, w któ­rych krę­conoStar­shine. Szcze­gól­nie za­cie­ka­wiło mnie jedno miej­sce – wy­ko­rzy­stano je w sce­nie, gdy Ame­lia zo­stała upro­wa­dzona przez stal­kera, a Pa­tryk w ostat­niej chwili zdo­łał ją ura­to­wać. Oka­zało się, że sławna pral­nia znaj­duje się w jed­nym z wie­żow­ców, obok któ­rych prze­jeż­dża­łam co­dzien­nie w dro­dze do szkoły. Ta in­for­ma­cja do­słow­nie zmio­tła mnie z plan­szy.

I co było da­lej? Czy grzecz­nie odło­ży­łam te­le­fon i ola­łam sprawę? Nic bar­dziej myl­nego. Cho­ciaż przy­znaję, w mo­jej gło­wie roz­pę­tała się istna bu­rza – ba­ta­lia po­mię­dzy roz­sąd­kiem („I co z tego? Pral­nia jak pral­nia, nic nad­zwy­czaj­nego”) a wy­ima­gi­no­wa­nym sza­leń­cem na­ci­ska­ją­cym czer­wony przy­cisk z na­pi­sem: CHCĘ. TO. ZO­BA­CZYĆ!

Wnio­sek był pro­sty. Ko­niecz­nie mu­sia­łam tam pójść i prze­ko­nać się na wła­sne oczy. Bły­ska­wicz­nie od­na­la­złam wie­żo­wiec i sławne pięt­na­ste pię­tro, na któ­rym mie­ściła się su­szar­nia. I wła­śnie w ten spo­sób po­zna­łam moją póź­niej­szą pierw­szą przy­ja­ciółkę.

Majka sie­działa w ką­cie po­miesz­cze­nia na pro­wi­zo­rycz­nym po­sła­niu, zro­bio­nym ze sterty ko­ców, i oglą­dała coś na lap­to­pie. Miała słu­chawki na uszach, więc na­wet nie za­uwa­żyła, kiedy we­szłam. Za­ja­dała się be­ko­no­wymi czip­sami i po­pi­jała colę, a na pod­ło­dze le­żały zmięte pa­pierki po bur­ge­rach z McDo­nalda. Miała twarz w kształ­cie serca i dłu­gie rude włosy. I co ja­kiś czas śmiesz­nie marsz­czyła pie­go­waty nos. Wy­cią­gnęła rękę po ko­lej­nego czipsa, ale to­rebka była już pu­sta. Zgnio­tła opa­ko­wa­nie i ci­snęła je przed sie­bie, pro­sto pod moje nogi. Do­piero wtedy mnie za­uwa­żyła – jej szare oczy zro­biły się cał­kiem okrą­głe. Ścią­gnęła słu­chawki, przez nie­uwagę je wy­łą­cza­jąc, i od ścian od­bił się głos Wik­tora Mar­kosa, który wy­zna­wał mi­łość Ame­lii.

Od tam­tego dnia za­czę­ły­śmy się z Majką spo­ty­kać tu, w su­szarni, w miarę re­gu­lar­nie. Naj­pierw w każdy pią­tek, a z cza­sem do­szły do tego jesz­cze środy i po­nie­działki. Nie­długo póź­niej zna­la­zła nas Lena.

I wła­śnie... Lena była dość za­gu­biona i nie­śmiała. Dziś trudno uwie­rzyć, jak się zmie­niła. Jed­nak tak się stało. Firma jej taty, która od kilku lat le­dwo cią­gnęła, na­gle zdo­była ogromną po­pu­lar­ność. Tata Leny był sto­la­rzem i spe­cja­li­zo­wał się w nie­ty­po­wych za­mó­wie­niach. Jego sto­liki, krze­sła, biurka czy łóżka oka­zały się hi­tem, a znane sieci ho­te­lowe za­częły ma­sowo za­ma­wiać u niego me­ble. Mu­siał po­więk­szyć za­kład, za­trud­nić lu­dzi i wresz­cie nie tylko wy­szedł na pro­stą, ale też stał się bo­gaty. Sama Lena także miała ogromny ta­lent, który zo­stał do­ce­niony, gdy po­szła do tech­ni­kum odzie­żo­wego. Była jedną z naj­lep­szych uczen­nic w szkole, a w tym roku star­to­wała w kon­kur­sie dla mło­dych pro­jek­tan­tów.

To były moje przy­ja­ciółki.

Kie­dyś czy­ta­łam, że każda przy­jaźń za­czyna się w pro­za­iczny spo­sób. I w su­mie to ra­cja, bo wcze­śniej nic nie wska­zy­wało na to, że kie­dy­kol­wiek się spo­tkamy. A jed­nak coś nas po­łą­czyło. W na­szym wy­padku był to zwy­kły se­rial mło­dzie­żowy. Lu­bi­ły­śmy oglą­dać ra­zemStar­shine, plot­ko­wa­ły­śmy i za­śmie­wa­ły­śmy się do łez, pusz­cza­jąc wo­dze fan­ta­zji, by prze­wi­dzieć, co sta­nie się w ko­lej­nym od­cinku. Mimo róż­nic zna­la­zły­śmy wspólny ję­zyk. To było tak nie­zwy­kłe, że aż nie­praw­dziwe. Może dla­tego ła­pa­łam się na my­śle­niu, że wy­czer­pa­łam już li­mit do­brych rze­czy w moim na­sto­let­nim ży­ciu.

Kiedy tak roz­my­śla­łam, Majka zdą­żyła się prze­nieść na na­sze pro­wi­zo­ryczne le­go­wi­sko pod ścianą i wy­cią­gnąć ze swo­jego nie­śmier­tel­nego ple­caka wy­słu­żony lap­top. Usia­dłam obok, wzię­łam do ręki te­le­fon i włą­czy­łam hot­spota. W tym cza­sie Lena zdjęła skó­rzaną ra­mo­ne­skę i ci­snęła botki pod stół, mam­ro­cząc pod no­sem:

– Kie­dyś za­cią­gnę was na taki shop­ping, że wam w pięty pój­dzie!

– Tak, tak, o bo­gini wy­prze­daży, drżę na samą myśl o two­ich groź­bach ze­msty – mruk­nęła lek­ce­wa­żąco Maja, a z gło­śni­ków po­pły­nęło cha­rak­te­ry­styczne „du-dum!” Net­fliksa. – Mo­żesz w końcu usiąść na tyłku z ła­ski swo­jej? Przy­po­mi­nam uprzej­mie, że w prze­ci­wień­stwie do nie­któ­rych ja mam li­mit cza­sowy, więc...

– Ale z cie­bie ma­ruda! – od­pa­ro­wała Lena, rzu­ca­jąc się mię­dzy nas. – Zrób­cie mi miej­sce.

Wi­dzia­łam, jak Majka wal­czy ze sobą, by w od­we­cie nie wsa­dzić Le­nie łok­cia mię­dzy że­bra, jed­nak cie­ka­wość i wspo­mniany wcze­śniej li­mit cza­sowy wzięły górę. Już bez zbęd­nych ce­re­gieli wle­pi­ły­śmy oczy w ekran, by z za­par­tym tchem śle­dzić każdy ruch bo­ha­te­rów (w moim wy­padku szcze­gól­nie jed­nego) i spi­jać z ich warg każde wy­po­wia­dane przez nich słowo. Nie za­po­mi­najmy, że póź­niej to wszystko trzeba bę­dzie prze­cież szcze­gó­łowo omó­wić, więc sku­pie­nie mu­siało być mak­sy­malne.

– To co, jesz­cze je­den? – za­py­tała pod­eks­cy­to­wana Lena, gdy na ekra­nie lapka po­ja­wiły się na­pisy koń­cowe. Nic dziw­nego, bo od­ci­nek za­koń­czył się tak, że sama z tru­dem mo­głam usie­dzieć na miej­scu.

Mu­sia­łam jed­nak wziąć po­prawkę na to, że w prze­ci­wień­stwie do Lenki, która dys­po­no­wała godną po­zaz­drosz­cze­nia swo­bodą, i ja, i Majka mia­ły­śmy pewne obo­wiązki – na mnie cze­kała na­uka, a Majka mu­siała wró­cić do domu, za­nim po­ja­wią się tam ro­dzice czy ro­dzeń­stwo. Była na tym punk­cie dia­bel­nie wy­czu­lona. Może dla­tego spoj­rza­łam na nią jak na wa­riatkę, gdy ot tak wzru­szyła ra­mio­nami.

– Je­stem za. Wa­lić to, i tak czeka mnie dziś star­cie z matką, więc im póź­niej wrócę do domu, tym kró­cej bę­dzie zrzę­dzić – mruk­nęła ty­tu­łem wy­ja­śnie­nia.

Chcia­łam za­py­tać, co tym ra­zem prze­skro­bała (jej ką­śliwe ko­men­ta­rze i ogni­sty cha­rak­te­rek nie­raz wpa­ko­wały ją w kło­poty, szcze­gól­nie je­śli py­sko­wała na­uczy­cie­lom), jed­nak ona, jakby to prze­czu­wa­jąc, mach­nęła ręką. Tak więc sama mu­sia­łam zde­cy­do­wać...

Po prze­ana­li­zo­wa­niu naj­bar­dziej wia­ry­god­nych wy­mó­wek szybko wy­stu­ka­łam ese­mesa do mamy. Bez dwóch zdań uwie­rzy, że za­sie­dzia­łam się w bi­blio­tece, koń­cząc pi­sać re­fe­rat. W końcu to ona wpo­iła mi, że nic le­piej nie wpływa na sa­mo­dziel­ność w na­uce niż szu­ka­nie in­for­ma­cji sta­rymi spraw­dzo­nymi me­to­dami – czyli w bi­blio­te­kach. In­ter­net był tylko do­dat­kiem, z któ­rego po­winno się ko­rzy­stać wy­łącz­nie w osta­tecz­no­ści. Uwie­rzy­cie? Bo ja na­dal szczy­pię się w po­li­czek. Mamy dwu­dzie­sty pierw­szy wiek.

W kilka se­kund od­pi­sała mi su­che „OK”, dla­tego wy­rzuty su­mie­nia (jak­kol­wiek na to pa­trzeć, ucie­kłam się do per­fid­nego kłam­stewka) zni­kły w jed­nej chwili. A do­kład­nie w tej, w któ­rej Majka włą­czyła ko­lejny od­ci­nek.

– To... To był... – za­częła nie­skład­nie Lenka, gdy po fil­mie spa­zma­tycz­nie brała płyt­kie wde­chy.

– Sztos? – pod­po­wie­dzia­łam, ob­ra­ca­jąc się na plecy.

Lenka z wście­kło­ścią za­trza­snęła lap­topa i wci­snęła go do ple­caka Majki.

– Kurde, jak on mógł! – wy­krzyk­nęła, spla­ta­jąc ręce na pier­siach. – Upić się i za­po­mnieć, że jesz­cze dzień wcze­śniej miał dziew­czynę?

– Fakt, sce­na­rzy­ści chyba tro­chę po­pły­nęli – zgo­dzi­łam się z nią, po­cie­ra­jąc twarz dłońmi. – Ni­gdy nie my­śla­łam, że zro­bią z na­szego Pa­tryka ta­kiego bad boya!

– A skąd wy wie­cie, co dzieje się w gło­wie chło­paka, kiedy zrywa z nim dziew­czyna? – spy­tała Majka-Głos-Roz­sądku.

Lenka, za­ła­mu­jąc ręce, wes­tchnęła ża­ło­śnie.

– Ale on był taki szczę­śliwy z Ame­lią! Mieli skoń­czyć li­ceum i pójść na stu­dia! Ra­zem! Po­sta­wili się ro­dzi­com i ca­łemu światu, a te­raz co? Ich mi­łość nic nie zna­czy?

– He­lo­ooł! Zie­mia do Lenki! Jej mama za­cho­ro­wała – przy­po­mniała Majka. – Ame­lia re­zy­gno­wała ze stu­diów, by za­opie­ko­wać się umie­ra­jącą mamą.

– Ej, nie mów tak, ona nie umiera!

– A za­ło­żysz się? To kwe­stia kilku od­cin­ków. Je­stem pewna, że dla­tego Ame­lia roz­stała się z Pa­try­kiem – stwier­dziła tym swoim men­tor­skim to­nem Majka. – Nie chciała mu mó­wić, że musi wra­cać do ro­dzin­nego mia­sta i za­opie­ko­wać się ko­bietą, przez którą nie­raz po­kłó­ciła się z Pa­try­kiem. Pew­nie te­raz bę­dzie tak, że ona umrze, Ame­lia wróci do Gdań­ska, a Pa­tryk przez ten czas za­li­czy wszyst­kie panny na roku.

– Nie zniosę tego – burk­nę­łam na­bur­mu­szona.

– Tośka, pa­mię­taj. To tylko se­rial. – Majka wzru­szyła ra­mio­nami. – No, ale że fa­ceci lu­bią grać na wielu fron­tach, to już inna sprawa.

Nie­chęt­nie, ale mu­sia­łam przy­znać jej ra­cję. Oczy­wi­ście, je­śli cho­dzi o se­rial, bo w kwe­stii fa­ce­tów i spo­sobu ich po­stę­po­wa­nia, a także tego, jak funk­cjo­nują związki, mia­łam ra­czej marne po­ję­cie. Krótko mó­wiąc, zna­łam się na tym jak na mi­tycz­nych jed­no­roż­cach.

Nie­raz się prze­ko­na­łam, że słowa Majki spraw­dzają się w nie­mal stu pro­cen­tach. Miała obłędną in­tu­icję. Co dziw­niej­sze, spo­śród na­szej trójki wcale nie była ja­kąś wielką fanką se­rialu, bo od sie­dze­nia przed te­le­wi­zo­rem (czy lap­to­pem) wo­lała czy­ta­nie ksią­żek. W do­datku jej ulu­bio­nym ga­tun­kiem były kry­mi­nały i psy­cho­lo­giczne dresz­czowce. Im wię­cej świ­rów po­ja­wiało się na kar­tach po­wie­ści, tym bar­dziej jej ona pod­cho­dziła. Za to dziew­czy­nie cier­pła skóra na samą wzmiankę o ro­man­sach. Majka uwa­żała, że są prze­sło­dzone, bez po­lotu i w ogóle to­tal­nie abs­trak­cyjne – szcze­gól­nie wątki mi­ło­ści od pierw­szego wej­rze­nia. Można by się za­sta­na­wiać, skąd u niej taka za­jawka na Star­shine. W końcu to se­rial mło­dzie­żowy, w któ­rym na pierw­szym pla­nie jest wła­śnie mi­łość. Od­po­wiedź była pro­sta – Majkę przy­cią­gnął wą­tek sen­sa­cyjny, który po­ja­wił się w oko­li­cach dwu­dzie­stego od­cinka. A że w tam­tym cza­sie zdą­żyła po­znać mnie i póź­niej Lenkę, po­sta­no­wiła oglą­dać se­rial wraz z nami. I choć naj­pew­niej w ży­ciu by się do tego nie przy­znała, za­kła­da­łam, że wpa­dła w si­dła przy­stoj­nego Mar­kosa. Miała do niego sła­bość, bo co­kol­wiek in­nego za­my­ka­łoby jej usta za każ­dym ra­zem, gdy na ekra­nie po­ja­wiał się ten przy­stojny bru­net? Zresztą sama nie po­tra­fi­łam wy­le­czyć się z odrę­twie­nia, które po­ja­wiało się za­wsze wtedy, gdy Mar­kos uśmie­chał się do ka­mery w wy­jąt­kowo nie­grzeczny spo­sób...

Ale wra­ca­jąc do se­rialu... Co, je­śli Majka miała ra­cję i przez kilka na­stęp­nych od­cin­ków będę zmu­szona pa­trzeć, jak Wik­tor Mar­kos ob­ści­skuje się z ta­bu­nem no­wych dziew­czyn? Cóż, w ta­kich mo­men­tach mu­sia­łam brać so­bie do serca słowa Majki.To tylko se­rial. Poza tym od kilku lat Mar­ko­sowi part­ne­ro­wała We­ro­nika Du­bie­niecka, wcie­la­jąca się w rolę se­ria­lo­wej dziew­czyny Pa­tryka, a je­żeli wie­rzyć, że w każ­dej plotce tkwi ziarno prawdy, to po­noć spo­ty­kali się poza pla­nem. Jako para.

Za każ­dym ra­zem, gdy o tym my­śla­łam, moje fan­ta­zje umie­rały w mę­czar­niach.

Ale znowu – to tylko se­rial. Za­wi­ro­wa­nia z ostat­niego od­cinka wzię­łam na klatę, jed­nak wśród nas był ktoś, kto naj­wi­docz­niej miał pro­blem z za­ak­cep­to­wa­niem ca­łej tej sy­tu­acji.

– By ich cho­lera! – jęk­nęła Lenka, tur­la­jąc się po na­szym le­go­wi­sku. – Sce­na­rzy­ści wy­pa­lili mi mózg!

– To chyba nie ma nad czym pła­kać – po­ci­snęła jej Majka, mru­ga­jąc do mnie po­ro­zu­mie­waw­czo.

Efekt był na­tych­mia­stowy, bo Lenka od razu rzu­ciła się na przy­ja­ciółkę i zmierz­wiła jej rude włosy.

– Ty chyba nie wiesz, co czy­nisz.

Za późno zo­rien­to­wała się w pla­nie ze­msty Majki. Ze­rwała się z ma­te­raca do­piero wów­czas, gdy Maja za­częła roz­rzu­cać wo­koło jej cenne za­kupy, śmie­jąc się przy tym ni­czym psy­cho­pata z pod­rzęd­nego dresz­czowca.

– C-co ro­bisz...? ZO­STAW!

– No, już, już, ba­ranku! Bo jak się na­elek­try­zu­jesz...

I oczy­wi­ście to ja mu­sia­łam wejść mię­dzy nie, by za­że­gnać nie­bez­piecz­nie eska­lu­jący kon­flikt. Ina­czej Lenka mo­głaby się po­że­gnać ze swoją nową su­kienką z drogo wy­glą­da­jącą metką.

Kilka mi­nut póź­niej, gdy Majka wci­snęła koce do jed­nej ze skrzyń, ru­szy­ły­śmy w stronę windy, która ku mo­jemu zdzi­wie­niu znów była sprawna. To wy­ja­śnia­łoby, dla­czego pół­to­rej go­dziny temu Lenka, rześka ni­czym po­ra­nek, a nie spo­cona i zzia­jana jak ja, we­szła do su­szarni z lek­ko­ścią i gra­cją le­śnej nimfy.

– Okej, mu­szę przy­znać, że to był mocny od­ci­nek – pod­su­mo­wała Majka, wcho­dząc za nami do windy i na­ci­ska­jąc na pa­nelu „P”. – Spo­dzie­wa­łam się, że na­mie­szają, ale żeby aż tak?

– I jak mam wró­cić do domu z my­ślą, że zo­ba­czymy się do­piero w pią­tek?! – wy­krzyk­nę­łam, mocno zmar­twiona. Bo w myśl na­szej nie­pi­sa­nej za­sady od­cinki oglą­da­ły­śmy wspól­nie. Wy­jąt­kiem były po­wtórki. Dla­tego, żeby nie miały wąt­pli­wo­ści, jak wielki jest mój ból, stuk­nę­łam czo­łem o la­kie­ro­waną pod­róbkę drewna, którą wy­ło­żona była winda.

– I tak się ciesz, że daw­ku­jemy so­bie przy­jem­ność, bo w in­nym wy­padku obej­rza­ły­by­śmy cały nowy se­zon za jed­nym za­ma­chem. No, ale kil­ku­dniowe znik­nię­cie z pew­no­ścią za­nie­po­ko­iłoby na­szych ro­dzi­ców – od­parła Majka, na ko­niec ro­biąc dziwną minę.

– I my uwa­żamy się za praw­dziwe fanki se­rialu? – prych­nęła Lenka. – No nic, trudno. Ale na po­cie­sze­nie mam swoje ciuszki. A ty? Pew­nie po po­wro­cie do domu uto­niesz w tych swo­ich książ­kach – rzu­ciła ką­śli­wie w moją stronę.

Spoj­rza­łam na nią by­kiem.

– Chcesz się za­mie­nić? – wy­ce­dzi­łam przez zęby.

– Po­cie­szę cię – wtrą­ciła Majka, opie­ra­jąc się łok­ciem o moje ra­mię. – Ty masz mózg wy­pchany wie­dzą, a Lenka... kłęb­kiem wełny?

Lenka spio­ru­no­wała ją wzro­kiem i szturch­nęła spi­cza­stym, twar­dym jak skała pa­znok­ciem.

– Jesz­cze to od­szcze­kasz, kiedy zo­stanę świa­to­wej sławy pro­jek­tantką, a na moje ciu­chy bę­dzie trzeba cze­kać w kil­ku­let­nich ko­lej­kach jak na to­rebkę od Her­mèsa!

– Od kogo?

Orze­chowe oczy Milki zro­biły się okrą­głe, a ona sama oparła się o ścianę windy, jakby miała za­raz ze­mdleć.

– Daj­cie mi chwilę, bo wła­śnie mam kry­zys emo­cjo­nalny – oświad­czyła za­ła­mana, a w na­stęp­nej chwili po­sta­wiła za­kupy na pod­ło­dze i wy­cią­gnęła z to­rebki iPhone’a.

Naj­now­szy mo­del, ma się ro­zu­mieć. Wstu­kała coś na ekra­nie, śmiesz­nie wy­krzy­wia­jąc palce, bo przez dłu­gie pa­znok­cie nie tra­fiała w od­po­wied­nie li­tery. Gdy już od­na­la­zła to, czego szu­kała, wy­cią­gnęła te­le­fon przed sie­bie.

– TO jest to­rebka od Her­mèsa.

– Eee, to? – zdzi­wiła się Majka, marsz­cząc brwi. – No okej, fajna, ale co w niej niby szcze­gól­nego?

– Nie wi­dzisz tych de­tali? Tej lśnią­cej skóry? Jest ide­alna pod każ­dym wzglę­dem.

– No do­bra, niech bę­dzie, a ile kosz­tuje?

– Majka, nie py­taj, bła­gam. Nie chcesz tego wie­dzieć – pod­su­nę­łam pół­szep­tem, jed­nak Lenka za­częła już od­po­wia­dać:

– Ta kon­kretna to mo­del Bir­kin i zo­stała sprze­dana za pół­tora mi­liona zło­tych. Ale ich zwy­kłe mo­dele kosz­tują od dwu­na­stu ty­sięcy. Do­la­rów.

Mina Majki była bez­cenna. To, że szczęka opa­dła jej na pod­łogę, a zęby po­to­czyły się we wszyst­kie strony, by­łoby nie­do­po­wie­dze­niem roku.

– A pa­rzy kawę i jest w pa­kie­cie z te­le­wi­zo­rem? – wy­bą­kała, wy­cho­dząc z windy. – To ja­kieś żarty. Ni­gdy w ży­ciu nie da­ła­bym tyle kasy za ja­kąś bzdurną to­rebkę. Na co to komu?

Majka wrzu­ciła trzeci bieg, zręcz­nie wy­mi­ja­jąc grupkę sta­ru­szek na chod­niku.

– Wy­tłu­macz mi jedną rzecz – wy­sa­pała Lenka, pró­bu­jąc ją do­go­nić. – Twoją sio­strą jest słynna mo­delka Su­zie Lo­uis, a ty nie znasz się na pod­sta­wo­wych rze­czach?

– Lenka! – syk­nę­łam ostrze­gaw­czo i szybko zer­k­nę­łam na ru­do­włosą dziew­czynę.

Majka za­trzy­mała się w pół kroku, jakby ktoś nie­spo­dzie­wa­nie dał jej so­lidny strzał w łeb. Lenka za­ci­snęła usta, jed­nak było już za późno.

– Sis... – wy­krztu­siła, uży­wa­jąc swo­jego naj­mil­szego tonu. – Sorry, nie chcia­łam...

Majka się od­wró­ciła, wy­krzy­wia­jąc usta w wy­mu­szo­nym uśmie­chu. Nie­stety, nie wi­dzia­łam do­kład­nie jej oczu, bo za­kry­wała je mie­dziana przy­długa grzywka.

– Jest okej – wy­du­kała zu­peł­nie in­nym gło­sem, jakby po­łknęła coś wy­jąt­kowo ohyd­nego. – Masz ra­cję, nie ogar­niam tej ku­wety. To nie moja bajka, a ty po pro­stu stwier­dzi­łaś fakt.

– Weź, prze­stań! – Lenka rzu­ciła na zie­mię torby i uwie­siła się na szyi przy­ja­ciółki. – Kie­dyś po­win­nam od­gryźć so­bie ten ję­zyk albo cho­ciaż dwa razy się za­sta­no­wić, za­nim co­kol­wiek po­wiem, jak zresztą no­to­rycz­nie mówi mi mama...

– No, to by nie za­szko­dziło. Ale po­waż­nie, nie gnie­wam się. – Majka po­kle­pała ją sztywno po ple­cach, ro­biąc krok w tył.

– Na­prawdę, sorry. – Lenka, uda­jąc, że nie za­uwa­żyła chłodu, z ja­kim po­trak­to­wała ją przy­ja­ciółka, wzięła głę­boki wdech, a na jej twa­rzy po­ja­wił się pro­mienny uśmiech. – To co? Do piątku? Idę zła­pać ubera.

– Tak, do piątku.

Cmok­nę­łam Lenę w po­li­czek, a Majka przy­tu­liła ją ja­koś tak z przy­mu­sem. Na przy­sta­nek szły­śmy w mil­cze­niu. Po­mi­ja­jąc fakt, że at­mos­fera mię­dzy nami stała się, de­li­kat­nie mó­wiąc, na­pięta, do­dat­kowo Majka pa­trzyła błęd­nym wzro­kiem przed sie­bie. Zde­cy­do­wa­nie nie było z nią okej.

I ja, i Lenka wie­dzia­ły­śmy, że te­mat sio­stry Majki miał klau­zulę tabu. Wszystko przez to, w jaki spo­sób ro­dzice trak­to­wali swoją star­szą córkę, sławną mo­delkę i po­cząt­ku­jącą ak­torkę Su­zie Lo­uis. Była ich bo­żysz­czem, ab­so­lut­nym nu­me­rem je­den i je­dyną osobą w domu, która za­słu­gi­wała na uwagę i po­dziw. Majka wy­ra­stała w cie­niu swo­jej ide­al­nej sio­stry i cią­gle mu­siała słu­chać jakże sym­pa­tycz­nych „kom­ple­men­tów”, że jest za ni­ska, za pulchna, zbyt ni­jaka. Nie tylko od ro­dzi­ców, ale też od dwóch star­szych braci, któ­rzy rów­nież pró­bo­wali swo­ich sił w mo­de­lingu, jed­nak nie z ta­kim skut­kiem jak Su­zie Lo­uis, czyli po pro­stu Zuzka Zysk.

Wła­śnie przez to Majka wpa­dła w kom­pleksy. Nie czuła się do­brze we wła­snym ciele, mimo że była śliczną dziew­czyną i na­prawdę uwa­ża­łam, że ni­czego jej nie bra­kuje. Jed­nak dla jej ro­dzi­ców, któ­rzy mieli tak zdolne i znane dzieci, Majka była czarną owcą, nie­wy­da­rzoną po­myłką, wy­pchniętą poza mar­gi­nes. Gdy Zuzka raz na kilka mie­sięcy przy­la­ty­wała do Pol­ski, w ro­dzin­nym domu Majki pa­no­wała eu­fo­ria. Cie­szyli się wszy­scy. Wszy­scy oprócz Majki.

Ob­ję­łam przy­ja­ciółkę ra­mie­niem, a mój na­gły ruch spra­wił, że na sie­bie wpa­dły­śmy.

– Na pewno wszystko okej? – spy­ta­łam, po­chy­la­jąc się ku niej. Była ode mnie niż­sza, się­gała mi za­le­d­wie do ra­mie­nia.

– Nie. Nie jest okej – wy­znała ci­cho, na­dal pa­trząc na swoje zno­szone żółte trampki. – Ale nie chcia­łam już do­bi­jać Lenki. Lu­bię ją, ale cza­sami po­trafi wbić szpilkę. Gdy­bym cho­ciaż tro­chę ją przy­po­mi­nała pod wzglę­dem prze­bo­jo­wo­ści i wy­glądu, moje ży­cie by­łoby znacz­nie prost­sze. A tak co mam? – Kry­tycz­nie spoj­rzała na sie­bie. – Kom­plet ge­nów z nie­wy­pału. No, wa­lić to... Do­brze wiem, że Lenka nie jest wredna z na­tury, a po pro­stu cza­sem się za­ga­lo­po­wuje.

– Ano wła­śnie. Ale dla­czego mam wra­że­nie, że jest coś jesz­cze?

– Coś jesz­cze? – po­wtó­rzyła i za­śmiała się sar­ka­stycz­nie. Jej szare oczy błysz­czały od wstrzy­my­wa­nych łez. – Zuzka przy­jeż­dża w pią­tek, więc pew­nie się do­my­ślasz, co dzieje się na cha­cie.

Więc o to jej cho­dziło, kiedy po­wie­działa, że im póź­niej wróci do domu, tym le­piej.

Kie­dyś od­wie­dzi­łam Majkę, gdy przy­je­chała jej sio­stra. Wiem, że moi ro­dzice mnie ci­sną, bym uczyła się jak naj­wię­cej, nie­mniej jed­nak zwra­cają na mnie uwagę. Ist­nieję, żyję, od­dy­cham. Czuję, że je­stem dla nich ważna, po­mimo tej ca­łej pre­sji, którą na mnie wy­wie­rają. A u Majki? Ona... nie ist­niała. Nikt nie zwra­cał na nią uwagi, gdy w po­bliżu była Zuza.

Majka du­siła żal i fru­stra­cję i ni­gdy na nic gło­śno się nie uskar­żała. Po pro­stu... za­ci­skała zęby i zno­siła kry­tykę. Tyle że nie spły­wało to po niej jak po kaczce, bo bo­le­sne słowa wta­piały się w jej du­szę. To było ta­kie nie­spra­wie­dliwe. Majka na to nie za­słu­gi­wała.

– Chcesz do mnie wpaść? – za­pro­po­no­wa­łam na­gle. – Moi ro­dzice wy­jeż­dżają w czwar­tek do So­potu. Mają ja­kąś kon­fe­ren­cję czy coś po­dob­nego. Nie bę­dzie ich przez cały week­end.

W oczach Majki po­ja­wiła się na­dzieja, jed­nak szybko zga­sła.

– Żar­tu­jesz? Mama uka­tru­pi­łaby mnie, że nie uczest­ni­czę w ko­mi­te­cie po­wi­tal­nym ku czci Su­zie Lo­uis. To by­łoby rów­no­znaczne z wy­dzie­dzi­cze­niem.

– Mogę grać ne­go­cja­tora! Po­wiedz tylko słowo, a za­dzwo­nię do two­jej mamy i... – Moje dal­sze słowa zo­stały za­głu­szone przez ner­wowe par­sk­nię­cie Majki.

– Dzięki, ale... Sama nie wiem.

– Wiesz, wiesz. – Klep­nę­łam ją po­krze­pia­jąco w ra­mię. – I przyj­dziesz! Bę­dzie oka­zja nad­ro­bić wszyst­kie nowe od­cinki Star­shine. I może w końcu uda nam się skoń­czyć se­zon! Cał­kiem nie­zła per­spek­tywa, no nie? – Odro­binę prze­sa­dzi­łam z eks­cy­ta­cją, jed­nak cel uświęca środki.

– Do­bra, masz mnie. Ale... za­dzwoń też do Lenki, okej? Nie da­ruje nam, je­śli zor­ga­ni­zu­jemy so­bie nocny ma­ra­ton z udzia­łem Mar­kosa bez jej wie­dzy.

– Z pew­no­ścią po­trak­tuje to jak pi­żama party. Ob­sta­wiam, że przy­je­dzie w tej swo­jej nie­śmier­tel­nej ró­żo­wej pi­ża­mie w gu­mi­sie.

– To były tro­skliwe mi­sie – spro­sto­wała Majka, mru­żąc za­czep­nie oczy. – Masz coś do nich?

– Nie! Skądże! – wy­krzyk­nę­łam, ura­do­wana tym, że udało mi się cho­ciaż odro­binę po­pra­wić Majce hu­mor. Na przy­sta­nek aku­rat wta­czał się au­to­bus, szłam więc ty­łem w stronę za­toczki, na­dal roz­ma­wia­jąc z przy­ja­ciółką. – Do­bra, to wi­dzimy się w pią­tek u mnie. O dwu­dzie­stej, okej?

Po­ka­zała mi unie­siony kciuk, a ja wsia­dłam do busa. Nie było tłoku, więc za­ję­łam miej­sce pod oknem, na wprost dziw­nego chło­paka z na­cią­gniętą na oczy czapką z dasz­kiem, który spał z głową opartą o szybę. Wy­cią­gnę­łam te­le­fon i wy­bra­łam nu­mer Lenki. Ode­brała po dru­gim sy­gnale.

– Zuza wró­ciła, nie?

– No, ostro wdep­nę­łaś.

– Kie­dyś za­sznu­ruję so­bie usta, przy­się­gam – wes­tchnęła sfru­stro­wana. – Co ro­bimy?

– Mam wolną chatę na week­end. Ro­dzice wy­jeż­dżają, więc w pią­tek mel­du­je­cie się u mnie.

– Do­bry plan. Trzeba uwol­nić na­szą Rosz­punkę z twier­dzy.

– To była wieża.

– Te­raz to nie­istotne. Przy­nieść coś?

– Za­mó­wię. Pizza, chińsz­czy­zna czy bur­gery?

– Eve­ry­thing. I ko­niecz­nie lody Ben & Jerry’s. Dla mnie o smaku ser­nika z tru­skaw­kami.

– To jed­nak weź ze sobą Espu­mi­san czy coś w tym stylu...

– Ko­cham twoją prze­zor­ność! – sko­men­to­wała Lenka ze śmie­chem i roz­łą­czyła się, po­że­gnaw­szy się krót­kim „Pa!”.

Po­ło­ży­łam te­le­fon na ko­la­nach, wy­cią­gnę­łam z kie­szeni słu­chawki i pu­ści­łam nową płytę One Ok Rock. Mia­łam pięt­na­ście mi­nut dla sie­bie, za­nim stanę oko w oko z or­ga­nami ści­ga­nia. Zna­czy z moją mamą.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki