Babiniec i gryfie jajo - Ula Gudel - ebook + audiobook

Babiniec i gryfie jajo ebook i audiobook

Gudel Ula

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

To wciągająca, pełna magii i przygód historia, która zabiera nas na Wyspę Osobliwości. 

Kiedy krasnoludzki statek przybywa do elfiego portu, Eli z przerażeniem odkrywa, iż jej przyjaciele popadli w poważne tarapaty w Syreniej Lagunie. Wraz z Yolandą i garstką ocalałych krasnoludek wyrusza im na pomoc. Nie spodziewają się jednak, iż oprócz syren przyjdzie im się zmierzyć z innymi stworzeniami, które zamieszkują tajemniczy ląd.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 33

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 1 godz. 0 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Marek Kocut

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © Ula Gudel, 2025

 

Projekt okładki: Szymon Wieczorek, Racim Bey

Ilustracje na okładce: © Racim Bey

Redakcja: Anna Kielan

Korekta: ERATO

e-book: JENA

 

ISBN 978-83-68432-21-3

 

Wydawca

tel. 512 087 075

e-mail: [email protected]

www.bookedit.pl

facebook.pl/BookEditpl

instagram.com/bookedit.pl

 

Niniejsza książka jest objęta ochroną prawa autorskiego. Całość ani żadna jej część nie mogą być publikowane ani w inny sposób powielane w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

 

Eli wpatrywała się w zatokę o świcie, gdy pośród wielobarwnych żagli dostrzegła ten, którego wyczekiwała od wielu dni. Podekscytowana ześlizgnęła się z dachu, gdzie zajmowała stałe miejsce, wprost na wóz pełen miękkich kilimów, co zapewniło jej wygodne lądowanie. Zeskoczyła na ziemię i pognała do tej części elfiego portu, w której zwykle cumowali krasnoludzcy kupcy.

Lloriwalle, popularnie zwane Lori pośród przybyszów, którym język plątał się przy wymowie cudzoziemskich słów, było pięknym miastem wzniesionym na klifowym wybrzeżu Zatoki Wspomnień. Jego imię, Perła Południa, w pełni oddawało urodę białych, strzelistych budowli o srebrzystych dachach, czego nie wiedział nikt, poza plemieniem, które je wzniosło. Albowiem żaden z przybyszów nie kwapił się dopytywać o tłumaczenie mowy elfów, a oni strzegli jej znaczenia jak największego, choć nie jedynego sekretu.

Wysokie mury oddzielały handlową część portu od tej zamieszkałej przez jego włodarzy i żadnemu człowiekowi, krasnoludowi czy gnomowi nie wolno było przestąpić zakazanych progów. Poza tą jedną, drobną i wiecznie gdzieś pędzącą dziewczyną, do której wszyscy zdążyli się już przyzwyczaić, choć nie każdy zgadzał się z przyznaniem jej prawa pobytu. Usta jednak zamykał im dekret rządzących Zielonym Królestwem, który zezwalał na to osobliwe odstępstwo.

Eli przemknęła naprędce szerokimi, brukowanymi ulicami niepomna na poranny ruch i rejwach, jaki panował w koło. Nie zatrzymała się przy swoich ulubionych stoiskach ze świeżymi owocami, ani też nie słyszała okrzyków dzieciarni, która, jak zwykle, zapraszała ją do zabawy.

Nareszcie jej przyjaciele wracali z dalekiej podróży! Nic nie mogło być ważniejsze, niż znowu poczuć uścisk twardych, krzepkich ramion przybranej mateczki i ojczulka! Znowu spojrzeć w łagodne i figlarne oczy jej najdroższego Kaza!

Wyminęła w biegu wartowników przy głównej bramie i, ślizgając się po mokrych kamieniach, prawie wpadła na wóz pełen, sądząc po zapachu, zamorskich przypraw. Zbiegła na przybrzeże. Stanęła na pomoście i mocno złapała się rusztowania, gdyż wydawało jej się, że nogi same dalej wyrywają się do przodu, gotowe pobiec po czubkach fal wprost na pokład statku, którym płynęli jej przyjaciele. Tak bardzo za nimi tęskniła! Serce waliło jej z uniesienia.

Rozpięte dumnie, żółte żagle z czarnym symbolem rodu Zaka Widłobrodego łopotały na łagodnym wietrze, który prowadził wędrowców do przystani.

Jednakże im wyraźniej Eli dostrzegała szczegóły zbliżającego się okrętu, tym bardziej ogarniał ją niepokój. Kaz nie siedział na dziobie, jak to miał w zwyczaju, nie machał na powitanie. Pokład wydawał się pusty, nie znać było zwykłego rejwachu i krzątaniny. Jedynie Yolanda stała na sterburcie z potężnymi ramionami splecionymi na piersiach. Czub sztywnych, czerwonych włosów giął się lekko muskany morską bryzą.

Eli poczuła, jak meszek na karku staje jej dęba, kiedy spojrzała na pełną niezwykłej powagi twarz przywódczyni krasnoludów. Gdzie był Zak, jej małżonek? Praktycznie nigdy się nie rozstawali.

Kiedy tylko statek zacumował i spuszczono trap, Yolanda zdecydowanym krokiem przemaszerowała w jej stronę, z matczyną serdecznością ujęła ją w ramiona i mocno uścisnęła.

– Nieszczęście, Kruszynko! – oświadczyła krótko. – Idziemy do Kapitanatu portu.

* * *

Tak, jak się spodziewałam, znikąd pomocy! – Krasnoludka po raz kolejny uderzyła pięścią w stół w wyrazie wściekłej bezradności.

Wysoka, elfia karczmarka spojrzała na nią wzrokiem pełnym dezaprobaty, typowym dla właścicieli przybytków tego rodzaju w porcie, którzy każdego przybysza uznawali za zło koniecznie, niezależnie od tego, ile złota zostawiał w gospodzie. Obcy byli obcymi.

Tallen przytrzymał blat, by uchronić mebel przed wywrotką.

– Wiesz dobrze, Yolando, że nie ma takiej zapłaty, która skłoniłaby kogokolwiek, by wyprawił się od tak do Syreniej Laguny. – oświadczył spokojnym głosem. – To wymaga przygotowań.

– Tu nie o zapłatę się rozchodzi, a o życie mojej załogi!

– Z pewnością elfi magowie potrafią dopomóc – wsparła ją Eli. – W końcu przełamanie syreniego uroku nie może być aż takim wyzwaniem…

– To nie jest zadanie dla zwykłego czarodzieja, potrzebujemy kogoś z wyjątkowo potężnym Darem. – Jej przyjaciel pokręcił głową. – Syrenie śpiewy to jedno, lecz potwory, które czają się w tamtejszych głębinach… Nie wspomnę nawet o niebezpieczeństwach tak z lądu, jak i z powietrza. Nie na darmo nazywają to miejsce Wyspą Osobliwości. Nikt do końca nie wie, jakie stworzenia obrały ją sobie za siedlisko… W Kapitanacie powiedzieli wam już, że zasięgną rady magów. Pozostaje tylko czekać. Nic więcej nie uda się w tej chwili zdziałać.

Metalowy kubek z wodą, który trzymała w dłoni Yolanda, wygiął się pod naciskiem jej silnych palców. Odstawiła go na stół.

– Moja załoga powróci na statek cała i zdrowa, nawet jeśli miałabym samojedna pożeglować na jej ratunek! – To powiedziawszy, chwyciła swój jaskrawoczerwony płaszcz i wybiegła, wzburzona.

Eli wstała, by ruszyć za nią.

– Nie znajdzie w porcie żadnego najemnika, który się na to zgodzi, Malutka. – Elf ujął jej przedramię. – Musimy poczekać na wieści z Kapitanatu. Przekonaj ją, żeby nie działała pochopnie, bo i siebie doprowadzi do zguby.

Dziewczyna nie odpowiedziała. Odwróciła się i ruszyła w ślad za krasnoludką. Sama była wściekła na elfy. Nigdy do niczego im się nie spieszyło!

Nie wiadomo, co syreny zamierzały uczynić z zauroczoną załogą statku. Jakkolwiek legendy o nienawiści morskich niewiast do wszystkich przedstawicieli rodzaju męskiego mogły być, jak to legendy, przesadzone, Eli wiedziała z własnego doświadczenia, że wszystkie zrodzone z żywiołów istoty są kapryśne i samolubne, ale potrafią też być okrutne. Nie mogła pozwolić, by jej przyjaciele zdani byli na łaskę tak nieprzewidywalnych stworzeń.

Znalazła Yolandę na statku, gdzie ta tłumaczyła pozostałym z załogi sześciu niewiastom, co też zaszło w porcie.

– Ruszamy z powrotem, Kruszynko – oznajmiła krasnoludka. – Nie ma czasu do stracenia.

– Zgadzam się z tobą, mateczko. Musimy działać!

– O nie, ty nie możesz się dla nas narażać.

– To także moja rodzina! – stanowczo zaoponowała Eli. – Płynę z wami. Nie odwiedziecie mnie od tego!

Yolanda spojrzała na nią poważnie.

– To niebezpieczna wyprawa. Elf nie będzie zadowolony, jeśli udasz się z nami. – Yolanda położyła jej na ramieniu nabitą odciskami dłoń.

– A ty jesteś jak zawsze wrażliwa na jego humory? – Dziewczyna mrugnęła do niej w geście porozumienia.

– Ach, ty hultajko! – Krasnoludka się zaśmiała. – Hej tam, dzierlatki! Zapasy uzupełnione? To kotwica w górę. Płyniemy po naszych!

* * *

– To tam! – czarnowłosa, rumiana Bela, która przejęła rolę sterniczki, wskazała dłonią. – Tam właśnie te potwornice zastawiły na nas pułapkę.

Cały dzień, bez wytchnienia, krasnoludki i Eli parły do przodu, by odnaleźć miejsce, w którym porwano ich towarzyszy.

– Zacumujemy tu na noc – rozkazała Yolanda. – Nie chcę, by za wcześnie nas dostrzegły.

Żeglarki sprawnie osadziły statek w miejscu. Wiedziały, że żadna z nich nie zmruży oka, postanowiły jednak zaczekać z jakimkolwiek działaniem do rana. Rozstawiły warty po obu burtach okrętu.

– Księżyc w nowiu, ciemno jak w tyłku trolla… Idealna pogoda na zasadzkę taką, jaką nam wczoraj zgotowały – burknęła Myrna, postawna krasnoludka o pociemniałych od tatuaży polikach, i mocniej otuliła się kocem. – Nie widziałam czegoś podobnego, jak żyję! Powiadam ci, Kruszynko. Każdy jeden chłop w mig znieprzytomniał, kiedy tylko rozległo się wycie tych ujadaczek! A potem zaczęli ruszać się jak te kukły na sznurkach, co to je pokazują na jarmarkach ku uciesze gawiedzi.

– Próbowałyśmy ich powstrzymać, ale prócz ogłuszania jednego po drugim niewiele mogłyśmy zdziałać – wtrąciła Lara, najmłodsza członkini załogi. – I zanim udało nam się przejąć ster, statek osiadł na mieliźnie, a te jędze otoczyły nas ze wszystkich stron.

– Ich wycie stało się tak głośne, że wybudziło nawet tych, którzy wcześniej padli bez czucia. Nie dali się zatrzymać, po kolei schodzili na ląd, wynosząc przy tym sporą część naszego ładunku, wszystkie najcenniejsze towary i kosztowności.

– A kiedy próbowałyśmy z nimi walczyć, nasłały na nas swoje potworne sługi… półludzi, a półośmiornice o wielu ramionach i niespotykanej sile. Z takim przeciwnikiem nie sposób walczyć… a my… samosiedem bab… – Bela rozłożyła bezradnie ręce, co nie pasowało do jej mocarnej postury. – Do tego żadne z nas wojowniczki… Jedno to machać młotem w kuźni czy rzeźbić w kamieniu, a drugie to stanąć oko w oko z potworem.

– Skoro tylko zapędzili nas z powrotem na statek, zepchnęli go na głęboką wodę. Kolejny potwór odciągnął nas na morze wśród kpin i śmiechów tych ladacznic – dokończyła opowieść Lara.

Eli, która słyszała tę historię już przynajmniej dziesięć razy, nie chciała drażnić rozmówczyń dociekaniami, dlaczego podpłynęli tak blisko owianej złą sławą wyspy. Domyślała się, że, jak to wcześniej bywało, zwiodła ich własna brawura, z której Zak i jego kompania znani byli jak świat długi i szeroki.

Teraz rozumiała, dlaczego elfy nie kwapiły się do pomocy. Z pewnością w końcu ruszą z odsieczą, ale nie za szybko, by krasnoludy odczuły bolesną lekcję od losu.

Spojrzała na Yolandę, która stała na dziobie ze zdeterminowanym wyrazem twarzy. Podeszła do niej, objęła ciasno jej szerokie plecy.

– Jesteś gotowa, córeczko? – Przywódczyni krasnoludów poklepała ją po policzku.

Podczas rejsu wielokrotnie dyskutowały plan działania. Miały wyruszyć o pierwszym świtaniu. Tylko one dwie.

– Tak. – Dziewczyna skinęła głową. – Syreny nie są zagrożeniem dla niewiast. Dlatego was wypuściły. Ich uroki działają wyłącznie na mężów. Jeśli pójdziemy tam tylko ja i ty, nie powinny obawiać się ataku. Mam nadzieję, że sprawi to, iż będą bardziej otwarte na pertraktacje.

– To nie znaczy, że nas wysłuchają…

– To złośliwe istoty – potwierdziła Eli. – Lubują się w dręczeniu postronnych. Ale mają swoje słabości. Być może… Być może uda się nakłonić je do wymiany.

– Obyś się nie myliła.

Usta przywódczyni krasnoludów zacisnęły się w grymasie zawziętości.

* * *

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -Ciąg dalszy dostępny w pełnej wersji.

 

 

Więcej o Eli i jej przyjaciołach dowiecie się z „Jaszczurki”,

powieści, która otwiera cykl

„Dziewczyna bez Imienia”.