Amor w bibliotece - Anna Wojtkowska-Witala - ebook + książka

Amor w bibliotece ebook

Wojtkowska-Witala Anna

4,3

Opis

Agnieszka wiedzie spokojne, poukładane życie w niewielkim Mikołowie. Samotność jej nie przeszkadza, ma swoje przyzwyczajenia i czas na zainteresowania, a praca w bibliotece przynosi jej wiele radości i satysfakcji. Co się stanie, gdy w ten uporządkowany świat wtargnie wielka, wszechogarniająca miłość?
Martina poznaje przypadkiem na górskim szlaku i od tego dnia już nic nie będzie w jej życiu takie samo. Po tym pierwszym spotkaniu następują kolejne, a każde coraz gorętsze. Odkrywanie w sobie silnych uczuć i otwarcie na drugiego człowieka wcale jednak nie przychodzi żadnemu z tych dwojga łatwo.
Czy odnajdą drogę do siebie na krętych ścieżkach miłości?
Czy Agnieszka odważy się pójść za głosem serca?
Jakie niespodzianki szykuje jeszcze dla nich los?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 330

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (54 oceny)
32
11
6
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bibliotekarka_czyta

Dobrze spędzony czas

Piękna historia o dojrzałej miłości. Nigdy nie jest za późno na miłość, najważniejsze to spotkać właściwą osobę. Pierwsza książka, której bardzo rzeczowo opisana została praca bibliotekarzy. To bardzo nie doceniany zawód. Sama jestem bibliotekarką i wiem, że jeśli kocha się swoją pracę, to czasem poświęca się jej każdą chcwilę. Nawet podczas urlopu, nasze myśli błądzą po bibliotecznych półkach. Oprócz zawodu z główną bohaterką łaczy mnie imię i miłość do Beskidu Śląskiego😊 Książka miła lekka i przyjemna z nutą humoru. Podejmuje również trudne tematy chorób oraz podkreśla jak ważne są badania profilaktyczne i szybka reakcja na jakiekolwiek zmiany w organiźmie. Nasza dzielna bibliotekarka Agnieszka Czapla przeżyje również chwilę grozy, która to zakończy się dokonaniem historycznego odkrycia dla lokalnej społeczności. Autorka umiejscowiła akcję książki w Mikołowie, czyli swoim miejscu zamieszkania. Widać, że nie tylko jest świetną pisarką, ale również oddaną swojej pracy bibliotekarką...
00
Joamiz

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
Monik8

Dobrze spędzony czas

„Amor w bibliotece” Anny Wojtkowskiej‑Witali to powieść, która daje nadzieję, że na miłość nigdy nie jest za późno. Główna bohaterka, Agnieszka, to dojrzała bibliotekarka z Mikołowa – kobieta, która swoje życie poukładała tak, by było spokojne i przewidywalne. Ale gdzieś pod tym spokojem tli się pragnienie bliskości, którego boi się nazwać. I wtedy pojawia się Martin – mężczyzna wolny jak wiatr, z zupełnie innym podejściem do życia. Ich spotkanie staje się początkiem historii, która pokazuje, jak trudno, a jednocześnie jak pięknie jest otworzyć serce na coś nowego. To nie jest typowy romans. To książka o ludziach z krwi i kości – o samotności, o dojrzewaniu do uczuć, o wahaniach i strachu przed odrzuceniem. Czyta się ją jak rozmowę z przyjaciółką, która opowiada, że odważyła się dać sobie szansę na szczęście. Wojtkowska‑Witala stworzyła historię pełną ciepła, autentyczności i refleksji. I przypomniała nam wszystkim, że serce nie zna wieku, a miłość może przyjść wtedy, kiedy najmni...
00
Izabela_1977

Całkiem niezła

ludzie którzy swoje już przeżyli, koło pięćdziesiątki, a zachowują się jak małolaty
00
Anisa15

Nie oderwiesz się od lektury

Może pojawić się niespodziewanie. Zapukać do drzwi Twojego serca. Zaburzyć zastany spokój, wstrząsnąć uporządkowanym życiem. Tak było w przypadku Agnieszki, bibliotekarki z małego miasteczka. Pojawiła się nagle, a raczej pojawił się on. Amor i miłość. Od tej pory już nic nie było takie samo. Powieść ta, to przede wszystkim historia o miłości. Nagłej, która przyszła w dojrzałym wieku. Nieco naiwnej, przypominającej to nastoletnie zakochanie. Miłości od pierwszego wejrzenia. To również opowieść o wartości więzów rodzinnych, o sile wzajemnego wsparcia. O tak ważnych i trudnych tematach jak choroba Alzheimera czy menopauza. Pisarka nie tylko odkrywa tajemnice tych dolegliwości, ale pokazuje zmagania pacjentów z problemami, które wywołują. Jednak przede wszystkim, to co mnie najbardziej zainteresowało, to powieść o zawodzie bibliotekarki. Na kartach książki poznajmy jak wygląda praca w tym zawodzie, udziale w projektach i innych działaniach, które wchodzą w zakres obowiązków. Cho...
00

Popularność




Co­py­ri­ght © Anna Wojt­kow­ska-Wi­tala Co­py­ri­ght © 2025 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Źró­dło ob­razu: Ba­sh­ka­tov, to­xi­coz (stock.adobe.com)
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Bar­bara Ramza-Ko­ło­dziej­czyk
Wy­da­nie I
Ra­dom 2025
ISBN 978-83-68261-43-1
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Agnieszce Wró­bel i Na­ta­lii Cza­pli –dzię­kuję Wam za in­spi­ra­cję

1

Mar­tin za­ło­żył oku­lary prze­ciw­sło­neczne, wy­jął klu­czyk ze sta­cyjki, po czym ener­gicz­nie wy­siadł z nie­rzu­ca­ją­cego się w oczy sa­mo­chodu. Szary me­ta­lik z licz­nymi otar­ciami do­bi­jał wieku dzie­się­ciu lat, ale spra­wo­wał się przy­zwo­icie i za­wsze do­wo­ził wła­ści­ciela do wy­bra­nego celu. Nie­atrak­cyjna marka i brak wielu udo­god­nień sku­tecz­nie od­stra­szały zło­dziei, więc Mar­tin nie za­wra­cał so­bie głowy i za­zwy­czaj zo­sta­wiał drzwi otwarte. Jak ła­two można się było do­my­ślić, sa­mo­chód nie po­sia­dał też cen­tral­nego zamka. W opi­nii znaw­ców auto nada­wało się je­dy­nie na złom i pew­nie kie­dyś tam trafi, do­póki jed­nak sil­nik dzia­łał, a koła się krę­ciły, w ogóle nie za­przą­tało to my­śli Mar­tina.

Do Mi­ko­łowa przy­je­chał po raz pierw­szy. Nie­wiel­kie gór­no­ślą­skie mia­sto, wci­śnięte po­mię­dzy Ka­to­wice, Ty­chy i Gli­wice, nie zro­biło na nim szcze­gól­nego pierw­szego wra­że­nia, mimo że po­ja­wiło się na ma­pie świata po­nad osiem­set lat temu. Sieć krę­tych uli­czek i rond, na któ­rych z tru­dem mie­ściły się au­to­busy prze­gu­bowe i sa­mo­chody cię­ża­rowe, bu­dziła w nim śmiech. Uro­kliwy ry­nek tylko na pierw­szy rzut oka ta­kim był, by po chwili zbrzyd­nąć pod wpły­wem krzy­czą­cych re­kla­mami ogród­ków piw­nych i na­wrzu­ca­nych bez ładu i składu, jak to w my­ślach na­zwał Mar­tin, ak­ce­so­riów. Tu fon­tanna, obok że­la­zne stadko kóz, ol­brzymi po­mnik ja­kie­goś świę­tego, zaj­mu­jąca zbyt wiele miej­sca wy­stawa, od­lany z brązu go­ściu z pa­pie­ro­sem w dłoni, do­nice z kwia­tami i wszech­obecny be­ton. Ma­new­ro­wał po­mię­dzy tym wszyst­kim a po­ru­sza­ją­cymi się po pły­cie rynku miesz­kań­cami i krew ude­rzała mu do głowy. Nie lu­bił prze­sto­jów, gdy szedł, to ener­gicz­nie, a nie wlókł się ni­czym kon­dukt ża­łobny. Hu­moru nie po­pra­wił mu na­wet świe­cący się jak puszka sar­dy­nek ry­cerz, mimo że uśmiech­nął się na jego wi­dok, bo przy­po­mi­nał mu zbroję za­pa­mię­taną z uwiel­bia­nego w dzie­ciń­stwie se­rialu Wa­ka­cje z du­chami, którą za­ło­żył Pi­ka­dor. Ze wsty­dem przy­zna­wał sam przed sobą, że książki Adama Bah­daja ni­gdy nie prze­czy­tał, choć na­dal miał ją w pla­nach.

– Szlag by to tra­fił! – wark­nął, kiedy po­tknął się o wy­sta­jącą kostkę bru­kową.

Szar­piąc za rę­kawy, zdjął prze­wiewną kurtkę w woj­sko­wym stylu i za­rzu­cił na lewe ra­mię, prawą dłoń wsu­nął do kie­szeni i pew­nym kro­kiem ru­szył przed sie­bie, nie zwa­ża­jąc na za­in­te­re­so­wa­nie, ja­kie wzbu­dzał swoją osobą. Wy­soki i przy­stojny, po­ru­sza­jący się pew­nie i ze swo­bodą, która cha­rak­te­ry­zuje lu­dzi bez kom­plek­sów, zde­cy­do­wa­nie wy­róż­niał się na tle sza­rych i jakby zmę­czo­nych miesz­kań­ców mia­steczka.

Z ulgą ode­tchnął do­piero, gdy zna­lazł się poza ryn­kiem i jego oczom uka­zał się wci­śnięty po­mię­dzy stare ka­mie­nice wy­soki, oszklony bu­dy­nek Cen­trum Fit­ness Pa­nien­kow­ski. No­ta­bene po­łowa tego biz­nesu na­le­żała do niego, o czym nie­ustan­nie przy­po­mi­nał mu brat, wy­dzwa­nia­jący do niego ostat­nimi czasy zbyt czę­sto. Cen­trum w Mi­ko­ło­wie było dzie­sią­tym i naj­młod­szym punk­tem pręż­nie roz­wi­ja­ją­cej się sieci Fit­ness Pa­nien­kow­ski.

Ra­fał, star­szy o rok i roz­sąd­niej­szy brat, a za­ra­zem naj­uczciw­szy czło­wiek, ja­kiego Mar­tin kie­dy­kol­wiek po­znał, od wielu mie­sięcy pró­bo­wał spro­wa­dzić go do Mi­ko­łowa. Po tym, jak Mar­tin z pro­wa­dzoną przez sie­bie grupą tu­ry­stów wkro­czył nie­le­gal­nie na pry­watny te­ren mek­sy­kań­skiego bo­ga­cza, a po­tem za­miast po­kor­nie się wy­co­fać, wy­kłó­cał się z ochroną ni­czym prze­kupka na targu i w efek­cie wy­lą­do­wał na ko­mi­sa­ria­cie mek­sy­kań­skiej po­li­cji, gdzie z ko­lei do­pro­wa­dził do bójki, otrzy­mał za­kaz wjazdu do Mek­syku.

Choć zo­stał wpro­wa­dzony w kaj­dan­kach na po­kład sa­mo­lotu do War­szawy, nie po­niósł więk­szych kon­se­kwen­cji tylko dla­tego, że użył wro­dzo­nego uroku oso­bi­stego i ko­bieta ma­jąca za­de­cy­do­wać o jego lo­sie osta­tecz­nie ule­gła. Sprawa zo­stała za­mie­ciona pod dy­wan, a Mar­tina kosz­to­wało to nie­wiele. Je­den szybki nu­me­rek i po wszyst­kim. Rzadko sto­so­wał ta­kie roz­wią­za­nia dla osią­gnię­cia wła­snych ce­lów, ale po pierw­sze ta ko­bieta sama się o to pro­siła, a po dru­gie nie chciał kło­po­tów. Choć te i tak się po­ja­wiły, gdyż biuro po­dróży, z któ­rym współ­pra­co­wał, nie za­mie­rzało wię­cej ko­rzy­stać z jego usług prze­wod­nika. Już i tak wie­lo­krot­nie go upo­mi­nano za nie­kon­wen­cjo­nalne me­tody pracy, da­leko od­bie­ga­jące od tego, co znaj­do­wało się w opi­sach wy­cie­czek. Wpraw­dzie uczest­nicy wy­praw wra­cali do Pol­ski za­do­wo­leni i z na­dal bu­zu­jącą w nich ad­re­na­liną, ale ostatni in­cy­dent w Mek­syku spra­wił, że wszy­scy jak je­den mąż zło­żyli skargę na Mar­tina.

Spa­ko­wał wów­czas ple­cak i na kilka mie­sięcy za­szył się w Kar­ko­no­szach, gdzie sy­piał w schro­ni­skach, upra­wiał wspi­naczkę skał­kową i bie­gał po szla­kach bez ko­szulki, czym nie­ustan­nie wzbu­dzał po­dziw, głów­nie wśród tu­ry­stek. Umię­śnione i opa­lone ciało, kę­dzie­rzawe, czarne włosy się­ga­jące ra­mion lub nie­dbale spięte w ku­cyk, kil­ku­dniowy za­rost i ciemne oku­lary do­da­jące ta­jem­ni­czo­ści dla wielu pań były więk­szą atrak­cją niż spo­tka­nie wilka na kar­ko­no­skich szla­kach. Na wi­dok Mar­tina nie mu­siały tru­chleć ze stra­chu ani ucie­kać, mo­gły ze swo­bodą przy­glą­dać się pięk­nemu oka­zowi i bez­kar­nie ro­bić mu zdję­cia, co kwi­to­wał lek­ce­wa­żą­cym uśmie­chem. One od­bie­rały ten gry­mas jako ko­kie­te­rię.

Przed Cen­trum Fit­ness Pa­nien­kow­ski znaj­do­wał się nie­wielki par­king, te­raz w ca­ło­ści za­peł­niony sa­mo­cho­dami, po­mię­dzy któ­rymi tkwiło kilka hu­laj­nóg elek­trycz­nych. Mar­tin zdjął oku­lary, przy­mknął oczy i prych­nął nie­za­do­wo­lony:

– Co to za mia­sto!

Cia­sno i ki­czo­wato. Nic tu do sie­bie nie pa­so­wało, a usta­wione na brzegu chod­nika do­nice z wy­soką ozdobną trawą wy­glą­dały kosz­mar­nie.

– Co to ma być? – za­py­tał Ra­fała wy­cho­dzą­cego ku niemu z sze­ro­kim uśmie­chem.

– Mnie nie py­taj, chod­niki są miej­skie – usły­szał w od­po­wie­dzi.

Bra­cia pa­dli so­bie w ra­miona, a po­tem mocno uści­snęli dło­nie na po­wi­ta­nie.

– Długo ka­za­łeś na sie­bie cze­kać, młody.

– Młody! Udał ci się dow­cip – sark­nął Mar­tin.

– Wchodź, nie bę­dziemy ga­dać przed wej­ściem.

Mar­tin mu­siał przy­znać, że je­śli jego brat się do cze­goś za­bie­rał, to ro­bił to per­fek­cyj­nie. Mimo iż cen­trum nie miało im­po­nu­ją­cej po­wierzchni, to pre­zen­to­wało się luk­su­sowo. No­wo­cze­sny wy­strój, okna na całą ścianę i od­po­wied­nio do­brana ko­lo­ry­styka spra­wiały, że chciało się tu­taj wra­cać raz po raz i wy­ci­skać z sie­bie siódme poty. Mar­tin naj­chęt­niej wmie­szałby się po­mię­dzy ćwi­czą­cych i roz­ła­do­wał na­pię­cie i złość, ale cze­kała go roz­mowa z bra­tem. Gdzieś mu­siał się za­cze­pić i za­cząć re­ali­zo­wać odło­żony przed laty plan. Młody już nie był, pora osiąść gdzieś na dłu­żej, bo na stałe nie za­mie­rzał osia­dać ni­g­dzie. Prze­stronne miesz­ka­nie w War­sza­wie w ogóle się do tego nie nada­wało. Zbyt wielu nu­dzą­cych go już zna­jo­mych i parę ko­biet, z któ­rymi nie zwią­zał się na dłu­żej, choć one wciąż miały na­dzieję. Nie­któ­rym dał za­pa­sowy klucz i nie wie­dział, ale też nie chciał wie­dzieć, jak z nich ko­rzy­stały, ale ni­gdy na sie­bie nie wpa­dały. Czyżby za jego ple­cami usta­lały so­bie gra­fik? Jed­nak seks bez zo­bo­wią­zań też już go znu­dził.

– Sta­rze­jesz się – ma­wiał do sie­bie co­raz czę­ściej.

Ra­fał wpro­wa­dził brata do ob­szer­nego biura, urzą­dzo­nego rów­nie gu­stow­nie jak po­zo­stałe czę­ści cen­trum. Ja­sne barwy były zde­cy­do­wa­nie przy­jem­niej­sze dla oka niż czerń nie­zmien­nie ko­ja­rząca się ze smut­kiem, złem i prze­mocą. W po­miesz­cze­niu znaj­do­wały się dwa dość duże biurka i Mar­tin do­my­ślił się, że jedno zo­stało prze­zna­czone dla niego.

– Chyba nie są­dzisz, że dam się w nim po­sa­dzić. – Wska­zał na skó­rzany fo­tel.

– To twoje miej­sce, zro­bisz z nim, co ze­chcesz.

Ra­fał za­to­pił się w swoim fo­telu, a Mar­tin non­sza­lancko za­siadł na bla­cie biurka.

– A tak w ogóle to gra­tu­la­cje! Kto by po­my­ślał, mój brat dziad­kiem, i to dwójki za jed­nym za­ma­chem.

– Dzięki. Na­pi­jesz się cze­goś? Piwa?

– Masz wodę? Nie­ga­zo­waną.

Ra­fał pod­szedł do za­bu­do­wa­nej w ścia­nie lo­dówki.

– Trzy­maj. – Rzu­cił bu­telkę w stronę brata.

– Zimna. W sam raz na zbli­ża­jące się upały. Po­dobno lato ma być naj­cie­plej­sze od iluś tam lat.

– Do­bra, do­bra, Mar­ti­nie, nie bę­dziemy ga­dać o po­go­dzie.

– To strze­laj, co tam do mnie masz, dziadku. – Młod­szy brat uśmiech­nął się, po czym przy­tknął bu­telkę do ust i wy­pił całą jej za­war­tość. – Pić mi się chciało jak dia­bli. Po cho­lerę ka­za­łeś mi par­ko­wać tak da­leko.

– Wi­taj w Mi­ko­ło­wie, mie­ście za­pcha­nych par­kin­gów i wą­skich uli­czek.

– Bar­dzo śmieszne.

– Ko­niec żar­tów. Le­piej po­wiedz, co za­mie­rzasz da­lej ro­bić?

– No co? To, co dla mnie za­pla­no­wa­łeś, bra­ciszku, za­in­te­re­so­wać się swoją po­łową tego miej­sca. – Uniósł rękę i za­to­czył nią koło. – Mi­ko­łow­skim Cen­trum Fit­ness Pa­nien­kow­ski – po­wie­dział bez wiel­kiego en­tu­zja­zmu.

– Se­rio?

– A jak? Tylko dla­czego w tej dziu­rze?

– Bo nie chcia­łeś w War­sza­wie.

– Ale aku­rat tu­taj? Nie za­pa­ła­łem do tego mia­sta mi­ło­ścią od pierw­szego wej­rze­nia. Co wam od­biło, że prze­nie­śli­ście się tu­taj na stałe? Ty, Rafi? Prze­cież ko­chasz wiel­kie mia­sta.

– Anetka bę­dzie się zaj­mo­wać bliź­nia­kami, bo Ala chce wró­cić do pracy, z ko­lei jej mąż tu­taj ma firmę i ro­dzinę. Jak dzie­ciaki pod­ro­sną, to wró­cimy na stare śmieci do sto­licy. Zresztą ja i tak jeż­dżę po­mię­dzy cen­trami, więc do wiel­kich miast, jak to okre­śli­łeś, będę wpa­dał.

– W su­mie ra­cja. Ale ja? Tu­taj?

– Po­łowa mi­ko­łow­skiego cen­trum jest twoja. Je­steś tu sze­fem, poza tym nie masz pracy.

– Mu­szę? – Mar­tin za­krę­cił pu­stą bu­telkę i zmru­żyw­szy oko, wy­ce­lo­wał w kie­runku ko­sza na śmieci. Kiedy bu­telka znik­nęła we wnę­trzu po­jem­nika, uniósł ręce do góry w ge­ście zwy­cię­stwa.

– Mu­sisz. Po­słu­chaj mnie te­raz uważ­nie, Mar­ti­nie. Nie je­steś już młody, czter­dzie­ści dzie­więć lat to wiek, w któ­rym po­wi­nie­neś się ustat­ko­wać.

Mar­tin pod­szedł do okna i stu­dio­wał swoje od­bi­cie w szy­bie. Po­tarł dło­nią za­rost.

– Nie wy­glą­dam na tyle. Mam do­bre geny. Ty zresztą też nie wy­glą­dasz na dziadka.

Ra­fał nie zwró­cił uwagi na słowa brata.

– Po­wi­nie­neś osiąść gdzieś na stałe, a nie włó­czyć się po świe­cie.

– Mam prze­cież miesz­ka­nie w War­sza­wie.

– Mó­wisz o tym ha­re­mie?

– Prze­sa­dzasz, Rafi. Ni­gdy nie prze­by­wała u mnie wię­cej niż jedna ko­bieta, a ostat­nio żadna.

– To coś no­wego.

– Sam się temu dzi­wię.

– Sta­rze­jesz się. Pora spo­waż­nieć.

– A ty jak zdarta płyta. „Sta­rze­jesz się”. „Ustat­ko­wać”. „Osiąść”. „Spo­waż­nieć”.

– Nie żar­tuję. Po­trzeba mi cie­bie tu­taj, mu­szę tro­chę pod­krę­cić fre­kwen­cję.

– I ja mam to zro­bić? Cie­kawe jak? – prych­nął młod­szy brat i tym ra­zem usiadł w przy­na­leż­nym mu fo­telu.

– Wy­star­czy, że po­pro­wa­dzisz za­ję­cia kilka razy w ty­go­dniu.

– I to ma przy­cią­gnąć lu­dzi? Prze­cież za­trud­niasz tre­ne­rów.

– Ty tego na­prawdę nie wi­dzisz? – Ra­fał wbił w brata py­ta­jący wzrok.

Ra­fał, wy­soki i wy­spor­to­wany, wy­gląd odzie­dzi­czył po ojcu: ja­sne włosy i nie­bie­skie oczy, rysy twa­rzy bar­dziej nie­miec­kie niż sło­wiań­skie. Mar­tin na­to­miast był ko­pią matki, od któ­rej prze­jął po­łu­dniowy typ urody i urok oso­bi­sty. Za­mi­ło­wa­nie do wol­no­ści też pew­nie miał po matce, która, gdy tylko chłopcy osią­gnęli peł­no­let­ność, zo­sta­wiła ojca i ucie­kła z dwu­dzie­sto­let­nim ko­chan­kiem. Oj­ciec Ra­fała i Mar­tina nie zdo­łał so­bie z tym po­ra­dzić i kiedy młod­szy syn wró­cił do domu ze świa­dec­twem ma­tu­ral­nym, za­miast po­wi­ta­nia z szam­pa­nem i gra­tu­la­cjami, za­stał ojca wi­szą­cego nad sto­łem w du­żym po­koju. Matki nie za­wia­do­mili, bo nie mieli po­ję­cia, gdzie się po­dzie­wała.

Od tam­tej pory bra­cia ra­dzili so­bie sami i tylko dzięki wła­snemu upo­rowi i wy­trwa­ło­ści do­szli do miej­sca, w któ­rym się te­raz znaj­do­wali. Z tym, że Ra­fał ra­dził so­bie świet­nie we wszyst­kich dzie­dzi­nach. Miał udane za­równo ży­cie pry­watne, jak i za­wo­dowe. Wiódł tak zwany ustat­ko­wany ży­wot. Z ko­lei Mar­tin wciąż uni­kał sta­bi­li­za­cji. Skoń­czył stu­dia, mimo że więk­szość czasu prze­zna­czo­nego na na­ukę ba­lo­wał, po­tem czę­sto zmie­niał pracę i z roz­my­słem po­stę­po­wał tak, żeby z ni­kim i ni­czym na trwałe się nie wią­zać. Pod­świa­do­mie bał się po­rzu­ce­nia. Skoro ro­dzona matka ode­szła bez słowa, to inni rów­nież są do tego zdolni. Zwłasz­cza ko­biety. Nie wie­rzył w silne więzi uczu­ciowe, a przy­pa­dek Ra­fała kwi­to­wał śmie­chem:

– Masz nie­miec­kie rysy, Ord­nung pły­nie u cie­bie wraz z krwią.

Praca prze­wod­nika wy­cie­czek i ba­lan­so­wa­nie pod­czas nich na gra­nicy prawa, czyli zmiana usta­lo­nej przez biuro po­dróży trasy na rzecz miejsc bar­dziej in­te­re­su­ją­cych, czę­sto nie­do­stęp­nych dla tu­ry­stów i na­ra­ża­nie tym sa­mym nie tylko sie­bie, lecz także in­nych, stało się nie­pi­sa­nym zna­kiem fir­mo­wym Mar­tina. Wszystko było do­brze do czasu owej fe­ral­nej wy­cieczki do Mek­syku. Póki przy­cią­gał klien­tów, przy­my­kano oko na jego fan­ta­zje, ale to wy­da­rze­nie po­słu­żyło jako pre­tekst do po­zby­cia się go. Te­raz znowu miał stać się wa­bi­kiem, i to w rę­kach wła­snego brata.

– Czego nie wi­dzę?

– Jak dzia­łasz na ko­biety. Wy­star­czyło, że prze­szli­śmy przez jedną salę ćwi­czeń, a wszyst­kie ćwi­czące pa­nie sta­nęły i po­że­rały cię wzro­kiem.

– Głu­poty ga­dasz. Mnie? Sam po­wie­dzia­łeś, że je­stem stary. Pięć dych puka do drzwi. Puk, puk.

– Nie wy­glą­dasz na tyle, masz do­bre geny. To twoje słowa, przed chwilą sam je wy­po­wie­dzia­łeś.

Mar­tin przy­mknął po­wieki i wes­tchnął:

– Jak ty to so­bie wy­obra­żasz? Ulotki re­kla­mowe też mam roz­no­sić?

– Je­śli się zga­dzasz?

– Po­wiedz, Rafi, że żar­tu­jesz.

– Żar­tuję.

– Więc co? Chyba nie ba­wisz się w strę­czy­ciel­stwo?

– Te­raz to ty żar­tu­jesz, Mar­ti­nie.

Ra­fał uru­cho­mił znaj­du­jący się na jego biurku lap­top i po chwili od­wró­cił sprzęt w kie­runku brata.

– Od lipca ukła­damy nowy gra­fik. Wy­bierz so­bie trzy dni w ty­go­dniu, w które chcesz mieć za­ję­cia. Trzy dni po osiem go­dzin, wię­cej od cie­bie nie wy­ma­gam.

Mar­tin się­gnął po lap­top i wpa­try­wał się w ru­bryki.

– Wto­rek, czwar­tek i so­bota. Tylko nie wiem, na co się pi­szę.

– Tre­ning ae­ro­bowy, a oprócz tego do­glą­da­nie, czy lu­dzie do­brze ćwi­czą na przy­rzą­dach. Na­wet nie wiesz, ja­kie cza­sem mają po­my­sły. Po­oglą­daj so­bie fil­miki w ne­cie, na­prawdę nie są ani usta­wiane, ani wy­my­ślone. – Ra­fał za­śmiał się gło­śno.

– I we­dług cie­bie dzięki mnie ma się zwięk­szyć fre­kwen­cja.

– Taką mam na­dzieję. Tylko pa­mię­taj, żad­nego seksu z klient­kami, zwłasz­cza tu­taj. Pe­łen pro­fe­sjo­na­lizm.

– Jezu, Rafi! Ty na­prawdę my­ślisz, że bzy­kam wszystko, co się ru­sza?

– Tylko cię ostrze­gam.

– Ja­sna sprawa. Chwi­lowo od­po­wiada mi sa­mot­ność, więc mo­żesz spać spo­koj­nie.

Mar­tin miał wąt­pli­wo­ści, ale skoro brat go pro­sił o po­moc, to głu­pio by­łoby od­mó­wić. Za­nim znaj­dzie nowe za­trud­nie­nie, może prze­cze­kać w Cen­trum Fit­ness Pa­nien­kow­ski i tro­chę po­pra­co­wać na rzecz swo­jej po­łowy. Naj­chęt­niej zrzekłby się tej wła­sno­ści, która ogra­ni­czała jego wol­ność. Brak zo­bo­wią­zań i smy­czy był tym, co lu­bił naj­bar­dziej. Poza tym w ko­lejce cze­kał dawno za­pla­no­wany pro­jekt. Miał na­dzieję za­siąść w końcu do pi­sa­nia książki. Całą masę od­ręcz­nych no­ta­tek zro­bio­nych pod­czas wielu od­by­tych po­dróży już upo­rząd­ko­wał. Po­mysł miał od dawna, wy­dawcę też. Wy­star­czyło zna­leźć tro­chę czasu i sa­mo­za­par­cia, a Dzien­nik (pseudo)prze­wod­nika bę­dzie pi­sał się sam, zwłasz­cza że miał rów­nież wy­zna­czony ter­min od­da­nia tek­stu. Niby też zo­bo­wią­za­nie, ale bar­dzo przy­jemne, bo sam tę datę wy­zna­czył. Przed­sta­wił swoje plany Ra­fa­łowi i z sa­tys­fak­cją zo­ba­czył w oczach brata nie tylko zdzi­wie­nie, lecz także po­dziw.

– No, Mar­ti­nie, po­zy­tyw­nie mnie za­sko­czy­łeś.

– Dzięki. Masz u mnie eg­zem­plarz z de­dy­ka­cją.

– Naj­pierw na­pisz, wy­daj, a po­tem dziel i roz­da­waj au­to­grafy. Mam na­dzieję, że przed pięć­dzie­siątką zdą­żysz.

– To nie­cały rok, chyba dam radę.

Bra­cia za­śmiali się, jakby usły­szeli do­bry żart. Po­tem Ra­fał opro­wa­dził brata po po­zo­sta­łych po­miesz­cze­niach cen­trum. Mar­tin mu­siał przy­znać, że sam le­piej by tego nie urzą­dził. Roz­pie­rała go duma, że Rafi tak do­brze ra­dzi so­bie ze wszyst­kim. Jed­nak nie za­zdro­ścił mu po­ukła­da­nego ży­cia, nie wy­obra­żał so­bie ta­kiej co­dzien­no­ści. Zrobi przy­sta­nek w Mi­ko­ło­wie, a po skoń­cze­niu książki ru­szy da­lej.

– Mogę się u cie­bie za­trzy­mać na chwilę, do­póki cze­goś nie wy­najmę? Naj­wy­żej ty­dzień, a po­tem idę na swoje.

– Ja­sne, Anetka się ucie­szy i po­znasz w końcu bliź­niaki. Ala też się ucie­szy na wi­dok ojca chrzest­nego.

– Nie bo­isz się, że Anetka po­żre mnie wzro­kiem? – za­żar­to­wał Mar­tin.

– Ona jest na cie­bie wy­jąt­kowo od­porna. – Ra­fał skwi­to­wał żart brata, da­jąc mu jed­no­cze­śnie wzro­kiem do zro­zu­mie­nia, żeby na­wet nie pró­bo­wał.

– A ja je­stem ho­no­rowy – do­dał Mar­tin, a w du­chu po­my­ślał, że Anetka ni­gdy go nie po­cią­gała. Trak­to­wał ją jak sio­strę i wszel­kie bliż­sze z nią sto­sunki uznałby za zde­cy­do­wa­nie ka­zi­rod­cze.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki