Odnaleźć marzenia - Wojtkowska-Witala Anna - ebook + audiobook + książka

Odnaleźć marzenia ebook i audiobook

Wojtkowska-Witala Anna

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Małżeństwo z Jakubem miało być kolejnym etapem szczęśliwego i uporządkowanego życia Alicji. Nagła śmierć męża sprawiła, że każdy dzień stał się cierpieniem. Nielubiana praca bibliotekarki, powroty do pustego mieszkania i życie wspomnieniami nasilały depresję.

Niespodziewana propozycja przyjaciółki stała się wybawieniem. Dzięki zmianie miejsca zamieszkania i zawodu zaczęła wracać do życia. W jej otoczeniu pojawia się tajemniczy mężczyzna o intrygująco niebieskich oczach. Alicja zostaje wplątana w nieplanowane zdarzenia…

Czy można Odnaleźć marzenia? Marzenia dawno zapomniane i ukrywane przed światem. Marzenia, o których istnieniu nie miało się nawet pojęcia. Kto oprócz Alicji je odnajdzie? 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 360

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 49 min

Oceny
4,3 (33 oceny)
19
8
4
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
pacynkowapanna

Z braku laku…

Dla mnie tą książkę to dziecko pisało. Brak ponumerowanych rozdziałów. Początek opowiada o Jakubie a później on nie żyje. później znów flash back o nim . Nie jest to spójna ksiazka
10
Miroska561

Z braku laku…

......
00
Marzenabw

Dobrze spędzony czas

Ok
00
Marcelinasl

Nie oderwiesz się od lektury

super🙂
00
alutka555

Dobrze spędzony czas

Polecam
00

Popularność




Copyright © Anna Wojtkowska-Witala Copyright © 2021 by Lucky
Projekt okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Skład i łamanie: Mariusz Dański
Redakcja i korekta: Halina Bogusz
Wydanie I
Radom 2021
ISBN 978-83-66332-95-9
Wydawnictwo Lucky ul. Żeromskiego 33 26-600 Radom
Dystrybucja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
Konwersja: eLitera s.c.

Alicja Suchanek i Jakub Radziszewski

w imieniu Rodziców i własnym

z radością zapraszają na swój ślub,

który odbędzie się dnia 4 czerwca

o godzinie 11.00 w kościele św. Anny w Olszynowicach

.

Podobno każda kobieta marzy, aby być panną młodą. Najpiękniejszą panną młodą. Podobno każda kobieta marzy o tym od dzieciństwa, a wszystkie matki, babcie, ciotki i zamężne kuzynki utwierdzają ją w przekonaniu, że to najważniejsze i najbardziej wyczekiwane wydarzenie w życiu. W swojej wyobraźni niemal każda kobieta widzi siebie w śnieżnobiałej sukni, której fason zmienia się zgodnie z trendami mody. Oczywiście panna młoda jest najpiękniejsza, a obok niej kroczy ten najprzystojniejszy – pan młody. On również zmienia się w marzeniach wraz z etapami życia kobiety. A zatem może to być opalony blondyn o błękitnych oczach albo brunet o ciemnym i głębokim spojrzeniu. Czasami brunet ma jasne oczy, a blondyn brązowe. Jedno w marzeniach pozostaje niezmienne: pan młody jest wysoki. A potem życie weryfikuje wszelkie wyobrażenia i obok białej sukni kroczy niski i krępy brunet albo wysoki rudzielec, albo blondyn średniego wzrostu. Ale czyż nie jest pięknie marzyć? A nuż nasze sny się spełnią.

Alicja wyjrzała przez okno i zobaczyła zapełniony gośćmi weselnymi autobus, który ruszał do kościoła. Za chwilę i ona powinna być gotowa, żeby nie spóźnić się na własny ślub. Była już umalowana i uczesana. Nie skorzystała z usług kosmetyczki i fryzjerki. Nie lubiła siebie w mocnym makijażu. Wystarczył puder, delikatne cienie na powiekach i tusz na rzęsy. Wzięła sobie do serca rady babci powtarzającej, że zbyt wymalowane kobiety wyglądają sztucznie, a naturalność jest o wiele bardziej pociągająca, niezależnie od panującej mody. Babcia zawsze chwaliła jej duże oczy, które w zależności od koloru ubrania skłaniały się ku szaremu lub niebieskiemu odcieniowi. Włosy związała w zwyczajny koński ogon, nad który wpięła delikatny i krótki welon. Nie chciała mieć nastroszonej i natapirowanej fryzury, uginającej się pod ciężarem całego pojemnika lakieru do włosów. Na nogi wciągnęła białe, samonośne pończochy i starała się wierzyć zapewnieniom sprzedawczyni ze sklepu, w którym je kupiła, że nie zsuną się w najmniej spodziewanym momencie. Białe koronkowe majtki i stanik stanowiły komplet, który kosztował zbyt wiele jak na tak niewielką ilość materiału, ale w tym dniu każda rzecz musiała być idealna, a na wygórowane ceny nie zwracało się uwagi.

Za chwilę miała włożyć śnieżnobiałą sukienkę i buty na solidnym słupku, szpilki nigdy jej się nie podobały. Poza tym chodzenie w nich stawało się prawdziwą torturą, bez względu na to, co mówiły kobiety, które paradowały w nich na co dzień. Po co narażać ścięgno Achillesa, a w efekcie doprowadzić do tego, że noszenie butów na płaskiej podeszwie będzie sprawiać ból, a z czasem może stać się całkiem niemożliwe. Zatem jeszcze tylko miała włożyć sukienkę i buty, żeby być gotową zostać żoną Jakuba. Z panny Suchankówny zamieni się w panią Radziszewską, jak naśmiewała się z niej Krycha, najlepsza przyjaciółka, która dzielnie asystowała w przedślubnych przygotowaniach. Krycha od dwóch lat była żoną Adama i choć mieli kiepskie posady i zarabiali niewiele, byli szczęśliwi. Zwłaszcza że oczekiwali narodzin pierwszego dziecka. Alicja była przekonana, że z Jakubem będzie równie szczęśliwa jak Krycha z Adamem. Ona i Jakub według wielu osób już dawno powinni być małżeństwem, więc kiedy rozesłali zaproszenia, niektórzy (mamy i babcie) odetchnęli z ulgą. Inni przegrali lub wygrali zakład, w zależności od tego, czy postawili na rozpad tego związku, czy na szczęśliwe zakończenie, którego finałem miał być właśnie ślub. Finałem? Raczej preludium do długiej i szczęśliwej wspólnej drogi.

– Święty czas, ileż można ze sobą chodzić? Niech policzę... dwanaście lat! Od podstawówki – Krycha pokręciła głową, jakby sama nie dowierzała w to, co mówi i nie była świadkiem tych dwunastu lat.

To właśnie Krychę, najlepszą przyjaciółkę ze szkolnej ławki, Alicja trzymała za rękę, gdy zeszła po schodach przed kamienicę, gdzie czekał na nią Jakub ze swoim bratem Adrianem.

– Gotowa na najdłuższą podróż swojego życia? – zapytał Jakub i delikatnie ucałował dłoń Alicji.

– Gotowa – odpowiedziała niemal szeptem, tak bardzo była szczęśliwa.

Pomyślała, że ta najdłuższa podróż przecież już trwa od czasu, kiedy w podstawówce Jakub dołączył do ich klasy i był taki zagubiony. Miał mnóstwo pryszczy i na przerwach chował się w ubikacji albo gdzieś w szatni. Nosił długą grzywkę zakrywającą twarz niczym woalka i zazwyczaj wbijał wzrok w ziemię, co niektórych rówieśników wielce śmieszyło i wołali za nim „tropiciel węży”. Alicji było tak bardzo żal Jakuba, że na każdej przerwie chodziła za nim, choć starał się jej jak najbardziej unikać, a przecież chciała tylko porozmawiać, pomóc odnaleźć się w nowym środowisku. Krycha najpierw ją w tym wspierała, ale po dwóch tygodniach stwierdziła, że Jakub w końcu sam się przełamie i zacznie rozmawiać z nowymi koleżankami i kolegami. Uśmiechnęła się przy tym figlarnie, chcąc przekonać przyjaciółkę do zaprzestania misji oswajania Jakuba. Alicja prędko się nie poddała. Jakub nadal skutecznie jej unikał, a ona nadal nie dawała za wygraną. Najchętniej wkroczyłaby za nim do męskiej ubikacji, ale nie było ją stać aż na taką odwagę. Poza tym przebywanie w ubikacji płci przeciwnej było w szkole surowo karane i groziło nie tylko obniżeniem zachowania. Czym jeszcze? Tego nikt nie wiedział, bo dyrektor nie wyjawił, jaka to kara, a że nikt nigdy nie złamał zakazu, uczniom nie dane było się dowiedzieć, co za to groziło. Alicja w końcu postanowiła śledzić Jakuba w drodze ze szkoły i tak dowiedziała się, gdzie unikający jej kolega mieszka. Pewnego dnia nie poszła na pierwszą lekcję, ale do domu Jakuba i wręczyła jego mamie kartkę z nazwiskiem i adresem dermatologa, który podobno był najlepszy w mieście. Matka Jakuba nie miała pojęcia, że w nowej szkole pryszcze na twarzy są takim problemem. Myślała, że to normalne u nastolatków i samo przejdzie, ale na prośbę Alicji zgodziła się zabrać syna do lekarza. Zaimponowała jej bezinteresowność szczupłej dziewczynki z niezwykle serdecznym i szczerym uśmiechem. Jeszcze tego samego popołudnia Jakub zadzwonił do mieszkania Alicji, które mieściło się w dziewiętnastowiecznej kamienicy.

– Cześć – powiedział, gdy otworzyła drzwi.

Przed sobą trzymał żółte frezje o silnym, pieprznym zapachu i zasłaniał nimi twarz.

– Zaproś kolegę do środka – zachęciła mama Alicji, która podeszła zobaczyć, kto przyszedł.

– Nie trzeba. Chciałem tylko podziękować. Jutro idę z mamą do lekarza, który pomoże mi pozbyć się pryszczy. Dziękuję ci – wyrecytował Jakub zza kwiatów niemal w tempie serii z karabinu maszynowego, po czym wcisnął Alicji bukiecik i zbiegł po schodach.

– Śmieszny ten twój kolega – zaśmiała się pani Suchankowa, a Alicja zamknęła drzwi. Podświadomie czuła, że odniosła pierwsze ważne zwycięstwo w swoim życiu i nabrała przekonania, że wytrwałość się opłaca. Frezje włożyła do fajansowego wazonika, ale po chwili wyjęła je i wcisnęła między kartki encyklopedii. Postanowiła je zasuszyć. Były to pierwsze kwiaty, jakie otrzymała od mężczyzny, nie licząc ojca i wujków, którzy obdarowywali ją bukietami przy okazji urodzin.

Od tej pory Jakub nie unikał już Alicji na przerwach, ale czekał, aż do niego podejdzie. Dużo rozmawiali, mieli swoje tajemnice. Chodzili na premiery filmowe do miejscowego kina, bo jak się okazało, ich gusty były bardzo podobne. Pozostali uczniowie z klasy naśmiewali się z nich, nazywając narzeczonymi. Piękna i bestia, tak ich przezwano. Były to jednak niezłośliwe żarty, bo Jakub okazał się niezwykle wesołym i sympatycznym chłopcem, a mur, który budował po przyjściu do nowej klasy, całkowicie zniknął. Piękna i bestia. Ona codziennie wypijała sok marchewkowy, przygotowany przez babcię, dzięki czemu miała ładny, brzoskwiniowy odcień skóry. Tak, babcia wiedziała, co dobre. On miał twarz w pryszczach, które opornie poddawały się leczeniu. Ale kiedy minął niecały rok, okazało się, że pryszcze z twarzy Jakuba zniknęły. Wówczas wszyscy, zwłaszcza dziewczyny, a nawet kilka nauczycielek, ze zdziwieniem stwierdzili, że jest bardzo przystojnym chłopcem. Natychmiast ustawiła się do niego kolejka adoratorek, ale nie zwracał uwagi na żadną. Miał dziewczynę. Alicję. Wiedzieli o sobie niemal wszystko, a Alicja umiejętnie dzieliła czas pomiędzy Krychę i Jakuba. Żadne z dwójki jej przyjaciół nie czuło się pokrzywdzone i wzajemnie się lubili i akceptowali. Krycha nigdy nie była zazdrosna o Jakuba. Pochodziła z wielodzietnej rodziny i doskonale wiedziała, jak dzielić się rodzicami z resztą rodzeństwa i dokładnie tak samo dzieliła się Alicją z Jakubem.

To wszystko wydarzyło się dwanaście lat wcześniej i przez te dwanaście lat Alicja i Jakub niezmiennie byli razem. Mieli opinię starego dobrego małżeństwa, które zna się od podszewki i żadne sztormy mu niestraszne. Alicji i Jakubowi ślub nie był do niczego potrzebny, mieli siebie, ufali sobie bezgranicznie. Ale obie matki nalegały, bo rodzina pyta, bo co powiedzieć księdzu na kolędzie, sąsiedzi obgadują i w ogóle jak tak można bez ślubu. Tak nie wypada w katolickiej rodzinie. Co będzie, kiedy pojawią się dzieci? W końcu ulegli namowom i właśnie dlatego Alicja w białej sukni schodziła po schodach, trzymana za rękę przez najlepszą przyjaciółkę. Zeszła gotowa na dalszy etap podróży przez życie.

Cała czwórka wsiadła do samochodu – Adrian za kierownicą, Krycha obok kierowcy, a przyszłe małżeństwo na tylnym siedzeniu. I pojechali do kościoła. Wszystko odbyło się bez tradycji, które towarzyszyły zwykle tutejszym ślubom. Alicja je szanowała i nie potępiała tych, którzy je kultywowali, ale ich nie chciała. Po co rozpraszać tę wyjątkową chwilę? Pragnęła prostego ślubu, bez kołoczów, trzaskania szkła, wykupywania, szlabanów i oczepin, a przede wszystkim bez poprawin. Z trudem przyszło jej przekonać do tego obie mamy, ale w końcu się udało. Skoro oni ustąpili w kwestii zawarcia małżeństwa, to niechaj cała reszta uszanuje to, jak chcą przez to przejść.

– Niech młodzi robią, jak chcą. W końcu to ich ślub – powiedziała ostatecznie mama Jakuba, a mamie Alicji wypadało się tylko zgodzić.

Zatem Alicja miała ślub i wesele takie, jak sobie zaplanowała, choć nie było to nic wymyślnego. I okazało się, że wszyscy dobrze się bawili, mimo że na początku wszystkie ciotki skrytykowały brak weselnego kołacza i oczepin. Jednak szczęście i miłość, jakie promieniowały od młodej pary, sprawiły że ciotki wyszły z wesela niezwykle zadowolone i przez wiele kolejnych lat opowiadały na uroczystościach rodzinnych, że pomimo pewnych braków był to najlepszy ślub w rodzinie. Żałowały jedynie, że wszystko tak szybko się skończyło.

Po weselu państwo młodzi pojechali do swojego mieszkania, które zajmowali już od trzech lat. Gdy Alicja obudziła się następnego dnia przed południem, czerwcowe słońce wpadało do sypialni przez czyściutkie szyby. Po cichu, tak by nie budzić męża, omijając nierozpakowane pudła i pudełka z prezentami, wymknęła się na balkon, gdzie usiadła na leżaku i popatrzyła przed siebie.

– Jaka będzie moja przyszłość, co czeka mnie w dalszej podróży z Jakubem? – zapytała samą siebie i uśmiechnęła się.

Czuła się taka radosna. Mimo że ślub brała pod presją, jaką wywierała na nią rodzina, to poczuła, jakby po pojawieniu się na palcu obrączki spadło na nią jeszcze więcej szczęścia, niż dotąd miała. Postanowiła zbyt dużo nie myśleć o tym, żeby nie zapeszyć, żeby nie wywołać wilka z lasu. Ale cóż takiego mogłoby się stać? Byli młodzi, piękni, zdrowi. Do tej pory wszystko tak wspaniale się między nimi układało i nic nie miało prawa tego zakłócić. Obrączki na palcach niczego nie zmienią. Całe dalsze życie, wspólne życie przed nimi i będzie cudowną kontynuacją tego, co już przeżyli.

– O czym myślisz? – Jakub zaskoczył ją, nachylając się i całując delikatnie w policzek.

– Myślę o tym, jaka jestem szczęśliwa. Z tobą oczywiście.

– Mnie też jest dobrze.

– Tylko dobrze?

– Nie potrafię wyrażać uczuć tak barwnie jak wy – kobiety.

– Wiem, mężczyźni tak mają. Prosto i na temat. I za to też cię kocham.

– Za prosto i na temat? – zażartował Jakub.

– Za wszystko.

Alicja energicznie wkroczyła do hotelu głównym wejściem i skierowała się prosto do pomieszczenia personelu służby pięter, gdzie czekała na nią zdenerwowana, obgryzająca paznokcie Renata.

– Co się stało, że kazałaś mi przyjechać do pracy aż dwie godziny wcześniej? – spytała Alicja i usiadła obok roztrzęsionej koleżanki.

– Podsłuchałam rozmowę szefowej – wyjąkała szeptem Renata, a jej oczy sprawiały wrażenie, jakby zobaczyły coś strasznego. Źrenice miała nienaturalnie rozszerzone.

– To po co podsłuchujesz? Wiesz, że za to możesz wylecieć z pracy – Alicja chyba po raz setny upominała koleżankę, która ze strzępów podsłuchanych rozmów wydobywała ukryty, najczęściej błędny wniosek. Najgorsze było to, że cokolwiek usłyszała, odnosiła do siebie, jakby ludzie nie mieli nic innego do roboty, tylko rozmawiać o Renacie Piwowarskiej. Tym razem Alicja z niepokojem oczekiwała, co znowu wykiełkowało w jej głowie, bo była naprawdę przerażona. Ręce jej drżały i skuliła się tak, że zdawało się, że zaraz włoży głowę między kolana. Alicję znowu pewnie czeka długie tłumaczenie, uspokajanie i szukanie dowodów, że się myliła i niepotrzebnie panikowała. A wieczorem zadzwoni do niej i zacznie coś mówić, po czym stwierdzi, że nieważne, że to nie rozmowa na telefon i właściwie na nigdy. Albo kolejny raz będzie chciała się umówić na lampkę wina do kawiarni, gdzie zacznie mówić na jakiś temat, żeby nagle urwać, wyjść bez pożegnania i zostawić Alicję z rachunkiem do zapłacenia. Po kilku takich razach Alicja skutecznie odmawiała spotkań z Renatą.

– Tak, wiem, powiesz, że to okropnie podsłuchiwać, gdy ktoś rozmawia przez telefon. Ty jesteś taka ułożona, że czasem się ciebie boję. Skąd wiesz, jak i kiedy należy się zachować?

– Nie o mnie teraz rozmawiamy. Co się stało? Co usłyszałaś, że jesteś taka przerażona?

– Ona rozmawiała z kimś, kogo zna od dawna. On tu teraz wróci i wszystko się zmieni – jąkała się Renata.

– Kto wróci i co się zmieni?

– Nie wiem kto, ale mnie na pewno zwolnią. Mnie się ciągle trzęsą ręce i zawsze z czymś nawalę. Na pewno mnie zwolnią. Ciągle zapominam, że po wejściu do pokoju mam odsunąć zasłony, uchylić okno i wywietrzyć pokój, a potem... Widzisz, nie pamiętam. I wszystko robię za wolno albo się zapominam, siadam na łóżku i czytam gazety, a czas leci. Na pewno mnie zwolnią.

– Czy szefowa ci to powiedziała? – spytała Alicja, a widząc wystraszoną twarz koleżanki, dodała: – Że cię zwolni?

– Nie.

– To skąd te przypuszczenia? Po co znowu panikujesz?

– Ale kto wróci? Co się zmieni? To coś znaczy – dociekała Renata.

– Nie wiem, kto wróci, ale po pierwsze, może to była rozmowa prywatna, a nie o sprawach zawodowych. A po drugie, wracaj do pracy, zanim ktokolwiek się zorientuje, że tu siedzisz. I po trzecie, nie podsłuchuj więcej ani rozmów telefonicznych, ani rozmów gości, ani personelu. Dla gości jesteśmy anonimowi, a za pracę nam płacą i nasz obowiązek to wykonywać ją jak najlepiej. Bardzo cię proszę, przecież wiesz, że nie mogę cię ciągle chronić i bronić. Renata, weź się w garść!

– Dobra, dobra. Idę już i Jezu drogi, jaka ty jesteś służbistka – powiedziała smętnie Renata i powlokła się do swoich obowiązków.

Alicja wielokrotnie próbowała wykrzesać z niej choć trochę entuzjazmu, ale Renata była niereformowalna, sprawiała wrażenie zastraszonej i bojącej się ludzi. Nie potrafiła też zapamiętać kolejności wykonywanych czynności podczas sprzątania pokoi. Gdyby robiła to jedynie nie po kolei, ale ona zapominała połowy rzeczy. Zdarzało jej się nie wytrzeć podstawek do lamp, wiele razy nie zmieniła brudnych ręczników i nie opróżniła koszy na śmieci. Alicja broniła jej, mówiąc, że Renata boi się ludzi, jest zagubiona, nieprzystosowana społecznie, ma pewno jakieś problemy. Wiedziała jednak, że kiedyś nieporadnej koleżanki nie wybroni i Renata więcej żadnej pracy nie znajdzie. Poza tym hotel nie był ochronką dla nieradzących sobie z komunikacją międzyludzką, czy w ogóle nieradzących sobie w życiu. A przecież Renata była wysoką, ładną kobietą i gdyby tylko więcej się uśmiechała i nie przyjmowała obronnej postawy, którą wyrażała garbieniem się i kuleniem w sobie, na pewno zjednałaby sobie sympatię otoczenia. Tymczasem zbudowała wokół siebie wielki mur, który trudno było sforsować, i w dodatku był on najeżony kolcami jej skomplikowanego, czasami wybuchowego, a czasami niesamowicie upartego i butnego charakteru. Szefowa w końcu nie wytrzyma i zwolni Renatę, tak samo jak zwolniono ją ze stacji benzynowej, dyskontu spożywczego i restauracji, gdzie zwyczajnie, bez informowania kogokolwiek wyszła przed czasem do domu. Bo już jej się nie chciało pracować, bo była zmęczona. I tylko z litości dla jej smutno pokręconego charakteru zwolniono ją za porozumieniem stron, a nie dyscyplinarnie.

Alicja westchnęła. Do rozpoczęcia pracy zostało jej jeszcze półtorej godziny. Zastanawiała się, co robić. Czy na krótką chwilę wrócić do domu, czy iść do biura. Postanowiła wyjść do przyhotelowego ogrodu i posiedzieć na ławce. Zwyczajnie posiedzieć. W ciszy i spokoju. Czerwiec był wyjątkowo ładny. Zbliżała się połowa miesiąca, a jeszcze ani razu nie padał deszcz. Dni były słoneczne, noce ciepłe. Nadchodziło przesilenie letnie, kiedy wszyscy cieszą się, że dzień jest taki długi i jasny. Ogród tonący w zieleni drzew i kwitnących kwiatach wyglądał pięknie. Ale Alicja nie lubiła czerwca. Kojarzył się jej ze ślubem, obroną pracy magisterskiej i...

– Bardzo dobrze jej powiedziałaś – rozmyślania Alicji przerwała szefowa – Patrycja Kowalska, która znienacka znalazła się obok. – Musisz być wobec niej stanowcza, bo ja już nie mam siły. Trzymam ją tutaj z litości, ale dziewczyny zaczynają się oburzać, że zarabia tyle co one, a robi wszystko tak wolno, niedbale i mułowato. Tak, dziewczyny powiedziały dokładnie tak: mułowato. Sama się sobie dziwię, że mam dla niej tyle cierpliwości i litości. I chyba tylko ty jedna masz na nią jakikolwiek wpływ.

Szefowa i jednocześnie właścicielka hotelu usiadła na ławce obok Alicji. Tradycyjnie otulał ją zapach kwiatowych perfum zmieszany z intensywnym zapachem lakieru na ufarbowanych włosach. Podobno kiedyś miała naprawdę kruczoczarne. Wysoka, zawsze nienagannie ubrana w drogie i dobrze skrojone sukienki, w szpilkach na zgrabnych nogach w ogóle nie wyglądała na swoje sześćdziesiąt lat. Pracowników starała się traktować jak rodzinę, ale jeśli ktoś jej podpadł, pokazywała swoje stanowcze oblicze. Renata miała szczęście, że szefowa tak długo miała do niej cierpliwość. Być może dlatego, że Alicja była ulubienicą pani Kowalskiej, przez co Renata mogła liczyć na łaskawość, bo miał się kto za nią wstawić. Bycie faworytką szefowej było czasami bardzo uciążliwe, bo wymagało bezwzględnego posłuszeństwa i doskonałości w wykonywaniu obowiązków. To dzięki wspólnym wysiłkom Kowalskiej i Alicji hotel po długim zastoju w branży turystyczno-hotelarskiej rozwinął się jako ośrodek, w którym firmy z różnych stron Polski organizowały konferencje, seminaria i szkolenia. O termin zawsze było trudno i trzeba go było rezerwować czasem dwa lata wcześniej. Właśnie nad tym wszystkim doskonale panowała Alicja. Wyrwana w środku nocy potrafiła z pamięci wyrecytować, kiedy co się odbędzie i czy są jeszcze wolne terminy. Grafik miała w komputerze i w głowie. Oczywiście, całości dopełniali inni pracownicy, zwłaszcza ci, którzy dbali o czystość pomieszczeń i obejścia. Wszystko zawsze było wysprzątane i zadbane. Sławą cieszyła się również smaczna, regionalna kuchnia. W hotelu pracowało się miło, każdy znał swoje miejsce, każdy wiedział, na co może sobie pozwolić, a czego absolutnie nie wolno. Regularnie wszyscy się doszkalali, sukcesywnie wymieniano zużyte wyposażenie. Hotelowa załoga pracowała jak maszyna, której części doskonale do siebie pasują. I tylko z jedną częścią wciąż były problemy. Z Renatą. Przychodziła do pracy i łaskawie wykonywała swoje obowiązki. Nie integrowała się z innymi, unikała nawet spotkań wigilijnych, a gdy już była zmuszona uczestniczyć w szkoleniu, przez cały czas tępo spoglądała na podłogę albo bawiła się telefonem, mimo próśb prowadzącego o jego wyłączenie. I nie wynikało to z chorobliwej nieśmiałości, lecz z jakiegoś wewnętrznego uporu. Tylko z Alicją rozmawiała, bo o przyjaźni nie było tutaj mowy absolutnie. Upatrzyła sobie Alicję i czasami wręcz zadręczała ją swoimi paranoicznymi myślami i dociekaniami.

– Nie wiem, jak do niej dotrzeć. Tyle razy prosiłam, żeby poszła do psychologa porozmawiać o swoich problemach. Nie chce, a wręcz jeszcze bardziej się zamyka. Tworzy wokół siebie barierę i zaniedbuje obowiązki, a do tego wszystkiego przyjmuje czasami taką butną postawę – Alicja kolejny raz próbowała bronić Renaty, miała jednak przeczucia, że pani Kowalska zechce ją tym razem zwolnić.

– Nie martw się. Nie zwolnię jej, póki jeszcze mam cierpliwość, choć nie wiem, na ile mi jej wystarczy. Nie o tym jednak chciałam z tobą porozmawiać – Alicja odczuła ulgę, słysząc te słowa.

– Czy jest jakiś inny problem?

– Nie, nie ma żadnego problemu. Raczej czas na zmiany. Mam już sześćdziesiąt lat i trzeba myśleć o emeryturze, o tym, żeby komuś przekazać dorobek życia, a samej zacząć podróżować i korzystać z innych hoteli. Czas zobaczyć, jak robią to inni i czy tak dobrze jak ja. A może jeszcze się zakocham? I wyjdę za mąż?

– Chce nas pani zostawić? Komu przekaże pani hotel, chyba nie myśli pani o sprzedaży? – zapytała zaniepokojona Alicja.

Hotel był całym życiem Patrycji Kowalskiej. Do Miłosławca przyjechała z północy kraju, żeby uczyć się w technikum hotelarskim, o którym marzyła od czasu, gdy usłyszała o nim od córki sąsiadów, przygotowującej się właśnie do egzaminów zawodowych. Mimo że rodzice nie chcieli zgodzić się na naukę w szkole oddalonej o setki kilometrów od domu rodzinnego, w końcu ulegli, bo piętnastoletnia wówczas Patrycja nie chciała słyszeć o innych technikach czy liceach. Zamieszkała na stancji prowadzonej przez rodzinę, która szczyciła się hrabiowskim pochodzeniem, ale tytułu szlacheckiego używać nie mogła, zgodnie z zapisem w konstytucji marcowej. Zajmowali ogromną willę, którą stopniowo rozbudowywali, aż przekształcili ją w trzypiętrowy hotel, gdzie jeszcze w trakcie nauki Patrycja pracowała w dni wolne. Właściciele nie mieli dzieci, dlatego chcieli adoptować rezolutną uczennicę, wydawało im się bowiem, że jest sierotą. Gdy Kowalska zdumiona powiedziała im, że ma rodziców, zrezygnowali z adopcji, ale zamierzali zapisać jej majątek, bo uważali, że nie zniweczy ich dorobku. Jednak Patrycja zaraz po ukończeniu szkoły wyjechała i całkowicie zerwała kontakt z hrabiowską rodziną. Po wielu latach, kiedy dawni właściciele już nie żyli, a hotel przechodził z rąk do rąk, często przypadkowych, i na skutek złego zarządzania popadał w ruinę, Kowalska wróciła i wykupiła wszystko łącznie z długami. Miała aspiracje, żeby był to jeden z najlepszych hoteli w Miłosławcu, gdzie także poza sezonem letnim i zimowym miał być komplet gości. Wokół rozciągał się spory kawałek ziemi do zagospodarowania. Zrezygnowała z siłowni na wolnym powietrzu, kortów czy miniboisk. Sport zostawiła ośrodkowi o wymownej nazwie „Start”. Zrezygnowała też z basenów, które były już domeną hotelu o dziwnej, brzmiącej z francuska, ale będącej raczej parodią tego języka nazwie „Basension”. Postawiła natomiast na ogród, zdawałoby się nic rewelacyjnego ani nowatorskiego, ale o własnym ogrodzie marzyła od zawsze, dlatego sama nadzorowała jego pielęgnację. A potem w odpowiednim momencie zreorganizowała działalność hotelu, stawiając na konferencje i szkolenia. Ryzykowała wiele, inwestując wszystkie swoje oszczędności. Najważniejsza była dla niej jakość i właśnie to sprawiło, że odniosła sukces zawodowy.

O życiu prywatnym Patrycji niewiele było wiadomo. Mieszkała w hotelu, gdzie miała apartament składający się z dwóch przestronnych pokoi i łazienki. Obok był identyczny pokój, ale zawsze pozostawał pusty i nawet kiedy nie było już wolnych miejsc, nie pozwalała zameldować w nim gości. Osobiście go sprzątała, co powodowało, że wokół tajemniczego apartamentu narosło wiele plotek. Podejrzewano nawet, że kogoś w nim ukrywa.

Kowalska była starą panną, jakkolwiek to brzmiało. A brzmiało fatalnie i raczej obraźliwie. Stara panna kojarzyła się większości z brzydką, zaniedbaną i biedną kobietą. Taką, w której wszyscy doszukują się ukrytej wady. I choć świat starał się ładnie ją nazywać „singielką”, to nie dało się ukryć, że samotne kobiety wobec rodziny, najbliższych znajomych, koleżanek, a nawet przyjaciółek wcale nie były singielkami, ale właśnie starymi pannami, o których za plecami mówiło się z litością. Każde dziwne czy niezrozumiałe zachowanie, u mężatki tolerowane i akceptowane, u starej panny było obciążające.

– Mój syn wraca – powiedziała jak gdyby nigdy nic Patrycja Kowalska.

– Syn? Nie wiedziałam, że pani ma syna. – Alicja spojrzała na szefową z niedowierzaniem, a zarazem ciekawością.

– No, chyba nikt tutaj tego nie wie. Mam syna i to już bardzo dorosłego. Ma czterdzieści dwa lata.

– Czterdzieści dwa? Gdzie go pani ukrywała? – Alicja zdziwiła się jeszcze bardziej.

Szefowa zdecydowanie nie wyglądała na kogoś, kto może mieć tak dorosłe dziecko. Choć jakby tak szybko policzyć, było to możliwe. Tylko dlaczego nikt o nim nie wiedział?

– Kiedy się rodzi dzieci przed dwudziestką, to jest się jeszcze w miarę młodą, a ma się już stare dzieci. Ale nie w tym problem – Kowalska zamilkła, a potem rozejrzała się i nachyliła ku Alicji. – Mój syn ostatnie pięć lat spędził w więzieniu.

– O! – Alicja tylko tyle zdołała z siebie wydusić. To już druga rewelacja, jaką usłyszała od szefowej w ciągu minuty. I stało się jasne, że właśnie Alicja została wybrana na powierniczkę tych tajemnic.

– Nikogo nie zabił – szybko zaczęła tłumaczyć Kowalska. – Powiedział mi, że niesłusznie go posądzono o jakiś podrobiony podpis na przelewie w firmie, w której pracował, ale tak naprawdę nigdy nie wyznał mi całej prawdy. Do końca nie wiem, czy był w więzieniu słusznie, czy niesłusznie. Chcę wierzyć, że jest niewinny i nie jest złodziejem, ale czasami pojawiają się wątpliwości. Czy jestem przez to złą matką? Kocham go przecież bezgranicznie. Jest moim synem i teraz chcę mu przekazać hotel, dobrze prosperujący hotel z odpowiedzialną i zaufaną załogą. Dzieło mojego życia. Hubert jest moim jedynym dzieckiem. Jest dobrze wykształcony i przystojny, choć dla każdej matki jej syn jest najprzystojniejszy. Tutaj akurat nie mogę wykazać się obiektywizmem. Nie wiem tylko, czy mogę mu zaufać.

– Ma pani wątpliwości, czy w pełni mu zaufać?

– Coś w tym rodzaju. A co jeśli zacznie tutaj robić jakieś nieuczciwe interesy? Co ja mam zrobić?

– Prosi mnie pani o radę?

– Tak, doradź mi, co robić.

– Nie mam żadnego prawa, aby udzielać pani rad w tej kwestii. Nie mam takich doświadczeń, nie mam nawet dzieci. Nie znam pani syna, żeby móc go osądzać – Alicja kompletnie nie wiedziała, jakiej rady mogłaby udzielić.

– Ale co ty byś zrobiła na moim miejscu? Alicjo, jesteś taka mądra, rozważna.

– Chyba spróbowałabym mu zaufać, a jeśli ma pani jakieś wątpliwości, to proszę go dyskretnie obserwować. Tylko niech się pani nie zdradzi, bo wtedy na pewno straci pani całkowicie jego zaufanie – powiedziała, nie przypuszczając, że tym sposobem niejako wpakowała się w kłopoty.

– Śledzić go! Wiedziałam, że mi dobrze poradzisz! – zawołała uradowana Patrycja i odruchowo przytuliła Alicję.

– Nie powiedziałam śledzić, ale obserwować, a jeśli coś panią zaniepokoi, zapytać wprost, a nie domyślać się najgorszego.

– Tak, tak obserwować. Nie śledzić.

– Nie wiem, czy to dobra rada. Może powinna się pani poradzić kogoś jeszcze, może bardziej doświadczonego? Kogoś z rodziny, na pewno jest ktoś taki.

– Mam pomysł – Kowalska nie zważała na słowa pracownicy. – Ty go będziesz obserwować. Powierzę go twojej opiece, że niby przez miesiąc, a może dłużej będziesz mu pokazywała pracę w hotelu. Trochę ci przybędzie obowiązków, ale dasz radę. Jesteś taka zorganizowana.

– Ja? – Alicja niemal wykrzyknęła.

– On od razu zauważy, że go śledzę i obserwuję, a ty będziesz poza podejrzeniami. I jeśli tylko coś zauważysz, to zaraz mi powiesz.

– Nie wiem, czy to w porządku wobec niego – Alicja miała wątpliwości.

– Zgódź się, proszę, potraktuj to jako polecenie służbowe. Nie! Nie polecenie służbowe. Jeśli się nie zgodzisz, to zwolnię Renatę – głos Kowalskiej stał się poważny i stanowczy.

I tego najbardziej bała się Alicja w zachowaniu szefowej. Nagłych przeskoków z życzliwego i przyjaznego tonu, przy którym pracownik rozluźniał się i czuł nieco śmielej, na ton stanowczy i nieznoszący sprzeciwu. Cóż, w końcu była dyrektorem hotelu i przede wszystkim jego właścicielką. Tym razem nie była to zwyczajna przemiana z życzliwej w ostrą szefową. Tym razem to był szantaż.

– Chyba nie mam wyjścia – westchnęła Alicja, siląc się na uśmiech.

– Wspaniale! – niemal krzyknęła Patrycja i zerwała się z ławki jak nastolatka.

Wykonała obrót i uszczęśliwiona niemal na skrzydłach ruszyła w kierunku tarasu hotelowego, na którym kilka stolików było zajętych. Wiedziała, że goście na nią patrzą, więc ponownie przybrała postawę właścicielki hotelu, krocząc pewnie na długich nogach, budzących podziw u dojrzałych mężczyzn.

Alicja wciąż siedziała na ławce i przyglądała się szefowej, jak rozdaje uśmiechy wśród gości, jak czule głaszcze po główce jasnowłosego sześciolatka, zdobywając tym samym sympatię wpatrzonych w syna rodziców. Nagle pojawiło się w jej głowie pytanie, na które chętnie poznałaby odpowiedź. Rozważała, czy wypada o to zapytać, czy nie. W końcu uznała, że skoro ma inwigilować Huberta, to powinna znać odpowiedź na dręczące ją pytanie. Zerwała się z ławki i pobiegła do hotelu, gdzie dogoniła szefową tuż przed otwierającymi się drzwiami windy.

– Pani Patrycjo, mam tylko jedno pytanie – powiedziała zdyszanym głosem.

– W moim gabinecie – oznajmiła Kowalska konspiracyjnie.

W milczeniu wjechały na trzecie piętro i znalazły się bardziej w świątyni sztuki aniżeli w gabinecie. Kowalska była wielbicielką sztuki nieprofesjonalnej, naiwnej jak niektórzy ją nazywali. Jeździła po jarmarkach staroci i kupowała obrazy, które dla wielu nie miały żadnej wartości, ale ona potrafiła w nich odnaleźć piękno. Najczęściej obrazy przedstawiały sceny z życia codziennego. Postaci były niezwykle prosto namalowane, kolory wyraziste i jaskrawe. Czasem wręcz miało się wrażenie, że zostały namalowane przez dzieci. Zdarzały się też obrazy wyjątkowe – piękne, dokładne, ale nie miały w sobie tego czegoś, co powoduje, że autor może znaleźć się w panteonie wybitnych malarzy, a pozostaje amatorem. Na ścianach gabinetu niewiele było już wolnego miejsca, a człowiek jakby nieustannie kręcił się na karuzeli, bo od tak wielu krzykliwych kolorów naprawdę mogło się zakręcić w głowie. Wrażenie podkreślały wiśniowe biurko oraz dwa wielkie puchowe zielone fotele. Wśród tego znikał szklany stolik i czarne skórzane obrotowe krzesło, które wyglądały w otoczeniu sztuki nieprofesjonalnej wyjątkowo minimalistycznie. Na równie prostej czarnej szafce stały ludowe rzeźby przedstawiające cierpiącego Jezusa w różnych odsłonach: stojącego ze zbolałą twarzą, upadającego pod krzyżem, wiszącego na krzyżu, leżącego na kolanach Maryji i klęczącego ze wzrokiem uniesionym do góry, jakby pytał nieustannie: „dlaczego?”. To właśnie na tę rzeźbę Alicja się zapatrzyła i coś ścisnęło ją w sercu. Była taka prawdziwa. Była jedyną rzeczą, którą chciałaby mieć na własność, gdyby pozwolono jej wybierać. Twarz Chrystusa wyrażała prawdziwe cierpienie, a na policzkach ręka rzeźbiarza amatora wyżłobiła delikatne strużki łez.

– No to pytaj – Kowalska wyrwała Alicję z zamyślenia i usiadła w fotelu, ręką wskazując miejsce w drugim.

– Może nie powinnam pytać, ale powiedziała pani, że syn spędził pięć lat w więzieniu. Pracuję tutaj już prawie dziesięć lat, dlaczego on nigdy pani nie odwiedzał? Dlaczego właściwie nikt tutaj nie wie o jego istnieniu?

– Cóż, skoro masz go obserwować, to chyba musisz wiedzieć. Otóż miałam z nim kontakt, ale najczęściej telefoniczny. Czasami spotykaliśmy się na kawie, ale nigdy tutaj. Potem odwiedzałam go w więzieniu, to właśnie wtedy nasze stosunki się polepszyły.

– Czyli przedtem nie były dobre?

– Nie. I to z mojej winy – Kowalska zamyśliła się.

– Przepraszam, przepraszam, że zadałam to pytanie – Alicja wstała i chciała się wycofać. Czuła, że pozwoliła sobie na więcej, niż wypadało. To były sprawy osobiste, które ani nie powinny jej interesować, ani jej nie dotyczyły. Pozwoliła się ponieść zwykłej babskiej ciekawości. Wstydziła się swojego wścibstwa i chciała się szybko wycofać.

– Usiądź, Alicjo. Usiądź, proszę. Jest to jedna z tych historii o matce, której nie podoba się kobieta wybrana przez syna. Hubert ożenił się z dziewczyną, której nie akceptowałam. Od razu było widać, że to kombinatorka, która usidliła wykształconego i zamożnego mężczyznę, bo wtedy mój syn finansowo radził sobie bardzo dobrze. Wszyscy to widzieli, tylko nie on. Usiłowałam go odwieść od ślubu, ale on na przekór wszystkim ożenił się z nią. A za rok wniósł pozew o rozwód, bo oczywiście prawda wyszła na jaw. Wyobraź sobie, że ona tak manewrowała, niby chorowała, że proces rozwodowy ciągnął się kilka lat. Wydaje się to wprost niemożliwe. Gabriela, bo tak ma na imię, była klasyczną pięknością, ale pustą w środku. Aż strach było pomyśleć, co powie, kiedy otwierała usta. Całymi dniami tylko leżała i pachniała, wciąż mało jej było pieniędzy. Jeżeli się gdzieś ruszyła, to tylko na zakupy i imprezy, a mój syn jednak był i jest poważnym człowiekiem. Chciał się ustatkować, chciał mieć rodzinę, a ona dzieci mieć nie chciała, bo utyje. Słyszałaś większą bzdurę? Utyje! Przecież można potem schudnąć, jeśli się tylko chce. Kiedy w końcu dostał wyczekiwany rozwód i przyjechał do mnie, ja zamiast go jakoś pocieszyć, powiedziałam to, czego nigdy nie powinnam była mówić. Powiedziałam: „A nie mówiłam?”. I przybrałam pozę zwyciężczyni. Potraktowałam porażkę syna jako swój sukces. I wtedy popsuło się między nami. On zobaczył, że nie ma we mnie oparcia. Przyjechał przyznać się do porażki w życiu osobistym, a ja mu jeszcze dołożyłam, triumfowałam. Jeszcze tego samego dnia wyjechał i przestał się ze mną kontaktować, mimo że próbowałam naprawić nasze relacje. Po jakimś czasie dowiedziałam się, że został skazany na karę pięciu lat pozbawienia wolności. Wyczytałam to w gazecie przysłanej mi przez życzliwą osobę z otoczenia Huberta, która zadała sobie nawet trud zakreślenia na czerwono całej informacji o moim synu. Na szczęście to była lokalna gazeta, która tutaj nie dociera. Aż dziw, że do dzisiaj nikt niczego nie odkrył. A może wiedzą i plotkują za moimi plecami? Gdy był w więzieniu, pojechałam go odwiedzić. Mój Boże, jak to brzmi! Bałam się, że mnie odtrąci. Nie odtrącił, pozwolił się odwiedzać. Dużo rozmawialiśmy. Starałam się odbudowywać naszą więź. Trochę mi się udało, więc kiedy zadzwonił, że po wyjściu z więzienia chciałby się u mnie zatrzymać i zacząć życie od nowa, pomyślałam, że to moja ostatnia szansa. Dlatego teraz nie chcę niczego zepsuć.

– Ale śledzeniem go może pani to zrobić. Jeśli się dowie, to może pani już nie wybaczyć. Proszę zrezygnować z tego pomysłu – Alicję pomyślała, że to doskonały moment na wycofanie się z wcześniej powziętej decyzji.

– Więc musisz to zrobić tak, żeby się nie dowiedział – zdecydowanie stwierdziła Kowalska.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki