Amerykańskie księżniczki - Katharine McGee - ebook + książka

Amerykańskie księżniczki ebook

Katharine McGee

3,8

Opis

Bajecznie bogaci Azjaci i The Crown w jednym!

Obowiązek. Intryga. Korona. Oto współczesny świat, w którym złote czasy monarchii wciąż trwają i gdzie miłość jest wystarczająco potężna, by zmienić bieg historii.

Jak wyglądałaby dziś Ameryka, gdyby potomkowie Jerzego Waszyngtona zasiadali na tronie? Jeśli lubisz wiedzieć, co słychać u księcia Harry’ego i Meghan lub Williama i Kate, z pewnością zaciekawią cię losy amerykańskich księżniczek Beatrycze i Samanty oraz zabójczo przystojnego księcia Jeffersona.

Po wygranej wojnie o niepodległość lud Ameryki oferuje koronę Jerzemu Waszyngtonowi. Dwa i pół wieku później dynastia Waszyngtonów nadal zasiada na tronie. Jak w większości rodzin królewskich obowiązuje kolejka do władzy. Jest przyszła monarchini i „zapasowa bateria”. Każdy dokładnie wie, czego się od niego oczekuje.

Księżniczka Beatrycze jest coraz bliższa temu, by zostać pierwszą królową Ameryki, lecz obowiązki zaczynają jej ciążyć i pojawia się niespodziewana przeszkoda. Nikt nie dba o jej młodszą siostrę, z wyjątkiem przypadków, gdy łamie zasady, więc księżniczka Samanta też nie dba o nic… z wyjątkiem jednego chłopaka, który jest dla niej nieosiągalny. Jest też bliźniak Samanty, książę Jefferson. Gdyby urodził się o kilka pokoleń wcześniej, stanąłby na pierwszym miejscu w kolejce do tronu, ale nowe prawa sukcesji czynią go trzecim. Większość Ameryki uwielbia przystojnego księcia… a dwie bardzo różne dziewczyny walczą o jego serce.

Bestseller „New York Timesa”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 509

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (61 ocen)
19
23
12
4
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Wiola_loves_books1

Dobrze spędzony czas

Katharine McGee "Amerykańskie księżniczki" Beatrycze od narodzin jest wychowywana tak by w przyszłości być królową więc jej życie zdecydowanie różni się od życia jej rówieśników. Samanta i Jefferson są jej młodszym rodzeństwem i choć muszą żyć zgodnie z etykietą to mimo wszystko mają dużo więcej swobody a przede wszystkim mogą sobie pozwolić na to by mieć przyjaciół. Nina choć nie ma żadnego tytułu szlacheckiego stała się najlepszą przyjaciółką Samanty i kimś wyjątkowym dla Jeffa. Daphe zawsze pragnęła wyjść za księcia by żyć w bogactwie i sławie dlatego dziewczyna nie cofnie się przed niczym by to osiągnąć. Każdy z bohaterów ma własne życie, problemy i radości więc co ich łączy? Co zgotuje im los? "Amerykańskie księżniczki" to książka opowiadająca o losach dynastii Waszyngtonów. Każdy z bohaterów na swój indywidualny sposób przekazuje nam przebieg uwczesnych wydarzeń i emocje które im towarzyszą. To historia która pokazuje jak młodzi ludzie muszą stawiać czoła trudnościom losu, walc...
00
paUlina46_0

Dobrze spędzony czas

Książka całkiem niezła. W szczególności polecam fanom książek Kiera Cass "Rywalki" i Valentina Fast "Rolay".
00

Popularność




Katharine McGee Amerykańskie księżniczki Tytuł oryginału American Royals. Book 1 ISBN Copyright © 2019 by Katharine McGee and Alloy Entertainment Published by arrangement with Rights People, LondonAll rights reserved Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., 2021 Produced by Alloy Entertainment, LLC Redakcja Magdalena Wójcik Projekt okładki Szymon Wójciak / FecitStudio Projekt typograficzny i łamanie Grzegorz Kalisiak / Pracownia Liternictwa i Grafiki Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Dla Alexa

Prolog

Znacie już historię rewolucji amerykańskiej i narodzin amerykańskiej monarchii.

Możecie znać ją z książeczek dla dzieci lub ze szkolnych przedstawień — kiedy marzyliście o odgrywaniu roli króla Jerzego I albo królowej Marty, a zamiast tego obsadzono was jako drzewo wiśniowe. Znacie ją z piosenek, filmów i podręczników do historii albo z wakacyjnej wycieczki do stolicy, podczas której zwiedzaliście Pałac Waszyngtoński.

Słyszeliście tę historię tyle razy, że moglibyście sami opowiedzieć o tym, jak po oblężeniu Yorktown pułkownik Lewis Nicola padł na kolana przed generałem Jerzym Waszyngtonem i błagał go w imieniu całego narodu, by został pierwszym królem Ameryki.

Oczywiście generał się zgodził.

Historycy lubią spekulować, czy w jakimś innym świecie sprawy mogły potoczyć się inaczej. Co by było, gdyby generał Waszyngton odmówił przyjęcia korony i zamiast tego chciał zostać wybranym w wyborach przedstawicielem? Na przykład premierem albo wymyśliłby nową nazwę dla tego urzędu, taką jak „prezydent”? Może, zainspirowane przykładem Ameryki, inne kraje, takie jak Francja, Rosja, Prusy, Austro-Węgry, Chiny czy Grecja ostatecznie także zniosłyby monarchię, co zapoczątkowałoby erę demokracji.

Ale wszyscy wiemy, że tak się nie stało. I nie jesteście tu, aby przeczytać wymyśloną historię. Chcecie wiedzieć, co zdarzyło się potem. Jak wygląda Ameryka po dwustu pięćdziesięciu latach, kiedy potomkowie Jerzego I wciąż zasiadają na tronie.

To historia o pięknych salach balowych i bocznych korytarzach. O sekretach i skandalach, o miłości i złamanych sercach. Opowieść o najsłynniejszej rodzinie na świecie, której dramaty rozgrywają się na największej ze scen.

Oto historia amerykańskich książąt.

1. Beatrycze

Czasy współczesne

Beatrycze mogła prześledzić swoje pochodzenie aż do dziesiątego wieku. Tak naprawdę tylko po stronie królowej Marty, chociaż większość ludzi wolała o tym nie wspominać. W końcu król Jerzy I był jedynie nowobogackim plantatorem z Wirginii, zanim dobrze się ożenił i wywalczył dla Ameryki niepodległość, za co poddani nagrodzili go koroną.

Ale przynajmniej przez Martę Beatrycze mogła cofnąć się o czterdzieści pokoleń wstecz. Wśród jej przodków byli królowie, królowe, arcyksiążęta, uczeni i żołnierze, a nawet kanonizowany święty. „Przeszłość może wiele nas nauczyć”, przypominał zawsze jej ojciec. „Nigdy nie zapominaj o swoim pochodzeniu”.

Trudno było o nim zapomnieć, kiedy nosiło się imiona przodków: Beatrycze Georgina Fryderyka Luiza z dynastii Waszyngtonów, królewna Ameryki. Ojciec Beatrycze, jego wysokość król Jerzy IV, spojrzał na nią kątem oka. Instynktownie wyprostowała się, słuchając, jak wielki konstabl omawia plany jutrzejszego BaluKrólowej.

Ręce trzymała na skromnej ołówkowej spódnicy, nogi skrzyżowane w kostkach. Ponieważ, jak wpoiła jej nauczycielka etykiety, bijąc ją po nadgarstku linijką za każdym razem, gdy się zapomniała, dama nigdy nie krzyżuje nóg w udach.

Dyscypliny Beatrycze pilnowano wyjątkowo surowo, ponieważ była nie tylko księżniczką; była także pierwszą kobietą, która miała odziedziczyć tron Ameryki. Pierwszą kobietą, która miała naprawdę rządzić jako monarchini, a nie być tylko królową małżonką.

Gdyby urodziła się dwadzieścia lat wcześniej, sukcesja ominęłaby ją i przeszła na Jeffa. Jej dziadek zasłynął jednak ze zmiany obowiązującego od stuleci prawa, dzięki czemu w każdym kolejnym pokoleniu tron dziedziczyć miało najstarsze dziecko, niezależnie od płci.

Beatrycze omiotła wzrokiem stół konferencyjny przed sobą. Był pełen papierzysk i kubków wystygłej już kawy. Dzisiaj miała być ostatnia sesja Gabinetu aż do stycznia, co oznaczało, że pełno było raportów rocznych i długich arkuszy analiz.

Zebrania Gabinetu zawsze odbywały się w Gwieździstej Komnacie, nazwanej tak od złotych gwiazd wymalowanych na niebieskich ścianach oraz od rozety w kształcie gwiazdy nad nimi. Na stół padało przez nią zapraszająco światło zimowego słońca. Nie żeby Beatrycze mogła się nim nacieszyć. Rzadko miała czas, by wyjść z pałacu, nie licząc dni, gdy wstawała przed świtem, by dołączyć do ojca biegającego po stolicy w otoczeniu służb ochrony. Przez krótką chwilę zastanowiła się, co robi teraz jej rodzeństwo i czy wrócili już z wyprawy po wschodniej Azji.

Samanta i Jeff, bliźniaki trzy i pół roku młodsze od Beatrycze, stanowili niebezpieczną parę. Byli pełni życia i spontaniczni, pełni złych pomysłów i, inaczej niż większość nastolatków, ku ubolewaniu rodziców mieli szansę zrealizować te szalone plany. Teraz, sześć miesięcy po ukończeniu liceum, widać było wyraźnie, że żadne z nich nie wie, co chce robić ze swoim życiem — poza korzystaniem z tego, że po skończeniu osiemnastu lat mogli w końcu legalnie pić. Nikt nie miał względem nich szczególnych oczekiwań. Wszystkie oczekiwania w rodzinie, i tak naprawdę w całym świecie, skupiały się jak ostre światło reflektora na Beatrycze.

Wielki konstabl wreszcie skończył zdawać raport. Król ukłonił się z wdzięcznością i wstał.

— Dziękuję, Jacobie. Jeśli nie ma już więcej spraw, ogłaszam koniec dzisiejszego zebrania.

Wszyscy wstali i zaczęli wychodzić z pokoju, rozmawiając o jutrzejszym balu albo o planach świątecznych. Wyglądało na to, że na chwilę odsunęli na bok spory polityczne — król utrzymywał gabinet podzielony po równo między Federalistów a Demokratycznych Republikanów — choć Beatrycze była pewna, że spory te wrócą w pełni z nowym rokiem.

Jej osobisty ochroniarz, Connor, stojący za drzwiami obok oficera chroniącego samego króla, uniósł wzrok. Obaj mężczyźni należeli do Gwardii Revere’a, elitarnego korpusu funkcjonariuszy poświęcających życie w służbie Koronie.

— Beatrycze, możesz zostać jeszcze chwilkę? — spytał jej ojciec.

Zatrzymała się w drzwiach.

— Oczywiście.

Król usiadł w fotelu, a ona poszła za jego przykładem.

— Dziękuję raz jeszcze za pomoc przy nominacjach —powiedział.

Oboje wpatrywali się w leżącą przed nim kartkę, na której wydrukowano alfabetyczną listę nazwisk. Beatrycze uśmiechnęła się.

— Cieszę się, że je przyjąłeś.

Nazajutrz miał się odbyć coroczny bal świąteczny, zwany Balem Królowej, nazwany tak od pierwszego bożonarodzeniowego balu, podczas którego królowa Marta namówiła Jerzego I, aby nadał tytuły szlacheckie dziesiątkom Amerykanów, którzy przysłużyli się rewolucji. Tradycja ta przetrwała do dziś. Każdego roku na balu król mianował zasłużonych dla kraju Amerykanów lordami i damami. I po raz pierwszy pozwolił Beatrycze zasugerować kandydatów do szlachectwa.

Zanim zdążyła zapytać, o co chodzi, rozległo się pukanie do drzwi. Król westchnął z ulgą, gdy do sali weszła matka Beatrycze.

Królowa Adelajda miała szlacheckie pochodzenie po obu stronach drzewa genealogicznego. Zanim poślubiła króla, była dziedziczką księstwa Canaveral i księstwa Savannah. Nazywano ją „podwójną księżną”.

Adelajda dorastała w Atlancie i nigdy nie straciła południowej elegancji, którą nadal widać było w jej gestach. To, jak przechylała głowę, uśmiechając się do córki, jak obracała nadgarstek, zasiadając w orzechowym fotelu na prawo od Beatrycze. W jej brązowych włosach, które układała każdego ranka z użyciem lokówki, lśniły karmelowe pasemka. Na głowie nosiła opaskę.

Rodzice usiedli po obu stronach Beatrycze, co sprawiło, że czuła się jak w pułapce.

— Cześć, mamo — powiedziała, nieco skonsternowana. Królowa zwykle nie włączała się w dyskusje o polityce.

— Beatrycze, twoja matka i ja chcieliśmy porozmawiać o twojej przyszłości — zaczął król.

Księżniczka zamrugała, zaniepokojona. Zawsze myś­lała o przyszłości.

— Na bardziej osobistym poziomie — dodała matka. — Zastanawialiśmy się, czy w twoim życiu jest teraz ktoś… wyjątkowy.

Beatrycze szeroko otworzyła oczy. Spodziewała się tej rozmowy wcześniej czy później i próbowała się na nią mentalnie przygotować. Ale nie sądziła, że odbędzie się już teraz.

— Nie, nie ma — zapewniła ich. Oboje od niechcenia skinęli głowami. Wiedzieli przecież, że z nikim się nie spotyka. Cały kraj o tym wiedział.

Król odchrząknął.

— Twoja matka i ja mieliśmy nadzieję, że zaczniesz szukać partnera. Osoby, z którą chcesz spędzić resztę życia.

Jego słowa poniosły się echem wokół Gwieździstej Komnaty.

Beatrycze nie miała właściwie żadnych romantycznych doświadczeń… nie żeby różni zagraniczni książęta w jej wieku nie próbowali. Do drugiej randki doszło tylko z księciem Mikołajem z Grecji. Jego rodzice namówili go na semestr wymiany studenckiej na Harvardzie, w nadziei, że on i amerykańska księżniczka zakochają się w sobie na zabój. Beatrycze spotkała się z nim kilka razy tylko po to, by zadowolić obie rodziny, ale nic z tego nie wyszło — mimo że Mikołaj, jako młodszy syn z rodziny królewskiej, był jednym z niewielu mężczyzn rzeczywiś­cie spełniającym wymagania. Przyszła monarchini mogła wyjść jedynie za kogoś z arystokratycznego rodu.

Beatrycze zawsze wiedziała, że nie może spotykać się z nieodpowiednią osobą — nawet całować się z nią, tak jak wszyscy inni na studiach. W końcu nikt nie chciał widzieć przyszłej monarchini wracającej nad ranem po nocy spędzonej u kolegi ze studiów.

Cóż, dużo bezpieczniej było, jeśli dziedziczka tronu nie miała seksualnej przeszłości, w której mogłaby grzebać prasa: żadnego bagażu byłych chłopaków, którzy mogliby sprzedać intymne sekrety tabloidom. W związkach Beatrycze nie mogło być górek i dołków. Gdy w końcu zacznie publicznie się z kimś spotykać, to miało być to: mieli być szczęśliwi i wierni.

To wszystko sprawiło, że niemal zupełnie dała sobie spokój z randkami.

Przez lata prasa chwaliła Beatrycze za dbanie o własną reputację. Ale odkąd skończyła dwadzieścia jeden lat, zauważyła zmianę w tym, jak omawiali jej życie miłosne. Zamiast rozważną i cnotliwą zaczęli nazywać ją samotną i godną pożałowania — albo, co gorsza, oziębłą. Narzekali, że skoro z nikim się nie spotyka, to jak ma wyjść za mąż i zacząć pracować nad zapewnieniem kolejnego następcy tronu?

— Nie uważacie, że jestem nieco za młoda, żeby się tym martwić? — spytała Beatrycze z ulgą, że udało jej się powiedzieć to spokojnym tonem. Już dawno nauczono ją dobrze skrywać emocje.

— Byłam w twoim wieku, kiedy ojciec i ja się pobraliśmy. A rok później byłam w ciąży — przypomniała królowa. Przerażająca myśl.

— To było dwadzieścia lat temu! — zaprotestowała Beatrycze. — Nikt nie oczekuje, abym… to znaczy, teraz jest inaczej.

— Nie mówimy, że jutro masz biec do ołtarza. Prosimy tylko, żebyś zaczęła o tym myśleć. To nie będzie łatwa decyzja i chcemy ci pomóc.

— Pomóc?

— Chcemy, abyś spotkała się z kilkoma młodzieńcami. Zaprosiliśmy ich na jutrzejszy bal.

Królowa rozpięła skórzaną torebkę i wyciągnęła z niej folder z kolorowymi zakładkami. Podała go córce.

Każda zakładka opisana była nazwiskiem. Lord José Ramirez, przyszły książę Teksasu. Lord Marshall Davis, przyszły książę Orange. Lord Theodore Eaton, przyszły książę Bostonu.

— Chcecie mnie z nimi ustawić?

— Dajemy ci tylko kilka opcji. Przedstawiamy ci młodych mężczyzn, którzy mogą pasować.

Beatrycze przekartkowała folder. Był pełen informacji: drzewa genealogiczne, zdjęcia, świadectwa szkolne, nawet wzrost i waga każdego z kandydatów.

— Czy skorzystaliście z pomocy służb, żeby zdobyć te informacje?

— Co? Nie! — Króla wyraźnie zszokowała sugestia, że mógłby wykorzystać dostęp do danych NSA. — Młodzieńcy i ich rodziny sami dostarczyli informacje. Wiedzą, na co się piszą.

— Więc już z nimi rozmawialiście — stwierdziła drętwo Beatrycze. — A jutro na Balu Królowej mam przeprowadzić… rozmowy kwalifikacyjne?

Jej matka uniosła brwi.

— „Rozmowy kwalifikacyjne” brzmią tak bezosobowo! Prosimy tylko, abyś z nimi porozmawiała, poznała ich nieco bliżej. Kto wie? Jeden z nich może cię zaskoczyć.

— Może to rzeczywiście trochę jak rozmowa kwalifikacyjna — przyznał król. — Beatrycze, kiedy w końcu kogoś wybierzesz, będzie nie tylko twoim mężem. Będzie pierwszym królem małżonkiem Ameryki. A to praca na pełen etat.

— Która nigdy się nie kończy — dodała królowa.

Przez okno słychać było śmiech i plotki na Marmurowym Dziedzińcu oraz podniesiony głos osoby, która próbowała zapanować nad wrzawą. Zapewne szkolna wycieczka w ostatni dzień przed przerwą świąteczną. Te nastolatki nie były dużo młodsze od niej, ale czuła, że dzieli ją od nich przepaść. Odchyliła palcem kartki folderu i pozwoliła im znów opaść. W środku były dane tylko kilkunastu młodych mężczyzn.

— Dość cienki — stwierdziła.

Oczywiście Beatrycze zawsze wiedziała, że wybierać będzie z niewielkiej puli. Nie było aż tak źle jak sto lat temu, kiedy królewskie małżeństwa były wyłącznie kwestią polityki państwowej, a nie potrzeby serca. Nie zamierzano wydać jej za mąż po to, aby zawrzeć jakiś traktat. Ale nadal nadzieje na to, że zakocha się z kimś z tej listy, wydawały jej się płonne.

— Twój ojciec i ja byliśmy bardzo dokładni. Przejrzeliśmy oferty dotyczące synów i wnuków arystokracji, zanim sporządziliśmy tę listę — powiedziała łagodnie jej matka.

Król skinął głową.

— Są tu naprawdę dobre opcje, Beatrycze. Każdy, kogo umieściliśmy w folderze, jest inteligentny, rozważny i pochodzi z dobrej rodziny. To mężczyźni, którzy będą cię wspierać, nie dając sobą rządzić wybujałemu ego.

„Z dobrej rodziny”. Beatrycze wiedziała, co to oznacza. Byli to synowie i wnukowie wysoko postawionych amerykańskich rodów szlacheckich, jako że zagraniczni książęta w jej wieku — Mikołaj, Karol Schleswig-Holstein i wielki książę Piotr — już odpadli.

Beatrycze spoglądała to na matkę, to na ojca.

— Co jeśli mojego przyszłego męża nie ma na tej liście? Co jeśli nie chcę wyjść za żadnego z nich?

— Przecież nie spotkałaś się jeszcze z żadnym z nich — przypomniał ojciec. — Pamiętaj, że małżeństwo twojej matki i moje było zaaranżowane i zobacz, jak wyszło. — Spojrzał żonie w oczy z uśmiechem.

Beatrycze skinęła głową, nieco uspokojona. Wiedziała, że ojciec też w ten sposób wybrał jej matkę — z listy zatwierdzonych opcji. Spotkali się tylko kilkanaście razy przed ślubem. I ich zaaranżowane małżeństwo przerodziło się w prawdziwą miłość.

Próbowała rozważyć możliwość, że jej rodzice mieli rację: że mogła zakochać się w jednym z młodzieńców uwzględnionych w tym bardzo cienkim folderze.

Nie brzmiało to zbyt prawdopodobnie.

Nie spotkała jeszcze żadnego z nich, ale mogła zgadnąć, jacy byli: rozpieszczeni, zadufani w sobie, tacy jak wszyscy, którzy robili do niej podchody przez lata. Tacy jak ci, którym dawała kosza w Harvardzie za każdym razem, gdy zapraszali ją na imprezy. Widzący w niej nie osobę, ale koronę.

Czasami Beatrycze miała zdradzieckie myśli, że jej rodzice też ją tak traktują.

Król oparł dłonie o stół konferencyjny. Z opaloną skórą jego rąk kontrastowała para pierścieni — prosta, złota obrączka ślubna i, tuż obok niej, ciężki sygnet z Wielką Pieczęcią Ameryki. Jego dwa małżeństwa, z królową i z krajem.

— Zawsze mieliśmy nadzieję, że znajdziesz kogoś, kogo pokochasz, kto sprosta również wymaganiom z tym związanym. Kogoś odpowiedniego dla ciebie i dla Ameryki.

Beatrycze słyszała niewypowiedziany podtekst: jeśli nie znajdzie kogoś, kto spełni oba warunki, to ważniejsza była Ameryka. Ważniejsze było, aby poślubiła kogoś, kto nadaje się do służby krajowi, niż aby poszła za głosem serca.

Szczerze mówiąc, jeśli chodzi o jej serce, Beatrycze dawno już się poddała. Jej życie nie należało do niej, jej wybory nigdy nie były w pełni jej własnymi — wiedziała o tym już jako dziecko.

Jej dziadek, król Edward III, powiedział jej to na łożu śmierci. Wiedziała, że to wspomnienie na zawsze pozostanie wyryte w jej pamięci: aseptyczny zapach szpitala, żółte jarzeniówki, apodyktyczność, z którą jej dziadek wyprosił z sali wszystkich innych.

— Muszę powiedzieć ci parę rzeczy, Beatrycze — burk­nął, tak jak mówił tylko do niej.

Umierający król chwycił jej małe rączki w swoje słabnące dłonie.

— Dawno temu monarchie istniały po to, aby ludzie mogli służyć monarchom. Teraz to monarcha musi służyć ludziom. Pamiętaj, że to zaszczyt i przywilej być jednym z Waszyngtonów i poświęcić życie krajowi.

Beatrycze poważnie skinęła głową. Wiedziała, że dbanie przede wszystkim o dobro poddanych było jej obowiązkiem; wszyscy powtarzali jej to od urodzenia. Słowa „W służbie Bogu i krajowi” wymalowano na ścianach jej pokoju dziecięcego.

— Od tej chwili jesteś jednocześnie dwiema osobami: Beatrycze — dziewczyną i Beatrycze — następczynią tronu. Gdy będą chciały innych rzeczy — powiedział jej dziadek ponurym tonem — wygrać musi Korona. Zawsze. Przysięgnij mi to.

Jego palce zacisnęły się wokół jej dłoni z zaskakującą siłą.

— Przysięgam — szepnęła Beatrycze. Nie pamiętała, aby świadomie zdecydowała się na to słowo; czuła, jakby jakaś większa siła, być może duch samej Ameryki, na chwilę ją opętała i wydarła je z jej piersi. Beatrycze żyła zgodnie z tą świętą przysięgą. Zawsze wiedziała, że ta decyzja ciążyła na jej przyszłości. Ale to, jak nagle działo się wszystko, to, że jej rodzice oczekiwali, że zacznie wybierać sobie męża już jutro, i to z tak krótkiej listy… Wszystko to zaparło jej dech w piersi.

— Wiesz, że to niełatwe życie — stwierdził król łagodnie. — Że często wygląda inaczej z zewnątrz niż od środka. Beatrycze, to kluczowe, abyś znalazła odpowiedniego partnera, z którym będziesz je dzielić. Kogoś, kto będzie służył pomocą w czekających cię wyzwaniach i z kim będziesz mogła wspólnie cieszyć się sukcesami. Twoja matka i ja jesteśmy zespołem. Nie mógłbym osiągnąć tego wszystkiego bez niej.

Beatrycze przełknęła ślinę mimo zaciśniętego gardła. No cóż, jeśli musiała wyjść za mąż dla dobra kraju, mog­ła równie dobrze wybrać kogoś z listy przygotowanej przez rodziców.

— Może przejrzymy kandydatów, zanim poznam ich jutro? — powiedziała w końcu i otworzyła na pierwszej stronie.

2. Nina

Nina Gonzalez wbiegła po schodach z tyłu sali wykładowej na swoje ulubione miejsce na antresoli. Pod nią rozciągały się setki siedzeń przytwierdzonych do drewnianych biurek. Niemal każde było zajęte. Był to wstęp do historii świata, obowiązkowe zajęcia dla wszystkich studentów pierwszego roku w Kolegium Królewskim: tak zarządził już król Edward I, gdy założył uniwersytet w 1828 roku.

Podwinęła rękawy flanelowej koszuli, tak że widoczny był teraz tatuaż na jej nadgarstku; kanciaste linie zapisane na jej lśniącej skórze o kolorze sjeny. Był to chiński znak oznaczający „przyjaźń”. Samanta nalegała, aby wspólnie zrobiły sobie tatuaże na osiemnaste urodziny. Oczywiście Sam nie mogła pokazywać się publicznie z tatuażem, więc w jej przypadku znajdował się w bardziej dyskretnym miejscu.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki