6 filarów poczucia własnej wartości - Nathaniel Branden - ebook + książka

6 filarów poczucia własnej wartości ebook

Nathaniel Branden

4,4

28 osób interesuje się tą książką

Opis

Najsłynniejszy poradnik psychologiczny o budowaniu poczucia własnej wartości. Książka ta udziela odpowiedzi na cztery ważkie pytania: „Czym jest poczucie własnej wartości?”, „Dlaczego jest ważne?”, „Co można zrobić, aby podnieść jego poziom?” i „Jaką rolę pełnią inni w jego kształtowaniu?”.

Kwestia samooceny – nazywanej też poczuciem własnej wartości – to modny temat w najlepszym tego słowa znaczeniu. Smutna prawda o powszechnym braku zdrowej samooceny daje o sobie znać z ogromną siłą, domagając się rozwiązań. Nathaniel Branden należy do ścisłego grona prekursorów wiedzy o samoocenie i uzdrawianiu, a „6 filarów poczucia własnej wartości” to swoista suma jego wcześniejszych doświadczeń i publikacji.

„Z mojego doświadczenia wynika, że większość ludzi nie docenia własnych sił, by przeprowadzić zmiany i się rozwijać. Są przekonani, że schemat z wczoraj trzeba powtórzyć jutro. Nie dostrzegają możliwości wyboru, która obiektywnie istnieje. Rzadko uświadamiają sobie, jak wiele mogą dla siebie uczynić, jeśli za cel postawią sobie prawdziwy rozwój i wysoką samoocenę i jeśli będą skłonni wziąć odpowiedzialność za własne życie”.

(fragment książki)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 436

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (61 ocen)
34
19
6
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
evanorte

Nie oderwiesz się od lektury

najlepsza książkę w moim życiu , otworzyła mi oczy na siebie na ludzi na świat , zmieniła moje życie , polepszyła , każdy powinien ją przeczytać i nie błądzić więcej , polecam wszystkim, absolutnie wszystkim , dziękuję mojej przyjaciółce z młodości, która mi książkę poleciła .
10
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

swietna książka. polecam wsrto po nią sięgnąć
00
Millaise

Dobrze spędzony czas

pierwsze rozdziały były dla mnie ciekawsze niż ostatnie, które trochę się ciągnęły, ale ogólnie polecam
00
JahSoldier

Nie oderwiesz się od lektury

Tyle mądrości co tu na jednej stronie nie spotkałem w żadnej innej książce o tematyce rozwoju osobistego. Gorąco polecam!
00
ripli22

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam.
00

Popularność




Przedmowa do polskiego wydania

Przed­mowa do pol­skiego wyda­nia

Z praw­dziwą przy­jem­no­ścią pre­zen­tu­jemy Pań­stwu Sześć fila­rów poczu­cia wła­snej war­to­ści dr. Natha­niela Bran­dena (8.04.1930 – 3.12.2014).

Świat, w któ­rym żyjemy, możemy pozna­wać i rozu­mieć w trzech zasad­ni­czych aspek­tach: mate­rii, życia i ducha. Mate­rią zaj­muje się fizyka, zja­wi­skiem życia – bio­lo­gia, duchem – do nie­dawna wyłącz­nie reli­gia. W dwu­dzie­stym wieku postęp wie­dzy w każ­dej z tych dzie­dzin był osza­ła­mia­jący. Nie­sie wręcz rewo­lu­cyjne kon­se­kwen­cje. W fizyce odkry­cie budowy atomu, teo­ria względ­no­ści Ein­ste­ina i mecha­nika kwan­towa umoż­li­wiły powsta­nie takich wyna­laz­ków, jak kom­pu­tery i lasery, z dru­giej zaś strony zagro­ziły ludz­ko­ści wizją zagłady. Bio­lo­gia mole­ku­larna, gene­tyka, udane eks­pe­ry­menty z klo­no­wa­niem ssa­ków rzu­cają zupeł­nie nowe, nie­kiedy szo­ku­jące świa­tło na zja­wi­sko życia.

Ale postęp doko­nał się także w trze­ciej dzie­dzi­nie – ducha. Przy­szedł z dwóch kie­run­ków, pozor­nie nie­ma­ją­cych z sobą nic wspól­nego: infor­ma­tyki i psy­cho­lo­gii. Roz­wój kom­pu­te­rów zapo­cząt­ko­wał lub istot­nie zak­ty­wi­zo­wał bada­nia nad pro­ce­sami ucze­nia się, sztuczną inte­li­gen­cją, świa­do­mo­ścią. Pro­fe­sor Richard Daw­kins powo­łał do ist­nie­nia meme­tykę, naukę o „życiu” infor­ma­cji.

Z dru­giej strony psy­cho­lo­gia prze­stała zaj­mo­wać się wyłącz­nie pato­lo­giami. Zaczęła sta­wiać pyta­nie: „Co to zna­czy być czło­wie­kiem?”. Zajęła się umy­słem, świa­do­mo­ścią, emo­cjami, moty­wa­cją. Prze­szła w ten spo­sób do kon­kret­nych badań nad taj­ni­kami ludz­kiej psy­chiki, eli­mi­nu­jąc potrzebę zabo­bon­nej wiary w gniew­nych bogów, ciska­ją­cych gromy na bez­wol­nych Zie­mian. Pewne jej odłamy skon­cen­tro­wały się na klu­czo­wej roli poczu­cia wła­snej war­to­ści oraz na roz­woju oso­bo­wo­ści.

Natha­niel Bran­den już w 1954 roku roz­po­czął bada­nia nad zja­wi­skiem poczu­cia wła­snej war­to­ści. Oparta na wie­lo­let­niej pracy kon­cep­cja sze­ściu fila­rów jest nie­sły­cha­nie logiczną, zwartą i genial­nie pro­stą teo­rią moty­wa­cji.

Wie­dza, którą zdo­by­wamy na temat funk­cjo­no­wa­nia mate­rii, za pośred­nic­twem doko­nań tech­niki przy­czy­nia się do wygod­niej­szego życia. Rewe­la­cyjne odkry­cia w bio­lo­gii i medy­cy­nie mają wpływ na kolejne poko­le­nia i kie­dyś dopro­wa­dzą do powsta­nia świata dziś trudno wyobra­żal­nego. Jed­nak z punktu widze­nia prze­cięt­nego czło­wieka wła­śnie ta trze­cia rewo­lu­cja dwu­dzie­stego wieku, rewo­lu­cja życia ducho­wego, jest naj­waż­niej­sza. To wła­śnie odkry­cie praw, jakim pod­lega nasza psy­chika, zro­zu­mie­nie, jak radzić sobie z emo­cjami, pano­wać nad prze­ciw­no­ściami losu, wyzna­czać sobie cele, znaj­do­wać moty­wa­cję do dzia­ła­nia, kochać i być kocha­nym, świa­do­mie brać udział w cudow­nej przy­go­dzie, jaką jest życie – zasad­ni­czo decy­duje o suk­ce­sie czło­wieka w dzi­siej­szym świe­cie. Dr Natha­niel Bran­den śmiało może być nazwany Ein­ste­inem psy­cho­lo­gii dwu­dzie­stego wieku, a jego teo­ria sze­ściu fila­rów zasłu­guje na Nagrodę Nobla. Jak to zwy­kle z wiel­kimi odkryw­cami bywa, dr Bran­den był czło­wie­kiem nie­sły­cha­nie skrom­nym, nie zabie­gał o popu­lar­ność.

Tade­usz Niwiń­ski

Van­co­uver, Kanada, kwie­cień 1998

Przedmowa

Przed­mowa

W książce tej pra­gnę opi­sać, sze­rzej i głę­biej niż w poprzed­nich pra­cach, naj­waż­niej­sze czyn­niki, od któ­rych zależy poczu­cie wła­snej war­to­ści. Jeżeli uznać, że wysoka samo­ocena1 świad­czy o zdro­wiu umy­sło­wym, to nie­wiele czyn­ni­ków ma rów­nie istotne zna­cze­nie.

Zawi­ro­wa­nia naszych cza­sów wyma­gają od ludzi wyraź­nego poczu­cia toż­sa­mo­ści, kom­pe­ten­cji i wła­snej war­to­ści. Zała­ma­nie się sta­łych reguł kul­tu­ro­wych, brak war­to­ściowych modeli postę­po­wa­nia, nie­wiele inspi­ru­ją­cych spo­łecz­nych ide­ałów, dez­orien­tu­jące, gwał­towne zmiany, które stały się trwałą cechą naszego życia – wszystko to składa się na zbyt skom­pli­ko­wany obraz sytu­acji, by w jej obli­czu móc nie wie­dzieć, kim jeste­śmy, lub by sobie nie ufać. Skoro nie możemy odna­leźć sta­bil­no­ści w świe­cie, musimy stwo­rzyć ją w nas samych. Życie z niską samo­oceną to nara­ża­nie się na wiel­kie straty. Takie wła­śnie roz­wa­ża­nia skło­niły mnie do napi­sa­nia tej książki.

Ogól­nie rzecz ujmu­jąc, książka sta­nowi odpo­wiedź na cztery pyta­nia: Czym jest samo­ocena? Dla­czego jest ważna? Co można zro­bić, by pod­nieść jej poziom? Jaką rolę peł­nią w jej kształ­to­wa­niu inni ludzie wokół nas?

Samo­ocenę kształ­tują czyn­niki zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne. Mówiąc „wewnętrzne”, mam na myśli te, które tkwią w czło­wieku lub są przez niego stwo­rzone, jak na przy­kład sys­tem prze­ko­nań czy spo­soby zacho­wa­nia. Mówiąc „zewnętrzne”, mam na myśli czyn­niki śro­do­wi­skowe, takie jak infor­ma­cje prze­ka­zy­wane w spo­sób wer­balny lub niewer­balny, doświad­cze­nia naby­wane w kon­tak­tach z rodzi­cami, nauczy­cie­lami, innymi oso­bami oraz orga­ni­za­cjami i kul­turą. Badam samo­ocenę z zewnątrz i od środka. Jaki udział w jej kształ­to­wa­niu ma sam czło­wiek, a jaki inni ludzie. O ile wiem, nie pro­wa­dzono wcze­śniej na ten temat żad­nych badań.

Kiedy w roku 1969 wyda­łem Psy­cho­logy of Self-Esteem, sądzi­łem, że na ten temat powie­dzia­łem już wszystko. Jed­nak w 1970 roku uzna­łem, że chcę poru­szyć jesz­cze pewne zagad­nie­nia, i napi­sa­łem Bre­aking Free. W 1972 roku, by zapeł­nić nie­które luki, napi­sa­łem The Disow­ned Self. Stwier­dzi­łem, że to już abso­lut­nie wszystko, co można powie­dzieć o samo­oce­nie, i zają­łem się innymi tema­tami. Minęło około dzie­się­ciu lat. Zaczą­łem myśleć o tym, czego doświad­czy­łem i jak wiele nauczy­łem się o poczu­ciu wła­snej war­to­ści od czasu powsta­nia pierw­szej książki. Tak zde­cy­do­wa­łem się napi­sać jesz­cze jedną, „tę ostat­nią”. Praca Hono­ring the Self uka­zała się w 1983 roku. Kilka lat póź­niej uzna­łem, że warto będzie napi­sać coś dla ludzi, któ­rzy chcą sami pra­co­wać nad samo­oceną – powstał pod­ręcz­nik How to Raise Your­Self-Esteem, wydany w 1986 roku. Z pew­no­ścią wyczer­pa­łem temat, powie­dzia­łem sobie. W tym samym cza­sie zagad­nie­nie samo­oceny stało się bar­dzo modne, wszy­scy o nim mówili, pisano książki, pro­wa­dzono wykłady, orga­ni­zo­wano kon­fe­ren­cje, ale nie byłem zachwy­cony jako­ścią tego, co pre­zen­to­wano. Pro­wa­dzi­łem z kole­gami zago­rzałe dys­ku­sje, bo choć nie­które prace były naprawdę wspa­niałe, to – nie­stety – nie wszyst­kie. Zda­łem sobie sprawę, jak wielu tema­tów nie poru­szy­łem do tej pory i jak wiele z tego, o czym wiem, jesz­cze nie wypowie­dzia­łem. Nade wszystko dostrze­głem koniecz­ność szer­szego opi­sa­nia czyn­ni­ków, które pod­trzy­mują wysoką czy zdrową samo­ocenę (słów „wysoka” i „zdrowa” uży­wam zamien­nie). Po raz kolejny odczu­łem przy­mus zgłę­bie­nia tego nie­wy­czer­pa­nie boga­tego tematu i dotar­cia do naj­taj­niej­szych pokła­dów obszaru, który jest dla mnie naj­waż­niej­szym zagad­nie­niem psy­cho­lo­gicz­nym. Zro­zu­mia­łem, że to, co wiele lat temu roz­po­częło się jako zain­te­re­so­wa­nie czy fascy­na­cja, teraz stało się moją misją.

Kiedy zasta­na­wiam się nad korze­niami tej pasji, się­gam pamię­cią do cza­sów, gdy byłem nasto­lat­kiem, a moja rodząca się potrzeba auto­no­mii sta­nęła w koli­zji z naci­skami oto­cze­nia, by się pod­po­rząd­ko­wać. Trudno obiek­tyw­nie opi­sać tam­ten czas i nie chcę być posą­dzony o wynio­słość, któ­rej nie odczu­wa­łem i nie odczu­wam. Prawdą jed­nak jest, że w okre­sie dora­sta­nia mia­łem nie­wy­po­wie­dziane, ale głę­bo­kie poczu­cie swo­jej misji życio­wej. Byłem prze­ko­nany, że nie ma nic waż­niej­szego niż umie­jęt­ność patrze­nia na świat wła­snymi oczami. Myśla­łem, że tak powinni odczu­wać wszy­scy. I to prze­ko­na­nie ni­gdy się nie zmie­niło. Byłem świa­dom naci­sku oto­cze­nia, bym przyj­mo­wał i wchła­niał war­to­ści grupy – rodziny, wspól­noty, kul­tury. Wyda­wało mi się, że jestem zmu­szany do rezy­gna­cji z wła­snych sądów oraz z prze­ko­na­nia, iż naj­waż­niej­szą rze­czą jest moje życie i to, co z nim zro­bię. Widzia­łem, jak rówie­śnicy pod­da­wali się, tra­cili zapał, i w swoim, cza­sami bole­snym, samot­nym zakło­po­ta­niu chcia­łem zro­zu­mieć dla­czego. Dla­czego dora­sta­nie ozna­cza pod­da­wa­nie się? Tak jak jed­nym wiel­kim pra­gnie­niem od czasu mojej mło­do­ści było rozu­mie­nie świata, tak dru­gim, nie mniej sil­nym, cho­ciaż może nie w pełni świa­domym, była potrzeba komu­ni­ko­wa­nia swo­ich prze­my­śleń, a nade wszystko, wła­snej wizji życia. Upły­nęło wiele lat, zanim zrozumia­łem, że jestem nauczy­cie­lem – nauczy­cie­lem war­to­ści. Mot­tem całej mojej pracy, naczelną zasadą, którą pra­gną­łem prze­ka­zać, jest stwier­dze­nie: Twoje życie jest ważne. Sza­nuj je. Walcz o to, co dla cie­bie naj­lep­sze.

Sam też wal­czy­łem o wła­sne poczu­cie war­to­ści i opi­suję te zma­ga­nia w niniej­szej książce. Pełen ich obraz zna­leźć można w moich wspo­mnie­niach Jud­ge­ment Day. Nie będę uda­wał, że wszystko, co wiem o poczu­ciu war­to­ści, pocho­dzi od moich pacjen­tów z sesji tera­peu­tycz­nych. Nie­któ­rych naj­waż­niej­szych rze­czy nauczy­łem się na wła­snych błę­dach, w sytu­acjach, w któ­rych zawy­ża­łem lub zani­ża­łem swoją samo­ocenę. Chwi­lami piszę jak nauczy­ciel dla sie­bie samego.

Naiwne byłoby twier­dze­nie, że oto wypo­wia­dam ostat­nie słowo na temat psy­cho­lo­gii samo­oceny, nie­mniej książka ta sta­nowi zwień­cze­nie całej wcze­śniej­szej pracy. Pierw­sze wykłady na temat poczu­cia wła­snej war­to­ści i jego wpływu na miłość, pracę i szczę­ście wygła­sza­łem pod koniec lat pięć­dzie­sią­tych, a pierw­sze arty­kuły na ten temat opu­bli­ko­wa­łem w latach sześć­dzie­sią­tych. Wiel­kim wyzwa­niem było wów­czas uświa­do­mie­nie ludziom wagi tej pro­ble­ma­tyki.

„Samo­ocena” nie była ter­mi­nem powszech­nie uży­wa­nym. Dzi­siaj z kolei nie­bez­pie­czeń­stwo tkwi w powszech­nej modzie na posłu­gi­wa­nie się tym poję­ciem. Wszy­scy go uży­wają, co nie zna­czy, że rozu­mieją. Jeśli nie do końca rozu­miemy zna­cze­nie poję­cia „samo­ocena” i czyn­ni­ków wpły­wa­ją­cych na jej kształ­to­wa­nie, jeśli myślimy nie­pre­cy­zyj­nie, sto­su­jemy nad­mierne uprosz­cze­nia lub „prze­sło­dze­nia” typowe dla psy­cho­lo­gii jar­marcz­nej – wyrzą­dzamy więk­szą szkodę, niż gdy­by­śmy tematu nie poru­szali w ogóle. Dla­tego też w roz­dziale pierw­szym, doty­czą­cym bada­nia źró­deł samo­oceny, roz­pocz­niemy od okre­śle­nia, czym ona jest, a czym nie jest.

Czter­dzie­ści lat temu, kiedy zaczy­na­łem się zma­gać z pyta­niami z zakresu samo­oceny, uświa­do­mi­łem sobie, że sta­nowi ona klucz do zro­zu­mie­nia moty­wa­cji. Był rok 1954. Mia­łem 24 lata, stu­dio­wa­łem psy­cho­lo­gię na Uni­wer­sy­te­cie Nowo­jor­skim i mia­łem bar­dzo nie­wiel­kie doświad­cze­nie tera­peu­tyczne. W histo­riach opo­wia­da­nych przez moich pacjen­tów pró­bo­wa­łem odna­leźć wspólny mia­now­nik. Zasko­czyło mnie, że nie­za­leż­nie od poru­sza­nych przez nich tema­tów, zawsze poja­wiały się pewne wspólne ele­menty: poczu­cie winy, nie­ade­kwat­no­ści, wstydu, niż­szo­ści, wyraźny brak samo­ak­cep­ta­cji, wiary w sie­bie i miło­ści. Innymi słowy, pro­blem z poczu­ciem wła­snej war­to­ści.

W swo­ich wcze­snych pra­cach Zyg­munt Freud suge­ro­wał, że symp­tomy neu­ro­tyczne można rozu­mieć jako bez­po­średni wyraz lęku lub mecha­ni­zmy obrony przed nim, co wydaje mi się hipo­tezą o wiel­kim zna­cze­niu. Zaczą­łem zasta­na­wiać się, czy symp­tomy i skargi, z któ­rymi się spo­ty­ka­łem, można rozu­mieć jako bez­po­średni wyraz nie­wła­ści­wej samo­oceny (na przy­kład poczu­cie bez­war­to­ścio­wo­ści, eks­tre­malna bier­ność, poczu­cie nie­sku­tecz­no­ści) lub mecha­nizm obronny przed nie­wła­ściwą samo­oceną (na przy­kład nad­mierne prze­chwa­la­nie się i pyszał­ko­wa­tość, kom­pul­sywne odre­ago­wy­wa­nie sek­su­alne, nad­mier­nie kon­tro­lne zacho­wa­nia spo­łeczne). Na­dal uwa­żam ten pogląd za bar­dzo atrak­cyjny. Pod­czas gdy Freud myślał w kate­go­riach mecha­ni­zmów obron­nych ego, stra­te­gii słu­żą­cych obro­nie ego przed zachwia­niem rów­no­wagi spo­wo­do­wa­nej lękiem, ja myślę w kate­go­riach mecha­ni­zmów obron­nych samo­oceny, stra­te­gii słu­żą­cych obro­nie samo­oceny przed zagro­że­niami wewnętrz­nymi lub zewnętrz­nymi (lub ich wyobra­że­niami). Innymi słowy, wszyst­kie znane mecha­ni­zmy obronne, które opi­sał Freud, można uznać za próbę obrony samo­oceny.

Kiedy uda­łem się do biblio­teki po mate­riały z zakresu samo­oceny, nie zna­la­złem pra­wie niczego. Indeks rze­czowy nie zawie­rał takiego hasła. W końcu tra­fi­łem na krót­kie wzmianki u Wil­liama Jamesa, jed­nak nic nie wydało mi się dosta­tecz­nie wyczer­pu­jące ani nie dawało odpo­wie­dzi, któ­rych szu­ka­łem. Freud suge­ro­wał, że mały sza­cu­nek do sie­bie wynika z odkry­cia przez dziecko, iż nie może odby­wać sto­sun­ków sek­su­al­nych z matką lub ojcem, co miało wywo­ły­wać poczu­cie bez­rad­no­ści („nie mogę niczego”). To wyja­śnie­nie nie wydało mi się prze­ko­nu­jące. Alfred Adler suge­ro­wał, że poczu­cie niż­szo­ści jest począt­kowo obecne u każ­dego czło­wieka, po pierw­sze dla­tego, że przy­cho­dzi na świat jako istota słab­sza fizycz­nie, po dru­gie z racji faktu, iż wszy­scy inni (doro­śli i star­sze rodzeń­stwo) są więksi albo sil­niejsi. Ina­czej mówiąc, nasz pech polega na tym, że nie rodzimy się jako dosko­nali doro­śli. Rów­nież to wyja­śnie­nie nie wydało mi się pomocne.

Pro­blem samo­oceny opi­sy­wali także inni psy­cho­ana­li­tycy, jed­nak w kate­go­riach, które były tak odle­głe od mojego rozu­mie­nia zagad­nie­nia, że wyda­wało się, iż mówimy o zupeł­nie innych spra­wach (dopiero znacz­nie póź­niej dostrze­głem pewne związki mię­dzy tam­tymi pra­cami a moją). Aby wyja­śnić i lepiej zro­zu­mieć zagad­nie­nie, opie­ra­łem się więc głów­nie na wła­snych reflek­sjach, które poja­wiały się pod­czas pracy z ludźmi. Kiedy temat stał się dla mnie bar­dziej kla­rowny, dostrze­głem, że poczu­cie wła­snej war­to­ści sta­nowi wielką i ważną potrzebę czło­wieka, nie­zbędną do zdro­wej adap­ta­cji, to zna­czy do opty­mal­nego funk­cjo­no­wa­nia i samo­re­ali­za­cji. Do tego stop­nia, że jeśli ta potrzeba nie zostaje zaspo­ko­jona, czło­wiek cierpi, jego roz­wój zostaje zaha­mo­wany.

Poza zabu­rze­niami, które mają pod­łoże bio­lo­giczne, nie przy­cho­dzi mi do głowy żaden pro­blem psy­cho­lo­giczny – zaczy­na­jąc od lęku i depre­sji, poprzez nie­po­wo­dze­nia szkolne i zawo­dowe, lęk przed intym­no­ścią, szczę­ściem lub powo­dze­niem, pro­blemy z alko­ho­lem i nar­ko­ty­kami, prze­moc w rodzi­nie, mole­sto­wa­nie dzieci, współ­uza­leż­nie­nie, zabu­rze­nia sek­su­alne, bier­ność i chro­niczne poczu­cie bez­ce­lo­wo­ści, na samo­bój­stwach i prze­stęp­stwach koń­cząc – który nie wią­załby się, przy­naj­mniej po czę­ści, z pro­blemem zani­żo­nej samo­oceny. Ze wszyst­kich sądów, które for­mu­łu­jemy w życiu, żaden nie jest tak ważny jak sąd o sobie samym.

Pamię­tam dys­ku­sje pro­wa­dzone z kole­gami w latach sześć­dzie­sią­tych. Nikt nie kwe­stio­no­wał wagi tematu. Nikt nie zaprze­czał, że zna­le­zie­nie spo­so­bów pod­nie­sie­nia poziomu samo­oceny pocią­gnę­łoby za sobą wiele pozy­tyw­nych skut­ków. „Ale jak pod­nieść poczu­cie wła­snej war­to­ści u osoby doro­słej?”. To zada­wane z nutą scep­ty­cy­zmu pyta­nie sły­sza­łem nie­raz. Zarówno temat ten, jak i wyzwa­nie, były w dużym stop­niu igno­ro­wane, o czym świad­czyła ówcze­sna lite­ra­tura.

Pio­nierka w zakre­sie tera­pii rodzin­nej, Vir­gi­nia Satir, doce­niała wagę pro­blemu samo­oceny, ale nie pro­wa­dziła na ten temat roz­wa­żań teo­re­tycz­nych i nie­wiele mówiła o dyna­mice zagad­nie­nia poza wąskim krę­giem rodzin­nym. Carl Rogers, kolejny wielki pio­nier psychotera­pii, kon­cen­tro­wał się zasad­ni­czo na jed­nym aspek­cie samo­oceny – na samo­ak­cep­ta­cji. Cho­ciaż wia­domo, że te dwa poję­cia są bli­sko ze sobą zwią­zane, to jed­nak ich zna­cze­nie nie jest toż­same.

Jed­nak świa­do­mość rangi zagad­nie­nia rosła. W latach sie­dem­dzie­sią­tych i osiem­dzie­sią­tych w pro­fe­sjo­nal­nych cza­so­pi­smach uka­zało się wiele arty­ku­łów doty­czą­cych głów­nie kore­la­cji pomię­dzy samo­oceną a nie­któ­rymi aspek­tami zacho­wa­nia. Jed­nakże nie ist­niała jedna ogólna teo­ria samo­oceny, ani nawet wspól­nie uzgod­niona defi­ni­cja. Różni auto­rzy róż­nie rozu­mieli poję­cie „samo­ocena”. W kon­se­kwen­cji badali roz­ma­ite zja­wi­ska. Cza­sami pewne odkry­cia pod­wa­żały inne. Istna wieża Babel. Nawet dzi­siaj nie ma jed­nej powszech­nie obo­wią­zu­ją­cej defi­ni­cji.

W latach osiem­dzie­sią­tych nastą­piła eks­plo­zja. Po okre­sie powol­nego wzro­stu poja­wiło się gwał­towne zain­te­re­so­wa­nie psy­cho­lo­gią well-being [dobro­stan, zado­wo­le­nie z sie­bie i ze swo­jego życia – przyp. tł.]. Zwłasz­cza nauczy­ciele zaczęli zasta­na­wiać się nad zna­cze­niem związku samo­oceny ze szkol­nymi suk­ce­sami i poraż­kami. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych powstała Kra­jowa Rada do spraw Samo­oceny (Natio­nal Coun­cil for Self-Esteem), któ­rej oddziały otwie­rane są w kolej­nych mia­stach. Pra­wie co tydzień gdzieś w USA odbywa się kon­fe­ren­cja, na któ­rej dys­ku­sja na temat samo­oceny zawsze zaj­muje zna­czące miej­sce.

Zain­te­re­so­wa­nie samo­oceną nie ogra­ni­cza się tylko do Sta­nów Zjed­no­czo­nych – ogar­nia cały świat. Latem 1990 roku w Nor­we­gii mia­łem zaszczyt wygło­sić wykład inau­gu­ra­cyjny na I Mię­dzy­na­ro­do­wej Kon­fe­ren­cji poświę­co­nej pro­ble­mom samo­oceny. Przy­byli na nią nauczy­ciele, psy­cho­lo­go­wie i psy­cho­te­ra­peuci z USA, Wiel­kiej Bry­ta­nii, wielu kra­jów euro­pej­skich i Związku Radziec­kiego, by uczest­ni­czyć w wykła­dach, semi­na­riach i warsz­ta­tach poświę­co­nych zasto­so­wa­niu psy­cho­lo­gii samo­oceny w sty­mu­lo­wa­niu roz­woju oso­bi­stego w szkol­nic­twie, insty­tu­cjach spo­łecz­nych i w biz­ne­sie. Pomimo róż­nic pocho­dze­nia, kul­tury, zain­te­re­so­wań, rozu­mie­nia poję­cia „samo­ocena”, atmos­fera była nasy­cona entu­zja­zmem i prze­ko­na­niem, że nad­szedł histo­ryczny moment. Efek­tem kon­fe­ren­cji w Oslo jest utwo­rze­nie Mię­dzy­na­ro­do­wej Rady do spraw Samo­oceny (Inter­na­tio­nal Coun­cil on Self-Esteem), w któ­rej skład wcho­dzi coraz wię­cej państw.

W kra­jach daw­nego Związku Radziec­kiego jest na razie nie­liczna, ale rosnąca grupa ludzi świa­do­mych, jak ważną rolę w prze­mia­nach odgrywa samo­ocena. Komen­tu­jąc potrzebę edu­ka­cji w tej dzie­dzi­nie, obecny na kon­fe­ren­cji rosyj­ski nauko­wiec powie­dział: „Nasz naród nie tylko nie ma tra­dy­cji w dzie­dzi­nie przed­się­bior­czo­ści, lecz także nasi mene­dże­ro­wie nie mają poję­cia o oso­bi­stej odpo­wie­dzial­no­ści i obo­wiąz­ko­wo­ści, co dla Ame­ry­ka­nów jest sprawą oczy­wi­stą. Ile tu bier­no­ści i zawi­ści. Psy­cho­lo­giczne zmiany, jakich potrze­bu­jemy, mogą oka­zać się jesz­cze waż­niej­sze niż zmiany poli­tyczne i gospo­dar­cze”.

Cały świat uświa­da­mia sobie, że podob­nie jak jed­nostka bez zdro­wej samo­oceny nie ma szans na reali­za­cję wła­snych moż­li­wo­ści, tak i szans tych nie ma spo­łe­czeń­stwo, o ile jego człon­ko­wie nie sza­nują sie­bie samych, swej oso­bo­wo­ści i nie ufają wła­snemu roz­sąd­kowi. Na­dal jed­nak, mimo tych zna­czą­cych kro­ków naprzód, kwe­stia, czym naprawdę samo­ocena jest i od czego zależy – pozo­staje pyta­niem otwar­tym.

Kiedy na jed­nej kon­fe­ren­cji stwier­dzi­łem, że dla zdro­wej samo­oceny ważne jest życie świa­dome, pewna uczest­niczka zare­ago­wała ze zło­ścią: „Dla­czego pró­buje pan narzu­cić resz­cie świata sys­tem war­to­ści klasy śred­niej bia­łych?”. (Zasta­no­wiło mnie, cóż to za klasa, dla któ­rej świa­dome życie nie jest ważne dla dobrego samo­po­czu­cia psy­chicz­nego). Kiedy powie­dzia­łem, że oso­bi­sta uczci­wość jest nie­zbędna do ochrony pozy­tyw­nej samo­oceny, a rezy­gna­cja z niej jest psy­cho­lo­gicz­nie szko­dliwa, nikt nie chciał wziąć udziału w dys­ku­sji ani włą­czyć tej myśli do spra­woz­da­nia. Uczest­nicy woleli sku­pić się na tym, jaki może być wpływ oto­cze­nia na obni­że­nie poczu­cia wła­snej war­to­ści, a nie na tym, jak sami krzyw­dzimy sie­bie. Jest to typowa postawa dla tych, któ­rzy uznają, że poziom samo­oceny zależy jest od ocen pocho­dzą­cych z zewnątrz. Nie ukry­wam, że wła­śnie takie sytu­acje oraz wzbu­dzane przez nie emo­cje dodat­kowo moty­wo­wały mnie do napi­sa­nia tej książki.

W pracy nad samo­oceną musimy być świa­domi dwóch zagro­żeń. Pierw­szym jest nad­mierne uprasz­cza­nie zagad­nie­nia po to, by dostar­czać ludziom szyb­kich tech­nik i roz­wią­zań nie­wy­ma­ga­ją­cych wysiłku. Dru­gim jest ule­ga­nie fata­li­zmowi czy deter­mi­ni­zmowi, według któ­rego ludzie „albo mają dobrą samo­ocenę, albo nie”, a los czło­wieka jest zde­ter­mi­no­wany (na zawsze?) doświad­cze­niami wcze­snego dzie­ciń­stwa i nic nie da się z tym zro­bić (poza, być może, wie­lo­let­nią psy­cho­te­ra­pią). Oby­dwa podej­ścia pro­wa­dzą do bier­no­ści. Oby­dwa prze­sła­niają wizję tego, co można osią­gnąć.

Z mojego doświad­cze­nia wynika, że więk­szość ludzi nie doce­nia wła­snych sił do prze­pro­wa­dza­nia zmian i roz­wi­ja­nia się. Są prze­ko­nani, że sche­mat z wczo­raj trzeba powtó­rzyć jutro. Nie dostrze­gają moż­li­wo­ści wyboru, która obiek­tyw­nie ist­nieje. Rzadko uświa­da­miają sobie, jak wiele mogą dla sie­bie uczy­nić, jeżeli za cel posta­wią sobie praw­dziwy roz­wój i wysoką samo­ocenę oraz jeżeli będą skłonni wziąć odpo­wie­dzial­ność za wła­sne życie. Takie prze­ko­nanie o bez­rad­no­ści staje się zaś samo­speł­nia­ją­cym się pro­roc­twem.

Książka ta jest wezwa­niem do dzia­ła­nia. Jest wezwa­niem do walki, prze­ło­żo­nym na język psy­cho­lo­gii: moje „ja” musi być doce­niane i reali­zo­wane, a nie odrzu­cane i zanie­dby­wane. Książka ta adre­so­wana jest do wszyst­kich kobiet i męż­czyzn, któ­rzy pra­gną aktyw­nie uczest­ni­czyć w pro­ce­sie wła­snej ewo­lu­cji, a także do psy­cho­lo­gów, rodzi­ców, nauczy­cieli i lide­rów odpo­wie­dzial­nych za modele funk­cjo­no­wa­nia zbio­ro­wo­ści. Jest to książka o tym, co może być.

CZĘŚĆ PIERWSZA. Poczucie własnej wartości – podstawowe zasady

CZĘŚĆ PIERW­SZA

Poczu­cie wła­snej war­to­ści – pod­sta­wowe zasady

Rozdział 1. Samoocena: system obronny świadomości

1.

Samo­ocena: sys­tem obronny świa­do­mo­ści

Są rze­czy, przed któ­rymi nie ma ucieczki. Jedną z nich jest rola poczu­cia wła­snej war­to­ści.

Wobec oceny samego sie­bie ni­gdy nie pozo­sta­jemy obo­jętni. Cza­sem jej uni­kamy, jeżeli jest nie­wy­godna. Lek­ce­wa­żymy ją, mówiąc, że inte­re­sują nas tylko sprawy „prak­tyczne”, i wsa­dzamy nos w tele­wi­zor, odda­jemy się sza­łowi zaku­pów albo sek­su­al­nych lub alko­ho­lo­wych przy­gód.

Poczu­cie wła­snej war­to­ści sta­nowi pod­sta­wową ludzką potrzebę. Jej oddzia­ły­wa­nie nie wymaga ani naszego zro­zu­mie­nia, ani zgody. Czyni swoje, czy o tym wiemy, czy nie. Od nas zależy, czy spró­bu­jemy odkryć dyna­mikę samo­oceny, czy też pozo­sta­niemy jej nie­świa­domi, ale to dru­gie sprawi, że będziemy zagadką dla samych sie­bie, i pocią­gnie za sobą nega­tywne kon­se­kwen­cje.

Przyj­rzyjmy się zatem roli samo­oceny w naszym życiu.

Definicja wstępna

Wysoka samo­ocena ozna­cza dla mnie znacz­nie wię­cej niż wewnętrzne poczu­cie wła­snej war­to­ści, które podobno jest naszym wro­dzo­nym pra­wem – iskierką, którą psy­cho­lo­go­wie i nauczy­ciele pró­bują roz­nie­cić u swo­ich pod­opiecz­nych. Iskierka ta jest jedy­nie wstę­pem do samo­oceny.

W pełni zre­ali­zo­wana samo­ocena jest prze­ko­na­niem, że dora­stamy do życia i jego wyma­gań. Dokład­niej mówiąc, jest:

poczu­ciem pew­no­ści, że potra­fimy myśleć, umiemy sta­wiać czoło pod­sta­wo­wym życio­wym wyzwa­niom;

prze­ko­na­niem, że mamy prawo do szczę­ścia i powo­dze­nia; że jeste­śmy war­to­ściowi oraz zasłu­gu­jemy na zaspo­ko­je­nie swo­ich potrzeb czy pra­gnień, osią­ga­nie tego, co dla nas ważne, a także na cie­sze­nie się owo­cami swo­ich wysił­ków.

Póź­niej podam bar­dziej szcze­gó­łową i zwartą defi­ni­cję.

Nie podzie­lam prze­ko­na­nia, że wysoka samo­ocena jest darem, o który mamy się tylko upo­mi­nać (na przy­kład recy­tu­jąc afir­ma­cje). Wręcz prze­ciw­nie, cią­głe utrzy­my­wa­nie jej jest wiel­kim osią­gnię­ciem. Celem tej książki jest zba­da­nie natury i korzeni tego suk­cesu.

Podstawowy schemat

Istotą wyso­kiej samo­oceny jest zaufa­nie do wła­snego umy­słu oraz prze­ko­na­nie, że zasłu­gu­jemy na szczę­ście. Potęga takiego zda­nia o sobie polega na tym, że jest ono czymś wię­cej niż osą­dem czy odczu­ciem. Jest czyn­ni­kiem moty­wa­cyj­nym. Inspi­ruje do okre­ślo­nego postę­po­wa­nia. Jed­no­cze­śnie zależy od tego, jak postę­pu­jemy. Zależ­ność ta jest dwu­kie­run­kowa. Dzia­ła­nie i samo­ocena pozo­stają w ukła­dzie sprzę­że­nia zwrot­nego. Poziom samo­oceny wpływa na to, jak postę­pu­jemy, a postę­po­wa­nie wpływa na poziom samo­oceny.

Istotą wyso­kiej samo­oceny jest zaufa­nie do wła­snego umy­słu oraz prze­ko­na­nie, że zasłu­gu­jemy na szczę­ście.

Jeżeli ufam swo­jemu umy­słowi i oce­nom, dzia­łam jak istota myśląca. Jeżeli wyko­rzy­stuję zdol­ność myśle­nia i zdaję sobie sprawę z wła­snych dzia­łań, moje życie jest lep­sze. Umac­nia to zaufa­nie do umy­słu. Jeżeli nie ufam mu, jestem umy­słowo bierny, mniej świa­domy wła­snych dzia­łań, mniej wytrwały w poko­ny­wa­niu trud­no­ści. Wów­czas moje dzia­ła­nia pro­wa­dzą do roz­cza­ro­wu­ją­cych i bole­snych rezul­ta­tów, a ja sam czuję się upraw­niony, by nie ufać swo­jemu rozu­mowi.

Mając wysoką samo­ocenę, jestem bar­dziej wytrwały w poko­ny­wa­niu trud­no­ści. Mając niską samo­ocenę, pod­daję się lub podej­muję próby, nie dając z sie­bie wszyst­kiego. Bada­nia udo­wod­niły, że osoby o wyso­kiej samo­oce­nie wyka­zują znacz­nie więk­szą wytrwa­łość pod­czas reali­za­cji zadań niż osoby z samo­oceną niską2. Jeżeli będę wytrwały, praw­do­po­dob­nie czę­ściej odniosę suk­ces, niż doznam porażki. Jeżeli nie, praw­do­po­dob­nie czę­ściej doznam porażki, niż odniosę suk­ces. Tak czy owak, mój obraz samego sie­bie zosta­nie umoc­niony.

Jeżeli sza­nuję sie­bie samego i wyma­gam, by odno­szono się do mnie z sza­cun­kiem, wtedy wysy­łam sygnały i zacho­wuję się w spo­sób zwięk­sza­jący praw­do­po­do­bień­stwo, że inni będą reago­wać podob­nie. Wów­czas moje pier­wotne prze­ko­na­nie potwier­dza się i umac­nia. Jeżeli zaś sie­bie nie sza­nuję i tole­ruję brak grzecz­no­ści, a wyrzą­dza­nie mi krzywdy i wyko­rzy­sty­wa­nie mnie przez innych trak­tuję jako rzecz oczy­wi­stą – sygna­li­zuję to w nie­świa­domy spo­sób i nie­któ­rzy ludzie trak­tują mnie zgod­nie z tym, co o sobie myślę. Kiedy tak się dzieje, pod­daję się, a moja ocena wła­sna obniża się jesz­cze bar­dziej. War­tość wyso­kiej samo­oceny nie polega wyłącz­nie na tym, że pozwala nam czuć się lepiej, ale że pozwala też lepiej żyć – z więk­szą zarad­no­ścią, i sku­tecz­niej reago­wać na wyzwa­nia oraz moż­li­wo­ści.

Wpływ samooceny – obserwacje ogólne

Poziom samo­oceny ma wielki wpływ na wszyst­kie obszary naszego funk­cjo­no­wa­nia: to, jak zacho­wu­jemy się w miej­scu pracy, jak kształ­tu­jemy rela­cje z ludźmi, jak wysoko możemy zajść, ile potra­fimy osią­gnąć; a w obsza­rze oso­bi­stym: w kim się zako­chu­jemy, jak odno­simy się do współ­mał­żonka, dzieci, przy­ja­ciół, czy jeste­śmy szczę­śliwi.

Pomię­dzy zdro­wym poczu­ciem wła­snej war­to­ści a innymi cechami oso­bo­wo­ści wystę­pują pozy­tywne kore­la­cje, które bez­po­śred­nio deter­mi­nują poziom suk­cesu i szczę­ścia. Zdrowa samo­ocena kore­luje z racjo­na­li­zmem, reali­zmem, intu­icją, twór­czo­ścią, nie­za­leż­no­ścią, ela­stycz­no­ścią, zdol­no­ścią do radze­nia sobie ze zmianą, chę­cią do przy­zna­wa­nia się do błę­dów, życz­li­wo­ścią i goto­wo­ścią do współ­pracy. Niska samo­ocena kore­luje z irracjo­na­li­zmem, nie­do­strze­ga­niem rze­czy­wi­sto­ści, sztyw­no­ścią, lękiem przed nowym i nie­zna­nym, z kon­for­mi­zmem lub nie­wła­ści­wym bun­tem, defen­syw­no­ścią, prze­sadną ule­gło­ścią lub zacho­wa­niami nad­mier­nie kon­tro­lu­ją­cymi, lękiem lub wro­go­ścią wobec innych. Zoba­czymy, że w kore­la­cjach tych jest logika. Ich wpływ na moż­li­wo­ści adap­ta­cji, prze­trwa­nia i oso­bi­stego speł­nie­nia jest oczy­wi­sty. Wysoka samo­ocena wspiera życie i pod­nosi jego jakość.

Wysoka samo­ocena poszu­kuje wyzwań i bodź­ców w postaci war­to­ścio­wych oraz ambit­nych celów. Ich reali­za­cja ją utrwala. Niska samo­ocena poszu­kuje bez­pie­czeń­stwa tego, co znane i mało wyma­ga­jące. Ogra­ni­cza­nie się do tego powo­duje dal­sze jej obni­ża­nie.

Im pew­niej­sze poczu­cie wła­snej war­to­ści, tym lepiej jeste­śmy przy­go­to­wani, by radzić sobie z pro­ble­mami, które poja­wiają się w życiu pry­wat­nym i zawo­do­wym; tym szyb­ciej pod­no­simy się po upadku; tym wię­cej mamy ener­gii, by zacząć od nowa. Bar­dzo wielu przed­się­bior­ców, któ­rzy odnie­śli suk­ces, wcze­śniej kil­ka­krot­nie ban­kru­to­wało, ale porażki ich nie powstrzy­mały.

Im wyż­sza samo­ocena, tym bar­dziej jeste­śmy ambitni, nie­ko­niecz­nie w sen­sie zawo­do­wym czy finan­so­wym, ale w kate­go­riach tego, czego mamy nadzieję w życiu doznać – pod wzglę­dem emo­cjo­nal­nym, inte­lek­tu­al­nym, twór­czym i ducho­wym. Im niż­sza samo­ocena, tym niż­sze są nasze aspi­ra­cje i tym mniej osią­gamy. W oby­dwu przy­pad­kach wystę­puje ten­den­cja do wzmac­nia­nia i utrwa­la­nia wła­snych postaw.

Im wyż­sza samo­ocena, tym więk­sza potrzeba auto­ek­spre­sji, ujaw­nie­nia wewnętrz­nego bogac­twa. Im niż­sza, tym bar­dziej paląca potrzeba „potwier­dza­nia” sie­bie albo zapo­mi­na­nia o sobie, wyra­ża­jąca się w mecha­nicz­nym i nie­świa­do­mym życiu.

Im wyż­sza samo­ocena, tym bar­dziej otwar­cie, uczci­wie i ade­kwat­nie komu­ni­ku­jemy się. Ponie­waż jeste­śmy prze­ko­nani, że nasze myśli są war­to­ściowe, pra­gniemy jasno­ści w komu­ni­ka­cji, a nie boimy się jej. Im niż­sza samo­ocena, tym bar­dziej mgli­sta, wykrętna i nie­wła­ściwa jest komu­ni­ka­cja, ponie­waż jeste­śmy nie­pewni wła­snych myśli i uczuć oraz (albo) boimy się reak­cji roz­mówcy.

Im wyż­sza samo­ocena, tym lepiej jeste­śmy przy­go­to­wani do two­rze­nia życio­daj­nych, a nie wynisz­cza­ją­cych związ­ków. Dzieje się tak dla­tego, że podobne przy­ciąga podobne, to, co zdrowe, przy­ciąga zdrowe. Dla osób o wyso­kiej samo­oce­nie wital­ność i eks­pan­syw­ność są w natu­ralny spo­sób bar­dziej atrak­cyjne u innych niż pustka i uza­leż­nie­nie. W myśl waż­nej zasady obo­wią­zu­ją­cej w rela­cjach mię­dzy­ludz­kich naj­le­piej i najbar­dziej kom­for­towo czu­jemy się z tymi oso­bami, któ­rych poczu­cie wła­snej war­to­ści przy­po­mina nasze. Prze­ci­wień­stwa mogą przy­ciągać się w pew­nych obsza­rach, ale nie w tym. Ludzie o wyso­kiej samo­oce­nie przy­ciągają innych ludzi o podob­nej oce­nie sie­bie. Pomię­dzy oso­bami z prze­ciw­nych krań­ców skali nie pojawi się gorące uczu­cie, podob­nie jak nie będzie miło­ści pomię­dzy inte­li­gen­cją i głu­potą (nie mówię, że ni­gdy nie poja­wiają się prze­lotne zna­jo­mo­ści, ale to inna sprawa. Pro­szę zwró­cić uwagę, że mówię o gorą­cej miło­ści, a nie o krót­ko­trwa­łym zauro­cze­niu czy sek­su­al­nej przy­go­dzie, które pod­le­gają innym regu­łom). Ludzie o umiar­ko­wa­nym poczu­ciu wła­snej war­to­ści zazwy­czaj przy­ciągają innych o umiar­ko­wa­nym poczu­ciu wła­snej war­to­ści. Niska samo­ocena przy­ciąga niską samo­ocenę – oczy­wi­ście nie w spo­sób świa­domy, ale zgod­nie z wewnętrzną logiką, która spra­wia, że czu­jemy, iż napo­tka­li­śmy brat­nią duszę. Najbar­dziej ruj­nu­jące są zaś związki pomię­dzy ludźmi, któ­rzy mają o sobie bar­dzo niskie mnie­ma­nie; z dwóch prze­pa­ści nie stwo­rzy się wznie­sie­nia.

Naj­le­piej i naj­bar­dziej kom­for­towo czu­jemy się z tymi oso­bami, któ­rych poczu­cie wła­snej war­to­ści przy­po­mina nasze.

Im zdrow­sza samo­ocena, tym więk­szy sza­cu­nek, życz­li­wość, dobra wola i uczci­wość wobec innych – ponie­waż nie postrze­gamy ich jako zagro­że­nia i ponie­waż sza­cu­nek wobec sie­bie jest pod­stawą sza­cunku wobec dru­giego czło­wieka. Mając zdrową samo­ocenę, nie spie­szymy się z wyda­wa­niem wyro­ków, nie mówimy o dru­gim jak o prze­ciw­niku ani nie posą­dzamy go o złą wolę. Nie pod­cho­dzimy do nowych zna­jo­mo­ści z auto­ma­tycz­nym ocze­ki­wa­niem odrzu­ce­nia, upo­ko­rze­nia, intrygi czy zdrady. W prze­ci­wień­stwie do prze­ko­na­nia, że indy­wi­du­alizm pro­wa­dzi do zacho­wań anty­spo­łecz­nych, bada­nia wyka­zują, że dobrze roz­wi­nięte poczu­cie wła­snej war­to­ści i auto­no­mii w znacz­nym stop­niu kore­luje z uprzej­mo­ścią, hoj­no­ścią, koope­ra­cją i poczu­ciem wspól­nego celu, co potwier­dza na przy­kład A. S. Water­man w prze­glą­dzie badań The Psy­cho­logy of Indi­vi­du­alism.

I na koniec, wyniki badań ujaw­niają fakt, że wysoka samo­ocena sta­nowi jedną z naj­lep­szych zapo­wie­dzi oso­bi­stego szczę­ścia, o czym pisze D.G. Meyer w swo­jej pracy Pur­suit of Hap­pi­ness. Logiczne więc jest, że niska samo­ocena kore­luje z bra­kiem poczu­cia szczę­ścia.

Miłość

Nie­trudno dostrzec, jak ważna jest samo­ocena dla odnie­sie­nia suk­cesu w sfe­rze związ­ków uczu­cio­wych. Nie ma więk­szej prze­szkody dla szczę­ścia niż lęk, że nie zasłu­guję na miłość i że moim prze­zna­cze­niem jest to, iż zostanę zra­niony. Takie obawy rodzą samo­speł­nia­jące się prze­po­wied­nie.

Jeżeli cie­szę się fun­da­men­tal­nym poczu­ciem sku­tecz­no­ści wła­snych dzia­łań i wła­snej war­to­ści, jeśli uwa­żam, że zasłu­guję na miłość, wów­czas mam pod­stawy do doce­nia­nia i kocha­nia innych. Zwią­zek pełen miło­ści uznaję za natu­ralny. Za natu­ralne uznaję życz­li­wość i tro­skę. Mam coś do zaofia­ro­wa­nia. Nie jestem znie­wo­lony poczu­ciem, że cze­goś mi bra­kuje. Jest we mnie emo­cjo­nalna „nad­wyżka”, którą mogę podzie­lić się, kocha­jąc. Szczę­ście mnie nie nie­po­koi. Prze­ko­na­nie o wła­snej kom­pe­ten­cji i war­to­ści – a także o umie­jęt­no­ści dostrze­ga­nia i doce­nia­nia ich przez part­nera – rów­nież rodzi samo­speł­nia­jące się prze­po­wied­nie.

Nie ma więk­szej prze­szkody dla szczę­ścia niż lęk, że nie zasłu­guję na miłość i że moim prze­zna­cze­niem jest cier­pie­nie.

Jeżeli nato­miast nie sza­nuję sie­bie i nie odczu­wam rado­ści z tego, kim jestem, mam bar­dzo mało do zaofe­ro­wa­nia – z wyjąt­kiem swo­ich nie­za­spo­ko­jo­nych potrzeb. W swoim zubo­że­niu emo­cjo­nal­nym postrze­gam ludzi głów­nie jako źró­dło akcep­ta­cji bądź odrzu­ce­nia. Nie doce­niam ich takimi, jakimi są. Widzę jedy­nie, co mogą dla mnie uczy­nić, a czego nie. Nie poszu­kuję ludzi, któ­rych mógł­bym podzi­wiać i z któ­rymi mógł­bym dzie­lić zachwyt i przy­godę życia. Poszu­kuję ludzi, któ­rzy nie będą mnie potę­piać i któ­rych zachwyci mój image – twarz, którą poka­zuję światu. Zdol­ność do miło­ści pozo­staje we mnie nie­roz­wi­nięta. Jest to jedna z przy­czyn, dla któ­rych próby stwo­rze­nia związku tak czę­sto koń­czą się nie­po­wo­dze­niem – nie dla­tego, że wizja roman­tycz­nej i namięt­nej miło­ści jest z gruntu nie­ra­cjo­nalna, ale dla­tego, że bra­kuje nam poczu­cia wła­snej war­to­ści, by ją wspie­rać.

Wszy­scy sły­sze­li­śmy zda­nie: „Kto nie kocha sie­bie samego, nie potrafi poko­chać innych”. Znacz­nie sła­biej rozu­miemy drugą stronę medalu. Jeżeli nie czuję, że zasłu­guję na miłość, jest mi bar­dzo trudno uwie­rzyć, iż ktoś inny mnie poko­cha. Jeżeli nie akcep­tuję sie­bie, jak mogę zaak­cep­to­wać miłość pocho­dzącą od cie­bie? Twoje cie­pło i odda­nie wpro­wa­dzają mnie w zakło­po­ta­nie – pozo­stają w sprzecz­no­ści z moim obra­zem sie­bie, ponie­waż „wiem”, że nie zasłu­guję na miłość. Twoje uczu­cia wobec mnie nie mogą być praw­dziwe, godne zaufa­nia, trwałe. Jeżeli nie czuję się godny miło­ści, twoja miłość do mnie będzie jak napeł­nia­nie sita – i w końcu poczu­jesz się wyczer­pany wysił­kiem. Nawet gdy świa­do­mie zaprze­czam prze­ko­na­niu, że nie zasłu­guję na miłość, i dekla­ruję, że jestem wspa­niały, to jed­nak złe mnie­ma­nie o sobie na­dal tkwi głę­boko i uda­rem­nia próby wcho­dze­nia w związki uczu­ciowe. Nie­chcący pod­ko­puję miłość.

Sta­ram się kochać, ale bra­kuje mi poczu­cia wewnętrz­nego bez­pie­czeń­stwa. Jest we mnie nato­miast tajem­ni­czy lęk, że moim jedy­nym prze­zna­cze­niem jest ból. Toteż znaj­duję kogoś, kto nie­uchron­nie mnie odrzuci lub opu­ści (z początku udaję, że tego nie wiem, aby przed­sta­wie­nie mogło się toczyć). Jeśli nawet znajdę kogoś, z kim szczę­ście jest moż­liwe, nisz­czę zwią­zek, ocze­ku­jąc nie­ustan­nych zapew­nień, oka­zu­jąc irra­cjo­nalną zabor­czość, robiąc dra­maty z bła­hych powo­dów albo pró­bu­jąc wszystko kon­tro­lo­wać, odwo­łu­jąc się do ule­gło­ści lub domi­na­cji, szu­ka­jąc spo­so­bów aby odrzu­cić part­nera, zanim on odrzuci mnie.

Oto kilka przy­kła­dów, które uka­zują, jak niska samo­ocena ujaw­nia się w sfe­rze oso­bi­stej:

„Dla­czego zawsze zako­chuję się w panu Nie­wła­ści­wym?” – pyta pacjentka pod­czas tera­pii. Kiedy miała dzie­sięć lat, ojciec porzu­cił rodzinę i matka nie­raz krzy­czała: „Gdy­byś nie spra­wiała tylu kło­po­tów, może ojciec by nie odszedł!”. W doro­słym życiu „wie” teraz, że jej prze­zna­cze­niem jest być porzu­caną. „Wie”, że nie zasłu­guje na miłość. A jed­nak pra­gnie bli­skiego związku z męż­czy­zną. Kon­flikt ten roz­wią­zuje, wybie­ra­jąc męż­czyzn – czę­sto żona­tych – któ­rzy nie trosz­czą się o nią w taki spo­sób, który zatrzy­małby ją u ich boku na dłuż­szy czas. Udo­wad­nia, że jej prze­ko­na­nie o tra­gicz­nym losie jest słuszne.

Kiedy „wiemy”, że ciąży nad nami klą­twa, zacho­wu­jemy się tak, by tę „wie­dzę” potwier­dzić. Dyso­nans mię­dzy „wie­dzą” a postrze­ga­nymi fak­tami wywo­łuje lęk. Ponie­waż „wie­dzy” nie należy kwe­stio­no­wać ani w nią wąt­pić, trzeba zmie­nić fakty – stąd sabo­taż.

Męż­czy­zna zako­chuje się. Kobieta odwza­jem­nia jego uczu­cia. Biorą ślub. Ale cokol­wiek ona zrobi, zawsze oka­zuje się to za mało, by poczuł się kochany dłu­żej niż przez chwilę; jest nie­na­sy­cony. Jed­nak ona jest tak zaan­ga­żo­wana uczu­ciowo, że pró­buje na­dal. Kiedy w końcu prze­ko­nuje go o swo­jej miło­ści, on zaczyna zasta­na­wiać się, czy nie posta­wił poprzeczki zbyt nisko. Zasta­na­wia się, czy ona jest rze­czy­wi­ście dla niego wystar­cza­jąco dobra. Wresz­cie ją zosta­wia, zako­chuje się ponow­nie i taniec roz­po­czyna się od początku.

Każdy zna słynne powie­dze­nie Gro­ucho Marksa, że ni­gdy nie wstą­piłby on do klubu, który przy­jąłby go na członka. Dokład­nie według tego wzoru postę­pują w swoim życiu uczu­cio­wym ludzie o niskiej samo­oce­nie. Jeżeli mnie kochasz, to z pew­no­ścią nie jesteś dla mnie wystar­cza­jąco dobry. Tylko ktoś, kto mnie odrzuca, jest godny mojego odda­nia.

Żona odczuwa przy­mus mówie­nia swo­jemu mężowi, który ją uwiel­bia, o tym, że inne są lep­sze od niej pod wie­loma wzglę­dami. Kiedy on zaprze­cza, wyśmiewa go. Im bar­dziej on ją ado­ruje, z tym więk­szym okru­cień­stwem ona go upo­ka­rza. W końcu, wyczer­pany, odcho­dzi. Ona czuje się zra­niona i zasko­czona. Jak mogła tak mylić się co do niego? – zasta­na­wia się. Póź­niej mówi sobie: „Zawsze wie­dzia­łam, że nikt mnie naprawdę nie poko­cha”. Zawsze czuła się nie­godna miło­ści i teraz ma tego dowody.

Tra­ge­dia wielu ludzi polega na tym, że kiedy stają przed moż­li­wo­ścią wyboru pomię­dzy „mieć rację” a „być szczę­śli­wym”, nie­zmien­nie wybie­rają to pierw­sze. To jedyna satys­fak­cja, na jaką sobie pozwa­lają.

Męż­czy­zna „wie”, że szczę­ście nie jest jego prze­zna­cze­niem. Czuje, że nie zasłu­guje na nie (jego szczę­ście mogłoby zra­nić jego rodzi­ców, któ­rzy sami ni­gdy go nie zaznali). Ale kiedy poznaje kobietę, którą uwiel­bia i która bar­dzo go pociąga, a ona odwza­jem­nia te uczu­cia, jest szczę­śliwy. Na chwilę zapo­mina, że to roman­tyczne speł­nie­nie nie pasuje do jego „histo­rii”, do „sce­na­riu­sza” jego życia. Ule­ga­jąc rado­ści, na jakiś czas zapo­mina, że kłóci się ono z jego obra­zem samego sie­bie, co spra­wia, że zaczyna odczu­wać brak kon­taktu z rze­czy­wi­sto­ścią. W końcu jed­nak radość wyzwala lęk – typowy dla ludzi, któ­rzy czują, że jest ina­czej, niż być powinno. By zre­du­ko­wać lęk, musi zre­du­ko­wać radość. Nie­świa­do­mie, powo­do­wany naj­głęb­szą logiką obrazu samego sie­bie, zaczyna nisz­czyć zwią­zek.

Po raz kolejny obser­wu­jemy zasad­ni­czy sche­mat auto­de­struk­cji: jeżeli „wiem”, że moim prze­zna­cze­niem jest bycie nie­szczę­śli­wym, nie mogę pozwo­lić, by rze­czy­wi­stość wpro­wa­dzała mnie w zakło­po­ta­nie z powodu szczę­ścia. To nie ja muszę dopa­so­wać się do rze­czy­wi­sto­ści, to rze­czy­wi­stość musi dopa­so­wać się do mnie i mojej „wie­dzy” o tym, jak wygląda (powi­nien wyglą­dać) świat.

Nie zawsze trzeba znisz­czyć zwią­zek cał­ko­wi­cie, jak poka­zują powyż­sze przy­kłady. Cza­sem wystar­cza, że trwa on na­dal, pod warun­kiem, że jestem nie­szczę­śliwy. Mogę zaan­ga­żo­wać się w pro­ces pod tytu­łem walka o szczę­ście albo praca nad naszym związ­kiem. Mogę czy­tać na ten temat, uczest­ni­czyć w semi­na­riach, cho­dzić na wykłady lub roz­po­cząć psy­cho­te­ra­pię, ogło­siw­szy, że moim celem jest bycie szczę­śli­wym w przy­szło­ści. Ale nie teraz, nie dzi­siaj. Moż­li­wość osią­gnię­cia szczę­ścia w chwili obec­nej jest zbyt prze­ra­ża­jąca.

Od wielu z nas ocze­kuje się – cho­ciaż może zabrzmi to para­dok­sal­nie – odwagi, byśmy tole­ro­wali szczę­ście, nie sabo­tu­jąc sie­bie samych.

Lęk przed szczę­ściem jest powszechny. Szczę­ście może budzić wewnętrzne głosy, mówiące: nie zasłu­guję na nie; ni­gdy nie trwa ono długo, zmie­rzam ku porażce; zabi­jam matkę lub ojca, będąc szczę­śliw­szym niż oni kie­dy­kol­wiek; życie tak nie wygląda; ludzie będą mi zazdro­ścić i znie­na­wi­dzą mnie; szczę­ście jest tylko ilu­zją; inni są nie­szczę­śliwi, dla­czego ja miał­bym być szczę­śliwy?

Od wielu z nas ocze­kuje się, cho­ciaż może brzmi to para­dok­sal­nie, odwagi, byśmy tole­ro­wali szczę­ście, nie sabo­tu­jąc sie­bie samych, tak długo, aż prze­sta­niemy się go bać i uświa­do­mimy sobie, że nas nie znisz­czy (i nie musi znik­nąć). Od czasu do czasu mówię swoim pacjen­tom: spró­buj prze­żyć dzień, nie robiąc niczego, co mogłoby pod­ko­pać lub znisz­czyć twoje dobre samo­po­czu­cie – a jeżeli „wypad­niesz z toru”, nie roz­pa­czaj, wróć do punktu wyj­ścia i ponow­nie oddaj się szczę­ściu. Taki upór buduje samo­ocenę.

Następ­nie musimy sta­wić czoło destruk­cyj­nym gło­som, a nie od nich ucie­kać. Musimy nawią­zać z nimi wewnętrzny dia­log, zmu­sić, by podały swoje powody. Cier­pli­wie odpo­wia­dać i oba­lać ich non­sensy – radzić sobie z nimi tak jak z ludźmi. I odróż­niać je od gło­sów swo­jego doj­rza­łego „ja”.

Praca

Roz­pa­trzmy teraz przy­kłady zacho­wa­nia w pracy spo­wo­do­wa­nego niską samo­oceną.

Męż­czy­zna dostaje awans i wpada w panikę, bo myśli, że nie potrafi spro­stać nowym wyzwa­niom i obo­wiąz­kom. „Jestem uzur­pa­to­rem! To nie jest moje miej­sce!” – mówi do sie­bie. Prze­czu­wa­jąc z góry, że jest ska­zany na nie­po­wo­dze­nie, nie ma moty­wa­cji, by dać z sie­bie wszystko. W nie­świa­domy spo­sób roz­po­czyna pro­ces auto­sa­bo­tażu: na zebra­nia przy­cho­dzi nie­przy­go­to­wany, do pra­cow­ni­ków odnosi się w jed­nej chwili ostro, a w dru­giej tro­skli­wie i przy­mil­nie, żar­tuje w nie­wła­ści­wych momen­tach, igno­ruje sygnały nie­za­do­wo­le­nia szefa. Zgod­nie z prze­wi­dy­wa­niem, zostaje zwol­niony. „Wie­dzia­łem, że było to zbyt piękne, by mogło być praw­dziwe” – mówi sobie.

Jeżeli ginę z wła­snej ręki, przy­naj­mniej spra­wuję nad tym kon­trolę, oszczę­dzam sobie lęku cze­ka­nia na kata­strofę pły­nącą z nie­zna­nego źró­dła. Strach przed poczu­ciem utraty kon­troli jest nie do znie­sie­nia. Muszę zna­leźć spo­sób, aby go prze­rwać.

Kie­row­nik prze­gląda wspa­niały plan, który zapro­po­no­wał pod­władny. Odczuwa upo­ko­rze­nie, że to nie on wpadł na ten pomysł. Wyobraża sobie, że pra­cow­nik przej­mie jego sta­no­wi­sko. Zaczyna więc snuć intrygę, by oba­lić przed­ło­żony pro­jekt.

Taka destruk­cyjna złość jest pro­duk­tem zubo­żo­nego poczu­cia „ja”. Twoje suk­cesy grożą ujaw­nie­niem mojej pustki. Świat zoba­czy – a co gor­sza, ja zoba­czę – jak mało zna­czę. Przy­chylna reak­cja na suk­cesy innych jest świa­dec­twem wyso­kiej samo­oceny.

Męż­czy­zna poznaje swo­jego nowego szefa – jest prze­ra­żony i roz­złosz­czony, bo szef jest kobietą. Jego poczu­cie męsko­ści zostało zra­nione i osła­bione. Snuje fan­ta­zje sek­su­al­nego poni­że­nia, żeby „dać jej nauczkę”. Jego poczu­cie zagro­że­nia ujaw­nia się w for­mie gbu­ro­wa­to­ści i nie­chęci do współ­pracy.

Trudno zna­leźć bar­dziej zna­czący symp­tom niskiej samo­oceny niż potrzeba postrze­ga­nia jakiejś grupy jako gor­szej. Męż­czy­zna, u któ­rego poję­cie „wła­dzy” zatrzy­muje się na pozio­mie „domi­na­cji płci”, jest czło­wie­kiem, któ­rego prze­ra­żają kobiety, prze­raża umie­jęt­ność bycia pew­nym sie­bie, prze­raża życie.

Trudno zna­leźć bar­dziej zna­czący symp­tom niskiej samo­oceny niż potrzeba postrze­ga­nia jakiejś grupy jako gor­szej.

Szef labo­ra­to­rium został poin­for­mo­wany, że firma zatrud­niła wspa­nia­łego naukowca z innego przed­się­bior­stwa. Natych­miast tłu­ma­czy sobie, że zwierzch­nicy są nie­za­do­wo­leni z jego pracy, cho­ciaż dowody świad­czą o czymś zupeł­nie prze­ciw­nym. Wyobraża sobie, jak spada jego auto­ry­tet i pozy­cja. Sądzi, że nowy pra­cow­nik zaj­mie w końcu sta­no­wi­sko szefa wydziału. W napa­dzie śle­pego buntu obniża jakość swo­jej pracy. Kiedy deli­kat­nie mówi się o jego błę­dach, wybu­cha we wła­snej obro­nie – i odcho­dzi.

Jeżeli mamy wyso­kie mnie­ma­nie o sobie tylko dla­tego, że nie sta­wi­li­śmy czoła wyzwa­niom, jeżeli brak poczu­cia bez­pie­czeń­stwa znaj­duje potwier­dze­nie w wyima­gi­no­wa­nym odrzu­ce­niu, eks­plo­zja wewnętrz­nej bomby jest tylko kwe­stią czasu. Wybuch ten przyj­muje formę zacho­wań auto­de­struk­cyj­nych – a fakt, że ktoś obda­rzony jest nad­zwy­czajną inte­li­gen­cją, nie sta­nowi żad­nego zabez­pie­cze­nia. Każ­dego dnia bły­sko­tliwi ludzie o niskiej samo­oce­nie postę­pują wbrew wła­snym inte­re­som.

Rewi­dent z nie­za­leż­nej firmy rachun­ko­wej ma spo­tka­nie z dyrek­to­rem gene­ral­nym przed­się­bior­stwa klienta. Wie, że musi prze­ka­zać mu infor­ma­cje, któ­rych tam­ten nie będzie chciał usły­szeć. Pod­świa­do­mie zaczyna wyobra­żać sobie, że znaj­duje się w obec­no­ści onie­śmie­la­ją­cego go ojca – zacina się, jąka i nie prze­ka­zuje nawet trze­ciej czę­ści tego, co ma do powie­dze­nia.

Jego potrzeba akcep­ta­cji przez dyrek­tora albo pra­gnie­nie, by nie zostać odrzu­co­nym, domi­nuje nad wymo­gami pro­fe­sjo­na­li­zmu. Póź­niej, po zło­że­niu pisem­nego raportu, w któ­rym przed­sta­wił wszystko, co powi­nien był powie­dzieć oso­bi­ście, gdy można jesz­cze pod­jąć dzia­ła­nia słu­żące napra­wie sytu­acji, sie­dzi w swoim biu­rze, trzę­sąc się ze stra­chu i prze­wi­du­jąc reak­cję dyrek­tora.

Kiedy dzia­łamy pod wpły­wem lęku, prę­dzej czy póź­niej przy­wo­łu­jemy nie­szczę­ście, które nas prze­raża. Oba­wia­jąc się potę­pie­nia, zacho­wu­jemy się w taki spo­sób, który w końcu rze­czy­wi­ście je spo­wo­duje. Jeżeli oba­wiamy się zło­ści, w końcu uda się nam ludzi rozzło­ścić.

Kobieta, która od nie­dawna pra­cuje w dziale mar­ke­tingu, wpada na dosko­nały w jej prze­ko­na­niu pomysł. Wyobraża sobie, jak prze­lewa go na papier, przy­ta­cza argu­menty prze­ma­wia­jące za jej pro­jek­tem, opra­co­wuje plan przed­ło­że­nia ich oso­bie odpo­wie­dzial­nej za reali­za­cję. Wów­czas jed­nak jej wewnętrzny głos zaczyna szep­tać: „A kim ty jesteś, żeby mieć dobre pomy­sły? Nie ścią­gaj na sie­bie wzroku. Chcesz, by ludzie cię wyśmiali?”. Wyobraża sobie roz­złosz­czoną twarz matki, która zawsze zazdro­ściła jej inte­li­gen­cji, i zra­nioną twarz ojca, któ­rego prze­ra­żała. Kilka dni póź­niej led­wie pamięta o swoim pomy­śle.

Jeżeli wąt­pimy we wła­sny rozum, lek­ce­wa­żymy jego wytwory. Jeżeli oba­wiamy się inte­lek­tu­al­nej aser­tyw­no­ści (praw­do­po­dob­nie koja­rząc ją z utratą miło­ści), kne­blu­jemy swoją inte­li­gen­cję. Oba­wiamy się, że ktoś nas dostrzeże, więc zni­kamy wszyst­kim z oczu, a potem cier­pimy, że nikt nas nie zauważa.

Jest sze­fem, który zawsze musi mieć rację. Spra­wia mu przy­jem­ność pod­kre­śla­nie swo­jej wyż­szo­ści. Pod­czas zebrań z pra­cow­ni­kami nie może przy­jąć żad­nej pro­po­zy­cji, nie „ulep­sza­jąc” jej, tak aby móc się pod nią pod­pi­sać. „Dla­czego ludzie są tak mało pomy­słowi? – powta­rza. – Dla­czego nie mogą być bar­dziej twór­czy?”. Ale rów­nież lubi mówić: „W dżun­gli jest jeden król”, a w chwi­lach więk­szego napię­cia: „Ktoś musi prze­cież rzą­dzić firmą”. Uda­jąc żal, cza­sem stwier­dza: „Nic na to nie pora­dzę – mam silne ego”. Prawda jest taka, że ma słabe, ale całą ener­gię inwe­stuje w to, aby ni­gdy się o tym nie dowie­dzieć.

Po raz kolejny widzimy, że niska samo­ocena może ujaw­nić się bra­kiem otwar­to­ści na wkład innych lub stra­chem przed ich kom­pe­ten­cjami, a w przy­padku kie­row­ni­ków czy lide­rów – bra­kiem umie­jęt­no­ści wydo­by­wa­nia z pra­cow­ni­ków całego ich poten­cjału.

Przy­ta­cza­nie tych histo­rii nie ma oczy­wi­ście na celu potę­pia­nia czy wyśmie­wa­nia ludzi, któ­rzy cier­pią na niskie poczu­cie wła­snej war­to­ści, ale uświa­do­mie­nie, jak wielki wpływ na nasze reak­cje ma samo­ocena. Wszyst­kie pro­blemy, które opi­sa­łem, można roz­wią­zać. Ale pierw­szym kro­kiem jest uświa­do­mie­nie sobie kie­ru­ją­cych nimi mecha­ni­zmów.

Samospełniające się przepowiednie

Samo­ocena two­rzy zestaw ukry­tych ocze­ki­wań na temat tego, co jest dla nas odpo­wied­nie i realne. Ocze­ki­wa­nia te gene­rują zacho­wa­nia, które zamie­niają je w rze­czy­wi­stość. A rze­czy­wi­stość potwier­dza i umac­nia pier­wotne prze­ko­na­nia. Samo­ocena – wysoka czy niska – jest gene­ra­to­rem samo­speł­nia­ją­cych się prze­po­wiedni.

Ocze­ki­wa­nia takie mogą ist­nieć w umy­śle w for­mie pod­świa­do­mych lub pół­świa­do­mych wizji przy­szło­ści. Psy­cho­log szkolny E. Paul Tor­rance, komen­tu­jąc naukowe świa­dec­twa, że wewnętrzne prze­ko­na­nia o przy­szło­ści mają potężny wpływ na moty­wa­cję, pisze: „Wyobra­że­nie przy­szło­ści może być dla czło­wieka lep­szym obra­zem przy­szłych osią­gnięć niż dzia­ła­nia z prze­szło­ści”3. To, czego sta­ramy się nauczyć, i to, co osią­gamy, zależy, przy­naj­mniej w czę­ści, od tego, co uzna­jemy za moż­liwe i odpo­wied­nie dla nas.

Samo­ocena – wysoka lub niska – jest gene­ra­to­rem samo­speł­nia­ją­cych się prze­po­wiedni.

Cho­ciaż nie­od­po­wied­nia samo­ocena może w poważ­nym stop­niu ogra­ni­czać poziom aspi­ra­cji i osią­gnięć, to jed­nak jej kon­se­kwen­cje nie muszą być tak wyra­zi­ste. Cza­sami ujaw­niają się w spo­sób bar­dziej pośredni. Bomba zega­rowa niskiej samo­oceny cicho tyka przez całe lata, pod­czas gdy czło­wiek ogar­nięty żądzą suk­cesu posze­rza zakres swo­ich umie­jęt­no­ści i pnie się po szcze­blach kariery. Po jakimś cza­sie jed­nak, bez widocz­nej potrzeby, zaczyna „cho­dzić na skróty” pod wzglę­dem moral­nym lub praw­nym, aby jesz­cze bar­dziej demon­stro­wać swoje mistrzo­stwo. Popeł­nia coraz wię­cej wykro­czeń, powta­rza­jąc sobie, że stoi ponad pra­wem, jakby wyzy­wa­jąc los, by zrzu­cił go z pie­de­stału. Dopiero na samym końcu, kiedy jego życie i kariera legną w gru­zach, ujrzymy, że przez wiele lat zmie­rzał nie­uchron­nie do tego osta­tecz­nego aktu nie­świa­do­mego sce­na­riu­sza, który zaczął pisać być może w trze­cim roku życia. Nie­trudno poka­zać przy­kłady dobrze zna­nych osób, które pasują do tego opisu.

Obraz sie­bie jest prze­zna­cze­niem. Czy ści­ślej – bywa. Przez obraz sie­bie rozu­miem to, co świa­do­mie i nieświa­do­mie myślimy o sobie – nasze fizyczne i psy­chiczne cechy, nasze aktywa i pasywa, moż­li­wo­ści i ogra­ni­cze­nia, silne i słabe punkty. Zawiera w sobie poziom samo­oceny, ale jest bar­dziej ogólny. Nie można zro­zu­mieć zacho­wa­nia czło­wieka, nie wie­dząc, jaki ma obraz sie­bie. W spo­sób mniej spek­ta­ku­larny niż w powyż­szym przy­kła­dzie ludzie czę­sto sabo­tują sie­bie u szczytu suk­cesu. Dzieje się tak, gdy suk­ces koli­duje z ukry­tym prze­ko­na­niem o tym, co do nich pasuje. Prze­ra­ża­jące jest zostać wyrzu­co­nym poza gra­nice prze­ko­na­nia o tym, kim jestem. Jeżeli do obrazu sie­bie nie można inkor­po­ro­wać poziomu osią­gnię­tego suk­cesu, jeżeli obraz ten nie może ulec zmia­nie, da się prze­wi­dzieć, że czło­wiek znaj­dzie spo­sób auto­sa­bo­tażu. Oto przy­kłady z mojej prak­tyki tera­peu­tycz­nej:

Byłem bli­sko uzy­ska­nia naj­więk­szego zle­ce­nia w mojej karie­rze – mówi archi­tekt – a mój lęk prze­kro­czył wszel­kie gra­nice, ponie­waż ten pro­jekt przy­niósłby sławę, z którą nie potra­fił­bym sobie pora­dzić. Nie mia­łem alko­holu w ustach od trzech lat. Więc pomy­śla­łem sobie, że mogę wypić jed­nego drinka – dla uczcze­nia oka­zji. Upi­łem się, poobra­ża­łem ludzi, któ­rzy mieli dać mi zle­ce­nie. Oczy­wi­ście stra­ci­łem je, a mój wspól­nik był na mnie tak wście­kły, że roz­stał się ze mną. Byłem zała­many, ale znowu na „bez­piecz­nym grun­cie”, wal­cząc, by się pod­nieść, a nie szy­bo­wać. Jest mi tu wygod­nie.

Zde­cy­do­wa­łam – mówi wła­ści­cielka małej sieci buti­ków – że nie powstrzyma mnie ani mój mąż, ani nikt inny. Nie obwi­nia­łam go za to, że zara­bia mniej ode mnie, i nie pozwa­la­łam, by obwi­niał mnie, że ja zara­biam wię­cej. Ale mój wewnętrzny głos mówił, że nie powin­nam odno­sić takich suk­ce­sów – kobieta nie powinna. Nie zasłu­gi­wa­łam na nie – żadna kobieta nie zasłu­guje. Sta­łam się bez­tro­ska. Lek­ce­wa­ży­łam ważne tele­fony. Zło­ści­łam się na pra­cow­ni­ków i klien­tów. I byłam coraz bar­dziej zła na mojego męża, nie wspo­mi­na­jąc, jaki był praw­dziwy powód. Kie­dyś, po szcze­gól­nie ostrej kłótni z nim, jadłam lunch z jedną z naszych współ­pra­cow­ni­czek. Powie­działa coś, co mnie zde­ner­wo­wało, i zro­bi­łam scenę w środku restau­ra­cji. Stra­ci­łam kon­trakt. Zaczę­łam popeł­niać nie­wy­ba­czalne błędy… Teraz, po upły­wie trzech lat i po wielu noc­nych kosz­ma­rach, pró­buję znowu posta­wić inte­res na nogi.

Byłem następny w kolejce po awans, któ­rego pra­gną­łem od dłuż­szego czasu – mówi pra­cow­nik na kie­row­ni­czym sta­no­wi­sku – Moje życie było w ide­al­nym porządku. Udane mał­żeń­stwo, zdrowe, dobrze uczące się dzieci. I od wielu lat nie spo­ty­ka­łem się z inną kobietą. Jedy­nym pro­ble­mem, jaki mia­łem, było to, że chcia­łem wię­cej pie­nię­dzy, i wszystko wska­zy­wało na to, że tak się sta­nie. To lęk mnie poko­nał. Obu­dzi­łem się w nocy, myśląc, że mam zawał serca, ale lekarz powie­dział, że to tylko lęk. Kto wie, dla­czego nad­szedł. Cza­sami czuję, że nie mogę być zbyt szczę­śliwy. Że to coś złego. Ni­gdy chyba nie czu­łem, że zasłu­guję na szczę­ście. Cokol­wiek było przy­czyną, lęk się wzma­gał, a pew­nego dnia na przy­ję­ciu zaczą­łem przy­sta­wiać się do żony jed­nego z moich sze­fów – głu­pio i nie­tak­tow­nie. To cud, że mnie nie wylał, kiedy mu to powie­działa, cho­ciaż spo­dzie­wa­łem się, że tak się sta­nie. Nie dosta­łem awansu, a poziom lęku opadł.

Co wspól­nego mają te wszyst­kie histo­rie? Lęk przed szczę­ściem, lęk przed powo­dze­niem. Prze­ra­że­nie i dez­orien­ta­cja, któ­rych doznaje czło­wiek z niską samo­oceną, kiedy życie układa się tak dobrze, że staje to w kon­flik­cie z naj­głęb­szym prze­ko­na­niem o sobie. Nie­za­leż­nie od kon­tek­stu, w jakim ujaw­nia się auto­de­struk­cyjne zacho­wa­nie lub jaką przy­biera postać, moto­rem takiego dzia­ła­nia zawsze jest to samo: niska samo­ocena. To niska samo­ocena kreuje u nas wrogi sto­su­nek do tego, co dla nas dobre.

Wysoka samoocena jako podstawowa potrzeba

Siła samo­oceny wypływa stąd, że sta­nowi ona głę­boką potrzebę, czym jed­nak dokład­nie jest potrzeba?

Potrzeba jest tym, co nie­zbędne do efek­tyw­nego funk­cjo­no­wa­nia. Nie tylko chcemy pokarmu i wody, potrze­bu­jemy ich; bez nich umrzemy. Są jed­nak też inne potrzeby żywie­niowe, któ­rych wpływ jest mniej bez­po­średni i nie tak dra­ma­tyczny. W niektó­rych rejo­nach Mek­syku gleba jest pozba­wiona wap­nia; miesz­kańcy tam­tych tere­nów nie umie­rają od razu z tego powodu. Ich roz­wój jed­nak jest spo­wol­niony, są ogól­nie osła­bieni i łatwiej zapa­dają na wiele cho­rób wywo­ła­nych bra­kiem tego pier­wiastka. Ogra­ni­cza to ich moż­li­wość funk­cjo­no­wa­nia.

Potrzeba wyso­kiej samo­oceny przy­po­mina bar­dziej zapo­trze­bo­wa­nie na wapń niż na pokarm czy wodę. Jej brak nie musi ozna­czać, że zaraz umrzemy, ale ogra­ni­cza moż­li­wość naszego funk­cjo­no­wa­nia.

Stwier­dze­nie, że wysoka samo­ocena jest potrzebą, ozna­cza, iż:

Wnosi ona znaczny wkład w pro­ces życia.

Jest nie­zbędna do nor­mal­nego i zdro­wego roz­woju.

Jest war­to­ścią słu­żącą prze­trwa­niu.

Powin­ni­śmy jed­nak zwró­cić uwagę, że niska samo­ocena powo­duje cza­sem śmierć w dosłow­nym sen­sie – na przy­kład w wyniku przedaw­ko­wa­nia nar­ko­ty­ków, pro­wo­ku­jąco nie­roz­waż­nej jazdy samo­cho­dem, pozo­sta­wa­nia z mał­żon­kiem sto­su­ją­cym prze­moc fizyczną, uczest­nic­twa w woj­nach gan­gów lub samo­bój­stwa. Jed­nakże dla więk­szo­ści z nas kon­se­kwen­cje niskiej samo­oceny są bar­dziej sub­telne, mniej bez­po­śred­nie, bar­dziej zawo­alo­wane. Będziemy musieli dobrze się zasta­no­wić i poznać sie­bie, by dostrzec, jak naj­głęb­sze prze­ko­na­nie o nas samych ujaw­nia się w tysią­cach wybo­rów, które wpły­wają na nasze losy.

Nie­ade­kwatna samo­ocena może ujaw­nić się w złym wybo­rze mał­żonka; w mał­żeń­stwie, które przy­nosi jedy­nie fru­stra­cję; w pracy zawo­do­wej, która pro­wa­dzi doni­kąd; w aspi­ra­cjach, które są zawsze w jakiś spo­sób sabo­to­wane; w obie­cu­ją­cych pomy­słach, które umie­rają, zanim zostaną zre­ali­zo­wane; w tajem­ni­czej nie­moż­no­ści cie­sze­nia się z suk­ce­sów; w nisz­czą­cych nawy­kach żywie­nio­wych i życio­wych; w marze­niach, które ni­gdy się nie speł­niają; w chro­nicz­nym lęku lub depre­sji; w upo­rczy­wej niskiej odpor­no­ści na cho­roby; w uza­leż­nie­niu od leków; w nie­za­spo­ko­jo­nej potrze­bie miło­ści i apro­baty. Mogą o niej świad­czyć dzieci, które nie dowia­dują się niczego o sza­cunku do sie­bie i rado­ści ist­nie­nia. Krótko mówiąc, samo­ocena taka prze­ja­wia się w życiu, które wygląda jak dłu­gie pasmo pora­żek, a jedy­nym pocie­sze­niem, być może, jest ta smutna man­tra: „Czy kto­kol­wiek jest szczę­śliwy?”.

Jeżeli samo­ocena jest niska, zmniej­sza się nasza ela­stycz­ność w poko­ny­wa­niu trud­no­ści. Zała­mują nas prze­ciw­no­ści, które osoba ze zdrow­szą samo­oceną mogłaby poko­nać. Znacz­nie łatwiej drę­twie­jemy w poczu­ciu tra­gi­zmu swo­jej egzy­sten­cji i posta­wie bez­rad­no­ści. Bar­dziej kie­ruje nami pra­gnie­nie uni­ka­nia bólu niż dozna­wa­nia rado­ści. Więk­szy wpływ ma na nas to, co nega­tywne, niż pozy­tywne. Jeżeli nie mamy wiary w sie­bie – ani w swoją sku­tecz­ność i dobroć – świat staje się prze­ra­ża­jący.

Ludzie o wyso­kiej samo­oce­nie też mogą upa­dać pod cię­ża­rem pro­ble­mów, ale szyb­ciej się pod­no­szą.

Z tego powodu zaczą­łem myśleć o wyso­kiej samo­oce­nie jak o ukła­dzie odpor­no­ścio­wym świa­do­mo­ści, który dostar­cza sił obron­nych i moż­li­wo­ści rege­ne­ra­cji. Sys­tem immu­no­lo­giczny nie sta­nowi gwa­ran­cji, że czło­wiek ni­gdy nie zacho­ruje, ale spra­wia, iż jest on mniej podatny na cho­roby i lepiej wypo­sa­żony, by je poko­nać. Podob­nie wysoka samo­ocena nie gwa­ran­tuje, że ktoś ni­gdy nie prze­żyje lęku czy depre­sji z powodu życio­wych trud­no­ści, ale spra­wia, że będzie na nie mniej wraż­liwy, lepiej wypo­sa­żony do radze­nia sobie z nimi i poko­na­nia ich. Ludzie o wyso­kiej samo­oce­nie też mogą upa­dać pod cię­ża­rem pro­ble­mów, ale prę­dzej się pod­no­szą.

Należy pod­kre­ślić, że wysoka samo­ocena ma wię­cej wspól­nego z ela­stycz­no­ścią niż z impre­gno­wa­niem na cier­pie­nie. Przy­po­mi­nam sobie pewne doświad­cze­nie sprzed paru lat, kiedy pisa­łem Hono­ring the Self. Z powo­dów, któ­rych przy­ta­cza­nie tutaj jest zbędne, mia­łem wiel­kie trud­no­ści w pisa­niu tej książki. Choć jestem zado­wo­lony z osta­tecz­nego efektu, nie było łatwo. Zwłasz­cza jeden tydzień był trudny. Nic, co wypro­du­ko­wał mój umysł, nie było dobre. Po połu­dniu odwie­dził mnie wydawca. Czu­łem się zmę­czony, przy­gnę­biony i zde­ner­wo­wany. Sia­da­jąc naprze­ciw niego w swoim pokoju, powie­dzia­łem: „To jeden z tych dni, kiedy zadaję sobie pyta­nie, jak mogę myśleć, że potra­fię napi­sać książkę? Jak mogę myśleć, że wiem cokol­wiek o samo­oce­nie? Jak mogę myśleć, że mogę mieć jakiś wkład w psy­cho­lo­gię?” – dokład­nie to, czego wydawca nie chce usły­szeć od swo­jego autora. Ponie­waż do tam­tego czasu napi­sa­łem sześć ksią­żek o samo­oce­nie i przez wiele lat pro­wa­dzi­łem na ten temat wykłady, zro­zu­miała była jego kon­ster­na­cja. „Co? – krzyk­nął – Natha­niel Bran­den ma takie myśli?”. Jego twarz, wyra­ża­jąca dez­orien­ta­cję i zasko­cze­nie, wyglą­dała tak komicz­nie, że wybuch­ną­łem śmie­chem. „Cóż, oczy­wi­ście, jedyne, co mnie różni od innych, to fakt, że potra­fię się z tego śmiać. I wiem, że te odczu­cia miną. I nie­za­leż­nie od tego, co myślę, mówię czy czuję w tym tygo­dniu, wiem, że książka będzie dobra”.

Zbyt wysoka samoocena?

Cza­sami poja­wia się pyta­nie: „Czy można mieć zbyt wysoką samo­ocenę?”. Nie, nie można. Tak jak nie można być zbyt zdro­wym lub mieć zbyt dobry sys­tem immu­no­lo­giczny. Cza­sami jed­nak wysoka samo­ocena mylona jest z prze­chwa­la­niem się, cheł­pie­niem lub aro­gan­cją. Cechy te nie świad­czą o zbyt wyso­kiej samo­oce­nie, ale o zbyt niskiej. Osoba o wyso­kiej samo­oce­nie nie potrze­buje wywyż­szać się; nie musi udo­wad­niać swo­jej war­to­ści poprzez porów­ny­wa­nie się. Radość daje jej to, kim jest, a nie to, że jest lep­sza od innych. Przy­po­mi­nam sobie, jak pew­nego dnia myśla­łem o tym, obser­wu­jąc mojego psa bawią­cego się na podwórku. Bie­gał, wąchał kwiaty, gonił wie­wiórki, ska­kał do góry, oka­zu­jąc wielką radość z faktu, że żyje (według mojej antro­po­mor­ficz­nej inter­pre­ta­cji). Nie myślał (jestem pewien), że jest bar­dziej zado­wo­lony z życia niż pies sąsia­dów. Po pro­stu zachwy­cał się swoim ist­nie­niem. Ten obraz uka­zuje bar­dzo wyraź­nie, jak rozu­miem dozna­nia zwią­zane z wysoką samo­oceną. Ludzie z zabu­rzoną samo­oceną czę­sto źle się czują w obec­no­ści tych, któ­rzy mają wysoką samo­ocenę. Złosz­czą się na nich i twier­dzą: „Oni zbyt wysoko się oce­niają”. Ale to, co mówią, świad­czy o nich samych.

Nie­pewny sie­bie męż­czy­zna czuje się jesz­cze bar­dziej zagu­biony w obec­no­ści pew­nej sie­bie kobiety. Ludzie o niskiej samo­oce­nie czę­sto odczu­wają iry­ta­cję w kon­tak­cie z tymi, któ­rzy z entu­zja­zmem pod­cho­dzą do życia. Jeżeli jeden z mał­żon­ków, któ­rego poziom samo­oceny obniża się, widzi, że samo­ocena dru­giego wzra­sta, cza­sami reaguje lękiem i próbą sabo­tażu tego roz­woju.

Smutna prawda brzmi, że kto odnosi suk­ces w świe­cie, naraża się na ryzyko, iż sta­nie się celem ata­ków. Ludzie, któ­rzy osią­gają nie­wiele, czę­sto zazdrosz­czą i odrzu­cają tych, któ­rzy osią­gają dużo. Ci, któ­rzy są nie­szczę­śliwi, czę­sto zazdrosz­czą szczę­śli­wym i odrzu­cają ich. A ci, któ­rzy mają niską samo­ocenę, cza­sami lubią mówić o nie­bez­pie­czeń­stwie posia­da­nia „zbyt wyso­kiej samo­oceny”.

Kiedy nic nie wystarcza

Jak wspo­mnia­łem wcze­śniej, niska samo­ocena nie­ko­niecz­nie prze­są­dza o tym, że nie potra­fimy osią­gać war­to­ścio­wych celów. Nie­któ­rzy z nas mają talent, ener­gię i moty­wa­cję, by wiele osią­gnąć, mimo poczu­cia nie­ade­kwat­no­ści i bez­war­to­ścio­wo­ści – na przy­kład wysoce pro­duk­tywny pra­co­ho­lik, który musi udo­wod­nić swoją war­tość ojcu, prze­po­wia­da­ją­cemu, że syn będzie nikim. Ale niska samo­ocena ozna­cza, że będziemy mniej efek­tywni i mniej twór­czy, niż byśmy mogli, i mniej zdolni, by cie­szyć się z wła­snych osią­gnięć. Nic, co robimy, ni­gdy nam nie wystar­czy.

Jeżeli celem jest udo­wod­nie­nie, że jestem „wystar­cza­jąco dobry”, praca nie ma końca – bitwa została prze­grana w dniu, w któ­rym zgo­dzi­łem się, że ta kwe­stia pod­lega dys­ku­sji.

Cho­ciaż niska samo­ocena czę­sto pod­waża moż­li­wość osią­gnię­cia praw­dzi­wego suk­cesu nawet wśród osób naj­bar­dziej uta­len­to­wa­nych, to jed­nak nie­ko­niecz­nie musi tak być. Bar­dziej pewne jest to, że pod­ko­pie moż­li­wość odczu­wa­nia satys­fak­cji. Ta bole­sna prawda znana jest wielu ludziom suk­cesu. „Dla­czego – zapy­tał mnie biz­nes­men odno­szący wspa­niałe suk­cesy – ból pora­żek jest bar­dziej inten­sywny i dłu­go­trwały niż radość z osią­gnięć, mimo że suk­ce­sów było o wiele wię­cej niż pora­żek? Dla­czego szczę­ście jest tak ulotne, a wstyd tak trwały?”. Kilka minut póź­niej dodał: „Mam przed oczami obraz ojca, który kpi ze mnie”. Nie­uświa­do­mioną misją jego życia nie było wyra­że­nie tego, kim jest, ale wyka­za­nie ojcu (nie­ży­ją­cemu od ponad dzie­się­ciu lat), że może coś osią­gnąć.

Kiedy samo­ocena nie jest zabu­rzona, radość, a nie lęk, sta­nowi motor do dzia­ła­nia. Pra­gniemy dozna­wać szczę­ścia, a nie uni­kać cier­pie­nia. Celem jest wyra­ża­nie, a nie uni­ka­nie czy oce­nia­nie sie­bie. Moty­wem nie jest udo­wad­nia­nie wła­snej war­to­ści, ale spo­żyt­ko­wa­nie wła­snych moż­li­wo­ści.

Jeżeli celem jest udo­wod­nie­nie, że jestem „wystar­cza­jąco dobry”, praca nie ma końca – bitwa została prze­grana w dniu, w któ­rym zgo­dzi­łem się, że ta kwe­stia pod­lega dys­ku­sji. Zawsze pozo­staje przed nami jesz­cze jedno zwy­cię­stwo – jesz­cze jeden awans, jesz­cze jedna zdo­bycz sek­su­alna, jesz­cze jedna firma, jesz­cze jedna sztuka biżu­te­rii, więk­szy dom, droż­szy samo­chód, kolejna nagroda – a wewnętrzna pustka pozo­staje nie­za­peł­niona.

W dzi­siej­szej kul­tu­rze nie­któ­rzy sfru­stro­wani ludzie, któ­rzy zna­leźli się w tym impa­sie, ogła­szają, że zde­cy­do­wali się wkro­czyć na ścieżkę duchową i wyrzec się swo­jego ego. Lecz ego, w doj­rza­łym i zdro­wym sen­sie, jest dokład­nie tym, czego nie udało się im wypra­co­wać. Marzą o odda­niu tego, czego nie mają. Nikt nie może w zdrowy spo­sób omi­nąć potrzeby wyso­kiej samo­oceny.

Słowo ostrzeżenia

Jeżeli jed­nym błę­dem jest zaprze­cza­nie, jak ważna jest samo­ocena, kolej­nym są zbyt duże ocze­ki­wa­nia z nią zwią­zane. Nie­któ­rzy auto­rzy w swoim entu­zja­zmie suge­rują, że zdrowe poczu­cie wła­snej war­to­ści jest wszyst­kim, czego nam potrzeba, by zapew­nić sobie szczę­ście i suk­ces. Sprawa jest bar­dziej zło­żona. Wysoka samo­ocena nie jest pana­ceum. Oprócz oko­licz­no­ści i moż­li­wo­ści zewnętrz­nych, wyraźny wpływ może mieć wiele czyn­ni­ków wewnętrz­nych – jak na przy­kład poziom ener­gii, inte­li­gen­cja i potrzeba osią­gnięć. (W prze­ci­wień­stwie do tego, co cza­sami sły­szymy, ta ostat­nia nie wiąże się z pozio­mem samo­oceny w pro­sty czy bez­po­średni spo­sób. Taka potrzeba może być napę­dzana zarówno moty­wa­cją pozy­tywną, jak i nega­tywną, kiedy na przy­kład kogoś akty­wi­zuje lęk przed utratą miło­ści lub sta­tusu spo­łecz­nego, a nie radość pły­nąca z wyra­ża­nia sie­bie). Dobrze roz­wi­nięte poczu­cie wła­snego „ja” sta­nowi nie­zbędny, ale nie­wy­star­cza­jący waru­nek dobrego samo­po­czu­cia. Jego obec­ność nie gwa­ran­tuje speł­nie­nia, choć jego brak gwa­ran­tuje pewien poziom lęku, fru­stra­cji lub roz­pa­czy4.

Samo­ocena nie zastąpi dachu nad głową ani pokarmu w żołądku, ale zwięk­szy praw­do­po­do­bień­stwo zna­le­zie­nia spo­so­bów, by te potrzeby zaspo­koić. Samo­ocena nie jest sub­sty­tu­tem wie­dzy i umie­jęt­no­ści potrzeb­nych do sku­tecz­nego dzia­ła­nia w świe­cie, ale zwięk­sza praw­do­po­do­bień­stwo ich uzy­ska­nia.

Abra­ham Maslow w swo­jej słyn­nej hie­rar­chii potrzeb lokuje poczu­cie wła­snej war­to­ści ponad (to zna­czy jako poja­wia­jące się póź­niej) pod­sta­wo­wymi potrze­bami gwa­ran­tu­ją­cymi prze­trwa­nie, takimi jak potrzeba poży­wie­nia i wody. Pod jed­nym oczy­wi­stym wzglę­dem jest to prawda. Jed­no­cze­śnie sta­nowi nad­mierne uprosz­cze­nie. Ludzie cza­sami poświę­cają życie w imię spraw nie­zmier­nie istot­nych dla poczu­cia wła­snej war­to­ści. Można rów­nież pod­wa­żyć prze­ko­na­nie tego autora, że potrzeba akcep­ta­cji jest bar­dziej pod­sta­wowa niż potrzeba pod­trzy­ma­nia wła­snej war­to­ści5.

Samo­ocena nie zastąpi dachu nad głową ani pokarmu w żołądku, ale zwięk­szy praw­do­po­do­bień­stwo zna­le­zie­nia spo­so­bów, by te potrzeby zaspo­koić.

Fak­tem pozo­staje, że wysoka samo­ocena jest naglącą potrzebą. Jawi się jako taka, ponie­waż jej brak uszka­dza naszą zdol­ność do funk­cjo­no­wa­nia. Dla­tego mówimy, że jest potrzebą słu­żącą prze­trwa­niu.

Wyzwania współczesnego świata

Zna­cze­nie wyso­kiej samo­oceny dla trwa­nia życia jest widoczne zwłasz­cza dzi­siaj. Doszli­śmy do momentu w histo­rii, w któ­rym wysoka samo­ocena, zawsze będąca ważną potrzebą psy­chiczną, stała się rów­nież istotną potrzebą eko­no­miczną – cechą nie­zbędną w adap­ta­cji do coraz bar­dziej zło­żo­nego, peł­nego wyzwań i kon­ku­ren­cji świata.

W ostat­nich dwu­dzie­stu czy trzy­dzie­stu latach w gospo­darce ame­ry­kań­skiej i świa­to­wej nastą­pił nad­zwy­czajny roz­wój. Stany Zjed­no­czone prze­kształ­ciły się ze spo­łe­czeń­stwa prze­my­sło­wego w spo­łe­czeń­stwo infor­ma­tyczne. Śle­dzi­li­śmy prze­cho­dze­nie od pracy fizycz­nej do umy­sło­wej jako głów­nej dzia­łal­no­ści pra­cow­nika. Obec­nie żyjemy w cza­sach gospo­darki glo­bal­nej, którą cha­rak­te­ry­zują gwał­towne zmiany, przy­spie­szone prze­łomy w nauce i tech­no­lo­gii oraz nie­spo­ty­kana dotych­czas kon­ku­ren­cja. Roz­wój ten ozna­cza zapo­trze­bo­wa­nie na wyż­szy poziom edu­ka­cji i wyszko­le­nia, niż był potrzebny poprzed­nim poko­le­niom. Wie o tym każdy, kto zna się na biz­ne­sie. Nie każdy jed­nak rozu­mie fakt, że roz­wój ten wytwo­rzył nowe ocze­ki­wa­nia w sfe­rze psy­cho­lo­gicz­nej. Ocze­kuje się zwłasz­cza więk­szej inno­wa­cyj­no­ści, samo­or­ga­ni­za­cji, oso­bi­stej odpo­wie­dzial­no­ści i umie­jęt­no­ści wyzna­cza­nia sobie kie­runku dzia­ła­nia. Doty­czy to nie tylko osób na wyso­kich sta­no­wi­skach, lecz także każ­dego poziomu firmy, od kie­row­ni­ków, przez nad­zór, aż do per­so­nelu szcze­bla pod­sta­wo­wego.

Przy­kład głę­bo­kich zmian w świe­cie podaje cza­so­pi­smo „For­tune”, opi­su­jąc zada­nia pra­cow­nika na sta­no­wi­sku ope­ra­tora pro­duk­cji na pozio­mie pod­sta­wo­wym w fir­mie Moto­rola: „Ana­liza raportu kom­pu­te­ro­wego oraz iden­ty­fi­ka­cja pro­blemu przez pro­ces kon­troli eks­pe­ry­men­tal­nej i ana­lizy sta­ty­stycz­nej. Infor­mo­wa­nie kie­row­nic­twa o para­me­trach pro­duk­cji oraz zro­zu­mie­nie kon­ku­ren­cyj­nej pozy­cji firmy”6.

Nie można dziś pro­wa­dzić przed­się­bior­stwa, mając kil­koro ludzi od myśle­nia i wielu od robie­nia tego, co im się powie (tra­dy­cyjny woj­skowy model roz­kazu i kon­troli). Obec­nie orga­ni­za­cja pracy wymaga nie tylko nie­zwy­kle wyso­kiego poziomu wie­dzy i kwa­li­fi­ka­cji, lecz także nie­za­leż­no­ści, wiary w sie­bie i umie­jęt­no­ści podej­mo­wa­nia ini­cja­tywy – jed­nym sło­wem, wyso­kiej samo­oceny. Ozna­cza to, że w gospo­darce potrzeba teraz wielu ludzi z wysoką samo­oceną. Z histo­rycz­nego punktu widze­nia jest to zja­wi­sko nowe.

Wyzwa­nie wykra­cza poza sferę biz­nesu. Mamy wię­cej niż poprzed­nie poko­le­nia swo­body w wybo­rze reli­gii, filo­zo­fii, sys­temu moral­nego, stylu życia, kry­te­riów okre­śla­ją­cych, co jest dla nas dobre. Nie obo­wią­zuje już nie­kwe­stio­no­wana ufność w tra­dy­cję. Nie wie­rzymy już, że rząd, Kościół, związki zawo­dowe czy jaka­kol­wiek duża orga­ni­za­cja popro­wa­dzi nas do zba­wie­nia. Nikt nie zjawi się, w jakim­kol­wiek obsza­rze życia, aby nas wyba­wić. Jeste­śmy zdani sami na sie­bie.

Mamy w tym zakre­sie wię­cej opcji wyboru niż kie­dy­kol­wiek. Gdzie­kol­wiek spoj­rzymy, widzimy nie­ogra­ni­czone moż­li­wo­ści. Aby dosto­so­wać się do tych warun­ków oraz wła­ści­wie na nie reago­wać, potrzeba więk­szej auto­no­mii oso­bi­stej – ponie­waż nie ist­nieje ogól­nie przy­jęty zbiór zasad i rytu­ałów, które zwol­ni­łyby nas z koniecz­no­ści podej­mo­wa­nia indy­wi­du­al­nych decy­zji. Musimy wie­dzieć, kim jeste­śmy, i być spójni w sobie. Musimy wie­dzieć, co dla nas jest ważne. W prze­ciw­nym razie łatwo damy się zwieść obcym dla nas war­to­ściom, podą­ża­jąc za celami, które nie wspie­rają tego, kim naprawdę jeste­śmy. Musimy nauczyć się myśleć samo­dziel­nie o tym, jak pie­lę­gno­wać swój poten­cjał, brać odpo­wie­dzial­ność za wybory, war­to­ści i dzia­ła­nia, które kształ­tują nasze życie. Potrze­bu­jemy zaufa­nia do sie­bie i samo­dziel­no­ści, które mają opar­cie w realiach.

Doszli­śmy do punktu w histo­rii, w któ­rym wysoka samo­ocena, zawsze będąca ważną potrzebą psy­chiczną, stała się rów­nież istotną potrzebą eko­no­miczną.

Im wię­cej wybo­rów i decy­zji musimy podej­mo­wać na pozio­mie świa­do­mym, tym więk­sza jest potrzeba wyso­kiej samo­oceny.

W efek­cie roz­woju eko­no­micz­nego i kul­tu­ro­wego, który nastą­pił w kilku ostat­nich dzie­się­cio­le­ciach, jeste­śmy świad­kami ponow­nego roz­bu­dze­nia wśród Ame­ry­ka­nów tra­dy­cji samo­po­mocy, zwięk­sza­nia się liczby grup wza­jem­nego wspar­cia, roz­woju sieci pry­wat­nych kon­tak­tów słu­żą­cych zaspo­ka­ja­niu wie­lo­ra­kich celów i potrzeb, upo­wszech­nia­nia idei ucze­nia się jako spo­sobu życia, pro­mo­wa­nia wiary w sie­bie, co wyraża się na przy­kład w więk­szej odpo­wie­dzial­no­ści za zdro­wie i wzra­sta­ją­cej ten­den­cji do kwe­stio­no­wa­nia auto­ry­te­tów.

Jeżeli bra­kuje nam ade­kwat­nej samo­oceny, liczba wybo­rów, wobec któ­rych dzi­siaj sta­jemy, może być prze­ra­ża­jąca.

Duch przed­się­bior­czo­ści sty­mu­lo­wany jest nie tylko w biz­ne­sie, lecz także w sfe­rze życia pry­wat­nego. Stoi przed nami inte­lek­tu­alne wyzwa­nie bycia przed­się­bior­cami – wytwa­rza­nia nowych war­to­ści i zna­czeń. Jeste­śmy wrzu­ceni, jak to nazwał T. Geo­rge Har­ris, w „erę świa­do­mego wyboru”7. Wyboru tej lub tam­tej, lub żad­nej reli­gii. Mał­żeń­stwa lub po pro­stu wspól­nego życia. Posia­da­nia dzieci lub nie. Pracy w fir­mie lub na wła­sny rachu­nek. Wyko­ny­wa­nia jed­nego z tysięcy nowych zawo­dów, które kil­ka­dzie­siąt lat temu w ogóle nie ist­niały. Miesz­ka­nia w mie­ście, na przed­mie­ściach lub na wsi – a nawet za gra­nicą. Na niż­szym pozio­mie mamy nie­spo­ty­kaną wcze­śniej moż­li­wość wyboru stylu ubie­ra­nia się, jedze­nia, samo­chodu, wszel­kiego rodzaju nowych pro­duk­tów – a wszystko to wymaga od nas podej­mo­wa­nia decy­zji.

Jeżeli bra­kuje nam ade­kwat­nej samo­oceny, liczba wybo­rów, która jest dzi­siaj ofe­ro­wana, może być prze­ra­ża­jąca, jak prze­ra­żony był pewien Rosja­nin, który w cza­sach Związku Radziec­kiego wszedł do ame­ry­kań­skiego super­mar­ketu. Podob­nie jak nie­któ­rzy zagra­niczni goście wybrali powrót do „bez­pie­czeń­stwa” dyk­ta­tury, tak nie­któ­rzy z nas poszu­kują drogi ucieczki w „bez­pieczne” kulty albo reli­gijny fun­da­men­ta­lizm, „wła­ściwe” pod­grupy poli­tyczne, spo­łeczne czy kul­tu­rowe albo nisz­czące mózg sub­stan­cje. Ani sys­tem wycho­waw­czy, ani edu­ka­cyjny nie przy­go­to­wał nas odpo­wied­nio do świata, w któ­rym jest tak wiele opcji i wyzwań. Oto dla­czego pro­blem samo­oceny jest tak ważny.

Rozdział 2. Znaczenie poczucia własnej wartości

2.

Zna­cze­nie poczu­cia wła­snej war­to­ści

Samo­ocena składa się z dwóch współ­za­leż­nych czyn­ni­ków. Pierw­szym jest pod­sta­wowe poczu­cie pew­no­ści w kon­tak­cie z wyzwa­niami, które nie­sie życie: wiara we wła­sną sku­tecz­ność. Dru­gim jest poczu­cie, że zasłu­guje się na szczę­ście: sza­cu­nek do sie­bie. Nie chcę powie­dzieć, że osoba o wyso­kiej czy zdro­wej samo­oce­nie świa­do­mie myśli w kate­go­riach tych dwóch czyn­ni­ków. Cho­dzi mi o to, że jeżeli bli­żej przyj­rzymy się dozna­wa­niu wyso­kiej samo­oceny, nie­uchron­nie je odnaj­dziemy.

Wiara we wła­sną sku­tecz­ność ozna­cza zaufa­nie do wła­snego umy­słu – do umie­jęt­no­ści myśle­nia, ucze­nia się, doko­ny­wa­nia wybo­rów, podej­mo­wa­nia decy­zji. Ozna­cza prze­ko­na­nie, że potra­fimy zro­zu­mieć fakty rze­czy­wi­sto­ści, które wcho­dzą w zakres naszych zain­te­re­so­wań i potrzeb; ozna­cza wiarę w sie­bie, pole­ga­nie na sobie. Sza­cu­nek do sie­bie ozna­cza zaś ochronę wła­snych war­to­ści, afir­ma­cję wła­snego prawa do życia i bycia szczę­śli­wym, poczu­cie kom­fortu w pro­ce­sie obrony swo­ich prze­ko­nań, chęci i potrzeb, poczu­cie, że radość i speł­nie­nie sta­no­wią natu­ralne, przy­ro­dzone prawo.

Będziemy musieli omó­wić te dwa zagad­nie­nia w spo­sób bar­dziej szcze­gó­łowy, ale przez chwilę roz­ważmy nastę­pu­jącą kwe­stię. Jeżeli czło­wiek czuje się nie­przy­sto­so­wany do wyzwań, które nie­sie życie, jeżeli bra­kuje mu ele­men­tar­nego zaufa­nia do sie­bie i wła­snego umy­słu, to roz­po­znamy u niego brak poczu­cia wła­snej war­to­ści nie­za­leż­nie od tego, jakie inne walory posiada. Jeżeli bra­kuje mu fun­da­men­tal­nego sza­cunku do sie­bie, jeżeli czuje, że jest bezwar­to­ściowy, że nie zasłu­guje na miłość i sza­cu­nek ze strony innych, że jest nie­upraw­niony do szczę­ścia, oba­wia się bro­nić swo­ich prze­ko­nań, chęci i potrzeb – roz­po­znamy brak poczu­cia wła­snej war­to­ści nie­za­leż­nie od tego, jakie inne pozy­tywne cechy ujaw­nia.

Wiara we wła­sną sku­tecz­ność i sza­cu­nek do sie­bie sta­no­wią dwa filary zdro­wej samo­oceny; gdy bra­kuje któ­re­goś z nich, samo­ocena jest nad­wą­tlona. Są one jej nie­zbęd­nymi cechami cha­rak­te­ry­stycz­nymi. Sta­no­wią istotę, a nie pochodny czy wtórny sens wyso­kiej samo­oceny. Wiara we wła­sną sku­tecz­ność gene­ruje poczu­cie kon­troli nad swoim życiem, które koja­rzymy ze sta­nem psy­chicz­nego kom­fortu, poczu­ciem, że jest się w samym cen­trum wła­snej egzy­sten­cji – w prze­ci­wień­stwie do bycia bier­nym obser­wa­to­rem i ofiarą wyda­rzeń.

Sza­cu­nek do sie­bie umoż­li­wia życz­liwe, nie­neu­ro­tyczne poczu­cie wspól­noty z innymi ludźmi, kole­żeń­stwo oparte na nie­za­leż­no­ści i wza­jem­nym sza­cunku, w prze­ci­wień­stwie do alie­na­cji od ludzi albo – z dru­giej strony – bez­myśl­nego wto­pie­nia się w jakąś grupę spo­łeczną.

Podob­nie jak w przy­padku innych sta­nów psy­chicz­nych, u czło­wieka można zauwa­żyć stałą fluk­tu­ację poziomu samo­oceny. Należy więc myśleć w kate­go­riach śred­niego poziomu samo­oceny. Cho­ciaż cza­sami mówimy o samo­oce­nie jak o mnie­ma­niu o sobie, to jed­nak bar­dziej dokładna będzie inter­pre­ta­cja tego poję­cia jako dys­po­zy­cji do doświad­cza­nia sie­bie w okre­ślony spo­sób. W jaki spo­sób?

Sumu­jąc w for­malną defi­ni­cję: wysoka samo­ocena sta­nowi dys­po­zy­cję do doświad­cza­nia sie­bie jako osoby kom­pe­tent­nej w radze­niu sobie z pod­sta­wo­wymi wyma­ga­niami, jakie sta­wia życie, i zasłu­gu­ją­cej na dozna­wa­nie szczę­ścia.

Pro­szę zwró­cić uwagę, że defi­ni­cja nie okre­śla czyn­ni­ków śro­do­wi­sko­wych w okre­sie dzie­ciń­stwa, które wspie­rają zdrową samo­ocenę (jak bez­pie­czeń­stwo fizyczne, zdrowe odży­wia­nie itd.), póź­niej­szych gene­ra­to­rów wewnętrz­nych (prak­tyka świa­do­mego życia, samo­ak­cep­ta­cji, odpo­wie­dzial­no­ści itp.) ani kon­se­kwen­cji emo­cjo­nal­nych czy beha­wio­ral­nych (współ­czu­cia, pra­gnie­nia, by być god­nym zaufa­nia, otwar­to­ści na nowe doświad­cze­nia itp.). Okre­śla jedy­nie, czego doty­czy i z czego się składa ocena sie­bie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Ter­miny „poczu­cie wła­snej war­to­ści” i „samo­ocena” są trak­to­wane w prze­kła­dzie tej książki jako syno­nimy (przyp. red. pol.). [wróć]

2. L. E. San­de­lands, J. Brock­ner i M. A. Glynn (1988), I fat first you don’t suc­ced, try again: Effects of Per­si­stence-per­for­mance con­tin­gen­cies, eg invo­lve­ment, and self-esteem on task-per­for­mance, „Jour­nal of Applied Psy­cho­logy”, nr 73, ss. 208–216. [wróć]

3. E. Paul Tor­rance, „The Cre­ative Child and Adult Quar­terly”, VIII, 1983. [wróć]

4. Trud­ność w bada­niach nad wpły­wem samo­oceny, jak już powie­dzia­łem w Przed­mo­wie, polega na tym, że różni bada­cze uży­wają róż­nych defi­ni­cji tego słowa i nie­ko­niecz­nie mie­rzą i opi­sują to samo zagad­nie­nie. Osob­nym pro­ble­mem jest fakt, że samo­ocena nie działa w próżni. Trudno badać ją w izo­la­cji, gdyż współ­wy­stę­puje z innymi siłami oso­bo­wo­ści. [wróć]

5. Abra­ham Maslow, Toward a Psy­cho­logy of Being, New York, Van Nostrand Rein­hold, 1968. [wróć]

6. „For­tune”, 17 grud­nia 1990. [wróć]

7. T. Geo­rge Har­ris, The Era of Con­scious Cho­ice, Encyc­lo­pe­dia Bri­tan­nica Book of the Year, 1973. [wróć]