Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nie znajdziesz spokoju, jeśli nie wiesz, czego pragnie twoje serce.
Choć życie Anity z pozoru wygląda na poukładane, spokojne i bezpieczne, w głębi duszy kobieta czuje, że nie tak wygląda szczęście. Tym bardziej że mimo upływu lat, wciąż ścigają ją bolesne wspomnienia dotyczące Edynburga – miasta, w którym kiedyś mieszkała. Już wkrótce los sprawi, że będzie musiała tam wrócić, a negatywne emocje, z którymi przyjdzie jej się zmierzyć, okażą się zaledwie początkiem trudnych niespodzianek na jej drodze. Czy pełna namiętności relacja z przypadkowo poznanym mężczyzną zaważy na małżeństwie Anity? Czy może to, co dzięki niej odnajdzie, da jej siłę do walki z własnymi słabościami i sprawi, że w jej życiu otworzy się zupełnie nowy rozdział, na który tak długo czekała?
Życie w szkocką kratę to porywająca opowieść o nieoczywistych wyborach, odkrywaniu własnej kobiecości i zmaganiu się z przeszłością, a także o tym, że trudne momenty w życiu mogą być początkiem prawdziwych zmian na lepsze.
Zdawało mi się, że jeszcze wczoraj tędy jechałam, że czas się zatrzymał, a ja wciąż mieszkam w Szkocji. Miarowy warkot silnika i ledwie słyszalne rozmowy pasażerów nie stanowiły przeszkody, bym zanurzyła się w swoim wewnętrznym życiu, odtwarzając w pamięci tylko mi znane wydarzenia. Na nowo przeżywałam te piękne chwile, czułam tę samą ekscytację nowym i nieznanym. Jakaś część mnie została w tych miejscach. Nawet cieszyłam się, że widzę to wszystko znowu. Poczułam spokój i pomyślałam, że może nie będzie tak strasznie, mam również miłe wspomnienia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 303
Rok wydania: 2019
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wróciłam do swojego domu w Polsce. Byłam rozbita. Część siebie, znaczną część, zostawiłam w Edynburgu. Gubiłam telefon i potykałam się o własne nogi. Oczywiście łatwo było moje zachowanie usprawiedliwić zmęczeniem po podróży. Tylko ja sama nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Byłam i nie byłam. Staś przywitał mnie ciepło i czule. Ugotował moją ulubioną potrawę, czyli kurczaka z warzywami. Ubóstwiam cukinię i brokuły w tej mieszance. Rozpływający się delikatny smak na języku poprawił mi nastrój. Opowiedziałam, jak wygląda mieszkanie i co w nim zrobiłam, opowiedziałam o ojcu Karola i o Magdzie. Powiedziałam to wszystko, czego nie mogłam wyjaśnić przez telefon.
– Zobacz, tak wygląda podłoga w sypialni – z dumą pokazywałam mężowi zdjęcia w telefonie. – Umiem kłaść panele, Zbyszek mi pokazał.
– Ładnie – odpowiedział krótko.
– W salonie – tłumaczyłam – i w kuchni, proszę.
Staś patrzył bez słowa, jakby nie mógł złapać ostrości. Powiększył obraz i znieruchomiał. Oho, teraz będzie się działo – przeleciało mi przez głowę. Znam te jego wybuchy. Niby nic nie mówi, ale ciśnienie krwi rośnie niczym w kotle parowym. Jak nie uda mi się upuścić pary, Staś zagotuje się jak woda w czajniku i niczym pokrywka będzie podskakiwać pod kłębami wrzątku. Wystarczyło, że widziałam jego szkliste oczy i wiedziałam, że trzeba działać, bo za chwilę mnie poparzy.
– Słuchaj, wszystko śmierdzi jak cholera – zaczęłam. – Dobrze, że Karol wywalił te szafki, bo my byśmy tego nie zrobili. Nam by było szkoda.
– Ale po co ruszał kafelki. Nikt mu nie kazał.
– Trudno byłoby dopasować, a poza tym one też zatrącały, no wiesz, były stare.
– Można je było umyć.
– Nie domyłoby się, poza tym – spojrzałam na męża – już ich nie ma. Zostały wyrzucone.
– Karola trochę poniosło. Zakochał się i nie myśli. Czego jeszcze mi nie powiedziałaś? A żyrandole są?
– Niee – szepnęłam. Czekałam, co się wydarzy. Nie byłam pewna, czy Staś wybuchnie, czy nie. Jeden jedyny raz udało mi się opanować jego dojrzewającą frustrację. Już wystrzelił jak z katapulty, a ja pokazałam mu w książce rysunek niedźwiadka zakradającego się do pszczelego gniazda na drzewie i powiedziałam: o, zobacz, miś. Staś zatrzymał się i spostrzegłam, jak wystrzelony atak rozpłynął się niczym kamień wrzucony w wodę. Zdawało mi się, że nagle zrobił się większy, niemal sięgający sufitu, a ja go tym rysunkiem zatrzymałam, jakby się przewrócił. Impet wyładował, chodząc wkoło po pokoju. Później bywało różnie. Czasem kończyło się trzaskaniem drzwiami, a czasem wpadałam w histerię z bezsilności. Najczęściej chowałam się, żeby ten atak nie zmiótł mnie z powierzchni ziemi, ale i tak czułam się wyczerpana jak po bitwie.
– Ja sobie z nim porozmawiam. Niech za swoje remontuje. Zobaczy, ile to kosztuje. Nie podobało mu się, to nie musiał wynajmować – powiedział spokojnie i stanowczo. Wiedziałam już, że fala będzie łagodna.
– Nie mogłam ci tego wszystkiego… – zawiesiłam głos. – Teraz już niczego nie przywrócisz. Trzeba, jakkolwiek to wygląda, doprowadzić do ładu i skończyć.
– Masz rację, trzeba to sprzedać. Za pół roku będziemy znowu coś naprawiać. Jak już tak jest, to sprzedajemy, nie opłaca się wynajmować. – Mój mąż wstał i wyszedł na dwór zapalić papierosa.
Wiedziałam, że podjął decyzję i ja też nabrałam pewności. Zdałam sobie sprawę, że Stach miał rację. Postawił kropkę nad i. Uruchomił karuzelę wydarzeń i wesołe miasteczko ożyło. Sytuacja stała się jasna i przejrzysta. Nasza tak, a Karola? On niczego nie jest pewien. Ani siebie, ani tej dziewczyny. Zdawało mi się, że zbliżam się do skalistego brzegu. Trudno będzie zacumować i wyjść na ląd. Potrzebny był plan awaryjny. Kolejny raz w tym roku wiatr zmienił kierunek i ja też musiałam zmienić hals. Stałam twardo na deskach pokładu, ale łódź porwał inny wiatr, silniejszy, i odpłynęłam.
Jak to się wszystko skończy? Dopiero zawiozłam panele, a gdzie reszta? Czy dostanę znowu urlop? Było tak dużo znaków zapytania. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – stwierdziłam i weszłam do łazienki. W lustrze widziałam szklane, błyszczące oczy. Wpatrywałam się w swoją twarz. Było w niej coś tajemniczego. Skóra lekko zaróżowiona i gładka odzyskała młodzieńczy wygląd. Promieniowałam blaskiem niczym koralowce na dnie rafy w blasku słońca. Widziałam sińce pod oczami i zmęczenie na twarzy, ale biło z niej coś pięknego. Jakaś radość i euforia. Staś ucałował moje ramię. Chciałam się w niego wtulić i poszybować, ale ciało potrzebowało snu. Zawinęłam się pod kołdrą i nie wiem kiedy, odpłynęłam. Coś mi się śniło, ale nie mogłam rozszyfrować. Przebudziły mnie jakieś głosy. Podniosłam głowę i zobaczyłam, że Staś ogląda film.
– Tak szybko zasnęłam?
– Kiedy przyszedłem do łóżka, ty już spałaś – stwierdził.
– Chyba żartujesz?
– I chrapałaś – dodał.
– Ja? Przecież ja nie chrapię.
– Nie, ty nie. Tylko filmu nie słyszałem.
– To stres wychodzi, przytul mnie lepiej – dopominałam się spragniona czułości.
Obudziłam się wcześnie rano. Słyszałam miarowy oddech męża. Słońce witało kolejny dzień. Jak dobrze być u siebie i w swoim łóżku. Leżałam bez ruchu, żeby mój mąż się nie obudził. Myślałam o Zbyszku, czy jeszcze śpi? Jest niedziela. Może odsypia cały tydzień. Muszę wysłać do niego smsa. Nie. Później. Tam jest jeszcze wcześnie. Przeglądałam zdjęcia. Krzysiek na spacerze, Karol i Tomek. Zbyszek? Czy będzie dziś kładł panele w salonie? Czy w Edynburgu też świeci słońce? Wspominałam miniony tydzień i chciałam, żeby nadal trwał. Chciałam utrwalić te wszystkie fajne chwile, które wnosiły świeży powiew w moje życie. Tyle rzeczy się działo. Spłacałam jakiś dług, a raczej robiłam to, czego nie chciałam zrobić kiedyś. Nie chciałam remontować mieszkania, bo nie chciałam już tam żyć. Zmieniło się moje nastawienie do Szkocji. Zobaczyłam, że ten mój świat, to, co wydarzyło się dziewięć lat temu, istnieje tylko w mojej pamięci. Tamto cierpienie trwa, bo do niego wracam. To ja je pielęgnuję, odżywiam i zasilam. Nie ma już tamtej Anity i tamtego życia. Musiałam pojechać do Szkocji, do tamtych miejsc i przekonać się sama, że tamto życie minęło. Byłam wdzięczna losowi, że tak się stało. Że mimo wszystko musiałam pojechać, znalazłam powód, aby się zmierzyć ze sobą. Inaczej strach nie pozwoliłby mi zamknąć nieistniejącej już historii. Emocje przecież opadły. Nie rozdzierały mojego ciała z taką siłą, jak wcześniej. Przestało to mieć taką ogromną wartość. Cokolwiek się wydarzyło, nie odebrało mi życia. Owszem, było bardzo źle, wręcz tragicznie, ale poradziłam sobie. Odrobiłam trudną lekcję. Teraz muszę zamknąć całkowicie ten rozdział. Muszę odzyskać to, co straciłam. Stanąć na własnych nogach i cieszyć się, że żyję. Staś się przebudził.
– Dzień dobry panu – odezwałam się. – Jak się spało?
– A ty już nie śpisz?
– Rozmyślam sobie.
– Widzę. I co wymyśliłaś?
– Że na śniadanie proszę usta w śmietanie.
Stanisław objął mnie ramieniem. Czułam jego ciepło, kiedyś w takich chwilach ogarniało mnie podniecenie, a teraz czułam tylko przyjemną obecność jego ciała. Kochaliśmy się coraz rzadziej, niedbale i szybko. Od długich miesięcy było mi dobrze w przestrzeni przy moim mężu i to mi wystarczało. Dotykaliśmy się nogami, wyczuwaliśmy dotyk drugiego człowieka i już. Pogodziłam się z tym. Nie skarżyłam się. Niczego już nie oczekiwałam. Zapomniałam o tym, że ponad rok temu zapragnęłam stać się kobietą.
– Chciałabym, abyś zobaczył we mnie kobietę, chciałabym poczuć się przy tobie piękna – powiedziałam wprost. Zdawało mi się, że powinien zrozumieć. Ale nic się nie zmieniło. Moje pragnienie zostało pominięte. Może tak ma być? Może przegapiłam swoją szansę? Byliśmy oboje bardzo wyczerpani, pracą, budową, a teraz jeszcze remontem w Szkocji. Może odzyskamy siebie, jak zamknę stare sprawy? Może wtedy przyjdzie chwila na deser?
– Śniło mi się – zaczął Stach – że leciałem. Wiesz, jak fajnie się lata?
– Nie wiem.
– Machałem rękoma jak ptak i wznosiłem się. Opadałem, jak przestawałem machać. I znowu się wznosiłem. A jak fajnie wylądowałem. Stanąłem na ziemi i już.
– Czy jak już wylądowałeś, mógłbyś mi zrobić śniadanie?
– Chwila. Jeszcze latam.
– Jestem głodna – dopominałam się.
– Już wstaję, wstaję.
Mój mąż uwielbiał sny. Gdy nie pamiętał, co mu się śniło, był markotny. Uważał, że stracił noc. Opowiadał mi za każdym razem swoje wędrówki nocne i kazał pamiętać. Czasem śniła mu się całkowita abstrakcja, a czasem jakieś przesłanie i to, czego nie mógł wyrazić w dzień. Słuchałam uważnie tych opowieści. Tym razem nie interesowało mnie to. Myślałam o innym człowieku i to było dla mnie zaskakujące. Można mieć różnych znajomych i przyjaciół. Każdy wnosi do życia coś innego, ale to, z jaką intensywnością myślałam o Zbyszku, niepokoiło mnie.
Zadzwoniłam do niego po śniadaniu.
– Jak podróż? – zapytał.
– Za długa, ale jestem cała i zdrowa. Miałam czas na rozmyślanie.
– A ja pracuję.
– Układasz panele? Beze mnie?
– Układam, to znaczy teraz nie, bo dzwonisz.
– Taki jesteś? – droczyłam się. – Przeszkadzam ci? Nie dosyć, że zabierasz mi przyjemność, sam układasz, to jeszcze ci przeszkadzam? Hyy. Kończę.
– Anita, przerwa też jest wskazana – śmiał się.
– Dobrze. Przede mną podłoga w domu. Będę się mogła wykazać. Super, że miał mnie kto nauczyć. Wiem, jak to robić.
– Fajnie, że się przydałem.
Patrzyłam przez okno na wróble. Przelatywały z ogrodzenia na gałęzie drzew i odwrotnie. Te z czarnymi krawatkami i te maluchy bez, jeszcze płoche i naiwne. Nowe pokolenie wyleciało z gniazda. Natura nie patrzy, czy wypada, czy nie, czy będzie ładne lato, czy będzie co jeść. Siła życia jest najsilniejsza. Ja też wybrałam życie. Szymon kiedyś mi powiedział, że nawet jeśli życie na ziemi jest najgorsze, bolesne i trudne, to i tak jest najpiękniejsze i chce się je mieć, chce się żyć. Życie samo w sobie ma największą wartość – mówił.
Wróciłam do żywych, do mojego Stasia i wydawało mi się, że wszystko razem przetrwamy, a tu niepostrzeżenie pojawił się na mojej drodze człowiek, o którym stale myślę i nie jest nim mój ukochany mąż. Toczyłam bój ze sobą. Zastanawiałam się, po co los mi go postawił na ścieżce. Do czego jest mi potrzebny pan Zbigniew? Skończyliśmy rozmawiać, a ja czułam radość, że przez chwilę go słyszałam. Był mi bardzo bliski. Zajęłam się rozpakowywaniem bagażu. Sortowałam pranie i śpiewałam. Oj tam, życie trzeba brać za rogi. Czas tak szybko ucieka i to, co było dzisiaj, się kończy i nagle już dnia nie ma. Rozmawialiśmy ze Zbyszkiem o pracy, o budowie i o sobie. Nie kryłam przed Stasiem, że z nim rozmawiam. Właściwie często rozmawiałam przez telefon. A to z koleżankami, a to z bratem, a to z kimś z pracy. Wróciłam do zwykłego życia, do swoich obowiązków. Kilka razy przekładaliśmy zrobienie elewacji domu. Marian kazał na siebie długo czekać, aż w końcu umówiliśmy się, że zaczynamy. Pochłonęła mnie organizacja prac budowlanych. Znowu byłam częstym gościem w hurtowni. Musiałam wybrać kolor tynku. Wzięłam próbnik. Przyłożyłam do poglądowego budynku. Wybrałam białe okna i przekładałam kartki z kolorami. Wyszłam na zewnątrz, do światła. Zmieniłam konfigurację. Wróciłam do środka.
– Tak, ten – powiedziałam do sprzedawcy.
– Jest pani pewna? A ile ma być?
Znowu zbił mnie z tropu. A może ciemniejszy? Wyszłam i układam kolejny raz próbki. Sąsiad pomalował na biało. Do żółtego przylatują muchy. Mocny kolor szybko się znudzi. Chyba oszaleję. Ma być jasny, ale nie biały. Szkoda czasu, wybieram ten i koniec. Wróciłam do sprzedawcy i podałam numer wybranego koloru. Wspólnie ze Stasiem wybraliśmy szafki do szkockiego mieszkania. Wzięłam pod uwagę sugestie Magdy, ale wychodziło na to, że sprawa zaczęła toczyć się własnym torem. Zamówienie zostanie zrealizowane za dwa tygodnie. Czy wszystkie wydatki muszą zdarzyć się nagle? Budowaliśmy dom za gotówkę, bez kredytu. Jak uzbierałam więcej kasy, prace szły szybko. Teraz myślałam, że los mnie sprawdza, czy wszystkiemu podołam. Jednocześnie ustalałam i zamawiałam towary do domu i do Szkocji.
– Kończę panele w kuchni – poinformował mnie Zbigniew.
– I nie masz zlewu?
– Nie. Myję wszystko w łazience.
– Szafki będą w przyszłym tygodniu. Ale ja nie wiem, czy przyjadę. Kręcą nosem, jak pytam o tydzień wolnego.
– Kiedyś będziesz musiała przyjechać.
– Kiedyś tak – odparłam i zdałam sobie sprawę, jak bardzo chciałabym pojechać i go zobaczyć. Miałam w nim budowlane oparcie. Nie złościł się, że czegoś nie wiem, jak Staś. Odpowiadał na wszystkie moje pytania i mówił, na co mam zwrócić uwagę. Był moją skarbnicą wiedzy budowlanej. O ile łatwiej byłoby z nim wznosić dom. Tymczasem stanęło rusztowanie wokół domu. Przychodziłam z pracy i widziałam, jak mój dom się zmieniał. Najpierw jedna ściana, potem druga zrobiły się białe. Jednego dnia praca chłopaków poszła na marne. Kolejna ściana, którą zagruntowali, poszarzała, bo deszcz zmył podkład. Pod okapem była biała opaska, a reszta ściany w zaciekach. Na ziemi białe kałuże. Fajny widok. Chłopaki nie zdążyli niczym zasłonić i wszystko spłynęło. Na szczęście na drugi dzień już było sucho i ściana została poprawiona. Niepostrzeżenie minęły dwa tygodnie i odebraliśmy szafki do kuchni. Teraz należało ustalić, kiedy koledzy Stacha będą mogli je zabrać do Edynburga.
– W czwartek dostaniesz przesyłkę – poinformowałam Zbyszka.
– Świetnie, bo nie mam co robić – odparł.
– Mam nadzieję, że sobie z tym poradzisz, jest sporo kartonów.
– Zobaczymy.
Tymczasem domek w Polsce wypiękniał i rozpoczęły się prace na gruncie. Znowu wyrosły góra piasku i kopiec ziemi. Kilka palet z kostką brukową i sterta śmieci. Działka przypominała plac budowy. Spałam niewiele i ciągle byłam czymś zajęta. Mój mąż również angażował się, gdy zjeżdżał do domu.
– Staś, chyba będę jednak musiała pojechać do Szkocji. Zbyszek nie może sam wszystkiego zrobić. Koniec końców, dobrze, że jest tam ktoś, na kim można polegać. Tylko Zbyszek ma swoją pracę i są sprawy, które musimy załatwić sami.
– A dostaniesz urlop?
– Przedstawiłam sprawę, że jak nie dostanę wolnego, to zmuszą mnie, żebym się zwolniła.
– Jakoś sobie poradziłem bez ciebie.
– Proszę, proszę. – Patrzyłam na mojego męża z dumą i dodałam po chwili – Karol raczej nie kupi od nas tego mieszkania. Musimy sami wystawić je na sprzedaż.
– Masz rację, trzeba tam jechać.
Miałam wrażenie, że ktoś z góry pociągał za sznurki. Przyjęłam raczej stanowisko obserwatora i przyglądałam się, jak dzieją się rzeczy, które jeszcze niedawno nie miały szans zaistnieć. Mój kliper gnał przez ocean wypchany po brzegi herbatą i ze sprawdzoną załogą trzymał kurs do macierzystego portu. Jak samolot z włączonym autopilotem leciał bezpiecznie do domu. Nabierałam coraz większej pewności, że tą drogą mam iść. To jest mój czas. Staś mnie wspierał.
– Nie mogę się połapać – mówił Zbyszek. – Czy masz jakiś katalog, żebym wiedział, jak te szafki wyglądają?
– Katalogu nie mam, ale wyślę ci zdjęcie z wystawki. No tak, nie widziałeś tego zestawu. Przepraszam, już wysyłam.
– Nie przepraszaj, na kartonach nie ma zdjęć, tylko numery katalogowe.
– Zbyszku, mam dobrą wiadomość. Przyjadę do ciebie za tydzień i pomogę ci to złożyć.
– Za tydzień to sam to zrobię.
– Myślałam, że się ucieszysz – odparłam rozczarowana.
– Cieszę się. Tylko jak już są szafki, to chciałbym je złożyć.
– Panie Zbyszku, jest pan pracoholikiem.
– Ja tylko pomagam. Poza tym, co mam robić, jak wrócę z pracy. Trzeba się czymś zająć.
– Rozumiem.
Zderzyłam się z inną rzeczywistością, która mnie dotyczyła, ale była za górami, za lasami. Doceniłam to, że ktoś prawie zupełnie obcy angażuje się w moje sprawy i chce mi pomóc. Zdałam sobie sprawę, ile rzeczy miałam na głowie i los mi sprzyjał. Wysłałam paczki do Szkocji, pracowałam i nadzorowałam budowę, bo Staś był w pracy cały tydzień i dopiero wracał na weekendy. Teraz przede mną kolejne wyzwanie. Wyjeżdżam do Edynburga, a chłopaki układają kostkę brukową i inna ekipa ma wylać posadzkę na piętrze. Niby wszystko umówione, ułożone, ale czy po drodze nie wyniknie jakiś problem? Będę się wtedy zastanawiać – stwierdziłam i zajęłam się pakowaniem.
***
Edynburg przywitał mnie znowu słońcem. Już nie bałam się wspomnień, pochłonęły mnie bieżące sprawy. Odnalazłam klucze w umówionym miejscu i weszłam do mojego szkockiego mieszkania. Lśniąca nowa podłoga, czyste ściany i góra kartonów, ale było już znacznie przyjemniej. Część szafek była gotowa, brakowało blatu, zlewu i drzwiczek. W sypialni łóżko przykryte znajomym mi prześcieradłem i kilka kartonów z narzędziami. Znalazłam miejsce na swoje rzeczy. Zrobiłam herbatę i usiadłam, już nie na panelach, tylko na podłodze. Słyszałam urywane głosy przechodniów i silniki przejeżdżających samochodów. Z Polski zabrałam przenośny głośnik i podłączyłam go do telefonu. Muzyka odbijała się echem w pustym jeszcze pokoju. Tak mogę pracować – powiedziałam do siebie zadowolona. Wypiłam łyk herbaty i delektowałam się chwilą. Wysłałam smsa do Zbyszka, że jestem. Po chwili zadzwonił.
– Zmęczona? – zapytał ojciec Karola.
– Troszkę – odpowiedziałam bez namysłu.
– To proszę odpocząć.
– Nie dam rady, za bardzo mnie nosi. Tyle jeszcze trzeba zrobić.
– Robota nie zając, nie ucieknie.
– Robota nie, tylko czas. Zrobię coś, zanim przyjdziesz.
– Kupiłem ciasteczko i jakiś sok. Poczęstuj się.
– Dziękuje, jest pan uprzejmy.
– Uważam, że tak trzeba.
Skończyłam rozmawiać ze Zbyszkiem i dałam znać mężowi, że wszystko dobrze. Wygrzebałam z kartonu przygotowany szablon i przykleiłam do ściany w miejscu, gdzie było widać nierówności. Wymyśliłam sobie, że zamiast wieszać obrazki, namaluję graffiti. Odrysowałam. Zmieszałam czarną farbę z brązową, żeby złamać kolor i zrobiłam pierwsze maźnięcie. Zawsze chciałam namalować coś na ścianie, ale Staś sugerował inny motyw i nic z tego nie wychodziło. Teraz byłam w swoim żywiole. Zaczęłam od góry wypełniać kolorem rysunek. Nikt i nic mi nie przeszkadzało. Zmieniłam rozmiar pędzelka i pociągnęłam krawędzie. Wtopiłam się w moją pasję. Nie czułam zmęczenia ani głodu. Malowałam. Kiedy odeszłam od swojego dzieła sztuki, spostrzegłam, że minęły dwie godziny. A mnie się zdawało, że czas się zatrzymał. Odłożyłam pędzle i zamknęłam pojemnik z farbą. Pierwsza warstwa gotowa. Byłam zadowolona. Wpatrywałam się w dziewczynkę i balony. Coś mi mówiło, żeby wybrać ten rysunek. Czy będzie miał znaczenie? Komuś przypadnie do gustu? Może nigdy się nie dowiem? A może przyszły właściciel zamaluje? Teraz jednak byłam z siebie dumna, bo wstrzeliłam się w rozmiar i przysłoniłam to, co chciałam ukryć. Ciekawe, co powie Zbyszek? Nagle zrobiłam się strasznie głodna. Przemaszerowałam do kuchni po ciasteczko. Wstawiłam wodę i patrzyłam na moje graffiti. Czajnik zaczął szumieć. Muzyka grała. Za oknami własnym rytmem toczyło się życie. Czy ja miałam coś z nim wspólnego? Spojrzałam na kłębiaste chmury. Ścigały się, jedna z drugą, może szczęśliwe, że wiatr je gna, a może złe. Kto to wie, co na niebie się dzieje. Usłyszałam pstryknięcie czajnika. Woda się zagotowała. Postawiłam kubek na zmontowanym przez Zbyszka prowizorycznym stole i zalałam herbatę. Zabrałam napój, deserek i usiadłam przy ścianie. Muszę zrobić sobie miejsce na materac. A może go nadmucham, będę miała na czym siedzieć. Wyciągnęłam to, co potrzebowałam i przestawiłam pudła po szafkach. Usiadłam przy oknie i zaczęłam dmuchać. Dawno tego nie robiłam. Przypomniało mi się, jakie kiedyś materace były grube i ciężkie. Dźwigałam taki gumowy, i namiot jeszcze cięższy, z pociągu do pociągu, by rozbić swe obozowisko nad morzem. Wtedy nie zwracało się uwagi, czy ciężki, czy nie? Po prostu innych nie było. Najważniejsze, że można było latem wyjechać nad morze. Pojechałyśmy paczką do Trójmiasta i to były najpiękniejsze wakacje. Zrobiłam przerwę. Słyszałam wchodzących do góry lokatorów. To chyba ta Agnieszka, bo doleciały do mnie polskie słowa. Dmuchałam znowu i zastanawiałam się, co robić dalej. Spojrzałam na graffiti. Farba podeschła. Jednak była za świeża, żeby malować drugi raz. Mogłam położyć tapetę w sypialni lub zamontować rolety w oknach. Znowu zrobiłam przerwę. Rany, ile trzeba się nadmuchać. Zamknęłam oczy i słuchałam muzyki. Przygotowałam sobie własną listę przebojów. Stare utwory Perfectu, Budki Suflera, Maanamu i muzykę do tańczenia. Leciało „Nie wierz nigdy kobiecie”. W tej piosence jest taka męska prawda, która przenika w głąb pod skórę. Co musiało się wydarzyć, żeby napisać w ten sposób o kobiecie? Jak mocno ktoś się zawiódł? Może nie rozumie kobiet? Przejmujące słowa i głos. Takie piosenki się nie starzeją. Śpiewałam: dobrą radę ci dam. Nic gorszego na świecie, nie przytrafia się nam. Piosenka się skończyła. Wstałam i zajrzałam do sypialni. Przymierzyłam tapetę i spojrzałam na zegarek. Było po szesnastej. Mam jeszcze dwie godziny. Powinnam położyć cztery pasy nad łóżkiem – stwierdziłam. Przygotowałam sobie miejsce do smarowania tapety. Rozmieszałam klej i szukałam czegoś, co będzie się nadawało do wyciskania kleju. Zrobiłam przerywaną kreskę na ścianie. Zazwyczaj tego nie robię. Jeżeli nie muszę, to niczego nie odmierzam. Tym razem zostawiłam około trzydziestu centymetrów od ściany i rozwinęłam pierwszy pasek. Przycięłam z długości i położyłam na podłodze. Nałożyłam klej, przeskakując niezgrabnie nad tapetą. Uniosłam odcięty kawałek i przykleiłam. Rozprowadziłam klej plastikową szpachelką i przyjrzałam się, czy jest prosto przy kresce. Wytarłam klej z podłogi i przystąpiłam do dalszej pracy. Przy trzecim pasku czułam zmęczenie i zdawało mi się, że klej złośliwie nie chciał ustąpić. Jeszcze tylko jeden pasek – pocieszałam się. Zabrakło mi kilku centymetrów, aby zrównać wzór. Odcięłam brakujący kawałek i mimo że tak się nie robi, dokleiłam to, czego brakowało. Nie miałam sił, żeby posprzątać. Ostatnim tchnieniem zmyłam klej i odstawiłam wiadro do łazienki. Przysunęłam łóżko do ściany. Zaraz powinien przyjść Zbigniew. Chciałam być gotowa, to znaczy przygotować coś do jedzenia. Sama byłam już głodna jak wilk. Jak on sobie radzi bez zlewu i blatu? Ja byłam bliska rozpaczy. Zaczęłam kroić kurczaka i zobaczyłam go przez okno. Uśmiechnął się do mnie.
– Witam panią – powiedział, przystanąwszy na chwilę.
– Dzień dobry – odrzekłam. W końcu jesteś, nie mogłam się doczekać.
Patrzyliśmy na siebie, jakbyśmy nie mogli siebie rozpoznać. Miał tę samą kolorową bluzę i torbę przewieszoną przez ramię. W ręku trzymał klucze. Odwzajemniłam jego uśmiech. W końcu ruszył do drzwi. Słyszałam delikatne trzaśnięcie i przesuwający się mechanizm zamka. Wszedł do środka. Włożył klucz z powrotem do dziurki i przekręcił zamek od wewnątrz. Postawił torbę i podszedł do mnie do kuchni. Patrzyłam mu w oczy i czułam ogromne ukojenie. Pocałował mnie na powitanie w policzek i położył telefon na lodówce.
– Jesteś – odezwał się.
– Jestem – potwierdziłam, nie odrywając się od swego zajęcia. I to bardzo głodna – dodałam.
– Już ci pomagam, umyję się tylko. Muszę ten brud z pracy zmyć.
– Proszę bardzo, jakoś sobie radzę.
– O!!! Muzyka.
– Kupiłam specjalnie na wyjazd. Takie fajne rzeczy teraz są.
– Bardzo dobrze.
Byłam zdumiona tym, jak się zachowywaliśmy razem. Wpadałam z innej rzeczywistości do niby swojego, ale już nie mojego mieszkania, do obcego, ale bardzo mi bliskiego człowieka. Jakbym prowadziła dwa życia naraz. I nie miałam żadnych oporów ani trudności z tym związanych.
– Jak w pracy? – spytałam, kiedy pojawił się z powrotem.
– Jak to w pracy. Trzeba robić swoje i już. Ty opowiadaj. Co z budową?
– Powiem ci, że super. Podoba mi się to, co robi Maryś. Trafiliśmy na dobrego człowieka. Nie naciąga i wykonuje dobrze swoją robotę. Takich ludzi się ceni. Ciężko go złapać, bo wciąż jest czymś zajęty.
Zbyszek wyparł mnie z kuchni. Teraz on kończył obiad. W powietrzu unosił się zapach jedzenia, wzmacniając apetyt. Zjadłabym wszystko. W końcu usiedliśmy na materacu i jedliśmy.
– Cieszę się, że już jesteś – odezwał się.
– Ja też się cieszę. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek to powiem. Dzięki tobie Szkocja stała się dla mnie łagodniejsza. Na to, co było, nakładają się inne rzeczy i jest fajnie.
– Na coś się przydałem?
– Na coś tak – śmiałam się.
– O!!! Dziewczynka z balonami – wykrzyknął.
– Myślałam, że się nie doczekam. Podoba ci się?
– Zaraz, zaraz. Muszę się przyjrzeć. Malowałaś to?
– Raczej tak. Jutro dokończę, bo balony nie mają sznureczków. W domu wycięłam szablon. Chciałam też w sypialni coś namalować, ale tam położyłam tapetę.
– Tapetę widziałem.
– Wspaniale – roześmiałam się.
– Jestem facetem. A facet to facet.
– Owszem. Dociera do ciebie, że już nie muszę jechać do Tranent? Szkoda czasu na te przejazdy.
– Ale tam, w sypialni.
– Nie. Będę spać tutaj na materacu.
– Nie wypada, poza tym będę cię budził rano.
– W sypialni też byś mnie obudził. Mam bardzo czujny sen.
– Ale jesteś kobietą, nie wypada.
– Dobrze. Może jutro. Dziś zostaję w salonie, muszę dziewczynki pilnować, bo jej balony uciekną. Poza tym, jesteś moim gościem, a gość swoje prawa ma.
– Jak chcesz – powiedział zrezygnowany. A czy mogę pozmywać?
– Oczywiście. Ja nie mogę się odnaleźć.
– Przecież to twoje mieszkanie – śmiał się.
– Dobrze, że mi o tym przypominasz.
Zbyszek zabrał talerze i poszedł do łazienki. Muzykę przerwał telefon. Chwilę zastanawiałam się, dlaczego nic nie gra. Sygnał telefoniczny miał pierwszeństwo. Wyłączyłam głośnik i odebrałam. Przeprowadziłam szybką rozmowę z mężem i włączyłam z powrotem muzykę. Słyszałam stukanie naczyń z łazienki. Rozleniwił mnie obiad. Na dworze słońce było jeszcze wysoko. Kusiło mnie, żeby wyjść na spacer przed snem. Gasnący dzień uspokaja, wycisza, daje ukojenie. Przed laty siadałam nad jeziorem albo w kokpicie na jachcie i wpatrywałam się w taflę wody. Milkły ptaki i ludzie zachowywali się nieco ciszej. Słońce wędrowało na drugą stronę świata. Zmrok wyostrzał inne zmysły. Rzucające się ryby w wodzie były wyraźniej widoczne. Odchodził zgiełk pracowitego dnia. Serce się uspokajało. Świt zachwyca, a zmierzch koi.
Wrócił Zbyszek. Przyglądał się dziewczynce, a ja patrzyłam na niego. Wiedziałam, że będzie zaskoczony. We wszystkim, co jest wykonane ręcznie, jest fajna energia. Zwłaszcza gdy towarzyszy temu pasja. Zachwyca, przyciąga uwagę i jest jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne. Kilka razy byliśmy ze Stasiem w galerii. Oglądaliśmy mistrzów. Jedne obrazy hipnotyzowały, inne zachwycały, a krzyk Muncha wywoływał przerażenie. Nie mogłam spokojnie na niego patrzeć. Odczuwałam negatywną wibrację, jakby z tego obrazu wydobywał się niemy krzyk. Coś mnie rozdzierało. Szybko odeszłam, a za mną odszedł Staś. Oboje nie chcieliśmy na to patrzeć. Teraz patrzyłam, jak dziewczynka trzymała Zbyszka w bezruchu.
– Spokojnie – powiedziałam. – Będzie tu jutro.
– Podoba mi się – odpowiedział.
– Chciałam, żeby się podobało. Po to jest.
– Tylko czy warto?
– Co warto? – zaciekawiłam się.
– Nie wiadomo, czy komuś, kto będzie tu mieszkał, będzie się podobało.
– Tego nie wiem, ale miałam ochotę to zrobić. W ramach doświadczenia. Ja jestem zadowolona, nawet jak będę na to patrzeć tylko przez tydzień, to dla mnie warto.