Ziarno światła. Przebudzenie - Nikolas Razmuk - ebook + audiobook

Ziarno światła. Przebudzenie ebook i audiobook

Nikolas Razmuk

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Ludzkość po raz trzeci doprowadziła do tragicznej w skutkach wojny światowej, dziesiątkując populację i niszcząc ekosystem Ziemi. Po kilku latach na umierającą planetę przybywają Strażnicy – zaawansowani technologicznie obcy, pragnący przejąć całkowitą kontrolę nad jej odbudową.

W samym środku tych wydarzeń Posthumus Piąty – sierota wychowany przez Teotrytę – zmaga się z decyzjami przywódcy powstania. Pomóc mu mają pogrzebani głęboko pod ziemią wojownicy pochodzący z dawnych i zapomnianych epok.

Uwikłany w sieć intryg bohater musi odnaleźć swój cel i stoczyć najważniejszą w życiu bitwę, a nowo poznane istoty wszystko komplikują. Podróż do gwiazd jest nieunikniona. Czym jest sławetne ziarno światła i jaką rolę odegra w tej historii? Kosmos kryje o wiele więcej tajemnic, niż Ci się wydaje...

W rzeczywistości wieżowiec, do którego zmierzali, był statkiem kosmicznym Strażników. Główne miasta, które padły ofiarą kolonizacji, miały wybudowane porty kosmiczne w samych centrach. Te służyły Strażnikom jako stacje dokujące oraz miały przypominać Ziemianom o ich podległości. Wielkie, stabilne, śnieżnobiałe giganty wpływały na splendor danego miasta. Architektura obcych już wielokrotnie zaskakiwała swoją geometryczną i zarazem prostą budową. Flota Strażników sprawiała wrażenie dryfujących po błękitnym niebie puszystych kłębowisk, zwiastujących pogodny dzień.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 699

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 19 godz. 51 min

Lektor:
Oceny
3,7 (14 ocen)
5
2
5
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




PROLOGREWOLUCJA

Posthumus Piąty przechadzał się po zimnych, podziemnych korytarzach, nasłuchując dźwięków przygotowań jego małej rewolucyjnej armii. Rozmieszczone pod sufitem w regularnych odstępach żarówki o małej mocy gasły co pewien czas, przypominając o trudnej sytuacji, w jakiej wszyscy się znaleźli. Ostrożnie stawiając kroki, by przypadkiem nie zerwać żadnego z leżących na ziemi kabli, Posthumus rozmyślał o przeszłości. Przypominał sobie, jak wiele czasu minęło, od kiedy zakończył wyczerpujące szkolenie na Teotrytę, aby pewnego dnia odszukać i uwolnić braci zamkniętych w katakumbach, grobowcach wzniesionych na Ziemi lata temu. Żałował tylko, że lepiej nie przygotował siebie i Ziemian na nadejście zagrożenia ze strony Strażników. Pomimo ostrzeżeń mentora Posthumus sam do końca nie był przekonany co do pogróżek na temat superzaawansowanej technologicznie rasy chcącej podporządkować sobie całą galaktykę.

Młody Teotryta rozmyślał o kolejnej misji. Wśród odbijającego się od ścian ciasnego tunelu echa rozmów usłyszał spadającą kroplę cieczy. Uderzała o powierzchnię zbierającej się kałuży w głębi podziemnych przejść. Nie zwlekając ani minuty dłużej, poszedł sprawdzić, czy wyciek nie stanowi zagrożenia dla ukrytej bazy ruchu oporu. Chwycił mocno karabin i ostrożnie badając sklepienie tunelu, udał się w głąb przejścia. Winowajcą zajścia była mała zużyta uszczelka. Śledząc wzrokiem spadającą kroplę, dostrzegł w kałuży własne odbicie. Młoda, blada twarz hipnotyzowała go. Nie mógł oderwać oczu od świdrującego spojrzenia, które budziło niepokój. Jego plecy przeszył zimny dreszcz, spowodowany wizją przyszłych wydarzeń.

– Posthumusie! – usłyszał wezwanie Brutusa. – Coś się tak zamyślił?!

Speszony młody Teotryta odwrócił się. Zobaczył jednego ze swych najbardziej oddanych ludzi. Prawie dwumetrowy mężczyzna o muskularnej budowie i spojrzeniu wiecznie złego giganta wzbudzał respekt pośród nowo przyjmowanych rekrutów do walki o wolność Ziemi. Chociaż na pierwszy rzut oka Brutusa należało się obawiać, po bliższym poznaniu okazywał się całkiem przyjemnym facetem.

Gdy Posthumus wzrokiem wrócił do odbicia w kałuży, obraz był już zaburzony przez drgania wywołane krokami wielkiego druha.

– Wszystko w porządku – odpowiedział szybko Posthumus. – Trzeba będzie to załatać – dodał, wskazując na rury pod sufitem.

– Nie martw się. Dam znać Annie – odrzekł Brutus, oglądając dokładnie miejsce wycieku.

– Pokaż mi się, Brutusie – powiedział Posthumus.

Pogładził łysego mężczyznę po głowie, szukając chociaż jednego małego włoska.

– Nadal nic.

– Daj spokój, Posthumusie. Mam wrażenie, że po tej cholernej wojnie atomowej już nigdy nie zasiądę na fotelu u fryzjera – zażartował Brutus, klepiąc się w czubek głowy.

– Nie jest źle. Przynajmniej wyglądasz groźnie – pocieszył go Posthumus.

– Czemu się tak szwendasz samotnie po tych tunelach? Przecież dawno zakończyliśmy prace w tym sektorze – zapytał Brutus, zmieniając temat.

– Musiałem chwilę zostać sam… pomyśleć.

– Z karabinem w dłoniach i zbroi ważącej dwadzieścia kilo?

– Teotryta musi być zawsze gotowy – pouczył szybko, unikając tłumaczeń.

– Tak, wiem – odpowiedział zamyślony Brutus. – Ale ten miecz przy pasku mógłbyś sobie odpuścić – dodał uszczypliwie, wskazując schowany do pochwy oręż młodego Teotryty.

– Uratował mi życie więcej razy niż niejeden karabin.

Posthumus wyciągnął miecz, by udowodnić swoje racje druhowi.

– Nadal nie robi wrażenia – stwierdził Brutus, przyglądając się swojemu odbiciu w klindze miecza.

– Został wykuty dawno zapomnianymi technikami. Po latach nadal jest ostry.

– Przy plazmowych ostrzach Strażników to tylko zabawka – kpił Brutus.

– Powiesz to Teotrytom w twarz, jak tylko ich wybudzimy – odparł Posthumus z uśmiechem na twarzy i schował miecz do pochwy.

– Chciałbym już ich zobaczyć. Aż mam ciarki, gdy myślę sobie o jutrzejszym dniu.

– Ja też, Brutusie, ja też. – Posthumus zgodził się z przyjacielem. – Czekałem na to wystarczająco długo. Na tę jedną chwilę. Wreszcie nadarza się okazja, żeby uwolnić naszych braci i wypełnić do końca ostatnie zadanie nałożone na mnie przez mojego mentora – dodał, zaciskając pięść.

Brutus zamilkł na sekundę, wpatrzony w wadliwą uszczelkę pod sufitem. Na jego twarzy pojawiła się głęboka zaduma.

– Zastanawiam się tylko, czy przyjmą nas jak swoich – rzekł z lekką obawą w głosie.

– Co masz na myśli?

– O istnieniu Teotrytów wiemy tylko my i Anna. Odkąd pamiętam, szukasz ich po całym świecie bez rezultatów. Obawiam się tylko, że informacje, które wyciągnęliśmy z komputerów Strażników, są błędne lub niedokładne.

– Trochę wiary, Brutusie. Poza tym to ona zgromadziła tu nas wszystkich – odparł pewnym głosem Posthumus. – Nawet jeśli te dane są błędne, to my… ludzie, wyjdziemy na powierzchnię i zawalczymy o wolność.

– Dziękuję, Posthumusie, i przepraszam za zwątpienie – powiedział Brutus, schylając głowę.

– Nie masz za co przepraszać, bracie. Rozumiem cię. Sam miałem kiedyś obawy, gdy słyszałem opowieści o Teotrytach: „Pozaplanetarnej rasie wojowników strzegących ładu w galaktyce” – pocieszał go Posthumus, wzruszając ramionami.

– Właściwie to jaki był twój mentor? Nigdy nie rozmawialiśmy szerzej na jego temat – zapytał Brutus dociekliwie.

– Posthumus Czwarty? Był charyzmatyczny, mądry, spokojny… niesamowita istota. Przelał we mnie swoją wiedzę i przekazał umiejętności. Przyjął mnie jak swojego. Nauczył posługiwać się bronią i jak przetrwać w tym świecie. Jestem mu wdzięczny za to wszystko. Mam u niego dług, który chcę spłacić, wybudzając naszych braci ze snu. Jeśli nam się uda… Teotryci pomogą nam w odzyskaniu Ziemi.

Brutus westchnął głęboko i chwytając Posthumusa za ramię, odrzekł:

– W takim razie nie zwlekajmy dłużej. Zostało nam zaledwie kilka godzin do misji. Obiecaj mi jedynie, że jak będzie po wszystkim, opowiesz mi tę historię w całości.

– Ruszajmy już – odparł Posthumus, unikając obietnicy.

 

Posthumus Piąty wraz z Brutusem zmierzali w kierunku ogromnej wydrążonej groty zastawionej prowizorycznymi metalowymi pryczami. Na ścianach zamontowano specjalne panele wzmacniające, chroniące przed zawaleniem się stworzonych pod powierzchnią ziemi pomieszczeń. Całość była małą, przytulną, wysuniętą bazą, która przez ostatni tydzień stanowiła ważny punkt operacyjny do szykowanej misji specjalnej. Członkowie ruchu oporu biorący udział w akcjach dywersyjnych przygotowywali się, sprawdzając sprzęt komunikacyjny i uzbrojenie. W powietrzu unosiło się uczucie ekscytacji starych i młodych bojowników, którzy, tak jak i Posthumus, nie mogli uwierzyć, że nareszcie nadszedł dzień wyjścia z cienia. Od zmasowanego ataku dzieliły ich już tylko godziny.

– Poczekaj tutaj, Posthumusie. Poprawię trochę morale ludzi – stwierdził Brutus, uśmiechając się do druha tak, by tylko on to zobaczył.

– Tylko nie krzycz na nich za dużo – odpowiedział szeptem Posthumus, odwzajemniając uśmiech.

Brutus był wyjątkową osobą w życiu młodego Teotryty. Przygarnięty jako trzynastoletnie dziecko, był chowany zgodnie z zasadami, jakie Posthumus Piąty przyjął od dawnego mentora. Brutus trzymał wysoką dyscyplinę w szeregach ruchu oporu. Dzięki temu Posthumus mógł działać w cieniu oficjalnego przywódcy. Młody Teotryta spędzał godziny na analizowaniu struktur miast, w których osiedlali się Strażnicy, jednak ostatni czas dla całego ruchu oporu był wyjątkowo pracowity. Ogólnoświatowa siatka rewolucjonistów czekała tylko na znak z głównej centrali komunikacyjnej. Znak rozpętania burzy, której Strażnicy nie byliby w stanie opanować.

– Posthumusie! Zgłoś się – usłyszał w słuchawce głos Anny.

– Co się dzieje?

– Grupa dywersyjna jest już na powierzchni. Zmierzają ku przekaźnikowi Strażników – poinformowała.

– Jakieś utrudnienia? – zapytał zaniepokojony.

– Żadnych. Chciałam wam tylko powiedzieć, żebyście już wyruszali.

– Raport z ostatnich skanów przekaźnika?

– Przekaźnik ochrania standardowy oddział S.S.Z. Po waszych ostatnich wyczynach Strażnicy przenieśli większość oddziałów do miasta.

– Bardzo dobrze – stwierdził Posthumus, uśmiechając się lekko. – Informuj mnie na bieżąco o sytuacji na powierzchni. Zaraz wyruszamy.

– Zrozumiałam. Bez odbioru.

Wszystko szło zgodnie z planem młodego Teotryty, lecz z każdą minutą w sercu Posthumusa, który nie mógł już dłużej czekać, rósł niepokój. Krzyknął w stronę Brutusa musztrującego niezbyt liczny oddział członków ruchu oporu i wyciągnął ku niemu rękę, przywołując do siebie. Wielki mężczyzna rozkazał stanąć w szeregu podekscytowanym ludziom i szybkim krokiem podszedł do Posthumusa.

– O co chodzi?

– Wyruszamy – odpowiedział zdecydowanym tonem.

– Jesteśmy gotowi, bracie – stwierdził Brutus, odwracając się i spoglądając na twarze członków ruchu oporu.

Zdenerwowana mina młodego Teotryty zwróciła uwagę jego kompana.

– Coś nie tak, bracie?

– Wszystko… wszystko w porządku – zająknął się Posthumus.

– Za dobrze cię znam, bracie. Nie martw się. Wszystko jest już przygotowane – powiedział, klepiąc Posthumusa w ramię, czym dodał mu otuchy. – Spójrz na nich – rzekł, wskazując ręką na kilku członków ruchu oporu stojących z karabinami i lekkimi kamizelkami taktycznymi. – Wlałeś w ich serca nadzieję. Bardziej gotowi już nie będziemy. Dzisiejsza noc to tylko rozgrzewka przed jutrzejszym powstaniem – powiedział z uśmiechem. – Pamiętasz, jak tydzień temu poprowadziłeś nas do tej placówki S.S.Z.?

– Pamięć mnie chyba zawodzi, bo to ty poprowadziłeś tych ludzi, Brutusie – przypomniał mu Posthumus, odwzajemniając uśmiech.

– Hm… – Zamyślił się. – Może, ale to by nam nie wyszło, gdybyś nas wszystkich nie zebrał – odparł, przesuwając dłoń po swojej łysinie.

– Wyszalałeś się tam przynajmniej? – pytał zatroskany młody Teotryta, drocząc się z wielkim jak dąb mężczyzną.

– Heh! – zaśmiał się pod nosem Brutus. – Wiesz… miło było urwać kilka łbów tych zdradzieckich kundli z S.S.Z. – odrzekł rozmarzony. – Ale o wiele bardziej podobało mi się, gdy Ka’S-ta-ran zobaczył, jak płonie jego cenna szkółka „zwierząt hodowlanych”. Swoją drogą mam nadzieję, że te wykradzione plany siatki komunikacyjnej nam pomogą.

– Jestem pewien, Brutusie, jestem pewien – potwierdził młody Teotryta.

– Szkoda, że dziś sobie nie postrzelamy – odpowiedział z bólem w głosie kompan, spoglądając na swoją broń i celując w czubek własnego buta.

– Ja nie odstrzeliłem na ostatniej misji nawet jednego blaszaka – pocieszał Brutusa Posthumus. – Poza tym tobie już wystarczy strzelania. Oszczędzaj siły na jutro.

Brutus wyglądał na wyraźnie zasmuconego.

– A tobie teraz o co chodzi? – zapytał Teotryta.

– Nie wiem, bracie. Myślę o jutrze. Może dzięki nam zmieni się oblicze całego świata, który znam… w którym się wychowałem.

– Bez obaw. Zmienimy go na lepsze – powiedział Posthumus, uderzając lekko w ramię mężczyzny. – Bierz ludzi i wyruszajmy do zapadlisk – dodał zdecydowanie. – Pójdę przodem i zaczekam na resztę.

Brutus skinął głową i pokazując wszystkim gest zbiórki, przywołał do siebie mały oddział ruchu oporu. Tymczasem młody Teotryta poszedł pierwszy, znikając za zakrętem jednego z korytarzy.

– No, panowie! Już czas! Cały świat na nas patrzy! – powiedział Brutus poważnym tonem.

 

Mała grupa składająca się z najdzielniejszych ochotników, którą przygotował Brutus, ledwo mieściła się w ciasnych przestrzeniach tuneli. Każdy żołnierz maszerujący w półmroku potykał się o wystające z ziemi kamienie, klnąc pod nosem.

– Brutusie? – zawołał David „Tomi” Thompson, jeden z najstarszych członków ruchu oporu. – Dlaczego cały czas atakujemy z podziemi? Nie moglibyśmy zrobić tego raz jak za dawnych lat? Wspinając się na jakiś wieżowiec i przygważdżając wroga z góry? – zapytał nieśmiało.

– Taktyka się zmieniła – odpowiedział od razu Brutus. – Tomi, ile razy mam ci powtarzać? Strażnicy mają przewagę na niebie, a tutaj, w tunelach, ich latanie na nic się zda.

Brutus stanął. Zatrzymał cały oddział i odwrócił się do żołnierzy.

– Kto mi przypomni, jakie mamy zadanie?

– Nie dać się wykryć, podczas gdy oddział dywersyjny zrobi małą zadymę – odpowiedział szybko i dumnie, z wypiętą klatą, Patrick King.

Młody Patrick był jednym z najmłodszych nabytków ruchu oporu. Odznaczył się w niejednej partyzanckiej akcji pomysłowością i brawurą. Najbardziej był jednak znany z włamywania i szybkiego ulatniania się z miejsca zdarzeń. Niepozorny blond chudzielec w za dużych spodniach był w stanie przecisnąć się w każde miejsce. Nieraz chwalił się, jak to dzięki niemu oddziały zmechanizowanych jednostek Strażników nie były w stanie rozgromić manifestacji przeciwko okupantom. To nie lada wyczyn wejść do placówki S.S.Z. niezauważonym i podmienić oprogramowanie namierzające roboty.

– I co jeszcze? – zapytał Brutus.

– Podłożyć ładunki elektromagnetyczne, odłączyć cztery filary zasilające oraz wgrać wirus tak, aby podczas jutrzejszej rewolucji wróg nie mógł się ze sobą komunikować – dodał King.

– Myślę w takim razie, że to proste. Dziś strzelania nie będzie – oznajmił Brutus, przypominając słowa Posthumusa. – A ty, młody, wypuść to powietrze, zanim się udusisz – dodał, patrząc na Kinga. – Całość będzie koordynowana przez Annę. Niestety pole zagłuszające Strażników w tym obszarze jest zbyt silne, aby zobrazować je na e-mapach, więc jeśli stanie się coś nieoczekiwanego, macie mi to natychmiast zgłosić. Tymczasem opieramy się na informacjach wywiadowczych i planach tuneli wykradzionych przez Kinga. Jakieś pytania? – zapytał Brutus, rozglądając się po wszystkich.

Nie usłyszawszy odpowiedzi, kontynuował wprowadzenie do misji:

– I świetnie. Dzielimy się tak, jak to ustalaliśmy na początku. King i Tomi, dołączcie do Posthumusa. Czeka na was przy czwartym filarze na końcu tego korytarza – rozkazał, wskazując na wpół oświetlony tunel. – Reszta, odbijamy w prawo i tam podzielimy się dalej.

Dwójka rewolucjonistów poszła śmiało w wyznaczone miejsce, ściskając mocno karabiny w dłoniach. Słysząc odbijane przez ciasne i zwilgotniałe ściany korytarzy dźwięki oddalających się sprzymierzeńców, King skorzystał z okazji do rozmowy.

– Tomii-ii? Myślisz, że uda nam się jutro przegonić Strażników? – zapytał, spoglądając za siebie, by upewnić się, że są sami.

– Nie bój się, młody. Posthumus to doskonały lider – odpowiedział pewnie David. – Jestem w tej grupie od dawna. Mamy za sobą już pół roku różnych akcji w ruchu oporu i jestem przekonany, że nam się powiedzie. Dziwi mnie jedno. – Thompson stanął na chwilę, zatrzymując przy tym towarzysza. – Słyszałem pogłoski o tym, że Posthumus przeżył wojnę atomową i prowadził jeden z większych oddziałów wojsk pomocy obywatelskiej. Nawet przed wydarzeniami z czterdziestego piątego był jedną z bardziej szanowanych osobistości, o której wiele się słyszało. Miał kasy jak lodu i prowadził wykopaliska archeologiczne na całym świecie.

– Co w tym dziwnego? Przecież sam powiedziałeś, że to dobry przywódca. Jakoś zdobyć doświadczenie musiał, a gdzie lepiej, jak nie w wojsku. Poza tym skąd to wiesz? – dopytywał King.

– Powiedział mi to kiedyś ojciec – odparł Tomi, ściskając wiszący na szyi nieśmiertelnik. – Zmarł na chorobę popromienną, a Posthumusowi nic nie jest. Poza tym to na moje oko powinien mieć już pięćdziesiąt lat, a wygląda, jakby był w twoim wieku.

– Chłopaki! Przypominam o ciszy radiowej – przerwała im Anna przez słuchawki. – Wchodzicie na teren wroga.

– Dzięki za przypomnienie – wymamrotał King, kontynuując marsz w stronę końca tunelu.

 

Gdy dwójka członków ruchu oporu doszła już do filaru, zobaczyła Posthumusa klęczącego na ziemi, pod samym ładunkiem, mówiącego coś pod nosem.

– Wszystko w porządku? – zapytał Tomi, niepewnie zbliżając się do ładunku umieszczonego w ścianie małego, trochę szerszego pomieszczenia niż korytarze, którymi przechodzili.

– Tak. Czekamy tylko na sygnał od Brutusa. Zaczynamy, jak wszyscy będą na swoich pozycjach – odrzekł Posthumus, nadal klęcząc na jednym kolanie w specyficzny dla Teotrytów sposób.

Jedną rękę miał wyciągniętą na ziemi, opierając się na trzech palcach. Drugą zaś założył za siebie, zaciskając w pięść. Chyląc nisko głowę, Posthumus modlił się do swoich bogów: dawno zapomnianego kultu galaktycznej rasy Teotrytów. Dla ludzi stanowił on wielką tajemnicę. Sam Brutus nigdy do końca nie rozumiał zgłębianej wiary Posthumusa.

Wyczekiwali znaku od reszty kompanów, czas dłużył im się w nieskończoność. Dawno już wyszli z blasku żarówek. Teraz trzej rewolucjoniści czekali w kompletnych ciemnościach. Głucha cisza dawała się we znaki, płatając zmysłom figle. Jak na nocnym spacerze, kiedy to szumiące drzewa sprawiają wrażenie nadejścia czegoś wielkiego. Zniecierpliwiony Posthumus skończył swe modły i usiadł, wpatrując się w małą migającą diodę na przymocowanym do ściany ładunku. Podenerwowanie drużyny dało się wyczuć nawet w powietrzu. Młody King, aby umilić sobie oczekiwanie, rozpoczął powolne odliczanie od tysiąca do jednego.

 

– Wszyscy na pozycjach. Możemy zaczynać – oznajmiła Anna przez radio.

W jednej chwili ładunek bezdźwięcznie otworzył przed trzema rewolucjonistami wąskie wyjście na powierzchnię, tworząc w ziemi dół na głębokość kilku metrów. Szeroki na tyle, aby kilka osób, jedna po drugiej, zdołało wydostać się spod ziemi.

– Teraz szybko do filarów – naganiał swoich towarzyszy Posthumus, wspinając się jako pierwszy.

Powierzchnia wyglądała na bardzo spokojną. Pustynne, rozgwieżdżone niebo mogłoby tej nocy wprowadzić w zachwyt niejednego astrologa.

– Szybciej, szybciej! – mówił półszeptem Posthumus, pomagając Tomiemu i Kingowi wyjść z szybu.

W oddali słychać było dywersantów, którzy skutecznie odwracali uwagę okolicznych patroli S.S.Z.

– King! – nawoływał Posthumus.

Szarpnięciem za ramię odciągnął go od podziwiania cudów architektury Strażników.

– Nie ma teraz czasu na oglądanie!

Nowoczesna, wykonana ze śnieżnobiałego metalu, połyskująca w świetle księżyca stacja na odludziu poza miastem potrafiła wzbudzić podziw dla umiejętności konstrukcyjnych i talentu budowniczych Strażników. Zawieszona na wysokości kilkunastu metrów centrala komputerowa stacji była oparta na czterech podporach, w których znajdowały się filary. Cała baza przekaźnikowa oddzielona była od świata wysokim na trzy metry ogrodzeniem z siatki podłączonej pod wysokie napięcie.

– King! Biegiem do komputera wgrać wirus! Po lewej stronie masz schody na górę – powiedział Posthumus do Patricka, wskazując metalowe, kręte stopnie prowadzące na sam szczyt stacji. – Tomi, rozmieść ładunki – rozkazał kompanowi.

Tomi natychmiast wziął się do roboty, umieszczając bomby elektromagnetyczne z opóźnionym zapłonem w ustalonych na odprawie miejscach. Naprawa stacji komunikacyjnej i przywrócenie łączności bez wątpienia opóźnią manewry nieprzyjaciół. Wirus, którym zajął się Patrick, miał zawiesić połączenie na całym globie, dając czas na przeprowadzenie zmasowanego ataku na całej kuli ziemskiej.

Młody Teotryta, nie zwlekając, pobiegł do filaru i ukrył się za skrzyniami z zaopatrzeniem S.S.Z. rozstawionymi po całej bazie. Wróg nie miał nawet pojęcia, co ruch oporu dla niego szykuje. Gdy tylko Posthumus zbliżył się do podpory stacji, zauważył nadciągający ludzki patrol S.S.Z. wykonujący obchód.

– Jak widać, nie na wszystkich podziałała dywersja – mruknął cicho pod nosem.

Szybkim susem Posthumus niezauważenie schował się za rogiem podpory stacji, w której umieszczony był filar zasilający, i oczekiwał nadejścia wroga.

– King? Wirus wgrany? – zapytał przez radio.

– Jeszcze sekunda… jeszcze chwilkę… chwileczkę… iii… – odliczał King.

– Pośpiesz się! Mamy towarzystwo.

– Już! Możecie odłączyć filary! – poinformował wszystkich Patrick przez radio.

Po otrzymaniu wiadomości młody Teotryta odłożył swój karabin na ziemię, wyciągnął bezszelestnie miecz i czekał na odpowiedni moment. Chłodny wiatr łaskotał go po szyi. Zmysły wyostrzyły się. Kroki stawały się coraz głośniejsze. Wiedział, że nie może popełnić żadnego błędu. Kiedy niczego niespodziewający się patrol minął ukrytego Posthumusa, ten wyskoczył zza podpory i zwinnym cięciem rozpłatał gardło jednemu gwardziście. W tym samym czasie wybił dłonią karabin z rąk drugiego mężczyzny i złapał go mocno za twarz, tak by ten nie mógł wydusić nawet słowa.

– W otchłani odnajdziesz przebaczenie – powiedział do wartownika.

Uniósł go, a następnie cisnął jego głową o ziemię. Zgrzyt rozbitej czaszki rozszedł się w ciszy nocy. Posthumus otrząsnął się ze swojego morderczego skupienia i spojrzał na martwego człowieka.

– Taka wielka szkoda – mruknął pod nosem.

Dla Posthumusa każda osoba służąca z nieprzymuszonej woli Siłom Stabilizacyjnym Ziemi (w skrócie S.S.Z.) była zdrajcą ludzkości. Strażnicy, planując zasiedlenie planety, dobrze zrobili, budując sobie poparcie wśród Ziemian. Obiecując życie w dostatku, kapitan Strażników Ka’S-ta-ran powołał oddziały ludzi do pilnowania ludności cywilnej. Posthumus nie mógł zrozumieć, dlaczego Ziemianie sami na siebie sprowadzają taki los. Wierzył, że przebudzenie braci pomoże Ziemianom przejrzeć na oczy.

– Anno, przyślij do mnie Tomiego. Potrzebna mi pomoc w schowaniu ciał – wydał polecenie, chowając do pochwy zakrwawiony miecz. – Jaki jest status reszty oddziałów? – zapytał.

– Oddziały trzy i cztery już są w tunelach, Brutus natomiast napotkał małe komplikacje, które, jak słyszę, ciebie też nie ominęły – poinformowała Anna.

Posthumus podszedł i odłączył filar zasilający, przypominający błękitny, rozświetlony kryształ.

– Potwierdzam – odpowiedział chłodno. – Zmywamy się. Jak tylko zejdziemy z ciałami do tuneli, przekaż wszystkim wiadomość o sukcesie naszej misji. Dziś o wschodzie słońca uwolnimy Teotrytów i przegonimy z Ziemi Strażników raz na zawsze – powiedział Posthumus, wpatrując się w świecący filar w swojej dłoni.

Pełen pozytywnej energii młody Teotryta miał nadzieję w końcu wypełnić swoje zadanie zlecone mu przed wiekami. Targany tysiącami pytań typu „Co przyniesie rewolucja i co przyniesie przyszłość”, był pewien, że w końcu odbije Ziemię z rąk apodyktycznych Strażników i raz na zawsze na Ziemi zapanuje spokój, a tym samym i w jego duszy.

ROZDZIAŁ PIERWSZYWIECZNY SEN

– POBUDKA, MOJE DROGIE PANNY! – wykrzykiwał Brutus do śpiących towarzyszy, dumny z siebie po nocnych harcach w bazie łączności wroga. – ZŁAZIĆ Z PRYCZY! ZA DWIE GODZINY WSZYSCY MAJĄ BYĆ GOTOWI DO WYJŚCIA NA POWIERZCHNIĘ! CHYBA ŻE NADAL CHCECIE SIEDZIEĆ POD ZIEMIĄ I CZEKAĆ NA WYBAWIENIE! JAZDA, JUŻ! – Podekscytowany naganiał kolejnych ludzi do poderwania się, stukając w metalowe prycze kawałkiem żelastwa znalezionym na podłodze.

Posthumus wszedł do ciągnącego się dziesiątkami metrów podziemnego pomieszczenia zaraz za swym przyjacielem i podziwiał, jak zaspani rewolucjoniści budzili się do życia. Wielu z nich chciało się odwdzięczyć ruchowi oporu za ocalenie. Gdyby nie Posthumus i Brutus, większość z nich padłaby ofiarą resocjalizacji Strażników. Ci, którzy przetrwali potworne męczarnie, zostawali siłą wcielani do Sił Stabilizacyjnych Ziemi.

Zadowolony z siebie Brutus podszedł do opartego o ścianę kompana.

– Wiesz, że wszystkich nie uda nam się ocalić? – zapytał szeptem, tak by nikt nie dosłyszał konwersacji.

– Wiem – odpowiedział Posthumus, spoglądając na niezdarnych młodzików, ubierających się w pośpiechu. – Ale od naszych decyzji zależy, ilu przeżyje. W nich jest siła, która zapewni przyszłość Ziemi.

– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. Posyłamy ich w sam środek cyklonu, a kiedy już tam wejdziemy, nie będzie odwrotu.

– Wątpisz w nasz cel? – zapytał młody Teotryta, spoglądając w oczy kompana.

– Wierzę w ciebie, Posthumusie – odpowiedział bez zawahania Brutus. – Ale mam pewne obawy co do nowych sprzymierzeńców.

Młody Teotryta zamilkł na chwilę. Starał się zrozumieć przyjaciela.

– Proszę cię, abyś zaufał mi, tak samo jak ja zaufałem niegdyś swemu mentorowi.

Brutus spuścił wzrok.

– Za Chronosa – odpowiedział cicho.

– Za Chronosa, przyjacielu. Zobaczysz… wszystko będzie dobrze – zapewniał wątpiącego kompana. – A teraz wybacz. Muszę iść na odprawę do centrali. Anna już na mnie czeka.

– W tym czasie ja przygotuję śpiochów do walki.

Młody Teotryta skinął głową i udał się na spotkanie z Anną. Dla Posthumusa najważniejsze było wybudzenie braci. Wierzył głęboko w Teotrytów i ich moc, dzięki której będą mogli uwolnić Ziemię od okupacji Strażników. Sam jednak myślał nad niepewną przyszłością i potężnymi istotami uśpionymi w sarkofagach, ukrytych gdzieś pod dokującym statkiem Strażników przypominającym ogromną wieżę w samym centrum Eau Claire.

Idąc do centrali ciasnymi, podziemnymi korytarzami, zabudowanymi grubymi blachami, mijał grupy uzbrojonych oddziałów. Był rozdarty pomiędzy Ziemianami a Teotrytami. Zawsze dbał o losy ludzi i drażnił go fakt natarczywych myśli, kiedy postrzegał Ziemian jako „zasoby” do osiągnięcia celu.

Głęboko zamyślony Posthumus nawet nie spostrzegł, że doszedł do centrali operacyjnej. Stanął przed metalowymi drzwiami, poprawił zbroję, wyprostował się i przyłożył rękę do powierzchni cyfrowego zamka. Przejście się otworzyło.

Podziemne pomieszczenie, w którym mieściła się centrala dowodzenia i komunikacji, było wypełnione różnego rodzaju zaawansowanym sprzętem specjalistycznym. Od tego nowoczesnego, przejętego z baz zaopatrzeniowych S.S.Z., aż po stare urządzenia, których zaletą była niewykrywalność przez hiperłącza Strażników.

Wszyscy technicy i specjaliści łączności krzątali się po centrali. Wymachiwali papierami i tłumaczyli sobie wzajemnie: „nie jesteśmy jeszcze gotowi” albo „brakuje nam czasu”. Największe ogólnoświatowe powstanie w dziejach ludzkości było koordynowane z każdego stanowiska w najróżniejszych językach świata. Z każdą minutą napięcie wzrastało do granic możliwości. Na samym środku sali znajdował się stół z projektorem holograficznym, który ukazywał mapę miasta i jego newralgiczne punkty.

Wchodząc do centrali operacyjnej, Posthumus ujrzał Annę próbującą nawiązać połączenie z kolejnymi zwolennikami ruchu oporu. Była to młoda, szczupła kobieta o przenikliwym spojrzeniu i pomarańczowym zabarwieniu tęczówek. Efekt ten zawdzięczała skutkom ubocznym operacji, jaką przeszła w młodym wieku, aby odzyskać wzrok. Choroby popromienne objawiały się u różnych ludzi inaczej. Rekompensując niepełnosprawność z czasów dzieciństwa i młodości, natura odpłaciła się jej jednak i obdarzyła ją nieprzeciętną inteligencją i słuchem. Okazało się, że dziewczyna ma talent do wyłapywania częstotliwości radiowych na wielu kanałach komunikacyjnych.

– Hej! Jesteś w końcu! – zawołała Anna zniecierpliwiona. – Podejdziesz? Chciałam ci pokazać plany ataku.

– Wrzuć je na główny ekran, Anno – odpowiedział Posthumus, wskazując holograficzną mapę miasta w centrum pomieszczenia. – Zaczynamy odprawę.

Obecność Posthumusa i jego stwierdzenie spowodowało przerwanie rozmów. W całym pomieszczeniu głosy przycichły, a reszta biegających ludzi zajęła swoje miejsca, oczekując finalnej wersji planów. Młody Teotryta niemal słyszał przełknięcie śliny w dwóch pierwszych rzędach.

– Po pierwsze, musimy odpalić ładunki, które zamontowaliście w bazie komunikacyjnej Strażników – powiedziała Anna, podchodząc do mapy. Przesuwając powoli holograficzny obraz miasta, oznaczała pozycje strategiczne. – Potem zapadliska. Zwiększyliśmy moc drążącą ładunków, których używaliście wczoraj, co poszerzy przejścia i umożliwi natychmiastowy wymarsz oddziałów oraz ciężkich maszyn. Zapadliska skoncentrowane są na obrzeżach miasta oraz centrum. Stworzą dwa pierścienie. Jeden atakujący, drugi obronny.

– Dlaczego nie przy wieży Strażników? – wtrącił Posthumus.

– Niestety struktura skał uniemożliwiła nam dalsze prace wykopaliskowe. Moglibyśmy niechcący naruszyć konstrukcję jakiegoś budynku, a wtedy nici z podchodów – odpowiedziała, szybko zaznaczając centralne obiekty miasta. – Dalej oddziały saperów niszczą tory trakcji przesyłowej blaszaków, a snajperzy zajmują dachy, zabezpieczając drogę dla twojej ekipy świdra. Brutus poprowadzi główne natarcie. Przedzierając się do holu wieży Strażników, zabezpieczy go na wypadek pojawienia się niespodziewanych utrudnień. Każdy z dowódców drużyn dostał już swoje rozkazy i instrukcje dla podopiecznych.

– Co z pozostałymi placówkami ruchu oporu?

– Bazy w Europie, Afryce i Ameryce Południowej czekają na nasz sygnał. Przez nowe urządzenia zakłócające Osh’Ka-ta-rana mamy problem z nawiązaniem łączności z azjatyckimi placówkami, ale naprawię to w ciągu godziny – tłumaczyła Anna.

– Masz pół – odparł Posthumus, po czym rozejrzał się dookoła. – Dobra robota… Myślę, że Brutus postawił już na nogi wszystkie oddziały – powiedział młody Teotryta, uśmiechając się do dziewczyny.

– Postawił? – zapytała zdziwiona. – Jego krzyki było słychać aż tutaj. Podniósł morale co poniektórym – dodała, spoglądając na swoich kolegów ze stanowisk komunikacyjnych, którzy z nietypowym przerażeniem w oczach oglądali się na siebie.

– Jeśli mogę zapytać: co nam da wejście do tego statku? – zapytał ktoś z końca sali jękliwym głosem.

Posthumus oderwał wzrok od żartującej Anny i, przeskakując powoli spojrzeniem po centrali, odpowiedział:

– Słuchajcie. Jesteśmy tu dlatego, że łączy nas pewna wizja. Wizja wolnej Ziemi. Niestety, parę lat temu sami zadaliśmy sobie cios, który omal nie wyniszczył nas wszystkich. Nie wygramy tej bitwy bez pomocy.

– Kto nam może jeszcze pomóc? – odezwał się ktoś inny z tłumu techników.

– Każdy w swoim naturalnym środowisku ma wrogów. Nawet Strażnicy. Broń, o której mówię, to rasa wojowników zdolna przepędzić stąd okupantów. Razem…

Posthumusowi przerwała kolejna osoba.

– Mamy uwolnić kosmitów, żeby pokonali kosmitów? Gdzie tu logika?

– A jeśli oni będą jeszcze gorsi niż Strażnicy? – zapytał ktoś inny roztrzęsionym głosem.

– Jeszcze zanim nastąpiła trzecia wojna światowa, spotkałem jednego z nich. Nie miał złych intencji i nie był do nas wrogo nastawiony. Przepowiedział nadejście Strażników. Mogłem wtedy coś zrobić, ale rządy dawnego świata ludzi prawie rozerwały naszą Ziemię.

Mówiąc to, Posthumus spojrzał na starszego człowieka, który musiał przypomnieć sobie wydarzenia sprzed wojny, po czym kontynuował:

– Proszę was o jedno… zaufajcie mi… tak samo jak zaufaliście w dzień, kiedy zjawiłem się w drzwiach każdego z was, obiecując ochronę przed Strażnikami i S.S.Z. i pokazując cel. Cel, dzięki któremu odzyskamy naszą Ziemię… nasz dom.

Wszyscy zgromadzeni popatrzyli na siebie, a w sali zapadła cisza.

– Do niczego was nie zmuszam. Jesteście wolni i jak wolnych ludzi proszę was o wyjście na powierzchnię. Nie walczycie dla mnie, lecz dla samych siebie.

Posthumus podziękował Annie za przygotowanie planów. Wyłączył hologram i wyszedł z centrali, by krzątanina techników i specjalistów komputerowych mogła na nowo wybuchnąć. Do wyjścia na powierzchnię została jeszcze godzina. Wystarczająco dużo czasu, żeby się dozbroić i odmówić modły do swego boga.

Prowizoryczne pomieszczenie, w którym Posthumus mógł odpocząć, znajdowało się na końcu korytarzy technicznych, niedaleko generatorów zasilających. Odizolowany od reszty ludzi mógł spokojnie rozmyślać nad poczynaniami. Jego pokój był ciasny i zimny. Przypominał mu zimno z dzieciństwa, które otulało go do snu każdej nocy. W rogu pomieszczenia stał wciśnięty stojak, na którym Teotryta zawiesił swój unowocześniony pancerz. Ręcznie rzeźbiony przez samego Posthumusa wprowadzał na pole bitwy odrobinę mistycyzmu. Wykonany z trwałych elementów, nieograniczający ruchów, opowiadał swoimi zdobieniami długie życie i trudne chwile, które młody Teotryta przeszedł, by odnaleźć Teotrytów. Nieraz zastanawiał się nad słusznością podejmowanych, często radykalnych decyzji oraz ich wpływem na wydarzenia, które będą miały miejsce. Lata spędzone na poszukiwaniu snu o dawno zapomnianej rasie nadludzkich obrońców galaktyki stawiały przed Posthumusem jedno pytanie: Co mogą przynieść Teotryci i ich wyzwolenie?

Tego dnia nie było czasu na rozmyślania. Potrzebny był lider twardo stąpający po ziemi.

W drugim kącie pomieszczenia wstawione było stare metalowe biurko z przedwojennych czasów, a na nim leżał nowy model karabinu Gaussa rozebrany na części, czekający na szybki przegląd i pierwsze użycie w boju. Posthumus dbał z chorą fascynacją o najdrobniejszy element swojego uzbrojenia, pielęgnując go i troszcząc się o niego jak o żywą istotę. Dowodem na to był chociażby zadbany miecz ukuty i ostrzony najstarszymi i najdoskonalszymi samurajskimi technikami. Każdy, kto wchodził do jego pokoju, był zdziwiony brakiem łóżka. Teotryta tłumaczył się, że po długich i wyczerpujących szkoleniach nauczył się ograniczać potrzebę snu. Zamiast tego oddaje się długim medytacjom regenerującym. Starał się zataić swoje prawdziwe oblicze i pochodzenie. Świadomi zdolności, jakie nabył, byli tylko i wyłącznie najbliżsi. Anna często próbowała zbliżyć się do Posthumusa, wypytując go o dawne czasy. Gdy chwila na to pozwalała, młoda kobieta razem z Brutusem siadali w odosobnionych korytarzach i słuchali opowieści Posthumusa. Niestety, wiele pamiątek z dawnych lat przepadło wraz z rozpoczęciem trzeciej wojny światowej. Zostały pogrzebane w podziemnych siedzibach podobnych do tej, w której młody Teotryta postanowił założyć ruch oporu. Głęboki sentymentalizm, jakim był obdarzony, wywoływał w nim frustrację z powodu strat, jakie poniósł przez wszystkie lata kolekcjonowania artefaktów.

*

W końcu nadszedł czas. Głośniki na korytarzach rozbrzmiały głosem Anny, nawołującej do zajęcia pozycji i przejścia do stanowisk przy zapadliskach. Posthumus wyszedł ze swojego pokoju w pełnym rynsztunku i szybkim krokiem przeszedł do miejsca zbiórki, aby skontrolować stan techniczny świdra oraz skład oddziału.

Ogromna sala, przypominająca wielopoziomowy magazyn, służąca do odpraw i zebrań ruchu oporu, była opustoszała. Zostało tylko kilka mniejszych grup, które miały przydzielone zadania specjalne, albo sanitariusze, przygotowujący łóżka polowe dla ewentualnych rannych. Przy maszynie czekał już młody Patrick King wraz z paroma ciężko uzbrojonymi żołnierzami.

– Gdzie jest Brutus? – zapytał młody Teotryta, zbliżając się do świdra.

– Panie, Brutus wyruszył w pierwszym składzie jako grupa uderzeniowa – odpowiedział King, wciskając coś na monitorze urządzenia.

– Coś nie tak ze sprzętem?

– Tylko kalibruję, panie. To jedyny, jaki mamy – odparł.

Świder był wielką machiną na podwoziu gąsienicowym. Zdalnie sterowany i zasilany przez ogniwo wykradzione z baz S.S.Z., był zdolny przebić się nawet przez najgrubsze materiały obcych, z których wykonane były grube ściany katakumb pod wieżowcem Strażników. Do budowy samego wiertła posłużono się metalami ze starych, rozbitych przedwojennych statków kosmicznych. Moc świdra pochodziła jednak z zamontowanych ostrzy plazmowych, które wprawiane w ruch wirowy wzmacniały siłę wiertła. Ruchowi oporu udało się skonstruować tylko jedno takie „cudeńko”, dlatego wszyscy wiedzieli, jak ważne jest to urządzenie.

– Dobra. Postarajmy się, żeby ten maluch dotarł na miejsce cało – powiedział Posthumus, po czym poklepał maszynę po wierzchniej osłonie, jakby chciał dodać jej otuchy.

King wyciągnął pilota sterującego z torby zawieszonej na szyi i razem ze świdrem przemieścili się w kierunku przygotowanego zapadliska. Szeroki korytarz ciągnął się kilometrami pod gęsto zabudowanymi ulicami miasta Eau Claire. Podczas podróży oddział mijał wydrążone w ścianach przejścia dla pojazdów i piechurów, wzmacniane metalowymi konstrukcjami, tak by całość nie zapadała się na głowy członków ruchu oporu. Szli z maksymalną prędkością, z jaką maszyna mogła się przemieszczać. King, cały czas wpatrzony w ekran pilota sterującego, mamrotał cicho pod nosem coś o wymianie napędu. Z kolei partyzanci zabezpieczający konwój majstrowali przy radiu, szukając odpowiedniej częstotliwości, mając nadzieję usłyszeć wieści o sytuacji nad nimi. Tymczasem Posthumusowi mignął napis na tylnej osłonie urządzenia, który nazwą miał wzbudzać siłę adekwatną do mocy maszyny.

 

KRECIK

– King?

– Tak, panie?

– Kto konstruował świder? – zapytał z grymasem na twarzy.

– Dział techniczny. Najlepsi konstruktorzy z Europy zostali ściągnięci do tego projektu – odpowiedział King z pewnością w głosie.

– Zresztą nieważne. – Teotryta machnął ręką, idąc dalej przed siebie.

Gdy ekipa świdra była w połowie drogi, nagle zaczęły docierać komunikaty od grup przypuszczających atak jako pierwsze.

„Wyburzeniowy cztery, linie trakcji przesyłowych zniszczone”, „Uderzeniowy trzy, jesteśmy pod ciężkim ostrzałem”, „Sokół cztery, zabezpieczyliśmy pozycję”, „Uderzeniowy jeden, mamy rannych, powtarzam, mamy rannych”.

Posthumus z trudem wysłuchiwał przekazów. Chciał pomóc każdemu z osobna, a tymczasem przesuwali się w kierunku wyjścia z podziemnych tuneli w ślimaczym tempie.

– Centrala do kreta. Gdzie jesteście? – wywoływała przez radio Anna.

– Jesteśmy już niedaleko – zapewniał Posthumus, oglądając się na pełzający świder. – Co z grupą zabezpieczającą?

– Są na miejscu, ale nie mogą się jeszcze przebić do środka budynku. Napotkali silny opór ze strony S.S.Z. i blaszaków, ale wygląda na to, że nie ma tam żadnego wojownika Strażników.

– Zrozumiałem. Informuj mnie na bieżąco – odpowiedział ze spokojem w głosie.

– I jeszcze jedno, uważajcie na siebie. Dostaję komunikaty o zmechanizowanych Strażnikach docierających do centrum. Centrala, bez odbioru.

Dobra wiadomość. Udało się zaskoczyć wroga i sparaliżować jego komunikację. Ka’S-ta-ran, kapitan Strażników, nigdy nie przypuszczał, że może dojść do tak świetnie zorganizowanego powstania. Pytanie, jak długo ruch oporu zdoła utrzymać swoje pozycje. Broń, którą dysponowali, była reliktem przeszłości w porównaniu do karabinków laserowych S.S.Z. i działek plazmowych zmechanizowanych oddziałów Strażników, pieszczotliwie zwanych przez ludzi „blaszakami”. Armia robotów sterowana przez Ka’S-ta-rana była nieustępliwa. Nie mówiąc już o samych Strażnikach, którzy samą swoją mobilnością mogliby zniszczyć bez problemu silnie ufortyfikowane pozycje. Na szczęście dla ruchu oporu wojowników Strażników nie było nigdzie widać.

Po kilkunastu minutach grupa Posthumusa zabezpieczająca świder nareszcie dotarła do wyjścia.

– Centrala, tu kret. Dotarliśmy do zapadliska. Wychodzimy na powierzchnię – informował King przez radio.

– Zrozumiałam. Wysyłam wsparcie. Powodzenia. Centrala, bez odbioru.

Oczom grupy ukazał się widok prawdziwego pobojowiska. Niegdyś nieskazitelnie czyste ulice miasta Eau Claire mogły świecić przykładem, jeśli chodzi o dbanie o wspólnotę i porządek. Dziś wielkie dziury od zapadlisk pootwierane co przecznicę, uszkodzone budynki, powybijane okna od rykoszetów pocisków, płonące zmechanizowane jednostki Strażników leżące na jezdniach, tworzące blokady. Czarny dym z palenisk, osmalając śnieżne konstrukcje Strażników, nadał metropolii posępny wygląd. Zewsząd słyszalne były echa strzałów z rewolucyjnych karabinów, odbijane od płaskich powierzchni budynków.

– Mamy cel do osiągnięcia – powiedział Posthumus do Kinga, pokazując kierunek przed nimi.

Ekipa świdra powoli przemierzała zniszczone ulice, nasłuchując nadchodzących zagrożeń ze strony zmechanizowanych oddziałów. Odgłosy strzelaniny dochodziły zza rogu zniszczonego ratusza spowitego ciemnym dymem.

Niegdyś był to symbol pokoju niesiony słowem Strażników, który w latach kolonizacji Ziemi pełnił funkcję miejsca spotkań na debatach mających na celu określenie działań obcych. Majestatyczny, zbudowany w klasycznym stylu, był teraz jedynym budynkiem ocalałym po kolonizacji Strażników. Dla ludzi był symbolem wtłaczanych im kłamstw.

Od statku Strażników zadokowanego w centrum grupę dzielił już tylko odsłonięty plac, przepełniony prowizorycznymi umocnieniami ruchu oporu.

Nagle jeden z członków grupy świdra zauważył, że za ich plecami pojawiły się zmechanizowane jednostki Strażników. Niewiele myśląc, zaalarmował towarzyszy. Posthumus wydał komendę schowania się za najbliższą osłoną oraz otworzenia ognia zaporowego.

– CENTRALA! MAMY KILKA BLASZAKÓW NA SZÓSTEJ! PROSZĘ O WSPARCIE!

W jednej chwili rozległ się ryk ciężkich karabinów ruchu oporu.

– KING! JEDŹ ZE ŚWIDREM DO SCHODÓW RATUSZA I SKONTAKTUJ SIĘ Z BRUTUSEM! – rozkazał Posthumus, przekrzykując huk wystrzałów.

Chociaż żołnierze strzelali celnie, nie mogli trafić zwinnych maszyn okupanta. Zmechanizowane jednostki Strażników były przystosowane do walki w najtrudniejszych warunkach. Dwunożne metalowe bestie, szybkie jak wiatr, nie miały głów. Cały ośrodek kontrolny maszyn znajdował się w korpusie pod grubą warstwą białego metalu obcych. Blaszaki uzbrojone w działka plazmowe i potężne metalowe ostrza naręczne stanowiły pierwszą linię wojsk Strażników.

Grupa odpierająca atak niezwykle szybkich przeciwników znalazła się w potrzasku, wąwozie utworzonym przez wysokie budynki i ich strome ściany. Roboty biegnąc szybko, od jednej ściany do drugiej, po pionowych powierzchniach szklanych konstrukcji, unikały pocisków, dążąc do walki wręcz.

– Odwrót! – krzyknął jeden z żołnierzy.

Niestety, na odwrót było za późno. Naręczne ostrze robota przebiło jego ciężki pancerz. Ten sam los spotkał pozostałych członków ruchu oporu, kryjących się za gruzami zniszczonych bloków.

– CENTRALA, ZGŁOŚ SIĘ!

Posthumus próbował usilnie wezwać posiłki. Dobył miecza przytroczonego do pasa i potężnym cięciem przepołowił zbliżającą się maszynę.

– Sokół dwa zgłasza się do pomocy – usłyszał przez radio.

W jednej chwili strzelcy wyborowi, obsadzeni na dachach, pogrzebali maszyny salwami precyzyjnego ostrzału.

– Blisko było – wybąkał pod nosem King, chowając pistolet do kabury. – Dzięki, sokół. Bez was nie dalibyśmy rady.

– Sokół dwa! Potrzebujemy osłony, zanim dotrzemy do wieżowca. Dacie radę? – zapytał Posthumus.

– Droga wolna. Śpieszcie się. Straciliśmy połączenie z większością oddziałów z drugiego pierścienia. Na dodatek coś przerwało kontakt z centralą. Sokół, bez odbioru.

– Zrozumiałem. Kret, bez odbioru – odpowiedział młody Teotryta i razem z Kingiem wyruszyli w stronę ogromnej konstrukcji Strażników.

W rzeczywistości wieżowiec, do którego zmierzali, był statkiem kosmicznym Strażników. Główne miasta, które padły ofiarą kolonizacji, miały wybudowane porty kosmiczne w samych centrach. Te służyły Strażnikom jako stacje dokujące oraz miały przypominać Ziemianom o ich podległości. Wielkie, stabilne, śnieżnobiałe giganty wpływały na splendor danego miasta. Architektura obcych już wielokrotnie zaskakiwała swoją geometryczną i zarazem prostą budową. Flota Strażników sprawiała wrażenie dryfujących po błękitnym niebie puszystych kłębowisk, zwiastujących pogodny dzień. Wydawało się zaszczytem przyjąć do serca miasta tak okazały dar, zsyłany z niebios przez sierżanta Osh’Ka-ta-rana. Jednak ci, którzy poznali prawdę o Strażnikach, nie dali się zmanipulować ich wyidealizowanemu pokojowi i harmonii, jakie obiecywali. Zamiast tego ludzie przyłączyli się do ruchu oporu, walczącego o świat bez apodyktycznych zasad narzuconych przez samozwańczych Strażników. Dzięki Posthumusowi ludzie mieli szansę stawić opór przeważającej liczbie wroga i zawalczyć o przyszłość, którą sami mogliby stworzyć.

W grupie obsługującej świder zostali już tylko Patrick i Posthumus. Powoli przemierzali zniszczony plac. Miejsce, w którym niegdyś można było chociaż na chwilę zapomnieć o otaczających wysokich wieżowcach i odetchnąć od zatłoczonych ulic. Dawniej wypełnione fontannami i nisko przystrzyżonymi żywopłotami. Całość zabudowana była nowoczesnymi technologiami: mechanizmami oświetleń, systemami natryskowymi i strategicznie rozmieszczonymi ławeczkami, na których umęczeni pracownicy okolicznych biur mogli odpocząć po ciężkiej pracy.

Tego dnia było jednak inaczej. Roślinność została wypalona ogniem przestarzałych miotaczy i zmieszana z gruzem wyrwanych płyt chodnikowych po wybuchach granatów plazmowych. Wszędzie walały się ciała członków ruchu oporu i żołnierzy S.S.Z., bez ustanku podmywane wodą wyciekającą z pobliskich zniszczonych fontann. Tworzyły strumienie z krwi, zlewające się w leje po eksplozjach.

– Kret! Jak wam idzie? – usłyszeli wywoływani przez radio Posthumus i King.

– Uderzeniowy jeden? – zapytał młody Teotryta.

– Daj mi spokój z tymi uderzeniowymi! Jesteśmy pod lekkim ostrzałem od północnej części statku. Reszta mojego oddziału przejęła kontrolę nad wieżą Strażników i czekamy tylko na was – odpowiedział Brutus, skrzętnie składając raport. – Wasza pozycja?

– Przemieszczamy się powoli z Kingiem i świdrem w waszą stronę. Potrzebujemy osłony.

– Zrozumiałem… ehh… dobra, słuchajcie. Chwilowo brak mi ludzi, więc jak się wam pokaże wielki, łysy łeb na horyzoncie, to nie strzelajcie – odpowiedział Brutus, miotając się między zostaniem z resztą swojego oddziału a wyruszeniem na pomoc.

– King, wywołaj sokoła dwa – wydał polecenie Posthumus, wypatrując wybiegającego z wieży brata po przeciwnej stronie placu. – Niech zabezpieczają nasze flanki, a potem zmywają się stamtąd.

– Dobrze. – Patrick skinął głową.

Patrick rozejrzał się nerwowo dookoła i poprowadził świder naprzód po ciałach martwych żołnierzy S.S.Z. Straty, jakie poniosły oddziały wroga w ludziach i maszynach, były wielkie. To tylko dowodziło tego, że kapitanowi Ka’Sta-ra-nowi nie przyszła do głowy nawet myśl o takiej sytuacji. Cios wymierzony Strażnikom w samym centrum miasta nie pozostanie bez odpowiedzi. Dlatego ruch oporu musiał się śpieszyć, nim do akcji nie wkroczyli prawdziwi wojownicy Strażników, którzy z całą pewnością chcieli się zemścić za rozpoczętą rewolucję.

– SWÓJ! – krzyczał Brutus w nadziei, że nie oberwie kulką.

Wtedy rozegrał się najgorszy z możliwych scenariuszy misji, na który żaden z nich nie był przygotowany.

– POSTHUMUSIE! – zawołał King. – Rdzeń napędu się przepalił!

– No to go wymień – odpowiedział, osłaniając zbliżającego się Brutusa.

– Mieliśmy jeden. Jeden wykradziony z bazy zaopatrzeniowej S.S.Z. Więcej nie było – tłumaczył zakłopotany King, wznosząc ramiona.

– Mamy jakieś pół kilometra do przejścia. Nie możemy tu zostać.

Do druhów dobiegł zziajany Brutus.

– Co tak stoicie? Wszystko w środku już przygotowane. Walimy tam i budzimy braciszków – odezwał się, sapiąc, a jego wygląd nie wskazywał na łatwość powierzonego mu zadania.

Wyszczerbiony miecz przy jego pasie i wgniecenia na pancerzu dowodziły, jak zaciekle bronili się żołnierze S.S.Z.

– Gdzie reszta uderzeniowego jeden? – zapytał Posthumus.

– Mówiłem ci już, daj spokój z tymi kryptonimami – powiedział Brutus, wymachując opadającymi rękoma. – Trzy grupy zabezpieczają budynek. A reszta? O, tu leżą – odpowiedział, starając się złapać jeszcze trochę powietrza i wskazując palcem martwych bojowników na placu. – Możemy ruszać? Dość mam już marnowania ludzi.

– Ale silnik wysiadł i radio chyba też, bo nie mogę połączyć się z sokołem – tłumaczył dalej Patrick.

King popatrzył z lękiem na Brutusa, jakby to była jego wina.

– A to jeszcze nie koniec kłopotów – parsknął Brutus, rzucając swój karabin na maszynę.

– Co się dzieje? – zapytał Posthumus, zaniepokojony dziwnym drganiem w głosie kompana.

– Zanim straciłem łączność ze snajperami, powiadomili mnie o „ciężkich blachach”. I jest to cała zgraja idąca w kolumnie od południa – odpowiedział, łapiąc za tylny pancerz świdra i napierając z całych sił. Po chwili kontynuował: – Na dachach jakieś latające zwiadowczyki nam siedzą i strzelają z plazmy jak dzicy – dodał, przepychając maszynę z wielkim wysiłkiem, aż jego bladosina twarz zaczęła purpurowieć.

Strażnicy zorientowali się, że w mieście, jak i na całym świecie dochodzi do walk o odzyskanie wolności. Rzucili do walki swoje ciężkie roboty bojowe, przeznaczone głównie do najtrudniejszych zadań, w których nie radziły sobie i tak zabójcze maszyny szybkiego reagowania. Wszędzie, gdzie tylko pojawiały się ciężko opancerzone jednostki mechaniczne Strażników, tam panował chaos zniszczenia.

Świder musiał szybko znaleźć się na miejscu odwiertu. Na dodatek złą wiadomością była coraz częstsza obecność samych Strażników w lekkich kombinezonach bojowych, którzy rozlokowywali się na dachach wieżowców.

Typ kombinezonów „Cień II” służył do infiltracji i cichych zabójstw. Sam Ka’S-ta-ran szczycił się osiągnięciami projektu, który był wyposażony w nowoczesne pola maskujące. Zwiadowcy Strażników nie byli przystosowani do starć bezpośrednich, dlatego posługując się tego typu sprzętem, trzymali się na dystans i pełnili funkcję rozpoznawczą. Posthumus zrozumiał jednak, że posiłki Strażników przybędą lada moment.

Dzięki szybkiej interwencji Brutusa świder znalazł się w wieży. Brutus, wycieńczony, padł na kolana, z trudem łapiąc powietrze w płuca. Zamknął oczy i wydusił z siebie komendę:

– No to… bierzcie się… do roboty… – powiedział do Kinga, który przerażony liczbą padających strzałów nie mógł poskładać myśli w całość. – Kto… nazwał… tę kupę złomu… krecik… – dodał sobie cicho pod nosem.

Wnętrze osadzonego w centrum statku wyglądało niesamowicie. Nawet ze zniszczonymi od ostrzału ścianami i porozbijanymi szklanymi przejściami. Ziemian od wynalazków Strażników, ich futuryzmu i ogromnego postępu technologicznego dzieliły lata świetlne. Wszystko utrzymane było w bieli oraz błękicie i nadawało pomieszczeniu chłodny, laboratoryjny charakter.

– Czego ci potrzeba, młody? – zapytał Posthumus, zwracając się do roztrzęsionego Kinga.

– Muszę podłączyć się pod zasilanie statku, przebić się przez podłogę i uruchomić ładunek zapadliska. Wtedy już tylko prosta droga do wrót.

– Według planu musimy przenieść świder w tamten punkt – stwierdził Posthumus, wskazując palcem główny hol. – Brutusie? Dasz radę go przesunąć jeszcze trochę?

– Już się łapię – wymamrotał.

Wielki przyjaciel z trudem podniósł się z zimnej podłogi.

Posthumus dołączył do reszty broniących się w głównym holu członków ruchu oporu, którzy dzielnie walczyli z coraz to większymi oddziałami zmechanizowanych Strażników. Brutus bardzo dobrze zorganizował obronę statku. Stworzył w środku obcej konstrukcji przyczółek, który pozwalał na zaopatrywanie północnych obrońców rozmieszczonych wewnątrz okolicznych budynków.

– Jak możesz być tak spokojny, panie? – zapytał Brutusa podenerwowany King.

– Jeśli po tym dniu odezwiesz się do mnie „panie”… To t-ten punkt odwiertu? – zapytał Brutus.

Wymęczony mężczyzna zatrzymał się ze świdrem w wyznaczonym miejscu i spojrzał na zasmuconego Patricka.

– Tak, to tutaj. Resztę już zrobię sam – odpowiedział zrezygnowany King.

– Słuchaj, młody. Wiem, że jest ciężko. Z czasem, kie…

W tej chwili Brutus otrzymał informację od wycofujących się z różnych części miasta oddziałów o porażce, jaką ponieśli na wszystkich frontach.

– Zarządzam odwrót do punktu zbiórki. Na miejscu przegrupujemy się i ufortyfikujemy wieżę Strażników. – Brutus wydał polecenie.

Wielki i zmęczony mężczyzna spojrzał na młodego Kinga, który próbował odnaleźć przewody zasilające statku. Chciał pocieszyć chłopaka, ale najważniejszy był w tej chwili cel.

– Dokończymy jeszcze tę rozmowę. Zaraz przyślę do ciebie Posthumusa – dodał i poklepał Kinga w ramię na odchodne.

Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Zaczynało brakować amunicji, medykamentów i stymulantów. Oddziały S.S.Z. zostały wycofane do bezpiecznych stref. Siły ludzi na polu walki zostały zastąpione zmechanizowanymi Strażnikami, znacznie podnosząc poziom trudności odbywających się potyczek. Powstańcze grupy ruchu oporu, chociaż świetnie wyszkolone, nie dawały rady przeciwko wciąż napływającym robotom.

Młody Teotryta chwilowo przejął dowodzenie nad wysuniętymi stanowiskami obrony przed wieżą Strażników. Razem z kilkoma członkami ruchu oporu próbowali odeprzeć biegnące w ich stronę maszyny wroga, chowając się za prowizorycznymi umocnieniami.

– Posthumusie! – zawołał nadbiegający Brutus. – King został sam przy świdrze. Jeśli coś się stanie, to bez ochrony nie da rady.

– Pójdę tam. Jakieś wieści od pozostałych? – zapytał młody Teotryta.

W ostatniej chwili uchylił się od strzału pocisku plazmowego. Natychmiast odpowiedział celną serią z karabinu i zniszczył jedną z biegnących maszyn.

– WSZYSTKICH WEZWAŁEM NA MIEJSCE ZBIÓRKI! DŁUGO JUŻ NIE POCIĄGNIEMY! – Brutus przekrzykiwał ciągły ogień z ciężkich karabinów towarzyszy.

– DAJCIE NAM TYLE CZASU, ILE ZDOŁACIE! ZA CHRONOSA, BRACIE! – odkrzyknął.

Posthumus podniósł się z ziemi i otrzepał z grudowatego pyłu, po czym pobiegł w kierunku odwiertu.

– Za Chronosa… bracie – odpowiedział sobie pod nosem Brutus.

Okoliczne wąskie uliczki i plac wokół zadokowanego statku, które kiedyś stanowiły najspokojniejsze i najbezpieczniejsze części metropolii, przypominały teraz złomowisko zmechanizowanej armii pokryte odłamkami szkła z pobliskich budynków.

W przerwach pomiędzy natarciami sił mechanicznych Strażników do przyczółku docierała coraz większa liczba rannych, cudem ocalałych z pozostałych oddziałów broniących się ostatkiem sił. Wśród nich biegł Tomi. Cały brudny, zmęczony i oblepiony czarnym olejem ze zniszczonych robotów. Próbując złapać oddech i trzymając mocno swój karabin, oglądał się za siebie z nerwowym odruchem. Czas, jakim dysponował Brutus na przegrupowanie oddziałów, wydawał się coraz krótszy za sprawą nieprzyjacielskiego ostrzału, ale widok żywego druha dał Davidowi nadzieję na wsparcie zaprawionego w boju dowódcy. Jednak jego mina mówiła sama za siebie.

– Tomi? Gdzie jest reszta twojego oddziału? – zapytał Brutus, obserwując kłęby dymu nadal przysłaniające drugi koniec ulicy.

– Przepraszam, Brutusie. Nie mogliśmy ich powstrzymać. To była rzeź – odrzekł roztrzęsiony i zmęczony, słaniając się na nogach. – Wszystko szło dobrze. Linia zaopatrzeniowa zniszczona, ewakuacja okolicy, zabezpieczenie drogi. Dopiero potem natrafiliśmy na niego – tłumaczył z przerażeniem w głosie.

Nagle Tomi zastygł. Spojrzał na pozostałości leżącego tuż obok niego zmechanizowanego Strażnika, a jego oczy napełniły się strachem.

– Co was tam spotkało? – zapytał Brutus.

– Wymordował wszystkich… sam jeden… bez niczyjej pomocy.

Podenerwowany Brutus raz jeszcze zadał pytanie, tym razem chwytając przestraszonego towarzysza za ramię.

– Kto tam był, Tomi?

– Osh’Ka-ta-ran – odpowiedział, powoli przesuwając wzrok w stronę rannych, leżących na stercie gruzu. – Oszczędził nas i powiedział, że przed zachodem słońca… wszyscy będziemy martwi.

Brutus poklepał swojego podwładnego po ramieniu.

– Heh, przed zachodem… – powtórzył cicho. – Dobrze się spisałeś. Nikt nie mógł wiedzieć, co zastaniemy po wyjściu na powierzchnię, ale teraz posłuchaj. Potrzebuję ludzi zdolnych przewodzić na lewej flance. Wierzę w ciebie i twoje zdolności, dlatego ty objąłeś to stanowisko. Dasz radę udowodnić Strażnikom, że się mylili z tym zachodem? Potrzebujemy cię.

Tomi podniósł wzrok.

– Tak, panie – odrzekł.

W jednej chwili wyprostował się i popatrzył Brutusowi prosto w oczy.

– Dobrze. Dobrze się spisałeś. Leć na drugie piętro. Po drodze zgarnij prowiant i amunicję. Odwiert niedługo będzie gotowy. Uda nam się. Zobaczysz.

Tomi skinął głową i jakby wstąpiły w niego nowe siły, pognał w stronę przejścia na drugie piętro. Próbując dodać otuchy swemu druhowi, Brutus zrozumiał, jak potężni muszą być Strażnicy. Jeszcze żadnemu człowiekowi nie zdarzyło się walczyć z jednym z nich.

– BRUTUSIE! ZBLIŻA SIĘ KOLEJNA FALA! – krzyknął jeden z obrońców.

Brutus podbiegł do swojego stanowiska, by wesprzeć siłą ognia członków ruchu oporu starających się odeprzeć nadbiegające maszyny wroga. Każda minuta zdawała się godziną mozolnych walk. Ruch oporu słabł, a prace nad odwiertem szły powoli, nie można było się przebić przez grube warstwy metalu statku Strażników.

 

Gdy po kolejnej nieudanej próbie szturmu sił wroga na pozycję obrońców sytuacja wyglądała na opanowaną, partyzanci poczuli lekkie drżenie ziemi, które zdawało się coraz silniejsze. Zaniepokojony drganiami Brutus starał się wywołać w radiu Posthumusa, mając nadzieję, że to świder wywołał to zamieszanie. Mężczyzna wspiął się po ścianie gruzu do punktu obserwacyjnego osadzonego na tyle wysoko, by móc obserwować okolicę. Schował się za winklem i przeładował karabin. Powoli wychylił głowę zza osłony. Wtedy ujrzał przyczynę wstrząsów. Wielki sznur, ciągnący się przez kilka przecznic, stworzony z ciężko zmechanizowanych jednostek Strażników, zmierzał prosto w stronę wieży.

– DAWAĆ CKM NA FRONT! ODDZIAŁY POMOCNICZE NA FRONT! – krzyczał Brutus, zbiegając po stromej stercie gruzu. – OGIEŃ ZAPOROWY NA FRONT! CIĘŻKIE BLACHY WCHODZĄ NA PLAC!

Strażnicy postanowili rzucić do walki swoje najcięższe zabawki. Trzymetrowe, lśniące w bieli maszyny do zabijania, często porównywane do żyjących czołgów. Miały grube pancerze i ogromną siłę ognia, zdolną bez problemu zburzyć budynek. Bronić się przeciwko takiej liczbie przeciwników i mieć nadzieję na wygraną to szaleństwo. Brutusowi jednak udało się zauważyć lukę w szyku nadchodzącej zmechanizowanej potęgi wroga.

– WYBURZENIOWY KTÓRYKOLWIEK! DO MNIE BIEGIEM! – wywoływał przez radio.

Do Brutusa podbiegł chuderlawy członek ruchu oporu niewiele starszy od Kinga. Miał na sobie lekki pancerz bojowy i ładunki wybuchowe wiszące na pasku od spodni. Sprawiał wrażenie zagubionego.

– Potrzebujemy ładunków na czubku tego skrzydła – powiedział do zdezorientowanego partyzanta i wskazał palcem na jeden z najdłuższych elementów zadokowanego statku, który tworzył wznoszące się na trzydzieści metrów potężne skrzydło.

– Zamontuj tam tyle zapadlisk i ładunków wybuchowych, ile tylko się da. Weź do pomocy kilku chłopaków. Póki ciężkie blachy nie wyszły z ciasnych uliczek i nie rozbiły swoich formacji, mamy czas. Biegiem! – pośpieszał Brutus.

Plan mógł się powieść tylko w dobrze zorganizowanej grupie. Sam Brutus chwycił za wielkie działo kinetyczne, które ustawione u stóp konstrukcji, miałoby zwalić olbrzymi element na kolumnę zbliżających się robotów. Członkowie ruchu oporu, widząc, co szykuje Brutus, postanowili pomóc mu przenieść olbrzyma na miejsce. Pozostali skoncentrowali ogień na nadciągających wrogach, skutecznie opóźniając ich nadejście.

Od walki ze Strażnikami gorsza była tylko walka z czasem. Działo kinetyczne ważyło kilkaset kilogramów, a dystans do jego przeniesienia wydłużał się z każdą chwilą.

– WYBURZENIOWY! GOTOWE?!

– Prawie, panie! – odpowiedział przez radio zadowolony z siebie partyzant.

– Jak tylko zamontujecie ładunki, wiejcie stamtąd i wesprzyjcie flanki! Zaraz wszystko runie!

Odpalenie działa kinetycznego uwalniało falę miażdżącej siły. Używane przy rozbiórkach budowlanych, dało teraz szansę na pogrzebanie zmechanizowanej armii Strażników pod ziemią. Akcja była na tyle niebezpieczna, że aby zawalić część statku, trzeba było przenieść działo na zewnątrz umocnień i ustawić je od frontu zrujnowanego wieżowca.

Ucałuję czubka, co wpadł na pomysł przytargania tu tego złomu – pomyślał Brutus, pchając kolosa do podstaw konstrukcji.

– WSZYSCY CHOWAĆ SIĘ DO ŚRODKA! – krzyknął do pomagających mu członków ruchu.

– PANIE! NADCHODZĄ! – ostrzegł żołnierz.

Członek ruchu oporu panicznie wskazywał ciasną uliczkę, z której dochodził dźwięczny marsz maszyn, zakłócając myśli.

– WYBURZENIOWY! ŚPIESZ SIĘ! – pośpieszał Brutus.

– Jesteśmy już bezpieczni, panie! – zaraportował przez radio członek drużyny wyburzeniowej.

Brutus spojrzał na falę zmechanizowanych ciężkich jednostek Strażników i z uśmiechem uruchomił broń.

– ODPALAAAM!

W jednej chwili potworna siła działa kinetycznego uderzyła w podstawę elementu statku, który prawie zgodnie z planem runął na kolumnę ciężko zmechanizowanych jednostek Strażników. Prawie, bo zahaczył również o stojący obok biurowiec.

– TERAZ WYBURZENIOWY! ODPALAĆ! – wydał rozkaz Brutus.

Silne wybuchy ładunków, zamontowanych na szczycie powalonej konstrukcji statku, wzniosły kurz i pył wysoko w górę, przykrywając pole bitwy nieprzejrzystą i gęstą mieszaniną. Żołnierze wraz z Brutusem cudem uniknęli śmierci od walącego się kolosa. W tle słychać było radosne okrzyki.

– Na… pozycję… to jeszcze… nie koniec… – powiedział przez radio Brutus, kaszląc od pyłu.

– Brutusie! – usłyszał przez radio.

– Tak?

– Właśnie się przebiliśmy! Skorupa pękła! – powiadomił go Posthumus z radością w głosie.

– DO WSZYSTKICH! PRZEBILIŚMY SIĘ! ZA WSZELKĄ CENĘ BRONIĆ ODWIERTU! – krzyczał zmęczony i poobijany przywódca.

Brutus po raz kolejny zebrał w sobie siły i podniósł się z dużym wysiłkiem. Spiął każdy mięsień i powoli zmierzał do wnętrza zrujnowanego statku Strażników. Nieoczekiwanie kilkoro ludzi podbiegło do niego i pomogło mu przejść kilkadziesiąt metrów. Jednak, mimo dudnienia w uszach, Brutusowi udało się usłyszeć charakterystyczny dźwięk.

– Myślicie, że uwolnienie tej zarazy coś wam da?

Odwrócił się powoli, by dojrzeć postać wypowiadającą te słowa, ale gęsta zasłona z dymu uniemożliwiała mu identyfikację. Chwycił natychmiast swój miecz, przytroczony do pasa. Uniósł go przed siebie i czekał na nadejście najgorszego.

– Biegiem do środka – wydał rozkaz pomagającym mu ludziom.

– Nie zostawimy cię, panie – odparł żołnierz.

– To rozkaz!

– Głupcy! Nie wiecie, co czynicie. Nie macie pojęcia, z jakimi siłami się mierzycie. – Brutus i kilku członków ruchu oporu ponownie usłyszało tę groźbę. Był to zimny, cybernetyczny głos, skryty w gęstwinie unoszącego się w powietrzu kurzu. Głos Osh’Ka-ta-rana.

 

Posthumus w tym czasie śpieszył się, jak mógł. Wiedział, że tylko uwolnienie Teotrytów zapewni im zwycięstwo. Maszyna wiertnicza ukończyła swoje zadanie. King wyciągnął z tylnej kieszeni spodni detonator zapadliska. Uprzednio przymocowany do ziemi ładunek miał otworzyć drogę prosto do wrót katakumb.

– Odpalaj, King – powiedział Posthumus.

Z pomocą ładunku w mgnieniu oka w ziemi powstała wielka dziura pozwalająca na wjazd średniej klasy czołgu.

– Weź mój karabin i pilnuj wejścia. Wytrzymajcie – powiedział do Kinga.

Oddał swoją broń i popatrzył w nieprzeniknioną czerń podziemnego przejścia.

Młody Patrick skinął głową i przeładował karabin. Klęknął, chowając się za filarem, a następnie wymierzył w przejście.

– Pośpiesz się, Posthumusie – odpowiedział cicho.

Młody Teotryta włączył latarkę i bez wahania wstąpił w ciemności wydrążonego tunelu. Zejście do podziemi było strome. Co krok ziemia osuwała się spod jego stóp. Nadszedł najbardziej wyczekiwany moment w jego życiu, na który czekał wiele lat. Myśl o uwolnionych braciach napawała go dumą. Osiągnięcie celu, do którego został wybrany przez swojego mentora, było na wyciągnięcie ręki. Kołaczące się po głowie myśli: „co będzie dalej?” pchały młodego Teotrytę w głąb ciemnego i suchego tunelu. Jednak cały czas był duchem z resztą oddziału pozostawionego na górze.

Gdy dotarł na sam dół zapadliska, jego oczom ukazał się korytarz. Dźwięki strzałów ucichły. Był zupełnie sam. Ściany i podłoga wąskiego przejścia, wykonane z jasnego metalu, ewidentnie wskazywały na obecność Strażników podczas budowy katakumb. Na końcu śnieżnej, metalowej ścieżki znajdowały się wrota z pieczęcią. Sama pieczęć przypominała technologię Strażników, ale wrota to już była inna bajka. Ciemny, wręcz mroczny stop, z którego były wykonane, zdawał się pochłaniać światło latarki. Wyraźnie różnił się od surowców znanych na Ziemi. Chropowate wrota, z ozdobnymi wypustkami oraz wyrastającymi rogami o ostrych zakończeniach, na pewno nie wzbudzały tej samej ekscytacji, jaka towarzyszyła Posthumusowi przy zejściu na dół.

Młody Teotryta podszedł nieśmiało bliżej, uważnie przyglądając się pieczęci. Należało ją tylko zniszczyć. Wsadził lewą rękę do kieszeni spodni i wyciągnął kamyk, który dawno temu dostał od swojego mentora. Spojrzał na niego i zaciskając prawą pięść, wezwał Chronosa na pomoc.

– Chronosie. Panie mój. Przepełnij mnie siłą.

Silne uderzenie siły woli roztrzaskało pieczęć na drobne kawałeczki. Wrota otworzyły się. Oczom Posthumusa ukazała się ogromna sala, wypełniona stojącymi w rzędzie sarkofagami. Pomieszczenie zdawało się nie mieć końca. Młody Teotryta wszedł ostrożnie do środka. Śledził dokładnie najdrobniejszy szczegół wnętrza konstrukcji. Wśród otaczającej go głuchej ciszy Posthumus słyszał tylko echo swoich powoli stawianych kroków. Zupełna cisza. Tak wielki spokój, gdy na górze szaleje wojna o przetrwanie Ziemi.

Środkowa część podłogi była przeszklona. Posthumus dostrzegł przewód pod swymi stopami. Regularnie pulsował co jakiś czas niebieskim światłem, delikatnie rozświetlając panujący wewnątrz katakumb mrok. Musiał być to rodzaj zasilania utrzymujący przy życiu osoby zamknięte w sarkofagach. Jaśniejące strumienie energii prowadziły w głąb ciemnego pomieszczenia. Pozostawiane na podłodze ślady wskazywały, że był jedyną istotą, która weszła do środka.

Po przejściu około kilometra młodemu Teotrycie udało się dotrzeć do sarkofagu, wyróżniającego się zdobieniami na wierzchniej płycie i umieszczonego na samym środku przejścia. To musiał być lider Teotrytów, ten, o którym opowiadał mu mentor: Lord Lazarus. Posthumus, pełen przejęcia, użył kombinacji przycisków na sarkofagu, którą poznał przy kradzieży planów Strażników. Powoli odsunął się od urządzenia i obserwował, jak sarkofag Strażników powoli się otwiera. Kłęby dymu zebrane wewnątrz wylały się, przysłaniając istotę śpiącą wiecznym snem. Posthumus zbliżył się, próbując dojrzeć postać owianą mgłą, gdy nagle z chmury oparów wyłoniła się ręka, która chwyciła go za gardło. Poczuł, jak zimne palce zaciskają się wokół jego szyi. Z każdą sekundą opadał z sił. Posthumus próbował się oswobodzić, ale ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Zacisnął oczy. W głowie usłyszał piski i jęki niezliczonych istot, wrzynające się głęboko w podświadomość. Towarzyszący temu ból był nie do zniesienia.

– Posthumus Piąty? Niech i tak będzie – usłyszał głos inny niż wszystkie dotychczasowe.

Ciemność zawładnęła młodym Teotrytą. Gdy otworzył oczy, leżał już na zimnej podłodze katakumb.

– Wybacz ból, jaki ci sprawiłem, ale musiałem wiedzieć, kim jesteś.

Usłyszawszy niski ton, podniósł powoli wzrok. Zobaczył postać podającą mu tę samą dłoń, która miażdżyła mu szyję. Posthumus podparł się o zimną rękę obcego i wstał. Światło leżącej latarki delikatnie ujawniło postać z sarkofagu. Był to wielki człowiek, mierzący ponad dwa metry wzrostu, o szarym kolorze skóry i czarnym przenikliwym spojrzeniu. Fizycznie przypominał Brutusa, może tylko poza fryzurą. Włosy miał zaczesane z tyłu głowy. Odziany był jedynie w postrzępione szmaty obwiązane wokół pasa. Stał wyprostowany, patrząc głęboko w oczy Posthumusa.

– Jam jest Lazarus. Lord legionów Chronosa.

Posthumus chciał już o coś zapytać, ale tajemnicza postać przerwała mu.

– Twoi ludzie nas potrzebują, młody Teotryto. Nie mamy chwili do stracenia.

Zszokowany postawą nowo poznanej istoty, Posthumus podniósł swój miecz i wskazał wyjście z mroków katakumb. Lazarus przyśpieszył kroku i wykonał dziwny gest, którym otworzył resztę sarkofagów. W pomieszczeniu w jednej chwili zrobiło się jasno. Nowo poznany lord szedł z miną pełną powagi i złości. Posthumus nie mógł uwierzyć w to, co właśnie się wydarzyło. Zawsze wyobrażał sobie ten moment jako doniosłą chwilę w dziejach ludzkości, a tymczasem istota tylko chwyciła go za gardło. Z pozostałych sarkofagów zaczęli wyłaniać się kolejni półnadzy Teotryci. Każdy z nich wyglądał prawie identycznie.

Wyjście z katakumb z prawdziwym, przedwiecznym Teotrytą okazało się czymś niezwykle podnoszącym na duchu. Jednak myśli nie dały Posthumusowi pobłądzić w chmurach, a sytuacja szybko przeniosła go z powrotem na ziemię. Gdy byli już u podstaw zapadliska, zauważył, jak na ciele Lazarusa zaczyna pojawiać się zbroja, powoli pokrywając odsłonięte miejsca. Wyglądała na solidną robotę pradawnych zbrojmistrzów. Na ten czas technologia, którą posługiwali się Teotryci, była mu całkowicie obca. Za plecami Posthumus dostrzegł wychodzących z mroków kolejnych braci. Ich ciała w ten sam tajemniczy sposób pokrywały się nowoczesnymi zbrojami.

– Wiem, że masz wiele pytań, Posthumusie, ale teraz nie mamy czasu do stracenia. To, co zobaczyłeś… wyjaśnię ci później – oznajmił Lazarus.

– Dobrze. Teraz musimy się wspiąć na górę – odpowiedział zdezorientowany Teotryta.

Strome zbocze zejścia do katakumb nie pomagało w szybkim przedostaniu się na powierzchnię. Od wyjścia dzieliły ich już tylko metry. Z góry docierały coraz głośniejsze odgłosy walk i ludzkich krzyków. Teraz liczyło się tylko to, by ocalić jak najwięcej zostawionych na powierzchni, dzielnie walczących członków ruchu oporu. Posthumus wyskoczył spod ziemi jak poparzony, spodziewając się przywitać Kinga, który miał czekać przy zapadlisku. Ale zastał tylko martwych żołnierzy z charakterystycznymi ranami od ostrzy plazmowych. Nie zwlekając ani chwili dłużej, ruszył do przedsionka statku Strażników, gdzie broniły się ostatnie oddziały ruchu oporu. Zaraz za nim podążyli świeżo wybudzeni Teotryci z Lordem Lazarusem na czele.

Na miejscu trwała krwawa walka z prawdziwymi wojownikami okupanta. Potężne istoty w skafandrach bojowych ze śnieżnobiałego metalu zadawały bezlitosne ciosy swymi plazmowymi ostrzami. Ludzie nie mieli z nimi szans. W całym tym zamieszaniu Posthumus dostrzegł Brutusa leżącego pod nogą Osh’Ka-ta-rana.

– Nie będzie świtu dla ludzi, Ziemianinie – powiedział do przygniecionego Brutusa sierżant Strażników.

– Może i nie… a-ale nadejdzie dla Teotrytów – odparł wycieńczony Brutus.

W tym momencie Osh’Ka-ta-ran zatopił ostrze plazmowe w ciele powalonego dowódcy ruchu oporu. Gniew, jakiego doznał Posthumus, był nie do opisania, a jego ryk wściekłości zwrócił uwagę wszystkich Strażników. Posthumus wbiegł w sam środek wiru walki, rzucając wojownikami wroga jak szmacianymi lalkami na lewo i prawo. Jeden po drugim ranieni i przebijani nie byli w stanie powstrzymać napadu złości pędzącego jak pocisk młodego Teotryty. Pozostali wybudzeni bracia z Lazarusem na czele podążyli za nim, rozsiewając falę przerażającej destrukcji w szeregach Strażników, którą mieli sobie zapamiętać na długo. Po raz pierwszy, od kiedy kosmiczni oprawcy zaczęli panować na Ziemi, którykolwiek z nich zginął. Osh’Ka-ta-ran, widząc, co dzieje się z jego oddziałem, wykorzystał plecak odrzutowy i wzniósł się nad ziemię.

– ODWRÓT! – wykrzyczał swym cybernetycznym głosem.

Wszyscy Strażnicy zrobili to samo. Jednym szybkim ślizgiem za pomocą plecaków wydostali się z przedsionka statku i wzbili ku niebu.

– Nawet nie wiecie, co zesłaliście na siebie tym czynem – dodał Osh’Ka-ta-ran, po czym zniknął w gęstwinach dymu.

Posthumus natychmiast podbiegł do ciężko rannego przyjaciela, rzucając miecz na podłogę.

– Brutusie! Wstań, bracie! Wstań! – powtarzał.

– Posthumusie… nie zapominaj… – Brutus wydusił z siebie ostatnie słowa.

Młody Teotryta pochylił się nad kompanem i podtrzymał jego głowę.

– Obyś znalazł ukojenie w pustce, bracie – wyszeptał, zamykając oczy Brutusa powolnym ruchem ręki.

Przygnębiony Posthumus klęczał tak ze swoim podopiecznym jeszcze długi czas. Pobojowisko, jakie zastali Teotryci po wyjściu z podziemi, było przytłaczające. Wielu martwych ludzi nadal leżało na ulicach Eau Claire, zagrzebanych pod gruzami walących się budynków. Do pokonania zostały tylko niedobitki ciężko zmechanizowanej piechoty, które po wydostaniu się spod masy przygniatającego elementu statku kontynuowały walkę. Przebudzeni Teotryci jednak uporali się z problemem bez zadrapania, rozszarpując wroga siłą woli lub z pomocą mieczy. Większość Teotrytów wybiegła na ulicę, by pozbyć się zagrożenia i zabezpieczyć strefę wokół zniszczonego doku. Pozostali starali się pomóc ocalałym członkom ruchu oporu wstać na nogi.

Zdumiony Lord Lazarus podszedł do pochylonego nad Brutusem młodego Teotryty.

– Kim był ten człowiek, Posthumusie? – zapytał oziębłym głosem.

– Nazywał się Brutus. Dowodził szturmem na tę wieżę i pomógł mi przy misji. Bez niego nie dotarłbym tak daleko – odpowiedział ze smutkiem.

– Wiem, co robił. Pytałem, kim był dla ciebie, Posthumusie.

Młody Teotryta podniósł wzrok na lorda i w milczeniu patrzyli na siebie przez chwilę.

– Musimy się skryć, nim przybędą tu pozostali Strażnicy. Powinniśmy zabrać wszystkich rannych i martwych żołnierzy. Nasi bracia pomogą w przetransportowaniu ich do kryjówki – powiedział stanowczym tonem Lazarus.

Rozejrzał się dookoła, po czym udał się w kierunku wyjścia z wieży.

 

Ewakuacja z zadokowanego statku Strażników trwała nie dłużej niż godzinę. Po tym czasie wszyscy znaleźli się już w podziemnych tunelach ruchu oporu. Powstańcze oddziały były mocno zdezorientowane na widok nowo przybyłych gości. Przerażający Teotryci pomagali we wszystkich działaniach. Maszerując, zamykali za sobą wszystkie zapadliska, którymi weszli, aby Strażnicy nie mogli wytropić ich schronienia.

Prowizoryczny szpital pękał w szwach od liczby rannych. Martwych członków ruchu przeniesiono do opustoszałego pomieszczenia, które niegdyś było składowiskiem ciężkiego sprzętu i czołgów. Sanitariusze mieli pełne ręce roboty. Wtem niespodziewanie zaczęli pomagać im Teotryci. Wykorzystując siłę woli, szybko zasklepiali niegroźne rany oraz składali lekko złamane kończyny.

W przybyłym do bazy tłumie przerażona Anna z trudem odnalazła Posthumusa.

– POSTHUMUS! – Podbiegła do niego ze łzami, powstrzymując się przed objęciem go, po czym przetarła oczy. – Cieszę się, że cię widzę.

Posthumus spojrzał na nią z powagą. Młoda kobieta stanęła na baczność. Zauważyła, że coś się stało.

– A gdzie Brutus?

Młody Teotryta spuścił wzrok na ziemię. Nie mógł nic powiedzieć.

– Gdzie Brutus, Posthumusie? Co się stało?! – pytała zrozpaczona, uderzając pięściami w zbroję młodego Teotryty.

– Już po wszystkim, Anno – uspokajał ją, obejmując i starając się przytrzymać. – Już po wszystkim.