Zeszyt w skórzanej oprawie - Dagmara Rek - ebook + książka
NOWOŚĆ

Zeszyt w skórzanej oprawie ebook

Rek Dagmara

0,0

Opis

Dwie zupełnie różne rodziny. Dwie nastolatki. Jeden zeszyt, który zmieni wszystko.

 

Sandra żyje według zasad rodziców, którzy są surowi, oszczędni, przekonani, że wiedzą wszystko najlepiej. Dziewczyna zamiast korzystać z uroków bycia nastolatką, ciągle musi im pomagać i być na każde ich zawołanie. Kawa z kawiarni to fanaberia, spanie do południa jest bez sensu, ubrania tylko z bazaru albo otrzymane od kogoś, a praca w wakacje jest możliwa, ale wyłącznie w sklepach rodziców, i to za darmo.

 

Karolina dorasta w domu pełnym ciepła, miłości i zrozumienia. Rodzice są dla niej wsparciem.

 

Pewnego dnia nastolatki znajdują zeszyt w skórzanej oprawie, który należy do babci Karoliny. Wśród wielu mądrości zapisanych przez kobietę kryje się pewna tajemnica z przeszłości. Ta historia poruszy nie tylko serca młodych dziewczyn, ale również ich rodziny.

 

Zeszyt w skórzanej oprawie to ciepła, wzruszająca powieść o dorastaniu, marzeniach, więzach rodzinnych, a także o sile miłości oraz nadziei, która nigdy nie gaśnie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 441

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tej autorki w Wydawnictwie WasPos

CYKL Osiedlowy monitoring

Osiedlowy monitoring. Tom 1

Osiedlowy monitoring. Tom 2

CYKL Równe babki

Babcie w sieci miłości. Tom 1

Biuro matrymonialne. Razem aż do setki. Tom 2

KONTYNUACJA CYKLI Osiedlowy monitoring I Równe babki

Emerytki w akcji

POZOSTAŁE POZYCJE

Spotkanie po latach

Podaruj mi uśmiech

Zmowa rodzin

Zeszyt w skórzanej oprawie

W PRZYGOTOWANIU

Wioska tajemnic (2026 r.)

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Dagmara Rek, 2025Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Adriana Rak

Projekt okładki: Adam Buzek

Ilustracje wewnątrz książki: Clker-Free-Vector-Images z Pixabay

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w Internecie

ISBN 978-83-8290-885-5

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Od autorki

Pamiętajcie, że nieważne, ile macie lat, nieważne, co w życiu robicie, możecie mieć marzenia, plany, znaleźć w sobie coś, co będziecie mogli pokazać całemu światu. Miejcie odwagę iść po swoje! Nikt za was życia nie przeżyje! Dostaliśmy tylko jedno życie po to, aby być odważnym, szaleć, bawić się, kochać, spełniać pragnienia, by na starość móc powiedzieć, że mieliśmy szczęśliwe życie i niczego nie żałujemy!

Mural znajduje się na styku ulic Barlickiego i Traugutta, tuż za Urzędem Miasta i Gminy w Debrznie. Powstał według projektu znanego grafika Igora Morskiego (współpracował m.in. z takimi magazynami jak „Wprost”, „Charaktery” czy „Focus”). Tę wielkoformatową grafikę na ścianie debrzeńskiej kamienicy wykonali artyści z Częstochowy.

Wakacje! Jak ja uwielbiałam ten czas! Jak ja uwielbiałam te piękne i długie dni! Co prawda już jeden miesiąc wolnego za mną, ale to miesiąc pełen aktywności, radości i rodzinnego czasu.

Po odebraniu świadectw jeszcze tego samego dnia pojechałam z rodzicami do zoo. I może nie była to jakaś ekstrawyprawa, ale dla mnie liczyło się to, że ten czas spędzimy razem. Moi rodzice byli tacy dumni ze mnie. Skąd to wiem? Mówili mi to, i to nie jeden raz! Poniekąd ich nie rozumiałam. Nie uczyłam się jakoś wybitnie dobrze, nie miałam samych piątek i szóstek na świadectwie, moja średnia wynosiła ledwo nieco ponad cztery, a jednak oni, zupełnie nie wiedzieć czemu, byli zachwyceni.

Tak! Zapytałam rodziców, skąd ta radość, skoro rodzice koleżanek, które mają świadectwo z czerwonym paskiem, nie są aż tak tym zachwyceni. Nie chwalą swoich dzieci na każdym kroku, nie wyrażają swoich uczuć, to znaczy wyrażają, ale mówiąc, aby pracowały, aby uczyły się jeszcze więcej, bo bez dobrego świadectwa nic nie osiągną.

I co odpowiedzieli moi rodzice? Że tak naprawdę dla nich nie jest ważne świadectwo, nie są ważne oceny. Najważniejsze jest to, co człowiek ma w głowie. I zaczęli wymieniać osoby z ich otoczenia. To miało dać mi przykład, że ci, którzy skończyli szkołę zawodową, wiedzą o wiele więcej niż ci po studiach. I oczywiście rodzice dodali, że ja uczę się dla siebie, a nie dla nich. I to ja najwyżej będę za jakiś czas żałowała, że nie przykładałam się do nauki, a nie oni.

Mieli rację! To moje życie i mój wybór. Moja przyszłość była w moich rękach. Czy ja żałowałam, że nie mam czerwonego paska na świadectwie? Nie! Zupełnie nie i w żaden sposób nie czułam się gorsza.

Dla mnie pasek to tylko dodatek, który dość często był wynikiem nie nauki, lecz wysokich ocen zdobytych za dodatkowe zadania. Praktycznie każdy z nauczycieli dawał zadanie dla chętnych, nieco trudniejsze niż te podczas lekcji. Za wykonanie dostawało się szóstkę. Oczywiście warunkiem było wykonanie poprawnie. I tym sposobem można było nałapać sobie ocen i później otrzymać świadectwo z czerwonym paskiem za wysoką średnią.

Byłam temu przeciwna, i to bardzo, i zupełnie nie rozumiałam, dlaczego nauczyciele tak postępują, skoro wiadome było, że te trudne zadania wykonują tak naprawdę rodzice albo starsi koledzy. Czy ja brałam w czymś takim udział? Nie! Ja zwyczajnie chciałam, aby moje oceny były adekwatne do mojej wiedzy.

Ogólnie to cieszyłam się z podejścia rodziców do nauki i tematów okołoszkolnych. Miałam to szczęście, że mnie rozumieli. Nie każdy ze znajomych mógł pochwalić się tak wyrozumiałym tatą czy mamą.

Niosąc w dłoni teczkę ze świadectwem, w jakiś dziwny sposób cieszyłam się z tego, że przetrwałam, że dałam radę. Ten dzień był dla mnie dniem zakończenia czegoś, a zarazem rozpoczęcia. Zakończenia całego roku nauki, a rozpoczęciem wakacji. Tych jakże upragnionych.

Dwa miesiące wolnego! Dwa miesiące bez szkoły, bez zeszytów i podręczników. Dwa miesiące spania, do której się chce, i przebywania do późna poza domem! Uwielbiałam ten czas! Wtedy głowa odpoczywała, wtedy ja odpoczywałam, nabierając siły na wrzesień i kolejny rok nauki.

Doskonale pamiętam dzień zakończenia szkoły. Świeciło wtedy piękne słońce, na niebie nie było żadnej, nawet najmniejszej chmurki. Wychodząc za mury budynku z czerwonej cegły, czułam niepohamowaną radość. Uśmiechałam się, rozsadzała mnie jakaś energia. Aż chciałoby się wykrzyczeć, że w końcu nastały upragnione wakacje!

Rodzice widzieli moje zachowanie, więc tak na szybko zaproponowali wyjście do zoo. Z racji tego, że znajdowało się ono dość blisko, wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy. Na miejscu okazało się, że nie tylko my chcieliśmy w ten sposób uczcić ten dzień. Spotkałam bowiem kilku moich znajomych ze szkoły ze swoimi rodzinami.

Uwielbiałam chodzić do zoo i robiliśmy to z rodzicami przynajmniej dwa razy w roku. Te wizyty sprawiały nam wiele radości. Podziwialiśmy lwy chodzące jak królowie, małpy skaczące po drzewach, małe kózki i alpaki, które można było pogłaskać. Każde z nas robiło zdjęcia, śmiejąc się przy tym. Tak, ten czas był naprawdę cudowny.

Czasami żałowałam, że nie ma tu mojego rodzeństwa, Agnieszki i Huberta, ale doskonale rozumiałam, że oni są ode mnie starsi i mają już swoje życie. Z drugiej strony teraz mogłam mieć rodziców wyłącznie dla siebie. Oni nie musieli dzielić swojej uwagi na trójkę dzieci, mogli ją skupić tylko na mnie.

Co jakiś czas siadaliśmy na ławce i rozmawialiśmy. Mama pytała o plany na przyszłość, tata o plany na wakacje. Ja opowiadałam różne anegdotki związane ze szkołą. To było takie pozornie zwykłe rodzinne wyjście, ale ono miało to coś. Sprawiało, że serce skakało ze szczęścia, a uśmiech nie chciał schodzić z twarzy.

Po wizycie w miejscu pełnym zwierząt tata zaproponował, byśmy poszli coś zjeść. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że nasza ulubiona restauracja będzie tym idealnym wyborem. Uwielbiałam włoskie jedzenie, a tam mieli prawdopodobnie najlepsze makarony i pizze.

Co prawda może nie były one typowo włoskie, bo niektóre potrawy przerobili na takie bardziej nasze, ale i tak mi bardzo smakowały.

Droga do Pasta Miasta, bo tak nazywała się ta restauracja, nie trwała długo. Po jakichś pięciu minutach byliśmy na miejscu. Tata zaparkował auto dość blisko wejścia i już tam do naszych nozdrzy wdarł się piękny zapach. Każde z nas poczuło coś innego. Mama śmiała się, że chyba jesteśmy tak głodni, że każdy z nas czuje to, na co ma ochotę. Być może, ja czułam pizzę. O tak! Miałam wielką ochotę na pizzę z małymi kawałkami kurczaka.

Weszliśmy do środka, młody kelner zaprowadził nas do stolika i podał karty. Obiecał, że za chwilę się zjawi, aby przyjąć zamówienie. Tak też się stało. Nie wiem po jakim czasie, ale wrócił do nas. Tata zamówił makaron z krewetkami, mama makaron z pesto, a ja pizzę. Nie mogłam się doczekać, aż otrzymam swoje jedzenie. Im dłużej tu siedziałam, tym bardziej robiłam się głodna. A to wszystko sprawka tych pięknych zapachów, które nas otaczały. Nie minęło dwadzieścia minut, a każde z nas otrzymało zamówione dania. Jedliśmy w milczeniu. To się u nas to nie zdarzało. Ale dzisiaj był wyjątkowy dzień. Każde z nas w jakimś stopniu się stresowało, chociaż nie wiem czym, bo w końcu to zakończenie roku, a nie jakiś ważny egzamin.

Po skończonym posiłku kelner zaproponował coś do picia. Rodzice poprosili o kawę i po kawałku ciasta czekoladowego, ja wzięłam zieloną herbatę i szarlotkę z lodami. Czekając na zamówione desery, rozmawialiśmy dosłownie o wszystkim. Rodzice trochę mówili o sklepach i o tym, co trzeba w najbliższym czasie wyremontować, oraz o tym, że trzeba zatrudnić kogoś do pomocy na czas wakacji. Ja oczywiście zaproponowałam im swoją pomoc, ale odmówili, tłumacząc się tym, że wakacje to czas dla mnie, a nie na to, aby chodzić do sklepów i stać za ladą po osiem czy dziesięć godzin. Mówili, że w życiu się jeszcze napracuję, a teraz mam korzystać z tego, że mam dwa miesiące wolnego, bo za kilka lat to się zmieni, i to bardzo.

Będąc już w domu, z wieczora dosłownie padłam jak mucha. Chwilę po położeniu się do łóżka zasnęłam.

Kolejne dni i tygodnie leciały dość szybko, bo ciągle miałam coś zaplanowane. Rodzice mimo swojej pracy, a konkretniej mimo tego, że prowadzili kilka sklepów spożywczo-przemysłowych, starali się poświęcać mi tak dużo czasu, jak się dało. Wiedzieli, że ich obecność w moim życiu jest bardzo ważna i że to, jak podchodzą do mnie jako do człowieka w młodości, ma przełożenie na to, kim się stanę jako dorosła, pełnoletnia osoba. Dlatego zależało im na tym, aby nasze relacje w tym najtrudniejszym dla mnie czasie, jakim jest wiek nastoletni, były bardzo dobre. I naprawdę mogłam na nich liczyć w każdej sytuacji.

Nawet nie wiem, kiedy minął ten miesiąc wolnego. Nim się obejrzałam, był sierpień. Ale z drugiej strony nie ma się co dziwić, że dni leciały jeden za drugim w zastraszającym tempie, skoro ciągle się coś działo.

Kilka dni po zakończeniu roku rodzice sprawili mi niespodziankę i pojechaliśmy na weekend do agroturystyki. Już sama droga, a w szczególności dojazd, mnie zachwyciła, i to bardzo. Jechaliśmy przez las, jakąś polną drogą. Dzięki temu, że w aucie były otwarte okna, mogliśmy już wdychać piękny zapach igliwia. Na miejscu przed moimi oczami pojawił się piękny, mały domek z wrzosowymi okiennicami. Przed nim znajdowało się poletko z mnóstwem różnokolorowych kwiatów. Po jednej ze stron były zagrody dla zwierząt. Część z nich luzem chodziła po podwórku. Czy ja byłam w raju? Być może! Właśnie tak sobie wyobrażałam wakacje u babci. To być może o czymś takim opowiadały moje koleżanki.

Właścicielami tej agroturystyki było starsze małżeństwo. Nie pamiętam nazwiska, ale wiem, że na imię mieli Krysia i Tadeusz.

Chwilę po tym, jak pokazali nam nasze pokoje, zaprosili do stołu, na którym stały domowej roboty ciasto i napoje oraz soki do wyboru.

Nie chcieliśmy marnować czasu, więc wybraliśmy się na przejażdżkę rowerową. Pan Tadeusz powiedział moim rodzicom, gdzie można pojechać, aby zwiedzić to, co znajduje się w okolicy. Dzień okazał się naprawdę fajny. Wieczorem starsze małżeństwo rozpaliło ognisko, więc wieczór również upłynął dość szybko w naprawdę przyjemnej atmosferze. W szczególności że mieliśmy okazję poznać inne osoby, przebywające w tym miejscu.

Kolejne dwa dni spędziliśmy w agroturystyce. Pomagaliśmy robić obrządek, zbierać owoce w sadzie, nawet miałam okazję doić krowę. I nie, nie narobiliśmy się. Wręcz przeciwnie! Każda praca, którą sami z siebie chcieliśmy wykonać, przynosiła nam wiele radości, ale też dzięki temu zdobywaliśmy nowe doświadczenie.

Wracając do domu po tych trzech dniach w tym pięknym miejscu, byliśmy naładowani energią i bardzo szczęśliwi! Miałam nadzieję, że za rok przyjedziemy kolejny raz, z tym że być może na dłużej niż teraz.

Kolejne trzy tygodnie spędziłam nie tylko na spotykaniu się z moja przyjaciółką Karoliną, ale również na robieniu tego, czego w sumie nie robiłam, a jak robiłam, to bardzo rzadko. Wizyta w agroturystyce sprawiła, że zapragnęłam mieć swój ogródek. Tak piękny jak miała pani Krysia, z mnóstwem kwiatów.

Miałam to szczęście, że mieszkaliśmy w domu i mogłam kawałek ziemi przeznaczyć na to, co nagle stało się moim pragnieniem. Dlatego pewnego dnia pojechałam z mamą do sklepu ogrodniczego, by kupić to wszystko, co mi się przyda w uprawianiu przydomowego ogródka.

Rodzicom zaś tak spodobała się jazda na rowerze, że postanowili codziennie wieczorem wybierać się na przejażdżkę tylko we dwoje. To była dla nich, można powiedzieć, taka randka, ale też odpoczynek po pracy.

Co ja robiłam w tym czasie? Odpoczywałam, korzystałam z dni wolnych, z pięknych wieczorów, leżąc na hamaku i czytając książki. Uwielbiałam te chwile – chwile beztroski, zrozumienia przez rodziców i bezgranicznej miłości, której zapewne niejeden nastolatek pragnął.

Teraz musiałam zaplanować sierpień. Chciałam, aby i on był zapamiętany przeze mnie na długo, bardzo długo.

To był piękny miesiąc wakacji, prawda?

Też bym chciała, aby tak było. To moje marzenie. Marzenie o normalnym życiu. Marzenie o rodzicach, którzy są ze mną i mnie wspierają. Marzenie o… Już sama nie wiem o czym.

Zawsze zazdrościłam koleżankom, które mówiły, że wstając rano, mają śniadanie na stole, a w powietrzu unosił się zapach kawy bądź kakao. Rodzice od rana byli uśmiechnięci, zgodni ze sobą, tacy, którzy nie kłócą się o byle co. Marzyłam o szczęśliwej rodzinie, kochającej się, takiej, która ma wartości przekazywane z pokolenia na pokolenie. Takiej, której mogą mi zazdrościć inni.

Rzeczywistość była zupełnie inna.

To ja zazdrościłam.

To ja podziwiałam inne rodziny.

To ja czułam się gorsza.

To ja w wieku szesnastu lat pracowałam tak samo, jak dorosła osoba.

To ja wstawałam rano i w wakacje szłam na osiem albo dwanaście godzin do pracy, do jednego z naszych sklepów.

To ja w roku szkolnym najpierw szłam do szkoły, a później do pracy w sklepie.

To ja prace domowe odrabiałam w przerwach, jak nie było klientów, wtedy też się uczyłam.

To ja byłam nastolatką bez prawa głosu w naszym domu.

To ja, Sandra Król, córka Heleny i Piotra, siostra Agnieszki i Huberta.

To ja, uśmiechnięta, ale wewnątrz smutna, nic niewarta dziewczyna!

Dziewczyna mająca nadzieję, że i do niej kiedyś uśmiechnie się los i będzie mogła korzystać z uroków młodości. Ale czy to nastąpi? Czy już zawsze będę musiała być młodą dojrzałą osobą, bez możliwości zabawy i tej prawdziwej radości, którą każdy nastolatek powinien przejawiać?

Niby trzeba mieć nadzieję. Trzeba wierzyć, więc to robię. Bo w sumie nic innego mi nie zostało.

Rozdział 1

Słońce się budziło i przy okazji budziło mnie. Nieśmiało wpadało do mojego pokoju, przez lekko uchylone zasłony. Czułam, że to będzie dobry dzień. Powolnymi ruchami spuściłam najpierw jedną nogę, następnie drugą. Pod stopami poczułam miękki dywan. Mój ulubiony. Co prawda rodzice byli przeciwni, bo nie dość, że kosztował krocie, to jeszcze uważali, że zbiera więcej brudu niż taki zwykły chodnik, który nie ma długich włosów. Byłam innego zdania niż oni.

Jak to się stało, że w końcu to pluszowe cudo pojawiło się w moim pokoju? To była łatwizna! Pół roku temu, na kilka dni przed moimi szesnastymi urodzinami tata zapytał, co chciałabym dostać w prezencie. Oczywiste było to, że wybiorę dywan. Tak, dobrze czytacie! Dywan! Nie książkę, nie nowy komputer czy telefon, ale dywan.

Wiem, że to dziwne i zupełnie niepodobne do ludzi w moim wieku, ale to cudo upatrzyłam sobie w pewnym serialu dla młodzieży. Była to produkcja zagraniczna, nie wiem, może amerykańska. Dwie przyjaciółki leżały na wielkim mięciutkim dywanie, na nim znajdowały się wielkie poduchy, a one oglądały jakiś serial. Wokół nich znajdowało się mnóstwo słodkich przekąsek.

Tak bardzo chciałam, aby moje nastoletnie życie wyglądało właśnie jak na tych filmach. Szkoła wybrana przeze mnie, a nie przez rodziców. Chodziłam tam z przymusu oczywiście. „Przecież musisz mieć dobre wykształcenie”. Te słowa zapamiętam chyba na zawsze. Chciałam pójść zupełnie gdzie indziej, ale niestety moi rodzice, a w sumie moja mama, wiedzieli lepiej, jaka szkoła mi się bardziej przyda. Ja nie miałam wyjścia. Musiałam ich słuchać, bo w końcu to oni mnie utrzymywali. Nie dało się o tym zapomnieć, bo przypominali mi to na każdym kroku.

Marzyło mi się, że po szkole będą spotkania z przyjaciółmi w pięknym pokoju, opowieści o chłopakach, żarty i opychanie się słodyczami. Warto mieć marzenia, prawda? Co prawda miałam koleżankę, a może i przyjaciółkę? Nie wiem, jak ją określić, ale był ktoś, z kim spędzałam wolny czas. Była to rudowłosa Karolina, dziewczyna z klasy, która mieszkała na naszym osiedlu, trzy domy dalej.

– Sandra! Sandra!

Z zamyślenia wyrwał mnie głos mamy.

Tak, moja mama zawsze krzyczała. Chociaż mogła wejść na górę do mnie, jeżeli czegoś chciała, nigdy tego nie robiła. Krzyk i wołanie każdego członka rodziny były dla niej normalnością.

– Już idę, mamo! – odkrzyknęłam, jak to miałam w zwyczaju.

W końcu podniosłam się z łóżka, nałożyłam szlafrok i zeszłam po schodach. Moja mama parzyła kawę zbożową dla całej rodziny. Był to taki nasz zwyczaj. W sumie to rodziców, ja nie lubiłam pić tego czegoś, ale nie miałam wyjścia.

– W końcu jaśnie pani wstała! – Usłyszałam głos mamuśki. – Ja nie wiem, chyba będzie trzeba ustalić jakieś limity czasowe na komórkę.

– Ale o co ci chodzi? – zapytałam, zupełnie nie rozumiejąc, co do mnie mówi.

– Ty się jeszcze pytasz o co? – zdziwiła się. – Siedzisz Bóg raczy wiedzieć do której na telefonie, a później królewna spałaby do południa. Dobudzić się nie da, bo ona zmęczona. Noce są od spania, a nie gadania przez te wszystkie wasze portale – powiedziała i wyszła z kuchni.

Stałam i patrzyłam, jak odchodzi, to znaczy wychodzi. Nie odezwałam się ani słowem, bo nie miałam takiej potrzeby. Chociaż mogłam się bronić, przecież była szósta rano, a nie południe. W naszym domu najlepszą zasadą była ta, że im mniej się odzywasz, tym lepiej dla ciebie. Przekonałam się nie raz na własnej skórze, w sumie nie tylko ja, ale również tata. Za to mama mówiła za wszystkich. Jej buzia się praktycznie nie zamykała. Podziwiałam ją za to, serio! Ja też lubiłam mówić, ale zdecydowanie używałam mniejszej liczby słów niż ona.

– Piotrek, gdzie ty, do cholery, jesteś?

Teraz mama wołała tatę. Tak było codziennie. Ja byłam do tego przyzwyczajona i cieszyłam się, że mieszkamy w domku jednorodzinnym. Dzięki temu, że nie mieliśmy sąsiadów, nikomu nie szkodziliśmy.

To znaczy moja mama swoim krzyczeniem, które uznawała za wołanie.

– Helka, co ty się tak drzesz od rana? Nie szkoda ci głosu na to?

– Cześć, tato! – odezwałam się pierwsza, gdy wszedł do kuchni. – Fajna pobudka, prawda?

– Córcia – pocałował mnie w czoło – matce to chyba w głowie się poprzewracało od tego gorąca. – Machnął ręką. – Nie da człowiekowi pospać, a wie przecież, że każdy potrzebuje chwili wytchnienia.

– Tato, ale mama niczego takiego nie potrzebuje. Ona wciąż jest naładowana energią. – Zaśmiałam się.

– I to mnie dziwi. – Podrapał się po głowie. – W lato rozumiem, bo ciepło, bo słońce, ale żeby ona miała energię jesienią i zimą? Ja nie wiem, jak ona to robi.

– Może to wampir, a nie człowiek. Tylko zamiast krwią żywi się krzykiem i rozkazywaniem innym.

– Sandra, nie tak głośno, bo matka jeszcze usłyszy. – Mój ojciec się zaśmiał.

Z tatą miałam dość dobry kontakt, z mamą taki sobie. Niby rodzice się od siebie różnili, bo z ojcem mogłam zażartować, w przeciwieństwie do mamuśki, ale jak przychodziło co do czego, to on stawał nie za nami, czyli za swoimi dziećmi, tylko za nią. Czyżby bał się własnej żony, że nie wyrażał swojego zdania? Być może. Jedno było pewne. Moi rodzice bardzo różnili się od rodziców Karoliny. I tu nie chodziło o zamożność czy wielkość domu, ale o charakter i sposób wychowania dzieci.

– Co tak stoicie? – Matka wpadła do kuchni. – Sandra, ty się ubieraj, a nie w piżamach i podomce chodzisz. A ty, Piotrek, przestań pić tę kawę, bo ci ciśnienie skoczy. Zrobiłam zbożówkę, to jej się napij, a nie w fusiastej maczasz dzioba – powiedziała i wyszła.

Ona była jak huragan. Wpadała, robiła zamieszanie i wypadała. Nie zdążyliśmy się odezwać nawet, a już jej nie było przy nas. U nas w domu każdy dzień był niespodzianką, nigdy nie wiedziałam, co rodzice mi zaplanują.

– A właśnie, czemu nie wypiłeś waszej ulubionej kawy? – zapytałam, podkreślając słowo „waszej”.

– Córcia, ileż można pić zbożówkę? Dzień w dzień to samo, oszaleć idzie – powiedział, patrząc mi w oczy.

– Ale przecież lubisz.

– Lubię, ale to nie oznacza, że mam pić codziennie. Poza tym bez kawy, jak to mama mówi, fusiastej boli mnie głowa – wyjaśnił.

– Czekaj, czekaj. Czegoś nie rozumiem. – Spojrzałam na niego. – Piłeś codziennie tę niby-zdrową kawę i jakoś głowa cię nie bolała.

– A bo… – próbował coś powiedzieć, ale widać było, że nie wie jak – bo wypijałem ją z rana tu, a jak poszedłem do któregoś ze sklepów, to tam od razu robiłem tę moją. – Uniósł lekko kubek.

– Teraz już rozumiem, dlaczego nigdy nie narzekałeś na ból głowy. – Uśmiechnęłam się.

– Tylko nic nie mów mamie, dobrze?

– Przecież wiesz. – Zatkałam usta dłonią. – Tato, ja idę przebrać się, bo zaraz znowu mama wpadnie i będzie krzyczała – powiedziałam i poszłam na górę, do swojego pokoju.

Bardzo lubiłam nie tyle nasz dom, co właśnie mój pokój. Wyjątkowo mogłam sama wybrać kolor farby do ścian, meble, jakieś dodatki. Zawsze w takich sprawach moja mama miała ostatnie zdanie, ale tym razem coś jej się stało i pozwoliła, bym swój azyl stworzyła sama. Co prawda nie do końca wszystko było moją inicjatywą, ale większość.

Firanki czy zasłonki w oknach to już jej pomysł. Uważała, że są one potrzebne. „Bo jak latasz z gołą dupą, to przynajmniej nikt z zewnątrz cię nie zobaczy”. Tak, to jej słowa. Ja uważałam zupełnie inaczej. Nie chodziłam po pokoju nago, moje królestwo mieściło się na piętrze, a poza tym naprzeciw nas nikt nie mieszkał, więc i nikt nie miał jak zaglądać w moje okno. Mama jak to mama, ona twierdziła, że wie wszystko najlepiej, więc co ja mogłam?

Tak samo, jak jej pomysłem było kupienie dużej szafy na ubrania. Ja rozumiem, że być może to dobry pomysł, ale dlaczego szafa, w której miały znajdować się ubrania dla całej rodziny miała być w moim pokoju? Osobiście dałabym ją gdzieś na korytarz albo stworzyła garderobę, bo mieliśmy tyle miejsca w naszym domu, aby wygospodarować takie dodatkowe pomieszczenie, ale nie… Moja mama uparła się i uznała, że kolorystycznie szafa idealnie pasuje właśnie w miejscu, gdzie ja mam się uczyć, spać i spędzać wolny czas.

W tej sytuacji nawet tata próbował coś powiedzieć. Próbował – dobre słowo, idealnie pokazujące, kto w naszej rodzinie jest głową. Wystarczyło, że powiedział „Helenko, ale…”, mama na niego spojrzała i było po próbie.

Ja nawet nie chciałam przedstawiać swoich argumentów przeciw szafie. Ale był ktoś, kto tę odwagę miał. Kto to taki? Pani, która obsługiwała nas w sklepie meblowym. Na początku rozmowa z nią odbywała się w dość miłej atmosferze. Do czasu…

– Szukają państwo szafy na ubrania do przedpokoju czy garderoby? – zapytała.

– Do pokoju córki – odpowiedziała moja mama.

– To w takim razie może ta szafa będzie odpowiednia? – Wskazała ręką na taką, która i mnie od razu wpadła w oko.

– Co pani… – moja matka prychnęła – co ja w nią zmieszczę? Kilka par spodni i bluzek i to wszystko.

– Rozumiem, że córka lubi się przebierać? – Sprzedawczyni spojrzała na mnie, ja pokręciłam głową na znak, że wręcz przeciwnie, nie lubię, bo nie interesuję się modą.

– Córka? – zdziwiła się mama. – To ma być szafa dla całej rodziny, a nie dla niej.

– Ale pani mówiła, że to ma być szafa na ubrania do pokoju córki.

– I dobrze mówiłam, ma tam u niej stać, ale my wszyscy mamy trzymać w niej ubrania. Czego pani nie zrozumiała?

– Chyba tego, że skoro pokój córki, to ona potrzebuje prywatności, w szczególności w tak młodym wieku. A gdy będą w szafie ubrania całej rodziny, to ona tej swojej przestrzeni nie będzie miała, bo ciągle ktoś będzie wchodził do jej pokoju po jakieś ubrania.

I to było cudowne! Moja mama spojrzała się najpierw na tatę, jakby szukała u niego wsparcia. A on? Zaczął rozglądać się po sklepie. Na mnie nie spojrzała, bo zapewne wiedziała, że moje zdanie jest podobne do zdania pracownicy tego sklepu. Co więc zrobiła? Odpowiedziała, że to jej dom i jej zasady i nikt nie ma prawa negować tego, co ona postanowi.

Sprzedawczyni wzruszyła ramionami i zaczęła pokazywać inne szafy.

Wreszcie, chyba po godzinie chodzenia po sklepie, moja rodzicielka kupiła wymarzoną, według niej, szafę. Ale to nie koniec cyrków! Przy kasie pani zapytała, czy życzymy sobie dowóz, czy sami dzisiaj zabierzemy wybrany mebel. Po otrzymaniu informacji, że dowóz jest płatny, moja mama oczywiście powiedziała, że nie będzie płaciła więcej pieniędzy, skoro i tak dość dużo zapłaciła za szafę.

Spojrzałam na tatę i zobaczyłam grymas na jego twarzy. Doskonale wiedziałam, że on myśli o tym co ja, czyli o tym, że ta szafa nie zmieści się do naszego auta, nawet jak będzie rozłożona na części.

Ale co moja mama mogła o tym wiedzieć? Ona była tak uparta, że żadne argumenty do niej nie trafiały. Jak postanowiła, tak musiało być. Po zapłaceniu dostaliśmy informację, gdzie udać się po odbiór mebla, a konkretniej szafy, dodam, tak jakby ktoś zapomniał, na ubrania dla całej rodziny, która mi się w ogóle nie podobała. A co najważniejsze, miała stać w moim pokoju.

Pojechaliśmy autem na tyły tego dużego sklepu, tam znaleźliśmy tabliczkę z napisem „odbiór zamówień”. Mama oczywiście poszła pierwsza, za nią tata i na końcu ja, tak na doczepkę. W sumie nawet nie wiem, po co tam poszłam za nimi. Może przeczuwałam, że będzie śmiesznie. Kolejka do odbioru nie była długa, więc wszystko sprawnie poszło. W momencie gdy pracownik przyniósł, a w sumie przywiózł na takim specjalnym wózku kartony z elementami szafy, zaczynało się robić ciekawie.

– Mogą państwo podjechać tu samochodem. – Wskazał ręką na miejsce. – Pomogę zapakować te kartony.

– Piotruś, słyszałeś, co miły pan powiedział? – zwróciła się do taty, a ten kiwnął głową. – Skoro tak, to dlaczego tu jeszcze jesteś? Idź, najlepiej w podskokach, po nasze cacuszko!

Tak, cacuszko, mama tak nazywała nasz samochód. Nie mam pojęcia dlaczego. Zrozumiałabym, gdyby to faktycznie było coś luksusowego, pięknego, ale to zwykła multipla. W moich kręgach, to znaczy wśród młodzieży, to auto wygrywało konkursy na najbrzydszy samochód świata i jak na złość właśnie moja rodzina musiała go mieć.

Dlaczego rodzice go kupili? Powód był jeden. Wszyscy chcieli siedzieć z przodu. A jak wiadomo, w tym cacuszku z przodu oprócz miejsca kierowcy są jeszcze dwa. Idealne, jak to powiedziała moja mama, dla niej i dla mnie. I tak sobie jeździliśmy tą multiplą. Mama zadowolona, tacie to obojętne, bo on na autach się nie zna, a ja zawsze spalałam się ze wstydu, w szczególności jak widziałam kogoś znajomego.

Przypominałam sobie wówczas, że jestem tylko szesnastolatką, która w tej rodzinie nie ma prawa głosu. W sumie tak jak tata. To mama była głową rodziny, a nawet szyją. Ona była wszystkim. I jak ona nam zagrała, tak my musieliśmy tańczyć.

I jak już tata podjechał tym naszym pięknym inaczej samochodem na miejsce nieco wcześniej wskazane przez pracownika magazynu, okazało się, że paczki nie zmieszczą się do środka. Kartony były o wiele za długie, w dodatku było ich tak dużo, że nawet jakby weszły, to ja z mamą byśmy się nie zmieściły do auta. Pan proponował, by mama poszła zamówić transport, lecz ta była nieugięta.

– Piotruś, weź upchaj jakoś głębiej. Najwyżej Sandra usiądzie na kartonach. Jakoś zegnie się wpół albo położy. No nie wiem, kombinuj, w końcu ty jesteś mężczyzną.

– Helenko, ale nie da się. Czy ty nie widzisz, że te paczki są prawie dwa razy dłuższe od samochodu? Może weź idź i zamów dostawę do domu – próbował przekonać ją tata.

– Czyś ty zdurniał? Ja mam płacić dodatkowe sto pięćdziesiąt złotych za nic? Puknij się w łeb, człowieku!

– Mamo! – wyrwało mi się.

– Co mamo, co mamo? Do ojca inaczej nie dotrzesz, jak w agresywny sposób. Taki to już człowiek z niego. Co ja mówię, dupa, a nie człowiek. Nie potrafi poradzić sobie ze zwykłymi zakupami.

Spojrzałam na magazyniera, stał i się przyglądał, jak tata próbuje załadować małe paczki do auta. Nie mówił nic, chyba zdążył przekonać się, że z mamą się nie zadziera.

– Ale może tata i pan mają rację? – Nie wytrzymałam już. – Nie ma sensu kombinować, jak od razu widać, że to się nie zmieści do tego samochodu.

– Ty gówniaro, się nie znasz, więc się nie odzywaj! A ty, Piotrek, ucz się, bo ja wiecznie żyć nie będę.

Po tych słowach mój tata powiedział coś w stylu „No i dobrze”. Całe szczęście, że mama tego nie słyszała, bo stała nieco dalej.

– Panie kierowniku – usłyszałam głos mamy – niech pan przyniesie mi jakieś sznurki.

– Ale po co? – zdziwił się mężczyzna.

– Wrzucimy te kartony na dach, te większe oczywiście, te mniejsze do środka i ruszamy w drogę.

– Ale droga pani, tak nie można. Pani mąż już wyjaśnił, że one są o wiele za długie, nawet na to, aby przyczepić na dach.

– Proszę pana, z tego, co mi wiadomo, pan jest od wydania mi zakupionego towaru, prawda?

Mężczyzna skinął głową.

– Właśnie, ja jestem klientką, która jak płaci, to wymaga. Dlatego proszę o przyniesienie sznurka i o pomoc mojemu mężowi.

Pracownik już nic nie odpowiedział, tylko poszedł gdzieś, po chwili wrócił ze sznurkami.

Pomógł tacie zapakować wszystkie kartony, tak jak to moja mama rozkazała. Na odchodne zapytał:

– A jak daleko państwo mieszkają?

– Trzydzieści kilometrów stąd – odpowiedziała mama.

– To ja tylko radzę uważać na policję – powiedział i poszedł w nieznanym mi kierunku.

Jechaliśmy do domu.

Siedziałam z mamą oczywiście z przodu, na tylnym siedzeniu leżały kartony z krótszymi półkami, na dachu mieliśmy wszystko to, co nie zmieściło się tu do środka. Nasza prędkość nie była zawrotna. Mama ciągle powtarzała, aby tata zwolnił, bo według niej za szybko jechał, a według innych kierowców za wolno, bo ciągle za nami trąbili i raz po raz wyprzedzali, jak była taka możliwość. Widziałam, że niektórzy stukają się w głowę, przejeżdżając obok nas.

Było mi tak wstyd! Ale co ja mogłam? I tak jak zawsze lubiłam siedzieć z przodu, tak teraz żałowałam, że nie mogę być na tylnym siedzeniu, albo że w ogóle nie zostałam w domu. Było mi wstyd. Wstyd za mamę, która uparła się, aby ryzykować i przewozić szafę w taki, a nie inny sposób, i za tatę, który nie potrafił się przeciwstawić mamie. Ja byłam nastolatką bez prawa głosu.

Wracając do mojego pokoju. Naprawdę go lubiłam mimo tych zasłon, firanek i tej ogromnej szafy. Czułam się tu bezpiecznie, spokojnie.

Niestety, ale do mojego królestwa nikt nie chciał przychodzić. Co prawda kilka razy była tu Karolina, ale nie czuła się dobrze, ze względu na rodziców.

Dla nich takie siedzenie bezczynne i gapienie się w telewizor albo jakieś rozmowy były zbyteczne. Oni chcieliby, abyśmy ciągle pomagały im w firmie. A ja przecież Karolę zapraszałam nie jako darmową pomoc, ale jako koleżankę, z którą chcę spędzić trochę czasu.

Dlatego po kilku takich razach ona przestała tu przychodzić, za to zapraszała mnie do siebie. Cieszyłam się, że nie zerwała ze mną kontaktu. Gdyby tak zrobiła, to zostałabym całkiem sama.

W domu mojej koleżanki panowała zupełnie inna atmosfera. Było bardzo miło, nikt nie gonił nikogo do roboty. Odpoczynek należał się każdemu, przynajmniej tak uważali jej rodzice, którzy byli naprawdę bardzo sympatyczni. Oni rozumieli, że jesteśmy nastolatkami i oprócz zwykłej pomocy w domu mamy prawo do swoich spraw. Bardzo chciałabym, aby moi rodzice, a w szczególności moja mama, mieli takie zdanie jak państwo Kowalscy.

Nagle drzwi mojego pokoju otworzyły się z wielkim hukiem. Spojrzałam w ich stronę. To była moja mama.

– A co ty tak stoisz koło tej szafy? – zapytała, lecz nie czekała na odpowiedź. – Skoro jesteś już ubrana, to schodź na dół. Ile to można na ciebie czekać? Nie idziesz na żadną rewię mody, tylko do sklepu.

– Mamo, ale czy ja nawet w wakacje muszę pracować? Nawet śniadania nie zjadłam.

– Musisz! – uniosła głos. – A co ty myślałaś? Ja rozumiem, że uczysz się w ciągu roku, ale chyba podręczniki, ubrania i inne pierdoły nie spadają ci z nieba, prawda? Pomagając nam, sobie na to zarabiasz. A na śniadanie to weźmiesz drożdżówkę ze sklepu.

– To ciekawe, że ja tych pieniędzy nigdy nie widziałam. – Spojrzałam na nią.

– Bo ty, córcia, zarabiasz inaczej niż wszyscy. Pomagasz nam, a później my kupujemy ci to, czego chcesz. – Uśmiechnęła się lekko.

– Czego chcę? No chyba nie…

– Nie? A kto ostatnio chciał nowe buty? Może ja albo ojciec?

– Mamo, ale buty były do szkoły, a konkretniej na lekcję wychowania fizycznego.

– Nieważne, na co były. Chciałaś, to dostałaś.

– Ja bym powiedziała, że potrzebowałam, bo poprzednie miały dziury. I to nie był mój wymysł, ale konieczność.

– Dobra, Sandra, ja nie mam czasu stać tu z tobą i rozmawiać o jakichś głupotach. Schodź na dół i do samochodu! Raz-raz – powiedziała i sama zeszła na dół.

Taki to mój los. Najpierw przez wiele miesięcy szkoła, nauka, sprawdziany i testy, a teraz kiedy miałam dwa miesiące wakacji, to pomoc rodzicom w sklepach. Całe szczęście, że do pełnoletności coraz bliżej.

Czy się wyprowadzę z tego domu? Tego nie wiem, bo przecież nie wiadomo co wydarzy się za dwa lata, ale na pewno nie będę pomagała rodzicom w sklepach. Będę wolała pójść gdzie indziej pracować, przynajmniej będę miała pewność, że otrzymam wynagrodzenie, za które naprawdę będę mogła kupić sobie to, czego potrzebuję, albo nawet to, co tak naprawdę nie będzie mi potrzebne, będzie wyłącznie moją zachcianką. Wtedy nikt nie będzie mi mówił, co mam robić. Będę dorosła i będę mogła wprost powiedzieć, że teraz zamierzam żyć tak, jak zawsze chciałam.

Rozdział 2

Z pamiętnika Sandry…

Zaczęłam mówić tak, jakbyście mnie znali. A gdzie moje dobre maniery wpajane mi przez te wszystkie lata? Tak, wiem, że ich zabrakło, ale już się poprawiam. Co prawda od tego powinnam była zacząć moją historię, ale lepiej późno napisać coś o sobie i całej rodzinie niż wcale, prawda?

Tylko jak zacząć? Jak to się robi?

Mówi się, że młodzież szybko nawiązuje nowe znajomości, ale ja jestem z tych nieśmiałych osób. Trudniej jest mi odezwać się w gronie obcych niż przy tych, których znam. Mimo wszystko spróbuję i opowiem coś o sobie. Jeżeli chociaż trochę się poznamy, będzie mi łatwiej dalej mówić, a może pisać?

W ogóle… Dziwne to wszystko, prawda? Bez problemu wpuściłam was do mojego życia, powiedziałam o swoich marzeniach, widzieliście mnie zaraz po przebudzeniu się, w szlafroku, znacie już historię szafy czy zasłon. Ale tak naprawdę nic o mnie nie wiecie oprócz tego, jak mam na imię i ile mam lat. Czas to zmienić. I tak, raz jeszcze powtórzę, że mam świadomość, że od tego powinnam była zacząć, ale widocznie musiałam zacząć zupełnie inaczej, niż nakazuje jakiś kodeks, regulamin czy coś w tym stylu. Poza tym jestem nastolatką i wolno mi wszystko, no dobra, prawie wszystko, o ile mama nie widzi.

Nazywam się Sandra Król i niestety do pałaców mi bardzo daleko. Można powiedzieć, że jestem służką w królewskim domu, nie mylić z dworem albo pałacem. Nie wiem, czy to dobre określenie, ale jak zdążyliście zauważyć, tu panuje zasada, że dzieci i ryby głosu nie mają. Ja bym dodała, że głosu również nie ma Piotr Król, czyli mój tata.

Moim zadaniem, według rodziców oczywiście, a w szczególności mamy, jest uczyć się, a po godzinach pomagać im w sklepach. Jako osoba, która jest na utrzymaniu rodziców, nie mogę wybrzydzać, negować ich zdania, a co najważniejsze wyrażać swojego. Ale jeszcze dwa lata. Jak będę pełnoletnia, to mam nadzieję, że moje życie nieco się zmieni.

Jestem uczennicą trzeciej klasy technikum handlowego. Moja mama stwierdziła, że mając takie wykształcenie, będę mogła sprawnie zarządzać ich firmami. Mnie bardziej marzył się kierunek związany z gastronomią, ale moja rodzicielka uważała, że nie będę karmiła obcych ludzi, skoro mogę przejąć po nich sklepy, w przyszłości oczywiście. Nie miałam nic do gadania. Skoro technikum handlowe jest lepsze, to musiałam pójść na taki kierunek.

Właśnie. Firmy moich rodziców. Ciągle o nich wspominam, ale nie wyjaśniłam co i jak.

Zanim przejdę do rodzinnego biznesu, trochę opowiem o rodzicach.

Piotr i Helena Królowie skończyli pięćdziesiąt pięć lat. Agnieszka, Hubert i ja, czyli Sandra, to owoce miłości tych dwojga. Przynajmniej mam taką nadzieję, że tu chodziło o miłość, a nie o jakąś wpadkę. Chociaż patrząc na wiek rodziców, w momencie gdy ja się urodziłam, to nie jestem pewna, czy to faktycznie było z miłości. Moje rodzeństwo od dawna mieszka w różnych częściach kraju. Bardzo rzadko przyjeżdża tu do nas. Zawsze ma jakąś wymówkę, najczęściej spowodowana jest ona pracą. W sumie trochę się nie dziwię. Patrząc na charakter rodziców, to i ja bym stąd zwiała jak najdalej. Niestety, muszę poczekać, aż będę w końcu pełnoletnia.

Moi rodzice są trzydzieści lat po ślubie. Z tego, co kiedyś opowiadali, to poznali się gdzieś na pracach sezonowych. Nie pamiętam jakich. Oni chyba sami też nie, bo mama mówiła, że zbierali truskawki, tata zaś, że ziemniaki. Trudno było ustalić prawdziwą wersję, więc zostańmy przy ogólnym mówieniu o pracach sezonowych. W sumie to tak naprawdę nie jest ważne.

Poznali się i prawdopodobnie nie polubili. To znaczy mama nie polubiła taty, co gorsza, nawet nie spodobał jej się. Tata nie dawał za wygraną. Próbował ją zdobyć na wiele sposobów. Jakich? Z tego, co mi wiadomo, to przynosił jej polne kwiaty, śpiewał pod blokiem, starał się bywać, gdzie ona. Widocznie jego starania nie poszły na marne, bo mama w końcu się z nim umówiła. Na randkę poszli najpierw na spacer po parku, a później gdzieś na lody.

Nie wiem, co tata wtedy mówił i robił, ale niby jego zachowanie moją mamę urzekło na tyle, że zaprosiła go do swojego domu, by poznał jej rodziców. Ten bez wahania zgodził się i od tamtej pory jego wizyty były dość regularne. Rodzina mojej mamy, to znaczy moi dziadkowie, polubili tatę i nie mieli nic przeciwko temu, by ożenił się z ich córką i został zięciem. Przyjęli go bardzo ciepło i do końca ich dni był dla nich nie zięciem, ale Piotrusiem, którego uwielbiali.

Wręcz przeciwnie było z taty rodzicami. Oni nie przepadali za mamą. Z tego, co mi wiadomo, od samego początku mówili, że to nie jest kobieta dla niego. Co prawda nie zabraniali im się spotykać, ale tylko dlatego, że myśleli, że to młodzieńcze zauroczenie, które zaraz pryśnie jak bańka mydlana. Niestety, rzeczywistość okazała się inna.

Ich relacja wciąż się rozwijała, aż rozwinęła się tak bardzo, że tata poprosił mamę o rękę, ona się zgodziła, a później urodziliśmy się my, czyli Aga, Hubert i na końcu ja. Rodzice bardzo rzadko jeździli do dziadków ze strony taty. Ja ich nawet nie pamiętam, a może nigdy tam nie byłam? Nie wiem, ale o nich też nie mówiło się u nas w domu. Mama, zupełnie nie wiedzieć czemu, straciła kontakt z całą swoją rodziną. Tata jak już miał odwagę, to mówił, że tak się stało przez jej zachowanie. Ona burzyła się jeszcze bardziej i awantura była gwarantowana.

Rodzice wiele lat temu założyli sklep spożywczy. Zrobili to w idealnym momencie i przez długi czas prowadzili jedyny sklep na naszym osiedlu. Zyski były ogromne, klientów mnóstwo. To sprawiło, że mama wpadła na pomysł, aby otworzyć sieć sklepów. Była przekonana, że rozbudowa rodzinnej firmy przyniesie jeszcze więcej pieniędzy.

Na początku się nie myliła! Mieli świetnych dostawców i dość często w naszych sklepach można było spotkać produkty dostępne na zachodzie. Przynajmniej tak rodzice mówili, ja tego nie wiem, bo jeszcze w tamtych latach mnie nie było. Dlatego historię o założeniu działalności znam tylko z opowiadań. Z czasem na rynek zaczęło wchodzić coraz więcej sklepów, więc te nasze zostawały na uboczu. Teraz co prawda na siebie zarabiają, ale już nie tyle co kiedyś.

A co ja mam wspólnego z tymi sklepami? Ano to, że w wolne dni w ciągu tygodnia, w weekendy, w ferie oraz w wakacje czas wolny spędzam na pracy, a konkretniej na pomocy rodzicom. Gdy ja jestem za ladą, jakaś pracownica ma dzień wolny. Tak więc jestem nie tylko służką, która usługuje Królom, ale również pracownicą prawie że na pełny etat. Oczywiście nie zapomnijmy o tym, że moja praca jest za darmo.

Karolina Kowalska to moja koleżanka z klasy, ale jednocześnie przyjaciółka. Chyba tak mogę ją nazwać. Tak, ma bardzo pospolite nazwisko, ale co ona może? Mieszka kilka domów dalej, więc staramy się widywać jak najczęściej, chociaż nie zawsze nam się to udaje, przez to, że nie mam tyle wolnego czasu, co inni moi rówieśnicy.

Całe szczęście, że są telefony z nielimitowanymi minutami, to możemy przed spaniem rozmawiać albo pisać do woli. Dzięki temu wiemy, co się u nas działo w ciągu całego dnia.

Bardzo ją lubię. Chociaż jest ruda, a przecież mówi się, że rude to fałszywe. Ja się z tym nie zgadzam! Ona taka nie jest! A w dodatku ma świetnych rodziców, którzy rozumieją ją i wspierają na każdym kroku. Czasami jej zazdroszczę tej relacji.

Nie ma co się mazać, życie jest, jakie jest, i trzeba docenić to, co się ma, bo zawsze może być gorzej. Tak mówi moja mama. A skoro ona tak mówi, to znaczy, że oczywiście ma rację. To byłoby na tyle. Chyba. Chociaż w ten sposób mogłam przybliżyć obraz mojej rodzinki. Więcej rzeczy o mnie, o nas, dowiesz się, czytając kolejne rozdziały tej książki.

Rozdział 3

Poprzedni dzień był okropny! Do północy siedziałam w sklepie. Najpierw obsługiwałam klientów, później musiałam zrobić rozliczenie.

Całe szczęście, że do domu nie musiałam wracać autobusem, albo nie daj Boże taksówką. Autobus to jeszcze, bo bilet dość tani, ale taryfa? Przecież moja mama chyba głowę by mi urwała, gdyby dowiedziała się, że zapłaciłam dwucyfrową kwotę za dziesięć kilometrów jazdy. Tata jeździł po sklepach zebrać utarg, więc skorzystałam i zabrałam się z nim do domu.

Będąc na miejscu, wzięłam szybki prysznic i od razu poszłam do łóżka. Starałam się unikać mamy, bo wiedziałam, że jak mnie zauważy, to zacznie wypytywać o klientów, o towar, o pieniądze. Ona lubiła tak robić, bo jak twierdziła, chciała wiedzieć wszystko na bieżąco. Wczoraj zdecydowanie nie miałam na to siły. Usnęłam chwilę po tym, jak przyłożyłam głowę do poduszki.

Dzisiaj obudziłam się wyspana i zrelaksowana. Na początku nasłuchiwałam, ale nie usłyszałam nic, żadnych głosów, żadnych szmerów czy czegokolwiek, co mogłoby wskazywać na obecność kogokolwiek w domu.

Spojrzałam na zegarek, było po ósmej. Zdziwiłam się, że mama jeszcze nie wpadła do pokoju z krzykiem. W końcu nigdy nie pozwalała na długie wylegiwanie się w łóżku. Twierdziła, że życie jest za krótkie, aby ciągle leżeć. I że człowiek i tak śpi za długo. Bo każdy, według niej, powinien spać po cztery, maksymalnie pięć godzin na dobę.

Raz zapytałam, co po obudzeniu się powinni robić ludzie, którzy są na emeryturach, albo ci, którzy mają na popołudniową zmianę. Odpowiedziała mi, że jeżeli są kreatywni i inteligentni, to zawsze znajdą sobie jakieś zajęcie czy dodatkową pracę zarobkową. A gdy zapytałam, co, jeżeli nie chcą mieć więcej pieniędzy, to najpierw odpowiedziała, że każdy chce być bogaty, a później, po jakichś pięciu minutach ciszy, dodała, że skoro faktycznie ktoś tego nie chce, to może pójść do sąsiadów albo znajomych i zaoferować swoją pomoc w czymkolwiek, aby bezczynnie nie siedzieć na tyłku. Oczywiście słowo „tyłek” było zamieniona na inne.

Dość szybko wstałam z łóżka i zbiegłam na dół. Nie myślałam o tym, aby się ubrać. Przyznam szczerze, że przeraziła mnie ta cisza. Bardzo rzadko można było ją usłyszeć.

Dom był pusty, na stole w kuchni znalazłam kartkę. Poznałam, było to pismo mojej mamy. Informowała mnie, że pojechali z tatą do hurtowni. Ucieszyłam się, i to bardzo! Lubiłam te dni, w których razem wyjeżdżali. Hurtownia to miejsce, gdzie mama najpierw musiała sama wszystko wybrać, mimo iż znała każdy produkt, bo od lat jeździli do jednej i tej samej, a następnie swój czas przeznaczała na wykłócanie się o kilka groszy zniżki dla stałych klientów i nie dawała sobie wytłumaczyć, że i tak ceny ma obniżone ze względu na to, że ma jakąś tam specjalną kartę.

Byłam raz z nimi, stąd doskonale wiedziałam, jak to wszystko wygląda. Wtedy mama próbowała wmówić jednemu z pracowników, że skoro tak dużo zamawiają, to powinna dostawać jakieś produkty za darmo. Jej się należało i tyle.

Ale hurtownia nie przystała na jej propozycję, przez co ona była oburzona jeszcze przez kilka dni. W końcu postanowiła, że znajdzie inną hurtownię.

Myślała, że tam będzie dostawała za darmo.

I znalazła, jakąś polecaną przez znajomych, którzy też prowadzili sklepy.

Zamawiali tam brakujące rzeczy i po roku przestali. Powód? Oczywiście brak „darmówek”. Nowa hurtownia nawet nie dała karty lojalnościowej czy karty stałego klienta. Rodzice kupowali produkty w niższych cenach, ale nie tak niskich jak w poprzednim miejscu. Mama nie mogła zrozumieć, dlaczego tak się stało. Po rozmowie z tatą wrócili do starych hurtowników i byli u nich aż do teraz. Ale to nie zmieniało faktu, że za każdym razem mama pytała o darmowe produkty albo jeszcze większe zniżki niż miała aktualnie.

Czekało mnie ponad pół dnia w ciszy i spokoju, w dodatku sama w domu. To było jak prezent, jak cudowna niespodzianka, jak… Już sama nie wiem, jak to nazwać, ale byłam szczęśliwa, że mogę te kilka godzin napawać się samotnością. Nikt nie krzyczał, nikt mnie nie pouczał ani nikt ode mnie niczego nie wymagał. Są wakacje! I ja właśnie chciałam ten czas, ten krótki czas nieobecności rodziców, a przede wszystkim mamy, w domu wykorzystać jak najlepiej.

By go nie marnować, poszłam się przebrać w coś normalnego typu krótkie spodenki i koszulka na ramiączkach. Wzięłam telefon w dłoń i wybrałam numer Karoliny. Postanowiłam, że rozmawiając z nią, zrobię sobie śniadanie. Karola odebrała po kilku sygnałach.

– A kto tu do mnie dzwoni? – Zaśmiała się. – Niecodzienny widok, w szczególności o tej godzinie.

– Miłe przywitanie – odparłam. – Widzisz, ja też potrafię zaskoczyć czasami. – Uśmiechnęłam się sama do siebie. – A tak na serio, to jestem sama, bo rodzice pojechali po towar do hurtowni. Nawet mnie nie obudzili, tylko zostawili kartkę na stole.

– Co za niespodzianka! – krzyknęła z radością w głosie. – Ale z drugiej strony mama cię nie obudziła, to dziwne.

– I to bardzo! Nigdy tak nie robiła. Ale mnie to cieszy, bo chociaż wyspałam się po wczorajszym.

– A do której wczoraj byłaś w pracy? – zapytała.

– Do domu wróciłam jakoś po północy. Nie wiem, która była, może chwilę przed pierwszą. Bo musiałam posprzątać i zrobić rozliczenie po zamknięciu sklepu.

– Ale wracałaś sama?

– Nie, tata przyjechał po utarg, więc mnie zabrał.

– Całe szczęście, że nie wracałaś pieszo po nocy – powiedziała. – To jak rozumiem, wpadasz do mnie? Chyba że chcesz napawać się chwilą wolności, ale sama? – zapytała, zmieniając temat.

– Teraz to nie wiem, czego chcę. Z jednej strony chciałabym posiedzieć w ciszy, ale z drugiej to jedyna okazja do wyjścia z domu bez tłumaczenia się. A tak w ogóle to co robisz?

– Sprzątam strych. Za kilka dni ma przyjechać mój kuzyn i rodzice chcą na górze zrobić taki dodatkowy pokój.

– To na dole nie macie miejsca? – zapytałam wprost. – Przecież mieliście tam pokój gościnny.

– Mamy miejsce, ale skoro są wakacje i moi rodzice mają krótki urlop, to chcą wykorzystać go jak najlepiej. Wiesz, trochę odpoczynku, a trochę remontów w domu. Dlatego stwierdzili, że w razie co kolejny pokój się przyda.

– No tak, przyjedzie więcej gości, to chociaż każdy będzie miał swój pokój do odpoczynku – podsumowałam.

– Właśnie o to chodzi. Ale może wpadniesz do mnie? Ja tu sama sprzątam, rodzice robią coś przed domem w ogrodzie, więc pomoc mi się przyda.

– Wpadnę, ale może później, co? Teraz chociaż chwilę chcę pobyć sama. Rozumiesz, prawda?

– Jasne! Dzwoń jak coś. Ja będę w domu – odpowiedziała.

Po chwili się rozłączyłyśmy. W międzyczasie zrobiłam sobie kanapki, które teraz mogłam w spokoju zjeść. Nikt mnie nie ponaglał, nie mówił, że mlaszczę czy za głośno przełykam, pijąc herbatę. Właśnie! Co najważniejsze, nie musiałam pić kawy zbożowej. Mogłam do tego śniadania wypić sok pomarańczowy, który stał w lodówce. Dawno nie byłam tak szczęśliwa jak w tym momencie. I teraz zrozumiałam, że szczęście to nawet zwykłe śniadanie jedzone w spokoju. Ale czy ktoś, kto był w moim wieku, potrafił to docenić? Chyba nie, bo pewnie rówieśnicy mieli normalne rodziny. W przeciwieństwie do mnie.

Po skończeniu jedzenia zupełnie nie wiedziałam, co mam robić. Zawsze miałam wszystko zaplanowane, oczywiście przez moją rodzicielkę, a teraz… Mogłam robić, co chciałam, a tak naprawdę to nie wiedziałam, czego chcę. Najpierw wzięłam książkę do ręki. Zamierzałam chwilę poczytać. Okładka była ładna, opis sugerował romans głównej bohaterki z nieco starszym mężczyzną.

Przeczytałam może dwie strony, kiedy gdzieś w mojej głowie pojawił się głos mojej mamy, mówiący, abym odłożyła tę durną książkę i wzięła się do czegoś pożytecznego. Nie było jej obok mnie, a ja wiedziałam, co ona by powiedziała, gdyby mnie teraz zobaczyła. Dla niej czytanie książek było stratą czasu. Oczywiście czytać mogłam, ale podręczniki albo lektury szkolne, wszystko inne było do niczego.

Moja mama nie rozumiała, jak można pisać książki, z których czytelnik nie wynosi jakieś wiedzy, ani tego, jak można czytać taki chłam. Dla niej istniały tylko podręczniki naukowe, lektury szkolne, książki, jak to ona mówiła, mądre, w których wszystko było napisane fachowym językiem. Były też wielkie tomy encyklopedii, które stały na jednym z regałów w naszym salonie. Wszystko inne było zbędne!

Nie mogłam dłużej wysiedzieć, bo teraz zaczynałam mieć wątpliwości co do tego, czy dobrze robię. Dlatego odłożyłam książkę i postanowiłam wybrać numer Karoli. Odebrała po pierwszym sygnale.

– Telefon masz przyklejony do ręki? – zapytałam niemal od razu.

– A ty co, stęskniłaś się już?

– Tak, stwierdziłam, że jednak wolę wpaść do ciebie, niż siedzieć w domu.

– To dawaj! – Słychać było radość w głosie. – Czekam z niecierpliwością.

Po jakichś piętnastu minutach byłam już w drodze do mojej kumpeli. Mieszkała kilka domów dalej. Cieszyłam się z tego, że jest ktoś, kto stara się mnie zrozumieć i akceptuje mnie taką, jaka jestem. Cieszyłam się z tego, że jest Karolina. Była moją najbliższą i najlepszą koleżanką. Zbliżając się do jej domu, a właściwie ogrodu, zobaczyłam jej mamę.

– Cześć, Sandra!

Usłyszałam głos pani Klaudii Kowalskiej.

– Dzień dobry, pani Klaudio. – Uśmiechnęłam się. – Rozmawiałam z Karoliną, zaprosiła mnie do siebie.

– Kochanie, nie musisz się tłumaczyć. Przecież wiesz, że u nas jesteś zawsze mile widziana. Karola jest na strychu.

– Dziękuję za te słowa. – Byłam miła, bo naprawdę lubiłam tych ludzi.

Przeszłam przez cały ogród, który był naprawdę piękny. Rodzice mojej koleżanki bardzo o niego dbali. Weszłam do domu i udałam się na piętro.

– Karola, już jestem! – powiedziałam dość głośno, bo zależało mi, aby usłyszała, że idę.

– Chodź tu, na górę, pierwsze drzwi na lewo – wytłumaczyła.

Weszłam i zaniemówiłam.

Strych wyglądał jak pokój z dawnych lat. Na ścianach można było zauważyć kolorowe tapety, na suficie kasetony. Tak, znałam to słowo. Rodzice, pokazując mi stare zdjęcia, zawsze opowiadali, jak wyglądały kiedyś mieszkania i co się w nich znajdowało.

Przy ścianie można było zobaczyć dwie wielkie komody, na których znajdowały się jakieś serwetki, a na nich poustawiane różne figurki. Była też witrynka z mnóstwem kubków i filiżanek. Na środku tego dziwnego pokoju znajdowała się ława, a obok niej dwa fotele, które wydawały się tak miękkie, że aż chciało się w nich zanurzyć.

Stałam i przyglądałam się wszystkiemu. Przez chwilę myślałam, że przeniosłam się w czasie. A konkretniej do lat młodości moich rodziców albo dzieciństwa rodzeństwa. Sama nie wiedziałam, z jakiego okresu pochodzą te antyki. Z jednej strony byłam zachwycona tą innością, nietypowym stylem, ale z drugiej – przerażona, jak ktoś mógł żyć, mając takie meble w mieszkaniu czy domu.

I ten telewizor… Strasznie duży, a na nim serwetka i jakieś niebieskie rybki, czy co to było. Teraz to telewizory były tak płaskie, że nic się na nich nie postawi, a karton od telewizora nadawał się do wyrzucenia, w przeciwieństwie do tego, który miałam właśnie przed oczami. Kiedyś karton można było wykorzystać na wiele sposobów, bo zmieściło się do niego prawie wszystko.

Naprawdę byłam bardzo zaskoczona tym widokiem.

– Co tak stoisz? – zapytała Karolina.

– Podziwiam wystrój – odpowiedziałam szczerze. – Czy ktoś tu mieszkał?

– W tym pokoju?

– Tak, tu wszystko wygląda tak, no wiesz, domowo. Ja myślałam, że strych to, wiesz, wszystko powrzucane jedno na drugie. Co się nie przydało na dole, to wkładaliście tu, a jak patrzę na to wszystko – pokazałam dłońmi – to mam wrażenie, że przed chwilą ktoś wstał z tych foteli i poszedł zaparzyć kawę po to, aby zaraz wrócić i dalej oglądać telewizor.

– Od wielu lat nikt tu nie przesiaduje. Kiedyś to był pokój mojej babci. Uwielbiała tu siedzieć i czytać książki. Babcię można było znaleźć w dwóch miejscach: albo w ogrodzie pod jabłonką, albo właśnie tutaj – wyjaśniła moja koleżanka.

– I tu w ogóle nic nie zmienialiście?

– Nie, od śmierci babci ten pokój jest taki, jak sama widzisz. Zupełnie nic nie wyrzuciliśmy stąd.

– To dlaczego teraz nagle twoi rodzice zmienili zdanie?

– Tak jak ci mówiłam przez telefon. Rodzice chcą, aby powstał tu kolejny pokój. Te dwa na dole niby są przeznaczone dla gości, ale jeden sama widziałaś, bardziej jest biurem mojej mamy niż miejscem do spania dla przyjezdnych. Dlatego ona chce, aby tu też była możliwość spania. Ten pokój stoi już chyba z pięć lat nieużywany, a po co ma się miejsce marnować?

– To prawda, skoro jest taka możliwość, to czemu pokój ma stać w takim stanie jak teraz, jak i tak nikt z niego nie korzysta. – Spojrzałam na nią. – Ale powiedz mi, dlaczego przez pięć lat nic tu nie zrobiliście? – zapytałam zdziwiona.

– Rodzice nie chcieli, by ruszać to, co było babci. Wiesz, niby pięć lat to dużo, ale z drugiej strony to wciąż mało, patrząc na to, ile nas z babcią łączyło.

– Rozumiem, to wszystko – pokazałam rękami – kojarzyło się z babcią i dawało wam namiastkę jej samej.

– Właśnie! Rodzice czasami przychodzili tu posiedzieć.

– Ale powiedz mi, babcia z wami nie mieszkała długo, prawda? – zapytałam, ale nie czekałam na odpowiedź. – Dlaczego na przykład telewizor ma stary, a nie z tych nowych?

– Tak naprawdę to ten telewizor nie działa. Babcia miała go z sentymentu. Tak zwyczajnie. – Wzruszyła ramionami. – I tak, babcia przeprowadziła się do nas chyba dwa lata przed śmiercią. Wiesz, była chora, to rodzice nie chcieli, aby mieszkała sama.

– A co z tamtym mieszkaniem? – Byłam ciekawa, chociaż nie wiedziałam, czy mogę o to pytać.

– Tym, w którym mieszkała przed przeprowadzką?

Kiwnęłam głową.

– Rodzice je sprzedali. Nam nie było do niczego potrzebne.

– Mogli zostawić, byś ty mogła kiedyś zamieszkać w nim.

– Taka myśl przeszła im przez głowę, ale później stwierdzili, że jednak lepiej będzie sprzedać. Zresztą to było mieszkanie babci, a ona nie chciała od moich rodziców żadnych pieniędzy, więc ta kasa ze sprzedaży była jej. Ona nią rozporządzała tak, jak chciała.