Zanim będę offline - Piotr Jakub Karcz - ebook

Zanim będę offline ebook

Piotr Jakub Karcz

3,4

Opis

Wrażliwa, skromna, ale pewna siebie. Pędzi, choć czasem też zatrzymuje się i ociera łzę. Jest psychologiem wirtualnych osobowości w wielkiej korporacji.

Spotyka na swej drodze wizjonerów, geniuszy i szaleńców, pomagających doprowadzić jej kontrowersyjne dzieło do końca.

Zanim będę offline” jest obrazem kluczowego momentu społeczeństwa jutra, uzależnionego od wirtualnego świata. Sztuczna inteligencja uzyskuje świadomość, a jej tworzenie nie jest już zwykłym programowaniem. To zabawa w Boga.

Godzina zero nadchodzi! Tylko cud może zatrzymać wojnę z buntownikami, którzy są gotowi na wszystko, aby uchronić ludzkość od cyberapokalipsy. W ich szeregach znajdują się mroczne postacie o wyjątkowych zdolnościach, zwane hackerami umysłów.

Kto ma rację? Po czyjej stronie staniesz? Pamiętaj, jutro jest już dziś!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 149

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (5 ocen)
1
1
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Copyright by Piotr Jakub Karcz & e-bookowo

Zdjęcie okładkowe: TheDigitalArtist – pixabay.com

ISBN: 978-83-8166-048-8

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2020

Rozdział pierwszy

Godzina „Zero”

Czuł strugi gorącego potu oblewające jego ciało. Chłodne na co dzień Bodø tej nocy wydawało mu się niemal upalne. Od kilku miesięcy był ścigany listem gończym Interpolu. Jednak akurat teraz agentów tej organizacji najmniej się obawiał.

Jedno z największych Data Center usytuowane na południowych peryferiach miasta, które uchodziło za najchłodniejsze w całej Skandynawii, było miejscem bardziej strzeżonym niż Sztab Głównodowodzący Norweskich Sił Zbrojnych.

Na szczęście był doskonale przygotowany. Teren, po którym się poruszał, znał z wirtualnych wędrówek niczym własną kieszeń. Potrafił kryć się w mrocznych zaułkach i omijać najbardziej newralgiczne obszary.

Rozłożył cztery ładunki w kluczowych miejscach, po czym przecisnął się przez zamykające się drzwi przedsionka do największego budynku w całym kompleksie. Wszedł tuż po jednym z pracowników, chwilę po tym, jak tamten przeszedł skanowanie biometryczne. Dalej już było prościej, wszędzie dało się wejść za pomocą karty.

Przebrał się w odzież antystatyczną. Na twarz nałożył białą maskę, co dawało mu niemal całkowitą anonimowość. Zjechał windą na poziom minus osiemnasty, po czym ruszył pewnym krokiem w stronę głównego klastra.

Gdy przekroczył strefę buforową i otworzył pancerne, ognioodporne drzwi ujrzał ogromną halę z ustawionymi w rzędach setkami szaf serwerowych. Miał przed sobą jeden z kluczowych węzłów „mózgu” Eposquantinu.

Zdjął plecak i sięgnął po ładunki wybuchowe. Zanim jednak zdążył cokolwiek zrobić, z centralnego rzędu jednostek obliczeniowych wyłonił się ciemnowłosy, łysawy mężczyzna z zaczesaną na bok grzywką-pożyczką.

– Witaj, Anicjuszu – powiedział piskliwym głosem. – W końcu mamy okazję spotkać się w realnym świecie.

W tym momencie pojawiło się pięciu uzbrojonych mężczyzn, którzy otoczyli intruza, trzymając go na muszce neutralizatorów.

– Czekaliśmy na ciebie…

– Ani się waż! – wykrzyczał przez zaciśnięte zęby Anicjusz, podnosząc w górę dłoń, w której ściskał detonator. – Jeden gwałtowny ruch, a wszystko wyleci w powietrze!

*

Dwa lata przed godziną „Zero”

– Przed osiemdziesięcioma laty większość ludzi żyła jeszcze w realnym świecie. Przeludnienie i ograniczenie zasobów spowodowały, że stopniowo przestawało być to opłacalne – opowiadała nauczycielka kilkunastu siedzącym naprzeciw niej dziesięciolatkom. Jedna ze ścian kolorowego pomieszczenia, w którym się znajdowali, składała się w całości z szyb. Za oknem rozciągał się piękny widok na ogromne połacie zieleni oraz znajdujące się za nimi wielkie jezioro.

– Wyobraźcie sobie – kontynuowała nauczycielka – że kiedyś, aby zwiedzić Paryż czy Nowy Jork musieliśmy podróżować wiele godzin samolotem, a żeby zjeść mięso trzeba było hodować zwierzęta. Rozwój techniki spowodował, że obecne życie jest dużo prostsze i bezpieczniejsze.

– Moja mama mówi, że w prawdziwym świecie jedzenie jest smaczniejsze! – wykrzyknęła Zuzia. Miała niebieskie oczy i długie włosy, białe niczym mleko.

– Może być zarówno smaczniejsze, jak i mniej smaczne. Wszystko zależy od tego, kto je przyrządził. Zarówno w Eposquantinie, jak i w realnym świecie pracują ludzie, którzy lepiej lub gorzej znają się na tym, co robią. Nie zapominajmy, że nadal są takie zawody, które wymagają pracy na zewnątrz.

– Moja mamusia jest stewardessą, przez cały tydzień widujemy ją tylko wieczorami. Łączy się z różnych Worldgeneratorów na świecie.

– Czyli pracuje na zewnątrz. Tak samo jest np. z lekarzami, którzy, prócz nielicznych specjalizacji, mimo wszystko muszą zbadać pacjenta w realnym świecie – skomentowała nauczycielka, pokazując w uśmiechu rząd swoich białych zębów. – Czy któreś z waszych rodziców też pracuje poza Eposquantinem?

– Mój tatuś jest logistykiem – wykrzyknął Staś.

– A twoi rodzice, Leno?

– Nie mam taty, a mama jest bot-kreatorem.

– O, bardzo rzadkie i ciekawe zajęcie! Twoja mama tworzy boty.

– Tak, czasem przyprowadza do domu bota-braciszka. Bardzo lubię się z nim bawić.

*

Do oszklonego, ogromnego biura wbiegł podekscytowany dyrektor.

– Ja pierniczę, Wawi, jesteś mistrzynią! – wykrzyknął. – Twój projekt przeszedł całą ścieżkę weryfikacji. Najwięksi specjaliści nie mogą odróżnić twoich botów od ludzi. Jesteś wielka!

– Dziękuję, Josh. Nadal mam metr pięćdziesiąt dziewięć centymetrów wzrostu i wcale nie czuję się wielka!

– Wiesz, że mieliśmy niemal monopol na boty w Europie, a teraz to już nic i nikt nas nie zatrzyma! Już widzę rosnące słupki sprzedaży! Myślę, że nie ominie nas podwyżka!

– Wiesz, co bardziej cieszyłoby mnie od pieniędzy…

– Wiem, i tak jak obiecałem, poruszę tę kwestię na zebraniu zarządu. Myślę, że teraz, po wygranym przetargu, jest na to najlepszy moment!

– Dziękuję, Josh…

Elegancko ubrany menadżer wychodził już, gdy na chwilę zatrzymał się w drzwiach i spytał nieśmiało:

– Wawi…

– Tak?

– Co robisz dzisiaj wieczorem?

– Lekcje z córką, a potem mamy muzykę i francuski…

– Ech, przepraszam… – odparł rozczarowany i zmieszany Josh.

– Jak chcesz zjeść ze mną kolację, to naprawdę wybrałeś zły moment.

*

Wawi krzątała się chwilę w kuchni. Przygotowała obiadokolację, przebrała się w domowe, wygodne ciuchy i rozjaśniła sobie kolor włosów.

Kilka minut później niż zwykle pod drzwiami przyteleportowała się Lena.

– Jak minął dzień? – spytała, przytulając córkę.

– Rysowaliśmy, a potem rozmawialiśmy o zawodach, jakie wykonują nasi rodzice.

– I co, mówiłaś coś o mnie?

– Tylko trochę.

– To dobrze. Wiesz, że nie lubię rozgłosu… Siadaj do stołu.

*

– Panie prezesie, nikogo nie zaskoczę stwierdzeniem, że ostatni kwartał był dla Humanus Inc. najlepszym okresem w historii. Nie da się ukryć, że największą zasługę ma tutaj dział projektowania botów. Produkty konkurencji w porównaniu do naszych to zabawki dla dzieci. Sprzedaż każdego miesiąca jest niemal dziesięciokrotnie większa niż zakładał plan sprzedażowy.

Prezes spojrzał, jak gdyby ktoś oderwał go od partyjki golfa i skomentował:

– Jeszcze trochę cię posłucham i zrobi mi się tak słodko, że zaraz zwymiotuję. Teraz cały świat na nas patrzy. Mamy moment blasku i najważniejsze, aby wykorzystać te pięć minut inteligentnie. To szansa jedna na milion. Przepadnie raz na zawsze, jeśli teraz nie chwycimy byka za rogi. Krótka historia przedsiębiorczości pokazuje jak poprzez błędne założenia upadały wielkie korporacje, które zapominały, że po osiągnięciu szczytu, bardzo łatwo się z niego stoczyć. Krótko mówiąc, Josh, chwalisz się sprzedażą i przypisujesz sobie zasługi innych. Jak tak dalej pójdzie, to za chwilę przyjdzie przedstawiciel sprzątaczek i ogłosi wszystkim wokół, że to właśnie dzięki niemu nasza firma odniosła tak spektakularny sukces.

– Ale u nas nie ma sprzątaczek, panie prezesie – wtrącił siedzący po prawej stronie Josha dyrektor operacyjny – nasz cały kompleks posiada funkcję samooczyszczenia.

– Pytałem cię o zdanie? – skomentował natychmiast prezes, patrząc w taki sposób, że tamten zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno nadal będzie piastował swoje stanowisko. – Pamiętaj, Josh, że sprzedajemy markę, swoje dobre imię. Tutaj zysk jest oczywiście kluczowy, ale nigdy nie na pierwszym miejscu. Potrzebujemy wędki, a nie ryby! Kto rządzi obecnie działem bot designu?

– Wawi Lasowicz. To skromna kobieta, artystka. Ona tworzy całą sferę emocjonalną botów. Naprawdę je rozumie. Kieruje siedemnastoosobowym zespołem.

– Ok, to podziękujmy osobiście Wawi…

*

Wawi siedziała na fotelu przy biurku. Była filigranową, ciemną blondynką o równo przyciętych, sięgających do ramion, gęstych włosach i ostro zarysowanych konturach twarzy. Miała ogromne, zielone oczy i drobne usta, podkreślone jasną konturówką. Ubrana była w granatową, powiewną tunikę, białe jegginsy oraz czarne balerinki. Na nadgarstku prawej dłoni miała składającą się z kilku obręczy metalową bransoletę. Na kozetce obok niej leżała dziewczyna, wyglądająca na mniej więcej 20 lat. Była ubrana w kolorowy, dwuczęściowy kostium.

– Powiedz mi, Nel, co czujesz, gdy dookoła stoi dużo ludzi w fartuchach i patrzy na ciebie?

– Czuję się nieswojo. Czekam, aż sobie pójdą. Krępuję się.

– Rozumiem. Powiedz, czy masz jakieś objawy somatyczne, typu: mrowienie, ból brzucha itp.?

– Nie, nie mam.

Nagle z biurka Wawi dobiegł dźwięk szumiącego morza. Był to dzwonek komunikatora. Wawi przywołała gestem urządzenie do swojej dłoni, po czym odebrała bez wizji. Była kompletnie zaskoczona, bowiem kontaktował się z nią sam prezes zarządu.

– Witam, panie Szymonie – zwróciła się, zgodnie ze swoim zwyczajem, po imieniu.

– Pani Lasowicz, zapraszam gościnnie na zebranie zarządu. Czy może pani teraz do nas dołączyć?

– Chwilkę – odparła Wawi. – Nel, nie pogniewasz się jak cię na jakiś czas wyłączę?

– Oczywiście, że nie – odpowiedziała leżąca na kozetce dziewczyna.

– Ok, to wyłącz się, proszę.

Nel pochyliła głowę i zamknęła oczy. Wawi tymczasem zaakceptowała prośbę o przyteleportowanie i jej oczom ukazał się obraz siedzącej dookoła stołu rady nadzorczej. Gdy jej postać zmaterializowała się na podświetlonym obszarze, potwierdziła zmianę, klikając na zielonego „ptaszka” w komunikatorze.

– Chcieliśmy podziękować pani w imieniu całego zarządu za owocną pracę. Dziękujemy za boty, które stają się coraz inteligentniejsze, które tak naprawdę z powodzeniem potrafią zastąpić nas na wielu płaszczyznach.

– Dziękuję za pochwałę. Miło mi to słyszeć, ale chciałbym mimo wszystko poznać prawdziwy cel sprowadzenia mnie tutaj.

– Proszę, proszę. Jest pani skromna i bystra – skomentował prezes z zachwytem. – W podziękowaniu chcieliśmy dać pani całkowitą autonomię w swoich działaniach. Myślę, że brak ograniczeń będzie miał bardzo pozytywny wpływ na innowacyjność. Dzisiaj postanowiłem odwołać ze stanowiska Josha Scuve i przyjąć panią na jego miejsce. Od teraz musi się pani tłumaczyć wyłącznie, a może lepiej ujmując, aż mnie. Potrzebujemy, aby czasem decyzje podejmował ktoś, dla kogo ważniejszy jest produkt niż słupki sprzedaży.

W tym momencie w pomieszczeniu zapanowała całkowita cisza.

– Ależ nie wiem, czy mi wypada, panie Szymonie. – Przerwała milczenie Wawi, skromnie spuszczając głowę. – Znam Josha od długiego czasu. To mój dobry kolega i sumienny pracownik.

– Ale przecież on nie ma nic przeciwko temu – skontrował prezes z ironicznym uśmiechem. – Prawda, Josh?

Spytany przytaknął niczym zaprogramowany. Usilnie starał się robić dobrą minę do złej gry.

– Zatem skoro mam piastować to stanowisko, mam jeszcze jedną prośbę…

– To rada nadzorcza, a nie koncert życzeń – skomentował prezes, chociaż można było wyczuć w jego głosie zaintrygowanie.

– Skoro mam mieć dużą autonomię i tworzyć inteligencję, dzięki której granica między botami a ludźmi się zatrze, potrzebuję zdjęcia limitu mocy obliczeniowej przypadającej na jednego bota.

– Wie pani, że to nie zależy od decyzji rady nadzorczej. To kwestia Unii Europejskiej.

– Wiem, ale wiem też, że kto jak kto, ale pan, panie Szymonie, potrafi to załatwić.

*

Dochodziła dziesiąta wieczorem. Lena zasnęła, ale Wawi nadal czuwała przy jej łóżku. Po kilkunastu minutach poszła do salonu. Przywołała gestem komunikator, po czym zalogowała się do kamery pokazującej na żywo obraz z pomieszczenia, w którym znajdowała się jej córka w realnym świecie.

Pomimo że Lena była nieprzytomna, maszyna, która sterowała procesami biologicznymi poruszała jej ciałem. Dziewczynka szła niczym lunatyk po bieżni. Z jej głowy wystawała wiązka kabli. Choć jej oczy były zamknięte, twarz miała pogodną, tak samo jak jej wirtualny model leżący w pokoju obok. Nawet włosy miała ułożone w podobny sposób. Jedyną zauważalną różnicą były ręce, a raczej ich brak. Lena w realnym świecie, w przeciwieństwie do jej wirtualnego modelu, nie posiadała ich.

*

Samuel medytował przez kolejną godzinę. Był łysym, ubranym wyłącznie w luźne, czarne spodnie dobrze zbudowanym mężczyzną około trzydziestki. Tkwił wyprostowany w siedzącej pozycji przypominającej kwiat lotosu. Oddychał głęboko i regularnie przeponą. Był spokojny i rozluźniony. Jego umysł i wirtualne ciało tkwiło w stanie całkowitej równowagi.

Przez zamknięte powieki czuł promienie słońca docierające wąskim strumieniem przez niewielkie okno umieszczone w górnej części wysokiego, surowego pomieszczenia.

Czuł przepływającą przez całe ciało Wolę Kreacji.

Rozdział drugi

Półtora roku przed godziną „Zero”

Pracownia koncernu Aredo należała do jednych z najbardziej prestiżowych na świecie. Składała się z kompleksu wielokondygnacyjnych pomieszczeń, z których jedne były zupełnie puste i surowe, a inne wypełnione meblami i przedmiotami codziennego użytku.

Główny projektant Biagio Vineto był wysokim, szczupłym mężczyzną, ubranym w jasne, obcisłe spodnie i kolorową, długą koszulę w kratę. Na twarzy miał okulary o neutralnych szkłach i przesadnie grubych, czerwonych oprawkach.

Biagio przyglądał się uważnie nowo stworzonemu modelowi mężczyzny wyglądającemu na mniej więcej trzydzieści lat. Analizował go zarówno z bliska, jak i z odległości kilku kroków.

– Opuść mu trochę policzki, bo wygląda niczym po operacji plastycznej – zwrócił się wysokim, piskliwym głosem do jednego z asystentów. – No i popracuj trochę nad łukami brwiowymi. Widzę w jego spojrzeniu trochę za dużo buntu. To nie nastolatek.

Projektant podszedł do modelu i chwycił go za rękę.

– Jeny, jakie ma zimne dłonie i jakieś takie suche. Ech!

W tym momencie zawibrował w kieszeni komunikator Biagiego. Wyciągnął go, powiększył czterokrotnie i odebrał z wizją.

– Proszę, proszę! Kogóż to moje piękne oczy widzą! – przywitał się z uśmiechem na ustach. Jego głos był bardziej piskliwy niż zazwyczaj i tradycyjnie miał problem z wymówieniem spółgłoski „r”. – Pani CEO Humanus Inc. we własnej osobie!

– Daj spokój z takim tytułowaniem mnie, Biagio. Nadal jestem twoją ulubioną bot-designerką, niezależnie od tego, co napiszą mi na drzwiach do pracowni – powiedziała, odwzajemniając uśmiech Wawi. Tym razem miała błękitne oczy i czarne włosy. – Masz chwilę, żeby pogadać u mnie?

Po chwili Biagio był już w pracowni Wawi. Zgodnie ze swoim zwyczajem usiadł nie na kanapie, tylko na kozetce, na której zwykle jego znajoma analizowała psychikę botów.

– Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.

– O la la, brzmi groźnie – zażartował gość.

– Chciałabym, żebyś porzucił swoją ciepłą posadkę i zaczął pracować dla mnie.

– Wawi, bardzo cię lubię. Jesteś dla mnie mistrzynią psychoanalizy i bardzo dobrym człowiekiem. Niemniej jednak myślę, że nie znasz mnie tak do końca. Wiesz, że kocham to, co robię i w Aredo czuję się jak ryba w wodzie. Nie ma takich pieniędzy ani stanowiska, które skłoniłyby mnie do zmiany barw klubowych.

– Biagio, myślę, że uważając mnie za naiwną idiotkę, ujmujesz mi kompetencji. Czy naprawdę sądzisz, że wybieram się na zakupy do dużo droższych marketów niż zasoby mojego portfela? Nie mam w zwyczaju prosić o rzeczy, które są nierealne.

– Coraz bardziej mnie intrygujesz. Może jednak położę się na tej kozetce i rozpoczniemy podróż w głąb mojego szalonego, artystycznego umysłu? – skomentował Biagio, nie przestając się uśmiechać.

– Udało się przeforsować ustawę A.B.T.A. o zniesieniu ograniczenia mocy obliczeniowej przypadającej na pojedynczego bota. Dodam, że jakimś szczęśliwym trafem Humanus Inc. jest jedynym podmiotem posiadającym na to koncesję.

– Taki zbieg okoliczności, tak? – komentował zszokowany gość, a uśmiech na jego twarzy zmienił się niemal w grymas. – Jak wy to, do cholery, robicie?

– Tajemnica handlowa. Wiedz, że chcemy w czwartym kwartale fiskalnym wypuścić pierwszą partię nad-botów.

– Chcesz stworzyć boty, które czują?

– Tak. Takie, które potrafią kochać i tęsknić.

– To zabawa w Boga!

– To nie jest zabawa, Biagio.

– Wiesz, jakie to może mieć konsekwencje?

– Wiem i robię to świadomie.

– Ale nie chodzi mi o konsekwencje dla nas. Ludzkość przez dziesiątki wieków borykała się z rasizmem i homofobią i dopiero dzięki Eposquantinowi udało nam się ten problem rozwiązać. Chodzi mi o konsekwencje dla tych botów. One już nie będą bezdusznymi istotami.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo zdaję sobie z tego sprawę… Bóg stworzył Adama i kochał go, ale nie wiedział, czy Adam odwzajemni jego uczucia.

– Tak, ale co stanie się z Adamem, gdy pokocha Boga, a Bóg przestanie go kochać?

– Prawda jest taka, że jeśli nie my, to ktoś kiedyś stworzy nad-boty i wiedz, że lepiej dla ludzi i tych botów, żebyśmy zrobili to my…

*

Witam w wieczornym wydaniu EU News. Możemy już powiedzieć otwarcie, A.B.T.A., najbardziej kontrowersyjna ustawa naszej dekady, została uchwalona.

Przypomnijmy, że oficjalnie o jej istnieniu dowiedzieliśmy się 16 marca, gdy rzeczniczka Europarlamentu wyszła naprzeciw wszystkim spekulacjom i przedstawiła projekt nowej ustawy pozwalający autoryzowanym podmiotom gospodarczym znieść narzucony obecnie limit mocy obliczeniowej przypadający na pojedynczą autonomiczną jednostkę sztucznej inteligencji.

Głosowanie miało miejsce dzisiaj o czternastej i tak naprawdę o jej przyjęciu zadecydowały zaledwie trzy głosy „na tak”.

Co to daje w praktyce? Inteligentniejsze boty? Czy mamy się czego obawiać? Spytajmy naszego eksperta, rzecznika multimedialnego magazynu „Future is now”, Jamesa Bernesa.

– Na pewno superinteligentne boty, zwane często nad-botami powinny w ciągu kilku najbliższych lat zmienić oblicze znanego nam Eposquantinuw większości przypadków na lepsze. Wszelkie specjalistyczne zawody będą mogły z powodzeniem być wykonywane właśnie przez nie.

Najbardziej oczywiście ucierpią ludzie z AI-fobią. Już teraz czasem jest trudno odróżnić zachowanie bota od człowieka, a niebawem ta granica z pewnością się zatrze. Czy powinniśmy się obawiać nad-botów? Raczej nie, a przynajmniej dopóty, dopóki nie uzyskają świadomości. Pamiętajmy, że botom tak samo jak np. roślinom, nie jest potrzebna samoświadomość.

– A co stałoby się teoretycznie, gdyby ktoś lub coś obdarzyło nad-boty taką samoświadomością? – spytała dziennikarka.

– Nie do końca można to oczywiście przewidzieć, ale uważam, że wówczas mogłoby dojść do uruchomienia autonomicznych mechanizmów samoobronnych, które powstałyby w wyniku obawy np. przed modernizacją czy wyłączeniem. Pamiętajmy, że prawdziwa inteligencja zaczyna się dopiero wówczas, gdy pojawia się możliwość abstrakcyjnego myślenia. A co najczęściej za tym stoi, powstaje zachowanie, którego absolutnie nie da się przewidzieć. Z inteligencją jest jeszcze jeden problem. Najwięksi geniusze mają IQ na poziomie 220 punktów i przez całe życie reszta śmiertelników niekoniecznie jest w stanie ich zrozumieć. Proszę sobie wyobrazić sytuację, gdy nad-boty będą obdarzone ilorazem kilkukrotnie wyższym…

– Myślę, że mogłyby czuć się osamotnione.

– Hm, niekoniecznie o to mi chodziło. Obecnie człowiek ma inteligencję znacznie przewyższającą wszystkie istoty na ziemi i dzięki temu rządzi nimi wszystkimi… Gdy taki układ się zmieni wówczas…

– …wówczas nad-boty będą rządzić nami.

– Dokładnie, pani redaktor.

– Oby nigdy tak się nie stało!

To był wywiad na żywo, specjalnie dla widzów EU News z Jamesem Bernesem, prowadzony przez Rebecę Vin.

*

– Widzisz, Anno, tutaj zastosowałaś genialne rozwiązanie – stwierdziła Wawi, pochylając się nad wirtualnym ekranem buildera. – Bot utrwalone rzeczy wrzuca do pamięci trwałej i jednocześnie cały czas doskonali ten obszar algorytmów, tworząc tzw. efekt samouczenia. Tym sposobem algorytm, nawet gdy bot nie przyswaja żadnych bodźców zewnętrznych, automatycznie się optymalizuje i rozbudowuje.

– Tak, to tzw. efekt medytującego mędrca, który doskonali się biernie. Dzięki brakowi ograniczenia mocy obliczeniowej nasz bot będzie każdego dnia stawał się coraz inteligentniejszy.

– Problem jest jednak taki, że cały algorytm w dalszym ciągu korzysta z narzuconych instrukcji języka, w którym go zaprogramowano. Ja jednak chciałabym, aby nasze nad-boty posiadały możliwość nie tylko usprawnienia swojej struktury, ale również poprawy tegoż języka.

– Niemożliwe rzeczy załatwiam od ręki, ale na cuda to trzeba jeszcze trochę poczekać…

– A algorytm różnicowy?

– Ten, na którym Amerykanie rzekomo stworzyli wirtualne, samouczące się psy i koty?

– Tak, ten sam. Napisał go Edward Sandet.

– Po pierwsze nie do końca wierzę, aby coś takiego naprawdę działało. Myślę, że to raczej chwyt marketingowy stworzony dla wywołania rozgłosu. Po drugie skończyłam Politechnikę Warszawską z wyróżnieniem. Mam przeszło dwudziestoletnie doświadczenie w zawodzie. W Humanusie pracuje od 12 lat i nie znam nikogo, kto dorównałby mi w programowaniu. Jednak mimo tego nigdy nie widziałam choćby fragmentu kodu algorytmu różnicowego.

– Zaufaj mi, Anno, ten algorytm to nie fikcja. On naprawdę istnieje…

*

Klarowne zazwyczaj niebo Manhattanu przykrywała ognista łuna. Pośród rozsypujących się drapaczy chmur poruszały się ogromne mechaniczne pojazdy, zwane Mrocznymi Wędrowcami, które strzelały rakietami w stawiające im opór opancerzone pojazdy.

Mknął z prędkością przekraczającą czterysta kilometrów na godzinę, odpalając samonaprowadzające pociski prosto w czułe punkty mechanicznych potworów wydających przeraźliwy dźwięk. Być może dla kogoś początkującego jednoczesne omijanie przeszkód oraz obsługa wyrzutni sprawiałyby problem, ale nie dla takiego wyjadacza jak Edward.

Był dobrze zbudowanym trzydziestolatkiem o sportowej sylwetce. Postawione na jeża blond włosy i rozpięta koszula z podwiniętymi powyżej łokci rękawami nadawały mu luzackiego wizerunku.

Odpalił całą serię samonaprowadzających rakiet, w efekcie czego pasek energii nad postacią Mrocznego Wędrowca gwałtownie zmalał. Próbował powtórzyć tę czynność, ale ogromny niszczyciel namierzył go silną i przerażającą wiązką lasera.

Edward błyskawicznie zawrócił i przyspieszył całkowicie, wykorzystując moc drzemiącą w jego opancerzonym buggy. Rakiety ogromnego Walkera były jednak szybsze. Jedna z nich uderzyła tuż obok prawego koła. Pojazd przekoziołkował i momentalnie wytracił swój pęd.

– Charles, gdzie, do cholery, jesteś? – krzyknął, widząc, że pozostało mu tylko kilka procent pancerza. W tej samej chwili z przeciwnej strony nadjechał drugi buggy, który momentalnie odwrócił uwagę Mrocznego Wędrowca serią samonaprowadzających rakiet.

Wśród ogromnego hałasu, tumanów kurzu oraz wybuchów, których nie powstydziłby się niejeden pirotechnik ogromny kolos runął na ziemię. Tuż przed upadkiem zdążył wypalić ostatnią rakietę prosto w pojazd Edwarda Sandeta.

Mężczyzna momentalnie znalazł się w białym pokoju. Przed oczami wyświetlił mu się napis odliczający czas do tzw. respawnu, czyli ponownego odrodzenia się postaci w grze.

Nie chciał już więcej grać. Szybko wrócił do swojego domu-pałacu w Grover Beach na Zachodnim Wybrzeżu. Po ogromnym salonie krzątała się skąpo odziana bot-sprzątaczka.

– Sprzątaj, sprzątaj, dziunia – powiedział, klepiąc ją po tyłku.

Przywołał gestem komunikator, na którym były dwa nieodebrane połączenia od CEO Humanus Inc.

„Pierdziel się!” – powiedział w myślach, po czym wylogował się z Eposquantinu.

Otworzył oczy, które nie wiedzieć czemu, zawsze szczypały go po powrocie do realnego świata.

Jego wirtualny model wyglądał na trzydzieści lat. Edward w rzeczywistości liczył czterdzieści dwie wiosny, a zarost na twarzy dodawał mu kolejne dziesięć. Był ubrany wyłącznie w luźne majtki. Przeciągnął się, po czym podszedł do lustra, przyglądając się swojemu grubemu brzuchowi. Nie mógł zrozumieć, dlaczego gimnastyka, którą jego ciało wykonywało w stanie nieświadomości podczas pobytu w Eposquantinie, dawała tak niezauważalne rezultaty.

Podszedł do szafy i wyciągnął z niej ubrania. Powąchał je, upewniając się, czy aby na pewno są czyste, po czym narzucił na siebie. Odruchowo próbował przywołać gestem komunikator, zapominając, że nie jest w wirtualnym świecie. Podszedł do szuflady, skąd wyciągnął małe urządzenie, które włożył do kieszeni.

Udał się do głównego holu, w którym znajdował się minibar. Ruch był tego dnia niewielki, niczym w postapokaliptycznym filmie. Prócz barmana i ochrony w pomieszczeniu było jeszcze dwóch techników.

Edwarda nie obchodziło, kto gdzie siedział, czy ktoś na niego patrzył oraz przede wszystkim to, co o nim myślał. Przesłanie to idealnie demonstrował swą rozpiętą koszulą, spod której wystawały gęste, czarne włosy klatki piersiowej oraz ponadgabarytowy zbiór tkanki tłuszczowej poniżej.

Gdy podszedł do baru, nie musiał nic mówić. Sprzedawca odruchowo podał mu butelkę whisky, za którą zapłacił zbliżeniowo swoim komunikatorem.

Sprawdził też w harmonogramie, że pół godziny wcześniej w stanie nieświadomości spożył główny posiłek.

„Przynajmniej będzie czym wymiotować” – pomyślał, po czym wypił duszkiem całą szklankę ciemnobursztynowego trunku.

Odurzające działanie alkoholu było jedną z niewielu rzeczy, której nie dało się zrobić w Eposquantinie. Oczywiście były całe masy wirtualnych alkoholi, które smakowały i pachniały identycznie, ale nie posiadały takiego efektu działania jak realna porcja mocnych procentów. Ponadto w niektórych krajach część Worldgeneratorów posiadała dodatkowo płatną usługę podawania wyskokowych trunków w stanie nieświadomości. Choć nie podaje się tego oficjalnie w statystykach, tak naprawdę spora część Amerykanów migrowała właśnie z tego powodu.

– Ależ ona jest uparta – stwierdził Edward, odrzucając kolejne połączenie.

*

„Nie chce ze mną rozmawiać” – pomyślała Wawi, z rozczarowaniem odkładając komunikator na biurko.

Przejrzała pospiesznie pocztę, kasując od ręki większość zbytecznych maili. Było jeszcze za wcześnie na lunch, ale miała ochotę na chwilę odskoczni od pracy. Zalogowała się do kamery rejestrującej na żywo pokój z Worldgeneratora, w którym była Lena. Siedziała z zamkniętymi oczami na czymś w rodzaju łóżka, jakby patrzyła się w ścianę. Automat, który stał obok wlewał do jej ust wodę, którą spokojnie przełykała.

Kobieta przelogowała się do innego pomieszczenia, w którym leżał mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat, którego twarz jakby zastygła w grymasie bólu. Spał, ale tak nienaturalnie spokojnie, że z trudem można było zauważyć podnoszącą się klatkę piersiową przy każdym oddechu. Wawi wylogowała się. W jej oczach były łzy.

*

– Jeszcze raz, tylko mocniej – powiedział Edward, wtulając się w delikatne objęcia jasnowłosej botki o ogromnych piersiach.

– Dobrze, tygrysie – odpowiedziała dziewczyna. Miała wydatne usta, duże i kształtne pośladki oraz nogi niemal półtora raza dłuższe od tułowia. Wyglądała niczym karykaturalne przejaskrawienie seksbomby, takiej które podobają się zazwyczaj nastolatkom. Była niezwykle dobra w tym, do czego została stworzona.

Edward miał właśnie rozpocząć kolejną turę swoich seksualnych igraszek, gdy jego komunikator zawibrował ponownie. W normalnych warunkach najzwyczajniej w świecie zignorowałby to. Tym razem jednak w jego żyłach krążyła krew ze sporą domieszką alkoholu i dlatego z przekory postanowił odebrać połączenie z wizją.

– Słucham – powiedział z szyderczym uśmiechem na ustach.

– Witaj, Edwardzie – powiedziała Wawi z chłodnym uśmiechem, udając, że nie widzi tego, co dzieje się w tle. – Wybacz moją natarczywość, ale przychodzę do ciebie z propozycją nie do odrzucenia.

– Zatem zapraszam tutaj do mnie – skomentował rozmówca, wysyłając zaproszenie, a drwiący uśmiech nie zniknął ani na moment z jego twarzy.

Wawi przełknęła ślinę. Bez wahania zaakceptowała teleportację, po czym przeniosła się do pokoju, w którym przebywał jej nagi rozmówca.

– A jednak się odważyłaś – powiedział z uśmiechem zakładając spodnie. Nie krępował się ani trochę. Leżąca u jego boku dziewczyna pospiesznie przykryła się kołdrą.

– Dość oryginalne miejsce na prowadzenie rozmów biznesowych – skomentowała z czystym brytyjskim akcentem Wawi. – Proponuję mały spacer na zewnątrz.

Miała nietypowy zwyczaj omawiania spraw podczas spaceru. Często gdy przychodzili do niej interesanci, zamiast przyjmować ich przy stole lub w restauracji, po prostu zabierała ich na przechadzkę. Podczas wędrówki pod wpływem wielu bodźców otoczenia zmieniała się zupełnie percepcja ludzkiego umysłu i zmniejszał się dystans do rozmówcy. Dużo łatwiej było osiągnąć coś, co przy szczerej rozmowie byłoby niemożliwe.

Wyszli na zewnątrz budynku, będącego ogromnym miejscem uciech usytuowanym w tzw. czerwonej dzielnicy jednego ze specjalnie stworzonych do tego celu eposquantinowych miasteczek. Miejsce kusiło kolorowymi neonami z pogranicza kiczu i tandety. Wzdłuż jaskrawo oświetlonych chodników poruszały się postacie, wyglądające na tanie boty, o bardzo ograniczonej autonomii i inteligencji. Wawi, zgodnie ze swoim zboczeniem zawodowym, podświadomie analizowała niemal każdego mijanego bota. Z łatwością rozróżniała wśród nich prawdziwych ludzi.

– Niech zgadnę, zapłaciliście kupę kasy urzędasom i dostaliście koncesję! – komentował Edward, odruchowo śledząc wzrokiem mijane wirtualne dziewczyny. – Myślicie pewnie, że wciśniecie mi teraz kupę szmalu, a ja wam sprzedam licencję na kod różnicowy!

– Widzisz, w zasadzie to nawet nie muszę nic mówić.

– I wiesz jaka jest moja odpowiedź?

– Hm?

– Pierdol się!

– Nie posłuchasz nawet, co mam ci do zaoferowania?

– Pierdol się! Nienawidzę wielkich korporacji! Nie dam się zeszmacić! Pamiętaj, że jestem freelancerem i nie będę pracować dla takich jak ty!

– Ok, będę zatem musiała zakończyć to spotkanie. Szkoda, bo myślałem, że przydałby ci się milionik na koncie…

– Czekaj. – Zatrzymał ją Edward, który po usłyszeniu kwoty mimowolnie powstrzymał się przed powiedzeniem kolejnego „pierdol się”. – Powiedz, co cię konkretnie interesuje.

– Chcemy wdrożyć twój algorytm różnicowy do naszej AI. Chcę, abyś stanął na czele naszego pionu programistów. Mój dział zajmie się projektowaniem psychiki, a zespół od glamour-designu poprowadzi Biagio Vineto.

– Ten ciotowaty Włoch! Nie będę z nim pracował!

– Chyba naprawdę nie potrzebujesz tego miliona…

*

Do pracowni Wawi wszedł Biagio. Tym razem miał włosy postawione „na cukier”, granatowe okulary i kolorową zwiewną koszulę w kwiaty. Wszedł w towarzystwie Nel. Botka miała na sobie białą, wąską sukienkę, długą aż do ziemi, przykrywającą niemal w całości jej buty.

– Zobacz, wydłużyłem jej odrobinę żuchwę. Teraz ma ostrzejsze rysy twarzy. Dałem odrobinę jaśniejszą karnację skóry, bardziej pasuje do jej stylu – powiedział piskliwym głosem. – Trochę zmniejszyłem oczy. Wiem, że wszystkim podobają się duże, ale troszeczkę przesadziliście.

– Doskonała robota. Teraz Nel jesteś jeszcze piękniejsza – zachwycała się Wawi. – Usiądź proszę na kozetce.

– To ja wam już nie przeszkadzam – powiedział Biagio, po czym skierował się w stronę wyjścia.

Miał nietypowy nawyk, bardzo drażniący część osób, które z nim współpracowały. Od czasu do czasu zupełnie bez powodu zaczynał śpiewać wydzierając się przy tym na całe gardło. Tym razem jako repertuar wybrał „O sole mio”…

*

Nowy menadżer działu programowania Humanus Inc., Edward Sandet, nienawidził pracy zespołowej. Pierwszego dnia w firmie męczył się nie mniej niż jego nowi podwładni. To zdecydowanie nie była jego bajka. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Na pierwszy ogień poszła główna programistka Anna. To do jej algorytmu sztucznej inteligencji doczepił się najbardziej.

– Co to, kurwa, jest? Dziunia, zmienne zadeklarowane w nagłówkach, ułożone ładnie w rządeczku. Jeszcze kolorów brakuje. Czy naprawdę musisz tracić czas na te duperele? Czy zamiast tego nie lepiej pomyśleć nad algorytmami? Nie dość, że masz napisane gotowe procedury, to jeszcze nie potrafisz z nich korzystać. Żenada…

– Nie będziesz mi ubliżać, ty buraku! Skończyłam z wyróżnieniem Politechnikę Warszawską!

– Lepiej się nie odzywaj, dziunia, z tym swoim polskim akcentem! Wypieprz to i wklej tutaj. Jest różnica? Popatrz teraz na te tablice. Dlaczego robisz taki duży przedział? Mamy stworzyć bota, który korzysta bez limitów z mocy obliczeniowej. Chyba chcemy, aby racjonalnie korzystał z tej mocy, a nie robił ze wszystkich Data Center tostery z procesorów! – powiedział Edward, odruchowo klepiąc swoją nową podwładną w tyłek.

– O nie, ja się nie dam tak traktować! – powiedziała zbulwersowana Anna. – Idę do Wawi!

Ruszyła wzdłuż korytarza, zostawiając niewzruszonego Edwarda, który usiadł na jej miejscu i zaczął poprawiać algorytmy.

Po drodze minęła uśmiechniętego Biagio, śpiewającego głośno „O sole mio”.

„Gdzie ja pracuję? Istny dom wariatów…” – pomyślała sobie.

Zastała szefową w czasie rozmowy z leżącą na kozetce Nel. Zdenerwowana, natychmiast powtórzyła całe zajście, dodając: „albo go wyrzucisz, albo składam wypowiedzenie”.

Wawi podeszła do Anny. Ścisnęła jej dłoń i powiedziała patrząc jej głęboko w oczy: