Zagubione dziedzictwo - Zbigniew Fietkiewicz - ebook + książka

Zagubione dziedzictwo ebook

Zbigniew Fietkiewicz

3,8

Opis

Książka opowiadająca losy dwójki bohaterów – młodego pirata-przemytnika i profesora instytutu poważnej uczelni. Razem zostają wysłani przez lokalne siły specjalne kolonii na misję odzyskania wraku statku, który został odkryty na wrogim terytorium. Kosmiczna przygoda szybko się komplikuje, gdy bohaterowie wpadają w kolejne kłopoty i nim osiągną swój cel, mają już całkiem spore doświadczenie, a ich przyjaźń jest silniejsza niż zwykle. Jednak pomimo starań i poświęceń, za horyzontem czekają złe i mityczne siły, które poddają ich próbie i starają się urzeczywistnić swoje własne, niecne plany…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 234

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (38 ocen)
15
10
6
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © by Zbigniew FietkiewiczWydawnictwo WasPos, 2018All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwapod groźbą odpowiedzialnościkarnej.

Redakcjai korektaOlga KłosJustyna Karolak

Projekt okładki, skład i łamanieWydawnictwo WasPos

Wydanie I

ISBN 978–83–66070–32–5

Wydawnictwo WasPosWarszawa, tel. 517–315–854,[email protected], www.waspos.pl

Wydrukowanow Totem.com.pl

Spis treści

Podziękowania i parę słów wstępu

Rozdział pierwszy

Interludium pierwsze

Rozdział drugi

Rozdział trzeci

Rozdział czwarty

Interludium drugie

Rozdział piąty

Rozdział szósty

Rozdział siódmy

Rozdział ósmy

Rozdział dziewiąty

Rozdział dziesiąty

Rozdział jedenasty

Rozdział dwunasty

Rozdział trzynasty

Rozdział czternasty

Rozdział piętnasty

Rozdział szesnasty

Rozdział siedemnasty

Rozdział osiemnasty

Rozdział dziewiętnasty

Rozdział dwudziesty

Rozdział dwudziesty pierwszy

Rozdział dwudziesty drugi

Rozdział dwudziesty trzeci

Rozdział dwudziesty czwarty

Rozdział dwudziesty piąty

Interludium trzecie

Rozdział dwudziesty szósty

Rozdział dwudziesty siódmy

Rozdział dwudziesty ósmy

Interludium czwarte

Rozdział dwudziesty dziewiąty

Rozdział trzydziesty

Rozdział trzydziesty pierwszy

Rozdział trzydziesty drugi

Rozdział trzydziesty trzeci

Podziękowania i parę słów wstępu

Drogi czytelniku, nim otworzysz bramy do fragmentu mojej nieokrzesanej wyobraźni, chciałbym, byś wpierw wysłuchał paru słów. Słów, w których wyjaśnię przyczynę, jaki inspirację do początku historii, której – mam nadzieję – z przyjemnościądoświadczysz.

Nie będę wymieniał wszystkich szczegółów czy niuansów, które poukrywałem pomiędzy wersami tej książki. Pozostawię to wszystkim sprytnym oczom, które je wyłapią i zachowają dla siebie. Powiem tylko, że sam rdzeń historii ma swoje początki w różnych gatunkach twórczości, zaczynając przede wszystkim na wielu książkach, przechodząc przez niektóre seriale telewizyjne i kończąc na pojedynczych grach komputerowych, których byłem wielkim fanem. Przyjemność, jaką mi przyniosły z pobudzania mojej wyobraźni, starałem się bezpośrednio przełożyć na między innymi tę historię. Teraz moim pragnieniem jako autora jest oddanie części z tej przyjemności następnym osobom, które, mam nadzieję, uda mi się zainspirować do wymyślenia własnych epickichświatów.

Wszystko ma jednak swój początek, więc pozwolę sobie teraz podziękować osobom, bez których na różnych etapach pisania i tworzenia nie ukończyłbym tej książki ani nie wymyślił całego mojego pozostałegouniwersum.

Zaczynając od początku, muszę oddać honory mojej siostrze oraz mojej mamie. Ich poranne polityczne rozmowy za czasów moich początków studiów, których musiałem słuchać z rana przy śniadaniu, chociaż niechętnie, to jednak stały się główną siłą napędową i stworzyły rdzeń i zarys do tej historii. Historii, która z czasemw pełni ukaże się w świetle dziennym. W drugiej kolejności muszę podziękować mojemu dobrego przyjacielowi Adamowi, z którym prowadziłem długie wielogodzinne rozmowy i opowiadania na tematy wszelakie, przy jednym czy często dwóch lub więcej puszkach piwa. Głównie jednak nasze tematy opierały się o wzajemnie wymyślone historie i opowiadania. Nasze rozważania same z siebie mogłyby zostać zamknięte w niejedną książkę, ale to inny temat. Dziękuję mu za to, że de facto dla mnie stał się tym pierwszym ruchem tłoka w silniku. Bez poczucia lekkiej rywalizacji nie byłbym wstanie niczego zacząć. Muszę też wspomnieć, że za jego sprawą odkryłem niezliczone książki i autorów, o których wcześniej nigdy nie słyszałem. Spora część z nich była, tak dla odmiany, źródłem pomysłów do moich pozostałych opowiadań, które obecnie składam i przerabiam na następną książkę. O niej zapewne będzie więcej w przyszłości jeszcze. Nie ma co uprzedzać faktów, chociaż powiem tylko, że będzie to coś zupełnie innego niż to, co przed Tobą czytelniku siedzi teraz na kolanach lub na wyświetlaczu telefonu czy teżmonitora.

W następnej kolejności będzie mój inny dobry przyjaciel, również Adam. Bez niego nie poznałbym fantastycznych seriali, które po wielu miesiącach przekonywania – obejrzałem i byłem nimi całkowicie zachwycony i zatraconyw historiach, które opowiadały. Wiele wspólnych godzin spędzonych na komunikatorze przełożyło się na dokładną analizę i interpretację niuansów tych fabuł. Cytując: „Oddaję cesarzowi, cocesarskie…”.

I skoroo tym mowa, muszę teraz przejść do mojej narzeczonej Klaudii, wtedy jeszcze dziewczynie, bez której nie zebrałbym się do złożenia wszystkich luźnych pomysłów i zalążków opowiadania, które miałem w głowie, w jeden tekst. Była i jest ona moją główną motywacją, by usiąść i zacząć pisać bardziej na poważnie. Chociaż sama nie wyraża większego zainteresowania tematyką, którą piszę, jest codziennym powiewem pragmatyzmu, którego potrzebuję w życiu. Była i jest bardzo dumna z tego, co mi się udało osiągnąć, za co szczerze bardzodziękuję.

Nie mogę zapomnieć też o moim ojcu, który stał się moim pierwszym czytelnikiem beta (wraz z moją siostrą) i wciąż nim jest. Bez jego celnej krytyki i również wielu godzin różnych dyskusji nie nauczyłbym się zapisywać moich myśli i pomysłów w sposób, jaki to teraz robię. Chociaż przyznam, że styl zmienił się bardzo na przełomie lat. Również dziękuję mojej świętej pamięci babci Hannie. Chociaż magiczno-kosmiczne tematy były jej zupełnie obce, pod względem znajomości zawiłości języka polskiego była mi bardzo pomocna i bez jej opinii zwrotnej – wszystko zostałoby tylko w mojejgłowie.

Przejdę teraz do osób, które z innych powodów też przyczyniły się do ukończenia książki, choć w mniejszym, to jednak wciąż ważnym stopniu. Zacznę od mojej nauczycielki języka polskiego z liceum, pani Kasi. Bez niej nie miałbym wewnętrznego impulsu do udowodnienia zarówno sobie, jak i jej, że szkolne kryteria oceny nijak się mają do kreatywności i pewnej smykałki do robienia rzeczy, które się lubi. Żeby nie zabrzmiało to nieprzychylnie z mojej strony, pani Kasia była jedną z moich ulubionych nauczycielek i szanuję ją za to bardzo. Po prostu oceny, które mi dawała w wyniku przyjętych systemów ocen, nie mogły być inne niż najwyżej mierne. A szkoda, gdyż uważam, że przekaz, jaki starałem się zawierać w wypracowaniach, był bardziej cenny – niż styl, w jakim pisałem. Mam nadzieję jednak, że poniższa książka przypadnie jej do gustu, gdyż pani profesor wywarła na mnie ogromne wrażenie. Nie zapomnę jej wyznania, że śniły jej się koszmary na temat mojej matury. Przepraszam, Pani Profesor, ale musiałem udowodnić, że coś ze mnie wyrośnie na przekórtemu.

Dziękuję też wszystkim moim czytelnikom beta, którym w różnych okresach wysyłałem różne teksty, za wszystkie ich opinie. Recenzja każdego z Was była dla mnie i jest wciąż bardzo cenna. Przepraszam za okresowe spamowanie Waszych skrzynek pocztowych, ale po skończonej edycji tekstu byłem bardzo głodny tego, jak bardzo się Wam podoba. Podziękowania w tej samej kategorii idą też do mojego wujka Walerego i świętej pamięci dziadka Olgierda –za to, że nie jestem pierwszym upublicznionym autorem w rodzinie. Chociaż nie miałem przyjemności nigdy z nimi rozmawiać o swoich opowiadaniach i książkach, zawsze byli gdzieś tam na horyzoncie, jako osoby do inspiracji ipodziwu.

Na końcu, co nie oznacza, że ujmuje to w żadnym stopniu, muszę podziękować mojej agentce pani Patrycji – za to, że zgodziła się mnie reprezentować i wysłać mój debiutancki tekst do wydawnictwa, w którym ta książka się ukazała. Gdyby nie Pani, ta książka finalnie nie pojawiłaby się na żadnej półce, rzeczywistej czywirtualnej.

Na końcu wszystkim innym niewymienionym z imienia – szczerzedziękuję.

A teraz zapraszam do otworzenia się do progu świata pełnego kosmicznych przygód, przyjaźni i zawirowań polityczno-ambicjonalnych.

Drogi Czytelniku… miłejlektury.

Rozdział pierwszy

Zapis pierwszy. Dwanaście kolonii. Dwanaście planet. Nadzieja dla ludzkości czy desperacki krok. Los tak wielu będzie wykuty przez ich własneręce.

Port kosmiczny Akwariusa tętnił życiem, jakkolwiek można było je zdefiniować. Dookoła bujnego i zielonego światła statki przelatywały w obydwie strony prawie nieprzerwanie. Ruch z powierzchni planety był nieustający. Wszystkie pojazdy były powietrzem wdychanym do i przez płuca planety. Tysiące ludzi – jak czerwone krwinki nadawały rytm i sens istnieniu świata. Oto prawdziwa stała harmonia tego żywego organizmu, jakim była jedna z dwunastukolonii.

Większość z podróżujących ludzi należała do ogromnych korporacji czy też przedsięwzięć handlowych. Niby lokalne, pomniejsze transportowce wyróżniały się w szczególe, ale ginęły też w całej masie pojazdów, a potem stawały się całkiem niezauważalne, gdy już straciło się je z oka. Niezbyt duże gwiezdne jachty i większe prywatne jednostki przefruwały czasem w znacznym pośpiechu. Tylko nielicznych było stać na taki komfort. Podróżowanie kosmiczne na własną rękę nie było ani proste, anitanie.

Wszystko to jednak składało się na wspólną masę. Nieprzerwaną i nierozróżnialną. Na krwiobieg bijący i tętniący swoim rytmem. Każdy był częścią złożonego systemu. Jedni większą częścią, inni mniejszą, ale niezależnie od tego, kim się było, wąskim gardłem był kompleks portu kosmicznego COD 2 – miejsce odpowiedzialne za autoryzację poprawnych dokumentów, listów przewozowych i ewentualnych łapówek wręczanych innym odpowiednimludziom.

Nierzadkie były opowieści o tym, jak ktoś pozostawał na tej stacji dłużej, niż trwał cały jego wcześniejszylot.

A na każdego nierozważnego próbującego przelecieć bez kontroli celnej czy kodów dostępu – czekało całe wojsko stacjonujące w systemie, jak i uzbrojenie planetarne. Mówiono, że mogli roznieść dowolny cel w czasie krótszym, niż zajmuje wymienienie nazw wszystkich dwunastu głównych kolonii. Mówiąc inaczej, nie było to warte zbędnegoryzyka.

Istniały jednak dwa sposoby na ominięcie tej niedogodności. Pierwszy – bycie w wojsku. I drugi – praca dlawojska.

Isaac Vomisa był względnym szczęściarzem należącym do tej drugiej kategorii. Jego niebiesko-czarny statek, ozdabiany tu i ówdzie karmazynowymi ornamentami, stał w prywatnym hangarze na podstacji Salmon3. Ta część stacji była przeznaczona wyłącznie dla personelu cywilnego, kontraktowo pracującego dla Galaktycznej Armii Imperium – GAI wskrócie.

Duma przepełniała go, jako że był posiadaczem Ikry, prawie najnowszego modelu lekkiego statku zwiadowczego z miejscem dla załogi do trzech osób lub dla średniego ładunku; statku napędzanego reaktorem aero-atomowym Seldon2. Reaktor ten gwarantował doskonały współczynnik mocy wytworzonej w stosunku do rozmiarów i objętości paliwa. Pojazd ten zawierał także zmodernizowany zestaw uzbrojenia, dwie wyrzutnie rakiet oraz wysokoenergetyczny laser bojowy zasilany energią bezpośrednio z samego reaktora. Nie było przemytnika, pirata czy jakiegokolwiek awanturnika niezazdroszczącego mu takiego nabytku. Cena za posiadanie tego pojazdu nie była jednak banalna: wiele lat latania i poświęceń dla samej GAI kosztował go ten przywilej. Brał udział w najbardziej ryzykownych misjach. Nastawiał karku dla towaru, którego często nawet nie potrafił nazwać… Z czasem na szczęście stało się to dla niego codziennością i nawykiem, więc był w stanie o tymzapomnieć.

Czasem…

Jego kariera zaczęła się w bardzo młodym wieku. Jako awanturniczy syn bogatego i wpływowego handlarza był nieprzerwanie zmuszany do udowadniania swojej wartości. Ciągłe życie w pogoni za udowodnieniem bycia godnym synem wytworzyło w nim niechęć do wszystkiego: praw, ludzi, rodziny. W wieku dwudziestu lat akwariańskich ukradł jeden ze statków ojca i uciekł wraz ze przeszmuglowanymi zapasami kontrabandy. Wiedząc, że nie może już wrócić i że będzie poszukiwany, wymienił porwany statek na czarnym rynku na coś mniej rzucającego się w oczy i skorzystał ze sposobności: sam naturalnie zajął się szmuglem. Czasem zdarzały mu się również niewielkie aktypiractwa.

Życie, choć wolne, nie było jednak lekkie. Dzięki naturalnym talentom dał radę szybko ustabilizować się i zdobyć wystarczającą pozycję, by stać się jednym z najlepszych młodych kurierów wśród najemników. Co jednak umykało jego świadomości – to to, że podejmując się tegoż zawodu i przyjmując parę szemranych zleceń, naruszył poważnie bezpieczeństwo i interes macierzystej kolonii. Konsekwencją tego było zwrócenie bezpośredniej uwagi samej GAI. Z czasem im bardziej rozgłos o nim rósł, tym GAI mniej mogła go ignorować i przymykać oczy na jegodziałalność.

Mniej więcej w okolicach dwudziestych piątych urodzin – a warto wspomnieć, że na Akwariusie jest to wiek prawnej dojrzałości – generał Huxley przygotował na niego pułapkę, w którą Isaac z łatwością wpadł. Rok planetarny na tej planecie należał do tych krótszych i jeśli odnieść by go do stosunku z pozostałymi koloniami, jego wiek sprawiał wrażenie od dawna dorosłego. Ale ci, którzy zdawali sobie sprawę z tego, wiedzieli, że jest zupełnie inaczej. Została mu złożona tak zwana propozycja nie do odrzucenia. Jako stosunkowo młody i obiecujący człowiek nie mógł w tej sytuacji odmówić. Wiedział, że to koniec jego wolnego życia. Wojsko w zamian dało mu schronienie przed prawem, płacąc przy tym bardzo hojne wynagrodzenie. Jedyną ceną za to było podjęcie udziału w bardzo ryzykownych misjach. Takich, w których sprawą najważniejszą było przemycenie czegoś albo kogoś w taki sposób, by w pełni pozostać niezauważonym. Misji, do których GAI nie mogła się nigdy oficjalnie przyznać. Misji, które oficjalnie nigdzie niefigurowały.

I takie było jego życie od tamtego czasu. Pełne wrażeń, ale z niewidzialną ręką zaciskającą się przez lata ciągle wokół jegoszyi.

Norma.

*************

Dzień zapowiadał się nie tak źle, jak wstępnie zakładał. Wschodzące słońce zza dysku planetarnego obserwowane z części mieszkalnej stacji – w majestatyczny sposób podkreślało piękno samego kosmosu. Promienie przedzierały się i zakrzywiały na atmosferze Akwariusa. Linia dnia i nocy na powierzchni wydawała się niesamowicie banalna, a zarazem wspaniała. Punkty świetlne nocy ustępowały światłu dziennemu z każda następną minutą. Światełko za światełkiem umierało, by za pół doby znów wrócić dożycia.

Choć ze stacji nie można było czuć za bardzo promieniowania słonecznego, Isaac czasem wracał w swoich wspomnieniach do chwil, gdy spędzał całe dnie na zabawie na dworze ojca, kiedy to był dosłownie skąpany w promieniach słońca. To było dawno. Tak dawno, że wydawało się zupełnie innym życiem. Teraz był kimś innym, a tamto wspomnienie było ledwie snem, niezaleczonąblizną.

Wstał.

Pierwsze odezwały się plecy, a zaraz po nich błędnik. Przespanie całej nocy na fotelu i zapijanie swoich wczorajszych żali nielegalną caprikańską whisky nie było mądrym posunięciem. Przez moment całe jego ciało odmówiło jakiejkolwiek współpracy zwłaścicielem.

Usiadł, ale wstał znów i chwiejnym, niepewnym krokiem ruszył w kierunku odświeżacza – niewielkiej klitki w rogu jego kabiny. Służyła ona za uniwersalną domową łazienkę. Na praktycznie każdym kosmicznym obiekcie, niezależnie czy był to statek, stacja kosmiczna czy cokolwiek innego, wszędzie były takie same kabiny. Ludzie teraz nie potrafili się już obyć bez tego minimalnego luksusu i potrzeby „kulturalnej” higieny.

Idąc z grubsza w linii prostej, co chwila wpadał na coś. Chyba coś złośliwie podstawiało mu nogi – oczywiście nie był tego w stanie w pełni stwierdzić. W jego mieszkaniu cały czas panował tak zwany artystyczny nieład. To znaczy byłby on artystyczny, gdyby tylko sam Isaac zainteresował się jakąkolwiek formąsztuki.

Obiecał sobie kiedyś ten bajzel ogarnąć, ale w głębi duszy nigdy nie przeszkadzał mu on. Dla Isaaca prawdziwym domem był statek. Mieszkanie było tylko tymczasowymhotelem.

Niestety póki nie dostanie od generała wyraźnego zezwolenia, nie będzie mógł opuścić tej stacji. To była też cena luksusu, bycia uprzywilejowanym niewolnikiem-najemnikiem służącymGAI.

Poranna toaleta nie była też dla niego niczymnowym.

Jako że na stacji, mimo że orbitowała wokoło planety, nie obowiązywała żadna konkretna strefa czasowa – przyjął się standardowy cykl dnia Kapitolu. W sytuacjach specjalnych jednakże – w zależności od potrzeb ten cykl mógł zmienić się dowolnie. Oficjalnie stacja była czynna nieustannie, za wyjątkiem przerw technicznych dla niektórych sektorów. Gdy ktoś miał interes, zawsze znajdowały się ręce gotowe do pracy. Chociaż z tymi chęciami bywało różnie – za drobną opłatą i te się nagle żwawopojawiały.

To wszystko jednak nie miało znaczenia. Dostał jasną informację, że generał kazał mu się stawić osobiście w jego kwaterze, gdy tylko dojdzie do siebie. Tyle przynajmniej zrozumiał i zapamiętał, gdy w środku jego snu przyszła informacja na komunikator od asystenta swojego przełożonego, co przerwało mu wypoczynek. Oczywiście wiadomość ta zawierała też wiele epitetów, jednakże z racji silnego wpływu pewnych środków – nie potrafił przypomnieć sobie tych mało istotnychszczegółów.

Umyty, ubrany i z resztką wczorajszego udźca palanta akwariańskiego w żołądku – ruszył w kierunku wojskowej części bazy. Miał nadzieję, że nim dojdzie do generała, przestanie ziewać i nie uśnie na odprawie, tak jak ten jeden razkiedyś.

Skrzywił się i poklepał po twarzy. Dostał lekkiej drgawki, kiedy przypomniał sobie, co musiał potem zrobić. Poklepanie jednak niewieledało.

Interludium pierwsze

– Myślisz, że możemy mu zaufać? – Hologram tajemniczej sylwetki rzuciłpytaniem.

– Nigdy jeszcze mnie nie zawiódł. Nie ma powodu, żeby zawieść i nie sądzę, by zrobił toteraz.

– Ale nigdy nie brał udziału w misji takiej jakta.

– Nie zawiedzie – odrzekł ze spokojem drugi rozmówca. – Jest bardziej zasobny, niżmyślisz.

– Przekonamy się otym.

Hologram kiwnął w znaczący sposób głową, po czym ten rozpłynął się w powietrzu, zostawiając drugiego rozmówcę zupełniesamego.

Rozdział drugi

Zapis drugi. Akwarius – druga największa kolonia. Planeta bogata w minerały, szeroko rozwinięte podstawowe formy życia. Klimat dwuporowy, klimat zimny i ciepły, ze stanami pośrednimi. Atmosfera bogata w tlen i wodę. Szansa na dominację: 7%. Szansa na katastrofę: 0.3.

– Toż to niesamowite. – Profesor wyprostował się, machnął chaotycznie rękami i zaczął się rozglądać, szukając czegoś. – Jak myślisz, co jeszcze powinienem zabrać zesobą?

– Spokojnie, profesorze – odezwała się kojąco jego asystentka. – Naprawdę zachowuje się pan jakdziecko.

– Wiem, wiem, ale… moja droga, to dla mnie wszystko jest doprawdy wyjątkowe. – Profesor obrzucił ją spojrzeniem, podszedł do biurka i przegrzebywał na nim stosdokumentów.

– Jeśli mogę być szczera – podjęła – jest pan dość dziwnym przypadkiem. – W głosie było słychać oznakę zmęczenia wcześniejszymi próbami uspokojenia go. – Profesor Politechniki Kolonijnej, znawca i specjalista od napędu podświetlnego. Genialny wynalazca i uzdolniony naukowiec… – Przerwała, by spojrzeć na niego i dodała z nutką rozczarowania: – A nigdy nie przeleciał się choćby naorbitę.

Krótkie spojrzenie profesora było pełne ukrytego wstydu. Kiwnął lekko na potwierdzenie i cichutko dodał: – Tak jakoś wyszło… Napęd to cała moja pasja, a sam kosmos… cóż… przerażał mnie zawsze. Ta pustka, ta niekończąca sięgłębia…

– Tym bardziej powinien pan spróbować. – Asystentka podkreśliła bardziej stanowczo, tak by nie dać profesorowi chwili wytchnienia. –To doskonała okazja. Poleci pan na konferencję, pozna pan osobiście kolegów z innych instytutów i przeżyje niesamowitą przygodę. Będzie pan bogatszy o to doświadczenie, a kto wie, czy nie przyjdzie panu też coś dogłowy.

– Może nie będzie tak źle. – Uśmiechnął się na tęmyśl.

Założył swój staromodny, wymęczony przez wiele lat skórzany kapelusz, i zwrócił się doasystentki.

– Rektorat zapewnił mnie, że będę miał świetnego i profesjonalnego pilota. – Zamknął walizkę i ruszył ku wyjściu, ale zatrzymał się w progu i odwrócił. – Tak jak obiecałem. Na czas mojej nieobecności masz wolną rękę, Anastazjo, instytut jest twój. – Jako dżentelmen pocałował ją jeszcze w dłoń i ruszył powolnym krokiem w kierunku portu kosmicznego. Tam miał się spotkać ze swoimpilotem.

Mam nadzieję, będzie można sobie z nim trochę pogawędzić – dodał przelotnie w myślach, potem szedł już odważnym krokiem przedsiebie.

*************

Spotkanie miało nastąpić dopiero za parę godzin. Isaac wykorzystał ten czas i dał radę przespać się jeszcze chwilę. Siedział teraz sam w prywatnej loży na terenie portu o numerze 966PL. Popijał Kryształową Perłę schłodzoną do idealnej temperatury pięciu stopni powyżej granicy zamarzania lodu. Ten wyjątkowy alkohol podawano tylko w tej części planety. Oczywiście był dostępny w wyjątkowo wysokiej cenie – tylko dla ważnych osób, które było na niegostać.

Ta temperatura była ściśle dobrana. Wytrącały się w niej kryształki alkoholowego napoju, uzyskując efekt pryzmatu. W zależności od kąta padania światła przenikającego przez kryształki – barwa mogła przybierać dowolną długość fali spektrum widzialnego. Podobno zjawisko to rozszerzało się także w zakres podczerwieni i ultrafioletu, ale niestety ludzkie oko nie było już w stanie tegowychwycić.

– Przynajmniej mam co wrzucić w koszty – westchnął Isaac sam do siebie i popiłłyk.

Loża, w której przebywał, była niewielkim prywatnym pokojem. W jej samym środku znajdowała się okrągła sofa z okrągłym stołem. Przy ścianach stało parę rzadkich roślin, które dekorowały pomieszczenie. Ściany pokrywały zawieszone czerwone zasłony ozdobne. Pomiędzy nimi był ścienny ekran holowizualny – mógł wyświetlać sceny i krajobrazy wybierane dowolnie przez klientów albo wybrane losowo przez obsługę portu. Krajobraz, w którym teraz Isaac przebywał, wykorzystywał motyw zielonego spokojnego lasu złożonego z wysokich drzew iglastych, pomiędzy którymi leniwie przenikały promieniesłoneczne.

Isaac nie interesował się jednak podziwianiem tych pięknych i spokojnych scen. Myślami był zupełnie gdzie indziej. Zadanie, które zostało mu powierzone, było bardzoważne.

*************

– Twoja misja będzie dość nietypowa, ale nie powinieneś mieć z nią większego problemu. – Huxley patrzył zza biurka na młodego pilota. – Oczywiście zasady są te same, co zwykle. W razie porażki, dla nas nigdy nieistniałeś.

Isaac milczał. Znał generała na tyle długo, by wiedzieć, że to tylko gra. Gra, w którą grał z nim już tyle razy, że nie robiła na nim wrażenia. Jej celem było zastraszenie i uświadomienie mu braku jakiejkolwiek tolerancji na wszelkieporażki.

Na chwilę przyszła mu jednak myśl, że całe to wrażenie było może tylko echem wczorajszego wieczora. Nie mógł być tego pewien dokońca.

– O tobie wiem tylko ja i ludzie bezpośrednio ze sztabu – kontynuował przełożony. – Ale niewszyscy.

Wstał i zaprosił go do wyświetlacza taktycznego, który był na stałe wmontowany w jedną ze ścian bocznych jegogabinetu.

– Nasi agenci odkryli coś, co przypomina wrak statku. O… tutaj. – Wskazał palcem na jakiś punkt na gwiezdnej mapie. – Na samych obrzeżach układu Capriki. – Spojrzał na Isaaca. – O ile mi wiadomo, ich flota póki co jest nieświadoma tej sytuacji. Liczy się więcczas…

– Czemu akurat ja? – przerwał mu odważnie Isaac. – Skoro nasi zwiadowcy wykryli go już, to powinni być też w stanie go szybciej przechwycić. Zresztą obiecałeś mi, że będę miał trochę czasu dlasiebie.

– Nie mogą ryzykować. Ich wpadka odbiłaby się na naszej reputacji. Doskonale wiesz, jakie są aktualnie stosunki między naszymi koloniami – skwitował uwagę i zignorował jednocześniedrugą.

– Tak. – Isaac zmarszczył czoło i kiwnął na zgodę. – Wojna dopiero co sięskończyła.

– Zgadza się. To tylko zawieszenie broni, akt o otwartej nieagresji, jak wolisz. Jakiekolwiek zaczepne działanie zostanie uznane jako zachęta do wznowienia konfliktu. – Generał wskazał palcem na Isaaca. – I tu pojawiasz się ty. Poza naszą kolonią jesteś znany tylko jako najemnik, ewentualnie pomniejszy pirat. Nie będziesz wzbudzał aż takich wątpliwości, jak ktokolwiekinny.

Isaac nie wyglądał na przekonanego, ale rozumiał częściową logikę za tymstojącą.

– I co, mam tak po prostu przylecieć, zabrać statek i odlecieć, zostawiając karteczkę z podziękowaniami? – spytał z sarkazmem. – Lot i tak będzie dość podejrzany, prawda?

– Tak, masz rację. Byłby. Chyba że… – Generał zawiesił głos na dwie sekundy. – Że przypadkiem goznajdziesz.

– Przypadkiem?

Z jakiegoś powodu było i nie było to zaskoczeniem dlaniego.

Generał nie raz w przeszłości nawet z mało logicznych planów formułował działającącałość.

– Możesz mówić jaśniej, generale?

– Cierpliwości, zaraz dojdziemy do sedna wszystkiego. – Generał przełączył parę przycisków nakonsoli.

Ekran rozświetlił nowy obraz przedstawiający jednocześnie grupę systemów gwiezdnych z linią przechodzącą bezpośrednio przeznie.

– Aby nie wzbudzić podejrzeń – powiedział generał – będziesz leciał jako wynajęty pilot oraz jakoochroniarz.

– Ooo… brzmi ciekawie. Kogo będę niańczył? – Ze znudzeniem w głosie i brakiem dalszego zainteresowania wrócił do fotela i usiadł. Eskortowe misje były najgorsze. Zdecydowanie już bardziej wolał porywaćludzi.

Generał spiorunował go momentalnie wzrokiem i rzuciłby w niego czymś, gdyby tylko miał coś w ręce w tejchwili.

– Kogoś, kto wie wiele więcej niż ty i kto zapewni wam przelot, dzięki któremu nie wzbudzając podejrzeń, dostaniecie się do tegoukładu.

Isaac nie odpowiedział. Wiedział, że generał się z nim bawi i zaraz dostanieodpowiedź.

– Profesor Gilbert będzie twoichpartnerem.

To przykuło jego uwagę. Nie musiał udawać zdziwienia, był szczerzezaskoczony.

– Profesor Gilbert? Ten specjalista od napędówatomowych?

– Właśnie on. Oczywiście ze względów bezpieczeństwa on sam nie może znać wszystkich szczegółów… Do czasu – dodał po krótkiej pauzie, wrócił do swojego biurka i patrzył na zaskoczonego Isaaca. – Nie wiemy, co za statek możecie znaleźć. Zakładamy, że to zaginiony wrak sprzed lat, który zgubili w swoim spisie, ale nigdy nic niewiadomo.

Isaac odwrócił się fotelem w kierunku siadającegogenerała.

– Zdajesz sobie sprawę, że posiadają nowy rodzaj napędu? – Generał zadał mupytanie.

– Wiem, o ile dobrze mi się wydaje, ich statki mają napęd fuzyjny, zgadza się? – Odbił pytającą piłeczkę z powrotem dogenerała.

– Owszem. Dzięki niemu nie mogliśmy ich pokonać. Mamy tylko same podstawy teoretyczne, a to zdecydowanie za mało, by wygrać wojnę. Potrzebujemygo.

– W gruncie rzeczy oni pewnie myślą podobnie o nas – dodał młody pilot cicho podnosem.

Generał średnio przyjął tenkomentarz.

To był czuły, ale trafny punkt, którego nie mógł nigdy publiczniewyznać.

Jakakolwiek misja z udziałem statku z ich technologią wiązała się ze stratą tej strategicznejprzewagi.

– Nasze najnowsze silniki aero-atomowe mają swoje ograniczenia, tak. Ale w warunkach bojowych nie ustępująfuzyjnym.

Isaac wiedział już tyle, ilepotrzebował.

– Chyba rozumiem, do czego to zmierza. W skrócie mam im ukraść statek, by nasi ludzie mogli go rozkręcić i pobawić się nim, tak?

– Tak. To jest twoja misja. Dostarczysz profesora całego na statek i pozwolisz mu działać, on powinien rozgryźć go w pełni. Potem sprowadzicie go do nas w jednym kawałku, jasne?

– Nie chcę nic mówić, ale…

– To nie mów – przerwał mu generał i otworzył szufladę wbiurku.

Isaac mówił dalej, zupełnie nie zważając na słowaprzełożonego.

– Teraz to jest dopiero podejrzane. Profesor, który, o ile mi wiadomo, nigdy nie opuścił atmosfery naszej kolonii, lecący przypadkiem po terytorium niedawnego wroga. – Isaac włożył dużo siły, by nie brzmieć zbyt sarkastycznie w ostatniej części. – Tym bardziej, że jest on ekspertem od naszegonapędu.

– Nie ma żadnej obawy. Nie będzie w tym nic podejrzanego ani ryzykownego. – Generał nachylił się w stronę Isaaca, który siedział wygodnie po przeciwnej stronie biurka. – Waszą przykrywką będzie małe naukowetournée.

– Tournée?

– Na immunitet dyplomatyczny. Nie odważą się przedsięwziąć żadnych działań przeciwko wam, ale zanim dolecicie w pobliże statku, profesor wygłosi różne naukowe spotkania na paru koloniach. Z każdej na każdą kolejną będziecie wykonywać wiele skoków. Przypadki się zdarzają. Raz zdarzy ci się, że źle obliczysz skok i trafisz dokładnie na te współrzędne. – Podał kopertę zapieczętowaną czytnikiemDNA.

– Ale generale, muszę chronić swoją reputację – dodał bez przekonania Isaac. Nie miał ochoty brać w tym udziału. Kradzież mienia ich wroga wchodziła w niekomfortowy dla niegorejon.

Tym razem generał udał, że go niesłyszał.

– Najlepsi piloci statków robią błędy – podkreślił mocno – i ty go popełnisz. Rozumiemysię?

– Jasne, jasne. – Isaac zgodził się na siłę. – A jeśliodmówię?

Huxley nie musiał traktować go jak dziecko, ale nie lubił, gdy ludzie odnosili się tak do niego. Szczególnie, gdy jego rozmówca był parokrotnie starszy odniego.

Generał rzucił mu jasne spojrzenie. Nie wypowiedział ani słowa. Przekaz był prosty: Jesteś pewny, że chcesz tozrobić?

W milczeniu i pełnej jasności udali, że nie byłopytania.

Isaacowi tylko znacznie podskoczyło nagle ciśnienie i zrobiło sięgorąco.

– Mam tylko małe pytanie – wtrącił niepewnie. – Co wie profesor? Albo inaczej: kiedy i w co mam gowtajemniczyć?

– Profesor Gilbert o niczym nie wie i ma nie wiedzieć. Przynajmniej do czasu twojej pomyłki. – Generał rozluźnił się i poprawił w siedzeniu. – Wtedy możesz mu zdradzić prawdziwy cel misji oraz to, że jego tournée zostanie bezspornieodwołane.

– Nie będzie chyba zbyt z tegozadowolony.

– Nie będzie, ale powinien ci wybaczyć, gdy dostanie reaktor fuzyjny w swoje ręce. Resztę szczegółów będziesz miał na karcie danych wkopercie.

– Wszystko jasne w takim razie. Kiedy startujemy? Muszę przygotować swój statek… – Isaac wstał z fotela, myśląc, że to koniec i gdy już miał ruszać w kierunku wyjścia, Huxley zatrzymał gosłowami:

– Zapomnij onim!

– Że jak… – Pilota zamurowało. Odwrócił się szybko i spojrzał na swojegoprzełożonego.

– Lecisz statkiem od nas. Za bardzo rzucałbyś się w oczy swoim. Zresztą nie chcemy, jak sam wiesz, by twój napęd aero-atomowy wpadł w ręce wroga przez przypadek. Dokładnie z tego samego powodu, dla którego wysyłamy was razem. Masz ochraniać profesora i być blisko niego. Tak blisko, jak trzymasz te swoje butelki, jasne?

– Ale, generale… – Isaac był oburzony i zmieszany jednocześnie. – Znam swój statek jak własną kieszeń, nigdy mnie nie zawiódłi…

– Dostałeś go od nas, by służyć nam. Jest zbyt nowoczesny i zbyt uzbrojony jak na statek dla najemnego pilota zatrudnionego przez uniwersytet. – Jego spojrzenie było bardzo stanowcze. – To nie podlega dyskusji. Nowy statek czeka na ciebie w hangarze cywilnym Salmon-4, lądowisko 421. Startujecie za dziesięć godzin. To wszystko. Możesz odejść – uciął.

Przekaz był oczywisty i nie wymagał dodatkowego tłumaczenia. Isaac wstał i bez słowa wyszedł. Odprawa byłaskończona.

Rozdział trzeci

Zapis trzeci. Caprica – czwarta pod względem wielkości. Duża dostępność do złóż metali i innych ciężkich pierwiastków. Atmosfera sprzyjająca życiu, ale z ciężkimi warunkami na powierzchni. Część planety pokryta pustynią lawową. Szansa na dominację: 9%. Szansa na katastrofę: 5%.

Czas się dłużył. Te parę godzin w pełni wystarczało do zaznajomienia się z nowym okrętem. W gruncie rzeczy Isaac musiał przyznać, że nawet ten model przypadł mu do gustu. Wielofunkcyjny statek Pirania IV – przerobiony specjalnie na potrzeby przewozu towaru i ludzi. Pod tym względem przypominał mu jego własny. Różnice jednak były bardzo widoczne. Nieuzbrojony. Kadłub bez deflektorów. Brak tarcz czy wzmocnionego kadłuba. W zamian kabina dla pasażerów oraz kajuta kapitana były dużo większe. Statek posiadał także wiele innych dodatkowych luksusów, których jego wysłużony okręt niemiał.

Isaac wiedział, że i tak spędzi większość czasu w kokpicie. Jakoś nie lubił pozostawiać na długo okrętów w rękach autopilota. Konsola sterownicza dawała mu poczucie kontroli i wolności. Była dla niego naturalnym przedłużeniemciała.

W całym okręcie największą i najbardziej rzucającą się różnicę stanowił jednak napęd. Generał miał rację. Ryzyko oddania w ręce wroga przewagi taktycznej w postaci nowoczesnego napędu było zbyt duże. Niechętnie, ale musiał mu to przyznać w duszy. Jeśli dobiorą się do tego wraku, to będą musieli go jakoś zabrać. Jeśli będzie na chodzie, to według datapadu mają pozostawić Piranię na kursie kolizyjnym zeSłońcem.

Swojemu okrętowi nigdy by tego niezrobił.

Kiedy rozglądał się po kabinie, zdał sobie sprawę, że Pirania IV była znacznie starszym modelem, praktycznie nieprodukowanym już od ponad dobrych dziesięciu cykli planetarnych. Napędzana była w zasadzie na stałe wmontowanym ogromnym i ciężkim reaktorem hiperatomowym, niemożliwym do wymiany. Technologia ta, choć wiekowa, w tym czy innym wariancie była wciąż wykorzystywana we wszystkich koloniach. Problem dostępu do niej nie istniał. Był to doskonały wybór. Tanie paliwo dostępne wszędzie, gdzie mogliby sięudać.

W trakcie lotu próbnego zaznajomienie się z podstawowymi cechami statku było niezbędne. Każdy okręt miał inne właściwości i niezależnie od doświadczenia pilota – długi lot bez wcześniejszego obeznania był szaleństwem. Tak samo jak ta misja. Przynajmniej przypadał mu zaszczyt podróżowania z tak wykwintnym gościem. Nigdy wcześniej nie miał przyjemności spotkać żywej legendy. To w niewielkim stopniu zmniejszało niechęć domisji.

Na godzinę przed spotkaniem wylądował na tym samym lądowisku. Zlecenia wojskowe miały swoje znaczne zalety. Loża, zarezerwowana na jego nazwisko, była zaopatrzona we wszystkie luksusy, na które w czasie czekania na współpasażera mogłaby mu przyjść ochota. W tym i w ciszę, i najwyższej jakości alkohol… Nagle otworzyły siędrzwi.

– Przepraszam za spóźnienie. Pierwszy raz jestem w tej części portu – powiedziała lekko przygarbiona postać w kapeluszu stojąca w proguloży.

– Profesor Gilbert, jak rozumiem. – Isaac niechętnie wstał z wygodnego fotela i pomógł mu wejść do loży. Etykieta czasem zmuszała go do czynności, na które w danych chwilach nie miałochoty.

– Dziękuję bardzo i witam. – Gość spojrzał na młodego pilota i zdejmując kapelusz, wyciągnął do niego rękę. – Pan musi być IsaacVomisa.

– Tak, witam. Bardzo mi miło, że słyszał pan o mnie. – Odwzajemnił uścisk. – To wielki zaszczyt, profesorze, móc panu towarzyszyć i być pana pilotem. – Spojrzał na niego badawczo, próbując wyczytać coś z mimiki starszego pana. Było mu miło, że profesor przynajmniej zapamiętał jego nazwisko. Bardzo niewielu ludzi robiło to wprzeszłości.

Jak każdy z Akwariusa – bardzo szanował starszego profesora. Nie było człowieka, która by nie słyszała o nim wiele historii. Była to wielce znana postać w kolonii. Profesor był współodpowiedzialny za wiele wynalazków, w tym i za najnowszą technologię reaktorów aero-atomowych. Praktycznie uratował kolonię przed sromotnąporażką.

Wybadał go szybkowzrokiem.

Wyglądem przypominał podręcznikowego uczonego. Wysoki, z dzikimi i roztrzepanymi siwymi włosami; jasna niewyprasowana koszula i staromodna marynarka w kolorze beżowym. Chcąc nie chcąc, był widoczny i rozpoznawalny jak na dłoni i w każdejsytuacji.

Było także widać, że mocno się podenerwował. Ręce miał niespokojne. Będzie ciekawie – podsumował Isaac w myślach. Podszedł do barku w rogu loży i wyciągnął dodatkowąszklankę.

– Czego się pan napije, profesorze? – Wyciągnął butelkę z przejrzystym płynem. – Może mi pan profesor zaufać, jeśli powiem, że topomoże.

Profesor, będąc wciąż przytłoczonym sytuacją, niezbyt mógł sięzdecydować.

– Wiesz… prawdę mówiąc, nie wiem, nie piłem od… – Zmarszczył czoło i głęboko się zamyślił. Chyba było to dość dawno temu. – Od swojej nominacji. Ale kiedy tobyło?…

Isaaca jakoś wcale to nie zdziwiło, westchnął tylko i zdecydował się nalać mu klasycznej wódki. Oczywiście tej najbardziejekskluzywnej.

– Proszę, i niech pan mi mówi Isaac. – Podał mu szklankę. – Będzie i prościej, ipraktyczniej.

Sam wziął swoją i ponownie usiadł w fotelunaprzeciwko.

– Spędzimy razem dużo czasu. Wierzę, że się dobrze poznamy i podróż się panu profesorowispodoba.

– Dziękuję, panie… Isaac. Za nową znajomość w takim razie. – Przechylił szklankę i upił łyk białej cieczy. Skrzywił się lekko, ale uśmiech prawie od razu pojawił się na jego ustach. – Osobiście też nie jestem zwolennikiem tytułów i niepotrzebnych zwrotów. Mów mi Gilbert. – Odłożył kapelusz na stolik obok i rozpiął płaszcz, potem kontynuował wypowiedź: – Wierz mi na słowo. Gdybym musiał za każdym razem tytułować prawidłowo każdego, to zapewne byłbym wciąż zaledwie doktorem habilitowanym. Skoro o tym mowa, to kiedyś spotkałem takiegostudenta…

Widać alkohol, choć w bardzo niewielkiej ilości – podziałał na profesora lepiej, niż młody pilot sięspodziewał.

Przez dobre dziesięć minut słuchał uważnie, po tym czasie niestety nie był w stanie już nadążać za potokiem słów profesora i się wyłączył. Przez grzeczność potakiwał tyko głową, gdy Gilbert ekscytował się reakcjami wewnątrz rdzenia prototypowego silnika hiperatomowego. Jeśli tak będzie wyglądać cała podróż, to na pewno będzie jedyna w swoim rodzaju – pomyślałIsaac.

– …a wtedy rektor rzekł do mnie: niech cię strzelą, Higgsy, jeśli przypadkiem uniwersytet wyleci w próżnię. No i uwierz lub nie, ale nie wyleciał. Mówię ci, Isaac, ale jego mina była nieziemska. Wygrałem wtedy w zakładzie grant na nowy sprzęt. Wszyscy chcieli go późniejoglądać.

Isaac na szczęście miał lepsze poczucie czasu niż profesor i korzystając z chwili na jego oddech, postanowił muprzerwać.

– Gilbercie, to naprawdę niesamowita opowieść – skłamał trochę, bo zupełnie się pogubił i nie pamiętał chwili przejścia z jednej opowieści w drugą, ale nie chciał mu zrobić przykrości. – Z przyjemnością usłyszę od ciebie resztę, ale mamy niestety teraz trochę napięty grafik. Statek na nas czeka, a władze portu nie będą czekały nanas.

To powiedziawszy, nalał profesorowi jeszcze jednąszklaneczkę.

Miał nadzieję, że większe stężenie alkoholu trochę ograniczy potok słów. Jakaś część jego głowy jednak wątpiła wto.

Pomimo tego musiał przyznać, że ma pozytywne wrażenie onim.

– A tak, lot. Zupełnie bym zapomniał. – Profesor wypił duszkiem całą zawartość szklanki bez wzdrygnięcia się. – Trzeba się zbierać, kosmos sam się nieodkryje.

Isaac pomógł mu wstać i zabrał częśćbagażu.

Ruszyli w kierunkulądowiska.

Rozdział czwarty

Zapis czwarty. Stagitarius – średnia wielkość. Klimat umiarkowany suchy. Liczba złóż zasobów naturalnych niewielka i porozrzucana po całej planecie. Dostępność do wody umiarkowana. Szansa na dominację: 2%. Szansa na katastrofę: 0.05%.

Profesor wszedł na płytę lądowiska i znieruchomiał z wrażenia, gdy tylko zobaczyłstatek.

– Niesamowite. – Przyglądał się Piranii jak zahipnotyzowany. – Pamiętam go. – Spojrzał żywo na zaskoczonego Isaaca. – Wiesz, że sam pomagałem go zaprojektować? – Pokręcił trochę głową, tak że jego włosy falowały z każdym ruchem. – Nigdy profil mi się nie podobał. – Zmarszczył czoło i zrobił zniesmaczoną minę. – Główny projektant jednak miał inne zdanie. Upartakoza…

– Myślałem, że nigdy nie latałeś? – spytał Isaac ze zdziwienia, jak i ze szczerejciekawości.

– Latać? Broń Kwarku, w życiu! – Profesor wrócił nagle ze swoich wspomnień na ziemię. – Uważam, że statki są piękne. Szansa na to, by móc projektować reaktory, to jakby dawać im życie. Wprawiam je w ruch i tworzę serce, które później bije i napędza. To niesamowite uczucie. Kocham statki, tylko – ściszył głos i zwiesił głowę – lot mnie przeraża trochę. To jedna wielka pomyłka w istocie. Pracuję tak naprawdę nad źródłami energii, nie nad jejwykorzystaniem.

Isaac otworzył zdalnie statek i zaprosił gestem Gilberta, by wszedł dośrodka.

– To co się stało? Skąd ta zmiana zdania? Rozumiem, że skoro przez tyle lat uniwersytet cię do tego nie nakłonił, to coś wyjątkowo specjalnegomusiało?

– Szczerze? To dzięki jednej z moich najbardziej obiecujących asystentek… – Odłożył swoje torby tuż przy wejściu. – Szalenie inteligentnej i ambitnej… Powiedziała, że to dobrze by wpłynęło na ogólną opinię o mnie, gdybym odbył takąpodróż.

– Niezłe musiała mieć gadane, skoro cię przekonała. – Isaac ruszył w stronę kokpitu. – Jeśli będziesz chciał do mnie dołączyć, to zapraszam. Start za parę minut. Wybór kabiny pozostawiam tobie. Ja się w pełnidostosuję.

Isaac przyglądał się wchodzącemu do swojej kabiny towarzyszowi. Było widać, że się boi i cała ta historia o projektowaniu była próbą ukrycia strachu. Isaac ruszył do kokpitu i współczując profesorowi, sam niechętnie rozsiadł się na fotelu, po czym rozpoczął proceduręstartową.

Interludium drugie

Połączenie było zakłócone. Dało się słyszeć słowa, ale nie brzmiały one specjalniewyraźnie.

– Niedługo startują. Obyście byli gotowi nanich.

– Tak. Zgodnie z umową będziecie go mieli żywego – odpowiedział mężczyzna, któremu nie było widać twarzy, ale jego uniform zdradzał, że byłwojskowym.

– Doskonale. My zrobiliśmy, co do nas należało. Pamiętajcie: nie będzie drugiej takiejokazji.

Hologram sięrozpłynął.

Mężczyzna w mundurze stał przez chwilę w bezruchu, po czym wcisnął przyciski nakonsoli.

– Paczka w drodze, powtarzam, paczka w drodze. Gdy tylko pojawi się na naszym terytorium, interweniować – powiedział i uciąłkomunikat.

Był zadowolony, wszystko odbywało się w zgodzie zplanem.

Rozdział piąty

Zapis piąty. Libra – jedna z najmniejszych planet. Atmosfera bogata w tlen i wodę. Klimat bardzo mokry. Bardzo bogata w złoża naturalne, w tym i natury biologicznej. Bujna fauna i flora. Szansa na dominację: 1.5%. Szansa na katastrofę: 0.9%.

– Start i lot przez atmosferę tak naprawdę należy do najbardziej niebezpiecznych i najmniej przyjemnych – tłumaczył Isaac. Profesor z nerwów nie mógł się wygodnie usadowić w fotelu przeznaczonym dla nawigatora. Chłopak zakładał, że nawet jeśli profesor czasem pomagał przy projektowaniu statków, to pewnie ma styczność z większością z tych rzeczy, a przynajmniej teoretycznie. By zająć go i jego umysł czymś, dorzucał jak najwięcej szczegółów. Miotający się współpasażer za bardzo gorozpraszał.

– Niwelatory i kompensatory powinny negować działanie zmiany pola i przyspieszenia, ale na każdego to działainaczej.

Profesor znalazł wreszcie swoją pozycję w fotelu. Na szczęście dla pilota zostawił swój duży kapelusz wkabinie.

– Ile zajmie nam lot? – spytał.

– Mamy cztery kolonie do zaliczenia: Stagitariusa, Geminiona, Librę oraz Capricę – wyliczył na palcach Isaac. – Mniej więcej na każdą będzie przypadało jakieś pięć albo sześć skoków. To nam daje około tygodnia na każdą kolonię. Drogę powrotną obierzemy za jakieś dwa miesiące. Plus minus tydzień na wszelkie niezapowiedzianewyjątki.

Pomyślał o ich prawdziwej misji, ale nie dał po sobie tegopoznać.

– Aż dzień na skok? Czemu aż tyle? Każdy skok jest bardzo krótki, jeśli dobrze mi się wydaje – powiedział profesor, i zaraz dodał zakłopotany: – Nie chcę, by wyszło, że się skarżę, ale prawdę mówiąc, po prostu niewiem.

– To nie wstyd pytać. Rozumiem, że w kręgu twojej specjalizacji jest tylko napęd, a nie sama metodyka podróży międzygwiezdnych. – Isaac westchnąłcicho.

Czy będę mu musiał wszystko tłumaczyć? – zastanowił się w myślach. Spojrzał się bezpośrednio naGilberta.

– Skoro o tym mowa, mamy pozwolenie na start. Czas ruszać. Wyjaśnię ci resztę w trakcie lotu, zgoda?

– Zgoda – odpowiedział Gilbert i mimowolnie zaciskając dłonie na fotelu, spojrzał nerwowo przez przedniiluminator.

Statek tylko raz lekko drgnął, po czym oderwał się od płyty prawie bezgłośnie. Słychać było delikatny i przyjemny dla ucha pomruk z częścisilnikowej.

W ciągu paru sekund bez problemu uzyskali tempo niezbędne do osiągnięcia pierwszej prędkości kosmicznej. Profesor cały czas przyglądał się wszystkiemu, co było widoczne, bardzo bacznie. Na przemian na jego twarzy pojawiał się obraz strachu i zachwytu. W ledwie paręnaście sekund statek wszedł w dolne granice chmur i gładko przybierał na prędkości. Chmury były przecinane przez poszycie równie gładko, co masło przez ciepły nóż. Po wleceniu w próżnię – kabinę na chwilę spowiła niewielka ciemność, zanim nie załączyły się delikatne panele świetlne. Kiedy opuścili układ, słońce znalazło się za ich plecami. Isaac przy pomocy jednego przycisku włączył pełne wewnętrzne oświetlenie i przyjemnie żółtawe, ciepłe światło rozświetliło kabinę, tak aby zrekompensować brak zewnętrznego mocniejszego źródłaświatła.

– Teraz będziemy zwiększali prędkość znacznie szybciej. Atmosfera już nas niehamuje.

– To było… jakoś takie niesamowicie szybkie. Prawie nic niepoczułem.

– Cóż, tak właśnie powinno być. – Isaac uśmiechnął się pod nosem. – Dla twojej informacji, skok wykonujemy dopiero za jakąś godzinkę lubdwie.

– Co? Czemu ażtyle?

Isaac ponownie westchnął lekko. Loty kosmiczne były dla niego chlebem powszednim, ale rozumiał też, że nie dla każdego było to codziennąrutyną.

– Jak zapewne wiesz – podjął – ogromna masa i wpływ pola grawitacyjnego planety strasznie komplikują wzory i wyliczenia. – Rozsiadł się wygodnie i pozwolił sobie na trochę luzu. – Ustawiłem autopilota, by dał mi znać, kiedy oddalimy się na odległość sześćdziesięciu jednostek kosmiczno-planetarnych. Powiedzmy, że nieformalny podręcznik mówi, iż nie powinno się skakać na mniej niż pięćdziesiątjednostek.

– Rozumiem jednak, że dałoby radę jakoś to zniwelować i bezpieczniezmniejszyć.

– Tak. Dlatego też korzystając z lepszych i nowszych silników, można tę wartość redukować i zmniejszać ogólną liczbę skoków. Praktycznie jednak nie da się przeskoczyć tego, że ciała niebieskie o dużej masie powodują ogromną nieliniowość pola. I tu jest problem, bo…

– Co by się stało w przypadku pomyłki, jeśli mogę spytać? – Profesor wszedł mu nagle w półzdania.

– Pytasz o najgorszy czy najlepszy przypadek? – Isaac uśmiechnął się pod nosem, przypominając sobie, ile razy naginał zasadę pięćdziesięciu jednostek i ile razy wszyscy myśleli, że nie wyszedł z tegożywy.

– Myślałem o najgorszym, ale ciekaw jestem idrugiego.

– Więc tak… – Isaac zrobił poważną minę i spojrzał profesorowi głęboko w oczy. – W razie najgorszego przypadku skoku, sprawa jest prosta. Kończysz w środku gwiazdy, czarnej dziury czy w pobliżu supernowej. I nie, żeby cię zbędnie stresować… – Zrobił dramatyczną przerwę. – Ale nie zdążysz poczuć tego, że siępomyliłeś.

Profesor wpatrywał się jak zahipnotyzowany w młodego pilota i milczał. Nie mógł ukryć, że przerażała go takawizja.

Isaac parsknął śmiechem się i poklepał Gilberta koleżeńsko w ramię. Nowa atmosfera rozluźniła trochęnapięcie.

– Nie ma obawy, Gilbercie, nie dopuścimy dotego.

Profesor niepewnie przełknął ślinę i przytaknąłspojrzeniem.

– A w takim razienajlepszy?

– Najlepszy co najwyżej wyrzuci nas parę parseków w inne miejsce. Nic strasznego, jak sam widzisz. Poza utratą paliwa i czasem na zlokalizowanie się w przestrzeni nic nie tracimy. Dlatego właśnie doliczam dodatkowy tydzień do czasu naszejpodróży.

Kończąc zdanie, Isaac wrócił do kontrolowania wskazań zkomputera.

Nastała chwila niezręcznej ciszy. Gilbert zamyślił się nad tym, co mu Isaac powiedział przed chwilą. Im bardziej się skupiał, tym czuł się zdecydowanie mniej zestresowany. Odpowiadało muto.

– Gilbercie! – Isaac naruszył ciszę. – Jakbyś nie wiedział, to pierwszy skok komputer wykona sam. Każdy następny jednak będę kontrolował. Chociaż będzie on wyliczany przez niegogłównie.