Zagubieni w czasie tom 2 - Marek Droździewicz - ebook

Zagubieni w czasie tom 2 ebook

Droździewicz Marek

3,8

Opis

Halim Halak, dowódca "Buriacha" zostaje wysłany z misją zaminowania portalu łączącego światy równoległe. Po wykonaniu zadania, podczas powrotu do bazy dostaje informację, że ktoś zdetonował miny. Chcąc nie chcąc, musi wrócić z powrotem, aby sprawdzić, co się tam wydarzyło. Na miejscu spotyka statek obcych, który niszczy jego macierzysty okręt. On sam ratuje się korzystając z kapsuły ratunkowej. Ląduje na dzikiej planecie, gdzie wszystko co żyje chce go zjeść i zamordować. Albo zamordować i zjeść, kolejność dowolna. Na jego szczęście spotyka tubylca - Kalistropa, z którym przeżyje mnóstwo przygód tych fajnych oraz tych, o których chciałoby się szybko zapomnieć. W międzyczasie drużyna znana z pierwszej części książki przybywa do ich świata celem odnaleźć Achtionów – przedstawicieli rasy odpowiedzialnej za zniszczenie niebieskiej planety. Aby tego dokonać w pierwszej kolejności muszą naprawić uszkodzony napęd ich futurystycznej fregaty. Trafiają na planetę, która według starych zapisków dysponowała stosowną technologią, niezbędną do przywrócenia pełnej sprawności ich statkowi kosmicznemu. Jak okazało się później, dotarcie tam nie było ich najlepszym pomysłem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 500

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (11 ocen)
4
4
1
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Gregorek68

Dobrze spędzony czas

Bardzo nieoczekiwany obrót akcji końcu...No coż .
00
esjot65

Nie polecam

Dno dna. Im dalej tym gorzej.
00

Popularność




Marek Droździewicz

Zagubieni w czasie

Część druga

Dla mojej żony.

Jesteś moim największym szczęściem.

Rozdział 1

– Ruszajcie się żwawiej! Gdy tylko dolecimy na miejsce, chcę mieć je wszystkie załadowane. Nie mam zamiaru spędzić tam nawet sekundy dłużej, niż będzie to niezbędne. – wrzeszczał na swoich podkomendnych Halim Halak.

W duchu przeklinał siebie za to, że przez swoją głupotę trafił na ten parszywy statek. Wiódł całkiem przyjemne i beztroskie życie na Wasanie, trzeciej planecie układu S–13, na której główną siedzibę wybudowała Federacja Planetarna. Rodzice byli bogaci i nie szczędzili kredytów na wykształcenie syna. Jego samego nie ciągnęło do nauki. Lubił za to hulanki i imprezy. Dzięki mentalnemu wsparciu ojca, udało mu się skończyć akademię kosmiczną i uzyskać tytuł pilota drugiej klasy. Jednak nie chciał latać. Nie przepadał za pustymi przestrzeniami kosmicznymi oraz nudą, która była towarzyszem każdego lotu. Tym razem dzięki znajomościom matki, dostał pracę w jednej z firm wykonującej zlecenia dla Federacji. Siedział za biurkiem i codziennie wypełniał setki dokumentów przewozowych. Po pracy razem z kumplami odwiedzał tak zwane „kluby ciszy i spokoju”. W nich, odurzony narkoptycznymi oparami, uczestniczył w różnego rodzaju grach i zakładach.

Nie był przystojny, dobrze zbudowany czy fizycznie sprawny. Wygląd miał raczej przeciętny. Dziewczyny nie zwracały na niego uwagi. Jednak miał w sobie coś, co przyciągało innych. Nie był też agresywny. Dlatego zdziwił się bardzo, gdy któregoś dnia obudził się z magnetyczną obrożą na szyi. Chcąc nie chcąc, zamiast do pracy udał się do najbliższej siedziby żandarmerii cywilnej. Tam okazało się, że poprzedniej nocy wdał się w bójkę z pewnym młodzieńcem. Na swoje nieszczęście, był w niej stroną wygraną. Przeciwnik trafił do szpitala zabiegowego, gdzie wykonano szereg operacji mających na celu odtworzenie fragmentów obciętego nosa. Pech chciał, że ojcem poszkodowanego był dowódca stacjonującej na Wasanie floty kosmicznej, a Halim miał w dalszym ciągu ważną kartę poborową. W trybie natychmiastowym został powołany do armii na trzy lata. Jako że pochodził z bogatej rodziny, powierzono mu funkcję dowódcy stawiacza min o nazwie „Buriach”.

Był to najbardziej znienawidzony okręt ze wszystkich innych w całej Federacji. Trafiano na niego wyłącznie za karę, która była skutkiem popełnienia jakiegoś znaczącego przewinienia. Dwa dni temu minął rok, odkąd kierował tym cholerstwem. Przez cały ten czas tylko raz zawinął do portu celem uzupełnienia ładunków minowych. Miał ich w tym momencie na pokładzie ponad pięć tysięcy. Drugie tyle użył pół roku temu do zablokowania portalu numer dwa. Teraz przygotowywał się do zrobienia tego samego z portalem numer cztery. Jeszcze nie tak dawno nawet nie wiedział o ich istnieniu. Długo zastanawiał się, czym są. Dopiero, gdy przeleciał przez jeden z nich, zrozumiał, że są to miejsca, w których łączą się równoległe światy. Postawione przez niego miny miały za zadanie nie dopuścić do tego, aby coś przez nie się przedostało.

– Nie rzucaj tym! – krzyknął na jednego z marynarzy, który upuścił na szyny wyrzutni podłużny przedmiot o kształcie cygara. – Chcesz nas wysadzić w powietrze, idioto?

Mężczyzna z niebieskimi włosami złapał się za głowę.

– No dobra, trochę przesadziłem. – Halim klepnął go w ramię. – One są jeszcze nieuzbrojone. Kiedy skończycie, macie do jutra wolne.

Po tych słowach opuścił swoich podwładnych, którzy po usłyszeniu jego obietnicy zdecydowanie żwawiej zaczęli się ruszać. Kroki skierował w stronę kabiny pilotów. Statek pilotował mat Jaanius.

– Kiedy dotrzemy na miejsce? – zapytał, wchodząc na mostek.

– Za jakieś siedemnaście godzin. Ten rupieć mógłby być chociaż odrobinę szybszy.

Miał rację. Stawiacz min był najwolniejszym statkiem w całej flocie. Miał ponad sto metrów długości i był napędzany tylko dwoma silnikami rakietowymi. Ze względu na to, że na każdej burcie zamontowano po pięćdziesiąt wyrzutni, zrezygnowano z bocznych dopalaczy. Okrętem cholernie ciężko się sterowało. Przy każdym skręcie długi kadłub trzeszczał, doprowadzając wszystkich marynarzy do palpitacji serca. Przy większej prędkości rozpadłby się prawdopodobnie na tysiące kawałków, dlatego minowcem leciało się do przodu z maksymalną prędkością. Statek zwalniał dopiero po dotarciu do celu i wtedy też próbowano nim manewrować z lepszym lub gorszym skutkiem. Postawienie pola nie mogło zająć więcej niż dwanaście godzin. Po tym czasie miny samoczynnie się uzbrajały i przebywanie w tym momencie w ich pobliżu nie było wskazane.

– Może i tak, ale wtedy siedziałbyś w porcie i przepijał cały żołd w jakiejś zawszonej knajpie. Teraz przynajmniej odłożysz coś dla swoich bachorów.

Halak wiedział, że Jaanius nie ma dzieci. Tak samo jak on. Tyle tylko, że był jego dowódcą i mógł się na nim wyżyć. Przez pół roku lecieli do tego portalu. Na samą myśl, że drugie tyle zajmie im powrót do domu, dostawał białej gorączki.

– Pilibyśmy razem, komandorze – odparował mat.

Miał rację. Obiecał sobie, że, gdy tylko zawinie do bazy, przepuści cały swój roczny zarobek w pierwszym lepszym klubie.

– Idę do siebie. Poślij po mnie, gdy dolecimy do czwórki. Obiecałem chłopakom, że po zakończeniu ładowania wyrzutni mają wolne. Znajdź im jednak jakieś zajęcie. Może niech przepompują paliwo do zbiornika głównego.

– Tak jest! – Jaanius zasalutował i uśmiechnął się pod nosem. Załoga będzie wściekła. Komandor wiedział, że jego podwładni nie znosili tego robić. Większość z nich pochodziła z Maluki, co oznaczało, że mieli bardzo czuły zmysł powonienia. Już sam pobyt w przedziale silnikowym był dla nich nie do zniesienia. Wąchanie oparów paliwa powodowało mdłości i odruchy wymiotne, dlatego na statku zajmowali się tylko obsługą wyrzutni oraz składowaniem min. Mechanikami byli wyłącznie Wasanie oraz technicy z Elosa Trzeciego. W porównaniu z mieszkańcami innych planet należących do Federacji Planetarnej, Malukanie byli po prostu mniej rozgarnięci i technologicznie zacofani. Stąd nadawali się idealnie do prac niewymagających wielkiego intelektu.

Halim zamknął się w swojej kajucie. Otwarł szafkę i przez chwilę nad czymś się zastanawiał. W końcu wyciągnął z jej wnętrza plastikowy woreczek oraz niewielki, poskręcany flakon wypełniony żółtym płynem. Pogładził szkło z czułością. Miał przed sobą kilkanaście godzin względnego spokoju. Postanowił, że spędzi je w narkoptycznym letargu. Przekręcił klucz w drzwiach, następnie wyłączył komunikator oraz moduł wizyjny. Nikt nie będzie mu dzisiaj przeszkadzał. Szczyptę białego proszku zmieszał z zawartością flakonu. Żółty płyn zrobił się brązowy. Po chwili zaczął się z niego wydobywać biały dym. Halak wciągnął go głęboko do płuc. Czynność powtórzył jeszcze kilka razy. Na miękkich nogach dotarł do łóżka. Ułożył się na nim wygodnie, po czym zapadł w płytki sen. Obudziło go walenie do drzwi.

– Zaraz, nie pali się – wymamrotał, próbując stanąć na nogach. Schował flakon do szafki.

– Czego? – zapytał, otwierając drzwi.

– Jesteśmy na miejscu – poinformował go Jaanius.

– Musiałeś tak się tłuc?

– Wyłączył pan komunikator. Trochę się obawiałem o twoje zdrowie komandorze – odparł z miną niewiniątka.

– A to niby dlaczego?

– Malukanie. Głośno odgrażali się, że coś panu powyrywają i wsadzą tam, gdzie słońce nie dochodzi. Źle znieśli przepompowanie paliwa. Myślałem przez chwilę, że spełnili swoją groźbę. – Mat był wyraźnie rozczarowany.

Halak machnął ręką.

– Nie boję się ich. Dużo gadają i mało robią. Nadają się tylko do ładowania wyrzutni. Daleko mamy do portalu?

– Za chwilę przez niego przelecimy.

– I teraz dopiero mnie budzisz? Muszę wysłać wiadomość do dowódcy floty, zanim znajdziemy się po drugiej stronie.

– Pół godziny waliłem pięścią w te drzwi. Dopiero teraz raczył się pan obudzić. – Jaanius bezradnie rozłożył ręce.

– Wyślij Malukan na stanowiska. Niech czekają na mój sygnał. Spotkamy się na mostku.

Halak przygładził rozczochrane włosy. Poprawił przypiętą do paska kaburę z bronią. Spojrzał w lustro. Wyglądał zdecydowanie nieświeżo. Pomięty mundur, spodnie i ta twarz. Opuchnięta po wchłoniętym narkoptyku. Po raz drugi machnął ręką. Nie miał już czasu na poprawienie swojego wyglądu. Szybkim krokiem udał się w stronę sterówki. Minowiec znajdował się dokładnie nad portalem. Rozpoczęto procedurę przejścia. Statek w jej pierwszej fazie opuszczał się jeszcze stosunkowo wolno w stronę falującej, czarnej materii łączącej oba światy.

– Nadajcie wiadomość do centrali. Operacja przy czwórce właśnie się rozpoczęła.

– Tylko to jedno zdanie? – zapytał marynarz siedzący przy stacji nadawczej.

– Dodaj jeszcze: „Mam was wszystkich głęboko w dupie”. Zadowolony?

– odparł poirytowany Halim.

– Tylko to jedno zdanie, bo drugie było oczywiście żartem – powiedział Jaanius, który właśnie pojawił się na mostku.

– On by to przecież wysłał – powiedział cicho do komandora.

Ten wyszczerzył zęby w uśmiechu. Po chwili jednak spoważniał.

– Dobra, koniec głupot. Wyrzutnie gotowe? Mat skinął głową.

– Zróbmy to w takim razie tak samo sprawnie, jak przy dwójce. Im wcześniej się z tym uporamy, tym szybciej będziemy w domu. Wlatujemy. Tylko ostrożnie – powiedział w stronę siedzącego za sterami pilota.

Stawiacz min powoli zaczął zbliżać się do portalu. Komandor usiadł na fotelu i przypiął się do niego pasami. To samo zrobili wszyscy przebywający na mostku.

– Do załogi „Buriacha”. Za chwilę przejdziemy przez portal. Przypnijcie wasze wredne dupska do czegokolwiek, żebyście nie połamali waszych zawszonych karków, gdy tylko znajdziemy się po drugiej stronie. Bez odbioru.

Statek znalazł się bezpośrednio nad falującą taflą ciemnej substancji. Pilot spojrzał pytająco na komandora. Ten skinął głową i mocniej złapał się za oparcie siedzenia. Stawiacz min gwałtownie przyspieszył. Przeleciał przez portal i znalazł się w równoległym świecie. Załoga zawisła na pasach. Lecieli do góry nogami.

– Obrót o sto osiemdziesiąt stopni! – rozkazał Halim.

„Buriach” powoli obrócił się wokół swojej osi. Wszyscy opadli na siedzenia.

– Jesteśmy sami. Radar nie wykrywa żadnych obiektów.

Komandor nie odpowiedział. Minowiec wznosił się w górę, oddalając się z każdą chwilą od powierzchni planety.

– Zrzućcie miny! – wydał w końcu rozkaz Halak.

– Nie jesteśmy za wysoko? – zaprotestował Jaanius.

Faktycznie, byli. Powinni postawić pole minowe na wysokości maksymalnie stu metrów. Teraz osiągnęli pułap dużo wyższy.

– Nie będziemy się przejmować takim drobiazgiem. Natychmiast rozpocząć procedurę.

– Robi się – odparł mat, uruchamiając wyrzutnię.

Pierwsze sto metalowych cylindrów opuściło statek. Gdy tylko znalazły się w odpowiedniej odległości od okrętu, włączał się w nich niewielki silnik. Tworzył on pole magnetyczne, które zamieniało pocisk w olbrzymi magnes. To samo działo się z kolejnymi minami wystrzelonymi w przestrzeń powietrzną znajdującą się nad portalem. „Buriach” wykonał obrót o dwa stopnie w lewo, po czym następna setka śmiercionośnych ładunków pomknęła w wyznaczone miejsce. Po kilku godzinach na niebie lewitowało pięć tysięcy metalicznych cygar. Stworzone przez nie pole magnetyczne było tak mocne, że utrzymywało je w powietrzu jeszcze na długo po tym, jak silniki wewnątrz przestaną działać.

– Gotowe – oznajmił Jaanius.

– Dobrze. Nawet szybko poszło. – Komandor się ucieszył. – Jeszcze tylko wystrzelcie dwa komunikatory i wracamy.

Były to całkiem spore urządzenia umieszczane na powierzchni planety po obu stronach portalu. Ich zadaniem była kontrola wydarzeń na polu minowym. Każde, nawet najmniejsze magnetyczne zaburzenie było wyłapywane przez czujniki i przetwarzane przez niewielki komputer. Otrzymane dane ładowano do nadajnika, który, po przejściu do równoległego świata, wysyłał odpowiednio zakodowany komunikat. Docierał on do kwatery głównej Federacji Planetarnej oraz – oczywiście – do stawiacza min. Halim włączył mikrofon.

– Abel, Abil pobudka! – ryknął głośno.

– Jesteśmy na stanowisku – odpowiedział mu po chwili piskliwy głos.

– Wprowadźcie kody szyfrujące i wystrzelcie nadajniki. Tylko tym razem mają wylądować po obu stronach portalu, a nie w jego środku.

– Będzie pan zadowolony, komandorze.

– Gdy tylko komunikatory znajdą się na planecie, zabierz stąd nasze dupska. – To zdanie było już skierowane do pilota.

Stawiacz min nie był statkiem bezbronnym. Na górnej części kadłuba zamontowano dwie wieżyczki strzeleckie oraz wysuwaną wyrzutnię rakiet dalekiego zasięgu. Broń obsługiwało dwóch braci bliźniaków. Pochodzili z małego księżyca krążącego wokół Wasana. Jak większość tamtejszych mieszkańców, oni także byli niewielkiego wzrostu. Sięgali Halimowi zaledwie do piersi. Mieli za to znakomitą koordynację ruchową i niesamowity wzrok. Widzieli też doskonale w ciemnościach. Jako jedyni na tym statku nie zostali zesłani tutaj za karę. Zgłosili się do służby na ochotników. Obsługiwali oba stanowiska strzeleckie oraz wyrzutnię rakiet. Przy pomocy tej ostatniej wystrzeliwali również komunikatory. Przy portalu numer dwa popełnili błąd. Ustawili zły czas odpalenia spadochronów w nadajnikach, które otworzyły się za wcześnie i pudła nie doleciały do miejsca docelowego. Druga próba była już udana. Tutaj wszystko poszło zgodnie z planem za pierwszym razem. Ze swoich wieżyczek obserwowali, jak niewielkie skrzynie powoli opadają na powierzchnię planety. W momencie dotknięcia ziemi, linki czaszy odpięły się automatycznie. Boczne ścianki odpadły, ukazując korpus komunikatora.

– Przesyłka doręczona. – Komandor usłyszał komunikat, po czym uśmiechnął się pod nosem i zakomunikował:

– Zapiąć pasy. Wracamy.

Tym razem minowiec ustawił się prostopadle do powierzchni portalu. Pilot włączył silniki. Statek runął w dół i po chwili zanurzył się w ciemnej tafli materii. Po kilku sekundach byli już po drugiej stronie.

– Łącz z dowództwem – rozkazał komandor.

– Połączenie ustanowione. – Usłyszał po chwili.

– Tutaj komandor Halim Halak. Pole minowe na czwórce postawione. Wracamy do bazy. Do zobaczenia za pół roku. Bez odbioru.

– Jaanius, teraz ty tu rządzisz. Przypilnuj, żeby się nie pozabijali. Zmiany w maszynowni muszą być przeprowadzane co dwa dni. Radiooperatorzy i piloci mają mieć tygodniowe wachty. Reszta do hibernatorów. W tę stronę im odpuściłem. W drodze powrotnej braknie nam żarcia, jeżeli większość nie będzie spała. Gdyby działo się coś naprawdę ważnego, to mnie obudź. Widzimy się za sześć miesięcy.

Mat zasalutował. Włączył komunikator i poinformował załogę o tym, co wszyscy mają teraz robić. Komandor przez chwilę jeszcze siedział w milczeniu, a następnie odpiął pasy i wstał z fotela. W swojej kajucie opróżnił szklankę wasańskiego bimbru. Alkohol dobrze mu zrobił. Kolejne sześć miesięcy spędzi w pozycji leżącej, zanurzony w lepkiej cieczy. Dzięki specjalnej masce na twarzy, będzie mógł swobodnie oddychać. System podtrzymywania życia, korzystając z tej samej maski, dostarczy mu niezbędnych do przetrwania składników i minerałów. Wydalane przez organizm substancje rozłoży płyn wypełniający hibernator. Obrzydliwe. Mimowolnie się otrząsnął. Musiał dać przykład załodze, która, tak jak on, nie przepadała za leżeniem we własnych szczynach. Napełnił szklankę ponownie. Tym razem wypił jej zawartość powoli, delektując się każdym łykiem. Nie spiesząc się, ściągnął ubranie. Zupełnie nagi spojrzał jeszcze raz w lustro. Pod wpływem alkoholu twarz nabrała rumieńców. W jego mniemaniu wyglądała koszmarnie. Nigdy nie lubił swojego wyglądu. Teraz alkohol spotęgował jeszcze bardziej to uczucie.

– Brzydal. – Wykrzywił usta w grymasie przypominającym uśmiech. Odwrócił się gwałtownie i wyszedł na korytarz. Wolnym krokiem ruszył przed siebie. Marynarze, których mijał, specjalnie nie byli zaskoczeni jego wyglądem, ponieważ według nich miał nierówno pod sufitem. Nie wiadomo, dlaczego tolerowali go i słuchali wydawanych przez niego poleceń. Hibernatory znajdowały się na dolnym pokładzie. Kilkadziesiąt urządzeń przygotowanych było na przyjęcie lokatorów. Halim usiadł i czekał. Po kilkunastu minutach pojawili się pierwsi marynarze. Po niecałej godzinie zgromadzili się wszyscy przeznaczeni do hibernacji. Patrzyli pytająco na komandora.

– Na co czekacie? Włazić do komór! – wrzasnął na nich w końcu.

Gdy zamknęło się wieko za ostatnim z podwładnych, Halak wszedł do środka. Założył maskę i zanurzył się w ciepłej cieczy. Pokrywa z cichym szelestem opadła, zamykając go we wnętrzu. Maszyna zaczęła tłoczyć do jego płuc wzbogacone o środek nasenny powietrze. Po chwili odpłynął.

– Komandorze, niech się pan obudzi. – Ktoś szarpał go za ramię.

Z trudem uniósł powieki. Po chwili rozpoznał pochylającego się nad nim Jaaniusa.

– No, dalej. – Mat uderzał dłonią w jego policzki.

– Przestań mnie tłuc, bo ci zaraz przywalę, idioto – wymamrotał półprzytomny.

Siedział w hibernatorze podtrzymywany przez dwóch marynarzy. Maska zwisała bezwładnie na jego lewym ramieniu. Przez chwilę próbował przypomnieć sobie, gdzie się znajduje. Powoli wracały wspomnienia.

– Dolecieliśmy? – wykrztusił w końcu.

– Niech pan wstaje. Zaraz wszystko wyjaśnię.

Halim stał na trzęsących się nogach. Z trudem zrobił kilka kroków.

– Zaprowadźcie mnie pod prysznic – poprosił marynarzy.

– A ty przynieś mi jakieś ciuchy. – Zwrócił się do Jaaniusa.

Zimna woda przywróciła sprawność wszystkich jego kończyn. Wróciła też pamięć. Założył świeży mundur. Udał się na mostek. Usiadł w swoim komandorskim fotelu i spojrzał wyczekującym wzrokiem na mata.

– Miny na czwórce. Wszystkie eksplodowały. Godzinę temu otrzymaliśmy zakodowany przekaz.

– Niech to szlag trafi – zaklął, po czym zapytał po chwili: – Co na to dowództwo?

– Czekają na połączenie z panem – wyjaśnił Jaanius.

– Łącz – rozkazał.

– Z tej strony admirał Setuhal. Jak się pan miewa, komandorze? – Usłyszał głos dobiegający z głośnika.

– Szczerze mówiąc, to gównianie. W przenośni i dosłownie – odparł.

– Jest pan szczery aż do bólu. – Po tym stwierdzeniu nastąpiła chwila ciszy. – Nie mam dobrych wiadomości. „Buriach” musi wrócić i sprawdzić, co tam się wydarzyło.

– Cooo? – Halim zerwał się z fotela.

– Słyszał pan, co powiedziałem. Wracacie i to natychmiast. Po dotarciu na miejsce czekam na pełny raport.

Halak zacisnął pięści. Wiedział, że balansuje na pograniczu sądu wojennego. Z trudem opanował narastającą w nim wściekłość.

– Wynocha! Zostawcie mnie samego – powiedział do przebywających na mostku.

Wszyscy bez słowa opuścili swoje stanowiska. Został tylko Jaanius.

– Ty też. – Spojrzał zimno na mata.

– Admirale – rozpoczął, gdy w pomieszczeniu nie było już nikogo. – Nie zna mnie pan. Jestem uparty i nienawidzę tego, co robię. Przebywanie na tym statku jest dla mnie udręką. Kolejny miesiąc spędzony tutaj doprowadzi mnie do szału, ale zrobię to, o co mnie prosicie. Wrócę tam, ale tylko wtedy, gdy odpowiecie na moje pytania.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Przez chwilę słychać było szmer przyciszonych rozmów.

– Proszę pytać, komandorze. Tylko niech pan pamięta, że wszystko to, co powiem, objęte jest tajemnicą. Kara w przypadku jej nieprzestrzegania będzie bardzo dotkliwa. Słucham.

– Pierwsze pytanie. Po co stawiamy miny? Kogo się boicie?

– Aby odpowiedzieć na to pytanie, muszę wcześniej wyjaśnić kilka spraw. Jak pan doskonale wie, portale nie są naszym dziełem. Zostały stworzone albo przez naturę, albo przez cywilizację, która technologicznie przewyższa wszystko, z czym do tej pory mieliśmy do czynienia. Bardziej realna jest opcja druga. Udało nam się odkryć cztery takie twory. Nie wiemy, czy prowadzą do tego samego świata. Nie jesteśmy w stanie tego stwierdzić. Nie wiemy też, w jakim celu zostały stworzone oraz co się stało z ich twórcami. Federacja Planetarna po długich konsultacjach wprowadziła ogólnogalaktyczny zakaz przelotu przez portale. Stało się to dwanaście lat temu. W ciągu kolejnych trzynastu miesięcy zmodyfikowano każdą latającą jednostkę. W module silników umieszczono niewielką bombę sterowaną przez specjalnie skonstruowany czujnik. Jedynym statkiem, w którym tego nie zrobiono, jest pański „Buriach”. Właśnie dlatego możecie swobodnie przemieszczać się między równoległymi światami bez żadnych konsekwencji. Inne okręty podczas przelotu przez portal natychmiast eksplodują. Kilka lat temu nasze radary dalekiego zasięgu wykryły coś dziwnego. Początkowo myśleliśmy, że ich wskazania są związane z usterkami technicznymi lub wadliwym oprogramowaniem. Niestety, szybko przekonaliśmy się, jak bardzo było to złe założenie. Dokładnie pięć lat temu podczas misji rozpoznawczej doszło do incydentu. Nasz okręt dalekiego zwiadu – „Pahil” – namierzył tę samą anomalię. Według wskazań radarów był to niewielki obiekt, który poruszał się z ogromną prędkością. Sygnatura jego napędu kompletnie różniła się od tych, które mieli zapisane w swojej bazie. Dowódca okrętu postanowił sprawdzić, czym jest to coś. Oczywiście miał na to zgodę ze sztabu Federacji Planetarnej. „Pahil” był naszym najszybszym statkiem. Ruszył na spotkanie z nieznanym obiektem. Nie wiemy do końca, co się wydarzyło. Na ostatnim przekazie otrzymanym z kamer zainstalowanych na mostku widzimy, jak wszyscy znajdujący się tam marynarze nagle tracą przytomność. Po kilku następnych sekundach przekaz zostaje przerwany. Wysłana w to miejsce misja ratunkowa odnalazła wielkie pole nadtopionych szczątków. Nikt nie ocalał. Żadna kapsuła ratunkowa nie dryfowała w pobliżu. Zatuszowaliśmy sprawę, podając do wiadomości nieprawdziwą przyczynę katastrofy.

– Przypominam sobie. – Halim przerwał admirałowi. – Poinformowaliście, że „Pahil” natrafił na deszcz meteorów.

– Zgadza się – potwierdził Setuhal. – Wracając do pańskiego pytania. Rok później wydarzył się kolejny incydent. Tym razem z udziałem promu transportowego lecącego z Wasana na Maluka. Gdy byli mniej więcej w połowie drogi, komandor zgłosił, że jest świadkiem powstawania czegoś, co przypominało ogromny lej. Zaraz po tym, jak się uformował, wyleciał z niego statek. Sygnatura jego napędu była już nam znana. To był ten sam okręt, na drodze któremu stanął „Pahil”. Tak jak poprzednio, po otrzymaniu tej informacji kontakt z promem się urwał. Na miejscu zdarzenia, oprócz fragmentów okrętu, znaleźliśmy też jego czarną skrzynkę. Naszym specjalistom udało się odtworzyć dane zapisane na nośnikach magnetycznych. Odzyskano parametry lotu, dane z czujników oraz obrazy zarejestrowane przez kamery umieszczone na zewnątrz statku. Niech pan zgadnie, co na nich było?

– Nie chce mi się bawić w zgadywanki. Proszę kontynuować – odparł zrezygnowany Halim. Był już pewien, że nie uda mu się wykręcić od powrotu na planetę.

– Było tam coś, co zniszczyło „Pahila” i prom transportowy.

– A dokładniej?

– Niewielki okręt. Zbliżony rozmiarami do naszych średnich desantowców. Nie potrafiliśmy rozpoznać systemu napędowego oraz uzbrojenia. Nie posiadał również żadnych oznaczeń ani barw bojowych.

– Macie jakieś podejrzenia odnośnie jego pochodzenia?

– Żadnych. Podjęliśmy jednak działania mające na celu zlokalizowanie jego bazy wypadowej. Rozmieściliśmy w kontrolowanej przez nas przestrzeni kilkadziesiąt tysięcy mobilnych stacji radarowych. Zajęło nam to dwa lata. Spływające informacje były na bieżąco sprawdzane. Zostawialiśmy tylko te, na których radary wykrywały sygnatury napędu identyczne lub zbliżone do statku obcych. Wnioski, które wyciągnęliśmy na ich podstawie, były dla nas zaskakujące. Ten dziwny statek czegoś szukał. Systematycznie oblatywał wszystkie planety, które znajdowały się w kolejnych układach. Trzykrotnie został trafiony rakietami obrony planetarnej. Niestety, posiada niewidzialną osłonę, której pociski nie potrafiły sforsować. Dzięki wskazaniom radarów mogliśmy zauważyć, że okręt ten potrafi przemieszczać się z ogromną prędkością. Naukowcy wyliczyli, że jest ona większa od prędkości światła.

– Co? – Halim był w szoku. W akademii uczono go, że jest to technicznie niemożliwe. Jedynie zmodyfikowane sygnały radiowe mogły pokonać tę barierę. Uzyskanie przez obiekt materialny prędkości nadświetlnej było w tym momencie rzeczą nieosiągalną.

– Sprawdziliśmy kilka razy. Ich obliczenia są prawidłowe. Domyślamy się też, czego może szukać.

– Chodzi o portale? – strzelił Halak.

– Tak. Do tej pory nie znalazł żadnego. Chyba, że mu się właśnie udało. Chciałbym, żeby pan, komandorze, to sprawdził.

– Myślicie, że on wpadł w pole minowe? Był blisko nas i nic nam nie powiedzieliście? – Halim się zdenerwował.

– Do tej pory nie mogliśmy ujawnić tych informacji. Proszę zachować je wyłącznie dla siebie.

– Rozumiem. Wrócimy w takim razie sprawdzić, co się stało. W związku z tym mam prośbę. Zostały mi dwa lata służby na tym cholerstwie. Proszę o skrócenie jej o rok.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Setuhal odezwał się dopiero po dłuższej chwili.

– Za dwanaście miesięcy zostanie pan zwolniony ze służby.

– Dziękuję, admirale. – Halak zatarł ręce z radości.

– Czekam w takim razie na raporty. Proszę być przygotowanym na wszystko. Bez odbioru.

Komandor rozsiadł się wygodnie w fotelu. Był z siebie dumny. Właśnie wynegocjował wcześniejsze odzyskanie wolności. Poszło mu to nadzwyczaj łatwo. Włączył komunikator.

– Jaanius, możecie wracać na mostek.

Po kilkunastu sekundach pojawił się mat, piloci i radiooperator.

– Wracamy do czwórki. Zawracaj – rozkazał pilotowi.

– Co z załogą? Wyciągamy ich z hibernatorów?

Halim zastanowił się przez chwilę. Nie mieli min i żywności. Malukanie nie byli mu do niczego potrzebni.

– Obudź tylko mechaników. Niech pilnują maszynowni. Tak na wszelki wypadek.

– Robi się, komandorze.

– Jeszcze jedna rzecz. Abel i Abil mają siedzieć cały czas w wieżyczkach. Działa i wyrzutnie muszą być załadowane i gotowe do strzału. Przyślij też drugiego radiooperatora. Ma non stop śledzić wskazania radaru.

Stawiacz min powoli wytracał prędkość. Przygotowywał się do zwrotu o sto osiemdziesiąt stopni. Przeprowadzenie tego manewru zajęło dobre kilkanaście minut.

– Jesteśmy na właściwym kursie – poinformował w końcu jeden z pilotów.

– Silniki pełna moc. Rozpędźcie tego grata na maksa. – Halim chciał jak najszybciej dolecieć na miejsce.

– Dlaczego wracamy? – Jaanius stanął przed komandorem.

– Nie mogę ci powiedzieć. – Halak bezradnie rozłożył ręce.

– Chodzi o pole minowe?

Mężczyzna nic nie odpowiedział. Mrugnął za to znacząco jednym okiem.

– Mamy dowiedzieć się, kto w nie wleciał? Kolejne mrugnięcie.

– Dowództwo jest ciekawe, kto chciał się do nas przedostać? – Mat nie przestawał pytać.

Halim pokręcił przecząco głową.

– Ktoś od nas miałby skorzystać z portalu? Przecież jest rzeczą niemożliwą, aby ładunki same z siebie się uaktywniły. Były postawione za wysoko. Tylko ślepy by w nie wleciał. Zresztą po wojnie Federacji ze Związkiem Planet Niezależnych wszystkie nasze okręty mają specjalne czujniki wykrywające miny. Nawet gdyby ktoś chciał, nie dałby rady w nie wlecieć. Komputer nawigacyjny by na to nie pozwolił.

„Cholera” – pomyślał Halak. „Jaanius miał trochę racji. Jednak z drugiej strony statek obcych nie miał tych czujników i latał z ogromnymi prędkościami. Mógł się rozwalić na tym polu”.

– Tak czy inaczej, wracamy sprawdzić, co tam się stało. Rozkaz dowództwa. – Halim nie wspomniał słowem o darowanym roku służby.

Przez kolejne dni nic się nie działo. Minowiec leciał kursem w stronę planety z portalem. Większość załogi spała w hibernatorach, a Jaanius pilnował, aby piloci byli wyspani i wypoczęci. Komandor zaszył się w kajucie, którą opuszczał średnio raz na dobę. Sprawdzał wtedy wskazania radarów oraz czujność braci bliźniaków, którzy obsługiwali stanowiska strzeleckie. Trzynastego dnia, gdy do celu został niecały dzień lotu, został wezwany na mostek.

– Co się dzieje? – Skacowany usiadł na fotelu.

– Mamy coś na radarze. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie widziałem – poinformował jeden z radiooperatorów.

– Co? – Halimowi serce zaczęło bić przyspieszonym rytmem. – Pokaż.

– Tutaj. To chyba jest jakiś dziwny statek. – Mężczyzna pokazał czerwony punkt na monitorze.

– Co on teraz robi?

– Zatrzymał się. Przed chwilą jeszcze był tutaj. – Marynarz wskazał na zieloną, migającą kropkę.

– Szybki jest drań. Jak dawno się pojawił?

– Kilka minut temu. Wyskoczył znikąd.

– Wyłączyć silniki i pozostałą resztę. Zostawić tylko działający system podtrzymywania życia i zasilanie hibernatorów. Obowiązuje bezwzględna cisza radiowa. Wykonać natychmiast.

Światła przygasły. Okręt zaczął zwalniać.

– Napęd wyłączony. Dryfujemy – poinformował jeden z pilotów. Komandor spojrzał na radar. Czerwona kropka nie wykonywała żadnych ruchów. „Na co on czeka?” – pomyślał.

Przez kolejne pół godziny nic się nie wydarzyło. Po tym czasie obiekt nagle przyspieszył i zniknął z radarów.

– Włączyć napęd. Kurs ten sam. Reszta bez zmian. Miejcie oczy szeroko otwarte – rozkazał komandor.

Stawiacz min zwiększył prędkość. Halim odetchnął z ulgą. Miał nadzieję, że nie zostali zauważeni i bez problemów dotrą do celu. Dyskretnie otarł pot spływający z czoła. Uświadomił sobie właśnie, jak bardzo boi się śmierci. Zaczął przeklinać w myślach dzień, w którym wdał się w bójkę. Do chwili obecnej nie był w stanie pojąć, o co tak naprawdę wtedy poszło. Potarł nerwowo policzki. Musiał skupić się na otrzymanym zadaniu. Intensywnie zaczął myśleć. „Skoro statek obcych wciąż latał, to kto w takim razie zdetonował pole minowe? Czyżby tych okrętów było więcej? A może zrobili to mieszkańcy drugiego świata?” Nie potrafił udzielić sobie odpowiedzi na te pytania. Potrzebował alkoholu. Dużej jego ilości.

– Wracam do siebie. Gdyby coś się działo, natychmiast mnie o tym poinformujcie. Jaanius, przejmujesz dowodzenie.

Zanim mat trafił na „Buriacha”, dowodził ciężkim, wasańskim patrolowcem. Popełnił błąd, rozwalając w drobny mak niezidentyfikowany statek przybywający z odległego systemu Haruna. Okazało się, że była to jednostka należąca do Federacji Planetarnej, która wracała z misji szpiegowskiej. Jej dowódca zlekceważył wezwania Jaaniusa do poddania się standardowej kontroli. Z niezrozumiałych przyczyn ostrzelał jego okręt. Mat odpowiedział ogniem. Przez zupełny przypadek trafił w skład amunicji. Zamiast pochwały, został zdegradowany i dożywotnio zamustrowany na „Buriachu”. Skazano go na dwadzieścia pięć lat służby. Do dnia dzisiejszego nie dowiedział się, dlaczego zniszczona przez niego jednostka była taka ważna. Halak podczas swojej służby wielokrotnie korzystał z rad Jaaniusa. Mimo ukończenia akademii, nie bardzo wiedział, jak dowodzić tak dużym okrętem, jakim niewątpliwie był stawiacz min. Dzięki pomocy mata, udawało mu się podołać temu zadaniu. Gdy znalazł się w swojej kajucie, pierwsze kroki skierował w stronę szafki. Z kilkunastu butelek bimbru zostały już tylko dwie. Nie namyślając się długo, napełnił szklankę brązowym płynem. Tym razem nie wypił od razu całej jej zawartości. Nie chciał się schlać. Musiał mieć zdolność trzeźwego myślenia, bo – być może – od tego będzie zależało jego życie. Na minowcu zamontowano tylko jedną kapsułę ratunkową. Mogła zmieścić zaledwie cztery osoby. Było dla wszystkich oczywiste, że Federacji Planetarnej nie zależy na ratowaniu załogi tego statku.

Halim był pewien, że, gdy z okrętem będzie źle, on jako pierwszy z niej skorzysta. Kolejne godziny spędził na analizie możliwych scenariuszy, które mogą się wydarzyć, jeżeli dojdzie do spotkania z obcym okrętem. Doszedł do jednego istotnego wniosku. Jeżeli chce wyjść stąd żywy, musi odpalić kapsułę ratunkową zanim, nie wiadomo z jakiego powodu, straci przytomność. Tak przynajmniej stało się w obu opisanych przez admirała przypadkach. Tylko, co dalej? Postanowił, że tym będzie martwił się później. Wysączył resztkę bimbru. Odłożył pustą szklankę, poprawił pas z kaburą i wyszedł z kabiny. Bracia Abel i Abil byli zaskoczeni jego wizytą. Odkąd Halim dowodził minowcem, nigdy nie znalazł czasu, żeby ich odwiedzić.

– Jesteście czujni? – zapytał ich, przeciskając się przez niewielki właz, który znajdował się w podłodze stanowiska strzeleckiego.

– Jak zawsze komandorze – odparli jednocześnie.

– Mało tu miejsca – wystękał z trudem, pochylając się do przodu.

– Nam to nie przeszkadza – powiedział jeden z bliźniaków.

„No tak, w końcu jesteście kurduplami” – pomyślał Halim, po czym zapytał:

– Który z was obsługuje wyrzutnie rakiet?

– Obaj możemy nią kierować – odparł Abil. – Może też wystrzeliwać rakiety automatycznie, wybierając cele według specjalnego algorytmu.

– A co z działami? Jak szybko jesteście w stanie namierzyć cel?

– Tutaj sprawa jest bardziej skomplikowana. Mamy, niestety, ograniczone pole ostrzału. Wszystkie cele znajdujące się pod nami są dla armat niedostępne. Możemy je razić tylko zdalnie sterowanymi pociskami. Gdy mamy czysty strzał, namierzenie zajmie nam niecałą sekundę.

Halim przez chwilę o czymś intensywnie myślał.

– Zrobimy tak – powiedział w końcu. – Gdyby przez przypadek w okolicach naszego statku pojawił się jakiś dziwny, szybko latający obiekt, od razu walcie w niego ze wszystkiego, co tam macie w swoim arsenale. Nie czekajcie na moje rozkazy. Zrozumieliście?

– No tak, ale… – zaczął protestować jeden z bliźniaków.

– Nie ma żadnego ale. Waszym zadaniem będzie zniszczyć nieprzyjaciela, zanim on dobierze się do nas.

– Skąd wiadomo, że to będzie akurat nasz wróg? – Abil nie przestawał mieć wątpliwości.

– Zapewniam was, to będzie nasz wróg. Zresztą taki rozkaz przyszedł z góry. Macie od razu do niego strzelać. Im szybciej, tym lepiej.

– Zrobi się komandorze.

Halim cicho westchnął. Wiedział, że zniszczenie tego nieznanego okrętu nie będzie proste. Skoro rakiety obrony planetarnej nie potrafiły przebić się przez jego osłony, to raczej mało prawdopodobne było, że uda się to zrobić wystrzelonym wielkokalibrowym pociskom. Opuścił stanowisko strzeleckie. Po drodze na mostek zajrzał jeszcze do przedziału, w którym znajdowała się kapsuła ratunkowa. Tak naprawdę był to niewielki, ale za to dobrze opancerzony schron. W przypadku ciężkich uszkodzeń okrętu można było go ręcznie wystrzelić w przestrzeń. Zasięg lotu przy swobodnym spadku i standardowej grawitacji wynosił prawie sześć tysięcy kilometrów. Kapsułę wyposażono w potrójny spadochron oraz niewielkie silniki, których zadaniem było zmniejszenie prędkości lądowania. Nie była jednak przystosowana do wodowania. Tonęła kilkanaście sekund po zetknięciu się z wodą. Nie zawsze wystarczało czasu na to, aby pasażerowie zdążyli ją opuścić. Halak przeprowadził procedurę testową. Musiał się upewnić, że jest w stu procentach sprawna. Szybko przejrzał wyniki pomiarowe. Program sprawdzający nie wykrył żadnych uszkodzeń.

– Czekaj na mnie malutka – wyszeptał z dziwną czułością w głosie, zamykając hermetyczne drzwi.

Poczuł głód. Alkohol wyparowywał z jego organizmu, zostawiając w brzuchu uczucie pustki. Musiał coś przekąsić. Jedzenie na minowcu było obrzydliwe. Zamrożone porcje po odgrzaniu smakowały niczym padlina. W dodatku śmierdziały. Niestety, nie miał wyboru. Niczego innego, nadającego się do konsumpcji nie było na pokładzie statku. Jadalnia była pusta. Podszedł do maszyny wydającej posiłki. Nacisnął losowy przycisk. Automat wypluł zafoliowaną mrożonkę. Rozerwał opakowanie. Zawartość umieścił we wnętrzu stojącej obok podgrzewalnicy. Po kilku minutach jedzenie było gotowe do spożycia.

– Co za syf – wymamrotał, po czym, przezwyciężając obrzydzenie, zatopił zęby w czymś, co niewątpliwie kiedyś było zwierzęciem. Powoli przeżuwał każdy kęs. Posiłek przerwał mu sygnał alarmu. Wybiegł z jadalni i popędził na mostek.

– Co się dzieje? – zapytał, ciężko dysząc.

– To coś się pojawiło. Leci za nami – odparł jeden z marynarzy, który obsługiwał radar.

– Kiedy nas dogoni?

– Jeżeli nie przyspieszy, to za jakieś siedem godzin – oszacował szybko radiotelegrafista.

– Cholera – zaklął Halim. – Kiedy wlecimy do portalu?

– Za osiem godzin i dwanaście minut – odparł Jaanius.

– Jesteście pewni, że on nas widzi?

– Skoro my go widzimy... – odparł zadziwiająco spokojnym głosem.

– No tak. Mógł nas już wcześniej wykryć. – Komandor głośno myślał.

– Możemy przyspieszyć? – zapytał po chwili pilotów.

– Jeżeli włączymy tylne silniki manewrowe, zyskamy jakieś dziesięć procent mocy. Jednak paliwa do nich mamy tylko na parę godzin lotu. Może do portalu wystarczy. Później manewrowanie minowcem będzie niezwykle skomplikowane.

– Odpalać je natychmiast! – rozkazał Halim. Czuł, że może nie być już „później”.

Minowcem gwałtownie szarpnęło do przodu. Okręt zdecydowanie przyspieszył. Komandor ciężko opadł na fotel.

– Przy tej prędkości portal osiągniemy za niecałe siedem godzin – zawiadomił go Jaanius.

– Obcy przyspieszyli?

Radiooperator pokręcił przecząco głową.

– Zostają w tyle – poinformował wyraźnie ucieszony.

Halakowi nie poprawiło to wcale nastroju. Gdyby statek obcych chciał ich dogonić, zrobiłby to w ciągu kilkunastu minut. On po prostu sprawdzał, dokąd lecieli. Jednak mieli szansę. Gdy przelecą przez portal, powinni zniknąć z jego radarów czy z czegoś, co tam używał. Po drugiej stronie szybko wzbiją się na orbitę, a następnie z maksymalną prędkością oddalą się od miejsca przejścia. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, wylądują gdzieś na planecie. Wyłączą wszystkie systemy i spróbują przeczekać kilka dni. Plan mógł wypalić.

Po siedmiu godzinach dolecieli do portalu. Okręt obcych dawno zniknął z radarów.

– Jakie rozkazy komandorze? – zapytał jeden z pilotów.

– Przelatujemy na drugą stronę. Nie próbuj zwalniać – odparł Halim.

– Wie pan, że przy tej prędkości taki przelot jest ryzykowny? – przypomniał mu Jaanius.

Halak wzruszył ramionami. Rozpędzony minowiec był jak wściekły baran. Pędził prosto przed siebie aż do momentu, gdy padał z wyczerpania. No chyba, że wcześniej trafiał na jakąś przeszkodę nie do sforsowania. Wtedy przeważnie kończył żywot z roztrzaskaną czaszką. Ich okręt gnał do przodu z ogromną prędkością. Zarówno sterowanie nim, jak również jego szybkie zatrzymanie, były praktycznie niemożliwe. Jeżeli pilot za bardzo zboczył z kursu, to na korektę lotu będzie już za późno. Nie trafią w portal i rozbiją się gdzieś w pobliżu. Halim wierzył, że do tego nie dojdzie. Pilot ma wystarczająco dużo czasu, aby ustawić statek na odpowiedniej trajektorii.

Kilkanaście minut temu wlecieli w ogromną chmurę gazową. Radar i wszystkie czujniki przestały działać. Gdy ją w końcu opuścili, ujrzeli przed sobą planetę.

– Do celu zostało siedemnaście minut lotu – poinformował ich radiooperator.

– Wskazania radaru? – zapytał Halak.

– Okolica pusta. – Po chwili jednak szybko się poprawił. – Mamy odbicie.

– Gdzie? – Komandor poderwał się z fotela.

– Coś chyba jest nad nami. – W głosie marynarza można było wyczuć nerwowość.

– A dokładnie?

– Wskazania nie są precyzyjne. Odbiornik fal ustawiony jest w poziomie, więc mogę tylko oszacować dzielącą nas odległość.

– No to szacuj do jasnej cholery! – wrzasnął zdenerwowany Halim.

– Niecałe trzydzieści tysięcy kilometrów.

– Czy to ten sam statek, który za nami wcześniej leciał? Radiooperator bezradnie rozłożył ręce.

– Nie potrafię odczytać jego sygnatury. Sygnał, który do nas dociera, jest z niewiadomych przyczyn zniekształcony. Mogę tylko stwierdzić, że nasze kursy się pokrywają. Leci w kierunku portalu.

– Szlag by to trafił. Zdążymy przed nim?

– Będzie tam parę minut po nas. Wyraźnie przyspieszył, ale ma do pokonania dwukrotnie większy dystans niż my.

Halim włączył komunikator.

– Abil, Abel!

– Tak, komandorze.

– Coś leci za nami. Wiecie, co macie robić, gdy tylko znajdzie się w zasięgu waszego strzału.

– Rozkaz zostanie wykonany. Czy mogę coś zaproponować?

– Możesz. Tylko się streszczaj, bo nie mamy zbyt wiele czasu.

– Wystrzelmy dwa oświetlacze.

– Po co? – warknął Halim.

– Ich sygnatury napędowe są zbliżone do naszych. Jeżeli obcy się nimi zainteresują, da nam to kilkanaście sekund, może nawet minutę. Wtedy na pewno zdążymy dolecieć do portalu. Tak, wiemy, że tam lecimy. Nie jesteśmy przecież idiotami – dokończył piskliwym głosem Abil.

Oświetlacze były niewielkimi statkami. Służyły do testowania min. Napędzane silnikami o wielkiej mocy, potrafiły udawać ogromne jednostki. Komandor nie wierzył, że obcy dadzą się na to nabrać. To by było zbyt proste.

– Ile czasu zajmie nam uruchomienie procedury testowej? – zapytał mata.

– Niecałe dwie minuty – odparł Jaanius.

Planeta szybko rosła w oczach.

„Może jednak warto spróbować” – pomyślał. Gdyby zdobyli trochę czasu, ich szanse na przetrwanie znacznie by wzrosły.

– Odpalaj – zdecydował.

– Tak jest, komandorze. – Mat uruchomił system automatycznego wystrzelenia oświetlaczy.

– Dwadzieścia tysięcy kilometrów i cały czas maleje – zameldował radiooperator.

Halim zaczął się pocić. Wiedział jednak, że musi zachować zimną krew i sprawny umysł. Siłą woli opanował drżenie rąk. Obcy zbliżali się zbyt szybko.

– Zdążymy? – zapytał z nadzieją w głosie.

– Jeżeli nic się nie wydarzy, będziemy na miejscu przed nimi.

– Oświetlacze wystrzelone. Silniki włączą się w nich za kilkanaście sekund – wyjaśnił Jaanius.

Nim Halak zdążył coś powiedzieć, usłyszeli serię wystrzałów.

– Abil, co się dzieje? – ryknął do mikrofonu komunikacyjnego.

– Właśnie rozwaliliśmy dwa obiekty. Nagle pojawiły się po obu stronach statku. Mówiłem, że jesteśmy najlepsi. – Właściciel piskliwego głosu był wyraźnie zadowolony.

– Jesteście debilami. To były nasze oświetlacze, matole. Przed chwilą o nich rozmawialiśmy. Już zdążyłeś o tym zapomnieć? – odparł wściekły Halim.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Dobra, stało się. Rozkazy pozostają bez zmian. – Zakończył rozmowę i opadł zrezygnowany na fotel.

– Komandorze? – Niepewny głos pilota zwiastował kolejne nieszczęście.

– Co znowu?!

– Skończyło się paliwo do silników manewrowych.

– Dolecimy? – zapytał po chwili.

– Obcy zwolnili. Mamy niecałą minutę przewagi. Zdążymy wlecieć do portalu przed nimi.

– Jesteś pewien?

– Te gnoje wiedzą o polu minowym. Dlatego chcą, abyśmy pierwsi tam się znaleźli. Zdają sobie sprawę, że przy tej prędkości nie zdążymy wyhamować i je zdetonujemy. Dlatego nam odpuścili.

– Ale przecież tam go już nie ma – przerwał mu Jaanius.

– My o tym wiemy, ale oni nie są tego świadomi. Utrzymuj stałą prędkość. Gdy znajdziemy się po drugiej stronie, wykonaj maksymalny skręt w kierunku powierzchni planety. Minuta to całkiem sporo. Żeby tylko ten grat lepiej skręcał.– Dodał już do siebie.

Przez kolejne kilka chwil siedzieli w całkowitym milczeniu. Czarna kropka portalu rosła z niezwykłą szybkością.

– Do przejścia zostało trzydzieści sekund – przerwał ciszę jeden z pilotów.

– Kurs wyznaczony prawidłowo.

– Maszynownia? Tutaj dowódca. Za pół minuty znajdziemy się po drugiej stronie. Bez odbioru.

Po chwili wszyscy poczuli niewielkie drgnięcie i znaleźli się w alternatywnym świecie. Z ogromną prędkością oddalali się od powierzchni planety. Halak poczuł, jak minowiec zaczyna skręcać.

„Za długo to trwa” – pomyślał.

– Obcy statek właśnie przeszedł przez portal i zbliża się do nas kursem kolizyjnym – rozległ się przerażony głos radiooperatora.

W tym samym momencie usłyszeli odgłos wystrzałów. Bracia bliźniacy otwarli ogień.

– Radary wykrywają dziwną anomalię przed nami. Co się dzieje? – Marynarz wpadł w panikę.

Halim zerwał się z fotela. Faktycznie. Po ich prawej stronie zaczął tworzyć się szary lej. Był doskonale widoczny na tle zielononiebieskiej planety. Komandor odwrócił się gwałtownie i ruszył w stronę wyjścia. Wiedział bowiem doskonale, co zaraz się wydarzy. Był też pewien, że pociski wystrzelone przez działa minowca nie zrobią żadnej krzywdy obcemu okrętowi.

– Komandorze, dokąd pan idzie? – Usłyszał za sobą głos Jaaniusa.

Nie zwracając uwagi na mata, bez słowa opuścił mostek i biegiem popędził w stronę kapsuły ratunkowej. Bał się, że nie zdąży odlecieć przed zniszczeniem minowca. Ciężko dysząc, wskoczył do jej środka. Nie tracąc czasu, zamknął hermetyczne drzwi i uruchomił procedurę wystrzelenia. Rzucił się na jeden z foteli i przypiął się do niego pasami. W tym momencie zdarzyły się dwie rzeczy. Szary lej zmienił kolor na czarny, po czym z jego wnętrza wyleciał spory statek. Gdy komputer zakończył odliczanie, Halim poczuł ogromny ból przeszywający całe jego ciało. Nim zdążył krzyknąć, stracił przytomność. Kapsuła ratunkowa z bezwładnym Halakiem została wystrzelona w przestrzeń kosmiczną. Grawitacja planety wpłynęła znacząco na trajektorię lotu. Przyrządy pomiarowe od razu to wykryły. Na niewielkim ekranie pojawił się komunikat: „Uruchomiono system awaryjnego lądowania. Automatyczny start silników hamujących za osiemnaście minut. Proszę zapiąć pasy”.

Rozdział 2

– Zagrasz z nami? – zapytał Heidi, kładąc wielką łapę na moim ramieniu. Brystak był jego ulubioną grą do momentu, gdy Albertus zdeklasował wszystkich, wygrywając praktycznie każdą partię. Niestety, nasz przyjaciel nie żył. Zginął w sposób głupi i bezsensowny. Wszyscy po trochu obwinialiśmy się za jego śmierć. Ciało naukowca zostało na Ziemi i miało spocząć w grobowcu pod wielką piramidą. Pokręciłem przecząco głową.

– Może Kiriaz z wami zagra? – podpowiedziałem.

Równocześnie spojrzeliśmy na chłopaka. Od momentu wylotu większość chwil spędzał razem z Narią. Dziewczyna od jakiegoś czasu uczyła go, jak pilotować fregatę. Z tego, co zauważyliśmy, była zadowolona z postępów swojego ucznia. Zresztą młodzieniec jej się podobał i lubiła przebywać w jego towarzystwie.

– Eeee. – Heidi machnął ręką zrezygnowany. – Idę sprawdzić, w jakim stanie są baterie. Gdy wylecimy z tunelu, prawdopodobnie trzeba będzie je wymienić na nowe.

Lecieliśmy już prawie dwa tygodnie. Naszym celem była GBWD– 24010/x4. Na tej planecie znajdował się portal łączący równoległe światy. Mieliśmy nadzieję, że znajdziemy tam coś, co pozwoli nam odkryć, kim są Achtioni. Ta agresywna rasa zniszczyła w przyszłości całą ludzką populację. My cofnęliśmy się w czasie, aby temu zapobiec. Wiem, że brzmi to absurdalnie i niedorzecznie, ale dzięki geniuszowi profesora Ehrenbauma udało się to zrobić. Jakie będą konsekwencje tej podróży – nie mieliśmy pojęcia. Statek, którym obecnie podróżowaliśmy, w jednej z potyczek stracił przekaźniki świetlne. Oznaczało to, że jego napęd tunelowy nie był do końca sprawny. Nie można było precyzyjnie ustawić prędkości, z jaką przemieszczaliśmy się między systemami. Dlatego też nasz skok w czasie znacząco się wydłużył – z zaplanowanych pięćdziesięciu dekad do ponad stu.

– Mel. – Głos profesora wyrwał mnie z myślowego marazmu.

– Pamiętasz, jak wyglądało wnętrze statku Achtionów? Mam na myśli ten czerwony kryształ, z którego wykonana była podłoga?

– Pamiętam. Nigdy wcześniej takiego nie widzieliśmy.

– Przeglądam bazę danych Terran. Tutaj jest napisane, że wydobywa się go na Tulaku, jako bardzo cenny minerał. Nie wyjaśnili jednak, z jakiego powodu ma taką wartość.

– Myśli pan, że Achtioni pochodzą z tej planety? – zapytałem.

– Raczej nie – wtrącił się Nolah, który do tej pory w milczeniu przysłuchiwał się naszej rozmowie.

– Był pan tam, kapitanie? – Ehrenbaum wyraźnie się ożywił.

– Osobiście nie, ale rozmawiałem z kimś, kto tam był.

– I?

– Tulak to skalista planeta z bardzo skąpą atmosferą. Wybudowano na niej szereg podziemnych kopalni oraz jeden ogromny port przeładunkowy. Jej położenie znają tylko służby specjalne zaledwie kilku mocarstw.

– Jak to? Kim był ten twój znajomy?

Kapitan przetarł szmatką metalowe chwytaki, które znajdowały się w miejscu jego lewej dłoni. Spojrzał na nas spod przymkniętych powiek.

– Był skazańcem. Spędził na niej ponad pięćdziesiąt lat. To miejsce jest najlepiej strzeżonym więzieniem w naszym świecie. Nikt stamtąd jeszcze nie uciekł. Na pewno nie ma tam Achtionów.

Profesor wyraźnie się zmartwił. Po chwili jednak uśmiech rozjaśnił jego twarz.

– Ale może teraz są. Pamiętajcie, że jesteśmy w innym wymiarze czasowym.

– Niestety, nie możemy tego sprawdzić. Jak wspominałem, współrzędne planety są nam nieznane. Nie ma ich w żadnej dostępnej bazie. – Nolah skończył polerować metalowe szczypce.

– Na miejscu będziemy za dwanaście godzin. – Dyskusję przerwał nam ciepły głos Narii.

Nareszcie. Już miałem dość bezczynnego siedzenia. Może w końcu coś zacznie się dziać.

– Idę do Bulby. Powinien skończyć łatać dziurę w kadłubie. Jeszcze raz sprawdźcie wszystkie systemy. Chcę być pewien, że po tym, gdy wyskoczymy z portalu, statek będzie przygotowany na wszelkiego rodzaju niespodzianki. – Kapitan odłożył szmatkę i majestatycznym krokiem opuścił pomieszczenie.

Wróciłem do swojej kajuty. Wyciągnąłem z futerału karabin. To był prezent od Heidiego. Nie spiesząc się, rozłożyłem go na części. Przeczyściłem lufę oraz mechanizm spustowy. Sprawdziłem zawartość magazynka, po czym złożyłem broń do kupy. W kosmosie była nieprzydatna. Co innego w warunkach ziemskich. Jej zasięg i celność powodowały, że była śmiertelnie niebezpiecznym narzędziem w rękach osoby, która umiała się nią posługiwać. Odłożyłem karabin na miejsce. Postanowiłem pomóc Heidiemu z bateriami. Ucieszył się na mój widok. Wspólnie przygotowaliśmy nowe ogniwa energetyczne. Po wyjściu z portalu, wymienimy je na zużyte. Przed skokiem w czasie zaopatrzyliśmy się w całkiem sporą ich ilość, co pozwalało nam myśleć o swobodnym podróżowaniu po galaktykach przez najbliższe kilka miesięcy.

– Fajne masz te czerwone gały. – Wielkolud potrafił być bardzo bezpośredni w swoich wypowiedziach.

Uśmiechnąłem się.

– Ty za to swoimi potrafisz nieźle ruszać – odparowałem.

W odpowiedzi Heidi wyszczerzył gadzie zęby i zrobił zeza, a następnie zaczął kręcić gałkami ocznymi w przeciwnych kierunkach. Wyglądało to tak komicznie, że aż wybuchłem głośnym śmiechem. Olbrzym klasnął dłońmi. Był wyraźnie zadowolony z tego, że udało mu się mnie rozbawić.

– Chodźmy na mostek. Zaraz będziemy na miejscu.

Gdy tam dotarliśmy, Naria rozpoczęła uruchamianie procedury wyjścia z tunelu. Przesłony ochronne zostały podniesione, a tarcze przełączone na maksymalną moc. Usiedliśmy w fotelach i przypięliśmy się do nich pasami. Zaczęliśmy zwalniać. Poczuliśmy, jak tracimy grawitację. Przez chwilę znaleźliśmy się w stanie nieważkości. Nagle wszystko wróciło do normy i opuściliśmy tunel. Kabinę zalał strumień światła. W tym samym momencie włączył się sygnał alarmowy.

– Nie jesteśmy sami! – krzyknęła Naria.

Po naszej prawej stronie zauważyliśmy dwa okręty. Jeden z nich był ogromny. Wyglądem przypominał wyprostowaną gąsienicę. Z dwóch dział, zamontowanych na górze kadłuba, strzelano w stronę znacznie mniejszego statku. Ten nic sobie z tego nie robił, gdyż jego pole ochronne skutecznie neutralizowało lecące w jego kierunku pociski.

– Heidi, biegnij do stanowiska strzeleckiego i czekaj na rozkazy – stanowczo powiedział kapitan.

– Co robimy? – zapytała jego córka.

Nim Nolah zdążył odpowiedzieć, trafił w nas impuls. Przeraźliwy pisk wdarł się do mojego umysłu. Zawyłem z bólu. Usłyszałem też krzyki Kiriaza i profesora. Gdy wydawało się, że zaraz zwariuję, dźwięki w mojej głowie zniknęły. Rozejrzałem się wkoło. Naria i Nolah stracili przytomność. Ich ciała przypięte pasami do foteli zwisały bezwładnie. Ehrenbaum trzymał się za skronie i otwartymi ustami ciężko łapał powietrze. Młodzieniec, podobnie jak ja, starał się dojść do siebie. Odpiąłem pasy. Z trudem udało mi się podnieść.

– Chłopcze, łap za stery. Włącz maskowanie i zabieraj nas stąd. Wysuń stanowisko strzeleckie. Profesorze, kiedy pan oprzytomnieje, to proszę spróbować ocucić kapitana i dziewczynę. Jeden z tych statków niewątpliwie należy do Achtionów.

Powiedziawszy to, opuściłem mostek. Opierając się o ściany, pędziłem ile sił w nogach w stronę rufy. Poczułem, jak fregata rusza do przodu. Kiriazowi na szczęście udało się odpalić silniki. Tak jak przypuszczałem, impuls pozbawił przytomności również Heidiego. Leżał nieruchomo na podłodze.

Usiadłem w fotelu i włączyłem moduł celowniczy. Ręce położyłem na manetkach sterujących. Na trójwymiarowym wyświetlaczu mogłem zobaczyć, jak wygląda sytuacja. Duży okręt przestał strzelać. Mniejszy ustawił się przodem do jego burty. Przesunąłem czerwoną dźwignię. Na ekranie pojawiła się siatka celownicza. Nerwowo zastanawiałem się, co robić. Strzelać? Jeśli tak, to do kogo? Nagle z mniejszego okrętu wystrzelono dwa pociski. Trafiły w środek długiego statku. Ogromna eksplozja przełamała go na dwie części, które zaczęły opadać w stronę powierzchni planety. Kolejne dwie rakiety pomknęły w kierunku miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą byliśmy. Nie tracąc czasu, nacisnąłem spust. Dwie kule plazmy trafiły napastnika, odrzucając go do tyłu. Jego tarcza ochronna pochłonęła całą energię uderzenia. Po ośmiu sekundach, bo tyle potrzebowały nasze działa na oddanie kolejnego strzału, wystrzeliłem ponownie. Tym razem osłony nie wytrzymały. Okręt przeciwnika rozpadł się na setki płonących żywym ogniem kawałków. Walka skończyła się równie szybko, jak się zaczęła. Zsunąłem się z fotela i ukląkłem przy Heidim. Przyłożyłem ucho do jego nosa. Na szczęście oddychał. Z trudem oparłem jego bezwładne ciało o ścianę. Wróciłem na mostek. Nolah odzyskał już przytomność. Profesor polewał jego głowę zimną wodą.

– Pomóż mojej córce – poprosił, masując skroń zdrową ręką. Ehrenbaum ruszył w stronę dziewczyny.

– Zostaliśmy sami – poinformował mnie Kiriaz. – Dokąd lecimy?

– Nie wiem – odparłem. Nigdy nie dowodziłem statkiem kosmicznym. Na szczęście kapitan doszedł już do siebie.

– Nie wyłączaj maskowania i trzymaj osłony ustawione na maksa. Przełącz silniki w tryb grawitacyjny. Jeżeli ktoś tu jeszcze jest, to chcę o tym wiedzieć pierwszy. – Powiedziawszy to, z trudem stanął na nogach.

– Heidi jest nieprzytomny. Zostawiłem go na stanowisku strzeleckim. Ktoś musi pomóc mi go tutaj przynieść – zapoznałem Nolaha z obecną sytuacją.

– Dlaczego impuls tak zadziałał na was? Na planecie byliście na niego odporni? – zapytał Kiriaz.

– Ci cholerni Achtioni, prawdopodobnie wraz z mijającymi tysiącleciami, zmieniali jego częstotliwość. Nasze zakłócacze ustawione są na zupełnie inny rodzaj fal. Musimy je przekalibrować i to szybko. Jak wygląda sytuacja na zewnątrz?

– Oba okręty zostały zniszczone. My załatwiliśmy tego mniejszego. Próbował do nas strzelać.

Pomogłem profesorowi skropić wodą twarz nieprzytomnej dziewczyny. Dzięki naszym staraniom w końcu otworzyła oczy.

– Jesteś dobrą nauczycielką. Chłopak poradził sobie całkiem nieźle z naszą kruszynką – pochwalił ją ojciec, gdy doszła do siebie.

Naria spojrzała z dumą na Kiriaza. Ten zmieszał się, słysząc niespodziewany komplement. W dalszym ciągu pilotował fregatę i widać było, że sprawia mu to satysfakcję.

– Sprawdźcie dokładnie wszystkie systemy statku. Idziemy z Melem po Heidiego.

Wielkoluda usłyszeliśmy już z daleka. Głośno stękał i mruczał. Gdy go zobaczyliśmy, stał już na nogach i wielkimi dłońmi masował czoło.

– Wyczuwam parszywych Achtionów – wysapał na nasz widok – ten impuls…

– Już ich nie ma. Mel rozwalił ich statek. – Kapitan klepnął mnie tak mocno w plecy, że niemal straciłem równowagę.

– Te cholerne zagłuszacze nie działają.Wydaliśmy majątek na złom. – Olbrzym był wyraźnie zdegustowany.

Nolah spoważniał.

– Wracajmy na mostek. Musimy zastanowić się, co teraz zrobić. Dasz radę iść o własnych siłach? – zapytał Heidiego.

Ten skinął głową.

– Ile razy ich trafiłeś? – spytał mnie w drodze powrotnej.

– Druga salwa przebiła tarcze – odparłem.

– Nieźle. A drugi statek?

– Nie miał osłon. Zniszczyli go rakietami. Rozpadł się na dwie części. Jego szczątki spłonęły w atmosferze planety.

Wielkolud nagle się zatrzymał.

– Bulba, co z nim? Zapomnieliśmy o kuleczce. Ten żyjący półrobot z własną świadomością większość czasu spędzał w przedziale napędowym. Próbował załatać dziurę w poszyciu oraz sprawował kontrolę nad uszkodzonym napędem tunelowym. Posiadał szereg umiejętności i zalet, które czyniły z niego pełnoprawnego członka załogi. Kapitan włączył komunikator.

– Bulba! Słyszysz mnie?

– Bulba, jesteś tam!? – zapytał ponownie Nolah.

– Jestem. Już do siebie dochodzę. Podejrzewam, że doszło do spotkania z Achtionami. Penetrujący impuls różnił się od tego, z którym miałem do czynienia wcześniej. Był, jakby to powiedzieć, rażąco nieuporządkowany, jednak nosił pewne znamiona podobieństwa. Czy sytuacja jest już opanowana?

– Niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Zerknij na napęd. Niebawem wykonamy kolejny skok. Bez odbioru.

Gdy wróciliśmy na mostek, Naria czuła się już na tyle dobrze, że przejęła stery od Kiriaza.

– Systemy sprawne – zakomunikowała. Usiedliśmy.

– Dokąd teraz? – przerwałem ciszę.

– Dobre pytanie. Zanim polecimy na poszukiwanie Achtionów, musimy naprawić statek i naładować baterię. Tutaj pojawia się problem. Nie mam pojęcia, gdzie to zrobić. Większość znanych nam portów nie została jeszcze wybudowana. Te, które być może już funkcjonują, nie posiadają odpowiednich technologii. – Nolah bezradnie rozłożył ręce.

To była zła wiadomość. Dobra była taka, że prawdopodobnie byliśmy najszybszym i najlepiej uzbrojonym okrętem w całym wszechświecie.

– A co z Marubi? – wtrącił się Heidi.

Razem z profesorem spojrzeliśmy pytająco na wielkoluda.

– Legendy mówią, że był tam największy i najnowocześniejszy kompleks stoczniowy w całej galaktyce. Planeta została zniszczona w wyniku erupcji jednego z super wulkanów – wyjaśnił.

– W bazach Terran nie ma o niej żadnej wzmianki. – Ehrenbaum był rozczarowany.

– My za to mamy jej współrzędne. Przemytnicy i poszukiwacze skarbów często zapuszczali się w te okolice. Większość z nich, oprócz ogromnego pola szczątków, nic nie znalazła. Byli jednak tacy, którzy twierdzili, że udało im się odnaleźć fragmenty stalowych, wzbogacanych tytanem konstrukcji. – Nolah zmarszczył brwi.

– Jak daleko jest ta Marubi? – zapytałem.

– Naria, sprawdzisz to dla nas? – Kapitan zwrócił się w stronę córki. Chwilę trwało, zanim dziewczyna wprowadziła dane do komputera sterującego napędem tunelowym.

– To kolejne dwa tygodnie lotu.

– Przy jakiej prędkości? – zapytał Nolah.

– Tunelem czwartego stopnia. Przy jedynce lecielibyśmy prawie pół roku.

– Tak się może też zdarzyć. Bez sprawnych przekaźników świetlnych otwarcie każdego tunelu jest loterią. Nam się udało dwa razy. Za trzecim razem może nie pójść już tak dobrze.

To do końca nie było prawdą. Kapitan zapomniał o pierwszym, przenoszącym nas w czasie skoku, który wykonaliśmy z prędkością dwukrotnie większą, niż zakładaliśmy. Dostaliśmy w prezencie dodatkowe pięć tysięcy lat, co, jak widać, znacząco skomplikowało naszą obecną sytuację.

– A co z polem minowym? Mieliśmy się dowiedzieć, kto i w jakim celu je postawił.

Kapitan wskazał palcem na planetę.

– Odpowiedź na to pytanie właśnie przed chwilą spaliła się w atmosferze. Naprawimy napęd i wrócimy tutaj. Przejście w tym momencie na drugą stronę jest zbyt ryzykowne. Nie wiemy, co nas tam czeka. Zniszczyliśmy statek Achtionów, co przyszło nam stosunkowo łatwo. My mamy plazmy, oni chyba jeszcze ich nie wynaleźli. Nie mają też mocnych osłon. To daje nam ogromną przewagę i być może pozwoli odkryć, kim są, skąd przybyli.

– A więc lecimy na Marubi – stwierdziłem głośno.

Nolah przez chwilę milczał. Spojrzał na Heidiego. Ten skinął głową.

– Zaryzykujemy. Jeżeli legendy nie kłamią, to powinno udać się nam właśnie tam naprawić uszkodzone przekaźniki. Przygotujcie w takim razie statek do skoku.

W milczeniu patrzyłem, jak Naria włącza systemy napędu tunelowego. Czekał nas kolejny, długi lot. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, spędzimy w podprzestrzeni parę tygodni. W innym przypadku możemy lecieć nawet kilka razy dłużej. Modułów energetycznych mieliśmy mnóstwo. Według Heidiego, nie zużyjemy ich nawet w ciągu całego roku. Z żywnością nie było już tak wesoło. Zapasy kurczyły się szybko. Jeśli zaczniemy oszczędzać, to może przeżyjemy na nich jakieś sześć miesięcy. Oby Marubi nie była tylko legendą.

– Bulba. Pilnuj napędu. Niebawem skaczemy. – Usłyszałem głos kapitana.

– Zrobi się. Skończyłem uszczelniać kadłub. Ciśnienie wewnątrz komory napędowej w normie. Sugerowałbym jednak wizytę w profesjonalnym doku naprawczym – zaświergotała kula.

Gdy tylko lej tunelu przestrzennego skończył się formować, wlecieliśmy bez chwili wahania do jego wnętrza. Tym razem znowu mieliśmy szczęście. Komputer pokazał, że tunel ma piąty stopień i podróż nim zajmie nam niecałe dziesięć dni. W tym czasie udało się Bulbie przekonfigurować zagłuszacze Nolaha, Heidiego i Narii. Powinny skutecznie zniwelować pozbawiający przytomności impuls Achtionów. Niestety, on sam dalej pozostawał na niego podatny. Lot przebiegł bardzo spokojnie. Tunel opuściliśmy dokładnie po dziewięciu dniach i osiemnastu godzinach. Wyskoczyliśmy w sąsiednim systemie. Nie chcieliśmy ryzykować spotkania z okrętami patrolującymi przestrzeń Marubi. Jeżeli opowieści o niej były prawdziwe, to musiała być chroniona przez liczną flotyllę. Gudak, tak nazywał się system, w którym byliśmy, składał się z jednej gwiazdy oraz dwudziestu kilku planet. Żadna nie miała atmosfery, przez co nie nadawała się do zamieszkania.

– Nie wykrywam sygnatur energetycznych. Nikogo tutaj nie ma – poinformowała nas Naria.

– Włącz maskowanie. Nie chcę ryzykować spotkania z przypadkowym okrętem. Ustaw kurs na Marubi i daj pilotować Kiriazowi. Niech się chłopak dalej uczy. – Nolah rozsiadł się wygodnie w fotelu.

Mijane przez nas planety z perspektywy kosmicznej nie wyglądały zachęcająco. Pokryte kraterami, czarne i popękane powierzchnie zdecydowanie świadczyły o ich niegościnnym charakterze. Wszystkie były bliźniaczo do siebie podobne.

– Ten system jest opisany w bazie Terran – odezwał się Ehrenbaum. Spojrzeliśmy wszyscy w jego stronę.

– Gudak, zwany też Gudalem, jest układem składającym się z dwudziestu siedmiu planet krążących wokół gasnącej gwiazdy. Pozbawione atmosfery i wody nie nadają się do zamieszkania. Uwaga: bardzo wysoka radiacja sugeruje możliwość wystąpienia ogromnych złóż uranu. Przydatność: zerowa

– brak technologii umożliwiającej bezpieczne jego wydobycie. Wnioski: przenieść do archiwum – przeczytał głośno profesor.

– Podkręć osłony. Trzymaj się od nich jak najdalej – rozkazał Nolah, patrząc w kierunku mijanej właśnie planety.

– Robi się, kapitanie – odparł Kiriaz.

Młodzieniec był wyraźnie zadowolony z faktu, że może sterować fregatą. Mnie natomiast w ogóle nie było do śmiechu. Wiem, co robiła z człowiekiem wysoka dawka promieniowania. Miałem nadzieję, że udało nam się jej uniknąć. Lecieliśmy więc z maksymalną prędkością. Chcieliśmy jak najszybciej opuścić ten niegościnny system.

– Czujniki wykryły słaby sygnał – poinformowała nas Naria.

– Rozpoznałaś sygnaturę? – zapytał kapitan.

– Nie. Nie mamy takiej w bazie. Przemieszcza się.

– Obserwuj go. Jak daleko jest od nas?

– Jest na krańcach systemu. Leci w stronę Marubi.

Uśmiech zagościł na naszych twarzach. Legendy nie kłamały.

– Mam kolejny odczyt. Tym razem pochodzi z dużo większego okrętu, który zmierza w tym samym kierunku.

To była kolejna dobra wiadomość. Teraz mieliśmy już pewność, że cel naszej podróży istnieje. Po dwunastu godzinach lotu opuściliśmy Gudak. W tym czasie czujniki wykryły następnych kilkanaście przemieszczających się sygnałów.

– Pora się ujawnić. Zmniejsz prędkość. Dajmy się wykryć ich radarom dalekiego zasięgu. Osłony jednak zostają. Wyłącz maskowanie i lećmy za nimi – rozkazał Nolah.

Fregata zaczęła zwalniać. Po kilku kolejnych godzinach lotu, ukazała nam się gwiazda, która znajdowała się w centrum systemu Marubi. Powoli rosła w oczach. Minęły dwa dni. Naria zlokalizowała już ponad sto obiektów lecących w różnych kierunkach. Niektóre dostrzegliśmy gołym okiem. Według Heidiego, większość z nich była statkami transportowymi wyposażonymi w konwencjonalne napędy. Tylko dwa z wyglądu przypominały okręty wojenne. Opancerzone kadłuby nie były zabezpieczone polem ochronnym. Prawdopodobnie nie znano jeszcze tej technologii. Trzeciego dnia ujrzeliśmy wreszcie cel naszej podróży. System Marubi stanowiło siedem planet. Sześć było gazowymi gigantami. Siódma, znajdująca się najbliżej centralnej gwiazdy, jako jedyna nadawała się do zamieszkania. Tlen zawarty w powietrzu musiał być wytwarzany sztucznie, gdyż nie zauważyliśmy żadnych obszarów zielonych oraz zbiorników wodnych, które mogłyby go generować. Czujniki statku wykryły dużą aktywność energetyczną na całej planecie. W kilku miejscach jej wartość była nienaturalnie wysoka.

– Dokąd teraz? – zapytała Naria.

Statki, za którymi podążaliśmy po znalezieniu się na orbicie, obrały własne, indywidualne kursy. My potrzebowaliśmy znaleźć dok naprawczy.

– Coś leci w naszym kierunku. Włączyć komunikator zewnętrzny?

– Tak. Heidi, wiesz, co masz robić. – Kapitan spojrzał na przyjaciela. Wielkolud skinął głową i niezwłocznie opuścił mostek.

– Kiriaz, zajmiesz się stanowiskiem strzeleckim. Gdyby coś poszło nie tak, na mój znak natychmiast je wysuniesz. Naria zatrzymaj statek. Zobaczymy, co mają nam do zakomunikowania.

Z niepokojem i ciekawością czekaliśmy na przylot obcego statku. Po kilkunastu minutach go dostrzegliśmy. Był to niewielki, jednoosobowy myśliwiec. Wyglądem przypominał szturmowego A–10. Dwa ogromne silniki zamontowane w tylnej części kadłuba umożliwiały lot zarówno w przestrzeni kosmicznej, jak i w atmosferze. Pod skrzydłami podwieszono cztery wyrzutnie rakietowe. Zatrzymał się kilkadziesiąt metrów przed nami.

– Wtargnęliście w przestrzeń Zjednoczonej Galaktyki. Nie ma was w rozkładzie lotów. Kim jesteście? Co tu robicie? – Usłyszeliśmy głęboki, męski głos.

– Uff, na szczęście używają języka starogalaktycznego. W naszych czasach też był bardzo popularny. – Kapitan odetchnął z ulgą i włączył komunikator. – Z tej strony kapitan Nolah, dowódca fregaty transportowej. Awaria silników zmusiła nas do zmiany kursu. Szukamy doku naprawczego.

– Przewozicie broń lub zakazane substancje? – padło kolejne pytanie.

– Nic z tych rzeczy, tylko osobiste wyposażenie. Okręt również nie jest uzbrojony – skłamał kapitan.

– Przecież oni znajdą działa plazmowe – wysyczałem cicho.

– Lecimy z Arturii, naszej macierzystej planety. Mamy do wykonania misję badawczą w sąsiednim systemie – dodał, zupełnie nie przejmując się moimi utyskiwaniami.

– Zaczekajcie. Zaraz sprawdzę, czy dostaniecie zgodę na lądowanie. Nolah skrzyżował ręce na piersi. Z jego twarzy biła pewność siebie.

Chyba to nie był pierwszy raz, kiedy na poczekaniu tworzył przekonująco brzmiącą historię. Na odpowiedź nie czekaliśmy długo.

– Lećcie za mną. Zaprowadzę was na gościnne lądowisko. Tam wypełnicie papiery i uiścicie opłatę celną. Po tym skierują was do specjalistycznego doku. Bez odbioru.

Myśliwiec zrobił zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Jego silniki zapłonęły niebieskim ogniem. Skierował się w stronę powierzchni planety.

– Za nim – rozkazał kapitan.

Naria przejęła stery od Kiriaza. Włączyła silniki świetlne i ruszyła za szybko oddalającym się statkiem. Gdy przelecieliśmy przez grubą warstwę szarych chmur, oczom naszym ukazała się Marubi w całej swej okazałości. Jej powierzchnię stanowiła lita, ciemnobrązowa skała. Na niej postawiono tysiące wież kopalnianych, wokół których wybudowano centra przemysłowe. Zauważyliśmy też kilkadziesiąt tworów przypominających leje wulkaniczne. Wznosiły się wysoko w górę, a z ich czeluści wydobywał się szary dym. Planeta była mocno eksploatowana.

– Wydobywają tytan, a raczej jego rudę – stwierdził Nolah.

Nie miałem pojęcia, na podstawie czego wysnuł taki wniosek. Widząc moje zaciekawienie, niebieskim palcem wskazał na kompleksy kulistych budowli.

– To są wytrącacze. W nich oddzielany jest czysty tytan od kruszywa. Pod wpływem ogromnego ciśnienia i temperatury zamienia się w gaz. Następnie jest schładzany pod tymi kopułami i w formie mikroskopijnych igiełek opada na specjalne sita. Tam jest roztapiany i przelewany do ceramicznych form. Ta technologia była wykorzystywana również w naszych czasach. Nie wiedziałem, że jest aż tak archaiczna. – Podrapał się zdrową dłonią po głowie.

Fregata stopniowo obniżała lot. W końcu dotarliśmy do ogromnego lądowiska.

– Wasze miejsce to B3. Po wylądowaniu zgłosi się do was celnik. Myśliwiec zrobił zwrot przez lewe skrzydło i odleciał. Naria, nie spiesząc się, posadziła fregatę we wskazanym miejscu. Gdy tylko dotknęliśmy ziemi, drzwi hangaru uchyliły się i w naszym kierunku ruszył wysoki, szczupły mężczyzna. Towarzyszyło mu dwóch żołnierzy.

– Heidi, zamknij się i nikogo nie wpuszczaj. Będziemy mieć jakiegoś gogusia na pokładzie. Naria, opuść trap. Nie wyłączaj pola ochronnego, zmniejsz jego moc do minimum. To powinno im uniemożliwić dokładne przeskanowanie okrętu. Miej oczy szeroko otwarte. Mel, pójdziesz ze mną. – Powiedziawszy to, wstał z fotela i odpiął kaburę z bronią.

– Lepiej ich nie denerwować. – Uśmiechnął się w moją stronę.

Na zewnątrz było gorąco i duszno. W powietrzu unosiły się drobinki pyłu, które drażniły tchawicę przy każdym oddechu.

– Witajcie. Nazywam się Lupo i będę waszym kontrolerem, a zarazem opiekunem. Który z panów dowodzi tym statkiem? – zapytał zmęczonym głosem chudzielec.

Był wyższy od nas o głowę. Nosił na sobie coś, co wyglądem przypominało garnitur. Granatowe spodnie oraz marynarka kontrastowały z czerwonym szalem okalającym jego szyję. Ręce oparł na długiej lasce zakończonej stalową kulą. Moją uwagę przykuły jego dłonie. Każda miała tylko trzy palce, które zakończone były długimi, czarnymi paznokciami

– Ja tu dowodzę – odparł Nolah.

– A więc tak wyglądają Arturianie. – Uśmiechnął się pod nosem. – Nie mieliśmy jeszcze do czynienia z przedstawicielami tej rasy – wyjaśnił.

– Rodzima planeta znajduję się daleko stąd. Zresztą nie lubimy obcych. Lupo spoważniał.

– Czego tutaj szukacie? – zapytał szorstkim głosem.

– Podobno macie najlepszych specjalistów i mechaników. Nasz statek wymaga naprawy.

Kontroler spojrzał prosto w oczy kapitana.

– Pobieramy opłatę w wysokości trzech szatli za każdy dzień pobytu. Spojrzeliśmy na niego pytająco.

– Widzę, że nie wiecie nic o naszej walucie – powiedział, sięgając do kieszeni marynarki. Wyciągniętym z niej przedmiotem rzucił w naszym kierunku. Nolah złapał go zdrową dłonią. Był to kwadratowy kawałek metalowej blaszki.

– Tytan?

– Najwyższej jakości. Tak wygląda szatla – potwierdził Lupo. – A teraz poproszę o jej zwrot.

– Doki naprawcze znajdują się na obrzeżach miasta. Polecam te po południowej stronie. Bez trudu je znajdziecie – poinformował nas, chowając blaszkę. – I… jeszcze jedno. Nie wolno tutaj paradować z jakąkolwiek bronią. Użycie jej karane jest śmiercią. Opłatę uiścicie u mnie przed odlotem. Jeżeli tego nie zrobicie, to… – Tutaj zrobił znaczącą przerwę.

– A teraz, żegnam panów. – Odwrócił się i skinął na żołnierzy. Wolnym krokiem ruszyli w stronę hangaru.

– Nie podoba mi się ten typ. Z chęcią rozwaliłbym mu ten jego blady ryj.

– Nolah ze złością spoglądał w kierunku oddalających się postaci.

– Lepiej mi powiedz, skąd weźmiemy takie blaszki? – zapytałem.

– Urąbiemy Kiriazowi nogi, on w nich ma pełno tytanu.

– Żartujesz, prawda? – Wolałem się upewnić.

– No pewno, że tak. Przed wylotem z Terry dostaliśmy, oprócz żywności i modułów energetycznych, kilkanaście prętów zrobionych z czystego tytanu. Powinno nam wystarczyć na kilka lat. Potniemy je na cieniutkie krążki. Będą wagowo zbliżone do ichniejszych szatli.

Wróciliśmy na okręt.

– Jak poszło? – W drzwiach czekał na nas Heidi.

– Mamy zgodę na naprawę statku. Lecimy na południe – wyjaśnił Nolah.

– W czasie, gdy gadaliście z tym chudym typem, ktoś z drugiej strony lądowiska strzelił w naszym kierunku. – Wielkolud był wyraźnie zniesmaczony.

– Domyślam się, że oznaczyli nas w jakiś sposób? – Kapitan nie był specjalnie zdziwiony tym faktem.

– To jest niewielki nadajnik. Bulba już go zlokalizował. Co z nim robimy?

– Na razie nic. Przed odlotem osobiście oddam urządzenie panu Lupo i raczej nie wsadzę mu go do kieszeni. – Kapitan szeroko się uśmiechnął.

Wystartowaliśmy. Po kilkunastu minutach lotu znaleźliśmy się nad południowymi obrzeżami miasta. Z góry wypatrzyliśmy cztery ogromne doki naprawcze. Wybraliśmy ten, w którym znajdowało się najmniej statków. Nie chcieliśmy, by nasza fregata swoim nietypowym wyglądem wzbudziła sensację wśród załóg innych okrętów. Lądowisko było podzielone na kilka sektorów. Skierowaliśmy się w stronę tego, który znajdował się na samym końcu. Naria bez problemów posadziła okręt na betonowym pasie.

– Heidi, przygotuj uszkodzone przekaźniki świetlne. Bulba niech się gdzieś ukryje. Ja razem z Melem poszukamy kogoś, kto zarządza tym miejscem – zdecydował Nolah.

– Czy mogę iść z wami? – Ehrenbaum spojrzał na kapitana błagalnym wzrokiem.

– Nie możemy pana zabrać ze sobą, profesorze. Nie wiemy jeszcze, czy tutaj jest bezpiecznie. – Po śmierci Albertusa staraliśmy się ograniczyć ryzyko do minimum.

– A co ze mną? – zapytał Kiriaz.

– Twoim zadaniem jest pilnowanie mojej córki. Masz nie spuszczać z niej oka. Pamiętajcie, gdyby coś poszło nie tak, macie stąd odlecieć bez chwili wahania. Ukryjcie się gdzieś na orbicie i czekajcie na sygnał.

– Ale… – próbowała protestować Naria.

– Tylko bez żadnego sprzeciwu – przerwał jej kapitan. – To jest rozkaz i macie go wykonać.

Heidi zapakował przekaźniki świetlne do stalowej skrzyni.

– Weźmiemy je ze sobą – zadecydował Nolah.

Złapaliśmy za metalowe uchwyty i po trapie zeszliśmy na betonowy pas. Rozejrzeliśmy się wkoło. Dok był duży. Bez problemu mógł pomieścić kilkanaście dużych okrętów. W tym momencie, oprócz naszej fregaty, stacjonowały tutaj jeszcze dwa okręty.

– To transportowce – wyjaśnił kapitan. – W tym przypadku - dalekiego zasięgu. Mają dodatkowe zbiorniki paliwa zamontowane po obu stronach kadłuba.

Taszcząc ciężką skrzynię, dotarliśmy do budynku z czerwonym, migającym neonem. Stalowe, podniszczone drzwi rozsunęły się automatycznie przed nami. Za nimi znajdowały się drugie. Te musieliśmy już sami rozsunąć. Weszliśmy do sporego, zagraconego pomieszczenia.

– Witajcie, moi mili. – Przywitał nas zachrypnięty głos. – Co was sprowadza w moje skromne progi?

Postawiliśmy skrzynię na podłodze. Dopiero teraz zauważyliśmy osobnika siedzącego na czymś, co przypominało elektryczny wózek inwalidzki. Gdy podjechał do nas bliżej, mogłem przyjrzeć mu się dokładnie. Włosy zjeżyły mi się na głowie. Stwór nie przypominał niczego, co do tej pory widziałem. Wyglądał jak skórzany, pomarszczony, stary worek, w którymś ktoś wyciął otwór na usta. To coś miało trzy gałki oczne. Znajdowały się na końcach sztywnych wypustek i kręciły się we wszystkie możliwe strony. Para rąk zakończona krótkimi palcami opierała się na dwóch drążkach sterowniczych wbudowanych w oparcie siedzenia. Sam wózek był metalową, masywną konstrukcją. Po obu jego bokach znajdowały się cztery stalowe koła zębate, otoczone metalową gąsienicą. Z tyłu wychodziła splątana wiązka kabli, której drugi koniec znikał we wnętrzu wysokiej maszyny. Tylna ściana pomieszczenia wyłożona została panelami LCD. Było ich co najmniej dwadzieścia i na każdym wyświetlany był inny obraz. Na podłodze leżało mnóstwo różnego rodzaju urządzeń, kabli i modułów o nieznanym dla nas przeznaczeniu. Istna rupieciarnia.

– Potrzebujemy pomocy przy naprawie statku – wyjaśnił Nolah. – Szukamy właściciela tego doku.

– Ja nim jestem. Nazywam się Jagdar. – Stwór przesunął jedną z dźwigni i wózek, na którym siedział, z cichym warkotem ruszył w naszą stronę.

– Zainteresował mnie wasz okręt, moi mili. Jeszcze takiego nie widziałem. Z chęcią mu się przyjrzę.

– W tylnej części kadłuba mamy dziurę. Co prawda, udało nam się prowizorycznie ją załatać. Jednak spawy nie wytrzymają długo. I druga sprawa. W tej skrzyni znajdują się dwa moduły. Podczas wybuchu zostały uszkodzone. Ich naprawa jest dla nas priorytetem – wyjaśnił Nolah.

Jagdar podjechał do skrzyni. Jego ręce zaczęły się wydłużać. Bez problemu podniósł wieko i uniósł w górę jeden z przekaźników świetlnych. Zbliżył go do oczu. Przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. Następnie obmacał dokładnie jego powierzchnię swoimi małymi palcami.

– Nie wiem, czy potrafię go naprawić. Z kadłubem poradzimy sobie bez problemu. Moduł, a dokładnie jego szklany fragment, został przebity na wylot czymś bardzo gorącym. Temperatura była na tyle wysoka, że go nie rozbiła tylko roztopiła. Włókna znajdujące się w środku zostały przerwane. Gaz się ulotnił przez powstałe otwory. Przyjrzyjmy się drugiemu.

Tym razem oględziny trwały dłużej. Gdy skończył, oba przekaźniki wsadził z powrotem do skrzyni.

– Mam dobrą informację. Macie dużo szczęścia. Druga rurka nie została przedziurawiona. Fragment metalu utkwił w niej, uszkadzając tylko jedno z włókien. Będę w stanie przeprowadzić analizę znajdującego się w środku gazu. Być może uda się też odbudować włókna i zakleić dziury.

Zła wiadomość, moi mili, jest taka, że będzie to sporo kosztowało.

– Ile?

– Trzy tysiące szatli. – Usta wykrzywiły się w coś, co miało chyba przypominać uśmiech.

– Zwariowałeś – obruszył się Nolah. – Dam ci sto pięćdziesiąt.

– Wybaczcie, może trochę mnie poniosło. – Wózek z Jagdarem wycofał się. – Niech będzie dwa tysiące, moi mili.

– Podoba mi się nasz nowy przyjaciel. – Kapitan walnął mnie w ramię. – Co sądzisz o jego propozycji?

Nie bardzo wiedziałem, co mam powiedzieć.

– Jest wysoce niezadowalająca – wystękałem w końcu.

– Widzisz, mój przyjaciel ma takie samo zdanie jak ja. Dwieście szatli. agdar wybuchł śmiechem.

– Już was lubię, moi mili. Dlatego moja ostateczna oferta to tysiąc szatli. Nikt wam taniej nie naprawi statku i uszkodzonych modułów. Chyba że zdecydujecie się na inne rozwiązanie.

Spojrzeliśmy na siebie zaskoczeni. Nie mieliśmy pojęcia, o co może mu chodzić.

– Słuchamy – zainteresował się Nolah.

– Dacie mi pięćset szatli i pozwolicie obejrzeć wasz statek, a dokładnie jego napęd. Co o tym myślicie, moi mili?

– Dasz nam chwilę?

– Oczywiście, moi mili.

Wyszliśmy z kapitanem na zewnątrz.

– Nie podoba mi się ten gość – zaczął Nolah. – Od razu wyniuchał, że z naszymi silnikami warto się bliżej zapoznać. Trzeba mu jednak przyznać, że zna się na rzeczy. Zastanawiam się, czy warto ponieść to ryzyko kosztem naprawy przekaźników świetlnych.

– Mamy tyle tytanu, żeby zapłacić mu tysiąc tego czegoś?

– To w takim razie trzymajmy go z dala od naszego napędu. Niech tylko naprawi przekaźniki i poszycie kadłuba. Im mniej o nas wie, tym lepiej.

Wróciliśmy do Jagdara.

– Zgadzamy się na tysiąc szatli – poinformował go kapitan.

– Dobrze, moi mili. Połowa sumy płatna z góry, drugie pięćset przekażecie mi po skończonej robocie.

– Ile czasu zajmie naprawa? – zapytałem.

– Załatanie dziury potrwa kilka godzin. Nad modułami będę musiał posiedzieć przynajmniej do zachodu słońca, moi mili.

– Jak jeszcze raz tak do nas powie, to chyba wyrwę mu te jego obleśne gały. – wyszeptał Nolah do mojego ucha.

– Zaraz przyniesiemy szatle – powiedział już głośno.

Włączył komunikator dotykając jednego z pierścieni na lewej ręce.

– Heidi, jesteś tam?

– Tak, kapitanie – odezwał się wielkolud.

– Pójdziesz do ładowni. Wybierzesz dwa najdłuższe pręty tytanowe i potniesz je laserem na cieniutkie blaszki. Wsadź je później do dwóch worków. Niech Kiriaz wyjdzie z nimi na zewnątrz. Będziemy tam na niego czekać. Bez odbioru.

Po skończonej rozmowie kapitan odwrócił się w stronę Jagdara.

– Potrzebujemy uzupełnić zapasy wody i żywności. I błagam cię, przestań mówić do nas: moi mili. Nie zniesiemy tego dłużej.

– Oczywiście, moi... – Opamiętał się szybko. – Cały handel odbywa się w podziemnej części miasta. Wejście znajdziecie bez problemu. Najbliższe znajduje się za budynkiem, w którym teraz jesteśmy.

– Możesz zabierać się za naprawę. Za chwilę przyniesiemy szatle.

– Pozwolicie, że zaczekam jednak do momentu, aż zobaczę je na własne oczy.

– Jak chcesz. – Nolah wzruszył ramionami. – Bylebyś skończył przed zachodem słońca.

Dotarcie do statku zajęło nam kilka minut. Chłopak już na nas czekał. Dwa worki wypchane po brzegi tytanowymi blaszkami były dosyć ciężkie.

– W środku znajdują się tysiąc trzysta siedemdziesiąt cztery sztuki – poinformował nas Kiriaz.

– Idealnie. – Kapitan się ucieszył.

Z workami na plecach ruszyliśmy do biura Jagdara.

– Pójdziemy jeszcze kupić żywność. Pilnujcie statku. Nie mogą zobaczyć naszego napędu i dział plazmowych – rzucił jeszcze chłopakowi na odchodne.

Betonowy pas pokryty był drobinkami czerwonego pyłu. Na naszych ubraniach i włosach też było go już pełno. Przetarłem dłonią twarz. Spojrzałem z nadzieją w niebo. Jednak tych kilka chmurek, które na nim zobaczyłem, nie zwiastowało opadów deszczu. Westchnąłem ciężko. Poprawiłem worek na ramieniu i podążyłem za kapitanem. Jagdar uśmiechnął się szeroko na nasz widok.

– Zostawcie szatle tutaj. – Wskazał na jeden z zagraconych stołów.

Nolah zwalił wszystkie rupiecie na ziemi. Na pustym blacie ułożyliśmy dziesięć stosów okrągłych blaszek.

– Co to jest? – Właściciel doku wyraźnie się zaniepokoił.

– Łap. – Kapitan rzucił w jego stronę jeden z żetonów.

Jagdar złapał go bez problemu. Przez chwilę przyglądał się mu wszystkimi trzema oczami, a następnie wsadził blaszkę do wnętrza niewielkiego urządzenia.

– Czysty tytan – cmoknął z uznaniem. – Jak powiedziałem, przed zachodem słońca statek będzie gotowy do lotu. Teraz zostawcie mnie, proszę, samego moi ee… przyjaciele – dokończył.

Opuściliśmy buro. Betonowy plac zaroił się od wszelkiego rodzaju robotów. Wszystkie zmierzały w kierunku naszej fregaty.

– Heidi, słyszysz mnie? – Nolah uruchomił komunikator.

– Tak. Ten złom, który jedzie w naszym kierunku, to ekipa naprawcza? – Wielkolud był wyraźnie zatroskany.

– Niestety, tak. Miejmy nadzieję, że te małe dziwolągi sobie poradzą. Niech Bulba im się przygląda. Gdyby coś szło źle, daj mi natychmiast znać. Będziemy w podziemnym mieście. Spróbujemy załatwić wodę i coś do jedzenia. Wrócimy przed zachodem słońca. Bez odbioru.