Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Marta, zaradna, zadbana szczupła blondynka przechodzi na zasłużoną emeryturę. Tak, właśnie skończyła sześćdziesiąt lat, ale nie czuje tego wieku. Sądziła, że resztę życia spędzi w towarzystwie męża, ale los miał na nią inny plan.
Czy Marta się poddaje? Nie, w żadnym wypadku. Za podszeptem szalonej przyjaciółki robi rzeczy, o których nigdy nawet nie odważyłaby się pomyśleć. Teraz ma wreszcie czas na odkrywanie siebie.
Żadnych drutów ani kota na kanapie, Marta chwyta dzień, żyje, jakby jutra miało nie być. Czasami sama jest sobą zadziwiona, ale nie ma zamiaru pogrążać się w smutku.
Poznanie Darka, wyjazd do sanatoriom w Kołobrzegu i plejada znajomych stawiają przed nią nowe możliwości. Czy z nich skorzysta?
Jak potoczą się losy Marty po powrocie do rodzinnego Czaplinka? Małe miasteczko położone między jeziorami wśród lasów daje wiele możliwości.
Właśnie nadszedł czas zmian. No cóż, zmiany, mimo że czasami bolesne, to jednak mają też plusy: mobilizują, odświeżają, zmieniają perspektywę i Marta o tym się przekona.
Poznajcie historię Marty. Kobiety takiej jak Wy, bo każda z nas mogłaby być nią.
Nigdy nie jest za późno, by zacząć od nowa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 235
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
To nie czas się liczy, tylko ludzie.
To nie wiek się liczy a wzajemne uczucia
Nota redakcyjna
Copyright © by Magda Rysa, 2025
Copyright © Wydawnictwo Rysa 2025
All right reserved.
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania wcałości i we fragmentach bez zgody Autora.
Zgoda na wykorzystanie zdjęcia okładki w socjal mediach.
Redakcja: Maria Borkowska
Projekt okładki: Magdalena Szczepańska
Zdjęcie na okładce: Iwona Mierzejewska
Zdjęcia wewnątrz: Iwona Mierzejewska
Wydanie I
e ISBN 978–83–973581–7–1
Wydawca: Magdalena Szczepańska
Wydawnictwo Rysa
Czaplinek 2025
Śmierć mamy
Informacja, że mama zmarła we śnie po ataku serca, dosłownie mnie dobiła. Akurat skończyłam robić śniadanie dla Ryśka i siebie, gdy zadzwonił telefon. Smutnym i złamanym głosem Benek, mój młodszy o dwanaście lat brat, zawiadomił
mnie o tej tragedii. Siedziałam przy stole ogarnięta stuporem i nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć, jak się zachować, jakby to nie dotyczyło mnie a kogoś obcego.
– Marta, co się stało?
Mąż wszedł do kuchni.
– Mama… – Dałam radę wyszeptać.
Zabrał mi delikatnie telefon.
– Benek? – Słuchał przez chwilę. – Przyjedziemy – powiedział i zakończył rozmowę. Usiadł przy stole i również milczał. Czułam, jak nieme łzy lecą mi po policzkach. Nie byłam z nią, nie trzymałam za rękę, nie pożegnałam się i dopiero ta myśl mnie obudziła.
– Rysiu, mama… Nie ma już mamy.
– Wiem, Marta. Jadę do biura, załatwię sobie urlop,
– Ja zadzwonię do swojego. Został mi jeszcze tydzień pracy.
– To lecę, bo się spóźnię.
Pokiwałam głową, było mi obojętne, chciałam zostać sama. Ze swoim bólem i żalem, że tak nagle wszystko się skończyło. Gdy za mężem zamknęły się drzwi, poszłam do sypialni, zwinęłam się w kulkę na łóżku i wreszcie mogłam się głośno rozpłakać i wyrzucić z siebie emocje.
Wiem, sto kilometrów to nie tak wiele, ale teraz stwierdzam, że chyba za mało bywałam w domu. Może w ciepłe miesiące częściej, ale zimową porą to już naprawdę rzadko.
Byliśmy tam z Rysiem tydzień temu przez cały weekend. On pojechał na ryby, a ja siedziałam w domu. Chciałam trochę odciążyć Benka. Prawie na siłę wyrzuciłam go z domu do kolegi. Siedziałam z mamą w jej pokoju, była już taka malutka i nieco zagubiona. Najpierw oglądałyśmy stare zdjęcia, a potem przerzuciłyśmy się na seriale. Nie za bardzo je lubię, ale dla mamy poświęciłam się i nie powiem, trochę mnie wciągnęło.
Ugotowałam obiad, umyłam nawet dwa okna. A teraz ten telefon. Jakby jakaś pustka mnie ogarnęła. Zabrakło tej najważniejszej osoby w życiu.
Zdawałam sobie sprawę, że ta chwila kiedyś nadejdzie, ale że tak nagle? Na to nigdy nie ma dobrego momentu i nigdy nie jesteśmy gotowi. Rodzimy się, żyjemy, umieramy.
Nieskończony cykl wszechświata, ale dopiero w obliczu śmierci zaczynamy szukać sensu. Taka kolej rzeczy, jednak gdy dotyka nas bezpośrednio, rodzi się wewnętrzny bunt.
Pociągając nosem, wyszukałam odpowiednie ubrania i przygotowałam wszystko na wyjazd. Działałam jak automat.
Rysiek załatwił urlop i na drugi dzień jechaliśmy już do domu. Dom. Mój rodzinny mały domek na jednej z bocznych uliczek urokliwego Czaplinka. Kochałam swoje miasteczko, ale musiałam wyjechać i zostać w Koszalinie, bo powrót kojarzył mi się z rozstaniem, rozerwanym sercem. No i w Koszalinie był Rysiu. Poznałam go, czekając w kolejce do rektoratu na Politechnice Koszalińskiej.
Był wesołym, otwartym chłopakiem a ja dość niepewną przez niespełnioną miłość dziewczyną. Starał się, naprawdę się starał. Spacery, jesienne bukiety z liści. Nawet zwierzątka z kasztanów dla mnie robił.
Jak on tego dokonał, że wyleczył mnie z mojego bólu? Sama nie wiem, ale powoli zaczynało mi na nim zależeć. Po czterech miesiącach byłam w nim zakochana do granic możliwości, a on zaczął roztaczać przede mną wizje przyszłości. Po roku wzięliśmy skromny ślub.
Podróż mijała w ciszy. Rysiek dawał mi czas. Spojrzałam na niego. Skupiony, pewnie prowadził auto. Był cudownie kochanym mężem, przystojnym i opiekuńczym.
Wróciłam myślami do domu. Chociaż mama miała już osiemdziesiąt pięć lat i tak generalnie byliśmy na to przygotowani, to i tak przechodziłam to dość ciężko.
Próbowałam być silna i nie płakać, ale taka strata zawsze dołuje.
Przez te dwa dni wszystko leciało mi z rąk. Rysiek stwierdził, że nigdy jeszcze nie wiedział mnie w takim stanie. Sam zawsze był bardzo zaradny, potrafił wszystko zorganizować.
Minęło już tyle lat naszego małżeństwa, a ja wciąż byłam zakochana w mężu. Zachował ten sam młodzieńczy uśmiech, a chociaż włosy przyprószyła lekko siwizna, sylwetkę miał
nienaganną. Żadnego brzuszka, żadnych chuderlawych kończyn, był zagorzałym rowerzystą. Ja jednak wolałam spacery. Mogłam godzinami maszerować czy to po mieście, czy po lesie. Górę Chełmską obeszłam wzdłuż i wszerz. Choć mój mąż był młodszy ode mnie o dwa lata, w niczym nam to nie przeszkadzało. Stanowiliśmy zgrany duet z jedną córką.
Jagoda, która pojawiła się na świecie dwa lata po ślubie, była naszym oczkiem w głowie, również mieszkała w Koszalinie.
Wyszła za mąż dwa lata temu i zamieszkała z Łukaszem, bardzo sympatycznym zresztą facetem, na piętrze domu teściów.
Podziwiałam ją, bo – co ciekawe – dogadywała się z teściową.
Ja postanowiłam być mądrą matką i dałam dziecku żyć własnym życiem, nieraz mi dziękowała, że się nie wtrącam.
Nasze trzypokojowe mieszkanie znajdowało się w blokach niedaleko popularnej giełdy. Miałam więc blisko do szlaków spacerowych na Górze Chełmskiej, a Rysiu też mógł na piechotę iść do pracy. Jakoś to wszystko poukładało nam się idealnie.
Prawie do ostatniego dnia pracowałam na stanowisku starszego referenta w dziale kadr w budżetówce i właśnie w tym roku przechodziłam na zasłużoną emeryturę. Od poniedziałku!
Wszystkie sprawy już przekazałam swojej następczyni, Malwinie Rostockiej, która w pełni zasługiwała na ten awans.
Trzy dni przed dniem zero spakowałam swoje rzeczy do kartonu, imprezę pożegnalną odpukaliśmy na szybko, bo w biurze panowała epidemia grypy i ruszyłam do wyjścia.
– Pani Marto. – Na korytarzu stał sam szef. Dyrektor Biernicki było stosunkowo młodym człowiekiem, bo dopiero dobiegał do czterdziestki, ale trzeba przyznać, że miał intuicję biznesmena.
– Nawet pani nie wie, jak żałuję, że pani odchodzi. Na pewno nie chce pani zachować jakieś pół-, może nawet ćwierć etatu? Z pani umiejętnościami i podejściem do ludzi była pani sercem tego wydziału.
– To miód na moje uszy, panie dyrektorze, ale nie zmieniłam zdania.
– Szkoda, w takim razie życzę spokoju na emeryturze i spełniania swoich pasji. Ale… gdyby zmieniła pani zdanie, to zawsze jakieś pół etatu się znajdzie.
– Dziękuję.
To miłe, gdy doceniają człowieka, mimo smutku uśmiechnęłam się lekko i ruszyłam do drzwi.
Zakończenie pracy i śmierć mamy nadszarpnęły mój system ochronny, a teraz miało być jeszcze gorzej. Czekało mnie spotkanie z rodzeństwem w sprawie majątku po mamie.
Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, więc mogło być różnie.
Stanęłam przed swoim zakładem i wciągnęłam głęboko powietrze do płuc. Przede mną nowy okres życia. No bo najpierw jest dzieciństwo i młodość, potem drugi rozdział to dojrzałe życie, a teraz na emeryturze? Wchodzę w trzeci etap życia i tak jakby zaczynam od nowa wszystko sobie układać.
Najpierw przejdę okres żałoby, a potem zacznę żyć.
Dowiadywałam się nawet się, jak można zapisać się na uniwersytet trzeciego wieku, ale teraz? Było mi wszystko jedno.
Po prostu musiałam przetrwać.
Nikomu nic nie powiedziałam, ale w dniu sześćdziesiątych urodzin pochowałam mamę. Ależ to życie jest poplątane, czasami rzuca człowiekiem o glebę, nie przejmując się jego emocjami. Mimo wszystko tak wewnętrznie było mi przykro, że Rysiu zapomniał. Nawet nie cmoknął mnie rano w policzek, nie wymruczał zwyczajowego „wszystkiego dobrego”. Nic.
Pustka, a może to ja wydziwiam, w końcu to taki smutny dzień
Prawie całą drogę do Czaplinka pokonaliśmy w ciszy. W końcu oparłam głowę o szybę i udawałam, że śpię, a może naprawdę się zdrzemnęłam. Jagoda jechała z mężem swoim samochodem, chcieli być niezależni. Brakowało mi jej w tym dniu, to ona jedyna złożyła mi rano telefonicznie życzenia.
Moje kochane dziecko.
Mała miejscowość na południu województwa to miejsce, gdzie spędziłam dzieciństwo i młodość. Piękna okolica, w miarę spokojna, otoczona lasami i jeziorami. Czaplinek, moje rodzinne miasteczko. Zawsze je kochałam i chociaż tu moje młodzieńcze serce rozpadło się na kawałeczki, co okupiłam depresją, płaczem i chęcią ucieczki, to jednak nigdy o miasteczku źle nie myślałam. Co one było winne?
Dotarliśmy tuż przed południem. W domu rodzinnym było smutno i cicho. Czułam brak tej energii życiowej, którą emanowała mama. Brat siedział w swoim pokoju. Jego zgarbione plecy i opuszczona głowa pogłębiły mój smutek. To on był zawsze najjaśniejszą gwiazdką dla mamy. Ukochanym synkiem poczętym nieco przez przypadek, ale za to z wielkiej miłości. Lucyna z mężem przyjechali zaraz po nas. Siostra była najstarsza i jakaś taka oziębła, nigdy nie nawiązałyśmy głębokich relacji. Żyłyśmy obok siebie, zachowując poprawne stosunki, ale to z Benkiem miałam świetny kontakt, mimo różnicy wieku.
Siedliśmy przy stole, przy którym przez całe nasze dzieciństwo jadaliśmy obiady całą rodziną. Gdy zmarł tata, świat nam się zawalił. Ważna podpora rodziny odeszła, a my musieliśmy wspomóc mamę, bo była bliska załamania. Teraz my byliśmy załamani.
Zaległo milczenie.
– Chodźmy, już czas jechać do kościoła! – Benek przerwał ciszę. Był cudowny, sam wszystko zorganizował, my z Lucyną przyjechałyśmy na gotowe. Podeszłam do niego i po prostu przytuliłam się do tego wysokiego szatyna, który teraz musiał wstrzymywać łzy. Mnie już tak dobrze nie szło. I choć przez drogę z Koszalina byłam w miarę spokojna, tak teraz po prostu się rozkleiłam.
Pogoda była cudowna, wiosenne słońce przygrzewało, a ptaki chyba chciały umilić nam ten smutny moment, bo z zarośli dobiegały pierwsze ptasie trele. Pogrzeb był spokojny i cichy, taki jak nasza mama.
Przywitanie się ze wszystkimi ciotkami i wujkami zajęło trochę czasu. Prawdą okazało się powiedzenie, że w ostatnich czasach rodziny najczęściej spotykają się na pogrzebach, a dopiero w drugiej kolejności na ślubach. Inne okazje odeszły już do lamusa.
Stypa, której fizycznie i psychicznie nie znoszę, zmusiła mnie do wyrwania się z odmętów smutku. Miałam ochotę zamknąć się w domu ze swoim bólem, ale wszystko przetrwałam. Pogaduszki z ciotkami i kuzynostwem były miłe i odnowiłam kilka zerwanych kontaktów, jednak to nie miało nic wspólnego ze smutkiem panującym w moim sercu.
W końcu wróciliśmy do domu.
– I co teraz? – spytał brat, który od siedmiu lat mieszkał z mamą. Najstarsza Lucyna mieszkała w Drawsku Pomorskim w bloku, a ja, ta średnia, od studiów w Koszalinie.
– No co… Jest nas troje do podziału, trzeba sprzedać i kasę podzielić. – Lucyna od razu przeszła do konkretów. Nie podobało mi się jej podejście, takie zimne i bezpardonowe.
Zawsze była chłodna, ale teraz to już stanowczo przeginała.
Jednak milczałam, czekając, co będzie dalej.
– Ja nie mówiłem o podziale majątku tylko o tym, jak będzie teraz bez mamy.
– Tak jak było wcześniej, trzeba żyć. Benek, dorośnij! A sprawy spadkowe trzeba szybko uregulować. – Lucyna była bezlitosna.
– I co, dostaniesz sto tysięcy i je przehulasz na zakupach, a brat nie będzie miał gdzie mieszkać. – Nie wytrzymałam.
Chyba w stosunku do niej miałam za mało cierpliwości.
– To niech mnie spłaci.
Benek się nie odzywał, wciąż miał czerwone, zmęczone oczy, ale w tej chwili mina mu zrzedła.
– Ale jak trzeba było wstawać w nocy do mamy, to ty u siebie spałaś wygodnie. –
Nie wiem czemu wystąpiłam w obronie brata. Może dlatego, że zaraz po rozwodzie przeprowadził się z powrotem do mamy i już więcej nie rozglądał się za miłością. Chyba za bardzo go ta flądra skrzywdziła. Walka o widzenia z synem też szarpała jego nerwy. Oskar miał teraz dziesięć lat i był bardzo rezolutnym chłopakiem, ale pranie mózgu, jakie zastosowała jego matka, zaburzyło jego zdolność oceny sytuacji. Po ich wyjeździe do Niemiec kontakt prawie całkiem się urwał.
Bardzo szanowałam brata, że został z mamą i opiekował się nią do samego końca, a Lucyna mnie wkurzała tą swoją pazernością. Miałam takie odczucie, że jakby mogła, to by nas oboje wydziedziczyła i wszystko sama zagarnęła.
– Nie wiem, jak to załatwić, najpierw chyba trzeba wszystko wycenić – zdecydowałam. – Składamy się we troje i przyjedzie ktoś, kto wyceni całą nieruchomość.
– Ok, masz rację. A co z meblami?
– Kurde, Lucyna, moje łóżko też chcesz wycenić?
- Opamiętaj się. – Benek nie wytrzymał. Zazwyczaj spokojny i opanowany zaczynał zdradzać oznaki zniecierpliwienia. Miał trochę ponad czterdzieści lat i był późnym, ale chyba najbardziej ukochanym dzieckiem rodziców. Trochę przez przypadek pojawił się na świecie, mama sama przyznała kiedyś, że mieli mały kryzys w małżeństwie, a potem poszli na bal sylwestrowy. A Benek okazał się owocem tej szampańskiej zabawy, ale przywitany został na świecie z wielką radością przez całą rodzinę. Ożenił się wcześnie, bo był zakochany po uszy, ale los nie oszczędził go, gdy królowa jego serca zdradziła go z kolegą z pracy. Powstało nawet podejrzenie, czy Oskar jest na pewno jego, ale Benek nigdy nie zdecydował się na badania DNA.
Rozeszli się po czterech latach małżeństwa, gdy kolejny romans wypłynął na powierzchnię. Odchorował ciężki rozwód, a kłótliwa żona robiła, co mogła, aby odseparować syna od ojca.
Kochał Oskara, ale on wraz z matką wyjechał do Niemiec.
Pisał, dzwonił do byłej żony z prośbą o kontakt, ale nie doczekał
się odpowiedzi. Zamieszkał z mamą w naszym starym domu rodzinnym, zajął się jej opieką, jednocześnie pracując w miejscowym tartaku.
Nasza kłótnia przybierała na sile. Lucyna chciała pieniędzy, to było ewidentnie widać, widocznie ostrzyła sobie zęby od dawna, bo była nieźle przygotowana.
– Ta serwantka, stół i krzesła są wiele warte. Stojący zegar szafkowy. Sekretarzyk też jest z litego drewna. W garażu stoi Matiz taty i rdzewieje, bo mama nie chciała się zgodzić na sprzedaż. Kiedyś był coś wart, ale teraz? Chyba jako zabytek.
Do tego jeszcze cała kolekcja książek Kinga, nie mów mi Benek, że ty czytasz książki.
Słuchałam z przerażeniem tego, co mówiła i w ogóle jak się zachowywała. Zastanawiałam się, skąd ona zna takie określenia jak zegar szafkowy, ale milczałam, czekając, co jeszcze wymyśli.
– Przecież nie mówię o twoim zapchlonym pokoju, tylko stylowych meblach mamy.
– Czego się czepiasz Wicka?
Benek natychmiast się zaperzył. Duży, szarobury kundel podobny do owczarka, usłyszawszy swoje imię, natychmiast podniósł się z posłania.
Klepnęłam ręką po udzie, podszedł i położył mi łeb na kolanie.
– Dobry psinek, nikt cię nie ruszy. Brzydka Lucynka cię nie lubi – szeptałam głośno, tarmosząc jego gęstą sierść. To mama przyniosła szczeniaka do domu, żeby Benek miał się kim zająć po rozwodzie. Samotność nie wpływała dobrze na niego, a mama się bała, że się rozpije.
Pomogło, a Wicek został członkiem rodziny i wniósł do domu wiele radości i kilka par pogryzionych butów.
– To nie tak, nie wmawiaj mu, że go nie lubię. – Oburzyła się siostra. – Chciałam tylko…
– Wrzuć na luz, co ty taka pazerna się zrobiłaś? – To nie tak, że mam jakiś wyjątkowy sentyment do wszystkiego, co znajduje się w domu. Wolę nowocześniejszy styl i te meble z ubiegłego wieku w ogóle mnie nie rajcują, ale jej podejście do sytuacji mnie wkurzyło i uznałam, że choćby dla zasady trochę ją powkurzam. – Zachowujesz się, jak by ci emerytury nie starczało.
– Odczep się, ja ci do portfela nie zaglądam.
– Touché, ale to nie zmienia faktu, że bardzo agresywnie do tego podchodzisz, zwłaszcza że parę godzin temu pochowaliśmy mamę.
– Chciałam tylko jeszcze dodać, że sama działka jest duża.
Można ją podzielić na pół i ogród osobno sprzedać.
Westchnęłam, nic nie zapowiadało końca.
Po ponad dwóch godzinach kłótni i wypominania do niczego nie doszliśmy. W głowie mi się nie mieściło, że tak to się skończy.
– No dobrze, pomijając personalne wycieczki. Uważam, że to za wcześnie! Dzisiaj pochowaliśmy mamę, a już się kłócimy.
Dajmy sobie miesiąc i spotkajmy się znowu.
– No, jakbym nie miała nic innego do roboty. – Lucyna nie była zadowolona z wyniku rozmowy.
– Ja mam dość. Nic nie robimy, za miesiąc spotkamy się tutaj ponownie.
Wstałam i ruszyłam do wyjścia. Na tarasie siedział Ryszard ze Zbyszkiem, mężem Lucyny, i omawiali jakąś usterkę samochodową.
– Jedziemy do domu, jesteś gotowy?
– Zawsze.
Zabrałam nasze torby i wyszłam z domu na podwórko.
– Marta! – Z domu wybiegł Benek. – Przepraszam cię, naprawdę przepraszam. Dzisiaj twoje urodziny. Wszystkiego dobrego, siostrzyczko. Ten dzień… jest naprawdę trudny.
Ukryłam się w jego szerokich ramionach i znowu łzy poleciały strumieniem.
– Wiem i dziękuję, że pamiętałeś.
Obok nas stał oniemiały Rysiek.
– O rany, zapomniałem. Marta, wybacz, ja też ci życzę spokoju i może spełniania marzeń na emeryturze.
Ja jednak nie chciałam opuszczać ciepłych ramion brata.
Miałam żal do męża. Wszystko było nie tak, a przecież zaczynałam nowe życie na emeryturze.
Wsiadłam do samochodu smutna i rozbita, to był straszny dzień. Dojechaliśmy do skrętu na Koszalin i z lewej pojawiła się plaża miejska. Bezwiednie odwróciłam się i spojrzałam w tamtą stronę. Ileż emocji i wspomnień wiązało się z tym kawałkiem miasta.
Piękna zatoka, przy której znajdowała się plaża miejska.
Miejsce, gdzie czterdzieści lat temu zostawiłam swoje serce.
Przez jakiś czas jechaliśmy w ciszy. Potrzebowałam jej, aby sobie poukładać wszystko, co dzisiaj przeżyłam. Pewien etap, chyba najważniejszy w życiu człowieka, został dziś zamknięty.
Zabrakło mamy, tego kleju, który trzymał nas razem, była portem i kotwicą, Skoro nie możemy się dogadać w sprawie domu, to jaka nas czeka przyszłość jako rodzeństwo? Czy całkiem odsuniemy się od siebie.
W końcu Rysiek nie wytrzymał.
– Marta, nie gniewaj się, że zapomniałem o urodzinach.
Tyle się działo. Naprawię ten błąd.
– Jest ok, nie gniewam się – odpowiedziałam odruchowo, no bo co miałam powiedzieć? Że zabolało? Że o moich imieninach w lutym też zapomniał? Trudno, może to właśnie tak wygląda starość?
– Wiesz, w takich mementach cieszę się, że jestem jedynakiem, a rodzice już odeszli. Twoje rodzeństwo to hieny.
– Nie, Benek jest normalny, to Lucynie odbiło.
– Może masz rację. – Jeszcze przez chwilę rozmawialiśmy o pogrzebie, a potem znowu udawałam, że śpię, aż w końcu naprawdę przysnęłam.
Proza życia
Trudno było mi wrócić do naszych stałych nawyków, do normalnego życia, wiedząc, że mamy już nie ma. Odejście bliskiej osoby zawsze wywiera na nas ogromny wpływ. W dodatku połączyło się to z przejściem na emeryturę, więc nagle miałam mnóstwo wolnego czasu. Gdy Rysiu szedł do pracy, ja brałam się za porządkowanie szaf. Wyciszyłam się, trochę nawet wycofałam. Może gdybym dalej pracowała, byłoby łatwiej, a tak, zostawałam sama w domu. Przytłaczała mnie cisza i nawet włączony telewizor nie pomagał. Jedynie Bożena była w stanie wyciągnąć mnie z domu.
Życie powoli wracało na utarte tory. Czas nie staje w miejscu tylko dlatego, że się źle czujemy albo jesteśmy nieszczęśliwi. Biegnie dalej, a my musimy się w tym wszystkim odnaleźć mimo bolącego serca i poczucia wielkiej straty.
Stwierdziłam, że potrzebuję jakiejś odmiany, namówiłam więc Rysia, abyśmy skoczyli na weekend do Mielna. Spacer piaszczystą plażą zawsze koił moje nerwy. A może bardziej chodziło o morze?
W końcu przecież nad wodą mieszkałam w dzieciństwie.
Nasze miasteczko położone między jeziorami Drawsko i Czaplino, w krainie lasów i innych pomniejszych zbiorników, było miejscem nie tyle pięknym co wręcz magicznym. Jako nastolatka codziennie chodziłam aleją spacerową nad brzegiem jeziora Drawsko. Lubiłam wsłuchiwać się w chlupot fal obijających się o nabrzeżne kamienie, wpatrywać w toń jeziora, czasami szarą, czasami sinozielonkawą. Wtedy ścieżka była pełna wystających korzenie, a resztki asfaltu czy czegoś podobnego wyglądały dość smutno, dzisiaj mamy piękną aleję i oszałamiający widok na całe jezioro. Drawsko jest bardzo dużym akwenem i w dodatku głębokim. Różne legendy o nim krążyły: że jest tam zatopiony samolot, że Niemcy tam testowali łodzie podwodne, a nawet słyszałam o jakiejś paskudzie w wodzie. Co to były za czasy, ale, gdy wracałam myślałam do przeszłości, pamięć zahaczała o Sławka, a to niebezpieczne tematy. Tamta znajomość skończyła się dla mnie niezbyt szczęśliwie i serce nadal pamiętało ból zdrady i rozstania.
Jagoda żyła we własnym świecie. Jej małżeństwo było zgodne, nie dochowali się na razie dzieci i chyba nie planowali, sprawili sobie labradora i jemu poświęcali czas i miłość. To była ich decyzja i nie miałam zamiaru w to ingerować, chociaż trochę przykro bez wnuków.
Ryszard jeździł do pracy, a ja starłam się zorganizować sobie życie, aby nie oszaleć w domu. Określałam siebie jak osobę w miarę nowoczesną, figura pozwala mi na noszenie obcisłych dżinsów i butów na wysokim obcasie. Jasne włosy w kolorze ciepłego blondu idealnie kryły siwe, ale myślałam już o tym, aby zaprzestać farbowania. Zawsze byłam otwarta na nowe znajomości, lubiłam wychodzić do ludzi, więc uczestniczyłam w wielu imprezach kulturalnych. Teraz też zacisnęłam zęby i ruszyłam do przodu.
Przyłapywałam się na tym, że czasami zawieszałam się i wspominałam swoją mamę, często rozmawiałam z Benkiem.
On też miał problem z zaakceptowaniem ciszy w domu.
Wczoraj poszłam do biblioteki, na spotkanie autorskie.
Autorka powieści obyczajowych tak pięknie opowiadała o tworzeniu swoich historii, że kupiłam dwie jej książki. Teraz miałam swoje i to z autografem, może zacznę tworzyć własną romantyczną biblioteczkę?
Wracając do domu, zastanawiałam się nad swoim życiem i jaka by z tego powstała powieść. Chyba nudna. Może na początku coś by się działo, ale potem wszystko dość przewidywalne: studia, małżeństwo, dziecko, praca, dzień za dniem, rok za rokiem. Ale przecież byłam szczęśliwa. A niepowodzenia? Każdy jakieś miał. Mogłam być tylko wdzięczna za nie, bo pokazały, że razem z mężem byliśmy silni i daliśmy sobie radę.
Co się dzieje, Rysiu?
Często myślałam, co zrobić z problemem, który skłócił nas jako rodzeństwo. Cholerny majątek! Niby niewiele tego było do podziału, a i tak skakaliśmy sobie do gardeł. Tak właściwie to Lucyna. Ja i Benek zachowywaliśmy względny spokój. Rysiek radził mi, żeby sobie wszystko odpuścić.
Wiedliśmy spokojną egzystencję i stać nas było na normalne życie. Nadplanowe wydatki zdarzały się rzadko, ale i tak zawsze odkładaliśmy pieniądze na „czarną godzinę”, zwłaszcza że od jakiegoś czasu mój małżonek więcej pracował.
– Zrozum, kochanie, twoja emeryturka jest dość skromna, muszę więc nadgonić. Ale będzie dobrze. – Cmoknął mnie w czoło. – Idę dzisiaj do Krzycha, obejrzymy mecz, dasz sobie radę beze mnie, prawda? Wrócę późno.
– Oczywiście. – Uśmiechnęłam się krzywo, liczyłam, że posiedzimy razem, ale w końcu on pracował i należała mu się odrobina wolnego.
Ostatnimi czasy wydawał się bardzo zapracowany i zagoniony, chciał dorobić, aby kupić lepszy samochód, a ja mogłam mu pomagać, jedynie dbając o niego. Całkiem nieźle bawiłam się w wymyślanie wykwintnych potraw, by zadowolić jego podniebienie, w końcu ani złotówki nie dołożę do tego auta, a mój tyłek też będzie wozić. Jakoś przez całe życie nie zmobilizowałam się, aby zrobić prawo jazdy. Trochę nawet żałuję.
Wczoraj byłam na babskim spotkaniu. Bożena i Krysia, to moje dwie najlepsze przyjaciółki, chociaż z Bożenką byłam bardziej zżyta.
Kawa, jak zawsze z dobrym ciastem – Krysia była mistrzynią w pieczeniu słodkości. Tego wieczoru uraczyła nas przepysznym sernikiem pod bezową pierzynką, a do tego na stole wylądowała cytrynówka.
– Ja już nie mam siły do tego mojego starego. – Westchnęła Krysia. – No, przyjdzie z pracy, rzuci wszystko w kąt i zaraz po obiedzie siada przed telewizorem, a prowadzenie domu na mojej głowie. Nic nie robi, nawet skarpetek do kosza nie wrzuci, tylko koło szafki nocnej leżą. Gdybym nie zabrała do prania, to pewnie na baczność by już stały.
Na to odezwała się Bożena, której mąż od dwudziestu lat jeździł na tirach po całej Europie. Czasami znikał nawet na dwa tygodnie. Bożena niemal sama odchowała dwie córki, wydała za mąż i teraz od czasu do czasu bawi wnuki.
– A mój to sobie wymyślił, że ma ulubiony kubek i sztućce i jak podam mu inny widelec, to gotów jest robić awanturę.
Porąbało go na stare lata. Ciekawe, że w trasie je z różnych i nie narzeka. Ty to sobie idealnie wychowałaś męża. – Spojrzała wymownie na mnie.
– Wcale nie było tak idealnie, ale nie mogę narzekać, choć ostatnio zapomniał o moich imieninach. Nie wiem, chyba się przepracowuje.
– Przesadzasz, zawsze byliście idealna parą.
Potem, na szczęście, zmieniłyśmy temat, omawiając nowe zakupy Bożeny. Uwielbiałam te nasze spotkania.
Rano poszłam w ramach spaceru do piekarni i kupiłam przepyszny chlebek na zakwasie z dodatkiem słonecznika.
Wiedziałam, że mój mąż go lubi, więc też polubiłam. Rysiek wracał z pracy dopiero za dwie godziny, obiad przygotowała wcześniej, miałam więc chwilę tylko dla siebie.
Wyciągnęłam lampę i wszystko, co mi było potrzebne.
Postanowiłam wypróbować nowy lakier do paznokci. Taki piękny, buraczkowy. Ustawiłam Netflix na serial o Lucyferze.
Wiem, sama czasami się z tego śmieję, że taka stara baba a ogląda filmy o diable, ale jakim seksownym. Te jego oczy… czarne, mroczne. Mój Rysiu ma szare, ciepłe, ale kocham je szalenie.
Wciąż zastanawiałam się, jak rozwiązać sprawę podziału majątku. Lucyna naprawdę nieładnie zagrała, skłócając nas już w dniu pogrzebu. To nie powinno się zdarzyć, ale nie możemy wybrać sobie rodziny. Podobno dzwoniła już do Benka, aby przypomnieć o wycenie nieruchomości. Zołza.
Po godzinie, gdy paznokcie były już wykończone i bardzo ładnie się prezentowały, usłyszałam przekręcany klucz w drzwiach.
– Jestem! – krzyknął mój ślubny już od progu, a po chwili siadaliśmy do obiadu.
Z przyjemnością patrzyłam, jak wcinał roladę nadziewaną serem. Moje pazurki w buraczkowym kolorze śmigały, podając mu talerz. Pomyślałam przelotnie, że do fryzjera też muszę się umówić.
Po obiedzie wstawiłam wszystko do zmywarki. Teraz był czas, aby posiedzieć wspólnie, pogadać, obejrzeć film.
Rysiek wciąż siedział przy stole i coś przeglądał w telefonie, czułam, że jest jakiś spięty. Pewnie w pracy znowu coś się stało.
– Co tam nowego? Ciężki dzień w pracy?
– Trochę, ale, niestety, muszę jeszcze wyjść. Wpadłem tylko na chwilę, żeby zjeść i przebrać się. Wrócę bardzo późno, więc nie czekaj, dobrze? – Wstał i ruszył do sypialni, po chwili już zniknął w łazience. To było coś nowego, żeby brać prysznic po pracy przy komputerze. Gdyby był górnikiem albo mechanikiem... Było to dziwne, ale w końcu machnęłam ręką i zajęłam się składaniem prania. Czekał mnie kolejny samotny wieczór przy książce. Nawet nie zauważył, że mam nowy lakier na paznokciach. Kiedyś zwracał na to uwagę.
Kończyłam ogarniać kuchnię, gdy w sypialni coś piknęło.
Zaintrygowana ruszyłam w tamtym kierunku. Nie doszłam do pokoju, gdy znowu piknęło. To telefon… ale nie mój. Mój leżał w kuchni na oknie. Podeszłam do komody, gdzie leżała komórka męża i w tym momencie znowu piknęło powiadomienie o przychodzącej wiadomości tekstowej. A że stałam obok, to zajrzałam.
Dan Log: Przy okazji kup pizzę, bo mam ochotę naniezdrową kolację. Czekam niecierpliwie.
Chwyciłam telefon i przewinęłam. I od razu pożałowałam.
Dan Log: Rysiu, kochanie, założyłam ten nowy komplecikbielizny w czerwonym kolorze, co mi kupiłeś, na pewno Ci sięspodoba.
Następny SMS.
Dan Log: Nie siedź w tym domu za długo. Wiesz, że czekamna Ciebie i tęsknię.
Trzeci SMS był o tej pizzy. Czyli co? Niby idzie do pracy, a kupi pizzę dla jakiejś kobiety w czerwonym kompleciku bielizny? Czerwonym?!
Szybko odłożyłam komórkę i wyszłam z pokoju. W głowie miałam pustkę. Jak mam to rozumieć? Mój mąż ma kochankę?
Czy to właśnie oznaczają te SMS–y? A ja? Gdzie w tym wszystkim jestem ja?
Jak mam się zachować? Zrobić mu awanturę? Płakać, wpaść w histerię?
Coś strasznie ciężkiego osiadło mi na piersi. Starałam się opanować i wyrównać oddech.
W tym momencie z łazienki wyszedł Rysiek, odświeżony, pachnący i uśmiechnięty. Milczałam, obserwując, jak się pospieszne szykuje. Wciąż jakby nie dochodziło do mnie, co się stało.
– Lecę, kochanie! Tak jak mówiłem, nie czekaj na mnie, mamy sporo pracy.
I tyle go widziałam. Siedziałam w kuchni przy stole, przy którym zawsze wspólnie siedzieliśmy i zadałam sobie pytanie:
– Kim jestem dla mojego męża, skoro po tylu latach mnie oszukuje? Czego brakowało mu w domu, że poszukał innego?
Odpowiedzi, których sobie udzieliłam, wcale mnie nie ucieszyły.
I wtedy na głos zadałam sobie najgorsze pytanie:
– I co teraz?
Nie wiedziałam, co teraz, ale czułam, że od tej chwili będzie już inaczej. Zdrady nie można zamieść pod dywan.
Zdrada to wybór i on go dokonał, nie licząc się ze mną, z moimi uczuciami. Chciałam zadzwonić do jedynej osoby, której ufałam, do Bożeny, mojej bratniej duszy. Ale dochodziła jedenasta w nocy. Odpuściłam, ale za to popłakałam się po cichu, spokojnie, bez wielkiej histerii. Wylałam z siebie żal nad tym życiem, którego tak nagle zostałam pozbawiona.
Zasnęłam na kanapie w ubraniu.
A ranek wcale nie okazał się lepszy, bo szybko przypomniałam sobie, co się zdarzyło wieczorem. Leżałam w dużym pokoju pod ciepłym kocem. Kocem? Ja się nie przykrywałam, czyżby to mój zdradliwy małżonek? Z kuchni dobiegało stukanie kubków, czyżby kochanka nie nakarmiła mojego męża? Przetarłam szybko twarz dłońmi. Nie, o nie, ja tego tak nie zostawię.
Sobota to taki cudowny czas, który płynie leniwie. Można pospać, poleniuchować, ale dla mnie ta sobota oznaczała koniec świata. Ryszard stał w spodniach dresowych i w swoim ulubionym podkoszulku z bohaterami „Gwiezdnych Wojen”.
Wyglądał bardzo seksownie jak na swoje pięćdziesiąt osiem lat, ale ja już tylko widziałam faceta, który gził się z inną kobietą w pieprzonej czerwonej bieliźnie.
– Kiedy wróciłeś? – Od razy uderzyłam konkretnym pytaniem, wiedząc, że i tak skłamie.
– Późno, pewnie gdzieś koło północy. Czemu spałaś na kanapie? Mówiłem, żebyś nie czekała.
– Nie czekałam. Padłam tam… nieważne, teraz ty jesteś ważny.
– Ja? – Jego głos pełen niewinnej bezbronności od razu mnie wkurzył.
– No dobrze, skoro tak grasz, to zaczniemy z innej beczki.