Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ona – pisarka romansów w sposób dość niekonwencjonalny szukała tematów do swoich książek. Przypadkiem trafiła do wydawnictwa na poznańskim Starym Mieście. Spontanicznie weszła, ale akurat to wydawnictwo nastawione było na wydawanie kryminałów. Sylwia niezrażona na poczekaniu zaczyna tworzyć historię kryminalną.
On – prezes wydawnictwa usłyszawszy tworzącą się u niego w biurze historię postanawia zainteresować się pisarką. Wszystko było na najlepszej drodze, historia się pisała a ich znajomość pogłębiała, gdy On popełnił błąd.
Wtedy wszystko się posypało. Nie było już historii kryminalnej, nie było spotkań, zaciętych dyskusji. Żałował bardzo, ale cóż gdy ona znikła.
Kto wyda książkę „Jak zabić sekretarkę?”
Kolejne opowiadanko, krótkie, takie w sam raz na szybką przerwę przy filiżance aromatycznej kawy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 67
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
=]
Sylwia
Telefon zaczął tarabanić na komodzie, akurat wtedy, gdy zanurkowałam w szafie, bo właśnie dostrzegłam starą, falbaniastą spódnicę.
–Kurdelebele, też nie ma kiedy dzwonić? – mamrocząc pod nosem, starałam się w miarę szybko przyjąć postawę pionową, co wcale nie było łatwe, bo utknęłam pod najniższą półką.
– Co robisz? – Usłyszałam głos przyjaciółki, gdy w końcu zmachana dopadłam aparatu.
– Szykuję się na spacer.
– Spacer? Ty? Przecież te dwie rzeczy się wykluczają. - Usłyszałam w komórce radosny głos.
– Idę się przejść, żeby złapać jakiś fajny, nienormatywny temat.
– A nie wystarczy obejrzeć informacje w telewizji? Tam tyle się dzieje.
– Słuchaj, co mówię: nienormatywny, a nie nudny i sztampowy. Wyobraź sobie, że wygrzebałam swoją szarą spódnicę
– Którą?
– Musisz pamiętać! To było chyba na drugim roku, jak postanowiłam, że zostanę projektantką mody i uszyłam…
– O Jezu! Marszczona spódnica z wielką falbaną i szara jak szara codzienność. To była prawdziwa masakra modowa.
Chwyciłam kawałek materiału i krzywo, bo jedną ręką, przyłożyłam do siebie.
– No weź, fajna jest, sięga do łydki. Czekaj, przechodzimy na Whatsappa i video, zaraz przymierzam.
Po chwili znowu się połączyłyśmy. Moja przyjaciółka w seksownym dresie siedziała przy stole i piła kawę z olbrzymiego kubka.
– Teraz patrz. – Ustawiłam telefon na fotelu i przymierzyłam spódnicę.
– Sylwia, zlituj się. Ona jest… po prostu okropna.
– I właśnie dlatego ją założę, a do tego ciemnoszary kardigan.
– Wyglądasz jak własna babka. Jeszcze zwiąż włosy w niski kucyk z różową frotką.
– Kurde, nie mam, ale mam różowe skarpetki, utnę ściągacz i będzie, jak znalazł.
– Wiesz, że to trzeba leczyć? Ciekawe, co z tego wyjdzie.
– Opowiem, jak coś złapię.
– Oby nic zaraźliwego. Idź, durna, na ten spacer, ale jak się spotkamy to, jakby co, ja cię nie znam. – Rozłączyła się, a ja uśmiechnęłam pod nosem.
Moja przyjaciółka i tak była dość tolerancyjna, jeśli chodzi o moje pomysły. Oczami wyobraźni widziałem już siebie na ulicy, więc czas na przygotowania.
Szybko się ogarnęłam: założyłam szary sweter, który właściwie miał gołębi odcień, pod spód poszedł różowy podkoszulek, a wizerunku dopełnił obcięty kawałek ściągacza od różowej skarpetki. Zrobiłam minimalistyczny makijaż; do tego wielka, dżinsowa shopperka i byłam gotowa. Przejrzałam się w lustrze. No cóż, wyszedł koszmarek, jak się patrzy.
Wsiadłam w samochód odwalona jak przysłowiowy stróż na Boże Ciało i ruszyłam do centrum. Wiedziałam, że nie znajdę wolnego miejsca, więc od razu wjechałam na parking podziemny pod Placem Wolności, zapłaciłam za miejsce postojowe jak za zboże i ruszyłam do miasta.
Moje miasto rodzinne i z tego, co wiedziałam, przynajmniej trzech pokoleń wstecz. W
życiu bym nie zamieszkała gdzie indziej. Uwielbiałam spacerować uliczkami Starego Miasta, ale tym razem najpierw poszłam Alejami w kierunku komisariatu policji, licząc, że może coś się wydarzy. Nawet na chwilę przysiadłam na ławce, ale oczywiście nic się nie działo, za fajnie by było.
Poszłam więc na Rynek Wielkopolski. Przez dłuższy czas kręciłam się między stoiskami, obserwując ludzi, podsłuchując rozmowy. Wszystkie te stragany, zwłaszcza z owocami i warzywami, miały swoją atmosferę. Skusiłam się na dwa jabłka i pół kilo śliwek.
Ruszyłam dalej w stronę Starego Rynku. Przyłapałam kilka zaciekawionych kobiecych spojrzeń, ale nic mnie nie obchodziły. W panoramicznym oknie wystawowym oceniłam swój wygląd. Marta miała rację! Z uśmiechem na twarzy przyznałam – wyglądałam koszmarnie.
Ta zaniedbana dziewczyna w szybie to ja, Sylwia. Skończyłam studia na kierunku socjalmedia i PR, ale moją pasją było pisanie książek. Miałam już nawet swoją małą półeczkę, ale, niestety, pod pseudonimem.
Poprawiłam nieco sweter. Może to nie mój styl, ale fajnie się w tym czułam. Taka szaro–
szara kobieta. Niewidoczna. Kiedy szukam inspiracji do napisania książki, lubię się przebierać, chodzić po ulicach i wypatrywać czegoś niezwykłego.
Przysiadłam na ławce koło Baszty Armatniej. Okulary słoneczne na nosie wprowadziły mnie w nastrój szpiegowsko-tajno-poufny. Obserwowałam ludzi idących na Stary Rynek.
Jakoś tak naszło mnie na wspomnienia. To było chyba ze dwa lata temu: przebrałam się za łachmaniarę, taką bezdomną. Wtedy przydarzył mi się numer stulecia. Zatrzymałam się przed przejściem dla pieszych. Szukałam miejsca, żeby gdzieś sobie przysiąść i wtedy podeszła do mnie jakaś kobieta. Wcisnęła mi w rękę papierową torebkę, moja babcia mawiała na nią tytka, ze słodką bułką, czyli szneką z glancem. Tak, tak! Poznaniacy nie gęsi, też swój język mają. Byłam w takim szoku, że ledwo podziękowałam. Potem uciekłam do jakiejś bramy, bo ze śmiechu aż łzy mi poleciały. Z drugiej strony, pomyślałam, fajnie, że ktoś jeszcze reaguje na cudze nieszczęście. Czyli nie ma takiej totalnej znieczulicy w narodzie.
Doświadczenie było niecodzienne, ale książki nie napisałam. Jakoś nie mogłam wymyślić sensownej fabuły.
Znowu latem zeszłego roku przebrałam się za prostytutkę. Figurę mam nienaganną, za duża też nie jestem. Minióweczkę włożyłam taką, że ledwo półdupki osłaniała, do tego krótki top z cekinowym motylem na cyckach, szpile, czerwona pomadka na ustach i na koniec guma do żucia. No i skończyłam na komisariacie, bo mnie jakiś debil w mundurze wylegitymował, to znaczy chciał, a ja nie chciałam pokazać mu dokumentów.
Miałam wtedy pomysł na opowieść młodej dziewczyny z patologicznej rodziny tak biednej, że musiała dorabiać, używając własnego ciała. Żeby uwiarygodnić historię,
postanowiłam na własnej skórze przekonać się, co czuje taka małolata, która stoi na brzegu chodnika i liczy, że jakiś ekstra samochód zatrzyma się tuż koło niej.
Radiowóz jechał powoli ulicą. Na moje nieszczęście było gorąco i policjanci zostawili otwarte okna. Pech chciał, że zawadziłam o płytę chodnikową, przez co bardzo ucierpiała moja stopa. Wściekła na kusą kieckę i bolący palec zaklęłam ostro i głośno. Wtedy usłyszałam z tyłu:
– Nie powinna pani tak brzydko mówić.
No znalazł się pocieszyciel i obrońca obyczajowości. Nie oglądając się, warknęłam:
– Spadaj, palancie, na drzewo.
Odwróciłam się dopiero, gdy radiowóz się zatrzymał i wysiadło z niego dwóch wielkich, ale i przystojnych policjantów.
O kurde, naraziłam się prewencji. No, tak! Byłam żądna sensacji, to miałam. Gorączkowo myślałam, jak wybrnąć z tej kabały, ale panowie, założywszy czapki, już podchodzili do mnie.
Przybrałam więc najładniejszy i najbardziej durny uśmiech, czekając, co będzie dalej.
– Dzień dobry. Starszy posterunkowy, Maciej Bodecki Komisariat Policji Stare Miasto.
Czy zna pani powód interwencji?
– Bo jestem ładna? Albo niegrzeczna, albo może mam nietypowe ubranie? – Grałam idiotkę.
– Chyba pani żartuje – powiedział jeden, a drugi zaraz dodał:
– Nie, proszę pani! Używa pani słów nieprzyzwoitych. W takim przypadku popełniła pani wykroczenie z artykułu 141 Kodeksu Wykroczeń i za ten czyn grozi mandat od pięćdziesięciu do stu złotych.
Kurde, trafiłam na służbistę, będzie kiepsko.
– Ależ, proszę pana posterunkowego, to nie ja jestem taka niewychowana. Jestem tylko bardzo zdenerwowana, pan sobie wyobraża, że ja…
– Ma pani przy sobie jakiś dokument? – Przerwał mi! No co za cham, ale tego już mu przecież nie powiem.
– Nie mam.
– A pamięta pani PESEL?
– Nie.
– Proszę podać imię nazwisko i datę urodzenia.
– Amelia Klop, urodzona drugiego sierpnia, rok dwa tysiące.
– Dobrze. Wypiszę pani mandat w wysokości stu złotych.
– Mandat? Ale za co? Za to, że sobie cichutko przeklęłam? Nie ma pan kogo karać? Niech pan spojrzy! – Machnęłam ręką, wskazując kierunek. – Tamta kobieta ciągnie dzieciaka za rękę. Może chce go porwać?
Policjant spojrzał na mnie jak na wariatkę.
– Skoro nie ma pani dowodu i nie chce pani przyjąć mandatu, musimy zabrać panią na komisariat, żeby sporządzić wniosek do sądu. Pani pójdzie ze mną. – Zadowolony z siebie kiwał palcem.
– Ale panie, panie… – Spojrzałam na naszywkę.
– Starszy posterunkowy Bodecki.
– No właśnie, panie sierżancie, ja tłumaczę, że wyszłam na spacer, a dowodu nie mam, bo nikt nie zabiera dowodu na spacer.
– Ciekawy ten spacer… Tak samotnie i w takim stroju? Jeszcze jakiś brunet wieczorową porą napadnie.
– Ooo, pan starszy sierżant oczytany.
– Jaki oczytany, kobieto, to był film, Ech…przydałoby się trochę rodzimej kinematografii zaliczyć.
Trafiłam na załogę! Jeden znawca kina, drugi służbista, a ja szłam w zaparte.
Kombinowałam dalej, bawiąc się cudownie.
– A „Pitbull” może być? Tam był taki aktor, grał Rafała. Ale ciachoo… – Tu wymownie przeciągnęłam słowo. – No, mówię, panie sierżancie.
– Dobrze, ślicznotko, my już się znamy na takich ładniutkich.
– Naprawdę pan twierdzi, że jestem ładniutka? Bo mama mówi, że nie jestem. – Jejciu, jaka frajda grać taką idiotkę. To lepsze niż zabawa w klubie, szkoda tylko, że moje psiapsi nie widzą, jakie tu numery odchodzą.
Mogłabym z tym gościem nawijać całą noc, ale nagle obok nas zatrzymał się drugi radiowóz, szyba zjechała w dół.
