WILKI Z KAMIENNYCH KRĘGÓW    WIKTOR - Magda Rysa - ebook
NOWOŚĆ

WILKI Z KAMIENNYCH KRĘGÓW WIKTOR ebook

Rysa Magda

4,1

Opis

Gdzieś w lasach Pojezierza Drawskiego Kamienne Kręgi emanują mocą magii. To ich energia wpływała na Wiktora – Alfę, wilka-samotnika.

 

Gdy spotkał piątkę wilkołaków bez przywódcy, podjął decyzję o otoczeniu ich opieką. Wspólnie wybudowali dom na skraju lasu, gdzie mogli swobodnie poruszać się w swojej wilczej postaci.

 

Podczas wizyty w niedalekim mieście Wiktor wyczuł partnerkę i towarzyszkę. Po wielu perypetiach Aurora dołączyła do watahy.

 

On – ponury samotnik, który sądzi, że wszystko, co piękne, jest już poza nim. Ona – pokrzywdzona przez własną rodzinę i watahę, zepchnięta do pozycji Omegi.

 

Połączyło ich przeznaczenie i piękna miłość.

 

Jednak ich sielskie życie co rusz zakłócały nieprzyjemne wydarzenia i niebezpieczne wypadki. Miłość Alfy i Luny mimo problemów kwitła.

 

Pierwsza część serii „Wilki z Kamiennych Kręgów”, gdzie realne miejsca przepięknej leśnej krainy stają się tłem dla niezwykłej sagi. Niesamowite romantasy umiejscowione w czasie rzeczywistym.

 

 

 

Odwiedź Pojezierze Drawskie i odszukaj Kamienne Kręgi w Pławnie, może też usłyszysz ich wycie?

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 300

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (47 ocen)
27
9
5
3
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Werona1993

Całkiem niezła

ciekawa historia
00
dead_zireael

Nie polecam

Fabuła miała potencjał ale napisana fatalnie Wątki które się nie kleją i nie są kończone plus nieustanne dodawanie nowych coraz bardziej wydumanych sprawiło że książkę czytało się boleśnie Nie polecam
00
Magda-25

Z braku laku…

Pomysł na cała fabułę bardzo mi się podoba. Jednak jest kilka aspektow, ktore moim zdaniem wymagają dopracowania. Na przykład powtorzenia, przeskoki czasowe, ktore nastepują nie wiadomo kiedy, opisy seksu, opisy wydarzeń i bohaterów, sa czasem zbyt bogate ale sporo z nich sie powtarza a w kontrascie niektorych opisów trochę brakuje, np opisu walki dwoch wilczyc. No i moja preferencja - nie znoszę motywu zdrady. Dla mnie to dyskwalifikuje facera. Do tego tu brakło informacji, coż on takiego zrobił, ze mu wybaczono. Widac tu ogromny potencjał i vzekam na poprawe, bo gdy ona nastąpi to bedzie swietna książka. Buziaki
00
Pink_Dumpling

Z braku laku…

Nie wiem skąd taka ogólna ocena... Historia ma potencjał, ALE klęski i nieszczęścia jedne po drugich, dosłownie 5 minut spokoju i znów jakaś katastrofa! ML przed swoją waderą skacze z kwiatka na kwiatek (co w sumie przy jego wieku nawet zrozumiałe), potem z nią wielka miłość, przeznaczeni partnerzy, parowanie, ślub a przychodzi pierwsza lepsza szastająca feromonami na prawo i lewo, i zaraz spędza z nią całą noc 🤦🏼‍♀️ Momentami nie mogłam tego czytać i nie chodzi mi tylko o treść, ale też o styl pisania. Nie dałam rady przeczytać do końca 🤷🏼‍♀️
00
aspia

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna historia,taka niewydumana, jakby z naszego podwórka.
00

Popularność




Magda Rysa

WILKI Z KAMIENNYCH KRĘGÓW

WIKTOR

Copyright © by Magda Rysa, 2025

Copyright © Wydawnictwo Rysa 2025

All right reserved.

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania siękopiowania w całości i we fragmentach bez zgodyAutora.

Zgoda na wykorzystanie zdjęcia okładki w socjalmediach.

Redakcja: Maria Borkowska

Projekt okładki: Magdalena Szczepańska

Wydanie I

e ISBN 978–83–973581–8–8

Wydawca: Magdalena Szczepańska

Wydawnictwo Rysa

Czaplinek 2025

Kto powiedział, że wilkołaków nie ma na świecie?

Nie zawsze to, że czegoś nie widać, oznacza, że tego nie ma.

Jesteśmy i mamy się całkiem dobrze…

Rozdział 1

Teo

Nie wszystkim ludziom łatwo jest żyć w epoce, w której się urodzili. Los ludzi–wilków, nieśmiertelnych, ale porzuconych i wypchniętych poza nawias watahy, nie jest do pozazdroszczenia. Wilki są zwierzętami stadnymi, więc samotność na dłuższą metę staje się dla nich męczarnią.

Może właśnie dlatego, gdy spotkałem Rapera i Nevera w lasach w okolicy wodospadu Mumlowskiego po czeskiej stronie gór, od razu, mimo różnicy wieku, złapaliśmy wspólny język. Nie mając ani swojego miejsca na ziemi, ani stada, jeździłem starym busem po Polsce, Czechach i Słowacji. Byłem starym wilkołakiem. Sporo przeżyłem i szukałem tylko odpowiedniego rewiru, ale oni, młodzi i energiczni, mieli jeszcze wiele do zrobienia.

Oczywiście to złudne, bo u nas wygląd miał niewiele wspólnego z wiekiem, ale o tym potem. We trzech było i łatwiej, i raźniej. Potem Raper w Krakowie natknął się na Wojgo, młodego wilkołaka leżącego w krzakach za śmietnikiem marketu. Pijany, naćpany, nie kontaktował zbyt wiele, jednak wydzielał woń wilkołaczą na tyle silną, że Raper go wyczuł. Nie mogliśmy tak chłopaka zostawić, w końcu to swój. Sporo czasu poświęciliśmy, żeby odzyskał siły witalne i chęć do życia. Było nas już czterech. Pięć lat później natrafiliśmy na naszą drobinkę, Luizę, Gammę, mogła zajść wysoko, to widziałem po jej zachowaniu. Miała wpojoną kindersztubę, jakby to moje stare pokolenie nazwało. Potrafiła działać spontanicznie, adekwatnie do swojego wieku, ale dało się zauważyć nawyki wyniesione z dobrego domu. A mimo wszystko i tak uciekła z rodzinnej watahy. Nie chciała mówić dlaczego, ale widocznie nie działo się dobrze. Dziewczyna była z nas najmłodsza, na początku wystraszona i zamknięta w sobie, ale po jakimś czasie zrobiła się z niej słodka zadziora.

Nie znaliśmy swoich historii, nie opowiadaliśmy sobie życiorysów. Było nas pięcioro, a każde miało inną historię. Kiedy zaczynałem na ten temat gadać, po ich minach widziałem, że, niestety, najczęściej smutną.

Podjęliśmy wspólnie decyzję, że ujawnimy je dopiero, gdy staniemy się watahą i odnajdziemy jakiegoś Alfę, który wziąłby nas pod opiekę. Teraz najlepiej było żyć chwilą.

Jeździliśmy więc po całym kraju moim starym busem. Trochę tak jak wędrowne stado i nie umieliśmy znaleźć dla siebie odpowiedniego miejsca.

Na każdą pełnię zatrzymywaliśmy się w jakimś rejonie leśnym, aby przemienić się w nasze wilcze alter ego i wybiegać. Czasami udało się coś upolować, a czasami były to po prostu wyścigi z nocnym wiatrem. Nie zawsze okazywało się to bezpieczne, bo lokalne wilkołaki zawsze brutalnie przeganiały nas ze swoich łowisk.

Tym razem naszym celem miał być Kołobrzeg, tak dla odmiany, bo większość roku spędzaliśmy na południu Polski. To Luizka zaproponowała, bo nigdy nie widziała morza.

Obserwowałem ze zmartwieniem naszą dziewczynkę. Już od rana maleńka źle się czuła, więc zrezygnowaliśmy z dalszej trasy i postanowiliśmy zostać kilka dni w małej miejscowości. Pieniądze nie stanowiły dla nas problemu, ale przynależność do stada czy do rewiru już tak. Wilki są bardzo terytorialne i rodzinne, a my tego nie mieliśmy. W każdym z nas żył samotnik.

Byłem wśród nich najstarszy i jakoś tak wyszło, że traktowali mnie jak przywódcę, ale ja się do tego nie nadawałem. To nie ten typ osobowości, polubiłem swoją samotność. Kiedyś może i byłbym dobrym Alfą, ot tak, przez urodzenie, ale to już nie te czasy. Alfą nie może być byle wilk. Najczęściej gen Alfy się dziedziczy, a czasami nabywa się cech, które predestynują cię do zostania przywódcą, ale tak dzieje się rzadko. Ja urodziłem się z nim, ale przez lata zdusiłem w sobie jego moc. Nic więc dziwnego, że chyba ze wszystkich najbardziej oczekiwałem i wypatrywałem spotkania z przewodnikiem stada, który wziąłby naszą szaloną piątkę pod opiekę.

Wysiadłem z samochodu i wciągnąłem czyste powietrze do płuc.

– Ładnie tu. – Luiza rozglądała się ciekawie wokół.

Ośrodek wypoczynkowy, czynny cały rok, był położny nad dużym jeziorem, którego tafla przebłyskiwała między drzewami. Wszędzie dookoła dało się zauważyć sporo zieleni. Spojrzałem na mapę: jezioro Drawsko i miasteczko o nazwie Czaplinek. Niech będzie, w końcu spędzimy tu tylko kilka dni. Wynajęliśmy trzypokojowe mieszkanko, ludzi nie było, bo to jeszcze nie sezon. Ja zabrałem do siebie Wojgo, Raper i Never jak zawsze spali razem, a Luiza miała osobne lokum. Pomogłem jej zanieść walizkę i przykazałem, aby zaraz się położyła i odpoczęła.

Była drobniutka i delikatna, ale charakterek miała zadziorny. Wciąż się przyłapywałem, że przy niej włączał mi się instynkt opiekuńczy.

– Rozlokujcie się w pokojach, potem zrobimy coś na kolację.

– Pewnie mam nie narzekać? – Wojgo skwitował

krzywym uśmiechem przydział pokoi, ale na końcu poklepał mnie po plecach. Zawsze spał ze mną i wiecznie mi dogadywał. – Nie ma problemu, staruszku, jak zawsze będę próbował wprowadzić cię w świat współczesnej muzyki rockowej.

– Zapomnij, młody, masz słuchawki, to ich używaj.

– Zapomnieliśmy zapytać o kod do wifi. Idę na spacer, przy okazji sprawdzę okolicę i zajdę do biura. –

Never już wychodził. Wiedziałem, że nie czuł się pewnie w nowym miejscu i musiał je spenetrować. Taki już po prostu był, to on głównie pilnował naszego bezpieczeństwa.

Kolację zjedliśmy dość szybko, ale nikt nie miał

ochoty na wieczorne posiadówki, wkrótce zrobiło się cicho w pokojach. Młody, jak zawsze, nie spał, siedząc z nosem w telefonie. Ja zasnąłem niemal natychmiast, ale rano byłem pierwszy na nogach. Już o piątej wyszedłem na zewnątrz z kubkiem kawy. Porannych chłód był

przyjemny i niósł ze sobą wiele zapachów.

Początek kwietnia przywitał nas deszczem, ale na święta się wypogodziło. Wielkanoc spędziliśmy w miłym pensjonacie pod Chocianowem w okolicy Przemkowskiego Parku Narodowego. Ależ się wtedy wybiegaliśmy, świetne tereny i w większości wolne od innych wilkołaków. Tutaj też było całkiem przyjemnie, sezon turystyczny jeszcze się nie zaczął, więc panowała cisza i spokój. Luiza leżała u siebie, ale mówiła, że jak poczuje się lepiej, to chciałby pozwiedzać. Ja zupełnie nie miałem na to ochoty, niech młodzi latają po okolicy. Wolę kolejny dzień spędzić na lenistwie, spacerach i czytaniu książek.

Miałem już swoje lata i czasami czułem się zmęczony tym ciągłym podróżowaniem. Marzyła mi się stabilizacja, jakieś miejsce, gdzie czułbym się dobrze.

– Skoczymy z Raperem do miasta po zakupy. – Nevera jak zawsze ciągle gdzieś gnało.

– Ja poproszę lody czekoladowe. – Lizi krzyknęła ze swojego pokoju. Ona nigdy nie odpuszczała lodom. A Never i Raper na pewno nie odmówią tej małej. Jako jedyna dziewczyna w naszym gronie, w dodatku bardzo młodziutka, była słodka i wciąż taka niewinna.

– A dla mnie jakiekolwiek słodkości, byle dużo. Najlepiej żelki – dodał młody.

– Zęby ci powypadają. Będziesz bezzębnym wilkiem i żadna cię nie zechce. Dawaj, Raper, jedziemy, bo jeszcze chwila i zrobi się z tego długa lista.

Zapadła błoga cisza, którą przeznaczyłem na odpoczynek. Lubiłem zwinąć się na łóżku, tak właśnie spał mój wewnętrzny wilk, więc i dla mnie była to naturalna pozycja.

Raper z Neverem wrócili po dwóch godzinach całkowicie odmienieni, jakaś nowa energia w nich wstąpiła. Od razu było widać, że coś się wydarzyło.

Zaczął podekscytowany Raper, choć jak na niego to było aż dziwne, bo zwykle był spokojny i opanowany.

– Pojechaliśmy najdalej od ośrodka, aż do tego Polo i to ja pierwszy poczułem ten zapach i zawołałem Nevera, bo już szedł w stronę stoiska z mięsem.

– Tu jest Alfa, czujesz go? powiedziałem do Nevera.

– No, wtedy ja wciągnąłem powietrze i też go poczułem, ale słabo. – Never potarł kark. – Wyobrażacie sobie? Że też w takiej mieścinie mieszka Alfa! A to znaczy, że prawdopodobnie jest tu wataha i zaraz nas przegonią.

Trzeba się pakować – zakończył zrezygnowany. – Myślałem, że tu trochę zostaniemy, tyle lasów wokoło, można by pobiegać przy pełni…

– W sklepie było dużo ludzi. Godzina czternasta to czas, gdy z zakładów wychodzą po pracy i robią zakupy.

Przemyślałem sprawę. Never miał trochę racji. Jeśli tu jest rewir jakiejś watahy, to zaraz będziemy musieli się zwijać. Żaden Alfa nie lubi obcych na swoim terenie, znaliśmy to już z autopsji, zbyt wiele razy nas przeganiano.

– Nie ma co chować głowy w piasek. Jutro pojadę przed czternastą, Never ty ze mną.

– Jako ochroniarz?

– Ty i te twoje teorie spiskowe. – Pokiwałem głową, ale tak właśnie pomyślałem.

– Teo, myślisz, że tu może być jakieś stado? – Raper już otwierał laptop. Specjalna aplikacja, do której miały dostęp tylko wilkołaki, pokazywała stado trzydzieści kilometrów dalej. Niestety, nie pokazywała pojedynczych wilków.

– Nie wiem, ale lasów tu w bród, to pewnie i zwierzyny sporo, idealne miejsce. Musimy go odszukać i zapytać, czy pozwoli nam zostać parę dni.

Do pokoju weszła Luiza, wyglądała marnie. Co miesiąc przeżywała boleśnie te kobiece przypadłości.

Kiedyś stara wiedźma powiedziała, że jak urodzi, to jej przejdzie. Nie byłem tego taki pewien, ale na wszelki wypadek siedziałem cicho. Z wiedźmami się nie dyskutuje.

– Co tam, chłopcy? – Podeszła do stołu i usiadła.

– Mamy sporo jedzenia.

– To dobrze, zaraz coś przygotuję – powiedziała to z taką zbolałą miną, że aż żałość brała. Rzadko się zdarzało, że przechodziła te dni spokojnie i bezboleśnie.

Razem z nią cierpieliśmy wszyscy; była naszym drobnym słoneczkiem, dla chłopaków jak młodsza siostra, a dla mnie jak wnuczka.

– Idź się, mała, połóż, ja dzisiaj zrobię kolację. – Raper sięgnął do siatek.

Nasza mała rodzinka trzymała się mocno, ale potrzebowaliśmy Alfy, kogoś silnego, mądrego, przewodnika stada. Tak był poukładany ten nasz świat.

***

Następnego dnia siedziałem w samochodzie przed marketem i czekałem, nerwowo bawiąc się kluczykami.

W końcu poczułem silny zapach Alfy. Wypatrzyłem go na parkingu i natychmiast za nim ruszyłem. Chciałem, aby mnie wyczuł i zobaczył. Wyróżniał się spośród kupujących. Bardzo wysoki, niektórych ludzi przewyższał

o głowę, postawny, trochę po trzydziestce. Kruczoczarne włosy niezbyt długie, dobrze ułożone, twarz szczupła.

Szerokie plecy i wyprostowana sylwetka mówiły o poczuciu władzy. Ubrany był dość młodzieżowo: w czarne dżinsy, koszulę z wywiniętymi rękawami, która opinała dobrze rozwiniętą pierś. Musiał być silny jako wilk. Nosił się z lekką nonszalancją. Tak, to był samiec Alfa. Czym prędzej wyszedłem ze sklepu i czekałem przy wyjściu. Wyczuł mnie, ale nie rozglądał się, tylko od razu spojrzał w moim kierunku. Nawet z daleka widziałem, że może być groźny. Oczy w ciemnej oprawie sprawiały, że wydawał się człowiekiem spokojnym i opanowanym, ale ja wiedziałem, że jego wilcza natura może być bezwzględna. Musiał mieć niezwykle wyczulone zmysły.

Wiktor

Znowu wróciły te natrętne myśli. Od jakiegoś czasu mnie nawiedzają, jakby ktoś próbował wepchnąć mi się do umysłu z wizją unicestwienia. Nie śmierci, bo w przypadku wilkołaków to tak nie działa. Przyszedł też list, na kartce wydrukowano grafikę rozszarpanego wilka. O co w tym wszystkim chodziło? Tych listów otrzymałem już pięć, po jednym w roku i żadnego wyjaśnienia.

Po pracy podjechałem na zakupy w markecie.

Otworzyłem drzwi samochodu i natychmiast dotarł do mnie zapach obcego wilkołaka. Jakiś czas był spokój, ostatniego samotnika pogoniłem jakieś dwa lata temu.

Teraz pojawił się nowy, a nie, czuję dwa męskie osobniki.

Nie czuć było u nich strachu, raczej jakieś napięcie i oczekiwanie. Może na mnie? Musiałem się opanować, bo natura Alfy od razu kazała mi ich szukać, a w gardle narastało głuche warczenie. To był mój teren i niepotrzebne mi kłopoty.

Nie za bardzo miałem ochotę na kontakty z wilkołakami… Bycie samotnikiem miało swoje dobre strony. Od czasu do czasu musiałem przepędzić z mojego rewiru obcych, ale to stanowiło tylko rozrywkę. Nie martwiłem się o przebieg walki, zawsze wygrywałem. To o mnie wilkołaki mówiły Wilk z Kamiennych Kręgów.

Miałem w sobie moc.

Żyjąc jako zwykły człowiek, unikałem wszelkich spotkań z sąsiadami, a jednocześnie zapełniałem nimi głuchą pustkę. Nie narzekałem jednak. Spojrzałem w kierunku intruzów. Stali na zewnątrz i ewidentnie czekali na mnie. Czyżby skończyło się moje spokojne życie samotnika?

Czekając w kolejce do kasy, zabawiałem się wyczuwaniem tych dwóch na zewnątrz. Szkło i metal nie stanowiły przeszkody dla moich zmysłów. Jeden był starszy, czułem aurę bardzo starego wilka. Mógł mieć tyle lat co ja, czyli od cholery, ale wyglądał na pięćdziesiątkę, ten drugi natomiast miał w sobie wiele buńczuczności, a nawet agresji. Wszystko się w nim aż gotowało. To niebezpieczna kombinacja u wilków niebędących Alfami, w spotkaniu z obcą watahą taki ktoś szedł na pierwszy ogień.

Never

Pierwszy raz spotkałem się z tak silną aurą, a przecież na swojej drodze spotkałem wielu. Kiedy wtedy wszedłem do sklepu, od razu go wyczułem, a mój wilk natychmiast był gotowy do walki, aż mnie skóra świerzbiła. Wpatrywałem się w tego faceta. I zastanawiałem się, jak to jest być Alfą. Może i ja? Nie, zawsze coś mnie stopowało. Lubiłem walki, ale żeby sięgnąć po najwyższą władzę, to raczej nie leżało w mojej naturze.

Teraz, kiedy pojechaliśmy do tego marketu z Teo, również natychmiast go wyczułem.

– Silny jest – zwróciłem się do Teo. – Ale jakby inny niż te Alfy, z którymi miałem do czynienia.

– To nie jest zwykły Alfa. Masz rację, ja też uważam, że jest inny niż ci, których dotychczas spotykałem, a jednocześnie mam wrażenie, jakbym gdzieś się z takim kimś zetknął. Gdyby wziął nas pod opiekę, nigdy byśmy tego nie żałowali.

– To co możemy zrobić?

– Nic, to jest tylko i wyłącznie jego decyzja.

Stałem obok Teodora i patrzyłem na człowieka, na wilkołaka, który mógłby być naszym Alfą. Wygląd miał taki poważny, skupiony, wyprostowane plecy. Gen władzy wilkołaczej aż w nim kipiał, ale to dostrzegaliśmy tylko my dwaj. Nie był widoczny dla zwykłych ludzkich oczu.

W końcu wyszedł ze sklepu, zarzucił nieduży plecak na ramię i powoli podszedł do nas. Nie dostrzegłem w nim żadnych oznak zdenerwowania, jakiegokolwiek stresu.

Zdawał sobie sprawę z mocy, jaką miał w sobie i, cholera, chyba mu trochę zazdrościłem. Spojrzał na mnie, mrużąc oczy i usłyszałem ciche warknięcie, ale to na Teo zatrzymał wzrok.

– Co robicie na moim terenie? – zaczął bez ogródek.

Niski głos aż huczał mu w gardle.

– Witaj, Alfo, nie chcemy zwady. Jest nas pięcioro, zatrzymaliśmy się w ośrodku wypoczynkowym nad jeziorem, jeśli pozwolisz nam zostać kilka dni. Jest z nami dziewczyna, źle się poczuła i nie chcemy jej ciągnąć w trasę. Przeczekamy jej niedyspozycję i pojedziemy dalej.

Za dwa dni jest pełnia, jeśli nam pozwolisz, chcielibyśmy wykorzystać tę przerwę: zmienić się i pobiegać po twoim rewirze. Nie będziemy polować, ewentualnie podaj, gdzie jest wolny teren. Nie znamy tych okolic, przyjechaliśmy z południa Polski.

Rozdział 2

Wiktor

Ten starszy z nich był dziwny, wpatrywał się we mnie uparcie, ale we wzroku miał szacunek. Otaczała go dziwna aura, z którą gdzieś kiedyś miałem styczność, ale od wielu, wielu stuleci nie czułem tego i prawie o niej zapomniałem.

– Macie tydzień. Zmienić się możecie za Pławnem, to mój teren i macie pozwolenie. Znajdę was.

Ominąłem tych dwóch i ruszyłem do samochodu.

Nie oglądałem się, nie musiałem.

Pozwoliłem im zostać. Zastanawiałem się później, czy to z mojej strony odruch dobrego serca, czy głupota?

Sam nie wiedziałem, czemu to zrobiłem. Jak Bernard z Wałcza się dowie, że uległem, to będzie mi znowu dokuczał. To chyba jedyny Alfa, którego tolerowałem i mogłem nazwać prawie przyjacielem. Jego stado liczyło dwanaście sztuk, a on robił wszystko, abym sparował się z jego córką. Nic z tego, mój wilk i moje serce były wobec tej dziewczyny zimne jak lód. To nie ona była mi przypisana.

Wróciłem do domu, odgrzałem wczorajszy obiad i położyłem się na kanapie, by odpocząć, ale myśli wracały do dzisiejszego spotkania.

Tyle lat egzystowałem sam. Żadna próba założenia rodziny nie powiodła się, więc chyba nie było to moim powołaniem. Więc co nim było?

Postanowiłem chwilowo nie zaprzątać sobie tym głowy.

Dwa dni później nadeszła pełnia księżyca, czas, gdy my, wilkołaki, z przyjemnością zmieniamy się i dajemy swoim wilkom możliwość wybiegania się, pozwalając, aby natura połączyła się z nami. Od zawsze wilkołaki były ściśle związane z przyrodą.

Jak co miesiąc od wielu już lat wsiadłem po zmierzchu do samochodu i pojechałam na rozwidlenie dróg za Pławnem, małą wioską na południe od Czaplinka.

Spokojnie tu było i cicho, nawet droga nie była bardzo uczęszczana. Czasami jechałem dalej, aż pod Świerczynę, wiem, że tam mieszka samotny półwilkołak. Kryje się przed wszystkimi, lubi sobie wypić, ale nie jest groźny.

Gdy go odwiedziłem pierwszy raz, miał taką panikę w oczach, że aż żal było patrzeć, poprosił o pozwolenie zostania tutaj. Jego moce samouzdrowicielskie już prawie zanikły. Alkoholem regularnie wyniszczał organizm.

Świerczyna to mała wioska, ale polubiłem jej mieszkańców. Byłem świadkiem, gdy wnuczek z dziadkiem zabrali z drogi potrąconego przez jakiś samochód psiaka i wzięli do domu.

– Co się stało? – spytałem, podchodząc do nich.

– Ciężarówka z drewnem go potrąciła, wyskoczył z krzaków, odbił się od koła, widziałem. – Chłopiec miał może z pięć albo sześć lat i oczy pełne łez.

– Mogę go zobaczyć?

– Jest pan weterynarzem? – zapytał starszy człowiek

– Nie, ale chociaż pogłaszczę. – Widziałem przerażone oczy psiaka. Młodziutki był, wyczuł we mnie wilka, co go tak przeraziło, że bał się poruszyć. Był kłębkiem bólu. Przejechałem dłonią po łebku i reszcie ciała. Przekazałem mu energię uzdrawiającą.

– Zostawcie go u siebie, będzie lojalnym towarzyszem – powiedziałem i odszedłem od nich. Tyle mogłem zrobić. Miałem nadzieję, że szczeniak znalazł dom u tych dobrych ludzi.

Był już późny wieczór. Cały obszar leśny za Pławnem to było moje łowisko. Rewir, na którym polowałem, utrzymywałem porządek i gdzie znajdowały się moje Kamienne Kręgi. Zaparkowałem w bocznej drodze, aby nie było mnie widać z szosy. Stanąłem przy samochodzie i zamknąłem oczy. To było moje miejsce, czułem wilgoć podszycia, słyszałem poruszające się gałęzie wysokich sosen, a z boku brzóz i buków. Po prawej słyszałem sowę, która miała całkiem niedaleko gniazdo.

Kawałek dalej w ruinach jakiejś chaty otoczonej brzeziną mieszkało stadko nietoperzy. Wciągnąłem powietrze, jakiś inny zapach wdarł się w moje nozdrza, ale to pewnie ludzie, którzy wędrują, by zobaczyć Kamienne Kręgi albo archeolodzy, psia ich mać, którzy wiecznie się tam kręcą.

Przez moment zdawało mi się, że poczułem wilki, ale to chyba przypadek albo to goście. Teren był duży, więc może gdzieś biegają ci nowo przybyli. Zdjąłem ubrania i się przemieniłem.

Obłęd, gdy czujesz, jak zmienia się twoje ciało. Przez te wszystkie lata a nawet wieki nabrałem umiejętności błyskawicznego przeistaczania się. Otrząsnąłem sierść, aby wypełniła się powietrzem. Przeciągnąłem się. Czułem

każdy kręg kręgosłupa, wyrastający ogon, uszy, które zwiększając swoją powierzchnię, zaczynają funkcjonować niczym radary i wyłapują nawet lot ćmy.

Boskie uczucie. Przejechałem językiem po ostrych zębach. W gardle natychmiast obudziło się warczenie. Ale to jeszcze nie to miejsce i czas. Szczeknąłem kilka razy.

Byłem silny i już dawno pokazałem sąsiadom, że ze mną się nie żartuje. Wiedzieli, że jestem samotnikiem, a prawo do tego rewiru zdobyłem po ciężkiej walce z Hektorem.

Hektora nie lubiłem, był Alfą watahy z Drawska.

Chełpliwy, próżny i chętny do bijatyk, a kobiet w swoim stadzie nie szanował. Pamiętam, że kiedyś zdarzyła się jakaś afera z jego partnerką, ale starałem się tego tematu nie drążyć. Nasza walka o terytorium była bardzo brutalna. Miałem ochotę go zagryźć, ale na moment podkulił ogon i położył uszy po sobie. Zrobił to tak, żeby jego stado nic nie zauważyło. Straciłem cały szacunek dla niego, ale odpuściłem. Gdybym go rozszarpał, obowiązek zajęcia się jego stadem spadłaby na moje barki. Miałem własny teren, którego pilnowałem, bo tam kryła się moja siła. Nikt nie wiedział, że Kamienne Kręgi dają mi moc, dzięki której jestem nie do pokonania.

Teren łowiecki nie był duży, ale też i nie potrzebowałem wiele. Cały obszar, w dziewięćdziesięciu procentach leśny, mieścił się między polami wokół

starego lotniska, z boku granicę stanowił nasyp po starych torach kolejowych, gdzie teraz powstała wygodna ścieżka rowerowa, dalej jezioro Wąsosz i droga na Złocieniec.

Więcej mi nie było potrzeba.

Do Pławna starałem się nie podchodzić w postaci wilka, bo tam znajdowało się przytulisko dla psów i nie chciałem ich niepokoić. Dobrze, że znalazł się ktoś, komu nieobojętny był los bezpańskich kundli, przynajmniej nie plątały mi się po lesie. Szanowałem to i czasami wspierałem ich, anonimowo przelewając kasę. Pierwsze moje pojawienie się w schronisku, gdy przywiozłem karmę, było jednocześnie ostatnim. Wystarczyło, że usłyszałem jazgot psów. One wyczuły niebezpieczeństwo, mimo że mój wilk pozostawał uśpiony. Teraz przesyłam im wszystko kurierem.

Przebiegłem kilkanaście metrów i stanąłem.

Szczeknąłem głośno i zawyłem krótko, oznajmiając zwierzynie, że oto władca tego lasu przybył. Od tej chwili muszą się mieć na baczności. Ruszyłem drogą, zbierając zapachy i informacje przekazywane przez wiatr. W pewnym momencie usłyszałem samochód, ale pojechał dalej. Gdzie się dało, oznaczałem rewir. Na małej polance wytarzałem się w trawie, zostawiając sierść i zapach swojego wilka. To ważny element znaczenia terenu, ale też i dobre dla sierści.

Wyczułem małe stado jeleniowatych w lesie po prawej i słaby zapach kilku saren gdzieś dalej, może na tym wyrębie za lasem mieszanym? Sarna była delikatniejsza w smaku, zwłaszcza taka młoda, ale czy potrzebuję mięsa? Najpierw jednak pobiegłem na kręgi.

Słuchałem odgłosów nocy. O tak, noc wcale nie jest cicha. Zwolniłem tuż przed głazem centralnym, otarłem się o niego, aby również tu zostawić swój zapach. To moje królestwo, nikt i nic mi go nie zabierze, nawet ludzie.

Jednym susem znalazłem się na kamieniu.

Pokłoniłem się czterem stronom świata, a przysiadłszy, uniosłem pysk ku księżycowi. Wsłuchiwałem się w noc, w bicie serca, a potem przywołałem energię. Czułem, jak moje ciało nasiąka mocą kamienia, mocą magii.

Potem zahaczyłem o jezioro Krzemno; tam też zostawiłem swój zapach. Podniosłem pysk, zawyłem krótko i pognałem w stronę stada saren. Biegłem lasem, potem wyskoczyłem na drogę polną i pędziłem przepełniony poczuciem wolności, wiatrem, zapachami.

Stop! Chwila! Zapachy? To… To były bardzo wyraźne zapachy wilków. Skąd tu się wzięły?

Stanąłem natychmiast, wbijając się twardo czterema łapami w grunt. Byłem zwarty i gotowy do walki. W gardle buzowało mi warczenie, odsłoniłem kły.

Wtedy na drodze pojawiły się wilki, pięć wilków, w tym jedna samica. Wadera była młodziutka i dość niepewna, stanęła lekko z tyłu za takim dużym burym samcem. Wyraźnie ją osłaniał.

Warknąłem głośno i wściekle. Byłem napełniony mocą, a adrenalina i wściekłość błyskawicznie zmieszały się z moją krwią. Gotowałem się, by je rozszarpać, całą piątkę. Nagle ochłonąłem. Poznałem ich zapach, to ci, których spotkałem przy sklepie. Ok, może im odpuszczę.

I wtedy obce wilki zrobiły coś niesamowitego: cała piątka przywarowała do ziemi, kładąc łeb na boku.

Położone uszy, podkulone ogony i zamknięte oczy. Oddali mi wilczy pokłon, uznając moją wyższość w hierarchii.

To mnie zaskoczyło, ale nie zmieniło mojego wrogiego nastawienia. Warknąłem znowu, musiałem im pokazać, że ja tu rządzę.

Tupnąłem łapami w miejscu i warczałem, okazując złość. Aż się prosili o kłopoty, już wypatrzyłem tego agresywnego z parkingu. On pójdzie na pierwszy ogień.

Wtedy niespodziewanie właśnie ta najmłodsza podniosła się, wysunęła się naprzód, na co natychmiast odpowiedziałem głośniejszym warczeniem.

A ona usiadła przed tymi samcami i cicho zaskamlała. W jej pieśni słyszałem żal i smutek.

Wyczułem od niej zapach kobiecości, to o niej mówił stary, że się źle czuła. Ale to nie był koniec, młoda wilczyca położyła się na grzbiecie, odsłaniając brzuch i gardło, najwrażliwsze miejsca. Nie było ważniejszego i bardziej wyrazistego symbolu uległości.

I co ja, do cholery, miałem z nimi zrobić?

Podejrzewałem, że to wilki bez stada, wyrzucone poza nawias, szukające swego miejsca na ziemi. I co? Ja miałem się nimi opiekować? Całe życie byłem samotnikiem. To było wygodne i dawało mi upragniony spokój. Jednak teraz ten hedonizm walczył we mnie z poczuciem obowiązku, z nakazem zaopiekowania się słabszymi.

Młoda znowu przywarowała, kładąc nieduży łeb bokiem, zresztą żaden z pozostałych nie patrzył na mnie.

Czekali na moją decyzję, a ja czułem ich niepewność i uległość. Nie bały się mnie, to dobrze, bo nie lubię

tchórzy. Nawet w tej małej wyczuwałem jakąś dziwną energię.

Szczeknięciem przekazałem im znak pokoju.

Podnieśli się natychmiast, stając w gotowości, ich oczy wpatrywały się we mnie z wyczekiwaniem. Musiałem szybko podjąć decyzję, ale i tak wiedziałem, że podejmę się opieki nad nimi, ta młoda tak smutno zapiszczała, że moje wilcze serce zawyło razem z nią.

Co stało się tej młodej waderze, że tak się żaliła?

Przyjdzie czas, a poznam jej historię. Zlustrowałem każdego wilka osobno, jeden z nich był starszy, to ten z parkingu. Czułem zapach starej, powycieranej sierści.

Dwa dorosłe samce stały obok siebie, gotowe w każdej chwili bronić przyjaciół, jednak nie mieli w sobie genu Alfy. Charyzmy i morderczej natury, która pozwoliłaby im zawalczyć na śmierć i życie o przewodnictwo w stadzie. Choć ten jeden…? Ostatni młody wilczek: widać było, że roznosi go młodzieńcza energia. Skoro tak, to niech będzie.

Oni byli już stadem, poukładali sobie wszystko, brakowało im tylko Alfy. I znaleźli – mnie.

Westchnąłem, wydawało się, że podjęli decyzję za mnie. Zawyłem, by poznali mój głos. Niezbyt jeszcze pewnie, ale każdy z nich w odpowiedzi również odpowiedział krótkim wyciem. Skoro chcą być ze mną, muszą szybko zrozumieć i zaakceptować moje zasady.

Nie byłem agresywnym Alfą, byłem ponad to. Znałem swoją moc, a kto chciał żyć ze mną w stadzie, nie będzie odosobniony i nie będzie cierpiał biedy.

Podniosłem łeb i powęszyłem za zapachem jeleni.

Uznałem, że sarna to dla takiej grupy za mało mięsa.

Wyczułem, wyszczerzyłem zęby i zawyłem,

zaintonowałem pieśń na rozpoczęcie polowania. Och, jak ja to uwielbiałem, a potem natychmiast ruszyłem w stronę zdobyczy. Grupa podążyła za mną.

Trzymali się całkiem blisko. Ależ to będzie cudowna gonitwa. Biegnąc, czułem rozpierającą mnie energię.

Czyżbym od tej pory miał swoją watahę? Wyłączyłem myślenie, teraz liczyła się tylko zwierzyna.

Widziałem już stado jeleni; nie było duże, może z dziesięć sztuk. Wyznaczyłem cel i zabiegłem z boku, odseparowując młodego byka. W panice rzucił się w złą stronę. Kątem oka zauważyłem cienie biegnące po lewej i prawej stronie, które osaczały naszą przyszłą kolację.

Zwierzyna płowa, wyczuwając niebezpieczeństwo, prawie zawsze ucieka w popłochu, nie walczy. Instynkt przetrwania każe jej biec i to najczęściej staje się zgubą.

Drzewa się przerzedziły i zobaczyłem księżyc, który dał mi dodatkową siłę. Kilka mocniejszych susów wystarczyło, bym dopadł jelenia. Jeszcze jeden skok i wgryzłem się w jego szyję. Pociągnął mnie jeszcze ze dwa metry i upadł. W tym czasie dwa samce wczepiły się w jego tylne nogi.

Stałem nad truchłem, a z mojego gardła już wydobywała się zwycięska pieśń. Jak zawsze zawyłem, informując świat o pomyślnym zakończeniu łowów.

Najpierw ja, wedle zwyczaju, zaspokoiłem głód.

Reszta czekała w pewnym oddaleniu. Nie musiałem się objadać, to był raczej posiłek symboliczny.

Czułem na pysku krew ofiary: metaliczny, ciepły, uzależniający smak. Oblizałem się i odsunąłem, by pokazać, że teraz oni mogą się posilić. Wtedy dopiero ruszyli. Siadłem z boku i spokojnie ich obserwowałem.

Najstarszy pilnował tej młodej, przy której cały czas kręcił się młodzik. Przyłapałem raz wzrok jednego z tych basiorów, pochyliłem łeb i obnażyłem kły, warcząc cicho i władczo, a on natychmiast odwrócił spojrzenie.

I tak powinno zostać. To mój teren, byłem Alfą i ja tu rządziłem. Wykazali się uległością i jeśli chcą tu zostać, to nie będę tolerował żadnej takiej akcji. Znając jednak życie, wolałem pozostać czujny.

Spojrzałem na księżyc. Ta jasna plama na czarnym niebie była mi bliska, dawała poczucie spokoju i pewności siebie.

Gdy wszyscy skończyli, odwróciłem się i pobiegłem w stronę samochodu. Jutro trzeba iść do pracy, znowu się nie wyśpię. Dobiegłem do auta i stanąłem przy tylnym kole. To tutaj zazwyczaj chowałem kluczyki. Wróciłem do ludzkiej postaci i wyprostowałem się. Przede mną siedziało w wyczekującej pozie pięć wilków, tylko ta młoda samica odwrócona bokiem. Wstydliwa czy co? Na co oni czekali?

Ubrałem się w końcu, otworzyłem samochód i zwróciłem się do nich.

– Na dzisiaj koniec, następne polowanie za miesiąc, możecie zostać. – Spojrzałem w górę, księżyc pochylił się już nad lasem.

Wsiadłem do samochodu i zawróciłem do domu.

Jechałem powoli. Tutaj nocą zwierzyna często wychodziła na szosę. Zastanawiałem się, co przyniesie mi przyszłość?

Czy skończył się dla mnie czas samotnego życia? Było dobrze, jak było, ale instynkt podpowiadał, że dopiero teraz zacznę naprawdę żyć albo przynajmniej robić coś właściwego, do czego zostałem stworzony. Żebym jeszcze potrafił rozwikłać sprawę tych listów.

Teo

Ruszyliśmy raźno w przeciwną stronę, oddalając się od wsi. Trzy kilometry dalej stał na leśnym parkingu nasz bus.

Każdy z nas jeszcze przeżywał polowanie. Byliśmy najedzeni, a nasze wewnętrzne wilki wydawały się zadowolone po wspaniałym biegu i posiłku. To właśnie taki wpływ ma kontakt z Alfą, wilkiem, który swoją siłą i opanowaniem jednoczy całe stado. Luiza przemieniła się z drugiej strony samochodu i wyszła do nas już w spodniach dresowych i bluzie. Widać, że była bardzo zmęczona, ale jej oczy płonęły ogniem.

Never nie omieszkał zwrócić jej uwagi.

– Luiza, czyś ty zwariowała, tak wyskakując? Przecież mógł cię jednym kłapnięciem zębów zagryźć. Nigdy więcej tak nie rób, bo zawału dostanę.

– Dobrze, już dobrze. Ależ byłam przerażona, on naprawdę jest Alfą i to takim prawdziwym, najprawdziwszym. Nigdy jeszcze nie spotkałam kogoś takiego, nawet mój ojciec nie miał takiej aury. I był taki wielki, ta czarna sierść jeszcze bardziej przerażała. To było niesamowite, też to czuliście?

– No, nie przesadzaj! Fakt, wyglądał trochę ponuro, ale tylko trochę. – Wojgo usiadł w busie koło niej. Już dawno zauważyłem, że kręcił się blisko dziewczyny.

– Ciekawe, ile ma lat?

– Wiele. Może mieć tyle lat co ja, choć wygląda zdecydowanie lepiej – odezwałem się. Czułem to przez skórę. Luizka miała rację, miał niespotykaną aurę, chyba tylko raz taką poczułem i to dawno, dawno temu.

– No! I jest taki przystojny. – Widać, że Luiza miała dobry humor po biegu i posiłku. Położyła głowę na ramieniu Wojgo. Ja się tylko roześmiałem.

– Najadłem się dzisiaj. To było fantastyczne polowanie! – Raper wtrącił się do rozmowy.

– A słyszeliście jego zew? Obłęd! Aż mi ciarki chodziły po grzbiecie. – Lizi nie odpuszczała. - Był taki władczy i poważny, i…

– Tylko się nie zakochaj, mała, nie dla ciebie ta śmietanka. – Never spojrzał krytycznym wzrokiem na dziewczynę.

– Ja? W nim? W takim starcu?

– No, no – zamruczałem, sadowiąc się z przodu obok kierowcy, którym jak zwykle był Never. Już całkiem przejął mojego transita we władanie, ale to mnie akurat cieszyło.

– Ciebie nie liczę. – Luizka pogłaskała mnie po ramieniu uspokajająco, a mój wilk zamruczał zadowolony. Zawsze był łasy na jej komplementy i miły dotyk.

– Ma w sobie coś, to prawda – poparłem młodą. – Jeżeli się zdecyduje objąć nad nami opiekę, to jestem pewny, że to będzie dobry wybór.

– Jak go przekonamy, żeby został naszym Alfą? Podoba mi się tutaj i chętnie bym został tutaj dłużej. – Raper, zawsze nieco milczący, odzywał się wtedy, gdy miał coś istotnego do powiedzenia.

Dojeżdżaliśmy do ośrodka, w samochodzie zaległa cisza. Każdy chyba wspominał to, co przeżyliśmy.

– Ja też mógłbym tu zostać, lasów dużo, więc pożywienie jest, ludzie są mili, nie ma dużego ruchu i on też jakiś taki poważny, zrównoważony. I nie rzucił się na mnie. – Never, zwykle dość sceptycznie nastawiony do wszelkich zmian, w końcu się odezwał.

– Ale miał ochotę, widziałem. – Wojgo na wszelki wypadek odsunął się od Nevera, który już ze śmiechem podnosił pięść, by pogrozić młodemu. Byliśmy rodziną nawet bez Alfy, tak już sobie to poukładaliśmy, ale wilk potrzebuje

zakotwiczenia. Dlatego szukaliśmy prawdziwego przywódcy, aby dał nam poczucie przynależności, bezpieczeństwa i opieki. Może i byłem najstarszy, a także najbardziej doświadczony, ale nie miałem już ochoty walczyć. Oni się najczęściej z tym rodzili, tylko wyjątki potrafiły wywalczyć sobie pozycję w hierarchii. On miał ten gen. Czułem to.

– Ciekawe, czemu ma takie terytorium i jest sam.

– Może zabili mu Lunę?

– Albo lubi biegać. Zostajemy jeszcze miesiąc? – zapytał Raper.

– Czemu nie, nic nas goni. Morze nie ucieknie, a zresztą to tylko sto kilometrów. – Wojgo już sobie wszystko poukładał. – Pozwolił nam zostać. Lizi, jak się lepiej poczujesz, to pobiegamy sobie po polach i tu nad jeziorem.

Lubiłem tego chłopaka. Zagubił się gdzieś w hierarchii stadnej. Wszystko było u niego pomiędzy: między żołnierzem a piastunem, między Omegą a Deltą.

Nie pasował do żadnej z grup, a mimo to dawał się lubić.

Na drugi dzień poszedłem do biura, wykupiłem noclegi do połowy czerwca, bo wtedy zaczynało się u nich oblężenie turystów i nasze lokum miało już rezerwację.

Zapłaciłem za cały ten okres z góry i zadowolony poszedłem nad jezioro.

Przyjemnie tak usiąść na ławce i wystawić stare kości do słońca. Może się uda i zostaniemy tu na zawsze.

Patrzyłem na wodę: było spokojne, bo wiatru dzisiaj prawie się nie czuło. Stare olchy, brzozy, z tyłu sosny, zapachy przyjemne dla duszy. Dobrze mi się tu żyło.

Wróciłem myślami do Alfy. Czułem, że ten przewodnik jest inny niż zwykłe Alfy. Wyczuwałem w nim coś znajomego, ale wciąż nie potrafiłem stwierdzić co. Może wyjdzie później, chciałbym tu zostać, jakoś podskórnie czułem, że to jest to miejsce, którego tak usilnie szukaliśmy.

Wiktor

Zamieszkali w ośrodku nad jeziorem. W sobotę w nocy przemieniłem się i biegałem po okolicy. Ich zapach wyczułem jeszcze sporo przed dotarciem do celu. Siadłem na trawniku przed ich domkiem.

Pomyślałem o tym spokojnym, najstarszym. Nie minęło dużo czasu i pojawił się w drzwiach, spojrzał na mnie, a potem się cofnął. To zawsze działało, nawet nie był świadomy, że wpłynąłem na jego myśli.

Wyszedł po chwili ze spodniami dresowymi i jakąś bluzą w ręku. Widocznie chciał pogadać.

Czułem, że był mi prawie równy wiekiem, ale widocznie ugryzienie zatrzymujące starzenie zaliczył później niż ja. Pierwszą przemianę wilkołaki przechodziły po ukończeniu osiemnastego roku życia, oczywiście gdy rodziły się w rodzinie wilkołaczej. Jeśli stawały się wilkołakami przez ugryzienie, następowało to w czasie najbliższej pełni. Ukąszenie w górną cześć ramienia kogoś z męskiej linii rodu zatrzymywało proces starzenia, natomiast ukąszenie partnera w bark blisko szyi powodowało sparowanie samca i samicy.

Przemieniłem się do ludzkiej postaci. Nie wybrzydzając, założyłem nieco zbyt krótkie dresy i usiadłem na ławce, na której on spokojnie czekał.

– Jestem Teo, to skrót od Teodora. Żyjemy bez przewodnika stada. Jeździłem po kraju sam. Najpierw spotkałem Rapera i Nevera, potem pojawił się Wojgo; ten chłopak był tak zaćpany, że głowa boli. Na końcu spotkaliśmy Luizę, jest Betą, ale uciekła ze swojego stada.

– Po chwili milczenia dodał: – Szukamy miejsca na ziemi. Chciałem powiedzieć, że zrobiłeś na nas niesamowite wrażenie.

– Podoba wam się tutaj?

– Bardzo.

– Jeśli chcecie tu zostać, to tylko na moich zasadach. Po następnym polowaniu dam wam trzy dni na podjęcie ostatecznej decyzji.

– Chcemy zostać, decyzja już została podjęta.

– Ok. W takim razie przyjedźcie jutro o siedemnastej na parking przy cmentarzu. Wszyscy.

Podniosłem się, zdjąłem ubranie i przemieniłem w wilka. Dostrzegłem jego zdziwione spojrzenie, gdy zauważył, w jakim tempie się przeobraziłem. O tak, doprowadziłem transformację do perfekcji. Potrząsnąłem czarnym futrem. Nie żegnając się, ruszyłem w stronę miasta. Pędziłem ostro na przełaj przez pola, to był obłędny bieg, pęd wiatru na otwartej przestrzeni smagał moją sierść. Gdzieś z boku dotarł do mnie zapach pasącego się koziołka, ale zlekceważyłem go. Nie było potrzeby zabijać zwierzyny tylko dla zabawy. Miałem ochotę zawyć, bo tak wspaniale się czułem, ale że byłem już blisko domów, więc tylko cicho poszczekiwałem. Czy to od adrenaliny wywołanej wysiłkiem, a może z zadowolenia i świadomości, że będę miał swoje stado?

Własne stado!

Własna wataha, czy to miał być cel mojego życia?

Jak pochwalę się Bernardowi z Wałcza, to się zdziwi.

Rany, ale wtedy to już na bank będzie kombinował, jak sparować mnie ze swoją córką. Nie, lepiej nic mu nie powiem. Ta dziewczyna mnie w ogóle nie kręci, chociaż jest dość ładna i skończyła prawo.

Po śniadaniu usiadłem do komputera i zadzwoniłem też do znajomego z Pławna. Już od jakiegoś czasu szykowałem się do kupna działki we wsi położonej najbliżej Kamiennych Kręgów. Szukałem parceli pod dom. Możliwe, że właśnie teraz nadszedł czas, aby na nowo określić swoje priorytety i plany na przyszłość.

***

Rozsiadłem się w fotelu i myślałem o tym, jak będzie wyglądało życie w sforze. Z jednej strony mnie to przerażało, a z drugiej chyba podświadomie czekałem całe życie na ten moment.

Tuż przed siedemnastą pojawiłem się na parkingu.

Przyjechali punktualnie. Z niejaką obawą wcisnąłem się na tylne siedzenie zardzewiałego transita i pokierowałem do mojego małego domku.

– Naprawdę jeździcie tym po całej Polsce?

– Po Czechach i Słowacji też. – W głosie tego wojownika wyczułem dumę. Z czego on był taki dumny? Z tego złomu?

– I dostaliście na to coś przegląd techniczny? Jaki to rocznik?

– Jeździ i to jest ważne, a kasy nie marnujemy na zbytki.