Zachodnie fale - Brittainy C. Cherry - ebook + audiobook
BESTSELLER

Zachodnie fale ebook i audiobook

Brittainy C. Cherry

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

27 osób interesuje się tą książką

Opis

Trzeci tom emocjonalnej serii autorki „Elements. Żywioły” i Kochając pana Danielsa!

Stella Rose Mitchell wierzy, że miłość jak z bajki istnieje naprawdę. Piękny, cudowny mężczyzna stanie na jej drodze i zostanie jej księciem, a potem będą żyli długo i szczęśliwie. 

Damian Blackstone jest przystojny, ale nie ma w sobie nic z bajkowego księcia. Bardziej przypomina bestię, przynajmniej wewnętrznie. Kiedy Stella go spotyka, nie może uwierzyć, że istnieje ktoś tak wredny i nieprzyjemny jak on. W dodatku mężczyzna czegoś od niej chce.

I zdarza się coś, czego Stella za nic by sobie nie życzyła: musi poślubić tego człowieka. Kobieta w końcu traci nadzieję na spełnienie marzeń. Już wie, że miłość zdarza się tylko w bajkach i nie ma nic wspólnego z prawdziwym życiem. 

Mężczyzna, z którym wkrótce Stella zamieszka, jest dokładnie taki, jak myślała. Wredny, zimny, patrzący na nią z góry, jakby przeszkadzała mu oddychać. Jednak bywają też momenty, kiedy kobieta widzi w swojej bestii coś zupełnie innego…                                                                                                                                                                                                                                                                    Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 375

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 52 min

Lektor: Britainy C. Cherr y

Oceny
4,5 (894 oceny)
583
188
82
37
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
gonia2222
(edytowany)

Całkiem niezła

Dla mnie za szybka zmiana zachowania.Niewiadomo kiedy już się uwielbiają a jeszcze niedawno się nie cierpieli.Tu ma leżeć,bo ciąża zagrożona a tu lata po wystawach,szpitalach to bezsensu.Takie emocje,jakaś historia,ale mnie nie wciągneła.Wole część z Connorem ,,Wschodnie światła,,.
63
maltal

Nie oderwiesz się od lektury

Historia o dorosłych dzieciach, o dzieciach w ciałach dorosłych, mocno doświadczonych przez los, skrzywdzonych, pragnących miłości. Są dorośli, ale ich dusze, ich serca są dziecięce, bo nie zdążyli dorosnąć mentalnie, nikt ich tego nie nauczył. W końcu uczą się tego razem - zaufania, siebie, miłości, okazywania wszystkich uczuć. Dorastają przy sobie. Mam mieszane uczucia. Lubię książki tej autorki, jej romansy są inne, pełne glebokich uczuć, poruszają. Jednak ta opowieść mnie męczyła, czasami przez infantylność bohaterki, czasem przez nadmiar przykrych doświadczeń. Za dużo tu się działo, za szybko było dobrze, za szybko robiło się źle.
20
Ara11

Nie oderwiesz się od lektury

piękna
20
2323aga

Nie polecam

Nie rozumiem skąd takie wysokie oceny tej książki. To jest jeden wielki chaos. Bohaterowie są dziwni. To się w ogóle nie umywa do poprzedniej części. Jakby inna autorka pisała tę historię.
20
Mgm25

Z braku laku…

Sorry,ale dziewczyna ,która nie może pogodzić się z faktem ,że koleś przed nią kupił ostatnią jagodową babeczkę nie jest fajna.Pewnie po odczytaniu testamentu historia się rozwija i stąd takie wysokie oceny książki.Niestety infantylność i uperdliwość głównej bohaterki denerwuje mnie i nie jestem w stanie przeczytać książki do końca.

Popularność




Tytuł oryginału

Western Waves

Copyright ©  2021 by Brittainy C. Cherry

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne

Oświęcim 2023

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Agnieszka Nikczyńska-Wojciechowska

Korekta:

Agata Bogusławska

Edyta Giersz

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN:978-83-8320-686-8

PROLOG

Stella

Sześć lat

– To nie jest nasz problem – powiedziała Catherine, znajdując się gdzieś wewnątrz budynku.

Siedziałam na huśtawce, ustawionej na werandzie z tyłu domu Kevina, a babunia znajdowała się tuż obok. Wszyscy nazywali ją Maple, bo była słodka jak syrop klonowy. Mama mawiała, że była babcią dla całego świata, ponieważ opiekowała się każdym, kto tego potrzebował. Ja natomiast miałam największe szczęście na świecie, ponieważ Maple pozwalała mi mówić do siebie babuniu – skoro była dla mnie jak babcia.

Przez ostatnie kilka dni opiekowała się mną, bo najwyraźniej tego potrzebowałam.

Siedziałyśmy wpatrzone w ocean, którego fale rozbijały się o brzeg. Uwielbiałam dom Catherine i Kevina, kochałam, gdy babunia zabierała mnie ze sobą do pracy. Kiedy Kevin był malutki, babunia go niańczyła, a gdy podrósł, zajmowała się jego domem. Kevin poznał mamę, gdy zaczęła u niego sprzątać. Dzieliło ich zaledwie kilka lat różnicy, więc się zaprzyjaźnili. Nie znałam życia bez Kevina i babuni. Mama powiedziała mi kiedyś, że oboje byli w Szpitalu Świętego Michała, gdy się urodziłam.

I poza nią, to oni powitali mnie na świecie.

Na drugie imię dostałam nawet przezwisko babuni.

Nazywałam się Stella Maple Mitchell.

– Czego ode mnie oczekujesz, Catherine? Stella jest rodziną. Na litość boską, Sophie była moją przyjaciółką! – krzyknął Kevin.

Nigdy wcześniej nie słyszałam, by krzyczał. Nie wiedziałam, że to potrafił.

– To ja powinnam być ci najbliższa! Jestem twoją partnerką! – odparła równie głośno Catherine. To mnie akurat nie zdziwiło. Ta kobieta zawsze krzyczała, kiedy akurat nie zajmowała się robieniem makijażu i innych rzeczy. – I nie bardzo mi się podoba, że miałabym wychować dziewczynkę, która nie jest moją córką.

– Chcieliśmy mieć rodzinę – wytknął Kevin.

– Tak, naszą rodzinę, nie jakieś resztki po kimś – odpowiedziała mu Catherine.

– Suka – mruknęła babunia, kręcąc głową z niesmakiem.

– Brzydkie słowo – przypomniałam.

Uśmiechnęła się do mnie i przytaknęła.

– Tak, kochanie. Jednak czasami brzydkie słowa są jedynym sposobem na wyrażenie okropieństwa czegoś lub kogoś.

– Czy Catherine jest na mnie zła? – zapytałam, bawiąc się naszyjnikiem z muszelek, zrobionym przez babunię.

Od zawsze je zbierała, więc odkąd nauczyłam się chodzić, przemierzałyśmy posesję Kevina, by wspólnie je odnajdywać, a staruszka opowiadała mi wtedy historie o oceanie.

A znała ich sporo. Zawsze mówiła mi o bogach i boginiach. Mieliśmy bogów ziemi, wiatru, ognia. Lubiłam o nich słuchać, jednak moimi ulubionymi opowieściami były te o Yamiyi, bogini oceanu.

Mama i babunia wierzyły w bogów i boginie. Kiedy się spotykały, dzieliły się tradycjami i wierzeniami. Od małego uczyły mnie pieśni i tańców dla Yamiyi, zawsze też przynosiłyśmy oceanowi ofiary światła i miłości.

Babunia mówiła, że najbardziej lubiłam Yamiyę, bo byłam spod wodnego znaku zodiaku, jak ona i mama.

Nie wiedziałam za bardzo, co to oznaczało, prócz tego, że babunia podczas pełni i nowiu każdego miesiąca wyczyniała dziwne rzeczy. Ale ponieważ moje urodziny wypadały w marcu, stwierdziła, że to jest powód, przez który czuję pociąg do wody, ja jednak czasami sądziłam, że to dlatego, że uwielbiałam się pluskać.

Babunia pokręciła głową.

– Nie, kochanie, nie jest na ciebie zła. Jest… – Zmrużyła oczy i nasłuchiwała krzyków Catherine, dochodzących z wnętrza domu. – Jest…

– Suką? – zapytałam.

Babunia parsknęła śmiechem i przytaknęła.

– Tak, ale niech to zostanie między nami.

Spuściłam głowę i spojrzałam na naszyjnik.

– Chciałabym, by była tu mama.

– Wiem. Ja też.

– Myślisz, że za nami tęskni?

– Och, kochanie, bardziej, niż jesteś to sobie w stanie wyobrazić. – Wyjęła z torebki wielgachną muszlę. – Proszę, posłuchaj jej. – Przyłożyła mi ją do ucha. – Słyszysz?

– Szumi jak ocean! – wykrzyknęłam.

– Tak, i to właśnie tam jest teraz twoja mama. Jest teraz częścią oceanu, innego świata.

Zmarszczyłam brwi.

– Może wrócić?

– Nie fizycznie, ale kiedy wejdziesz do wody, przyrzekam, że ją poczujesz. Pamiętasz, jak opowiadałam ci o Yamiyi? O tym, że chroni nas wszystkich?

Przytaknęłam.

– Twoja mama dołączyła do bogini w oceanie, więc kiedy zapragniesz ją poczuć, będziesz mogła stanąć w wodzie i wdychać jej miłość. W dodatku możesz wypowiadać w oceanie życzenia, a on pomoże je spełnić.

Zmrużyłam oczy.

– Będę mogła czuć ją w wodzie i wypowiadać życzenia, kiedy tylko zechcę?

– Tak.

– Na przykład… teraz?

Babunia zeszła z huśtawki i podała mi rękę.

– Teraz też – wyznała.

Wzięłam ją za dłoń, więc pomogła mi zejść z krzesła. Kucnęła, aż znalazłyśmy się twarzą w twarz.

– Ścigamy się do wody. Pierwsza, która do niej dotrze, będzie mogła wybrać deser po dzisiejszej kolacji.

– Jaki jest twój ulubiony deser?

– Wątróbka z cebulką.

Skrzywiłam się.

– Fuj! Nie chcę!

– Więc lepiej szybko biegnij. Raz… Dwa… Trzy… Start! – krzyknęła.

Popędziłam w kierunku wody w towarzystwie słońca, które zaczęło robić się senne, i z chmurami wyglądającymi jak wata cukrowa. Machałam rękami, biegnąc tak szybko, jak pozwalały mi na to nogi. Wpadłam do wody, a ta obmyła moje palce, kostki, kolana. Zakołysałam się, gdy uderzyły we mnie fale, a babunia dołączyła do mnie niewiele później.

Śmiałyśmy się i tańczyłyśmy, a gdy woda tak chlupała wokół nas, czułam miłość mamy.

Może babunia miała rację i może mama naprawdę stała się częścią oceanu. Cieszyłam się z tego, bo to oznaczało, że mogłam rozmawiać z nią, kiedy tylko chciałam, wystarczyło wejść do wody. Poza tym babunia mówiła, że dostrzegę mamę, gdy będę patrzyła na siebie, bo wyglądałam jak ona – od kręconych włosów po brązową cerę, miałam po niej nawet oczy i nos.

Zostałyśmy w wodzie przez długi czas, aż na brzegu pojawił się Kevin i przerwał nasze pluskanie. Wyglądał, jakby był zmęczony i trochę smutny, ale prezentował się tak od dłuższego czasu – a dokładniej od dnia, w którym mama stała się częścią oceanu.

Babunia mówiła, że był smutny, bo stracił swoją bratnią duszę i, że nawet jeśli nie byli z mamą małżeństwem jak on i Catherine, babunia mówiła, że bratnia dusza może być czyimś przyjacielem. A kiedy człowiek traci przyjaciela, czuje, że jego własne serce na chwilę przestaje bić.

Miałam nadzieję, że serce Kevina znów zadziała, bo nie lubiłam, gdy był smutny.

Kevin szedł po piasku boso. Podwinął rękawy eleganckiej białej koszuli, ręce wsadził do kieszeni niebieskich spodni. Uśmiechnął się do mnie – tak jakby. Taki uśmiech gościł na twarzy, gdy człowiek próbował okazać wesołość, ale jego usta w połowie się męczyły i powstawał grymas.

Więc stałyśmy z babunią w wodzie, a Kevin uśmiechał się do nas tak jakby.

– Wszystko w porządku? – zapytała babunia.

Pokiwał głową, na co babunia uniosła brwi.

– A Catherine?

Uśmiech tak jakby zmienił się w pełnowymiarowy grymas.

– Nie będzie już problemem.

– Przykro mi – powiedziała.

– A mnie nie – odparł. Spojrzał na mnie i obdarował prawdziwym uśmiechem. – Hej, mała. Mam do ciebie pytanie.

– Dawaj, kowboju! – krzyknęłam pośród kołyszących mną fal.

– Co myślisz o tym, by zostać ze mną na zawsze?

Wybałuszyłam oczy i poczułam, jakby serce miało mi zaraz wybuchnąć.

– Poważnie?

– Tak. Wydaje mi się, że będzie z nas niezła drużyna, co? Babunia zostanie, oczywiście, w domku dla gości.

Kobieta pokiwała głową.

– Jeśli chcesz, żebym została, zostanę – powiedziała staruszka.

– Chciałbym – odparł Kevin. – Potrzebuję cię.

– Wszyscy będziemy tu mieszkać? – zapytałam. – Jak rodzina?

– Tak. Rodzina. Co ty na to? – dociekał.

– Na zawsze?

Przytaknął.

– Na zawsze.

Nie miałam czasu, by mówić coś więcej, bo pobiegłam do niego i złapałam go za szyję. Babunia dołączyła do nas i wszyscy się ściskaliśmy. Trzymałam oboje tak mocno, jak tylko potrafiłam.

– Dzięki, mamo – szepnęłam, tuląc Kevina.

Babunia i Kevin nie wiedzieli, ale kiedy stałam w oceanie, ponownie życzyłam sobie, by mieć rodzinę. Właśnie stąd wiedziałam, że woda naprawdę ma moc – ponieważ spełniło się moje największe marzenie.

ROZDZIAŁ 1

Stella

Obecnie

– To chyba jakieś żarty – mruknęłam do siebie, stojąc w wyjątkowo długiej kolejce do cukierni Jerry’ego.

Nie byłam kobietą, którą cieszyło oczekiwanie w tłumie. Ani po bilety na koncert, ani po jedzenie, ani po przecenione rzeczy z okazji Black Friday. Właściwie to robiłam wszystko, co w mojej mocy, aby w najlepszy możliwy sposób unikać kolejek. Jeśli przede mną stało więcej niż dziesięć osób, najprawdopodobniej miałam obejść się smakiem i nie zjeść popularnej kanapki z filetem drobiowym. Och, nowe buty sportowe, które tak bardzo chciałam mieć? Świetne! Ogonek na dwadzieścia pięć osób? Kupię je sobie w przyszłym sezonie, dziękuję bardzo.

Mimo to w ten sobotni poranek stałam w wyjątkowo długiej kolejce. Potrzebowałam dwóch rzeczy i mogłam je nabyć jedynie u Jerry’ego – kruche ciastko z jagodami oraz czarna kawa z dwiema kostkami cukru. Żadnych zamienników, bez względu na okoliczności. Z zakupami u Jerry’ego w sobotni poranek był pewien problem, ponieważ cały świat zdawał się tu przychodzić po świeże smakołyki. Kolejka otaczała budynek od ósmej rano, o ósmej trzydzieści pięć nadal nie udało mi się dotrzeć do drzwi.

Normalnie pojawiałam się w cukierni w tygodniu podczas przerwy w pracy, gdy kończyły się godziny szczytu, i za wszelką cenę unikałam przychodzenia do Jerry’ego w sobotni poranek, lecz dziś nie miałam większego wyboru.

Oczekujący tłum zmniejszał się z minuty na minutę, a wkrótce jedyna osoba, która stała między mną a kasą, to bardzo wysoki mężczyzna w szytym na miarę garniturze. Znajdowałam się już tak blisko, że praktycznie mogłam poczuć smak jagód. Tak blisko, że czarna kawa zaraz miała sparzyć mi koniuszek języka. W gablocie przed sobą już widziałam swój cel – piękne, grube, kruche ciastko z jagodami. Ostatnie. Czułam się, jakby wszechświat spojrzał na mnie z góry i z miłością mnie ucałował.

Niestety wszechświat miał również chore poczucie humoru, ponieważ wymierzył mi siarczysty policzek, gdy facet przede mną poprosił o to ostatnie ciastko.

– Nie! – krzyknęłam i wskoczyłam przed niego, jakbym próbowała powstrzymać bombę przed wybuchem.

Zasłoniłam gablotę własnym ciałem, jakby to była moja życiowa misja. Serce biło dziko w piersi, brązowe oczy mało nie wyskoczyły mi z orbit.

Kasjerka i mężczyzna patrzyli na mnie jak na wariatkę i cóż… słusznie, ale nie obchodziło mnie, jak szalona się wydawałam. Zależało mi jedynie na tym, by dostać to przeklęte kruche ciastko.

– Przepraszam, nie chciałam krzyczeć – powiedziałam do przerażonej kasjerki i odchrząknęłam. Nie miała więcej niż siedemnaście lat. Może osiemnaście, gdyby mocno się pomalowała.

Odchrząknęłam i obróciłam się do mężczyzny, a kiedy spojrzałam mu w oczy, niemal zemdlałam. Wyglądał podobnie do…

Nie.

Skup się, Stella.

Posłałam mu najbardziej przyjazny uśmiech, jaki tylko udało mi się z siebie wykrzesać, i wzięłam się w garść. Ponownie spojrzałam w najzimniejsze niebieskie oczy, jakie w życiu widziałam. Wyglądały jak ocean – gdyby ten zamarzł i był bardzo nieprzyjazny. Kiedy się na mnie skupiały, wywoływały lodowaty dreszcz.

Zadrżałam, wpatrując się w ten błękit. Postawa mężczyzny pozostała silna i niezachwiana.

Najwyraźniej moje spojrzenie nie ma na niego takiego samego wpływu.

– Właśnie zamierzałam kupić to jagodowe ciastko – powiedziałam. – Przez cały czas czekałam na to w tej długiej kolejce.

– Nie interesuje mnie to – wymamrotał głębokim, gładkim głosem.

Czy w jego słowach dało się słyszeć lekki nowojorski akcent? Może z Queens? Albo z Brooklynu? Kiedy byłam młodsza, marzyłam, że pochodzę z Nowego Jorku. Obejrzałam chyba zbyt wiele odcinków Seksu w wielkim mieście i rozróżniałam akcenty z tego miasta, które słyszałam na YouTubie.

Niektóre dzieciaki spotykały się z rówieśnikami, inne naśladowały akcenty w swoich pokojach.

Nieznajomy podał kartę kasjerce, a ja wytrąciłam mu ją z palców, przez co upadła na podłogę. Spojrzał na plastikowy środek płatniczy, po czym uniósł wzrok do moich oczu, następnie opuścił do karty i znów spojrzał na mnie, przez co poczułam, że zaraz zwymiotuję.

– Przepraszam – mruknęłam.

– Jaja sobie robisz? – zapytał z wielką irytacją.

Biedna kasjerka wyglądała na bardzo zdezorientowaną, gdy rozglądała się po cukierni, jakby liczyła, że ktoś wybawi ją z tej niezręcznej sytuacji.

– Przepraszam, panią, ale musi pani…

– Zapłacę! – przerwałam jej. Spojrzałam na mężczyznę, wyciągając portfel. – Ile za to ciastko?

– Przestań gadać – polecił i pochylił się po swoją kartę. Podał ją kasjerce, a ja ponownie wytrąciłam mu ją z palców. Aż cofnęłam się o krok, czując żar jego wściekłości, gdy ściszył głos do wkurzonego szeptu.

– Posłuchaj, paniusiu…

– Nie, to ty posłuchaj. Muszę mieć to ciastko. Zaklepałam je!

– Nie można zaklepywać towaru – wtrąciła kasjerka.

– Nie mieszaj się, Julie! – rzuciłam do niej. Pochyliłam się i dodałam szeptem: – Przepraszam, to było chamskie. Przykro mi. Zazwyczaj nie krzyczę, przyrzekam. Po prostu…

– Bardzo nieładnie – mruknął mężczyzna.

Zmarszczyłam brwi.

– To było bezczelne.

– Mam to gdzieś – odparł.

– Dobra. Mam gdzieś, co ty masz gdzieś. Interesuje mnie jedynie ciastko.

– W takim razie mogłaś przyjść wcześniej – palnął.

– Zamierzałam, ale stałam w korku i…

– Nikt nie prosił o twoją łzawą historyjkę – wymamrotał.

– Nie rozumiem. Ja…

– Ponownie. Mam to w dupie – stwierdził oschle. Kucnął i podniósł kartę.

– Ma rację. Wstrzymuje pani kolejkę! – krzyknął nieznajomy za mną.

Obróciłam się do niego.

– To prywatna sprawa, którą mam do załatwienia z…

– Ze sobą – odparł chłodno mężczyzna, gdy zapłacił za ciastko z jagodami, które miało być moje. Wziął kawę, wypiek i poszedł do drzwi.

Patrzyłam, jak ostatnie ciastko z jagodami jest wynoszone z cukierni, przy czym wydawało mi się, że moja pierś stoi w ogniu. Czy tak właśnie czuł się Romeo po utracie swojej Julii? Teraz rozumiałam, co miał na myśli, mówiąc: „Do ciebie, Julio! Walny aptekarzu! Płyn twój skutkuje: całując – umieram  1”.

Czego bym nie dała, aby pocałować to cholerne ciastko.

Chciałabym powiedzieć, że była to moja ostatnia interakcja z tym człowiekiem, lecz nie. Byłam zbyt zaaferowana, by pozwolić, żeby cała sytuacja tak się zakończyła. Jak jakaś niezrównoważona, którą stałam się w tym momencie, wybiegłam za nieznajomym z cukierni i krzyknęłam:

– Hej! Hej! Czekaj!

Spojrzał na mnie przez ramię, a wtedy dostrzegłam irytację, jaka odmalowała się na jego twarzy. Obrócił głowę i szedł dalej, przez co musiałam za nim biec, co zrobiłam dosyć niezdarnie.

Jak wysoki był ten gość? Na jego jeden krok składały się dwa moje niezgrabne.

– Przepraszam! – zawołałam, gdy otworzył tylne drzwi swojego auta… które wyglądało na bardzo kosztowne i miało kierowcę. Zanim zdołał otworzyć drzwi na pełną szerokość, wskoczyłam przed niego. – Przepraszam, cześć. Wołałam za tobą.

– Nie mam czasu na kalifornijskie dziwactwa, paniusiu.

Och, zatem nie był tutejszy. Dobrze rozpoznałam akcent.

Uśmiechnęłam się; dzięki temu musiał zapałać do mnie sympatią.

– Mam na imię Stella.

– Nie pytałem cię o to.

Dobra, może jednak nie musiał.

Chciałam kontynuować swoje szaleństwo, ale zmieniłam metodę, starając się wyjść na bardziej przyjazną, skoro potrzebowałam tego cholernego ciastka.

– No tak, ale pomyślałam, że łatwiej by było, gdybyśmy się poznali. Wtedy cała sprawa stałaby się bardziej osobista.

– Nie robię takich rzeczy.

– Z przyjemnością informuję, że jestem w nich profesjonalistką. Zatem mogę pokierować, a ty za mną podążysz. Możemy zatańczyć w tej rozmowie jak w tangu. – Zapląsałam przed nim, ale nie rozbawiłam go tym.

Zamrugał sześć razy.

– Przesuń się.

– Ale…

– Muszę gdzieś jechać, okej?! – warknął. – Więc się przesuń.

– Przesunę się, przyrzekam. Kiedy dasz mi ciasteczko.

– Jesteś psychopatką.

– Tak, dobra, spoko. Nazywaj mnie, jak tylko chcesz. O ile dasz mi ciastko – rzekłam, nie dając za wygraną.

Skrzywił się i zmrużył oczy.

– Masz na myśli to ciastko? – mruknął. Spojrzał na papierową torebkę, w której się znajdowało. Wyjął je ostrożnie i pogłaskał palcami.

Nie przejęłam się. Chodziłam do publicznych szkół, w podstawówce przeżyłam wyławianie zębami jabłek z wiadra z wodą. Zarazki mnie nie przerażały.

– Tak, to.

– Dobra, dobra.

Wyciągnął je ku mnie, a kiedy już miałam je złapać, wsadził je do ust i zjadł całe w trzech kęsach. Raz, dwa, trzy. Na ziemię spadły okruszki, gdy agresywnie przeżuwał tuż przed moją twarzą. Prawdę mówiąc, większość wypadła mu spomiędzy warg. Biedne, słodkie jagódki posypały się na chodnik, a ja poczułam, jakby ktoś kopnął mnie w podwozie przez to jego jaskiniowe zachowanie.

– A teraz możesz się przesunąć? – zapytał z pełnymi ustami, plując okruchami w moją stronę. Znalazły się również na jego świetnie skrojonym, czarnym garniturze, gdy zarozumiale uniósł brwi.

– Jesteś… Jesteś… największym dupkiem na świecie! – palnęłam ze wściekłości, obrzydzenia i smutku. Głównie ze smutku. Niewiarygodnie wielkiego smutku.

– Nie jestem dupkiem. Mam jedynie ku temu skłonności – mruknął, po czym westchnął. – Dlaczego to robisz?

– Co takiego?

– Płaczesz.

– Wcale nie.

– Cieknie ci z kanalików łzowych. To się nazywa płacz.

Dotknęłam policzków i pokręciłam głową. No rety, racja. Płakałam.

– Nie powinieneś zjadać mojego ciastka – zaszlochałam.

Co się ze mną działo? Tak, byłam beksą, ale dzisiejsze zachowanie było niedorzeczne nawet dla mnie.

Uniósł brwi i wyglądał na bardziej zaniepokojonego niż wściekłego. Rozchylił usta, jakby w jakiś sposób zamierzał mnie pocieszyć, ale zamiast tego zacisnął je, sięgnął do przedniej kieszonki i podał mi idealnie złożoną chusteczkę.

– Dziękuję – wymamrotałam i wydmuchałam w nią nos. Oddałam mu ją.

Skrzywił się.

– Zatrzymaj. A teraz zapytam po raz ostatni: Czy zdołasz się odsunąć od mojego samochodu?

Przeszłam na bok.

Wsiadł i trzasnął drzwiami. Zaraz jednak opuścił szybę i spojrzał na mnie.

– Jeśli poprawi ci to nastrój, nie było dobre – wyznał, nim uniósł szybę.

Odjechał, zostawiając mnie na chodniku, otoczoną okruszkami, które stanowiły przypomnienie najdziwniejszej interakcji na świecie. Interakcji, która dzięki mnie stała się bardzo niezręczna.

Zrobiłam wszystko, co w swojej mocy, by wziąć się w garść, mimo że byłam bardzo zdenerwowana. Wsiadłam do auta i pojechałam do swojego kolejnego celu.

Rozpoczynałam część dnia, której najbardziej się obawiałam. Chciałabym po prostu wrócić do łóżka i pominąć kolejne godziny, ale w życiu nie dało się przewinąć tego, czego pragnęliśmy uniknąć. Niestety każdy dzień ciągnął się nieubłaganie, bez względu na to, jak bardzo ktoś potrzebował przerwy.

ROZDZIAŁ 2

Stella

Nienawidzę tego.

Kevin również by tego nie znosił.

– Wrzuć mnie do oceanu i niech zabiorą mnie syreny – powiedział do mnie, gdy byłam mała. Zrobił to zaraz po pogrzebie mamy, gdy wydawało się, że nie radził sobie ze smutkiem.

Kevin nie okazywał emocji, ale nigdy nie widziałam nic smutniejszego, niż gdy załamał się po śmierci przyjaciółki.

Ponieważ byli zżyci, wyobrażałam sobie, że musiał się czuć, jakby utracił cząstkę siebie. Teraz, gdy oboje nie żyli, byłam nieco bezdomna i nie wiedziałam, co począć bez osób, które mnie wychowywały. Mimo to wciąż miałam babunię.

Nie wiedziałam, czy po odejściu Kevina poradziłabym sobie bez niej. Przez kilka poranków miałam problem z pobudką. Wydawało mi się, że każdy dzień prowadził do ciemnej nocy.

Czy kiedykolwiek towarzyszyło ci uczucie, jakby ktoś wbił ci rękę do klatki piersiowej, wyrwał serce, wielokrotnie trzepnął nim o ziemię, uderzył w nie młotem kowalskim, po czym wrzucił do niszczarki do papieru? Następnie miał na tyle tupetu, aby ponownie wcisnąć ci je do piersi, takie rozbite i mocno uszkodzone? Tym właśnie była dla mnie żałoba. Odbierałam ją jak stłuczone, pocięte serce.

Najpierw mama, a teraz Kevin.

Kevin Michaels był dla mnie jak ojciec. Stawał na głowie, by mi pomagać, a teraz nie żył. Nie mogłam tego pojąć. Przeważnie czułam się, jakbym temu wszystkiemu zaprzeczała, starając się szukać w życiu pozytywów. Mimo to niektóre dni bywały trudniejsze niż inne.

– Oddychaj, kochanie – powiedziała babunia i położyła dłoń na moich plecach.

Niewielka pociecha jaką przyniósł mi jej dotyk była mi potrzebna, ponieważ zaraz miałam stracić grunt pod nogami.

– Nie słuchasz – mruknęła, głaszcząc mnie okrężnymi ruchami. – Mówiłam, byś oddychała.

Wypuściłam wstrzymywane w płucach powietrze.

Nawet jeśli kochałam Kevina, wiedziałam, że babunia kochała go jeszcze bardziej. Znała go przez całe życie. On kochał ją najbardziej zaraz po własnej matce, ponieważ była jego nianią od pierwszego miesiąca życia. A kiedy Kevin stał się za duży na piastunkę, rodzina zatrudniła babunię jako gospodynię.

Staruszka mawiała, że to jedynie wymyślna nazwa na służącą, ale wiedziała, że funkcję tę nazwano tak z szacunku do niej.

Wszyscy znali ją jako najstarszą w rodzinie. Zajmującą miejsce zen. Anioła stróża, wysłanego, by kroczył pośród nas i przypominał o oddychaniu. Była nim dla Kevina, mojej mamy i mnie.

– Nie rozumiem. Jednego dnia był tutaj, a kolejnego… – szepnęłam, gdy stałyśmy przed trumną. Zacisnęłam palce na naszyjniku, który miałam na szyi. Trzy muszelki. Po śmierci mamy dodałam jedną dla niej do swojej i czułam, jakby zawsze była ze mną, ilekroć obejmowałam ją dłonią. Pękło mi serce, bo wczoraj musiałam dodać też muszelkę dla Kevina.

– Życie biegnie szybciej, niż byśmy tego chcieli – rzekła babunia. – Przynajmniej już nie cierpi. – Położyła rękę na trumnie i zmówiła tę samą modlitwę co po śmierci mamy. – Związany z ziemią, związany z oceanem. Niech ukołyszą cię fale. Odnajdź spokój w kolejnej podróży, Kevinie. Wieczne błogosławieństwo.

– Wieczne błogosławieństwo – szepnęłam.

Babunia wpoiła mi, że kiedy dwoje lub więcej powtarza modlitwę, ma ona większą moc. Dlatego to ważne, bym powtarzała za nią, bo w ten sposób dusza Kevina miała zaznać spokoju w kolejnym życiu.

– Przewijałam go na długo przed tym, zanim zaczęłam zmieniać pieluchy tobie – powiedziała babunia, spuszczając głowę. Trzymała dłoń na trumnie jeszcze przez chwilę. Stała zgarbiona, jakby dźwigała na ramionach cały ciężar tego świata. – A teraz nie żyje. – W jej oczach odmalował się smutek, przed którym starała się mnie uchronić.

– Babuniu – szepnęłam. Szlochając, patrzyłam, jak zalewa się łzami.

Zawsze ze wszystkich sił starała się przy mnie nie płakać. Sprawiała wrażenie, jakby była głową naszej wyjątkowej rodziny, i musiała być silna, lecz po stracie kogoś, kto był dla niej jak syn, załamała się.

Pociągnęła lekko nosem, wyjęła chusteczkę z torebki i otarła oczy.

– Nic mi nie jest, kochanie. Muszę się tylko przewietrzyć. – Ruszyła, by wyjść, a kiedy za nią poszłam, uniosła rękę, by mnie powstrzymać, jednak na mnie nie spojrzała. – Daj mi chwilę, kochana. Zaraz wrócę.

Wyszła.

Położyłam dłoń na trumnie, zamknęłam oczy i szeptem powtórzyłam jej wcześniejszą modlitwę.

– Związany z ziemią, związany z oceanem. Niech ukołyszą cię fale.

Mawiano tak w mojej rodzinie, odkąd sięgałam pamięcią. Nie wypowiadaliśmy tych słów jedynie w trudnych chwilach. Mówiliśmy je również w radosnych. Oznaczały błogosławieństwo dla bliskich. Bez względu na to, dokąd udawał się człowiek, dary ziemi i wody zawsze miały go otaczać. Natura strzegła, a te błogosławieństwa miały być z nim w dobrych i złych momentach.

Otworzyłam oczy i aż się wzdrygnęłam, gdy dostrzegłam obok siebie ubranego na czarno mężczyznę. Intensywnie wpatrywał się w trumnę. Rozpoznałam go. Żołądek mi się skurczył, a w ustach zaschło, gdy gapiłam się na nieznajomego.

Widząc go obok Kevina, zrozumiałam.

Był do niego bardzo podobny. Od wzrostu, przez idealnie przycięty zarost, aż po oczy. Rety, te oczy… Tak bardzo niebieskie, jak Kevina. Jednak w przeciwieństwie do tęczówek Kevina, które miały barwę spokojnego oceanu, oczy tego mężczyzny sprawiały wrażenie, jakby zostały stworzone podczas ciężkiej burzy. Przeszedł mnie dreszcz. Wpatrywałam się oszołomiona w gościa, który zniszczył mi poranek. Wciąż miał okruszek ciastka na brodzie.

– Ty! – rzuciłam teatralnym szeptem.

Westchnął.

– To chyba jakieś żarty.

Nie potrafiłam zebrać spójnych myśli, bo nic mi tu nie pasowało.

– Nikt cię nie nauczył, że nieładnie tak się gapić? – wytknął oschle głębokim, ochrypłym, mało uprzejmym głosem.

Zdecydowanie nie był to głos Kevina; nie niósł w sobie łagodności starszego mężczyzny.

I oczu też nie miał po nim.

– Co tu robisz?! – warknęłam, wkurzona samym jego istnieniem. Zirytowana, że tak bardzo przypominał mi Kevina oraz faktem, że zżarł moje przeklęte ciastko.

– To, co większość ludzi na pogrzebach, paniusiu.

– Stello.

– Ponownie: mam to gdzieś.

– Przepraszam… ty… – Pokręciłam głową, starając wziąć się w garść.

– Jest stary – wytknął, patrząc na Kevina. – Nie spodziewałem się.

– Co masz na myśli?

Wzruszył ramionami.

– Cholera, nie wiem. Jest po prostu… starszy, niż mi się wydawało.

– Nie powinno się przeklinać w kościele.

– Cholera, mój błąd – rzucił z sarkazmem.

Palant, choć i tak nieco mnie rozbawił.

Zmrużyłam oczy.

– Skąd znałeś Kevina?

– Nie znałem.

– O. – Parsknęłam śmiechem. – Też uwielbiam włóczyć się po pogrzebach obcych ludzi.

Wpatrywał się we mnie pustym wzrokiem.

– To żart – wyjaśniłam – ale najwyraźniej nieśmieszny. Być może żarty na pogrzebach są niemile widziane. Chociaż pewnie on uważał inaczej – powiedziałam, wskazując na trumnę. – Już w ogóle się nie krzywi. – Zaśmiałam się. – To kolejny żart – wyznałam. – Ale również nieśmieszny. Dobra, to może tak. Puk, puk…

Wpatrywał się we mnie bez zainteresowania.

Kiedy sprawy robiły się niezręczne, lubiłam je pogarszać, więc dokończyłam kawał:

– Kto tam? Na pewno nie Kevin, bo on nie żyje. Ha, ha. Rozumiesz? Żarty funeralne.

Zamrugał, skrzywił się, a następnie odwrócił wzrok.

– Jak na człowieka, który wbija się na pogrzeby, w ogóle nie jesteś wesoły – wytknęłam.

O rety, co ze mną było nie tak? Z moich ust padały zupełnie przypadkowe, niezręczne słowa, i to do nieznajomego, który przyszedł na pogrzeb mężczyzny, którego nie znał.

A mimo to był uderzająco do niego podobny.

Przestań gadać, Stella.

Odchrząknęłam i wygładziłam sukienkę.

– Przepraszam. Reaguję w ten sposób w niezręcznych sytuacjach. W dodatku mieliśmy z Kevinem trochę pokręcone poczucie humoru i… cóż… Dlaczego zjadłeś moje ciastko? – zapytałam, ponieważ moje usta poruszały się tak szybko jak myśli w mojej głowie.

– Nie zaczynaj znowu.

– Tak, zacznę znowu. Nawet go nie chciałeś!

– Gdybym go nie chciał, to bym go nie kupił.

– Ale nawet się nim nie zachwyciłeś! Zmarnowałeś je, próbując być złośliwym – wytknęłam.

– Cóż mogę rzecz? Jestem złośliwcem.

– Jesteś dupkiem. Oto, kim jesteś. – Prychnęłam.

– Nie powinnaś przeklinać w kościele – drwił.

– Cholera, mój błąd – odparłam.

Parsknął śmiechem.

– Nie jestem dupkiem. Tylko…

– Masz do tego tendencje. Bla, bla, bla. Też jesteś dziwakiem, wiesz? Przyszedłeś na pogrzeb kogoś nieznajomego – urwałam. Serce przyspieszyło, więc w panice uniosłam dłonie do piersi. – O rety, rozumiem.

– Co takiego?

– Śledziłeś mnie! – pisnęłam, rozszerzając przy tym oczy.

– Słucham?

– Śledziłeś mnie! Przyszedłeś tu za mną? – dopytywałam, nie mogąc się powstrzymać.

Westchnął.

– Nie schlebiaj sobie.

– Ale tylko to zdaje się mieć sens!

– Ma sens to, że chciałbym cię śledzić na pogrzebie jakiegoś gościa? Nie za wysoko się cenisz? – Przyglądał mi się, jakbym postradała rozum.

– Nie brakuje mi poczucia własnej wartości, jeśli o to pytasz. Doszłam do wniosku, że mogę być interesującą osobą do śledzenia. Ludzie się zabijają, by mnie śledzić. Mogą też zabić mnie podczas śledzenia. To naprawdę trudny wybór.

– Zawsze jesteś taka dziwna? – wypalił.

– Tylko na co dzień.

Uniósł brwi, przez co zmarszczki na jego czole się pogłębiły. Zaraz przeniósł wzrok z powrotem na Kevina, po czym wrócił nim do mnie.

– Brałaś udział w pogrzebie, w którym nieboszczyk wygląda jak ty?

– Cóż… nie.

– Nie proszę, byś była jak Holmes czy Matlock. Mówię jedynie, byś połączyła cholerne fakty, paniusiu.

– Stello – przypomniałam.

– Mam to gdzieś.

– Chcesz powiedzieć, że jesteś sy…

Zanim zdołałam dokończyć tę myśl, mężczyzna omiótł mnie najbardziej intensywnym, pozbawionym zainteresowania spojrzeniem, po czym odszedł. Gdy się oddalił, przeszedł mnie dreszcz. Aż musiałam potrzeć ręce.

– Nie, to niemożliwe – mruknęłam. Wiedziałabym, gdyby Kevin miał syna.

Nie ma mowy… To znaczy nie mógłby…

Czy to mogła być prawda? Czy Kevin miał tajemniczego syna?

Mimowolnie zastanawiałam się, jak ten kradnący ciastka, egoistyczny, niedorzecznie przystojny, choć zrzędliwy mężczyzna miał na imię.

Spojrzałam na trumnę i pokręciłam głową.

– Widzę, że próbowałeś zabrać niektóre rzeczy do grobu, ale właśnie wypłynęły. Masz coś do powiedzenia na ten temat? – Podsunęłam mu rękę przed usta, jakbym trzymała mikrofon. – Przemów teraz albo zamilknij na wieki.

Odpowiedziała mi cisza, która złamała moje już i tak pogruchotane serce.

– Przepraszam, że opowiadałam żarty na pogrzebie, Kevinie. Chociaż były dość śmieszne.

Uśmiechnęłam się, znając jego poczucie humoru. Roześmiałby się, gdyby mógł to zrobić. Szalone, jak bardzo można tęsknić za wesołością drugiego człowieka. Gdybym miała taką możliwość, kolekcjonowałabym jak najwięcej jego radości we wspomnieniach.

***

Przyjechałam na stypę, aby upewnić się, że wszyscy są cali i zdrowi. Oczywiście był tu również mężczyzna, który zajmował dziś najwięcej mojej uwagi – zaraz po Kevinie. Przyglądał się zdjęciom na ścianie klatki schodowej.

Kevin w młodości zajmował się fotografią, w ten sposób zarobił pierwsze miliony. Jasne, sukces na giełdzie i rodzinne bogactwo też stanowiły sporą część jego majątku, ale z wielkim oddaniem poświęcał się pracy artystycznej.

Może właśnie dlatego tak dobrze się dogadywaliśmy. Mimo że ja używałam farb akrylowych i pędzli, to artystów ciągnęło do siebie nawzajem. Dzieliliśmy pewien rodzaj dumy.

– To wszystko jego dzieła – wyznałam, podchodząc do mężczyzny.

Spojrzał na mnie, po czym bez słowa wrócił do oglądania zdjęć.

Wygładziłam sukienkę.

– Masz jakieś imię?

– Mam.

Czekałam, by się nim ze mną podzielił, ale tego nie zrobił.

– To…?

– Przeszkadzam ci? – jęknął.

– Nie. Dlaczego tak sądzisz?

– Ponieważ nieustannie starasz się ze mną komunikować, choć nie istnieje żaden powód, byśmy ze sobą rozmawiali. Wyraźnie widać, że nie jestem zainteresowany interakcją z tobą, a mimo to nadal odczuwasz potrzebę, by do mnie mówić. Jesteś męcząca.

– Rety. A ty jesteś… zrzędliwy i niegrzeczny bez powodu.

– Mam się cieszyć na pogrzebie?

– Nie, ale nie musisz być bucem – skwitowałam.

Posłał mi sarkastyczny uśmieszek.

– Dzięki za pogrzebowe wskazówki.

– Wal się.

– Nie, dziękuję – burknął, nie zwracając na mnie uwagi.

– Cieszę się, że już nigdy nie będę musiała spotkać się z kimś, kto chodzi na pogrzeby nieznajomych, bo nie ma własnego życia.

– A ja się cieszę, że więcej nie spotkam się z kimś, kto opowiada głupie dowcipy na pogrzebie i płacze z powodu ciastka z jagodami.

– Jesteś dupkiem!

– Ile razy jeszcze mi to powtórzysz, zanim w końcu zostawisz mnie w spokoju?

– Ja…

– Za dużo mówisz. To właśnie robisz. Za dużo gadasz – syknął, po czym westchnął z irytacji.

– Naprawdę jesteś synem Kevina? – zagadnęłam.

– Nie wiem. Może spróbujesz go o to zapytać? Oj, chwileczkę. Nie możesz, bo nie żyje – odparł.

Wpatrywałam się w niego pustym wzrokiem.

Wzruszył ramionami.

– Próbowałem opowiedzieć żart funeralny, całkiem jak ty.

– Cóż, chyba twoje umiejętności komediowe się wyczerpały.

– Najwyraźniej będę musiał iść na kabaretową emeryturę.

– Przepraszam, panie Blackstone, zaraz zaczniemy – powiedział podchodzący do nas mężczyzna. Spojrzał na mnie i promiennie się uśmiechnął. – Stella! Dobrze cię widzieć – przywitał się.

Joe Tipton był długoletnim prawnikiem i przyjacielem Kevina. Znałam go równie długo, co oznaczało, że przez całe swoje życie. Uściskał mnie kojąco.

– Chciałbym jedynie, byśmy spotkali się w lepszych okolicznościach.

– Ja też, ale nie będę wam dłużej zajmowała czasu – stwierdziłam, odsuwając się od Joe. – Porozmawiamy później.

– Czekaj, nie. Nie dostałaś mojego e-maila? – zapytał.

– Jakiego e-maila?

– W sprawie testamentu Kevina. Właśnie w tej sprawie odbędzie się spotkanie w jego gabinecie. Maple wszystkich wprowadza. Jeśli możesz, to dołącz do nas za kwadrans, to naprawdę ważne.

– Dlaczego miałabym tam być? – zapytałam.

– No weź, Stella. – Joe zdjął okulary i ścisnął nasadę nosa. – Naprawdę sądziłaś, że Kevin nic by ci nie zostawił? Byłaś dla niego jak córka. Jak najbliższy członek rodziny. Ty i Maple.

– I ty.

Uśmiechnął się.

– Ale przede wszystkim ty. – Spojrzał na mężczyznę, który stał się wrzodem na moim lewym pośladku. – Damianie, jeśli jesteście gotowi udać się na odczytanie testamentu, zaprowadzę was do gabinetu, gdzie wszyscy mają się zebrać.

– Damian – powiedziałam, patrząc na nieznajomego.

Wyglądał jak Damian. Dobrze zbudowany i kapryśny. Tajemniczy i uparty. Przystojny w dość irytujący sposób. Tak. Damian to odpowiednie imię dla tej istoty.

– Cieszę się, że się poznaliście. Dzięki temu kolejna część będzie znacznie łatwiejsza – dodał Joe.

– Co to znaczy? – zapytaliśmy z Damianem jednocześnie.

Prawnik jedynie się uśmiechnął i krótko skinął głową.

– Proszę za mną.

Kiedy weszliśmy do gabinetu Kevina, serce mocniej mi zabiło na widok znajomych twarzy. Twarzy, których nie widziałam od lat, niektórych nawet od dekad.

– Co tu wszystkie robicie? – zapytałam, oszołomiona.

Tylko na widok jednej z nich poczułam niewielką pociechę. Była to babunia siedząca w lewym kącie pomieszczenia.

– Chyba nie sądziłaś, że nasz mąż nic nam nie zostawi, co? – rzuciła z pogardą Denise Littrell formalnie znana jako Denise Michaels, przynajmniej przez chwilę.

Przy niej znajdowały się dwie inne kobiety, które również w pewnym momencie stały się żonami Kevina.

Denise, Rosalina i Catherine.

Albo, jak lubiłam je nazywać, wredne macochy z mojej przeszłości.

– Był mężem ich wszystkich? – zapytał Damian, unosząc brwi.

– W którejś chwili tak – odparłam, patrząc na Rosalinę. – Chociaż niektóre małżeństwa wytrzymały jedynie tydzień.

– I to był wspaniały tydzień z wyłączeniem irytującego dziecka, które nie chciało zniknąć – wytknęła Rosalina i nałożyła więcej czerwonej szminki na wargi.

Umalowała się tak mocno jak niegdyś, a jej suknia nadal była równie obcisła, co w jej przypadku nie stanowiło problemu. Rosalina była jedną z najpiękniejszych kobiet na świecie, z makijażem czy też bez. Wszystkie byłe żony Kevina wyglądały jak supermodelki. Niektóre, tak jak Catherine, naprawdę nimi były.

– Najwyraźniej miał swój typ – wspomniał oschle Damian.

– Co to za ciacho? – zapytała Denise, mierząc Damiana wzrokiem, jakby był kawałem mięcha, a ona umierała z głodu, co było dziwne, ponieważ jak dobrze pamiętałam, kobieta nie jadała mięsa i potrafiła rzucić klopsem przez jadalnię.

Wszystkie trzy małżeństwa zakończyły się z tego samego powodu – mnie.

A teraz wszyscy staliśmy w tym samym pomieszczeniu, aby wysłuchać ostatniej woli zmarłego.

– Możemy się wszyscy przedstawić, ale jeśli to nie jest konieczne, zachęcam, byśmy przeszli od razu do sedna – zaproponował Joe.

– Miejmy to z głowy – wtrącił Damian, ignorując spojrzenia wszystkich kobiet. – Później mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.

– No tak. Oczywiście. Zatem przejdźmy do rzeczy. – Joe otworzył aktówkę leżącą na biurku Kevina. Kiedy usiadł w jego fotelu, serce nieco mi się ścisnęło.

Smutek był dziwny, bo pojawiał się w zupełnie przypadkowych chwilach. Widok innego mężczyzny za biurkiem Kevina przywiódł żal, o którego istnieniu nie wiedziałam. Łzy napłynęły mi do oczu na myśl, że Kevin już nigdy nie usiądzie w tym fotelu.

Wyciągnęłam z kieszeni chusteczkę, którą dał mi Damian, i otarłam mokre policzki.

– Panna perfekcyjna i jej krokodyle łzy – burknęła Catherine.

– Och, odwal się, co? I tak nikt cię nie lubił – skarciła ją babunia. Podeszła i wzięła mnie za ręce. Ścisnęła je kojąco, aby dać znać, że nie tylko ja opłakiwałam śmierć Kevina.

– Jak państwu wiadomo, Kevin cenił każdego z was – zaczął Joe. – I właśnie dlatego postanowił każdemu napisać osobny list, w którym opisał wszystko, co wam pozostawił. – Wręczył kopertę każdej osobie.

Byłe żony natychmiast otworzyły swoje, aby przekonać się, co dostały, a potem syczały i jęczały, jakby to, co było tam napisane, im nie pasowało.

– Kolekcja płyt? Dlaczego miałabym ją chcieć? – marudziła Denise.

– Kevin mówił, że wasza pierwsza randka odbyła się w sklepie z nagraniami. Powiedział, że tańczyliście do piosenek i że kolekcja będzie miała dla ciebie wartość.

– A jaka ona jest? – zapytała, marszcząc brwi.

– Wystarczająca – wyznał Joe z odrobiną pogardy.

– Naprawdę zostawił mi nowojorski apartament? – zapytała oszołomiona Rosalina.

– Co?! Ja go chcę! – pisnęła Denise.

– Widzę, że nadal nie wiesz, kiedy się zamknąć – wytknęła babunia.

– Och, idź sobie postawić cholernego tarota, Maple. – Denise pokazała babuni środkowy palec, na co ta jedynie się uśmiechnęła.

– Tak, Rosalino. Mówił, że uwielbiałaś przedstawienia na Broadwayu – wyjaśnił Joe.

– Kochałam. – Przytaknęła, wzruszona.

Szczerze mówiąc, ze wszystkich byłych żon Kevina Rosalina była moją ulubioną. Potrafiła okazać życzliwość, ale osobista trauma sprawiła, że zachowywała się dość nieprzewidywalnie. Niekiedy umiała być łagodna. Jeśli miałabym wybierać, Rosalina zostałaby moją ulubioną macochą. Ale to naprawdę niewielka pociecha – najlepsza ze złych.

– Na pierwszej randce byliśmy w New York Theater.

– Zostawił ci również karnet na balet, który opłacił na dziesięć lat do przodu – poinformował ją Joe.

– Dostałam też jego biżuterię. – Rosalina aż zachichotała z radości. Z cwaniackim uśmieszkiem spojrzała na Denise. – To chyba oznacza, że kochał mnie bardziej niż ciebie. – Popatrzyła na Catherine. – A tobie co zostawił?

– Mam nadzieję, że więcej niż wam. Mimo wszystko dwukrotnie się ze mną ożenił – przypomniała.

– I dwukrotnie się z tobą rozwiódł – odparła Denise. – Według mnie jesteś podwójnie przegrana. Tak samo jak dwukrotnie straciłaś tytuł miss Ameryki.

– Pieprz się, Denise – warknęła Catherine.

– Moje panie, nie dajmy się ponieść porównaniom. Napisał listy do każdej z was z prostego powodu: nie chciał, aby to wszystko stało się sprawą publiczną – wtrącił Joe.

– A jeśli już przy niej jesteśmy, dlaczego Catherine ma cokolwiek dostać, skoro to przez nią rozpadło się moje małżeństwo? – jęczała Denise.

– No błagam. Miał cię dość, zanim jeszcze się z tobą ożenił. Na przyjęciu świątecznym okazało się, że idziesz w odstawkę. Nie możesz mnie winić za to, że wkroczyłam do akcji – drwiła Catherine.

– Tak nie może wyglądać prawdziwe życie – mruknął cicho Damian i ścisnął nasadę nosa, gdy kobiety zaczęły się kłócić na temat tego, którą Kevin kochał najbardziej.

Rozwrzeszczane byłe żony szukały potwierdzenia, którego tak naprawdę nigdy nie dostaną, ponieważ Kevin już nie żył.

– Zamkniecie się w końcu i pozwolicie, by Joe dokończył to, co musi nam, kurwa, przeczytać?! – zagrzmiał Damian, przez co wrzawa nagle ucichła.

Dostałam gęsiej skórki, gdy dotarł do mnie jego głęboki głos.

Mężczyzna wygładził garnitur, a Denise natychmiast na niego popatrzyła.

– Kim ty w ogóle jesteś? – Spojrzała na Joe. – A jeśli Kevin zamierzał dać nam po prostu listy, po co sprowadzać tu dziś wszystkich? Można to było załatwić e-mailem. Jezu. Nienawidzę spotkań w sprawach, które można załatwić przez Internet.

Nie mogłam się z nią nie zgodzić. Nie zgadzałyśmy się w kwestiach wszystkich innych rzeczy na świecie oprócz nienawiści do niepotrzebnych spotkań.

Nadal trzymałam w dłoni swój list. Nie znalazłam w sobie siły, aby go otworzyć. Nie byłam gotowa przeczytać ostatnich słów Kevina. Czułam, że to jego ostateczne pożegnanie.

– Jeśli chodzi o tę część – Joe zaczął rozkładać kartkę – to ostatnia wola Kevina, którą własnoręcznie spisał. Prosił mnie, bym wam przeczytał. – Odchrząknął i zaczął czytać słowa, które wszystko zmieniły. – „Jeśli tego słuchacie, oznacza to, że na zawsze odszedłem na drugą stronę i mam nadzieję, że jeszcze przez dłuższą chwilę nie spotkam się tu z żadnym z was. Sprowadziłem was tu, by oznajmić moją ostatnią wolę. Zwracam się do wszystkich moich byłych żon. Cześć. Co u was słychać? Świetnie wyglądacie. Schudłyście?”.

Kobiety zachichotały, jakby to naprawdę był dla nich komplement.

– „Jak wam wiadomo – kontynuował Joe – naprawdę wierzę w małżeństwo, tak bardzo, że ożeniłem się aż czterokrotnie. Każda z was dała mi coś innego. Rosalino, ty obdarzyłaś mnie zachwytem i przygodą, Catherine uporem i silną osobowością, a Denise głową pełną siwych włosów”.

Uśmiechnęłam się do siebie, a Denise przewróciła oczami.

– „Gdyby połączyć was w jedno” – czytał Joe – „można by powiedzieć, że miałem idealne małżeństwo. Czego życzę zarówno Damianowi, jak i Stelli”.

– Co to znaczy? – mruknął Damian.

Joe uniósł palec, aby uciszyć wszystkich w pomieszczeniu.

– Na koniec przekazuję resztę majątku Damianowi i Stelli, w tym akcje, obligacje, nieruchomości oraz pięćset milionów oszczędności, które zostaną między was rozdzielone.

Byłe żony ponownie wszczęły kłótnię, a ja poczułam ogromny ucisk w gardle.

Zostawił mi cały swój dobytek? Mnie i Damianowi Blackstone’owi?

Ale dlaczego?

– „Lecz to nie wszystko” – ciągnął Joe podniesionym głosem, aby pozyskać uwagę. – „Warunkiem przekazania majątku jest to, aby Stella i Damian pobrali się i byli małżeństwem przynajmniej przez pół roku od wyznaczonego terminu. Sześć miesięcy musicie mieszkać pod tym samym dachem, spędzać pod nim razem przynajmniej pięć dni w tygodniu. Nie możecie przebywać dłużej niż czterdzieści osiem godzin osobno. Żadnych odstępstw. Układ ma rozpocząć się nie później niż za tydzień od dzisiaj”.

– Nie ma mowy – powiedzieliśmy z Damianem równocześnie.

Dlaczego ciągle wypowiadaliśmy to samo w tym samym czasie?

– To nie fair! – pisnęła Denise. – Dlaczego oni dostają wszystkie dobra?

– Ciszej – rzuciła babunia.

– Co? To prawda. Bez urazy, ale nawet nie wiemy, kim jest ten gość, a z jakiegoś powodu mamy sądzić, że zasługuje na choćby centa z majątku Kevina? On ma akurat najmniejsze prawa do tych pieniędzy.

– Ma rację – wtrąciła Catherine. – Nie ma prawa do żadnej kasy.

– Tak się składa, że Damian to syn Kevina, dlatego właśnie ma do nich wszelkie prawa – dodał Joe.

Kobiety spojrzały na młodego mężczyznę, zszokowane identycznie jak ja wcześniej, gdy uświadomiłam sobie to samo.

Damian spojrzał na nie pustym wzrokiem, następnie skinął im głową.

– Witam, macochy.

– Czyj to dzieciak? – zapytała Denise, spoglądając na inne byłe żony.

– Na mnie nie patrz – rzuciła Catherine. – Czy to ciało wygląda, jakby urodziło dziecko?

– Skarbie, dobry kalifornijski chirurg z każdym zdziała cuda. Zapytaj Rosaliny, co zrobiła z nosem – wytknęła Denise.

– Powiedziała ta, która ma pośladki od doktora Kenta – odparła Rosalina. – Biodra mogą kłamać.

Czułam się, jakbym oglądała program Byłe żony z Los Angeles.

– Ile masz lat? – zapytała Rosalina Damiana.

– Dwadzieścia jeden.

Był o siedem lat młodszy ode mnie, chociaż zachowywał się, jakby był znacznie starszy. Po samej osobowości powiedziałabym, że ma jakieś dziewięćdziesiąt cztery lata.

1 W. Szekspir, Romeo i Julia, przekład Józef Paszkowski (przyp. tłum.).