Za sterami życia - Katarzyna Sarnowska - ebook + książka

Za sterami życia ebook

Katarzyna Sarnowska

4,0

Opis

Sielskie krajobrazy, cisza i bliskość natury. Czy potrzeba czegoś więcej, aby rozpocząć nowy etap w życiu?

Wyprowadzka z miasta miała być najlepszą decyzją w życiu Aliny i Tomka, ale nie wszystko poszło zgodnie z planem. Chociaż są szczęśliwi, remontując dom, nawiązywanie znajomości z nowymi sąsiadami nie jest łatwe. Na szczęście Alina spotyka bibliotekarkę Marię, z którą mogłaby rozmawiać godzinami. Maria poznaje ją z pewną kobietą i jej synkiem. Ich dramatyczna historia porusza Alinę, która postanawia pomóc samotnej matce.

Związek Gabi przechodzi kryzys, dlatego decyduje się ona na odpoczynek od miejskiego zgiełku. Przyjaciółki wspierają Gabi, jednak kobieta wie, że sama musi wziąć życie w swoje ręce i podjąć najtrudniejsze decyzje. Czy znajdzie w sobie odwagę, aby stawić czoła nadchodzącym zmianom? Jak znajomość Aliny z Marią zmieni dotychczasowe życie obu kobiet i ich rodzin?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 331

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (60 ocen)
24
20
10
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Beti197202

Nie oderwiesz się od lektury

Książka lekka i przyjemna
00

Popularność




Copyright © Katarzyna Sarnowska, 2020

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020

Redaktor prowadząca: Weronika Jacak

Marketing i promocja: Katarzyna Schinkel

Redakcja: Joanna Jeziorna-Kramarz

Korekta: Marta Akuszewska

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Joanna Wasilewska

Zdjęcia na okładce:

© bbernard | Shutterstock

© VerisStudio | Shutterstock

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

eISBN 978-83-66570-07-8

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

Rozdział I

Dom to trzask drewna palonego w kominku, zapach bigosu, śpiew dziecka, akordy pianina, radość, smutek, śmiech. Gdzie teraz jest? Co oznacza? Nie wiem, pogubiłam się. Nie wiem, czy mieszkam tu, czy tam, nad Jeziorakiem, czy w Powężu. Już nic nie wiem. Alina westchnęła głęboko i zamyśliła się. Wpatrywała się przez chwilę w niebieskie litery zapisane na białej kartce, a potem odłożyła dziennik na stolik i otuliła się szczelniej wielkim kraciastym kocem. Teraz pisanie stało się dla niej odskocznią od trudów codzienności, z którymi się zmagała. W zeszłym roku podjęli decyzję o zmianie miejsca zamieszkania, ale to nie było takie proste, jak jej się wtedy wydawało. Nie wystarczyło powiedzieć: „Tak, przenosimy się na wieś, wszystkie troski idą precz i będziemy teraz żyć długo i szczęśliwie”. Wróciła myślami do tego dnia, gdy podjęła decyzję o przeprowadzce. To był impuls, ale też podszept intuicji. Najpierw wyprawa na Jeziorak. Potem spotkanie z panią Łucją. W końcu ten wielki kaflowy piec w kolorze plastra miodu i powiedzenie życiu: „Tak”.

Później wszystko nabrało rozpędu. Zamieścili ogłoszenie w „Głosie Powęża” i znalazła się rodzina chętna, by kupić ich dom, ba, nawet wstrzymać się z przeprowadzką do końca roku szkolnego, aż uporządkują wszystkie sprawy. Pani Łucja, właścicielka domu nad Jeziorakiem, też zgodziła się poczekać na wpłatę kolejnej transzy. Wtedy Alinie wydawało się, że mają przed sobą szmat czasu, że ze wszystkim zdążą. Teraz, siedząc i marznąc w ich nowej chałupce, myślała inaczej.

Panowie jeszcze smacznie spali. Słyszała ich miarowe oddechy. Nie przeszkadzał im chłód. Miała czas na rozmyślania. Siedziała w fotelu w pokoju, który jako jedyny nadawał się teraz do zamieszkania. W narożniku stał kaflowy piec podobny do tego w kuchni. Alina nawet go nie dostrzegła, gdy po raz pierwszy oglądała dom. Zauroczył ją ten w kuchni i to w nim zakochała się od pierwszego wejrzenia. Ten w pokoju teraz ratował im życie. Gdyby nie on, zamarzliby chyba na śmierć. Oczywiście mieli szczęście, że nie było dwudziestostopniowych mrozów. Zawsze trzeba patrzeć na życie w ten właśnie sposób –pomyślała, być wdzięcznym za to, co się ma, a nie marzyć o tym, co nieosiągalne.

Przyjechali, aby spędzić ferie zimowe nad Jeziorakiem, pracując jednocześnie przy remoncie domu. Było zdecydowanie inaczej niż podczas ferii w Austrii czy w Czechach. Musieli zapomnieć o luksusach i obijaniu się. Trzeba było walczyć o przetrwanie.

Usłyszała nagle, że Tomek przeciąga się leniwie, a potem szuka jej po omacku w łóżku.

– Kochanie, już nie śpisz? – zapytał, unosząc się na posłaniu.

– Nie, nie śpię. Niestety temperatura i nasza sytuacja mi na to nie pozwalają, więc medytuję – odpowiedziała cierpko.

– Lepiej wizualizuj, jak tu będzie pięknie, kiedy już wszystko uda nam się doprowadzić do porządku – stwierdził niezrażony.

– Kiedy to będzie…

– Co to znaczy wizualizować? – zapytał nagle Krzyś, unosząc głowę znad kołdry.

– To znaczy wyobrażać sobie, jak będzie pięknie – wyjaśnił Tomek.

– Aha.

– Swoją drogą, dlaczego nikt nie wizualizuje złych rzeczy? – zastanawiała się głośno Alina.

– To się inaczej nazywa, to jest czarnowidztwo – stwierdził rzeczowo Tomek. – Wstajemy, brachu? – zwrócił się do Krzysia pełen entuzjazmu.

Wyjście z łóżka to czysty heroizm – pomyślała Alina. Pod kołdrą jest pewnie trzydzieści stopni. W pokoju w porywach dziesięć.

– Tak! – wykrzyknął chłopiec i poderwał się z tapczanu.

Tomek też wyskoczył z łóżka i od razu zaczęli ćwiczyć. Najpierw były pajacyki, potem pompki, na końcu przysiady.

– Ciepło? – zapytał Tomek po kilku minutach.

– Ciepło! – wykrzyknął Krzyś.

– Kochanie, to my idziemy porąbać drewno, żebyś nam nie zmarzła pod tym kocem.

– Dobrze – wyszeptała Alina. – Tylko się ciepło ubierzcie.

Włożyli na siebie kolejne warstwy spodni dresowych, czapki, kurtki i wybiegli na dwór. Po chwili usłyszała odgłos rąbanego drewna.

Skąd u niego tyle energii i optymizmu? – zastanawiała się w myślach. Sama tęskniła za cieplutkim domem w Powężu, przytulną kuchnią, dużą sypialnią, zmywarką i pralką. Na co dzień nie zdawała sobie sprawy, jak ważne są te wszystkie urządzenia.

Powoli podniosła się z fotela i odrzuciła koc. Włożyła na siebie grubą, szarą bluzę oraz jeszcze jedne ciepłe spodnie i poszła do kuchni. W kącie stała kuchenka z fajerkami, niemal taka sama, jaką miała w domu jej prababcia. Aby coś ugotować, trzeba było w nim napalić. Nie żadne tam pstryk i prąd płynie, potrzeba wysiłku, aby coś upichcić. Tomek co prawda zabrał też kuchenkę gazową, tę którą używali na campingu, ale nie spakował do niej naboi. Zostali zatem zmuszeni do powrotu do czasów z początku wieku. Otworzyła drzwiczki pieca. Wrzuciła do środka papiery oraz drewno i podpaliła. Potem wzięła wielki metalowy czajnik i postawiła go na kuchni. Jak dobrze pójdzie, to za pół godziny herbata będzie gotowa. Po chwili w drzwiach pojawili się panowie z naręczem drewna. Mieli zaczerwienione twarze i zgrabiałe ręce, ale buzie im się śmiały.

– Mamo, mamo! – krzyczał Krzyś. – Przyszedł do nas Merdek.

– Jaki Merdek? – zapytała zaskoczona Alina.

– Ten pies w biało-czarne łaty, który tak macha ogonem. Wiesz, on chyba nie ma domu – wyjaśnił Krzyś ze smutkiem.

O nie, jeszcze tego by brakowało – pomyślała Alina, wyczuwając intencje syna.

– Myślę, że ma, tylko tutaj nikt się tak czule psami nie zajmuje – skwitowała.

– Ale może go przygarniemy?

– Niestety na razie nie mamy na to warunków. Jesteśmy w trakcie przeprowadzki.

– A potem?

Alina westchnęła głęboko i wygłosiła nieśmiertelną wymówkę:

– Zobaczymy potem. A tata nie potrzebuje przypadkiem twojej pomocy? – zmieniła temat.

Tomek poszedł już do pokoju i męczył się przy piecu, próbując go rozpalić.

Krzysiu ruszył mu z odsieczą. Wkrótce zrobiło się nieco cieplej.

Po pół godzinie w czajniku zagotowała się woda. Alina zaparzyła herbatę. Przygotowała też kanapki. Usiedli w kuchni przy prostokątnym stole znajdującym się przy oknie. Za nim rozpościerał się widok na Jeziorak.

– Spójrz, jak tu pięknie – zachwycał się Tomek.

Alina wyjrzała przez okno. Zobaczyła zamglone, melancholijne jezioro i nie mogła nie przyznać mu racji. Gdyby jednak miała czarodziejską różdżkę i mogła przy jej pomocy zmienić ten dom w wygodne, lśniące czystością miejsce, byłoby cudownie. Niestety jak wszystko, co ważne w życiu, ta zmiana też wymagała ciężkiej pracy i cierpliwości.

– Jakie plany na dziś? – zapytała, choć wiedziała, że za chwilę znowu rzucą się w wir porządkowania.

– No cóż, dzisiaj chciałbym uprzątnąć z Krzysiem piętro domu, a potem spróbujemy jazdy na łyżwach. Wieczorem scrabble lub jakaś inna gra – wyjaśniał Tomek.

– A może darcie pierza? – W pytaniu słychać było ironię.

– Ty to powiedziałaś. – Spojrzał na nią wymownie.

– Poszukam koła gospodyń wiejskich, choć tutaj pewnie nie ma nawet takiej organizacji – odgryzła się.

– Kochanie, czy mogłabyś w końcu przestać zrzędzić? – poprosił mąż i przytulił ją mocno. – Wiem, że jesteś bardzo dzielna, ale proszę cię, wytrzymaj jeszcze troszkę.

– Spróbuję. – Wzruszyła ramionami i zacisnęła zęby.

Panowie poszli się przebrać w stroje robocze, a Alina posprzątała po śniadaniu. Umyła naczynia w zimnej wodzie i usłyszała, że Tomek podłączył radio. Popłynęła muzyka zespołu Queen, w rytm której chłopcy zaczęli porządkować pokój Krzysia. Postanowiła im nie przeszkadzać i wyjść na spacer. Może dzięki temu uda mi się nie zwariować w tej dziczy – pomyślała. Umyła się w prowizorycznej łazience, założyła gruby sweter oraz kurtkę i wyszła na zewnątrz. Drewniany płot, który okalał podwórko, też wymagał remontu. Dosłownie każda rzecz była do naprawy. Dobrze, że Jeziorak pozostawał jeszcze w dość dobrym stanie. Obeszła każdy kąt gospodarstwa. Wielka stodoła stała sobie w narożniku i czekała na lepsze czasy. Na podwórku rosła wielka lipa, która teraz była naga i wystraszona. Za nią rozciągał się ogród z jabłoniami i wiśniami. Wyszła na drogę i zobaczyła, że przy furtce rzeczywiście stoi jakiś psiak. Był niewielki, biało-czarny i miał długi ogon, który nieustannie się poruszał. A więc to jest Merdek – pomyślała. Podeszła bliżej i pogłaskała psinę, a potem rozejrzała się wokół. Wszystko wyglądało inaczej niż latem. Gołe drzewa targał wiatr. Na wodzie lód i ani jednego żagla. Stanęła na rozstaju dróg. Cywilizacja czy spacer po wsi? Wybrała to pierwsze. Ciągnie wilka do lasu – uśmiechnęła się w duchu. Cywilizacja to też zbyt duże słowo, bo tutaj oznaczała po prostu sklep i dojście do drogi, która prowadziła do Jerzwałdu lub Zalewa. Tak, a może by tak pójść aż do Zalewa albo nawet do Olsztyna? – pomyślała z rozmarzeniem. Wrócę dopiero jutro, jak zaliczę wizytę w teatrze i kinie. Nie, to nie byłoby fair wobec mężczyzn, którzy harują przy remoncie. Ruszyła drogą w stronę miasta. Pies podążył za nią. Nie odstępował jej na krok. Mijała domy sąsiadów. Co jakiś czas ktoś pojawiał się na podwórku, ale na jej uprzejme „dzień dobry” mało kto odpowiadał. Co jest? – zastanawiała się. Czy przeprowadzka w dzicz ma też oznaczać jakiś dziwny ostracyzm? Czuła się jak na zsyłce, a możliwość poznania kogokolwiek w tej dziwnej krainie coraz bardziej się oddalała. W końcu wyszła na główną asfaltową drogę i skierowała się do Zalewa. Co jakiś czas mijały ją samochody, a żaden z nich nie jechał z przepisową prędkością. Droga prowadziła wśród lasów i łąk. Po pół godzinie znalazła się w Dobrzykach. Po lewej stronie zobaczyła wieże czerwonego kościoła. Po prawej na zakręcie dostrzegła zabudowania szkoły. Budynek był koloru kremowego. Czy mój syn tutaj trafi? – pomyślała z przestrachem. Miałby blisko. No ale… Postanowiła wejść do środka. Otworzyła ciężkie drzwi i znalazła się na korytarzu. Zauważyła ją woźna, która zamiatała korytarz, i ruszyła w jej kierunku. Kobieta była niewysoka, a jej obcisły fartuch uwydatniał zbyt obfite kształty. Miała na oko pięćdziesiąt lat i piegowatą twarz.

– Dzień dobry – przywitała się Alina.

– W czym mogę pomóc? – zapytała od razu kobieta.

– Chciałabym się tylko rozejrzeć. Zamierzam się przeprowadzić w te okolice i szukam szkoły dla syna.

Kobieta posłała jej badawcze spojrzenie. Tak jakby zobaczyła przed sobą kosmitkę.

– Ale tu jedna szkoła jest – powiedziała zaskoczona.

Alina szybko się zreflektowała, że powiedziała trochę za dużo. Przecież nie będzie tej obcej kobiecie opisywać swojej sytuacji rodzinnej i dylematów, jakie nią targają.

– Mogę wejść do środka? – zapytała, zmieniając temat.

– Tak, proszę. Teraz są lekcje.

No tak, przecież to województwo warmińsko-mazurskie. Ferie mają w innym terminie –pomyślała Alina.

Przeszła przez wąski korytarz, który – jak jej się zdawało – ciągnął się w nieskończoność. Na końcu zobaczyła napis na drzwiach: „Biblioteka”. Tego nie mogła sobie odmówić. Zapukała i weszła do środka. Zobaczyła półki wypełnione książkami i poczuła się jak u siebie. Za biurkiem siedziała korpulentna kobieta w okularach

– Dzień dobry – przywitała się Alina.

– Dzień dobry – odpowiedziała bibliotekarka zaskoczona.

– Przyjechałam na ferie do Gardna, potem zamierzamy się tutaj przeprowadzić, a w zasadzie już się przeprowadzamy… – zaczęła się plątać – i chciałam zapytać o możliwość wypożyczenia książek.

– No wie pani… Zgodnie z przepisami… – zawahała się tamta. – Ale co tam przepisy! – Machnęła ręką. – Dzieciaki i tak nic nie wypożyczają, bo bardziej interesują się telefonami i PlayStation. Jeżeli chce pani coś wypożyczyć, to wymyślimy sposób. Ale o książki dla dorosłych to raczej trudno – zastrzegła, poprawiając okulary na nosie.

– Mój syn Krzyś ma dziesięć lat – wyjaśniła Alina.

– To już łatwiej. – Kobieta posłała jej przyjazny uśmiech. – Wypożyczę pani książki na słowo honoru. Dobrze pani z oczu patrzy…

– To fantastycznie! – Alina aż podskoczyła z radości.

Rzuciła okiem na stolik z książkami i zauważyła nową część serii o Tsatsikim, której Krzysiu jeszcze nie czytał.

– A tę można pożyczyć? – zapytała nieśmiało.

– Oczywiście. Proszę usiąść przy stoliku. Ma pani ochotę na kawkę lub herbatę? – zaproponowała kobieta.

Tak. I na rozmowę – pomyślała Alina.

– Nie chcę pani przeszkadzać, ale chętnie napiłabym się herbaty – odpowiedziała, gdy wyrwała się z zamyślenia.

– Lekcja właśnie się rozpoczęła. Mamy całe czterdzieści minut – powiedziała kobieta, wskazując na zegar.

Od razu pobiegła na zaplecze i po chwili wróciła z dwoma filiżankami parującego napoju.

– Proszę – powiedziała, stawiając jedną z nich przed swoim gościem.

Widać było zadowolenie na jej twarzy wynikające z faktu, że może choć chwilę z kimś porozmawiać.

– Bardzo dziękuję. Mam zamiar przeprowadzić się tutaj w czerwcu i rozglądam się za jakąś szkołą dla mojego syna – wyznała Alina.

Kobieta zamyśliła się i westchnęła głęboko.

– Ta szkoła nie jest zła, ale dzieci nie mają zbyt wielkich ambicji i to może być problem. Ja mieszkam już tutaj od dość dawna, ale też jestem osobą napływową. Przeniosłam się tu dziesięć lat temu i nie żałuję, chociaż o tej porze roku nie jest łatwo.

Alina pokiwała głową ze zrozumieniem.

– My dotychczas bywaliśmy tutaj tylko latem, bo mój mąż uwielbia żeglarstwo – wyjaśniła. – Ale w zeszłym roku zdecydowaliśmy się na kupno domu i przeprowadzkę z miasta na wieś.

Maria podniosła palec do góry, jakby jej się coś nagle przypomniało.

– A tak, obiło mi się o uszy, że pani Łucja sprzedała komuś dom.

– Tak, właśnie. I oto jestem. – Alina rozłożyła szeroko ręce i się roześmiała.

Szybko nawiązały kontakt, bo okazało się, że lubią tych samych autorów. Bibliotekarka też uwielbiała Dostojewskiego, ceniła Colma Tóibína i kochała francuskie komedie. Obie kilka razy oglądały Amelię i Nietykalnych, a nieśmiertelne filmy Barei wciąż je bawiły. To było niesamowite. Jakby nadawały na tych samych falach. W końcu Alina odważyła się przełamać lody.

– Czy możemy mówić sobie po imieniu? – zapytała nieśmiało.

– Jasne, oczywiście. Mam na imię Maria. – Bibliotekarka wyciągnęła rękę.

– Alina. – Gość odpowiedział tym samym gestem.

Nagle zadzwonił dzwonek i czar jakby prysł. Alina zaczęła się pospiesznie pakować. Przestraszyła się, że za chwilę przyjdą tłumy dzieci i będą wypożyczać książki.

– Ja już się będę zbierać. Tak jak wspomniałam, chciałabym pożyczyć tę nową książkę o Tsatsikim. Oddam za tydzień – obiecała.

– No jasne.

Marysia wypisała jakąś kartkę. Alina podziękowała i zaczęła zbierać się do wyjścia.

– Za tydzień przyjdę z książką – powtórzyła.

– Dobrze, a jak będziesz się nudzić, to zapraszam wcześniej na kawkę. – Maria się uśmiechnęła.

– Dziękuję – wyszeptała Alina i wybiegła na korytarz.

Była oszołomiona. Poznała sympatyczną osobę, ale stało się to tak nagle i niespodziewanie, że trudno jej było wszystko ogarnąć myślami i „wchłonąć”. Od razu zaczęła snuć plany na przyszłość. Może się spotkamy towarzysko? Może ma męża i dzieci? Może się zaprzyjaźnimy i nie będę się już tutaj czuła jak na pustyni? Szła zamyślona przez korytarz pełen dzieci. Wszyscy przyglądali jej się z zaciekawieniem. Z daleka było widać, że nietutejsza. Pasowała tutaj jak square peg in a round hole. Kiedyś usłyszała to angielskie powiedzenie i bardzo jej się spodobało. W Powężu każdy rzucał się w oczy, ale tutaj można być pewnym, że nikt nie zginie w tłumie. Zresztą skąd wziąć tłumy? Uciekła przed hałasem panującym na korytarzu i po chwili znalazła się znowu na drodze. Spojrzała na kościół z czerwonej cegły. Chętnie weszłaby do środka, ale na pewno zamknięty. Może w niedzielę się wybiorą? Ruszyła w kierunku Zalewa. Natknęła się na sklep. Weszła do środka. Kupiła chleb, kiełbasę i ser, a potem zawróciła i ruszyła w stronę Gardna. Kiedy dotarła do domu, powoli zbliżała się pora obiadu. Chłopcy zrobili sobie przerwę. Byli brudni i zakurzeni.

– I jak tam okolica? – zagadnął Tomek z nadzieją w głosie.

Alina wyciągnęła z torby książkę dla Krzysia i wzruszyła ramionami.

– Okolica jak okolica, ale zobaczcie, co upolowałam. – Pokazała dumnie to, co udało jej się zdobyć.

Krzysiu pożerał książkę łakomym wzrokiem.

– Najpierw się umyj i przebierz – zarządziła.

– Czyżbyś dotarła do księgarni? – zapytał Tomek z zainteresowaniem.

– No niezupełnie. Byłam w szkolnej bibliotece i poznałam przemiłą osobę. Mój świat się troszkę dzięki niej zaróżowił.

– No to się cieszę. Ty też się zaróżowiłaś, kochanie – dodał z radością.

Podszedł i pocałował ją w usta. Alina westchnęła głęboko. Już trochę zapomniała, że ma się dąsać, że jest zła na swojego mężczyznę za tak „umeblowane” życie. Krzysiu przerwał czułości, gdy wpadł i niemal wyrwał z ręki Aliny książkę o Tsatsikim. Pobiegł z nią do pokoju sypialnego.

– Głodny? – zapytała Alina.

– No jasne.

– To tak na szybko możemy usmażyć kiełbasę, którą kupiłam – zaproponowała.

– No, nie będę wybrzydzał. Tutaj to tylko chłopskie jadło zdaje egzamin – stwierdził Tomek.

Poszedł się przebrać i dołożył drewna do pieca, a Alina napaliła pod kuchnią i po chwili w całym pomieszczeniu zaczął rozchodzić się smakowity zapach smażonej kiełbasy i ziemniaków. Pokroiła też ogórki i tak powstał obiad z niczego.

– Słuchajcie, zanim zrobi się ciemno, musimy się przewietrzyć. Zbierajcie się. Bierzemy łyżwy i ruszamy do Jerzwałdu – zarządził Tomek, gdy zjedli.

Alina posłała mu spojrzenie bazyliszka.

– Możemy się poślizgać przy brzegu, a i to nie wiem, czy bezpieczne, przecież to ogromne jezioro.

– Dobrze, dobrze. Nie martw się, kochanie. Damy radę.

Krzysiu aż podskakiwał z radości. Pobiegł szybko po łyżwy. Włożyli kombinezony narciarskie i wybiegli przed chatkę. Przed płotem czekał na nich Merdek.

– To znowu ty? – zdziwiła się Alina.

Pies jeszcze mocniej pomachał ogonem, jakby zrozumiał, co się do niego mówi.

– Mamo, mamo, widzisz? On naprawdę nie ma domu. Możemy mu dać jeść? – zapytał Krzyś i spojrzał na nią błagalnym wzrokiem.

Alina zerknęła na Tomka. Ten tylko wzruszył ramionami.

– Jeżeli po łyżwach jeszcze tu będzie, weźmiemy go do siebie, a jutro rozwiesimy ogłoszenia, że znaleźliśmy psa – zaproponował.

Alina nie była pewna, czy to dobry pomysł, ale przynajmniej na razie problem został odsunięty w czasie. Wyszli na wąską asfaltową drogę i podeszli do małej plaży. Jezioro faktycznie było zamarznięte. Tomek wszedł na lód i zbadał jego grubość.

– Mróz trzyma już od trzech tygodni. Poza tym będziemy jeździć tylko przy brzegu, więc będzie dobrze – zapewnił.

Alina wzruszyła ramionami. Nie była przekonana.

W końcu wyjęli łyżwy, włożyli je, a buty zapakowali do plecaków, po czym weszli na lód. Alina była bardzo ostrożna i trzymała się tylko małej zatoczki. Tomek z Krzysiem kręcili się wokół niej.

– Pojedźmy na spacer wzdłuż brzegu – zaproponował w końcu Tomek. – Nie bój się, tutaj kiedyś rozgrywane były zawody bobslejowe i nic się nigdy nikomu nie stało – dodał, widząc minę żony.

– Ale to było chyba jeszcze w poprzednim wieku.

– Ale Jeziorak jest ten sam!

– Czy ty nie możesz usiedzieć w jednym miejscu? Nie wystarczy ci ta zatoczka? – denerwowała się na męża.

– Mamo, please. – Krzysiu zrobił wielkie oczy.

– No dobrze, ale tylko do końca wsi.

– No jasne – zgodził się Tomek, bo wiedział, że wieś jest bardzo długa.

Ruszyli powoli wzdłuż brzegu. Minęli małą marinę, do której latem zdarzało im się zawijać. Teraz wszystko było senne i przymarznięte. Jachty, przykryte plastikowymi pokrowcami, czekały na lepsze czasy. Wkrótce znaleźli się przy pomostach, przy których latem nie wolno było im cumować, bo właściciele domków odgrodzili kawałek linii brzegowej, ustawili tam pomieszczenie dla ochrony i teren stał się niedostępny dla zwykłych śmiertelników. Zobaczyli czerwony domek na wzgórzu.

– Widzisz ten domek? – spytał Tomek.

– Tak.

– Chyba jeszcze ci nie mówiłem, ale niedawno dowiedziałem się od sąsiada, że właściciel zginął niedawno w wypadku samochodowym – mówił zdyszany Tomek.

– Ojej, to tragedia. – Alina się zasmuciła.

– No tak.

Kobieta popatrzyła na śliczny domek, który stał na wielkiej pustej połaci. Bez swojego właściciela wyglądał na bardzo samotny. Poruszali się żwawo na łyżwach i wkrótce Alina poczuła zmęczenie. Byli już na skraju wsi.

– Kochani, wracajmy. Czuję się tak, jakbym spędziła dzień na nartach.

Krzysiu był nieco zawiedziony, ale zrobił w tył zwrot i ruszyli w drogę powrotną. Naprzeciwko nich zimne brzegi jeziora wciąż wydawały się przyjazne i gościnne. Alina modliła się w duchu, aby jej mąż nie wymyślił wyprawy na drugą stronę jeziora, ale na szczęście nie przyszło mu to do głowy. Przypomniało jej się, jak opowiadał, że kiedyś przeprawiano się w ten sposób na drugą stronę Wisły, gdy były tęgie mrozy.

Kiedy dotarli do zatoczki, z której wyruszyli, już szarzało. Zdjęli plecaki, wyjęli buty i się przebrali. O dziwo przy brzegu czekał na nich Merdek. Alina westchnęła głęboko. Powiedziała „a”, to teraz trzeba powiedzieć „b”. Krzysiu uśmiechnął się szeroko, podbiegł do psa i przytulił go mocno.

– Wiedziałem, wiedziałem, że będziesz na mnie czekał – wyszeptał z wdzięcznością.

Pies zaczął go lizać po twarzy.

– Ostrożnie, może mieć pchły! – Alina starała się powściągnąć jego zapędy.

– Zaraz to sprawdzimy – uspokoił ją Tomek.

Weszli do chałupki. Tomek z Krzysiem dorzucili do pieca, a potem zajęli się Merdkiem. O dziwo pies był czysty i w miarę zadbany.

– Na pewno ma właściciela. Zgubił się i nie może trafić do domu – stwierdziła Alina.

Krzysiu się zasmucił.

– Ale jutro wszystko się wyjaśni – dodała na pocieszenie.

Pies był spragniony głasków i uwagi. Krzysiu podał mu wodę, a potem ugotowali mu kaszę okraszoną skwarkami. Merdek był w siódmym niebie. Siedział przy nogach Krzysia, gdy grali w scrabble, a potem chłopiec umościł mu posłanie w kuchni i położyli się spać. Alina długo nie mogła zasnąć. W nocy męczyły ją koszmary. Obudziła się spocona ze strachu. Kiedy leżała w ciemnościach, odniosła wrażenie, że ktoś chodzi po strychu. Nie była się w stanie poruszyć. Bała się też powiedzieć o tym Tomkowi. Leżała jak sparaliżowana. Hałas w końcu ustał, a ona zasnęła.

Kiedy obudziła się rano, nikogo już nie było w pokoju. Poderwała się i wyskoczyła jak poparzona z łóżka, ale natychmiast poczuła chłód, który zmusił ją do założenia kolejnej warstwy ubrań. Wpadła do kuchni i okazało się, że tam też nikogo nie ma. Wyjrzała przez okno i zobaczyła, że jej syn radośnie hasa z psem na podwórku, a jej mężczyzna rąbie drewno.

– Dzień dobry, ranne ptaszki – powitała ich Alina, kiedy weszli do kuchni i przynieśli ze sobą zapach świeżego, mroźnego powietrza.

– Dzień dobry, śpiąca królewno.

– A jakoś słabo dziś spałam, bo… – urwała. Nie chciała wyznać powodu w obecności Krzysia.

Wzięła się do przygotowania śniadania, żeby odgonić niepokojące myśli, które znowu pojawiły się w jej głowie.

– Zanim zaczniecie po raz kolejny sprzątać, trzeba rozwiesić ogłoszenia, że znaleźliśmy psa – przypomniała, gdy zbierała naczynia po posiłku.

Krzysiu nie był zachwycony, ale przygotował razem z Aliną cztery ogłoszenia i wyszli, aby je porozwieszać. Wybrali się najpierw do sklepu i przyczepili ogłoszenie na drzwiach. Potem szli wzdłuż drogi i szukali kolejnych miejsc, gdzie mogliby zawiesić informacje o znalezionym zwierzaku.

– Myślisz, że znajdzie się właściciel? – zapytał ze smutkiem Krzysiu.

– Nie wiem, kochanie, ale pomyśl, gdyby tobie zginął pies, jak bardzo byś się martwił?

– Bardzo, ale…

– No właśnie – ucięła.

Merdek maszerował z nimi i nieustannie machał ogonem. Kiedy zawiesili ostatnie ogłoszenie, zobaczyli, że drogą w kierunku lasu idzie starszy mężczyzna. Alina powiedziała mu „dzień dobry”, odpowiedział jej i zatrzymał się przy ich ogłoszeniu.

– To wasze? – zapytał po chwili, wskazując na kartkę.

– Tak – odpowiedziała Alina.

– On już się nie znajdzie, bo nie żyje.

– Kto nie żyje? – wystraszyła się Alina

– No stary Władek – wyjaśnił mężczyzna.

– Jaki stary Władek?

– No tyn, co miał tego psa. Umarł na jesieni. Nie miał nikogo, to pies został sam i ludzie go dokarmiają, ale nikt nie chce go zabrać, bo po co na wsi taki pies? – zadał retoryczne pytanie.

Alina spojrzała na niego zaskoczona.

– Nie macie co szukać, chyba że w piekle, bo Władek to do nieba raczej nie poszedł – dodał.

– A to dlaczego? – zainteresowała się Alina.

– Bo za dużo pił.

Kobieta stwierdziła, że czas kończyć rozmowę. Podziękowała mężczyźnie i ruszyli w stronę domu.

– I co teraz? – zapytał Krzyś.

– Krzysiu, nie wiem, daj mi chwilę pomyśleć – odpowiedziała poirytowana, bo miała mętlik w głowie.

Sprawa psa spadła na nią jak grom z jasnego nieba. Jakby nie mieli wystarczająco dużo problemów z przeprowadzką, zmianami, całym tym życiem na walizkach. Wiedziała też, że jeżeli go przygarną, opieka nad zwierzakiem w końcu spadnie na nią. Nie była to łatwa decyzja. Z drugiej strony miała tuż obok siebie porzucone zwierzę, które na pewno tęskni za swoim panem. Serce pęka, gdy się o tym myśli. Kiedy weszli do domu, Tomek już na nich czekał w stroju roboczym. Zdziwił się bardzo, gdy zobaczył rozradowaną minę Krzysia.

– Co się stało? – zapytał.

– Nie uwierzysz – zaczęła Alina, kręcąc głową. – Okazuje się, że Merdek nie ma właściciela, bo on zmarł, i pies teraz błąka się taki bezpański.

– W takim razie musimy go przygarnąć. Nie ma innego wyjścia – zadecydował mężczyzna.

– Mam inny pomysł. Weźmiemy go na próbę, jak nie będziemy dawali rady, poszukamy dla niego innego domu. Co wy na to? – zaproponowała Alina.

– Tak! – uradował się Krzyś i podskoczył z radości. – Damy radę.

– Ale pamiętaj, wyprowadzanie psa na spacery, karmienie, opieka, to wszystko należy do ciebie.

– Tak, tak! – wykrzyknął Krzyś.

– Czeka nas jeszcze wizyta u weterynarza, szczepienie, odrobaczenie…

Krzysiu już nie słuchał. Wziął Merdka na ręce i okręcił się z nim w tańcu radości.

– Wyprowadź go teraz na spacer, żeby poznał wszystkie kąty na podwórku.

Chłopcu nie trzeba było dwa razy powtarzać.

– Kochana, damy radę, nie martw się. To powiesz mi w końcu, dlaczego w nocy nie spałaś?

Alinie przypomniały się nocne przygody.

– Zdawało mi się, że po strychu ktoś chodzi.

Tomek uniósł brwi.

– Pewnie coś ci się śniło.

– Nie. Obudziłam się.

– W takim razie z Merdkiem jesteś bezpieczna, a gdyby się to powtórzyło, to mnie obudź.

Alina westchnęła głęboko. Nie dosyć, że zimno, surowe warunki, pies, to jeszcze atrakcje w nocy.

Od tej pory co noc nasłuchiwali, ale hałas już się nie powtórzył. Siedzieli nad Jeziorakiem do końca ferii. W tym czasie panom udało się uporządkować piętro domu. W marcu mieli się pojawić się hydraulicy, aby wymienić rury w kuchni i łazience, potem specjaliści od przyłącza gazowego, po nich glazurnicy, aby położyć płytki w kuchni i łazience oraz zainstalować armaturę i zlewy. Na końcu miał się pojawić dekarz z ekipą, aby wyremontować dach.

Alina poszła jeszcze do szkoły, aby oddać do biblioteki książkę o Tsatsikim. Maria była zajęta, bo akurat przygotowywali w bibliotece przedstawienie. Wyszła tylko na chwilę na korytarz. Alina oddała jej książkę i umówiły się na spotkanie, kiedy ta ostatnia znowu przyjedzie do Gardna.

Gdy skończyła się przerwa zimowa, spakowali się i ruszyli wraz z nowym członkiem rodziny do Powęża.

Rozdział II

Kiedy dojechali do domu, Krzysiu oprowadził Merdka po pokojach. Potem wyciągnął plastikowe miseczki i do jednej z nich wsypał karmę, a do drugiej wlał wodę. Pies jednak nie był zainteresowany jedzeniem, biegał po domu jak oszalały i obwąchiwał wszystkie kąty. Alina też z radością wciągnęła w nozdrza zapach domu i delektowała się wygodą, której tak bardzo jej brakowało.

– Czy Merdek może spać w moim pokoju? – zapytał Krzyś, gdy się rozpakowali.

– Nie, kochanie, nie dziś. Jutro czeka nas wizyta u weterynarza – stwierdziła Alina i umościli psu legowisko w korytarzu na parterze domu.

Następnego dnia wstała pierwsza i zeszła w piżamie do kuchni, aby przygotować śniadanie. Kiedy znalazła się na dole, zobaczyła, że pies stoi przy drzwiach wejściowych i patrzy na nią błagalnym wzrokiem. Wypuściła go na dwór.

– Krzysiu, pobudka, Merdek czeka! – wykrzyknęła z irytacją.

Po chwili jej syn pojawił się na dole.

– Mamo, przepraszam – powiedział, ziewając szeroko.

Wpuścił psa do domu i wsypał mu do miski karmę.

– Dzisiaj szkoła, pamiętasz?

– No tak – przyznał zasmucony.

Najchętniej zostałby w domu i bawił się z psem.

Po chwili na horyzoncie pojawił się Tomek w piżamie. Jego mina wskazywała, że nie jest w najlepszym humorze.

– Czy wy musicie tak od rana hałasować? Nie pozwalacie mi się wyspać! – Zaczął dzień od skarg.

– Ty nie idziesz do pracy? – zdziwiła się Alina.

– Pracę zaczynam od ósmej, a teraz jest szósta trzydzieści – podkreślił Tomek.

– No tak, ty to masz dobrze – wymamrotała kobieta.

Poszli się umyć, zjedli śniadanie i Alina ruszyła z Krzysiem do szkoły, a Tomek poszedł do swojego gabinetu pisać. Obiecał też, że zajmie się psem.

Kiedy Alina pożegnała się z synem przed szkołą, ruszyła w stronę wydawnictwa i księgarni. Ewa wynajęła niewielki lokal na parterze budynku, w którym mieściło się wydawnictwo, i z zapałem urządzała w nim artystyczną księgarnię. Jej ambicją było stworzenie pięknego, przytulnego miejsca, w którym mogłyby się odbywać wydarzenia kulturalne. Nie było to jednak łatwe, gdy w Internecie jak grzyby po deszczu wyrastały kolejne księgarskie molochy. A w takim miejscu jak Powęż z reguły nic nikomu nie wychodziło.

Alina dotarła do pracy przed czasem. Weszła po schodach do siedziby wydawnictwa. Miała około dwóch godzin na spokojną pracę redakcyjną, potem z reguły schodziła do księgarni, żeby pomagać Ewie w układaniu książek i w sprzedaży. Spojrzała na swój komputer, biurko, omiotła wzrokiem ściany pomalowane na pastelowe kolory. Niedługo wszystko to będzie musiała zostawić i stanąć przed nowymi wyzwaniami, jakie postawiło przed nią życie. Usłyszała nagle kroki na schodach. Po chwili w drzwiach ukazała się Ewa. Miała elegancko uczesane blond włosy. Była w czarnym, modnym płaszczu, a na nogach dało się dostrzec śliczne czerwone buty.

– O hej, już jesteś! – wykrzyknęła zadowolona i podeszła, aby ucałować przyjaciółkę.

– Tak, wróciłam z dalekiej podróży.

Objęły się mocno.

– I jak? Opowiadaj – poprosiła tamta.

– No cóż, to walka o przetrwanie, co tu dużo mówić – westchnęła Alina i pokazała przyjaciółce połamane paznokcie i zaniedbane włosy.

– Zobaczysz, będzie pięknie.

– Tylko kiedy? – Alina spuściła wzrok, żeby się nie rozkleić.

Ewa przytuliła ją mocno. Nie musiały nic mówić.

– Zobaczysz, dacie radę, a potem to będzie bajka.

Alina ponownie westchnęła głęboko. Ewa rozebrała się i zaparzyła kawę.

– Spędziliśmy nad Jeziorakiem dwa tygodnie. Poznałam bardzo miłą bibliotekarkę. Mamy ze sobą wiele wspólnego.

– No to masz już punkt zaczepienia – stwierdziła Ewa. – Najważniejsi są ludzie. Wtedy miejsce łatwiej oswoić.

– Masz rację. Poza tym mamy nowego członka rodziny – dodała zagadkowym tonem.

Ewa spojrzała na nią zadziwiona.

– Ma na imię Merdek.

Przyjaciółka słuchała w skupieniu, a Alina kontynuowała:

– Pochodzi z Gardna. Jego pan zmarł i teraz my się nim zajmujemy.

– Niech zgadnę, to kangur! – Ewa się roześmiała.

– Tak, świetnie odgadłaś, ale tak na poważnie, to oczywiście mam obawy, czy cała ta opieka nie spadnie na mnie. Dziś idziemy z nim do weterynarza.

– No tak, z opieką nad zwierzętami tak zwykle się kończy, ale dają dużo radości – podsumowała przyjaciółka na pocieszenie i rozejrzała się niespokojnie po wydawnictwie. – Słuchaj, mamy tyle do nadrobienia. Musisz mi o wszystkim opowiedzieć, ale pracy też nie brakuje. Może umówimy się na spotkanie u nas w weekend, oczywiście z Merdkiem? Zadzwonię do Gabi – zaproponowała.

– Tak, chętnie.

Alina rzuciła się w wir pracy redakcyjnej, a przed dwunastą zeszły razem do księgarni. Było tam ciepło i przytulnie. W jednym pomieszczeniu stały półki z książkami dla dorosłych. W drugim półeczki z książkami dla dzieci. Były tam też małe fotele i krzesła, a na ścianach wisiały ryciny z okładkami ulubionych książek Ewy z dzieciństwa: Małego Księcia, Dzieci z Bullerbyn, Małej księżniczki. Alina weszła na zaplecze, gdzie również mogła zajmować się redakcją. Po chwili w księgarni pojawili się pierwsi klienci. Była to kobieta z dziewczynką w wieku około jedenastu lat. Dziecko miało długie rude włosy związane w koński ogon, obsypaną piegami twarz i siniak pod okiem. Kobieta nie wyglądała na miłośniczkę książek, jednak Ewa zaprosiła je do środka. Kobieta rozejrzała się badawczo dookoła.

– Lektury pani ma? – zapytała ochrypłym głosem.

– A do której klasy? – zapytała uprzejmie Ewa.

– Czwartej.

– Tak. Proszę tylko podać tytuł.

– Magda, no mów – ponaglała kobieta.

Dziewczynka była wystraszona, przestępowała z nogi na nogę i obgryzała paznokcie, ale w końcu się odważyła.

– Taka fioletowa książka – wymamrotała.

– No widzi pani, jaka to niemota! – wykrzyknęła matka.

Ewa skrzywiła się, zignorowała kobietę i spojrzała na dziewczynkę.

– Madziu, usiądź sobie tam w fotelu, pooglądaj książki, a ja poszukam twojej lektury w komputerze, dobrze? – zagadnęła przyjaźnie.

Dziewczynka pokiwała głową i podeszła do stolika, na którym leżały kolorowanki.

Ewa spojrzała na ekran komputera.

– A do której szkoły chodzi córka? – zapytała po chwili.

– Tu niedaleko, mieszkamy na Cygance – wyjaśniła zniecierpliwiona kobieta.

– Mam w komputerze Lektury klasa czwarta i rzeczywiście to fioletowa książka. Czy mam zamówić? – zapytała Ewa.

– No tak, bo ta niemota znowu dostanie dwóję.

Ewa miała ochotę jej coś zrobić, ale tylko pokiwała głową w milczeniu.

– A ile to kosztuje? – zapytała tamta.

– Piętnaście złotych.

Kobieta westchnęła głęboko i się skrzywiła.

– To całe pięćset plus to ciągle na szkołę idzie, no ale pani zamawia. Jutro sama po nią przyjdziesz, słyszałaś? – zwróciła się do córki głosem nieznoszącym sprzeciwu.

Dziewczynka uniosła głowę znad kolorowanki.

– Tak – wyszeptała.

– Wstawaj, idziemy.

Kiedy wyszły, Ewa zawołała Alinę.

– Słyszałaś, co tu się działo? – zapytała.

– No, trudno było nie słyszeć, ta kobieta darła się wniebogłosy, jutro muszę przynieść słuchawki – powiedziała rozbawiona, ale uśmiech zniknął z jej twarzy, gdy zauważyła, że Ewa jest bardzo zdenerwowana.

– Ale nie widziałaś tej dziewczynki. Dziecko ma podbite oko i boję się, że może być ofiarą przemocy domowej – wyjaśniła Ewa, bębniąc nerwowo o blat. – Może powinnam to gdzieś zgłosić?

– No ale wiesz, w szkole powinni chyba zauważyć, że coś się dzieje w tej rodzinie – stwierdziła Alina.

– A jeśli tego nie zrobili lub nie zrobią i dziecku coś się stanie? – gorączkowała się Ewa.

Zaczęła chodzić w tę i z powrotem, nie mogąc usiedzieć w miejscu.

– No może masz rację – zgodziła się w końcu Alina, która została nagle wyrwana ze świata przepisów kuchni wegetariańskiej do świata przemocy domowej.

Niespodziewanie zadzwonił telefon Ewy. Odebrała.

– No cześć. Alina już wróciła i planujemy spotkanie u nas w domu. Może ten weekend? To Gabi – dodała wyjaśniająco, zakrywając telefon dłonią.

– Domyśliłam się – rzuciła Alina z uśmiechem. – Pozdrów ją – dodała szeptem.

– Tak, to fantastycznie – ucieszyła się. – Alina cię pozdrawia. To zapraszamy w sobotę. – Przepraszam cię, ale stoję teraz przed dylematem – dodała i opowiedziała, co się przed chwilą wydarzyło.

– Gabi mi radzi, aby poczekać do jutra ze zgłoszeniem sprawy. Żebym ochłonęła i porozmawiała z Michałem – odezwała się po chwili, gdy już skończyła rozmowę.

– Dobra myśl. – Alina pokiwała głową.

– No ale zmieniając temat, Gabi przyjedzie w ten weekend, więc nie może was zabraknąć, zatem jeszcze raz zapraszam razem z Merdkiem.

– Dobrze, będziemy – zgodziła się Alina. – Tylko muszę się doprowadzić do porządku – wskazała na włosy i paznokcie – bo na razie mogę śmiało występować w horrorach.

O piętnastej zakończyła redakcję i pobiegła do domu. Krzyś, Tomek i Merdek już na nią czekali. Zjedli razem obiad i pojechali do weterynarza. Lekarz stwierdził, że Merdek jest zdrowy, założył mu książeczkę zdrowia, dał jakieś pastylki na odrobaczenie i zalecił szczepienia. Krzysiu bardzo się ucieszył, bo mógł przenieść legowisko nowego przyjaciela do swojego pokoju.

– W sobotę idziemy na imprezę do Ewy, Gabi przyjeżdża – oznajmiła Alina, bo w końcu przypomniała sobie o zaproszeniu. – Uprzedzam, tam będzie prawdziwy zwierzyniec. Krzysiu, będziesz musiał panować nad Merdkiem.

Chłopiec z poważną miną pokiwał głową. Kiedy wrócili do domu, wybiegł z psem na podwórko. Alina usiadła z Tomkiem w pokoju przy herbacie.

– Dzwonili do mnie fachowcy od dachu – zaczął niepewnie Tomek.

– I? – Alina wyczuła, że coś jest nie tak.

– Stwierdzili, że ten dach jest w takim stanie, że oni mogą się podjąć remontu, ale za podwójną stawkę, a nam zaczyna brakować pieniędzy… Mamy jeszcze do opłacenia hydraulików i glazurników… I…

– No ale wcześniej wiedzieli, jaki to dom. Oglądali go przecież! – oburzyła się Alina.

– No tak, chyba kręcą. Może znaleźli lepsze zlecenie…

– No to nieźle… – Alina złapała się za głowę.

– Nie martw się, coś wymyślę, a jeśli nawet nie uda nam się skończyć remontu przed przeprowadzką, to latem możemy już tam zamieszkać i sami działać. Skoro udało nam się to zimą…

Alina posłała mu mordercze spojrzenie. Jego niepoprawny optymizm zaczynał ją męczyć.

– Czy ty w ogóle wiesz, o czym mówisz? – Podniosła głos. – Sprzedaliśmy już mój dom, kupiliśmy ruinę, ja wyglądam jak czarownica po dwóch tygodniach ferii, a ty mi mówisz, że jakoś się przemęczymy i że nie mamy pieniędzy na remont?! – wrzasnęła. – Czy ty zwariowałeś? – W jej oczach pojawiły się łzy.

Tomek podszedł do niej i ujął jej twarz w dłonie. Spojrzał jej głęboko w oczy.

– Kochanie, nie denerwuj się, coś wymyślę, obiecuję. Nie martw się. Znajdę inną ekipę, zobaczysz.

Przytulił ją i pocałował.

– I tak wyglądasz bosko, nawet po feriach w dziczy. Dzisiaj to wszystko nadrobimy, obiecuję ci – zamruczał jak kot.

Alina zawsze dała się przekonać takim argumentom i wieczorem zasnęła nieco spokojniejsza w ramionach swojego mężczyzny.

Następnego dnia, gdy Madzia przyszła po lekturę do księgarni, Ewa zrobiła jej gorącą czekoladę i dała do poczytania Małą księżniczkę.

– Podoba ci się książka? – zagadnęła Ewa, gdy dziewczynka odłożyła lekturę.

– Tak – powiedziała dziewczynka i się zaczerwieniła.

– To przyjdź znowu jutro, żeby poczytać i dowiedzieć się, co dalej – zasugerowała.

– Jutro nie mogę, bo przyjeżdża Mirek – wyszeptała dziewczynka.

– A kto to? – zainteresowała się Ewa

– To mąż mamy. I muszę posprzątać, bo jak nie, to…

– To co?

– Nie mogę o tym mówić… – speszyła się.

– Może cię uderzyć, tak? – dopowiedziała za nią Ewa.

– Tak – wyszeptała i spuściła głowę.

– Madziu, a powiedz mi, gdzie mieszkasz – poprosiła Ewa.

– Cyganka trzy, mieszkanie osiem – wyrecytowało dziecko.

Alina przysłuchiwała się wszystkiemu na zapleczu. Ewka jednak miała nosa, dobrze wyczuła sytuację. Na wszelki wypadek zapisała adres w zeszycie.

– Postaraj się jutro nas odwiedzić. Mała księżniczka na ciebie czeka. Ja też uwielbiałam tę książkę – dodała na zachętę.

– Dobrze – wyszeptało dziecko.

Kiedy wyszło z księgarni, Alina natychmiast pojawiła się przy Ewie.

– Musimy to zgłosić na policję albo do pomocy społecznej. Wiesz, co teraz się dzieje. Codziennie pojawiają się jakieś informacje, że konkubent zabił dziecko – gorączkowała się Ewa.

– Słuchaj, zostanę, aby wszystkiego dopilnować, a ty leć – zaproponowała Alina.

Ewa ubrała się i po chwili już jej nie było. Kiedy wróciła, była spocona, czerwona na twarzy i bardzo wzburzona.

– Podałam im wszystko na tacy, a oni odsyłali mnie od Annasza do Kajfasza, ale nie dałam się zbyć i sprawa jest zgłoszona – wysapała.

Popatrzyły na siebie z przestrachem.

– A jeśli oni nic nie zrobią – powiedziały niemal równocześnie.

– Ruszymy sami na pomoc. Michał, Tomek i my, razem damy radę. – W Ewę wstąpiła nowa energia.

– Już to widzę… Mój Tomek i twój Michał walczący z chłopakami ze śródmieścia.

Roześmiały się, bo mimo powagi sytuacji obie wyobraziły sobie swoich delikatnych mężczyzn w takim starciu. Zrobiło się zabawnie.

– Coś wymyślimy – powiedziała Ewa uspokajającym tonem.

Następnego ranka Alina przyjechała do pracy wcześniej. Kiedy podeszła do drzwi, zobaczyła, że ktoś wybił szybę w oknie księgarni. Na ziemi leżały kawałki szkła. Zadzwoniła od razu do Ewy. Przyjaciółka przyjechała razem z Michałem.

– Cholera jasna, kto to zrobił? – piekliła się szefowa wydawnictwa.

Weszli do środka. Panował tam ogromny bałagan.

– Musimy to zabezpieczyć i wezwać policję – stwierdził Michał.

– Chyba w odwrotnej kolejności. Powinni przecież wziąć odciski palców – poprawiła go Alina.

Michał przejechał palcem po oku.

– Jedzie mi tu czołg? Ale dobra, niech wam będzie, dzwonię – powiedział zrezygnowany.

Po czterdziestu minutach zjawił się młody policjant i zaczął spisywać zeznania.

– Czy pani kogoś podejrzewa? – zapytał na koniec, kiedy zadał jakieś sto niepotrzebnych pytań.

– No właściwie, przychodzi tu pewna dziewczynka… Mam obawy, czy nie jest ofiarą przemocy domowej, i akurat wczoraj zgłosiłam tę sprawę do pomocy społecznej. To chyba nie jest zbieg okoliczności – zastanawiała się głośno Ewa.

– A może pani podać jej adres? – poprosił policjant.

Ewa westchnęła i spojrzała z rozbawieniem na Michała.

Jej mina mówiła: „Chyba mam tutaj sprowadzić sprawcę. Tak byłoby najlepiej”.

– Tak, mogę – powiedziała z westchnieniem. – Cyganka.

Kiedy policjant wyszedł, zajęli się sprzątaniem. Zabezpieczyli też okno. Michał pojechał od razu do szklarza, aby zamówić nową szybę.

Po pół godzinie wrócił i usiedli przy stoliku, żeby się naradzić.

– Jeżeli zrobił to mąż mamy Madzi, to może się ciągnąć w nieskończoność – stwierdziła Alina. – Wstawimy jedną szybę, a on ją znowu wybije…

– Nie, jeżeli policja go przesłucha – stwierdził Michał.

– Myślicie, że jest taka szansa? – zastanawiała się Ewa.

– Sądzę, że jest.

Nagle zadzwonił telefon Ewy. Włączyła zestaw głośnomówiący.

– Dzień dobry. Czy pani Ewa Chojecka? – zapytał kobiecy głos po drugiej stronie.

– Tak – zdziwiła się Ewa.

– Ja dzwonię z komendy policji, nazywam się Jolanta Małomondra.

Ewa zrobiła minę pod tytułem: „Mówisz i masz”.

– Tak? – Czekała na dalszy ciąg.

– Chciałam panią zapytać, czy wstawiła pani już szybę w swojej księgarni – powiedziała policjantka jak gdyby nigdy nic.

Ewa spojrzała badawczo na zegarek. Czyżby policja oczekiwała od niej cudów?

– Nie, a dlaczego pani pyta?

Przez głowę przemknęła jej myśl, że może chcą zebrać jeszcze ślady, aby dokończyć śledztwo.

– Bo wie pani, potrzebny nam rachunek – oznajmiła kobieta.

– Rachunek?

– No tak, bo musimy to jakoś zakwalifikować – wyjaśniała.

– Zakwalifikować… – powtórzyła Ewa z niedowierzaniem w głosie. – Proszę pani, wstawienie takiej szyby trwa kilka dni. Skąd mam dzisiaj wziąć rachunek? Niech pani zadzwoni do szklarza. On poda pani koszt naprawy – powiedziała poirytowana.

Kobieta już bardzo nadwyrężyła jej cierpliwość.

– No ale to pani jest osobą pokrzywdzoną.

No fakt, podwójnie – pomyślała Ewa – bo jeszcze muszę rozmawiać z Jolantą Małomondrą.

Ewa w końcu straciła cierpliwość.

– Czy pani nie rozumie, że to jest nielogiczne? Nie mogę pani przedstawić rachunku, bo szyba będzie wstawiona za jakiś tydzień.

– No ale ja muszę to wiedzieć – upierała się kobieta.