Serce za burtą - Katarzyna Sarnowska - ebook + książka

Serce za burtą ebook

Katarzyna Sarnowska

4,0

Opis

Wyjątkowe miejsce, w którym odpoczniesz i odkryjesz miłość.


Dla Aliny i Tomka wyjazdy nad jezioro z przyjaciółmi, wspólne żeglowanie i relaks od miejskiego gwaru stają się doskonałym sposobem na ucieczkę od codzienności. Tomek coraz częściej myśli o przeprowadzce, jednak jego żona jest przeciwna temu pomysłowi.
Kobieta zmienia zdanie, kiedy jej przyjaciółka – Ewa nie potrafi poradzić sobie z bolesnym doświadczeniem, a Gabi i Jean-Pierre nie są szczęśliwi po przeprowadzce do Warszawy. Przyjaciele postanawiają wrócić nad Jeziorak, do miejsca, które ich połączyło, i wypłynąć we wspólny rejs. Jak bardzo ta decyzja zmieni życie paczki przyjaciół, a zwłaszcza Ewy? I czy szczęście można czasem znaleźć za burtą?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 322

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (64 oceny)
24
24
8
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

 

 

Copyright © Katarzyna Sarnowska, 2020

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020

 

Redaktor prowadząca: Weronika Jacak

Redakcja: Joanna Jeziorna-Kramarz

Korekta: Joanna Pawłowska

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Joanna Wasilewska

Zdjęcia na okładce:

© VerisStudio | Shutterstock

© IRIS Productions | Adobe Stock

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-66517-67-7

 

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

Rozdział I

 

 

Alina spojrzała na perspektywę jeziora, która się przed nimi otwierała. Wody rozszerzały się coraz bardziej, padały na nie promienie słońca i barwiły powierzchnię na złoto. Nagle przyszła jej do głowy myśl: To jest nasze życie, to jest ta cudowna perspektywa, która się przed nami otwiera. Pobiegła pod pokład i chwyciła za telefon. Wykręciła numer Ewy.

– Cześć, jak się czujesz? – zapytała podekscytowana.

– Cześć, tak sobie – usłyszała zbolały głos po drugiej stronie.

– Słuchaj, patrzę na tę dal na Jezioraku i zapewniam cię, że czeka nas jeszcze wiele pięknych chwil. Życie dopiero się przed nami otwiera, uwierz w to – zapewniła, pełna entuzjazmu.

– Jakoś nie jestem przekonana – westchnęła przyjaciółka wyraźnie przygnębiona.

– Zobaczysz, tak będzie – stwierdziła z przekonaniem Alina.

Nie wiedziała, kiedy i w jaki sposób się to zdarzy, ale gdzieś pod grubymi warstwami świadomości, które jak skorupa przykrywały jej nadzieję, czuła, że los się odmieni.

– Dobrze, niech i tak będzie – powiedziała zrezygnowana Ewa. – Kiedy wracacie? – dopytała jeszcze bez szczególnego zainteresowania.

– Jutro. Niestety szkoła, praca.

– No tak, w takim razie bawcie się dobrze – skwitowała na koniec.

– Dzięki.

Odłożyła słuchawkę z głębokim westchnieniem.

– Co ty tam tak spiskujesz? – usłyszała głos Tomka dochodzący z kokpitu.

Siedzieli z Krzysiem przy sterze, wpatrując się w dal.

– Pocieszam Ewę… i siebie.

Po śmierci Waldka wszystko wydawało się szare i bezbarwne. Trudno było znaleźć radość w codziennym życiu. Alina często myślała o tym, że nie umiera się w tym wieku, nie zostawia się żony, dziecka i przyjaciół na pastwę losu, który jest tak nieprzewidywalny. Byli drużyną, stanowili całość. Teraz w ich monolicie zrobiła się wyrwa, która była jak brakujący ząb w pięknie ułożonym uzębieniu – dziura wiała chłodem, brakiem i wydawało się, że nic nigdy jej nie zapełni.

– Rozumiem. – Tomek pokiwał głową.

Nie musiała mu nic wyjaśniać. Wiedział, co czuła, ale nie chcieli męczyć Krzysia swoim codziennym bólem.

– To dokąd płyniemy, kapitanie? – zapytał mąż, by zmienić temat.

– Ja bym wolała krzakoterapię. – Uśmiechnęła się blado. – Ale jest z nami jeszcze admirał marynarki lądowej, który ma decydujący głos. – Posłała Krzysiowi pytające spojrzenie.

– Ja bym wolał do Jędrka – powiedział i zrobił duże oczy.

– No dobrze, w takim razie kierunek: Lipowa, w poszukiwaniu towarzystwa.

Mijali właśnie piękne brzegi Gierczaków. Przepływali obok wąskiego przesmyku, który oddzielał Mały Gierczak od Dużego. Alina spojrzała uważnie na wodę, bo coś w niej dostrzegła.

– Spójrzcie, tam coś płynie! – wykrzyknęła.

W wodzie poruszało się jakieś wielkie zwierzę.

– Faktycznie, masz rację, to chyba jeleń! – Tomek się wychylił, by lepiej widzieć.

– Gdzie, gdzie? – Krzysiu też chciał go zobaczyć.

Wszyscy zaczęli wpatrywać się w sylwetkę zwierzęcia, które pokonywało dystans między wyspą a lądem. Tomek wyłączył silnik, aby go nie wystraszyć.

– Nie wiedziałam, że jelenie pływają. I do tego tak dobrze – stwierdziła Alina wyraźnie zaskoczona.

– Może znudził mu się hałas na wyspie i ucieka w leśną głuszę – zastanawiał się głośno Tomek.

– Pewnie tak.

Po chwili jeleń znalazł się po drugiej stronie. Wynurzył się z wody i otrząsnął ją z gracją z sierści. Przez chwilę było go jeszcze widać na tle rudo-złoto-zielonych liści buków, a potem zniknął w gęstwinie. Oni też ruszyli w kierunku Lipowej. Wiał słaby wiatr i było jeszcze całkiem ciepło. W szybkim tempie zbliżali się do wyspy. Najpierw po prawej stronie zobaczyli zarośnięte brzegi Bukowca z niezliczonymi pomostami, namiotami i przyczepami, a potem po lewej zielone brzegi Lipowej. Przy pomostach cumowało już kilka łodzi, ale udało im się znaleźć wolne miejsce. Przytulili się do „Ondraszka”. Alina z zaangażowaniem szukała łodzi Piotrka i Roberta, ale muzyków nigdzie nie było widać. Tomek i Krzyś przycumowali łódź, a ona krzątała się niespokojnie pod pokładem. Trzeba stawić czoła nowym znajomościom i nowym wyzwaniom.Teraz już tak będzie. „Uszatek” stoi w porcie i tęskni za kapitanem, i pewnie już nigdy nie poczuje wiatru w żaglach – pomyślała ze smutkiem.

Na brzegu ktoś już rozpalił ognisko. Po chwili na pokładzie pojawili się panowie.

– Podaj krzesełka! – wykrzyknął Tomek.

Alina weszła do małej łazienki, wyciągnęła sprzęt i podała go Krzysiowi.

– A stolik? – zapytała zapobiegliwie.

– Nie wiem, na razie nie.

– Jest ktoś znajomy? – Jej głos był pełen nadziei.

– Tak, Jola z Andrzejem.

No tak, „Ondraszek”, to już coś. Tomek i Krzysiu poznali ich kiedyś, gdy byli tylko z Waldkiem, i mówili, że są bardzo sympatyczni i kontaktowi. Mają też wnuczka, nieco młodszego od Krzysia, z którym pływają.

Włożyła kurtkę i wyszła na pokład. Na brzegu ognisko strzelało już wysoko w górę. W jego ogniu grzali się drobna blondynka w polarze i sportowych spodniach, wysoki, umięśniony mężczyzna oraz jakiś starszy człowiek w okularach. Tomek z Krzysiem rozstawili już krzesełka. Onieśmielona Alina podeszła bliżej.

– Dobry wieczór – przywitała się.

– Poznajcie się: Jola, Andrzej, a to moja żona Alina. – Tomek gestem ręki wskazywał kolejne osoby.

– A cześć, cześć – przywitali ją Jola i Andrzej.

– A to jest Klemens – dodał mężczyzna.

Alina podała rękę starszemu panu. Nie bardzo wiedziała, jak się zachować, bo był na oko dwadzieścia lat starszy od niej.

– Klemens mieszka na Jezioraku – dodał Andrzej.

Alina uniosła brwi ze zdziwienia. Mężczyzna pospieszył z wyjaśnieniami.

– Przeprowadzam się tutaj w kwietniu i zostaję do października lub listopada. Mam młodszą żonę, ale ona nie lubi zimna i przyjeżdża do mnie dopiero w maju. Teraz też już mnie opuściła – sprecyzował.

– A dużo młodsza? – zapytał Tomek z zainteresowaniem.

– Ja mam osiemdziesiąt lat, a ona siedemdziesiąt sześć.

Roześmieli się, a Klemens ciągnął niezrażony:

– Wolę mieć młodszą żonę, bo wolałbym nie zajmować się formalnościami pogrzebowymi.

Zrobiło się bardzo wesoło. Do ogniska podszedł wnuczek Joli i Andrzeja, Jędrek. Miał około sześciu lat, był okrągły i wesoły. Przedstawił się Alinie, a potem poszli bawić się z Krzysiem na polanie. Ognisko dawało dużo ciepła i poczucie bezpieczeństwa. Po chwili przysiadł się do nich mężczyzna z gitarą, zaczął grać i śpiewać. Tomek przygotował kije, a Alina przyniosła kiełbaski, chleb, wino i whisky. Potem usiadła i przysłuchiwała się rozmowie oraz dźwiękom gitary. Było tak samo jak kiedyś – Jeziorak, twarze zarumienione od ognia, śpiew. Tak samo, a jednak inaczej. Nikomu nie trzeba było wyłączać świecącej na głowie czołówki, kiedy zasnął. Nie było żartów, których nie trzeba było nawet kończyć, wystarczył ich początek. Nie mogła śmiać się pełną piersią. Nie było czupryny Jean Pierre’a, piżamki Mareckiego, piwka Waldka. Poczuła, że bardzo jej tego wszystkiego brakuje.

Po śmierci Waldka Ewa tylko raz dała się namówić na krótki rejs po Jezioraku. Jean i Gabi pomogli jej wypłynąć. Rozbili obozowisko na Widłągach. Kiedy usiedli przy ognisku, Ewa zaczęła płakać i nie przestała do końca imprezy. Potem już wszyscy ryczeli jak bobry, wspominając dawne czasy.

Księżyc patrzył na nich jak dawniej, ale był jakiś inny, smutniejszy i poważniejszy. Z zamyślenia wyrwał ją głos Joli.

– A wiecie, że Piotrek i Robert założyli zespół szantowy? – zapytała.

– Jaki Piotrek? – Tomek nagle się wyprostował.

– Chłopaki z Kwidzyna – wyjaśniał Andrzej. Często grają na Lipowej, nie znacie? – Wyglądał na zaskoczonego.

Tomek podniósł oczy ku niebu na wspomnienie wieczoru z muzykantami.

– Znamy, znamy, a grają gdzieś koncerty? – Alina się ożywiła.

– Tak, i przychodzą na nie tłumy ludzi. Kiedyś byliśmy na ich koncercie w Malborku, a teraz planują występ na Jezioraku – wyjaśniła Jola.

– My jesteśmy chętni, prawda? – Alina spojrzała z nadzieją na Tomka.

– Ty może tak, ja nie.

Kobieta wzruszyła ramionami, nie komentując.

– My tu gadu-gadu, a whisky nam stygnie. – Tomek zmienił nagle temat, sięgając po butelkę.

Nalał wszystkim po szklaneczce. Wznieśli toast, a potem Klemens wstał, podszedł do ogniska i zaczął wrzucać do niego jakieś papiery.

– Co to? – zapytał z zaciekawieniem Andrzej.

– Bardzo ważne dokumenty… – Zawiesił na chwilę głos. – Faktury za prąd i gaz.

Wybuchnęli śmiechem. Zrobiło się miło i wesoło, ale nieco sztywno. Alina spojrzała na jezioro. Było spokojne i dawało ukojenie. Ktoś grał na gitarze, ale to nie była jej muzyka. Ktoś opowiadał dowcip, ale nie w pełni ją bawił. Ktoś proponował toast, ale nie był to jej toast.

Za to Krzyś był w siódmym niebie. Najpierw bawił się z Jędrkiem w chowanego. Potem poszli na łódź grać w karty i planowali już poranne kąpiele w jeziorze. Dobre i to – pomyślała.

O dziesiątej kobieta zarządziła powrót na łódź. Panowie trochę się ociągali, ale stwierdziła, że chce się wyspać i nie mogą jej w tym przeszkadzać, wchodząc w nocy do kokpitu.

Rano obudziło ich słońce wpadające przez okno do kajuty. Zapowiadał się kolejny piękny dzień. Tomek wstał pierwszy, aby przygotować śniadanie.

– Ciekaw jestem, kiedy ja się doczekam takich luksusów? – zapytał z przekąsem.

– Jak przestaniesz być zazdrośnikiem – wypomniała mu wczorajszy wieczór, a potem dodała, przeciągając się leniwie na koi: – Nie pamiętasz? Śniadanie wliczone jest w cenę noclegów. A poza tym przy kuchni jest miejsce tylko dla jednej osoby.

– Poproszę o nową wymówkę, bo ta już mi się znudziła – odpowiedział, sylabizując ostatni wyraz, i pogroził jej nożem trzymanym w dłoni.

Zaparzył herbatę, rozłożył stół i zaprosił wszystkich na śniadanie. Zjedli, a potem Krzysiu pobiegł z Jędrkiem łowić ryby, a oni wyszli z kawą na pokład. Alina rozejrzała się z zachwytem dookoła. Stali w małej zatoczce. Wielkie buki pochylały się nad wodą. Trzciny falowały na wietrze. Kaczki podpływały do nich w poszukiwaniu smakowitych kąsków.

– Pomyślałem sobie, że zapiszę się na kurs nauki gry na gitarze – oznajmił Tomek, pociągając łyk kawy.

– Skąd ten pomysł? – zapytała żona, krztusząc się gorącym napojem. – A, już wiem, chcesz dołączyć do zespołu? – Roześmiała się.

– Coś ty, po prostu stwierdziłem, że jak pływamy, to miło jest posłuchać dobrej muzyki, a nie jakiegoś tam rzępolenia twojego koleżki Piotrka.

Alina pokręciła głową. Co ta zazdrość robi z człowieka.

Nagle na horyzoncie pojawiła się łódź, która zmierzała w ich kierunku, a sternik chciał zająć wolne miejsce obok nich. Krzysiu zostawił wędkę, aby pomóc im dobić do pomostu.

– Dzień dobry! – przywitali się, kiedy zrównali się z „Krzysiem”.

– Dzień dobry!

Na pokładzie było sześciu mężczyzn poubieranych w zbyt grube stroje jak na taką pogodę. Alina przyglądała im się z zaciekawieniem, ale oni nie odwzajemniali jej zainteresowania. Zachowywali się trochę dziwnie. Potem zauważyła, iż jeden z nich ma białą laskę, i pojęła, w czym rzecz.

– Słuchaj – wyszeptała do Tomka – oni są chyba niewidomi.

– Faktycznie. Masz rację. To niesamowite!

W kokpicie „Ondraszka” pojawił się nagle Andrzej i odwrócił na chwilę ich uwagę od nowych sąsiadów. Miał nieco zbolałą minę.

– Cześć, jak tam? – zapytał na powitanie.

– Super, a u ciebie?

– Trochę wczoraj zabarłożyłem i ciężko się podnieść, ale zobaczcie. – Wskazał na jezioro. – Klemens już pływa.

Popatrzyli w dal i dostrzegli kolorowy czepek starszego mężczyzny.

– Kurczę, też bym tak chciał w jego wieku – westchnął Tomek.

– Możesz zacząć już teraz, nie musisz czekać do osiemdziesiątki. Nie widzę przeszkód – stwierdziła z przekąsem Alina, która znała upodobanie Tomka do tego rodzaju aktywności fizycznej.

– Wolę piwko z Andrzejem.

I zszedł na dół po puszki. Po chwili siedzieli już razem, sącząc chmielowy napój i dyskutując o czymś zawzięcie.

Pojawił się też Krzyś i poprosił o piłkę. Pobiegł z Jędrkiem grać na polanie. Nowi sąsiedzi wkrótce odpłynęli.

– Zwróciłeś uwagę, że załoga tej łodzi była niewidoma albo niedowidząca? – Tomek zagadnął swojego towarzysza.

– Tak, tylko sternik widział. Dla mnie to niesamowite – powiedział Andrzej, pociągając kolejny łyk piwa.

– Kiedyś spotkałem grupkę niewidomych na nartach, pomagał im przewodnik z dzwoneczkiem. Dla mnie to jest trudne do wyobrażenia, jak oni dają sobie radę, bo jeździsz przecież oczyma. Wystarczy, że jest mgła, i ja mam już ogromny problem.

– Tak, ale oni chyba mają wyostrzone inne zmysły i wspaniale, że mogą nadal oddawać się swoim pasjom – podsumował Andrzej.

Na pokładzie pojawiła się Jola i zaczęli gawędzić o wszystkim i o niczym. Przerzucali się dowcipami. Wygrzewali na słońcu. Czas zaczął płynąć niespiesznie swoim jeziorakowym tempem. Co pewien czas jakaś łódź odpływała, kolejne dopływały. Dzieci szalały zadowolone na polanie. Klemens wyszedł z wody i dołączył do wypoczywających dorosłych.

– Przespacerujemy się? – zaproponowała nagle Jola.

Alina nie miała na to ochoty, ale nie chciała być niemiła.

– Dobrze, tylko założę jakieś dłuższe spodnie, bo kleszcze kochają moją grupę krwi.

– Tutaj nie ma kleszczy.

Mimo to Alina wskoczyła pod pokład i po chwili wyszła ubrana w dresowe spodnie, dzierżąc w ręku spray przeciw kleszczom.

Przeszły razem po drewnianym pomoście, który uginał się pod ich ciężarem. Przy brzegu młoda dziewczyna i chłopak myli naczynia. Na wielkiej polanie dzieci grały w piłkę, ktoś kołysał się na huśtawce zawieszonej na sośnie.

– Raj na ziemi – powiedziała z zachwytem Jola. – Zwiedzałaś kiedyś wyspę?

– Tak, Tomek pokazywał mi groby i gospodarstwo.

– To jest najładniejsza wyspa na Jezioraku. Wiesz, ile tu latem jeżyn i grzybów?

– Nie wiedziałam, musimy tu częściej cumować. My to zazwyczaj na dziko, bo kolega tak wolał, ale teraz… – nie dokończyła.

Nie chciała jej wyjaśniać, co się stało. Ból ubrany w słowa byłby jakiś niestosowny, płytki. To trzeba było przeżyć, przejść. Przeczołgać się przez niego.

Doskonale pamiętała ten dzień, jak gdyby wszystko wydarzyło się wczoraj. Był poniedziałek. To wtedy dowiedzieli się o śmierci Waldka, potem transport przyjaciela ze szpitala, pożegnanie, stypa i świadomość, że coś w ich życiu się skończyło i nie powróci. I choćby starali się udawać, że może być tak samo, nie będzie już nigdy. Waldek był wielki i potężny. Po jego śmierci okazało się, że nie tylko posturą, ale także swoim jestestwem, i że nie można go zastąpić.

– Pokażę ci jeszcze inne rejony wyspy. – Jola wyrwała Alinę z zamyślenia.

Szły wzdłuż brzegu, mijając ukryte w trzcinach łodzie, na których toczyło się żeglarskie życie – ktoś się golił, ktoś mył naczynia, inni pili piwo. Doszły do wielkiego dębu i pozostałości zagrody Szulców. Kroczyły w wysokiej trawie wśród polnych kwiatów i ziół. W końcu doszły do pięknego miejsca na końcu wyspy, na którym było boisko do siatkówki, przenośny prysznic i toi toi.

– Co to? – zdziwiła się Alina.

– To Buraczki.

– Co?

– Obóz z Krakowa. Zaanektowali fragment wyspy i nikogo tutaj latem nie wpuszczają. Kiedyś, gdy przyszłam tu na maliny, próbowali mnie wygonić.

– To nieładnie – skwitowała Alina i od razu poczuła niechęć do tego miejsca. – Ta wyspa jest tak samo nasza jak i ich – powiedziała stanowczo.

Jola tylko pokiwała głową. Zawróciły i skręciły jeszcze na pagórek, na którym były mogiły Romea i Julii z Jezioraka. Stanęły w zadumie nad ich grobami, na których stały znicze i plastikowe kwiaty.

– Trzeba przyjść tutaj o zmroku, jest naprawdę pięknie. – Jola przykucnęła przy nagrobku.

– Mnie się i teraz podoba.

Kiedy wróciły, dzieci już skończyły grę i leżały na pomoście, delektując się promieniami słońca, które jeszcze dość mocno przygrzewało. Zjedli obiad i Tomek zarządził odwrót. Pozbierali sprzęt, pożegnali się i ruszyli w stronę Gardna. Wiał słaby wiaterek i Tomek rozłożył żagle. Alina czytała gazetę.

– Czyż nie byłoby cudownie mieszkać tak jak Klemens na Jezioraku? – zapytał nagle Tomek.

Zaalarmowana Alina podniosła głowę znad wielkiej płachty.

– Jak to mieszkać? Na łodzi?

Wyobraziła sobie, jak codziennie myją się w jeziorze, na obiad zbierają grzyby i jagody, a Tomek od czasu do czasu przynosi coś, co sam upolował. Krzysiu chodzi w starych, podartych ubraniach. Dreszcz przeszedł jej po plecach.

– Nie, tak na stałe, w jakimś starym domu – doprecyzował.

– A szkoła, praca?

– No wiesz, może nie teraz, może za jakiś czas.

– Na emeryturze?

– Może wcześniej.

Dream on, lad – pomyślała z pewnym przestrachem, bo już wiedziała, że jak jej mężczyzna coś postanowi, to będzie do tego wytrwale dążył. Wpłynęli na rozlewisko za Lipową. Po lewej stronie widać było górkę z czerwonymi dachami Siemian, na środku małe wysepki – Kępy Rybackie, a po prawej wioskę Wieprz z groblą usypaną przez rodzinę panny Preuss. Płynęli jeszcze godzinę, aż dotarli do Gardna. Przycumowali przy pomoście, który znajdował się w uroczej wiejskiej zagrodzie. Przy brzegu było maleńkie kąpielisko porośnięte brzozami i leszczynami. W pniach drzew urządzono kwietniki dla cynii i dalii. Po prawej stronie stał mały, drewniany domek letniskowy, po lewej – stodoła obrośnięta bluszczem i jaśminem. Na brzegu witały ich kociaki, kury i wielki brązowy pies, który wyglądał groźnie, ale zachowywał się niezwykle przyjaźnie. W tym miejscu Alina czuła się bezpiecznie i dobrze. Panowie zajęli się noszeniem bagaży do samochodu, a ona wybrała się na spacer. Weszła na wąską asfaltową drogę i ruszyła w stronę Jerzwałdu. Przy drodze rosły jabłonie. Na ich gałęziach wisiały piękne, czerwone owoce. Na pofalowanych polach złociły się pozostałości ściętego zboża. Wyszła na główną drogę i przeszła na jej lewą stronę. Niektóre z samochodów jechały zdecydowanie za szybko. Szła spokojnym krokiem, aby jak najdłużej cieszyć się świeżym powietrzem i spacerem. Jednak w końcu panowie ją dogonili i musiała wsiąść do samochodu

– I jak, moja autostopowiczko, odpoczęłaś? – zapytał Tomek.

– Tak, a od poniedziałku zamierzam rozpocząć nowe, wspaniałe życie.

– A ty, brachu?

– Jasne! – wykrzyknął Krzysiu, który był szczęśliwy i pełen radości za sprawą przygód, które przeżył na Jezioraku.

 

 

 

 

 

 

Rozdział II

 

 

Alina wróciła do Powęża pełna entuzjazmu i chęci wprowadzenia zmian w życiu swoim i swojej rodziny. W poniedziałek wstała wcześnie rano i zaczęła dzień od medytacji i ćwiczeń. Potem pojechała nieco wcześniej do wydawnictwa, które niepostrzeżenie zamieniło się również w małą księgarnię. Poza pozycjami, które same wydały, można było również znaleźć książki innych oficyn.

Usiadła przy biurku i z niecierpliwością czekała na Ewę. Miała ochotę jej o wszystkim opowiedzieć. Jednak o dziewiątej szefowa wciąż nie zameldowała się w swoim biurze. Alina przyzwyczaiła się już co prawda, że kobieta docierała do pracy o różnych porach, a czasami wcale, więc zabrała się jak co rano do redakcji książki i z niepokojem zerkała na drzwi, czy nie pojawi się jakiś klient, którego nie będzie umiała obsłużyć. Kiedy Ewa nie zjawiła się o jedenastej, zadzwoniła do przyjaciółki. Telefon odebrała Ania.

– Mama śpi – wyjaśniła szeptem.

– Jak to śpi! – wrzasnęła Alina, a potem się zmitygowała. – Przepraszam cię, ale jest jedenasta. A ty dlaczego nie jesteś w szkole? – powiedziała nieco łagodniejszym tonem.

– Chciałam pomóc mamie – wyszlochała dziewczynka.

Kurczę, co tam się dzieje? –zaklęła w duchu Alina.

– Potrzebuje pomocy?

– Potrzebowała – wyszeptała Ania.

– Rozumiem. – Alina nie chciała męczyć dziecka kolejnymi pytaniami. Mogła się domyślić, co się wydarzyło. – Będę u was o piętnastej. Teraz posiedzę jeszcze w biurze, bo ktoś może przyjść po książki lub faktury, ale gdyby było coś nie tak, to dzwoń. Natychmiast przyjadę – obiecała.

Ewa coraz rzadziej bywała w biurze. Od śmierci Waldka prawie nic jej nie obchodziło – ani Ania, ani praca, ani przyjaciele. Topiła smutki w winie i innych alkoholach. Alina bardzo się martwiła o córkę przyjaciółki, która straciła ojca, a teraz grunt jeszcze bardziej usuwał jej się spod nóg. Najgorsze, że Ewa nie dawała sobie nic powiedzieć. Twierdziła, że panuje nad sytuacją, nie potrzebuje pomocy, a wszyscy są głupi i chcą ja wykorzystać. Często też sugerowała, żeby „poszli do diabła”. Alina była między młotem a kowadłem. Stopniowo cały ciężar zarządzania firmą zaczynał spoczywać na jej barkach. Prowadzenie domu stało się obowiązkiem przede wszystkim Tomka. Sytuacja wydawała się nierozwiązywalna.

Nagle w drzwiach pojawiła się elegancko ubrana kobieta w średnim wieku i przerwała jej rozmyślania.

– Dzień dobry – przywitała się, rozglądając się badawczo dookoła.

– Dzień dobry. Czym mogę służyć? – zapytała grzecznie Alina.

– Chciałabym kupić książkę Nowe Przygody Pana Samochodzika.

– Niestety, nie mamy jej na miejscu – stwierdziła od razu Alina, nieco zaskoczona wyborem klientki.

– Jak to nie macie?! – wykrzyknęła kobieta. – Reklamujecie się w Internecie, że macie wszystko.

– Nie mamy wszystkich książek na stanie. Niektóre musimy sprowadzać.

– Przecież to wydawnictwo i powinniście mieć wszystkie książki. Na stronie podane jest coś innego. Jest pani oszustką.

Jaką oszustką, co ty bredzisz, kobieto? – oburzyła się w duchu.Starała się jednak powtarzać jak mantrę: „Klient nasz pan”.Nie może dać się wyprowadzić z równowagi, chociaż czuła, że jest już bardzo blisko.

– Proszę mnie nie obrażać. Jeśli chce pani zamówić książkę, możemy to zrobić, jeśli nie, proszę poszukać gdzie indziej.

Pogratulowała sobie w myślach tego, że zachowała zimną krew.

– Niech pani zamawia – oznajmiła kobieta władczym tonem.

Rozsiadła się wygodnie w fotelu, chociaż nikt jej nie zapraszał.

Alina westchnęła głęboko, podeszła do komputera, kliknęła na ikonę przeglądarki, wpisała adres i otworzyła stronę hurtowni. Szybko wyszukała książkę, a potem zaczęła pisać e-mail.

– Ile się czeka? – Kobieta zmieniła nagle ton na łagodniejszy.

– Z reguły jest to jeden dzień roboczy, ale wie pani, jak jest z pocztą – wyjaśniła Alina, szukając w oczach klientki wyrazu zrozumienia.

– Czyli będzie na jutro, to dobrze – powiedziała tak, jakby nie usłyszała, że wszystko zależy od poczty. Alina nie miała siły się z nią przekomarzać. – O której? – spytała jeszcze.

– Listonosz przychodzi zwykle o jedenastej, ale…

– Będę o dwunastej – rzuciła na odchodnym i wyszła, nie pożegnawszy się.

Alina złożyła zamówienie i wysłała zaliczkę, a potem zaczęła analizować całą tę sytuację. Co ja narobiłam, a jak książka nie przyjdzie? Ona mnie oskalpuje. Nie myślę logicznie, bo mam za dużo na głowie, przecież po pracy muszę jeszcze jechać do Ewy, żeby się nią zająć. Chwyciła za telefon i zadzwoniła do Tomka.

– Odbierz Krzysia. Tak, wiem, muszę w końcu coś z tym zrobić. Pamiętasz, że od dziś zaczynam nowe, wspaniałe życie… – powiedziała już bez przekonania, bo jeziorakowy entuzjazm ulotnił się gdzieś w ciągu jednego poranka.

Poczuła, że otacza ją kompletny chaos. Nie panowała nad swoim życiem. Szło swoim tempem, za którym Alina nie nadążała. Chciała spędzać czas z dzieckiem i mężem, ale na co dzień znaczną część doby pochłaniały praca i sprawy związane z Ewą. Dla najbliższych zostawały jakieś ochłapy. Nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić, bo nie mogła przecież zatrudnić opiekunki do dorosłej i w pewnym sensie zdrowej kobiety.

Przez chwilę próbowała skupić się na redakcji książki, ale miała pustkę w głowie. Tak, jakby ktoś wytarł gumką wszystkie pomysły. Ani jednego? – pomyślała tęsknie. Ich miejsce zajmowały pytania o Ewę, Anię i ich przyszłość. O czternastej trzydzieści zamknęła biuro, zrobiła szybkie zakupy w pobliskim sklepie i ruszyła na drugą stronę Wisły. Niestety nie tylko ona wpadła na taki pomysł. Wszyscy uparli się, aby o tej porze dokonać przeprawy przez rzekę. Stała w niekończącym się korku. Zniecierpliwienie targało nią na wszystkie strony. Z reguły, jadąc samochodem, słuchała muzyki lub ciekawych audycji. Teraz jednak pozostało jej jedynie nerwowe bębnienie w kierownicę. Nie dostrzegała też piękna Wisły płynącej w dole, a jedynie światła samochodu stojącego przed nią. Kiedy to się skończy? – pytała zniecierpliwiona samą siebie. Gdy zjechała z mostu, mogła w końcu ruszyć z kopyta.

Szybko znalazła się pod domem Ewy. Był smutny i zaniedbany. Na trawniku porozrzucane śmieci. Nikt nie zmiótł liści z podjazdu. Kiedy zadzwoniła, pojawił się Morus, który nawet nie zaszczekał ani nie zamerdał ogonem. Zupełna obojętność. Po chwili usłyszała brzęczenie furtki i głos mówiący: „drzwi otwarte”. Alina weszła na podwórko, a potem do domu.

– Dzień dobry! – wykrzyknęła od progu.

– O, cześć – usłyszała zachrypnięty głos przyjaciółki dochodzący z kuchni.

Od razu skierowała się w tamtą stronę. Kiedy weszła, zobaczyła Ewę stojącą przy zlewie pełnym brudnych naczyń. Miała na sobie fioletowy szlafrok, jej długie blond włosy kłębiły się w nieładzie, pod oczyma można było dostrzec ciemne ślady wczorajszego makijażu, a w ustach tkwił papieros.

– Ty palisz? – Alina nie mogła się powstrzymać, żeby nie zadać tego pytania.

– A co to, zabronione? – obruszyła się Ewa. – Przyszłaś może na inspekcję, pani z BHP? – zapytała zaczepnie. – To siadaj. – Wskazała krzesło.

Usiadła posłusznie przy stole nakrytym poplamionym obrusem. Ewa zajęła miejsce naprzeciw niej i wtedy Alinę uderzył zapach alkoholu, którym przesiąknięty był szlafrok przyjaciółki. Wzdrygnęła się z obrzydzeniem, ale zaraz wzięła się w garść.

– Nie, przyszłam z tobą porozmawiać – oznajmiła z surową miną.

– O czym? Że będzie lepiej, że teraz, kurwa, to już będzie cudownie? – szydziła. – Tylko załóż różowe okulary, patrz na perspektywę jeziora i będzie wspaniale, tak? – powiedziała, zaciągając się głęboko papierosem.

Alinie odebrało mowę. Ewa, która nigdy nie przeklinała, teraz „rzucała mięsem” i była opryskliwa. Kobieta spojrzała za okno, przez które zaglądały do środka konary drzew, i wzięła głęboki oddech.

– Nie, przyjechałam porozmawiać o twoim dziecku, o biurze, o tym, co robisz. Twój ból jest wielki, nie zaprzeczam, ale mam wrażenie, że nie dostrzegasz, jak Ania cierpi – powiedziała na wydechu. – Straciła ojca, a teraz traci matkę, do cholery! – wykrzyknęła na koniec, patrząc Ewie prosto w oczy.

Ta spuściła wzrok i strząsnęła popiół z papierosa do popielniczki.

– Nie rozumiesz, że dziecko w tym wieku – ciągnęła Alina nieco spokojniejszym tonem – nie może opiekować się matką, że to tyza nią odpowiadasz, a nie ona za ciebie.

– Chrzanisz – usłyszała.

Alina nie mogła pojąć, gdzie podziała się ta elegancka kobieta, którą znała i podziwiała. Siedziała przed nią czarownica z papierosem w zębach, śmierdząca alkoholem, która była ordynarna i niedostępna. Mimo to nie dawała za wygraną, chcąc „dokopać” się do tej dawnej Ewy.

– Słuchaj, ubierz się, pomogę wam posprzątać i wyjdziemy razem na świeże powietrze. To nam rozjaśni umysły.

Nie czekając na odpowiedź, wstała i zaczęła szukać Ani. Znalazła ją w pokoju na górze. Dziewczynka siedziała wpatrzona w pustą przestrzeń za oknem. Na ten widok Alinie o mało nie pękło serce.

– Dzień dobry – przywitała się.

– Dzień dobry – odpowiedziała bezbarwnym głosem dziewczynka.

– Jak się czujesz?

Ania nie odpowiedziała, tylko wzruszyła ramionami.

– Chciałabym zabrać was na spacer, bo Morus chyba tęskni za lasem.

Ania poruszyła się nerwowo.

– Co ty na to? Szybko posprzątamy, wstawimy rosołek i przejdziemy się po okolicy. Może znajdziemy grzyby? Chodź – poprosiła.

Ania nic nie powiedziała, ale podniosła się z kanapy i zeszła z Aliną na dół. Usłyszały, że Ewa bierze prysznic. Dobra nasza –pomyślała Alina. Wyciągnęła worek na śmieci i zaczęły zbierać rzeczy z podłogi. Kątem oka zauważyła rachunek za prąd, który był mocno przeterminowany. Potem przeniosły się do kuchni. Pozmywały naczynia i Alina zaczęła gotować zupę. Na szczęście przed przyjazdem do przyjaciółki kupiła niezbędne produkty, zakładając, że zastanie pustą lodówkę. Nie pomyliła się. Wkrótce poczuły przyjemny zapach rosołu.

– Jadłaś coś? – zapytała Anię.

– Tak, tosta.

Dziewczynka nie wyglądała zbyt dobrze. Miała bladą twarz i podkrążone oczy. Nie było w niej dawnej radości i pewności siebie. Jakby to wszystko zniknęło wraz z odejściem ojca.

– Teraz wyłączę gaz, ale jak wrócicie, to dokończcie gotować zupę, dobrze? – poprosiła Anię.

Dziewczynka przytaknęła.

Wkrótce Ewa wyszła z łazienki. Wyglądała nieco lepiej. Włożyła dres, uczesała się i zmyła ślady wczorajszego makijażu.

– To co, dziewczęta, ruszamy podziwiać nasz piękny świat! – stwierdziła z sarkazmem.

Kurczę, te procenty chyba jeszcze ją trzymają – pomyślała Alina.

– Tak, idziemy – odpowiedziała spokojnie.

Ania przywołała Morusa i przypięły mu smycz. Zamknęły drzwi i wyszły na ulicę. Wspięły się na górkę i kiedy znalazły się w lesie, dziewczynka spuściła psa ze smyczy i pobiegła za nim.

– Ewa, posłuchaj. – Alina wzięła przyjaciółkę pod rękę, gdy tylko zostały same. – Waldka już nie ma i nie będzie, ale Ania jest i cię potrzebuje, i ja cię potrzebuję, Gabi, wszyscy, rozumiesz? – Przystanęła na chwilę, patrząc przyjaciółce w oczy.

Ewa westchnęła głęboko, a w jej oczach pojawiły się łzy.

– Nie dam rady, nie dam rady już żyć. Nie umiem rano wstać z łóżka. Boję się otwierać oczu, nie rozumiesz? – zapytała.

– Wiem, jak to jest, chociaż nie przeżyłam aż tak wielkiej tragedii jak ty. Marek zostawił mnie samą z Krzysiem i z dnia na dzień musiałam stanąć na nogi – przypomniała Alina. – Ale ty dasz radę, tylko spróbuj. Ja ci pomogę, Tomek, wszyscy ci pomożemy, tylko daj nam szansę – prosiła. – Nie widzisz, że my wszyscy cierpimy? Mam adoptować Anię, przejąć wydawnictwo, tego chcesz? Bo ja już dłużej tak nie wytrzymam.

Ewa zaczęła płakać. Alina mocno ją przytuliła. Po chwili podbiegła do nich Ania i przyłączyła się do uścisku. Trwały tak przez chwilę. W końcu Ewa wyprostowała się, uniosła dumnie głowę i spojrzała na córkę.

– Aniuś, od dziś przechodzimy na tryb szkoła, praca, co ty na to? Mama bierze się w garść i ty też, dobrze?

Ania przytaknęła i złapała matkę za rękę.

– Wracajmy już, bo musimy posprzątać i przygotować się na jutrzejszy dzień – powiedziała Ewa. Tak, jakby otrzeźwiała w kontakcie ze świeżym powietrzem.

Kiedy wróciły, Alina już nie wchodziła do domu, tylko pożegnała się z nimi przed furtką.

– Pamiętajcie o zupie i spotkaniu jutro punkt dziewiąta – przypomniała.

– Tak jest, mon capitaine! – wykrzyknęła Ewa.

Kiedy Alina wróciła do domu, była wykończona. Nie miała siły na nic. Tomek podał jej obiad. Krzysiu z zapałem opowiadał o szkole, ale ona słuchała jednym uchem. Kiedy w końcu poszedł odrabiać lekcje, mogła spokojnie porozmawiać z Tomkiem.

– Trochę dziś potrząsnęłam Ewą, ale nie wiem, czy to na długo wystarczy.

Mąż posłał jej spojrzenie pełne wątpliwości.

– Chyba nie tędy droga. Ty się nią cały czas opiekujesz, wyręczasz, gasisz pożary, a ona wpada w coraz głębsze bagno.

– No tak, ale Ania…

– Myślę, że chyba potrzebne są jakieś bardziej stanowcze kroki. Powinna iść na terapię, bo inaczej się nie pozbiera. Poza tym ja też jestem u kresu wytrzymałości – wyznał, rozkładając ręce. – Nic, tylko obiady, przywożenie Krzysia, pranie, sprzątanie. Nie mam czasu na pisanie, na wydawnictwo. Zaczynają mnie już ścigać i poganiać. Wiesz, kiedy powinienem był oddać tekst? – Zawiesił głos.

– Nie.

– W zeszły piątek. Nie dotrzymałem warunków umowy.

Alina złapała się za głowę. Była w kropce. Musiała iść do pracy, musiała ciągnąć ten wózek, ale czuła, że dotarła do ściany. Nie ma wyjścia z tej sytuacji i nigdy go nie znajdzie.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – zapytała z wyrzutem.

– Nie chciałem cię denerwować. Poza tym czy w czymś by to pomogło? Widzę, że się miotasz, próbujesz zaklejać dziury, a jak jedną zakleisz, to zaczyna przeciekać w innym miejscu. To, że dziś wygrałaś bitwę, nie znaczy, że wygrasz wojnę.

Alina spojrzała na swojego męża z czułością. Tak, jakby zobaczyła go po raz pierwszy od dłuższego czasu. Jego ciemne włosy przyprószyła już lekka siwizna. Pojawiły się pierwsze zmarszczki na twarzy, ale przez to był jeszcze bardziej pociągający. Kochała go za opiekę nad Krzysiem, za to, że dba o wszystko i pozwala jej walczyć o życie przyjaciółki.

– Może w takim razie jutro gdzieś się razem wybierzemy? – zaproponowała, wzdychając. – Żeby się trochę oderwać od wszystkich kłopotów.

– Mam inną propozycję, zapraszam cię wkrótce na spotkanie na szczycie w sypialni, a na jutro zarezerwuję bilety do kina dla ciebie i Krzysia. Ja w tym czasie zaszyję się z komputerem w pracowni i może uda mi się skończyć książkę.

– No cóż, niech i tak będzie.

Alina była wykończona po całym dniu, a czekała na nią jeszcze lektura książki z Krzysiem, ułożenie go do snu, a potem… No cóż, da radę. Wypiła kawę. Krzysiu odrobił lekcje, wykąpał się i czekał na nią. Przeczytała mu kilka stron kolejnej książki o Tsatsikim.

– Jutro idziemy do kina, co ty na to? – oznajmiła, kiedy skończyła wybrany fragment.

– Super. Możemy na Minionki? – ucieszył się.

– No jasne, a co ty na to, żebyśmy zabrali ze sobą Anię? – zaproponowała, bo właśnie przyszło jej to do głowy.

Krzysiowi zrzedła mina.

– Czemu Anię?

– Wiesz, ona jest bardzo smutna po śmierci taty – wyjaśniła.

– Tak, ale ty ją teraz kochasz bardziej ode mnie – wybuchnął nagle.

– No coś ty, po prostu pomagam cioci Ewie, ale jeśli wolisz, żebyśmy poszli sami, to tak będzie, tata zostanie w domu, bo musi skończyć książkę. – Krzysiu od niedawna zaczął tytułować Tomka tatą, co bardzo cieszyło zarówno Alinę, jaki i jej męża.

Synek uśmiechnął się szeroko, pokiwał głową i przytulił się do mamy, a potem ziewnął. Pocałowała go na dobranoc i poszła do łazienki.

Tam czekała już na nią pachnąca kąpiel z pianą. Zanurzyła się w wodzie i przez chwilę miała czas na relaks i zebranie myśli. Kiedy wyszła z wanny, zajrzała do pokoju syna, który już smacznie chrapał, a potem weszła do sypialni. Z głośników sączył się delikatny jazz. Paliły się świece. Jej mężczyzna przygotował olejki do masażu. To lubię –pomyślała. Położyła się na łóżku i poddała pieszczotom męża. Potem zrelaksowana zasnęła w jego ramionach.

 

 

Ranek przywitał ich słońcem. Zjedli śniadanie, a potem Alina z Krzysiem wyruszyli do szkoły, a Tomek zajął się pisaniem. Kobieta o ósmej trzydzieści była już w wydawnictwie. Od razu zamiotła podłogę, pościerała kurze, uporządkowała papiery, żeby wszystko było gotowe na przyjście szefowej. Punktualnie o dziewiątej pojawiła się Ewa. Wyglądała nieco lepiej. Widać było, że robi wszystko, aby się pozbierać.

– Cześć! – wykrzyknęła Alina.

– Cześć – rzuciła Ewa na powitanie.

– I jak?

– No cóż, Ania w szkole, ja w pracy, dzień jak co dzień. – Znowu schowała się do skorupy.

– Lepiej się czujesz? – Przyjaciółka uściśliła pytanie.

– Nie wiem, ja po prostu nic nie czuję. I niech tak zostanie – zamknęła dyskusję.

Alina miała na końcu języka opowieść o niespodziance, jaką poprzedniego wieczora przygotował dla niej mąż, ale ugryzła się w język. To mogłoby Ewę dobić. Musiała teraz wszystko cenzurować. Nie mogła, broń Boże, opowiadać o jakiejkolwiek radości, której doświadczyła. Bała się, że Ewa w każdej chwili może wrócić do poprzedniego stylu życia, więc musiała się z nią obchodzić jak z jajkiem.

– Działo się wczoraj coś ciekawego? – zapytała Ewa bez większego zainteresowania.

– Nic specjalnego. Książka o kuchni wegańskiej jest na ukończeniu. Była też klientka, która zamówiła Nowe Przygody Pana Samochodzika, wpłaciłam pieniądze… i dziś ma odebrać – wyjaśniła Alina.

– Jak to dziś? – obruszyła się Ewa. – Skoro wczoraj zamówiła, wiesz, że to nie jest pewne, że dziś przyjdzie, a jak pan Łukasz zachorował?

Pan Łukasz był ich listonoszem. Mógłby chyba wygrać plebiscyt na najlepszego listonosza w kraju. Zawsze uśmiechnięty, umiał z każdym porozmawiać i był punktualny, ale gdy chorował, listy i przesyłki w ogóle nie docierały i poczta nie brała za to odpowiedzialności, tak jakby pan Łukasz sam był pocztą.

– Wypluj te słowa! – Alina złapała się za głowę.

– Twierdzisz, że jestem nieodpowiedzialna, ale to ty obiecałaś komuś gwiazdkę z nieba, i módl się, żeby się udało – skwitowała szefowa.

Ewa siadła do rachunków, a Alina zajęła się redakcją książki na temat żeglarstwa. Miała na ten temat mgliste pojęcie, ale gdy tylko pojawiały się wątpliwości, dzwoniła do Tomka, a on był dumny, że może jej pomóc.

Czas płynął szybko i nagle w drzwiach pojawiła się ta sama kobieta, która była w wydawnictwie dzień wcześniej.

– Dzień dobry, poproszę mojego Pana Samochodzika.

Jakiego mojego, jaki on tam twój – pomyślała Alina złośliwie.

– Dzień dobry. Niestety książka nie dotarła. Wspomniałam pani o poczcie i że nie zawsze udaje się w ciągu jednego dnia… – zaczęła tłumaczyć Alina.

Kobieta przerwała jej zniecierpliwiona.

– Przecież miała być dziś o dwunastej, gdzie jest pani przełożona? – zapytała ze złością.

Ewa podniosła głowę znad komputera.

– Bardzo panią przepraszam, nie odpowiadamy za działalność poczty. Pewnie pan Łukasz zachorował – tłumaczyła cierpliwie.

– Co mnie obchodzi, kto zachorował, książka miała być na dziś. To jest oszustwo. Pójdę gdzie indziej, a wam wystawię taką opinię w Internecie… Złożę też skargę – zagroziła.

– Ale ta książka jest już w drodze. Koleżanka przesłała potwierdzenie i skany.

– Jakie potwierdzenie, jakie skany, specjalnie mówicie ludziom, że na następny dzień, żeby więcej zarobić! – mówiła podniesionym głosem.

Alina zaczęła się w środku gotować. Odwróciła się i spojrzała za okno. Musiała stoczyć wewnętrzną walkę, żeby nic tej babie nie zrobić. Ewa wydrukowała skan realizacji zamówienia. Kobieta wzięła kartkę do ręki, złapała za książkę, która leżała na biurku Ewy, i zaczęła się kierować w stronę drzwi. Właścicielka wydawnictwa była pierwsza. Podbiegła do nich i zamknęła je na klucz.

– Co to ma znaczyć? – wykrzyknęła tamta. – Pani mnie więzi.

– A pani chce mnie okraść. Zaraz zadzwonię po ochronę! – krzyknęła Ewa. – To, co pani trzyma w ręku, nie jest pani własnością.

– To zadośćuczynienie za oszustwo! – krzyczała tamta. – W takim razie ja zadzwonię po policję – dodała i wyjęła telefon.

Ewa zaczęła wykręcać numer ochrony, ale trzęsły jej się ręce i długo trwało, zanim się dodzwoniła.

– Proszę przyjechać. Klientka chce mnie okraść.

W tym samym czasie kobieta dodzwoniła się na policję.

– Tak, zostałam uwięziona. Nie chcą mnie wypuścić z biura.

Alina patrzyła z przerażeniem na cały ten spektakl, za który w pewnym sensie ponosiła odpowiedzialność. Chciała powstrzymać Ewę, ale było już za późno, i teraz pozostawało jej już tylko robić dobrą minę do złej gry.

– Może pani się rozbierze – zaproponowała kobiecie uprzejmie.

Tamta warknęła z wściekłością.

– Nie, dziękuję, zaraz dostaniecie za swoje.

Alina była przerażona, bo nie wiedziała, co tak naprawdę powinny zrobić i kto ma rację. Kobieta chciała ukraść książkę , ale z drugiej strony… Nagle ktoś zaczął pukać do drzwi. Ewa otworzyła.

– Panowie z ochrony? – zapytała, widząc dwóch ubranych na czarno mężczyzn.

– Nie, z policji – wyjaśnił jeden z nich niezbyt uprzejmym tonem. – Kto nas wzywał? – zapytał.

– Ja. – Kobieta wysunęła się do przodu. – Bo ta pani zamknęła mnie w biurze – dodała od razu.

– Bo ta pani chciała mnie okraść – wyjaśniła Ewa.

Zaczęły się przekrzykiwać. Zrobiło się wielkie zamieszanie, bo w drzwiach pojawili się jeszcze pracownicy ochrony.

– Cisza! – wykrzyknął w końcu policjant.

Obydwie natychmiast zamilkły.

– Co ta pani chciała ukraść? – zapytał, wyjmując notes.

– Książkę – odpowiedziała Ewa.

– Bez względu na to, co zrobiła, nie ma pani prawa jej zamykać; to ograniczanie wolności – pouczył szefową wydawnictwa.

– A jej nie wolno nic zabierać z mojego biura.

Ewa próbowała wyjaśnić mu zawiłości zamówień i pracy w księgarni, ale on nie starał się niczego zrozumieć. Drugi zresztą też nie. Wypuścili kobietę ze skanem zamówienia.

– Widzę, że to trudna klientka, ale pod żadnym pozorem nie może pani tak postępować. – Starszy z policjantów zwrócił się do Ewy.

Ta przytaknęła. Spisali jej personalia i wyszli. Alina podeszła do Ewy.

– Przepraszam, to moja wina – przyznała.

– Kurczę, co we mnie wstąpiło? – Ewa zdawała się nie słyszeć słów przyjaciółki. – Jakbym miała mało kłopotów.

– Ale wszystko załatwione, przecież sobie poszli.

– Chyba widziałaś i słyszałaś, co ten babsztyl wygadywał, ona nie odpuści. Opisze mnie w Internecie albo zrobi jeszcze coś innego, nie wiem – martwiła się.

– Może nie będzie tak źle… – Alina sama nie wierzyła swoim słowom.

Zaparzyła kawę i siedziały przygnębione przy swoich komputerach aż do zamknięcia wydawnictwa. Po południu Alina poszła z Krzysiem do kina, a następnego ranka pobiegła jak zwykle do pracy. Ewa miała przyjść nieco później, bo planowała spotkanie z wychowawczynią Ani. Alina włączyła komputer, a potem zaparzyła kawę. Po chwili w drzwiach pojawił się pan Łukasz.

– Dzień dobry. Mam przesyłkę dla pani – wykrzyknął z entuzjazmem.

Był jak zwykle ubrany w turkusową kurtkę i wręcz tryskał dobrym humorem i energią. Wyglądał jak przeciwieństwo firmy, którą reprezentował.

– Dzień dobry. To wspaniale!

Wręczył jej książkę, a ona pokwitowała odbiór.

– A czemu wczoraj pana nie było? – zapytała Alina.

– Byłem chory.

– No tak, to ja z całego serca życzę panu zdrowia, bo jak pana nie ma, poczta nie istnieje. – Roześmiała się, chociaż sprawa była bardzo poważna.

Pożegnał się i ruszył w dalszą drogę, a Alina rozpakowała książkę i wyjęła fakturę.

Piła kawę, gdy w drzwiach pojawiła się ona. Tym razem miała na sobie elegancki kapelusz i kolczyki. W niczym nie przypominała wczorajszej spoconej i zdenerwowanej wersji swojej osoby.

– Dzień dobry – powiedziała władczym tonem.

– Dzień dobry – odpowiedziała Alina, chociaż wiedziała, że już nie będzie dobry.

– Czy jest szefowa?

– Nie, będzie dopiero za godzinę, ale mamy już dla pani książkę.

Alina podała jej Nowe Przygody Pana Samochodzika. Kobieta zapłaciła.

– Byłam już u swojego prawnika, jeżeli pani szefowa w ciągu tygodnia mnie nie przeprosi, będzie musiała zapłacić odszkodowanie. Proszę jej to przekazać – powiedziała i odwróciła się w stronę wyjścia.

Alina pokiwała głową, modląc się w duchu, aby nieproszony gość jak najszybciej wyszedł. Kiedy została sama, zastanawiała się, czy powiedzieć o tym ultimatum Ewie. Jeśli to zrobi, przyjaciółka może się załamać, jeśli nie, tamta może rzeczywiście ją pozwać, a ona nie będzie w stanie się do tego przygotować. Wyjrzała przez okno w poszukiwaniu inspiracji i zobaczyła, że pod biuro podjeżdża samochód Ewy. Przyjaciółka wysiadła i skierowała się w stronę wydawnictwa.

– Cześć – powiedziała na powitanie.

–