Xerion - Alicja Minicka - ebook + książka

Xerion ebook

Alicja Minicka

3,3

Opis

Intrygująca zagadka kryminalna w futurystycznym świecie

Jest rok 2095. Ziemianie pokojowo koegzystują z Veterianami, ale stosunki między rasami bywają napięte. Na planecie Xerion dochodzi do serii zabójstw. O pomoc w złapaniu przestępcy główna komendant xeriońskiej policji prosi detektyw Werę Daber. Śledztwo z dnia na dzień rozwija się w najmniej oczekiwanym kierunku, przynosząc zaskakujące odkrycia.

Alicja Minicka – autorka powieści „Genewska zagadka”, „Morderstwo w Miłowie” i „Bestia” oraz wielu opowiadań i tekstów publicystycznych. Zapraszamy na stronę pisarki: www.alicjaminicka.blogspot.com.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 171

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (3 oceny)
0
2
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




ROK 2095NOWY KRAKÓW

ROZDZIAŁ 1

Inspektor Szymon Wolski westchnął ciężko i z udręczoną miną sięgnął po koktajl proteinowy. Upił mały łyk, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.

– Hej, szefie! Jak tam nowa wątróbka? – Adam Kołecki, młodszy detektyw, był w znakomitym humorze.

– Niby wszystko w porządku – oznajmił ponuro zapytany. – Jeszcze tydzień muszę pić to świństwo – ruchem obfitego podbródka wskazał pojemnik.

Klaus Roberts, unosząc głowę znad biurka, rzekł tonem perswazji:

– Koktajle zawierają wszelkie…

– Mam dość tego jałowego żarcia! – wybuchnął Wolski.

Był najwyraźniej poirytowany. Wszyscy wiedzieli, że nie lubi Vetarian i z trudem toleruje obecność Klausa w swoim zespole, zatrudnił go pod wpływem nacisków ze strony władz miasta. Chodziły słuchy, że po cichu wspiera radykalną antyvetariańską partię.

Klaus spojrzał z uwagą na przełożonego i zupełnie niezrażony kontynuował:

– Jeżeli nie będzie pan…

– Daj spokój – powiedział szybko Adam.

W drzwiach stanęła detektyw Wera Daber, smukła kobieta o ciemnych, aksamitnych oczach i burzy złotorudych włosów. Jej uwagę przykuła najpierw zachmurzona twarz Wolskiego. Zerknęła na Adama, który niemal niezauważalnym ruchem głowy wskazał Klausa.

Uśmiechnęła się i podeszła do szefa. Wręczyła mu infokostkę.

– Mam dla ciebie raport w sprawie Balickiej.

– Świetnie! – kiwnął głową z uznaniem. Wrzucił niedopity koktajl do dezintegratora i zaskakująco lekko, jak na swoją tuszę, wyszedł z pokoju.

– O co poszło tym razem? – spytała, ledwo drzwi zamknęły się za Wolskim.

– Klaus robił Szymonowi wykład zdrowotny – wyjaśnił Adam.

– Jeżeli nie zmieni diety, za jakiś czas będą musieli mu wyhodować kolejną wątrobę – tłumaczył Klaus.

Jak wszyscy Vetarianie miał jasną skórę i oczy w kolorze wyblakłego błękitu.

– Też próbowałam go kiedyś przekonać. Tylko się na mnie wściekł. –Wera roześmiała się i machnęła lekceważąco ręką.

Adam zmienił temat.

– Wczoraj byliśmy z Nadią odwiedzić Krzysia – oznajmił podekscytowanym głosem. – To już siódmy miesiąc. Jeszcze dwa i wyjmą go z Komory.

Wera widziała kiedyś pomieszczenie, w których następował monitorowany rozwój. Do zanurzonego w płynie maleńkiego ciałka podłączone były różnokolorowe przewody i giętkie rurki. Wśród Ziemian nie brakowało przeciwników tej medycznej technologii, chociaż stanowili zdecydowaną mniejszość. Wera też przyszła na świat w Komorze.

– To najbezpieczniejszy sposób prokreacji – odezwał się Klaus.

– Prokreacja!– przedrzeźnił Adam. – Może jeszcze hodowla?

Klaus zastanawiał się chwilę.

– Właściwie… – zaczął z namysłem.

– Sam nie wiem, dlaczego cię lubię – westchnął Kołecki. – Czy wy w ogóle nie odczuwacie emocji?

– Odczuwamy. Jesteśmy tylko bardziej racjonalni – powiedział Vetarianin.

– Ale cieszysz się, że twój przyjaciel zostanie tatusiem? – upewniał się Adam.

– Cieszę się – odparł zapytany. – Twój organizm wydziela teraz więcej endorfin, a to wpływa pozytywnie na jego wydolność.

Wera parsknęła śmiechem, na co Klaus zareagował zdziwionym spojrzeniem. Adam tylko pokręcił głową.

Komunikator na lewej ręce dziewczyny delikatnie zabrzęczał.

– Muszę iść – oznajmiła, kierując się do wyjścia.

Jej dwaj koledzy regularnie uskuteczniali takie dyskusje. Czasami zastanawiała się, jak to możliwe, że impulsywny i łatwo ulegający emocjom Adam darzy sympatią Klausa. Może na zasadzie przyciągania się przeciwieństw? Adam często bywał podekscytowany, potrafił też szybko popaść w przygnębienie. Vetarianina trudno było wyprowadzić z równowagi, nawet w obliczu niebezpieczeństwa. Wolski w złości nazwał go kiedyś cyborgiem.

Dwa główne korytarze w holu były na tyle szerokie, że na ich skrzyżowaniu bez problemu mieściło się stanowisko recepcjonistki i wideohologram, wokół którego ustawiono kilka wygodnych foteli.

Pulchna jasnowłosa Magda stała oparta o kontuar. Z zainteresowaniem oglądała pokaz mody na kanale „Bliżej gwiazd”.

Na widok Wery wyprostowała się.

– Cześć! Pewnie na basen? – przywitała się z uśmiechem.

– Cześć, Magda. Możesz sprawdzić…

Przyjaciółka nie potrzebowała wyjaśnień. Zerknęła na stojący na ladzie ekran.

– Tylko kilka osób – oznajmiła.

Wera zauważyła swojego szefa, który zjechawszy ruchomymi schodami, podążał w ich stronę.

– Wiadomości! – warknął na hologram. Modelki zniknęły w mgnieniu oka. Zastąpiła je dziennikarka mówiąca z zatroskanym obliczem o kolejnych starciach policji z przeciwnikami Vetarian. Migawka pokazała demonstrantów niosących transparent z napisem „Ziemia dla Ziemian”.

Wolski bez słowa, z marsową miną, ruszył w kierunku przeciwległych schodów.

Magda patrzyła za nim, dopóki nie zniknął jej z oczu.

– Co mu się stało?

Jej zdumienie nie miało granic. Szef detektywów lubił kobiety o pełnych kształtach, a Magdę darzył wyjątkową sympatią. Zawsze miał dla niej w zanadrzu komplementy.

Wera wzruszyła lekko ramionami.

– Jest na diecie, ma nową wątrobę. Nie przejmuj się, przejdzie mu.

– Biedak! – Magda szczerze współczuła Wolskiemu. Podobnie jak on, była łasuchem. Obydwoje lubili staromodne restauracje, gdzie serwowano zawiesiste zupy, smażone ryby, befsztyki, makarony z sosami, słodkie desery.

Westchnęła i przełączyła na pokaz mody.

Wera skierowała się do windy. Poziom rekreacyjny był na ostatnim, czterdziestym piętrze. Z windy wychodziło się do obszernego holu, w którego centrum usytuowano hologram minioranżerii z roślinami rosnącymi na Xerionie. Powierzchnię w kształcie koła, liczącą kilkanaście metrów kwadratowych, pokrywały bujne krzewy z olbrzymimi kwiatami przypominającymi orchidee. Kilka drzewek o wachlarzowatych liściach oplątywały różnokolorowe pnącza. Przez okrągły świetlik nad zieloną gęstwiną prześwitywał skrawek zachmurzonego nieba.

– Witamy i życzymy miłego pobytu – zaskrzeczał recepcjonista.

Był to dosyć przestarzały model. Miał nieruchomą twarz i martwe oczy. Androidy najnowszej generacji do złudzenia przypominały żywych ludzi. Kosztowny multiprocesor modulował głos i sterował ruchem gałek ocznych. Biomateriał, pokrywający ciało robota, nawet w dotyku przypominał skórę człowieka.

Za olbrzymie sumy kupowano od znanych i popularnych ludzi licencję na powielanie ich wizerunku. Za jeszcze większe można było nielegalnie zakupić androida będącego kopią dowolnej osoby.

Detektywi z zespołu Szymona Wolskiego mieli prawo do darmowych wizyt na poziomie rekreacyjnym. Wolski rzadko tu bywał i zawsze wtedy zżymał się na obecność robota.

W kabinie szatni Wera wrzuciła ubranie do dezintegratora. Paroma szybkimi dotknięciami wybrała z ekranu fason i kolor. Czujniki podały informację o jej rozmiarach i po chwili z półki wzięła walcowaty pojemnik z kostiumem.

Na basenie rzeczywiście było tylko kilka osób. W zewnętrzną ścianę, zamiast tradycyjnych okien, wmontowano trzy olbrzymie ekrany ze sztucznym, ale bardzo realistycznym, trójwymiarowym widokiem, zmieniającym się podobnie jak na ruchomej reklamie. Gdy dziewczyna stanęła na najwyższej trampolinie, mogła podziwiać słońce zachodzące nad skalistą pustynią. Skąpane w czerwonawym świetle postrzępione głazy rzucały długie, złowrogie cienie. Po chwili pustynia zniknęła, ustępując miejsca wodospadowi.

Wera podeszła do krawędzi i skoczyła. Zanim znalazła się pod wodą, zdążyła wykonać dwa salta. Zanurkowała głębiej i pozwoliła unieść się ku powierzchni, poruszając tylko lekko stopami.

W szatni, po szybkim termoprysznicu, zaprogramowała ubranie.

Pomyślała, że niewielki wysiłek w postaci dwukilometrowego truchtu dobrze jej zrobi. Na pasie spacerowym było prawie pusto. Parę razy podchwyciła zdziwione spojrzenia osób korzystających z ruchomego chodnika. Jakaś kobieta uśmiechnęła się do niej.

W holu wieżowca przez chwilę rozważała wejście schodami. W końcu skierowała się do windy. Mimo iż mieszkała na dziesiątym piętrze, korzystała z niej sporadycznie. Rzadko też przywoływała z tarasu starlinga. Bez względu na pogodę trasę z domu na komendę i z powrotem pokonywała na piechotę. Głęboko zakorzeniony nawyk ciągłej dbałości o kondycję zawdzięczała pracy w Europejskiej Agencji Ochrony.

Czujniki zidentyfikowały ją w ułamku sekundy. Winda bezszelestnie pomknęła w górę. Drzwi mieszkania rozsunęły się, gdy tylko przed nimi stanęła.

Dzięki trzyletniej służbie w agencji Wera mogła sobie pozwolić na kupno własnego lokum w dobrej dzielnicy. Nie było duże, ale wygodne i w pełni zautomatyzowane.

Od razu przeszła do łazienki.

– Kąpiel z olejkami – poleciła, wyrzucając jednorazowe ubranie. Momentalnie na dnie wbudowanej w podłogę, owalnej wanny pokazała się woda i w ciągu kilku sekund osiągnęła pożądany poziom.

Z wgłębienia w lustrzanej ścianie Wera wzięła klamrę do spięcia włosów. Zanurzyła się w aromatycznym płynie, oparła głowę o poduszeczkę i leżała z zamkniętymi oczyma, poddając się kojącej pieszczocie delikatnego hydromasażu.

Chociaż lubiła komfort, na co dzień ubierała się w ekoubrania ze standardowych automatów podłączonych do pneumatycznej sieci. Czasami tylko korzystała z ofert ekskluzywnych sklepów. Kupowała w nich odzież szytą z trudno dostępnych kosztownych materiałów, dobre perfumy i prawdziwą biżuterię.

Wyczuła nagle, że jest obserwowana. Buba, wspaniała perska kotka o kremowej sierści, stała przy drzwiach łazienki i wlepiała w nią spojrzenie okrągłych, niebieskich oczu. Miauknęła.

– Dobry wieczór – odpowiedziała dziewczyna i posłała jej dłonią całusa.

Kocica, z zadartym pionowo puszystym ogonem, majestatycznym krokiem podeszła do wanny i usiadła na brzegu. Jeżeli pani nie było w domu dłużej, kotka obrażała się i ostentacyjnie ją ignorowała. Do opieki nad zwierzątkiem przeznaczony był specjalny robot.

– Która godzina? – spytała Wera, przymykając ponownie powieki.

Domowy komputer poinformował, że zbliża się północ.

ROZDZIAŁ 2

Rano zaordynowała sobie godzinną porcję ćwiczeń. Po szybkim prysznicu, otulona jedwabnym szlafroczkiem, usiadła na fotelu z proteinowym koktajlem w ręku. Buba wskoczyła jej na kolana. Miauknęła z ostrą dezaprobatą, gdy pani wstała.

Przed dziewiątą Wera stawiła się u Wolskiego. Zastała u niego wysoką kobietę, ubraną w elegancki jasnobrązowy strój. Miała krótko przystrzyżone kasztanowe włosy i opaloną na złoto skórę.

Wera zastanawiała się czasami, którzy z napotkanych ludzi są Vetarianami. Trzeba było dobrze kogoś znać, by wiedzieć to na pewno. Biopigmenty i soczewki kontaktowe upodabniały Vetarian do Ziemian.

Jednak w tym przypadku wiedziała, że ma przed sobą Vetariankę. Parę lat temu, gdy pracowała w agencji, została oddelegowana do Johannesburga. Weszła w skład ekipy ochraniającej uczestników konferencji, w której brała też udział Yolanda Mose, komendant główny policji na Xerionie.

Kobieta podeszła z wyciągniętą ręką, ani na moment nie spuszczając z twarzy Wery uważnego spojrzenia.

– Inspektor Mose – przedstawiła się. Mocnemu, dźwięcznemu głosowi towarzyszył zdecydowany uścisk dłoni.

– Może usiądziemy? – odezwał się Wolski.

Mose spytała:

– Słyszała pani o seryjnym zabójcy na Xerionie?

– Oczywiście – odparła Wera, jednocześnie rzucając ukradkowe spojrzenie na swojego szefa. Znała go dobrze i widziała, że jest rozdrażniony. Yolanda bez ceregieli zdominowała należący do niego teren. W dodatku była Vetarianką.

– Chcę pani zaproponować prowadzenie tego śledztwa – oznajmiła Mose, nie zwracając na Wolskiego najmniejszej uwagi.

Wera, kompletnie zaskoczona, w milczeniu patrzyła na rozmówczynię.

– Nie rozumiem – odezwała się po chwili. – Przecież dochodzeniem powinna się zająć wasza policja.

Wolski odchrząknął.

– Decyzja należy do detektyw Daber – powiedział sucho. Wstał z krzesła i zwrócił się do Yolandy: – Nie ma potrzeby, bym był wprowadzany w sprawę.

Mose skinęła głową i patrzyła za nim, gdy ciężkim krokiem szedł do drzwi. Po jego wyjściu na moment zapadło milczenie.

– Wiem o tej sprawie z wiadomości, czyli niewiele – powiedziała Wera.

– Dostęp do dokumentacji otrzyma pani na miejscu, jeżeli wyrazi pani zgodę. Niestety, nie ma zbyt wiele czasu do namysłu… – Yolanda spojrzała uważnie na rozmówczynię.

– Dlaczego zwróciła się pani akurat do mnie?

– Poprosiłam o pomoc Zaricka, od razu panią polecił. Powiedział, że mówi pani biegle po angielsku. Po przestudiowaniu pani akt wiedziałam, że jest pani właściwą osobą.

Wera lubiła być doceniana, dlatego ucieszyły ją słowa Yolandy, zwłaszcza te o rekomendacji od samego szefa Federacyjnej Agencji Ochrony.

Znajomość angielskiego rzeczywiście stanowiła cenny atut w kontaktach z Vetarianami. Potrafili oni opanować niemal każdy ziemski język. Niektórzy władali nawet kilkunastoma. Z kolei vetariański był dla większości Ziemian zbyt trudny. Z tego względu Vetarianie mieli podwójne personalia – oryginalne i zapożyczone z któregoś z ziemskich języków.

Wera uśmiechnęła się.

– Gdybym odrzuciła taką propozycję, na pewno bym żałowała.

– Wyjedziemy jeszcze dzisiaj. – Na twarzy inspektor Mose pojawił się wyraz skupienia. – W południe na lądowisku pani wieżowca będzie czekał śmigłowiec.

Wstała, komunikując w ten sposób, że rozmowa dobiegła końca. Przed wyjściem odwróciła się.

– Będziemy razem pracowały, mówmy sobie po imieniu. Nie musisz niczego zabierać. Od wczoraj masz nielimitowany dostęp. – Oznaczało to, że była pewna, iż detektyw Daber wyrazi zgodę.

Wera stała jeszcze chwilę, patrząc w zadumie na drzwi, za którymi zniknęła Mose.

Przed powrotem do domu poszła pożegnać się z kolegami. Wolskiego nie było. Adam przekazał, że szef życzy jej powodzenia. Kołecki bezskutecznie próbował pociągnąć ją za język. W końcu naburmuszony usiadł przy swoim biurku.

– Przypuszczam, że ma to związek z wizytą Yolandy Mose – odezwał się Klaus. – Widziałem ją, gdy razem z Wolskim wysiadała z windy.

W domu Wera natychmiast wydała polecenie połączenia ze swoimi rodzicami.

Na szczęście zastała ich w hotelu. Od miesiąca Anna i Xavier Daberowie podróżowali po południu Europy. Xavier był Vetarianinem. Związki mieszane nie należały do rzadkości, ale takie pary nie mogły mieć dzieci i musiały korzystać z banków genetycznych.

– Lecę na Xerion – oznajmiła, gdy tylko ojciec ukazał się na ekranie wideofonu.

– Nic nie mówiłaś. – Zza pleców Xaviera wyłoniła się Anna. – Kiedy się zdecydowałaś?

– To wyjazd służbowy – wyjaśniła dziewczyna. – Chciałam się z wami pożegnać. Nie wiem, kiedy wrócę.

Rozmawiali do momentu, aż zabrzęczał jej komunikator. Wera skontaktowała się jeszcze ze swoją przyjaciółką Ewą i poprosiła ją o opiekę nad Bubą.

ROZDZIAŁ 3

Śmigłowiec w parę minut dotarł na lotnisko i wylądował na wyznaczonym miejscu przy pasie lotów czarterowych, gdzie czekał już odrzutowiec – olbrzymie srebrzyste cygaro. Po chwili przy przenośnej automatycznej windzie Wera zobaczyła Yolandę w towarzystwie dwóch mężczyzn.

– Za chwilę startujemy – poinformowała Mose, gdy dziewczyna podeszła. – Chciałam ci przedtem kogoś przedstawić.

Niższy i szczuplejszy mężczyzna nieznacznie tylko zwrócił głowę w jej kierunku. Twarz o bladej skórze i jasnych oczach pozostała nieruchoma. Drugi, dobrze zbudowany, z gęstwiną kasztanowych włosów i szarozielonymi oczyma, przyglądał się Werze, nie ukrywając zaciekawienia.

– Kapitan Jameson, nasz pilot. – Yolanda spojrzała na niższego mężczyznę, a ten skłonił lekko głowę. – I detektyw McGregor.

– Ian. – McGregor wyciągnął rękę. – Cieszę się, że będziemy razem pracowali.

– Wera Daber. – Uścisnęła podaną dłoń, odwzajemniając uśmiech.

Skierowali się do windy. Przez moment obserwowali szybko umykającą w dół płytę lotniska. Owalne drzwi cicho się rozsunęły.

Podążyli do niewielkiego pomieszczenia i zajęli stojące naprzeciw siebie fotele.

– Ściąganie policjantki aż z Ziemi wydaje mi się trochę dziwne – odezwała się Wera. – Nie przypuszczałam, że polecę na Xerion jako detektyw.

– Mamy o wiele niższą przestępczość – wyjaśniła Mose. – Jestem szefem policji od trzydziestu lat i nigdy nie miałam do czynienia z seryjnym zabójcą. Dopiero teraz tworzymy dział behawioralny. – Widząc zdumienie na twarzy Wery, pospiesznie dodała: – Wkrótce dołączy do nas doktor Val Robson. Przez wiele lat współpracował z amerykańską policją.

– Vetarianie namawiają nas do osiedlania się na swojej planecie. Nie wiedzą, co ich czeka – zażartował Ian.

– Nie wszyscy otrzymują zezwolenie – zwróciła mu uwagę Yolanda. – Za niecałe pół godziny powinniśmy wylądować na platformie. – Najwyraźniej chciała zmienić temat.

– To właściwie wielkie lądowisko – powiedział Ian. – Główne urządzenia są pod dnem oceanu. Korytarz do śluzy jest wyposażony w zautomatyzowany system ochrony. Nie zobaczysz tam ani jednego człowieka. Tylko zdalnie nadzorowane cyborgi. Do korytarza zjeżdża się windą aż kilka kilometrów. Nie wejdzie do niej nikt, kto nie zostanie przeskanowany. Nasze DNA jest już w systemie.

– Brzmi groźnie – zauważyła dziewczyna.

– To konieczne – powiedziała Yolanda z naciskiem. – Chyba wiesz, dlaczego Komisja Bezpieczeństwa zdecydowała o ścisłej kontroli.

Ekstremistyczne ugrupowania antyvetariańskie już wielokrotnie próbowały dokonać zamachów na wejścia do Tunelu, przede wszystkim atlantyckie, z nich bowiem korzystano najczęściej.

Wera pomyślała o Wolskim i jego niechęci do Klausa.

Rozmawiali do chwili, gdy w drzwiach stanął kapitan Jameson.

– Idziemy. – Yolanda podniosła się energicznie.

Pilot otworzył drzwi i przywołał transporter z rękawem samolotowym.

Zanim zjechali w dół, Wera rozejrzała się dookoła. Rzadko opuszczała miasto. Jedynie raz do roku fundowała sobie egzotyczne wakacje. Ogrom rozciągającego się po horyzont oceanu zawsze wzbudzał w niej równocześnie zachwyt i dziwny niepokój.

Platforma, szeroka na dwa i długa na dziesięć kilometrów, wznosiła się na wysokości kilku pięter nad poziomem wody. Gdy tylko na niej stanęli, Yolanda szybkim krokiem skierowała się do niewielkiego budynku. Przyłożyła dłoń do skanera wmontowanego w szerokie drzwi. Rozsunęły się po kilku sekundach.

W pomieszczeniu wchodzili po kolei do półprzezroczystego, dwumetrowej wysokości walca.

– DNA potwierdzone. Wydano zezwolenie na wejście do śluzy – informował każdorazowo metaliczny głos.

Na jednej ze ścian wisiały białe skafandry. Założyli je zaraz po przeskanowaniu.

Z windy wyszli do skąpo oświetlonego szerokiego korytarza. Po obu jego stronach, co parę metrów, stały dwumetrowe cyborgi.

– Mają bioprocesory najnowszej generacji – powiedział Ian półgłosem.

Doszli do końca korytarza. Na gładkiej powierzchni pojawiła się mikroskopijna szczelina. Rozszerzyła się błyskawicznie, ukazując pomieszczenie śluzy. Po paru minutach przekroczyli wreszcie próg hangaru. Na środku stała kulista błękitna kapsuła, ogrodzona laserowym płotem. Jej średnica nie przekraczała kilku metrów. Po chwili lasery zgasły. Do kuli przystawiony był podest, sięgający do połowy jej wysokości. Weszli na niego po schodach. Właz rozsunął się z sykiem.

Kabina wydała się Werze mikroskopijna. Nie było tu żadnych urządzeń, jedynie trzy fotele. Wybrała środkowy. Czuła, jak tylna część skafandra zostaje przyssana do oparcia. Siedziała teraz całkiem wygodnie. Na wprost miała wizjer, przez który mogła zobaczyć fragment olbrzymich wrót.

– Systemy biologiczne aktywowane – rozległ się znajomy głos. – Odczyty prawidłowe. Izolowanie rozpoczęte.

Werę ogarnęła ekscytacja. Czekała ją podróż Tunelem. Wszystko działo się tak szybko, że nie miała czasu oswoić się z tą myślą. Przypomniała sobie rozmowy z Klausem…

– Sto procent – głos wyrwał ją z głębokiej zadumy.

Wrota rozstąpiły się przed nimi, a z pogrążonej w półmroku czeluści wyłonił się gruby wysięgnik. Kapsuła drgnęła i wolno podpłynęła do przodu. Po chwili zrobiło się zupełnie ciemno. Wera na próżno wytężała wzrok, usiłując cokolwiek dojrzeć. Wreszcie zobaczyła przed sobą długie, jasne pasmo. Zafascynowana, nie mogła oderwać wzroku od olbrzymiej świetlnej spirali. Złudzenie optyczne powodowało, że widziała ją, zwężającą się w długi rozedrgany lej. Miała wrażenie, że tkwią w miejscu, a wirujące pierścienie zlewają się ze sobą, przesuwając się z niewyobrażalną szybkością obok nich.

Uświadomiła sobie nagle, że bezwiednie zaciska dłonie na poręczy fotela. Zerknęła na Iana. Mrugnął do niej, gdy poprzez wąski przeziernik hełmu przechwycił jej spojrzenie. Zapewne sądził, że dziewczyna się boi. Lekko zirytowana, odwróciła głowę.

Znowu pogrążyli się w ciemnościach, a po kilku sekundach rozbłysło światło. Próbowała coś dojrzeć przez wizjer, ale przed sobą widziała jedynie gładką ścianę. Poczuła, że skafander nie jest już przyssany do fotela.

Yolanda wstała pierwsza i skierowała się do otwartego włazu. Znajdowali się w hangarze, podobnym do tego na Ziemi, ale o wiele mniejszym. Tu także nie było nikogo. Kapsuła tkwiła do połowy w szczelnym wgłębieniu, dlatego nie potrzebowali podestu, by z niej wyjść.

Po opuszczeniu śluzy mogli ściągnąć skafandry. Weszli do bliźniaczego korytarza, też strzeżonego przez cyborgi.

– Zaraz będziemy w terminalu – odezwała się Mose, gdy znaleźli się w windzie. – Jutro przed południem prom zabierze nas na Xerion.

Wera jak zahipnotyzowana wpatrywała się w drzwi. Wiedziała, że na Vetarze jest kilkaset różnej wielkości kopuł, połączonych podziemnymi korytarzami. Za chwilę miała znaleźć się pod jedną z nich.

ROZDZIAŁ 4

Za przezroczystymi ścianami przesuwały się kłębowiska żółtoczerwonych i brunatnych chmur. Detektyw Daber poczuła się trochę nieswojo.

– To najmniejszy terminal – powiedział Ian, podążając wzrokiem za jej spojrzeniem. Na tablicy informacyjnej przeczytała o grafenowych powłokach monitorowanych przez miliony nanorobotów.

Patrzyli na chmury, dopóki Yolanda nie postukała znacząco w komunikator na lewej ręce. Posłusznie ruszyli za nią.

Mimo panujących na zewnątrz warunków, w pomieszczeniu było bardzo jasno. Odnosiło się wrażenie, że terminal rozświetlony jest słonecznymi promieniami. Uwagę przyciągał gigantyczny okrągły filar. Jego powierzchnia pokryta była setkami lśniących jak lustro płyt. Odbijały się w nich pomniejszone i zniekształcone sylwetki przechodzących ludzi. Jedni podążali w kierunku schodów wiodących w dół, inni do przejść prowadzących na promy.

Po chwili znaleźli się na ogromnym postoju taksówek z setkami szarobłękitnych automatycznych pojazdów o obłych kształtach. Z pomieszczenia promieniście rozchodziły się cztery szerokie walcowate korytarze. Od strony łukowatych podpór, ciągnących się wzdłuż każdego z nich, przesączało się ciepłe, pomarańczowe światło. Yolanda dotknęła komunikatora i jeden z pojazdów podjechał do nich. Drzwi zamknęły się bezgłośnie, gdy tylko zajęli miejsca w fotelach. Taksówka natychmiast ruszyła.

– Nie podajesz trasy? – zdziwiła się Wera.

– Nie muszę. System wie, gdzie musimy się najpierw udać.

– Czeka nas małe spanko – dodał Ian. – Trzy godziny w komorach regeneracyjnych.

– To normalna procedura po podróży Tunelem – wyjaśniła Yolanda.

Jazda trwała zaledwie kilka minut. Pojazd stanął na wprost półokrągłego wejścia. Natychmiast się rozsunęło, ukazując korytarz, którego ściany i podłoga wyglądały jak wykonane z matowego szkła. Stąpanie po z pozoru kruchej powierzchni powodowało dziwne uczucie niepewności, potęgowanej jeszcze przez blade, rozproszone światło.

Półprzezroczyste komory umieszczono co parę metrów, po obu stronach korytarza. Zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Za pokrywami niektórych majaczyły niewyraźne sylwetki śpiących ludzi.

– Mam nadzieję, że nie cierpisz na klaustrofobię – mruknął Ian. – Miłych snów! – usłyszała jeszcze jego głos, zanim pokrywa się zasunęła.

Ułożyła się na szerokiej półce, pokrytej ciepłym sprężystym materiałem. Przymknęła powieki. Odnosiła wrażenie, że jej ciało unosi się, a łagodny powiew delikatnie muska twarz i dłonie. Ledwo dosłyszalny szum oddalał się w miarę jak zapadała w głęboki sen.

Zbudziła się raptownie, z kompletną pustką w głowie. Potrzebowała paru chwil, by sobie przypomnieć, że jest na Vetarze. Pod plecami wyczuwała lekkie wibracje.

– Wszystko w porządku? – spytała Yolanda, gdy tylko Wera wyszła z komory.

– Rewelacyjnie! – odrzekła detektyw. Czuła niezwykły przypływ energii, jakby spała wiele godzin.

Na zewnątrz czekała już na nich taksówka.

– Stardust – poleciła Yolanda.

Pojazd bezbłędnie odnajdywał drogę w labiryncie licznych rozgałęzień. Wreszcie wjechał do korytarza, który łagodną pochyłością prowadził do góry. Wera spodziewała się widoku groźnych czerwonobrunatnych chmur, tymczasem przed jej oczyma wyłonił się błękit i białe pierzaste obłoki.

Wytężała wzrok, bezskutecznie usiłując dostrzec ściany kopuły. Dookoła, aż po zamglony horyzont, ciągnęły się wysokie zielone wzgórza. Na pierwszy rzut oka sprawiały wrażenie tworów natury, ale ich regularne kształty i kaskadowy układ kondygnacji świadczyły, że to sztuczne konstrukcje.

Taksówka zatrzymała się u stóp jednej z nich. Po zboczu pięły się ruchome schody.

Obramowana zieloną gęstwą frontowa ściana hotelu Stardust składała się z kilku, ustawionych pod różnymi kątami, szerokich skrzydeł. Wyglądały jak tafle z przyciemnionego szkła, przez które nie sposób było cokolwiek dojrzeć. Gdy znaleźli się w środku, Wera z zaciekawieniem rozejrzała się po przestronnym, jasnym wnętrzu. Przy bocznych ścianach ustawiono kilka foteli. Na środku za półokrągłym kontuarem urzędował android. Z okien rozpościerał się wspaniały widok na dolinę, poprzecinaną siecią szerokich dróg, wijących się pomiędzy wzgórzami. Od razu przykuwał uwagę, odwracając ją skutecznie od skromnie urządzonego wnętrza. Płaski sufit był przezroczysty i, zadarłszy głowę do góry, dziewczyna mogła obserwować przesuwające się po błękitnym sklepieniu obłoki. Wiedziała jednak, że to sztucznie wygenerowany obraz i w rzeczywistości kopułę spowija trująca atmosfera.

– Witamy, inspektor Mose! – rzekł entuzjastycznie recepcjonista. Ścianę za jego plecami zajmowały rozsuwane drzwi. Napis na nich informował, że prowadzą do hotelowych pokoi.

Android zaprowadził ich do apartamentu z trzema sypialniami i niewielkim salonem.

Po szybkim termoprysznicu Wera zaprogramowała ubranie. Rozczarowała ją mała liczba fasonów i kolorów.

Sufit w pomieszczeniu emitował łagodne jasnoniebieskie światło. Sypialna kapsuła wyrastała wprost ze ściany, pół metra nad podłogą.

Wera wróciła do salonu. Na stoliku czekały na nich trzy koktajle. Dziewczyna z ulgą opadła na prosty, ale bardzo wygodny fotel. Popijając odżywczy płyn, z ciekawością rozglądała się po pomieszczeniu. Podobnie jak w recepcji, jedyną jego ozdobę stanowił widok za przezroczystą ścianą zewnętrzną.

Zauważyła, że Ian przygląda się jej z rozbawieniem.

– Ile gwiazdek byś dała?

– Hotel jest wygodny i funkcjonalny – powiedziała Mose.

– Vetarianie są racjonalnymi minimalistami – oznajmił wesoło Ian. – Ale my jesteśmy snobami – dodał z uśmiechem, mrugnąwszy do Wery. Dziewczyna odniosła wrażenie, że Yolandzie niezbyt się to spodobało.

– Mój ojciec jest Vetarianinem. Urodził się na Vetarze i tu spędził dzieciństwo – odezwała się. – Opowiadał mi kiedyś o siarkowych chmurach. Ten sztuczny błękit i obłoki są od niedawna, prawda?

– Owszem – potwierdziła Yolanda. – Są generowane głównie ze względu na Ziemian. Zgodnie z zaleceniami psychologów mają poprawiać nastrój.

– Próbowałam dojrzeć ściany kopuły – wyznała dziewczyna. – Terminal jest dużo mniejszy.

Ian roześmiał się.

– Terminal to minikopułka.

– Chciałabym zobaczyć trochę więcej – westchnęła. – Ale chyba nie zdążę…

– Błąd, pani detektyw – rzekł Ian. – Wystarczy podjechać do wieży. Widać z niej wszystko jak na dłoni.

Yolanda skinęła głową.

– Poczekam na was w hotelu.

– Dlaczego od razu nie mogliśmy tutaj przyjechać?

– Podczas snu w komorze przeszliśmy kompleksowe badanie medyczne – wyjaśniła Mose.

Dyskutowali jeszcze chwilę, ale rozmowa zaczęła się rwać. Energia, którą Wera tryskała po wyjściu z komory regeneracyjnej, ulotniła się bez śladu. Ian też wyglądał na wyczerpanego. Umilkł. Przechwyciwszy jej spojrzenie, uśmiechnął się blado.

– Jesteście bardzo zmęczeni – stwierdziła Yolanda. – To normalne. Większość Ziemian tak reaguje na podróż Tunelem. Musicie teraz przespać minimum sześć godzin, by w pełni zregenerować siły.

Wera, pozbywszy się ubrania, nie skorzystała z programatora w łazience. Lubiła spać nago. Przeszła do sypialni i ułożyła się w kapsule. W pokoju natychmiast pociemniało. Przez świetlik w suficie ujrzała granatowe niebo i mrugające gwiazdy.

Wszystko sztuczne, pomyślała, jeszcze zanim ciało ogarnął bezwład i nie miała już siły unieść ciężkich powiek.

 

OFICYNKA ZAPRASZA WSZYSTKICH

MIŁOŚNIKÓW DOBREJ LITERATURY!

 

 

Znajdziecie Państwo u nas książki interesujące, wciągające, służące wybornej zabawie intelektualnej, poszerzające wiedzę i zaspokajające ciekawość świata, książki, których lektura stanie się dla Państwa przyjemnością i które sprawią, że zawsze będziecie chcieli do nas wracać, by w dobrej atmosferze z jednej strony delektować się warsztatem znakomitych pisarzy, poznawać siłę ich wyobraźni i pasję twórczą, a z drugiej korzystać z wiedzy autorów literatury humanistycznej.

 

POLECAMY

 

Księgarnia Oficynki www.oficynka.pl

e-mail: [email protected]

tel. 510 043 387