Morderstwo w Miłowie - Alicja Minicka - ebook + książka

Morderstwo w Miłowie ebook

Alicja Minicka

3,9

Opis

Mamy rok 1928. Do Miłowa koło Poznania przyjeżdża młoda malarka Samanta Greenwood. Jest oczarowana domem państwa Górskich i ich gościnnością. Szybko okazuje się jednak, że za pozorami spokoju i harmonii nowo poznanej rodziny kłębią się mroczne namiętności. Kiedy zostaje zamordowany pan domu, Samanta musi pogodzić się z faktem, że ktoś w jej otoczeniu może być mordercą. Decyduje się więc pomóc komisarzowi Łukaszowi Darskiemu w jego śledztwie. 

Alicja Minicka – z wykształcenia ekonomistka, z zamiłowania kryminalistka. Na co dzień zajmuje się publicystyką. Jest autorką powieści "Genewska zagadka" i opowiadań. Najchętniej sięga po klasyczny kryminał, co znajduje odzwierciedlenie w jej prozie.

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 197

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (80 ocen)
26
25
20
9
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
takbardzolesna

Nie oderwiesz się od lektury

Krótka ale bardzo ciekawa. Retro kryminał w stylu Agaty Christie.
00
Walaszczyk96

Całkiem niezła

Książka bardzo przyjemna, czyta się ją lekko i szybko. Właściwie to historia na jeden lub dwa jesienne wieczory. Fabuła dosyć wartka, poprzetykana szczegółowymi opisami pejzażu, architektury i mody. Dla mnie jako fanki kryminałów/dramatów historycznych plus za osadzenie wydarzeń w latach 20-tych XX wieku. Minusem jest nieco zbyt idealna główna protagonistka, która swoim naturalnym pięknem, empatią i dobrem nieumyślne rozkochuje w sobie prawie każdego mężczyznę opisanego w powieści. Na szczęście intryga i bieżące wydarzenia związane z kolejnymi morderstwami przeważają nad pochowanymi peanami na cześć panny Greenwood. Sięgnę po kolejną powieść z serii.
00

Popularność




Okładka

Karta tytułowa

Alicja Minicka

Morderstwo w Miłowie

Wydawnictwo Oficynka

Książkę dedykuję podinspektorowi Zbigniewowi Rogali z Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu, prawdziwemu pasjonatowi, pomysłodawcy i kustoszowi Muzeum Policji w Poznaniu. Okazał mi wielką życzliwość i pomoc w zdobyciu informacji o Policji Państwowej okresu międzywojnia, zwłaszcza dotyczących ówczesnych procedur i technik kryminalistycznych.

To, co istotne, rozgrywa się na zupełnie innym poziomie niż ten, na który odruchowo codziennie zwracamy uwagę. […] Zbrodnia tkwi nie w tym, co widoczne — nie w tym, co jesteśmy w stanie łatwo odróżnić, rozpoznać, ale w tym, co indywidualne, ukryte, schowane. Zbrodnia to tylko ostatnie ogniwo łańcucha, którego większa część jest niewidoczna. Zanurzona w myślach, wyobraźni, psychice.

Mark Safarik

Jednostka Analizy Behawioralnej FBI[1]

[1] Z M. Safarikiem rozmawiał T. Stawiszyński, „Newsweek” 2011, 22 sierpnia.

CZĘŚĆ PIERWSZA

ROZDZIAŁ 1

Samanta Greenwood energicznym krokiem przemierzała hol poznańskiego dworca. W słonecznych promieniach docierających z wysoko położonych okien wirował kurz.

Dziewczyna zatrzymała się. Idący za nią bagażowy, chudy i piegowaty młodzieniec, wykazał się niebywałym refleksem, w ostatniej chwili unikając zderzenia. Usiłowała sobie przypomnieć, gdzie ma książkę dla Janusza, album ze zdjęciami projektów Franka Wrighta. Po chwili stuknęła się lekko w czoło. Miała go przecież w małym neseserku. Janusz Maleta, na spotkanie z którym właśnie zmierzała, prowadził w Poznaniu kancelarię adwokacką. Prywatnie jednak pasjonował się malarstwem i architekturą.

Uśmiechnęła się na wspomnienie sympatycznej starszej pani, z którą przegadała całą drogę od granicy i która, dowiedziawszy się, że rozmówczyni mieszka na stałe w Anglii, co jakiś czas wyrażała zdumienie z powodu jej nienagannej polszczyzny.

Odetchnęła głęboko, gdy tylko wyszła z podcieni na zalany słońcem plac. Rozpięła lekki płaszczyk, odsłaniając prostą, jasnożółtą sukienkę do kolan. Zgodnie z obowiązującą modą miała obniżoną talię i ukośnie ścięty dół.

Janusza zobaczyła już z daleka. Wysoki, dobrze zbudowany blondyn, w jasnym ubraniu i gołą głową. Kapelusz, ulubioną fedorę, odłożył na maskę czarnego forda z opuszczonym dachem. Stał, oparty o samochód zaparkowany w cieniu rozłożystego klonu, i palił papierosa. Pomachała mu i ruszyła żwawo w jego kierunku. Gdy się przywitali, sięgnęła do neseserka i wyjęła książkę. Janusz zapłacił bagażowemu, który skończył układać jej walizki na tylnym siedzeniu samochodu.

— Zobacz, co ci przywiozłam. — Z zadowoleniem obserwowała jego zaskoczenie i radość, gdy spojrzał na okładkę.

— Jesteś moją najlepszą siostrzenicą — oznajmił, biorąc od niej neseser. Położył go obok innych bagaży z tyłu samochodu i otworzył przed nią drzwi.

— Pewnie dlatego, że jedyną — mruknęła, sadowiąc się na obitym skórą siedzeniu.

Ruszyli. Janusz skręcił w prawo, kierując się na północ. Jechali dosyć wolno, czekając, aż nadjeżdżający tramwaj ich minie. Koń zaprzęgnięty do znajdującej się przed nimi dorożki szedł stępa. Janusz łukiem ominął dorożkę i wcisnął pedał gazu. Mały kasztan zastrzygł nerwowo uszami, gdy przejeżdżali obok niego.

— Dokąd jedziemy? Mówiłeś przez telefon, że zamieszkamy na uroczej polskiej wsi. — Spojrzała na niego z zaciekawieniem.

— Z tą wsią trochę przesadziłem. Spędzimy nieco czasu w domu mojego przyjaciela Andrzeja Górskiego. To genialny architekt. Pisze książkę i bierze udział w przygotowaniach do Wystawy. Pamiętasz, opowiadałem ci o niej, gdy ostatnio u was byłem? — Skinęła głową, a Janusz kontynuował: — Górscy mieszkają w Miłowie, jakieś dziesięć kilometrów za Poznaniem. Mają wspaniały dom i ogród, które Andrzej sam zaprojektował. Będziesz mogła tam malować.

Sam studiowała malarstwo.

— Od początku wakacji tylko włóczę się po Europie i nie pamiętam, kiedy trzymałam w ręku pędzel — rzekła z westchnieniem. — Ojciec ma stanowczo zbyt wielu krewnych i wszyscy uparli się, bym ich odwiedziła.

Umilkła i się rozejrzała. Właśnie wyjeżdżali z miasta. Minąwszy ostatnie domki z ogródkami, wjechali na drogę obsadzoną wierzbami. Po obu stronach w jasnej pszenicy żywymi kolorami błyskały maki i bławatki. Droga była bardzo sucha. Janusz nie jechał więc zbyt szybko, by nie wzniecać tumanów kurzu. Lekki wiatr niósł od strony rozkołysanych kłosów świeży i słodkawy zapach. Widniejący na horyzoncie ciemny pas lasu odcinał się wyraźnie na tle pszenicznego pola i bezchmurnego nieba.

— Jak tu spokojnie — westchnęła.

— Na razie jest przyjemnie, dopiero dziewiąta — rzekł Janusz. — Zdążymy przed upałem na śniadanie.

— Opowiedz mi coś o tych ludziach.

— To rodzina bardzo doświadczona przez los — rzekł, patrząc przed siebie zmrużonymi oczyma. Lewą rękę trzymał na kierownicy, w prawej miał papierosa. Spojrzał na Sam i zaciągnąwszy się, wyrzucił go. — Andrzej owdowiał kilkanaście lat temu. Z pierwszego małżeństwa ma dorosłego już syna. Jerzy przebywa obecnie za granicą. Studiuje medycynę w Wiedniu. Druga żona Andrzeja, Teresa, jest od niego dużo młodsza. Pobrali się dziewięć lat temu, a trzy lata później zmarł ich syn, Krzyś.

— Co się stało? — spytała Sam cicho.

— Dokładnie nie wiem, nie było mnie wtedy w Polsce. Chyba zapalenie płuc. Teresa długo nie mogła dojść do siebie. Ich drugi syn Antoś ma dwa lata.

— Mówiłeś, że twój przyjaciel sam projektował dom. Nie mogę się doczekać, by go zobaczyć — wyznała dziewczyna po chwili milczenia.

— Na pewno ci się spodoba. Jest wyjątkowy. Zresztą, niedługo dotrzemy na miejsce. — Wskazał ręką. — Za tymi drzewami będzie już widoczny.

Gdy skręcali w prawo, niecierpliwie wyciągała szyję. Dom był od nich oddalony o kilkaset metrów. Zdołała tylko dostrzec białe ściany dwukondygnacyjnego, okazałego budynku, częściowo zasłonięte przez drzewa. Ciemny dach okazał się grafitowy.

Z polnej drogi wjechali na szerszą, brukowaną. Najwyższym elementem, jaki można było z niej dostrzec, był doskonale widoczny krzyż na kościelnej wieży. W parę sekund pokonali krótki, ale szeroki żwirowany odcinek, prowadzący do otwartej bramy. Zanim ją minęli, mogła już dojrzeć duży balkon na piętrze i niżej podwójne drzwi między kolumnami. Wysokie krzewy, rosnące przy kutym płocie, zasłaniały resztę parteru.

Pojazd z chrzęstem wtoczył się na podjazd. Stały tam dwa auta.

— Są inni goście? — spytała Sam półgłosem.

Janusz się uśmiechnął.

— Górscy mają trzy samochody — wyjaśnił.

Schody prowadziły na szeroką werandę, rozciągniętą wzdłuż całej frontowej ściany. Sam spostrzegła, że w rzeczywistości fasada jest barwy jasnokremowej, przełamanej chłodną bielą. Podpierające balkon kolumny przydawały całej konstrukcji lekkości. Na werandzie stały trzy osoby. Pięćdziesięcioletni mężczyzna z gęstymi szpakowatymi włosami i młoda, szczupła kobieta w błękitnej zwiewnej sukni. Obydwoje się uśmiechali. Mały, drobny chłopczyk z jasnymi loczkami kurczowo trzymał rękę matki. Zaokrąglone z przejęcia oczy wyrażały zaciekawienie pomieszane z onieśmieleniem.

Znalazłszy się na werandzie, Janusz pocałował Teresę w policzek i w rękę, uścisnął dłoń Andrzeja, po czym objął Sam ramieniem i powiedział:

— Kochani, chciałbym wam przedstawić moją siostrzenicę, pannę Samantę Greenwood.

— Będzie nam miło cię gościć. Mam nadzieję, Samanto, że nie będziesz się u nas nudziła — zwrócił się do niej Górski..

— Na pewno nie — zapewniła, lekko zmieszana spojrzeniem jego przenikliwych szarych oczu. — Dziękuję za zaproszenie.

— Andrzeju, jesteśmy niegościnni — upomniała Teresa łagodnie. — Oni na pewno są zmęczeni po podróży.

Wysokie podwójne drzwi ze wstawkami z przydymionego szkła otworzyły się i stanęła w nich pokojówka ubrana w granatową sukienkę i śnieżnobiały nakrochmalony fartuszek. Za jej plecami ukazał się barczysty czterdziestoletni mężczyzna w uniformie.

Andrzej zwrócił się do Janusza:

— Teresa ma rację. Zosia zaprowadzi was do waszych pokojów. Grzegorz zajmie się bagażami. Gdy będziecie gotowi, przyjdźcie na śniadanie. Przy takiej pogodzie jemy na werandzie. — Wskazał na duży okrągły stół przykryty obrusem i wiklinowe krzesła z poduszkami. Stół nie był jeszcze nakryty, ale na jego środku pysznił się kryształowy wazon z różami i duża patera pełna owoców.

Po przekroczeniu progu Sam stanęła jak wryta. Nigdy nie widziała podobnego wnętrza w prywatnym domu. Stała pośrodku pomieszczenia, z zadartą do góry głową i — oniemiała — patrzyła na przeszkloną kopułę zamykającą otwartą przestrzeń parteru i pierwszego piętra. Zachwycona przyglądała się symetrycznie usytuowanym schodom, które łagodnym łukiem pięły się na pierwsze piętro po obu stronach holu. Ciepły jasnobrzoskwiniowy odcień ścian i schodów wspaniale kontrastował z ciemnobrązowymi poręczami i obramowaniami drzwi i okien.

— Chodź — ponaglił ją Janusz, wstępując na schody. — Później zobaczysz cały dom.

Weszła w ślad za pokojówką do pokoju znajdującego się najbliżej narożnika, graniczącego z tylną ścianą. Rzuciła tylko szybkie spojrzenie w kierunku balkonu widocznego zza szerokich przeszklonych drzwi na tylnej ścianie górnego holu. Najwyraźniej architekt był zwolennikiem symetrii, bo bliźniaczy balkon znajdował się na ścianie frontowej.

Pokój, który jej wyznaczono, nie był duży, ale przestronny i gustownie urządzony. Uchylone drzwi po prawej stronie prowadziły do łazienki, wyłożonej jasnoniebieskimi płytkami. Łóżko z pomalowanego na biało drewna przykryto błękitną kapą. Abażur lampki na nocnym stoliku i zasłony w oknach również były w tym kolorze, podobnie jak dywanik na podłodze. Na toaletce królował wazon z białymi liliami.

— Czy życzy sobie panienka wziąć kąpiel? — spytała Zosia.

— O tak! Z przyjemnością — odparła, a widząc, że pokojówka kieruje się do łazienki, powiedziała szybko: — Dziękuję, poradzę sobie.

— Czy rozpakować rzeczy panienki?

— Nie, nie trzeba.

Zosia dygnęła i wyszła. Sam odkręciła wodę nad wanną i wróciwszy do pokoju, wyjęła rzeczy z obu walizek. Położyła je na łóżku i przez chwilę zastanawiała się nad ubiorem. Zdecydowała się na ciemnozieloną sukienkę, bo wydawała się jej najmniej zgnieciona.

Z westchnieniem ulgi weszła do wanny. Nie przejmowała się, że jej kasztanowe, ścięte do linii brody włosy są częściowo zanurzone w wodzie. Były naturalnie sfalowane i Sam nie musiała ich układać.

Po piętnastu minutach wyszła na korytarz i zapukała do drzwi Janusza. Pokój jej wuja urządzony był podobnie, ale w tonacji beżowo-brązowej. Janusz stał przed lustrem wiszącym nad komodą.

— Gotowy? Jestem głodna jak wilk — oznajmiła od progu.

Gdy schodzili w dół, Janusz powiedział:

— W holu jest tylko boczne oświetlenie. Zobaczysz wieczorem, jakie to daje efekty.

Górscy siedzieli przy nakrytym stole na werandzie. Andrzej wstał na ich widok i poczekał, aż zajmą miejsce. Teresa trzymała na kolanach Antosia. Chłopczyk ponownie przyglądał się im oczyma okrągłymi jak guziki i z otwartą buzią. Sam, która uwielbiała małe dzieci, uśmiechnęła się do niego. Zawstydzony, schował twarzyczkę na ramieniu matki.

— Jest nieśmiały — wyjaśniła Teresa.

Zosia i jeszcze jedna pokojówka stały przy stole z dzbankami w rękach. Sam poprosiła o kawę i z apetytem pałaszowała szynkę. Jednocześnie miała możliwość przyjrzeć się bliżej gospodarzom. Andrzej mimo wieku był szczupły i energiczny. Gdy się uśmiechał, w kącikach oczu pojawiała się cała sieć zmarszczek. Teresa zaś wyglądała na niewiele starszą od Sam. Jasne długie włosy, ułożone w misterne fale, były z boku upięte klamrą, ozdobioną małym akwamarynem w kolorze zbliżonym do barwy sukni. Wokół niej unosił się lekki i kuszący zapach perfum. Twarzą przypominała Madonnę z obrazu Rafaela, który Sam widziała w Rzymie. Wysublimowana uroda i łagodne spojrzenie niebieskich oczu przyciągały uwagę i sprawiały wrażenie, jak gdyby ich właścicielka była nieobecna duchem. Powieki miała lekko przyciemnione, a policzki muśnięte różem. Delikatne jak u dziecka usta umalowała jasną pomadką. Sam pomyślała, że najmodniejszy kolor ciemnej szminki, nazywany Paryską Różą, absolutnie by do tej uduchowionej twarzy nie pasował.

Teresa zauważyła jej zainteresowanie i uśmiechnęła się nieznacznie. Miękkimi ustami dotknęła włosów dziecka. Chłopczyk wygiął się i odchylając głowę mocno do tyłu, spojrzał na matkę. Kobieta miała jasną karnację, a jej cera wydawała się wyjątkowo świeża i zdrowa w zestawieniu z bladością Antosia. Sam pomyślała z niepokojem, że może dziecko choruje… Ścisnęło jej się serce, gdy przypomniała sobie, przez co ta kobieta przeszła.

Janusz wdał się z Andrzejem w pogawędkę. Rozmawiali przyciszonymi głosami. Teresa milczała i z łagodnym uśmiechem patrzyła na główkę synka.

Ponieważ obie panie siedziały zwrócone twarzami w stronę ogrodu, Sam mogła teraz dokładniej przyjrzeć się jego frontowej części. Na prawo skrzące się w słońcu spokojne lustro sporej sadzawki nieodparcie przyciągało wzrok. Brzeg okalał żółto-zielony pas kaczeńców i kosaćców. Nieco dalej w kilku kępach rosły pałki i tatarak. Za stawem ciągnęła się duża skarpa ozdobiona czerwonymi liliowcami, malowniczo odcinającymi się od białych kwiatów wiązówki. Zewnętrznego, od strony domu, brzegu stawu strzegła rozłożysta wierzba. Wiotkie gałęzie dotykały wody. Były zbyt lekkie, by się zanurzyć, i ich końcówki lekko falowały na powierzchni. Koło stawu stała dwuosobowa huśtawka i trzy drewniane ławeczki,

Lewa strona ogrodu była nieco mniej urozmaicona. Dominował duży, wypielęgnowany trawnik, odgrodzony od reszty ogrodu szpalerem jałowców. Najpiękniejszym jego elementem był klomb otaczający niewielką fontannę. W centralnej części trawnika znajdował się okrągły placyk, wyłożony szaroniebieskimi płytkami.

— To krąg taneczny — wyjaśniła Teresa, zauważywszy, że Sam patrzy w tym kierunku.— Latem urządzamy tu przyjęcia ogrodowe. Dlatego trawnik jest tak duży.

Za jałowcami można było dojrzeć kort tenisowy.

— Nigdy nie widziałam takiego domu — rzekła Sam. — Jest cudowny!

— To zasługa Andrzeja — odezwał się Janusz. — Prawdziwy z niego wizjoner.

— Nie przesadzaj — uśmiechnął się Górski. — Po prostu lubię przestrzeń i światło. — Zwrócił się do żony. — Moja droga, może oprowadziłabyś Samantę? A my z Januszem pogadamy sobie przy cygarach.

— Zosiu, bądź tak dobra i zajmij się Antosiem — Teresa podała pokojówce dziecko. — Chętnie pokażę Samancie dom, jak tylko skończy śniadanie.

— Już skończyłam. Możemy iść — dziewczyna nie mogła się doczekać.

Gdy się oddaliły i stół sprzątnięto, Janusz zagadnął:

— Już dawno nie widziałem Jerzego. Nadal jest w Wiedniu?

— Nadal. Ale lada dzień przyjedzie na wakacje. Mówił, że ma wykłady u samego Landsteinera. — Górski wypuścił dymne kółko i w zamyśleniu utkwił wzrok w niewidocznym punkcie przed sobą.

— Teresa wygląda wspaniale — zauważył Janusz, chcąc przerwać niezręczną ciszę. Wiedział, że Andrzeja martwią nie najlepsze relacje między nią a Jerzym. — A kiedy wraca pani Helena? — spytał.

— Chyba za parę dni — wyjaśnił Andrzej i dodał: — Trochę się niepokoję o Teresę. Od ponad tygodnia prawie cały czas sama zajmuje się Antosiem. Przedwczoraj mały trochę kaszlał, ale mu przeszło. Jest tylko trochę blady. Mój teść badał go wczoraj. Dobrze, że nakłoniłem Teresę do przyjęcia opiekunki, gdy urodził się Antoś. Pamiętam, jaka była zmęczona opieką nad Krzysiem…

— Moja siostrzenica jest zachwycona waszym domem — rzekł Janusz, chcąc odwrócić jego uwagę od tragicznych wspomnień. — Co o niej sądzisz?

— Piękna dziewczyna — powiedział Andrzej. — Kasztanowe włosy, żywa cera i szarozielone oczy. Wspaniałe zestawienie.

— Urodę odziedziczyła po babci Greenwood. — Janusz się uśmiechnął, zadowolony, że udało mu się zmienić temat. — A babcia była rodowitą Irlandką. Czy Jerzy wybrał już specjalizację? — spytał.

— Tak i to mnie martwi. — Widząc zdziwienie w oczach przyjaciela Andrzej wyjaśnił: — Chce studiować patologię. Posprzeczaliśmy się o to, gdy przyjechał na Wielkanoc. Ale i tak wiem, że zrobi, co postanowił.

— To w końcu twój syn, jest do ciebie podobny. Jeszcze będziesz z niego dumny — rzekł Janusz krzepiącym tonem.

ROZDZIAŁ 2

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ DRUGA

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 1

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ TRZECIA

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 1

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ CZWARTA

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 1

Dostępne w wersji pełnej

EPILOG

Dostępne w wersji pełnej

Karta redakcyjna

Copyright © Oficynka & Alicja Minicka, Gdańsk 2012

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.

Wydanie pierwsze, Gdańsk 2012

Projekt okładki: Anna M. Damasiewiczwww.damasiewicz.idesigner.pl Zdjęcie na okładce © Ron Harvey | Depositphotos.com

ISBN: 978-83-62465-63-7

Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Olesiejuk Sp. z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. 05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91www.olesiejuk.pl

www.oficynka.pl email: [email protected]

Plik opracował i przygotował Woblink

www.woblink.com