Wszystko jest kłamstwem - Kroczak Monika - ebook

Wszystko jest kłamstwem ebook

Kroczak Monika

4,0

Opis

Dwudziestotrzyletni youtuber Fetel, wpada na odważny pomysł ratowania podupadającego kanału. Wraz ze swoim współlokatorem i współtwórcą zamieszczanych w sieci treści, organizuje domówkę, na którą zaprasza jedenaście wielkich youtuberów i influencerów z Warszawy.

Czyż to nie idealna okazja na… zabójstwo?

Zdaje się, że nikt nie chce poznać prawdy, a ojciec Fetela, wpływowy biznesmen robi wszystko, by policja szybko odpuściła. Magdalena, córka naczelnika traktuje sprawę bardzo osobiście i postanawia rozwikłać zagadkę śmierci grupki Youtuberów.

Czy uda jej się rozwiązać zagadkę? A co jeśli przy okazji pozna straszliwą prawdę o sobie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 424

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (3 oceny)
1
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
natiszon

Nie oderwiesz się od lektury

"Zróbmy więc imprezę, jakiej nie przeżył nikt" słowa utworu Liroya, które w pewnym momencie wybrzmiewają ze stron powieści idealnie i dosłownie oddają tragedię, która wydarzyła się w mieszkaniu popularnego Youtubera. Domówka, zorganizowana przez Krystiana Felińskiego - Fetela, chcącego podreperować swój tonący kanał, zyskała ogromny zasięg i głośny odzew, jednak nie taki, jakiego oczekiwał. Ciała trzynaściorga znanych i lubianych influencerów odkryte po przyjęciu stawiają wiele pytań. Perfekcyjnie dokonana zbrodnia, czy zbiorowe samobójstwo. Co doprowadziło do śmieci tych młodych ludzi? Śledztwo nie przynosi żadnych istotnych informacji, policja gubi się w domysłach. Naciski z góry i presja opinii publicznej nie ułatwia dochodzenia. W sprawę angażuje się Magdalena, córka naczelnika. Czy uda jej się dotrzeć do prawdy? Od pierwszych stron zostajemy wrzuceni na głęboką wodę, gdzie w małej salce odbywa się burza mózgów pod przewodnictwem wzburzonego naczelnika. Toczące się śledztwo pr...
00
AgnieszkaMrozek

Dobrze spędzony czas

"Wszystko jest kłamstwem" to druga książka autorki, jaką przeczytałam w tym miesiącu. Nie ukrywam, że przyciągnęła mnie do siebie okładką. A jak się później dowiedziałam, o czym jest, to wiedziałam, że musi być to coś dobrego. 23-letni youtuber Krystian Feliński vel Fetel zorganizował domówkę, na którą zaprosił grupkę znanych youtuberów i influencerów z Warszawy. Spontaniczna akcja zakończyła się śmiercią nastolatków. Policja prowadzi śledztwo i bada okoliczności tragedii. Jak się okazuje ojciec Fetela, wpływowy biznesmen robi wszystko, by zablokować tę sprawę. Czy ten opis nie brzmi świetnie? No brzmi! Książka jest bardzo klimatyczna i intrygująca, byłam zaangażowana w tę historię od samego początku. Wcześniej nigdy nie czytałam thrillera psychologicznego, a to pierwsze spotkanie uważam za bardzo udane! To, co znajdziecie w książce, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Zagadki, przygnębiająca atmosfera, tajemnice, śledztwo, mylne tropy, poszlaki, dowody, alkohol i narkotyki, ale...
00

Popularność




Wszystko jest kłamstwem

Monika Kroczak

© Monika Kroczak, 2023

© Wydawnictwo Spark, 2023

Redakcja: Anna Adamczyk

Redaktor prowadzący: Marcin Bławat

Projekt okładki: Charlotte Mils

Zdjęcie na okładce: Shutterstock/ StudioLondon

Wszelkie prawa zastrzeżone.

ISBN: 978-83-67200-27-1

Wykaz słów należących do żargonu policyjnego

Bat – lizak, znak do zatrzymywania pojazdów

Bomby, bulaje – światła błyskowe radiowozu

Breloczek – osoba, która się powiesiła

Czarni, kominiarze – oddział antyterrorystyczny

Daktyloskopia – porównanie odcisków palców

Dołek – izba zatrzymań

Dwukropek – podkomisarz

Dzięcioł – młody policjant

Firma, fabryka – komisariat lub komenda

Kryma – sekcja kryminalna

Kwit – mandat karny

Obrobić w maglu – przesłuchać

Paluchy – odciski palców

Poganiacz – komendant

Prorok – prokurator

Seryjniak – seryjny morderca; osoba, która dopuściła się kilku morderstw

Szwej – policjant oddziału prewencji

Technik – osoba odpowiedzialna za działania techniczne, np. fotografowanie, zdejmowanie mikrośladów

Wejść na rympał – włamać się

Wyhuśtać się – popełnić samobójstwo poprzez powieszenie

Rozdział 1

Poniedziałek, rano

Po imprezie

– Zapytam ostatni raz! – warknął rozsierdzony naczelnik Susiński, waląc pięścią w mizerne biurko, chybocące się od każdego jego kroku. – Co tam się, kurwa, stało?!

Po tych słowach zamilkł i z nadzieją w swoich przekrwionych od przepracowania oczach zerknął po wszystkich policjantach zgromadzonych w niewielkiej sali z przypadkowo dobranymi meblami. Zahaczył wzrokiem każdego, kto śmiał raczyć go swoją obecnością w tych podłych okolicznościach.

Znajdowali się w jednym z pomieszczeń Biura Kryminalnego Komendy Głównej Policji, spowici bardzo nerwową atmosferą. Za biurkiem pod oknem siedział Matnia, a właściwie nadkomisarz Mariusz Matyjuk. Wysoki, przystojny szatyn, z włosami zaczesanymi na bok, pretendent do objęcia stanowiska po szefie, a także jego zastępca. Każdy w komendzie wiedział, że Matnia czyhał na ten stołek jak mało kto. W pokoju stało jeszcze kilku niższych stopniem funkcjonariuszy, w tym podkomisarz Filip Gogczyński o pseudonimie Goguś. Warto o nim wspomnieć, bowiem przyjaźnił się kiedyś z Matyjukiem, ale teraz ich kontakt ograniczał się tylko do spraw zawodowych. Mężczyzna o wyglądzie łobuza, posiadał liczne tatuaże, nawet w widocznych miejscach – wbrew policyjnym zasadom. Włosy miał wygolone po bokach, z górą zaczesaną do przodu.

– Kurwa mać – kontynuował naczelnik Susiński. – W kostnicy leży trzynaście ciał, na korytarzu jest dwa razy tyle rozwścieczonych i pogrążonych w żałobie krewnych, którzy żądają wyjaśnień, a my nic nie mamy.

– Szefie, spokojnie. Niedługo na pewno na coś trafimy. Sprawa jest rozwojowa. Jesteśmy w martwym punkcie, ale to chwilowe. Przyjrzymy się temu bliżej – zapewniał przesadnie opanowany jak na kiepskie okoliczności Matnia, kołysząc się na krześle. – Technicy przekazali zabezpieczone próbki do laboratorium, czekamy na protokół dotyczący zawartości telefonów, tam musi być odpowiedź. Dzisiaj zostanie przeprowadzona także sekcja zwłok.

– Matnia, ja będę spokojny, jak dostanę skurwiela odpowiedzialnego za tę masakrę – pieklił się szef, przeczesując grubymi, krótkimi palcami resztkę swoich siwiejących włosów. – Nikomu nie ujdzie płazem śmierć tych, jak im tam, „jutubersów”.

Kilkoro mężczyzn parsknęło pod nosem.

– Zwołaj wszystkich do technicznej – rozkazał zastępcy. – Każdego, kogo spotkasz, nawet bufetową i ciecia. Na już. A i pozbądźcie się stąd tych rodziców.

Naczelnik Roman Susiński, nazywany przez podwładnych Suseł, wydał polecenie, a następnie opuścił biuro. Tuż za nim wyszło jeszcze kilku mężczyzn, którzy dotychczas podpierali w milczeniu ściany w obawie, że dostanie się im za brak postępów w sprawie. Został tylko partner Mariusza Matyjuka, komisarz Kacper Nowak, który miał kędzierzawe, ciemne włosy. Oparł się o brzeg biurka stojącego przy drzwiach i wpatrywał się w kolegę. Mariusz nosił się z zamiarem wyjścia.

– Stary, ale chryja – przejął się Nowak. – Nie pamiętam, żeby Suseł kiedykolwiek kipiał aż taką złością. Rzekłbym, że kierują nim jakieś osobiste przesłanki.

– A dziwisz się? Trzynaście ofiar, do tego takie dzieciaki – zauważył Matnia, wstając z krzesła i zdejmując z jego oparcia czarną, skórzaną kurtkę.

– Pomogę ci, wezmę na siebie rodziny denatów – zaproponował zaaferowany Nowak i wyszedł z biura tuż za swoim kumplem.

Rozdzieli się na korytarzu, by jak najszybciej wykonać polecenie naczelnika. Kilkanaście minut później w większej sali wypełnionej krzesłami i jednym biurkiem znajdującym się przy ścianie, koło tablicy, zaczęło zbierać się coraz więcej osób. Niektórzy zajmowali miejsca siedzące, inni stali, a pozostali opierali się o kamienne parapety, które ciągnęły się wzdłuż pomieszczenia. Stare, nieszczelne okna przepuszczały zimne powietrze. Rozpoczął się nowy tydzień. Zegar zawieszony nad długą, białą tablicą do pisania wskazywał godzinę dziewiątą. Kończyło się lato, więc ranki stawały się chłodne, ponadto na zewnątrz panowała przygnębiająca aura, jakby deszcz wisiał w powietrzu. Od niedzieli nie rozmawiano o niczym innym, jak tylko o morderstwie nastolatków. Kiedy ktoś szeptał po kątach, to jasne było, że snuł podejrzenia właśnie w tej sprawie. Huczał o tym internet, stacje radiowe i specjalne wydania wiadomości emitowane na żywo z miejsca zbrodni. O tajemniczej śmierci trzynastki młodych osób mówiła cała Polska.

Kiedy sala pękała w szwach od zgromadzonych w niej pracowników Biura Kryminalnego, jako ostatni do środka wszedł Roman Susiński, niosąc stertę niedbale złożonych papierów i wysłużoną skórzaną teczkę. Drzwi zatrzasnęły się za nim z głośnym hukiem. Szybkie tempo jego kroków zwiększało powagę sytuacji, a podmuchy wiatru rozwiewały liche, ale dość długie włosy, nieudolnie odwracające uwagę od lśniącej łysiny na czubku głowy. Przedarł się przez wąską ścieżkę pozostawioną przez siedzących na krzesłach policjantów i dotarł do biurka, na którym położył przyniesione rzeczy. Energicznie przetarł twarz dłońmi, a następnie odchylił głowę, przez co coś chrupnęło mu w karku, ale o to właśnie chodziło.

– Paulina – zwrócił się do siedzącej w pierwszym rzędzie policjantki w starannie upiętych blond włosach. – Przyczep to do tablicy, proszę.

Grubym palcem wskazał na plik zdjęć, który przed momentem przyniósł, a potem spojrzał w kierunku tłumu.

– Ludzie, skupcie się. Minęło ponad trzydzieści godzin od śmierci trzynastu dzieciaków, a my dalej nic nie mamy. Angażujemy wszystkich, aby zwiększyć tempo i tym samym szanse na powodzenie tej sprawy, która od teraz staje się priorytetowa. – Podniósł głos pod koniec ostatniego zdania. – Odkładacie na bok wszystko, czym dotychczas się zajmowaliście. Interesuje was tylko śmierć tych dzieciaków.

– Szefie, a sprawa seryjniaka samotnych kobiet? – wtrącił się ktoś ze środka sali. – Mamy nacisk z prokuratury.

Stojąca za plecami naczelnika aspirantka Paulina, aż wypuściła z rąk magnes.

– Powiedziałem, że ta sprawa jest teraz NAJ-WAŻ-NIEJ-SZA! – powtórzył naczelnik Susiński, kładąc nacisk na ostatnie słowo, i wskazał ręką za siebie. – Przydzielono nam prokuratora Chęcińskiego. Ci z was, którzy mieli okazję go poznać, wiedzą, z czym się mierzymy, a tym, którzy nie mieli jeszcze tej nieprzyjemności, powiem tylko, że prokurator Teodor Chęciński jest pierdolonym służbistą i nie odpuści nam najmniejszego uchybienia. Nawet jeśli uda nam się zamknąć sprawę w dwie godziny, on udowodni nam, że można było zrobić to szybciej i lepiej. Ponadto jeden z tych dzieciaków to syn jego znajomego, więc mamy przejebane.

Ponownie wskazał palcem w kierunku tablicy, na której Paulina kończyła właśnie przyczepiać ostatnie, trzynaste zdjęcie z wizerunkiem ofiary. Wymieniła spojrzenie z naczelnikiem, a następnie zajęła poprzednie miejsce. Na sali zapanowała cisza. Wszyscy wlepiali wzrok w zdjęcia dzieci.

– Sprawa jest trudna i cholernie ważna – kontynuował po chwili. – Patrzy nam na ręce nie tylko góra i rodzice, ale też cały internet. Te dzieci miały razem miliony fanów. Jeśli nawalimy… poleci każdy z nas. Dlatego skupcie się, ludzie.

Rozejrzał się po sali, a gdy dostrzegł tego, którego szukał, zrobił ku niemu kilka kroków. Wątły, starszy policjant podniósł się z krzesła i oddał szefowi pudełko. Naczelnik wrócił z nim do biurka i zaczął wyjmować ze środka worek po worku i układał je przed sobą. Znajdowały się w nich telefony komórkowe ofiar, a także kamery zabezpieczone przez techników kryminalnych na miejscu zbrodni.

– Zbierzmy wszystko do kupy, Tomek? – Wywołał na środek jednego z funkcjonariuszy, po czym sam usiadł za biurkiem. – Tomek naświetli wam obraz sytuacji. Był obecny wczoraj podczas oględzin. Kierował grupą operacyjno-procesową.

Nadkomisarz Tomasz Malęga szczycił się opinią jednego z lepszych śledczych Biura Wywiadu i Informacji Kryminalnych, którego przydzielono do tej sprawy. Wysoki brunet z kilkudniowym zarostem i w okularach na nosie miał na sobie czarną kurtkę, a pod nią szarą, luźną bluzkę z dużym, rozciągniętym dekoltem. Mężczyzna ubierał się dość stylowo. Kolegował się z Matyjukiem. Obaj podpierali parapet na przodzie grupy.

– W sobotni wieczór w mieszkaniu dwudziestotrzyletniego Fetela, czyli Krystiana Fetlińskiego, odbyła się impreza, na którą zostało zaproszonych kilkunastu znanych youtuberów z Polski – zaczął wyjaśniać, kiedy podszedł do tablicy. Następnie wskazał palcem na wizerunek chłopaka, o którym wspomniał.

– „Jutubersów” – zadrwił ktoś z tłumu.

– Czy tam z tyłu jest jakiś problem? – zawołał zdenerwowany naczelnik. – Macie coś do powiedzenia? Może chcecie wystąpić? Wy dwaj! Rozprostujcie kości i podnieście dupy z krzeseł! – zwrócił się do młodszych aspirantów siedzących przy drzwiach, którzy bez zawahania stanęli na równe nogi. – A teraz sprawdźcie, czy dzieje się coś ciekawego na korytarzu – rozkazał wpieniony.

– Co? – bąknął jeden z nich, ten, który wyglądał na bardziej bystrego.

– Gówno! Dostosuję polecenie do poziomu waszej inteligencji: wypierdalać!

Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, naczelnik dał znać Tomkowi, aby kontynuował.

– Fetel prowadził kanał o tematyce, nazwijmy to prześmiewczej. Szydził z celebrytów dla zabawy, ale w miarę taktowny sposób. Można się domyślać, w jakim celu zaprosił do siebie wszystkie znane dzieciaki. Ale to tylko przypuszczenie. – Uniósł ręce, jakby chciał się usprawiedliwić, odpierając atak szeptów, po czym kontynuował: – Na tę imprezę zostało zaproszonych jedenastu największych youtuberów z Warszawy. Każdy z nich mieszkał w stolicy, więc przypuszczamy, że tym kierowali się organizatorzy przy wyborze gości. Powiedziałem organizatorzy, bo Fetelowi pomagał niejaki Letni, mianowicie Alan Letniowski, lat dziewiętnaście.

Tomek stuknął kostką zgiętego palca w zdjęcie chłopaka, po czym oparł się barkiem o tablicę, a ręce splótł na torsie. Po wzięciu głębokiego oddechu mówił dalej:

– Letni pomieszkiwał z Fetelem, przyjaźnił się i współpracował z nim. Razem tworzyli filmy. Z wiadomości na Messengerze wiemy, że dość późno zaczęli się kontaktować z innymi youtuberami, dopiero w czwartek wieczorem. Istnieje przypuszczenie, że to właśnie wtedy wpadli na ten pomysł. Spontaniczna akcja. Co jeszcze? – Zrobił przerwę na chwilę namysłu. – Okoliczności tragedii są w trakcie wyjaśniania, ale ze wstępnych ustaleń wiemy, że przyczyną śmierci było zatrucie substancją silnie toksyczną. Zgony wszystkich dzieciaków nastąpiły w podobnym czasie, między trzecią a czwartą rano. Czegoś więcej dowiemy się dzisiaj, najdalej jutro, gdy dostaniemy ekspertyzę patologa.

Westchnął z ponurą miną, wzruszył lewym ramieniem i wsadził ręce w kieszenie dżinsów.

– Impreza jak impreza, mamy mnóstwo materiału z jej przebiegu – ciągnął dalej. – Tak naprawdę z nagrań ustaliliśmy, co działo się tam minuta po minucie. Ale nie działo się nic, co mogłoby doprowadzić nas do rozwiązania sprawy. I to jest fenomen. Mieć nagrane wydarzenia poprzedzające śmierć, a nadal nie mieć sprawcy i sposobu… To stawia nasze kompetencje w bardzo złym świetle.

Na sali zawrzało.

– Dobra, wystarczy, dzięki, Tomek. – Naczelnik skinął do młodego policjanta głową, po czym wstał zza biurka i zaczął przechadzać się po starym, wysłużonym parkiecie.

Ręce wsunął pod leciwą, sztruksową marynarkę i podparł się pod boki. Jego brzuch zdawał się w tej pozycji większy i bardziej sterczący. Przebierał nerwowo krótkimi nóżkami, głośno sapiąc. Jego naelektryzowana, uboga i siwiejąca czupryna drgała pod wpływem energicznych kroków. Na sali zapanowała cisza, którą co jakiś czas przerywało dojmujące skrzypienie starego parkietu. Kilkadziesiąt osób zebranych w tym pomieszczeniu pogrążyło się w myślach.

Ktoś zaczął coś notować, przez co szmer bardzo szybko przesuwanego po papierze długopisu przykuł uwagę kilku funkcjonariuszy. Zdenerwowana młoda kobieta, odpowiedzialna za ten dźwięk, poczuła na sobie przeszywający wzrok kolegów. Ręka jej zadrżała, a długopis upadł na podłogę. Dziewczyna dostrzegła, jak stojący pod oknem mężczyźni wymieniają podejrzliwe spojrzenia, i wtedy na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Była przed trzydziestką, do tego bardzo ładna, za ładna i za delikatna do tej roboty, dlatego nie wzbudziła zaufania kolegów. Miała półdługie, proste włosy w kolorze ciemnego blond, najprawdopodobniej naturalne. Nie malowała się i nie nosiła biżuterii. Wyglądała na zadbaną i skromną.

– Proszę – rzekł Anioł, młody informatyk, wręczając kobiecie długopis, za który podziękowała.

Anioł ukończył szkołę średnią, z trudem zdał maturę. Kilka razy podchodził do studiów, ale był na bakier z systematycznością, za to na technice informatycznej znał się perfekcyjnie. Nie było dla niego zadania nie do wykonania. Potrafił zdobyć bardzo poufne informacje, choć zawsze robił to… na własne ryzyko. Tylko naczelnik Susiński znał jego prawdziwe personalia. A motto zawodowe tego młodego, bujnowłosego chudzielca brzmiało: „Jeśli łapiesz kogoś, kto łamie prawo, sam musisz je łamać”.

– Dziękuję – szepnęła, odbierając długopis.

– Kto to? – spytał Matnia stojącego obok Tomka Malęgę, trącając go łokciem w ramię.

– Stażystka czy coś – odpowiedział półszeptem, co i tak nie uszło uwadze dziewczyny, siedzącej dwa rzędy krzeseł od nich. – Magdalena Poleszy.

– Stażystka? – zdziwił się Matyjuk. – Jest na to budżet?

Tomek wzruszył ramionami.

– To córka naczelnika – dodał, wpatrując się dyskretnie w telefon komórkowy, trzymany pod klapą kurtki.

– Co? – bąknął Matnia, przykuwając uwagę nawet oddalonego o kilka metrów szefa.

– Witamy w Polsce, stary – zaśmiał się pod nosem Malęga, klepiąc kolegę w ramię. – Swoją drogą, podobna do Karoliny, co?

Mariuszowi jeszcze bardziej zrzedła mina.

– Ustalmy coś, jakieś fakty, szczegóły, tropy… – denerwował się Susiński brakiem interakcji z podwładnymi.

– Szefie, a są jacyś podejrzani, dowody, mamy w ogóle jakiś trop? – spytała przejęta Paulina.

– Nie – zaprzeczył naczelnik, po czym szybko zwiesił głowę. – Ale mam prokuratora na karku, rozjuszonych ojców na korytarzu i pogrążone w rozpaczy matki.

Podszedł do biurka, z którego zabrał plik teczek.

– Rozdaj to – polecił, kładąc dokumenty na kolanach Pauliny.

Dziewczyna chrząknęła pod nosem z niezadowolenia. Zostawiła dla siebie jedną teczkę, a resztę podała koleżance siedzącej tuż obok. Zajrzała do środka i zaczęła czytać kopię skróconych akt sprawy, w tym protokół oględzin z miejsca zbrodni.

– O której godzinie zostało zrobione ostatnie zdjęcie lub nagrano film? – zadała pytanie na tyle głośno, aby każdy usłyszał.

– Około trzeciej – odpowiedział Tomek, chowając telefon.

– Co ma znaczyć „około”? – warknął rozzłoszczony Susiński. – Czy my wróżymy z fusów, do kurwy nędzy?

– Dwie minuty po trzeciej – poprawił się policjant. – Malaga nagrała story na Instagramie, na którym w zasadzie podsumowała imprezę.

Kilka osób spojrzało na mężczyznę z pytającymi wyrazami twarzy.

– Malaga, czyli Gracja Sępińska, dwudziestojednolatka prowadząca kanał modowy, prawie sześćset tysięcy subskrybentów i dwa razy tyle followersów na Instagramie i TikToku – dopowiedział.

– I jak Malaga podsumowała imprezę? – zapytała Magda Poleszy.

– Nijak. – Wzruszył ramionami Tomek. – Nic to nie wniosło do sprawy.

– Jakieś inne posty w sieci? – dopytywała zaangażowana Paulina, która chciała się wykazać.

Dziewczyna miała stopień młodszej aspirantki i apetyt na więcej.

– Tylko Wielki Buu pojawił się na Instagramie, reszta najwyraźniej nie korzystała z mediów społecznościowych – odrzekł Tomek i zaraz po tym głośno westchnął, bo koledzy znowu dali do zrozumienia, że chcą dowiedzieć się czegoś więcej. – Wielki Buu to niejaki Maciej Buczkowiak. Ludzie, macie wszystko w tych teczkach! – zirytował się. – Dziewiętnastolatek z kanału gamingowego, trzysta tysięcy subskrypcji i czterysta dwadzieścia followersów.

– Wielki Buu prowadził wywiady z raperami i miał studio nagrań – poprawiła go stażystka.

– Słucham? – Malęga nie dosłyszał.

– Dziewiętnastolatek z kanału gamingowego to Jogabango, Szymon Gowiczak – dodała. – Maciej miał dwadzieścia sześć lat.

– Mój błąd – przyznał z pokorą Tomek.

– Ile jeszcze takich błędów? – wyszeptał do siebie Susiński.

– Musieli się dobrze bawić w realu, skoro zapomnieli o wirtualnym życiu – zauważył Nowak, partner Matyjuka. – Rzekłbym, że to do nich niepodobne.

– Może już wtedy zaczęli… no wiecie… – wystrzelił Konrad Lechucki, jeden z nowo zatrudnionych. – Padać jak bydło.

– Ale ty jesteś prymitywny, trochę szacunku – zrugała go koleżanka, z którą przyszedł do komendy.

– Kto wezwał policję? – spytała Magdalena Poleszy, podnosząc wzrok znad dokumentów trzymanych na kolanach. – Nie ma o tym w protokole.

– Zadzwonił sąsiad z parteru, który wrócił nad ranem z nocnej zmiany. Muzyka wciąż grała i to go wkurzyło – wyjaśnił Matnia, lustrując nową wzrokiem.

– A reszta sąsiadów? Dlaczego wcześniej nikt tego nie zrobił? – dopytywała zaciekawiona.

– Chłopak był nietykalny. To nie pierwsza taka sytuacja, sąsiedzi byli do tego przyzwyczajeni – odpowiedział Matnia, wpatrując się w dziewczynę, jakby czekał na jej kolejne pytania.

– Rzekłbym, że gówniak dobrze ich sobie wytresował – dopowiedział Nowak, uśmiechając się pod nosem.

– To prawda – wtrącił Tomek. – Stosowali zatyczki do uszu, tabletki nasenne i tym podobne.

– Facet z dołu widocznie nie przywykł – zażartował Goguś, który był wcześniej obecny przy rozmowie z naczelnikiem.

– Jakieś scysje z przeszłości? – spytała Magda.

– Słowne przepychanki, drobne wyzwiska. Typowa sąsiedzka atmosfera, ale nic budzącego podejrzenia – odparł Mariusz.

– Wszystko budzi podejrzenia, szczególnie nienawiść sąsiedzka – wyraziła odmienne zdanie. – Mamy coś jeszcze? Coś konkretnego, mocnego?

– Szweje weszli na rympał – poinformował Nowak, który właśnie przypomniał sobie usłyszaną rozmowę kolegów z drogówki.

– Chłopaki z prewencji musieli wywarzyć drzwi, aby dostać się do środka – przetłumaczył Tomek. – Była blokada.

– Blokada? – zdziwiła się Magda.

– Zamknięcie od środka – wyjaśnił, lekko się przy tym irytując. – Zapornica, zamek łańcuchowy.

– Więc zabójca został w środku – stwierdził Nowak.

– Niekoniecznie – zanegowała Magdalena. – Mógł zrobić swoje, wyjść i dopiero wtedy zamknięto drzwi.

– Kamera nie zarejestrowała nikogo podejrzanego, kto wychodziłby w trakcie trwania imprezy, już to sprawdziliśmy – odparł naczelnik.

– Kamera? – zdziwiła się Poleszy.

Kilka osób wywróciło oczami, w tym Paulina.

– Uliczny monitoring… Widać w nim wejście do kamienicy – poinformował Matnia, któremu zaspokajanie ciekawości stażystki sprawiało dziwną przyjemność.

– A sprawdziliście wcześniejsze nagrania? – dociekała młoda kobieta.

– Wszystko już sprawdziliśmy. Niektórzy nie zmrużyli oka od niedzielnego poranka – odrzekł zrezygnowany Susiński. – Zostały nam tylko te telefony i kamery.

– Które już przetrzepaliśmy – odparł lekceważąco Malęga.

– Przecież to mogło stać się dużo wcześniej… – oznajmiła stażystka, która swoją dociekliwością i zaangażowaniem coraz bardziej irytowała nowych kolegów. – Ktoś mógł zatruć jedzenie, napoje.

– Szefie, mogę? – spytał Matnia, unosząc rękę, a gdy naczelnik skinął głową, wystąpił na środek. – To, co jest w tych teczkach, to, co usłyszeliście na korytarzu, i to, co faktycznie wiemy, mówi samo za siebie: zabójstwo w afekcie.

Po sali rozniosły się szepty. Magdalena zmarszczyła czoło i podparła głowę na ręce, przechylając się lekko do przodu. Naczelnik usiadł za biurkiem. Matnia wpatrywał się to w szefa, to w Tomka, to w przypadkowe osoby. Ręce wsunął w kieszenie czarnych dżinsów.

– Chłopak zwabia do swojego mieszkania kolegów z branży, którym wiodło się znacznie lepiej – zaczął wyjaśniać. – Jego kanał w ostatnim czasie bardzo podupadł. Tracił subskrypcje, szacowane dochody topniały, walczył z nieustannie blokowanymi przez widzów filmami, a tymczasem jego koledzy odnosili sukcesy, więc Fetel miał powód do złości. Jak my to nazywamy? Motyw! Nie chodziło po prostu o zrobienie imprezy… On zorganizował ją w dwie doby. Działał w pośpiechu. Był rozżalony, zazdrosny, zły i szybko chciał dać upust tym emocjom. Zamknięte od środka drzwi, monitoring osiedlowy, który nie zarejestrował nikogo podejrzanego, problemy natury psychicznej, może nawet depresja. Tylko Fetel miał sposobność. Wiedział, ile będzie osób, co będą jedli i pili. Wykluczam kogokolwiek z przybyłych. Jego sąsiedzi to w większości starsi ludzie, bez związku ze sprawą, bez motywu. Facet z parteru, który nas zawiadomił, ma niepodważalne alibi. W tak krótkim czasie nikt z zewnątrz nie byłby w stanie przeprowadzić masowego zabójstwa, to mógł być tylko gospodarz.

– Dwanaście zabójstw i jedno samobójstwo? – przerwała mu Magdalena, a w jej głosie dało się usłyszeć poparcie dla jego tezy.

Matnia skinął głową, przy czym lekko się uśmiechnął. Miał aprobatę córki szefa, dzięki czemu urósł o jakieś dziesięć centymetrów. Spojrzał w kierunku Susińskiego i czekał na jego opinię. Mężczyzna milczał, ale na jego twarzy malował się grymas bezradności.

– Oczywiście mamy jeszcze wiele rzeczy do sprawdzenia, możemy szukać, ale nie wyczarujemy z tego happy endu – dopowiedział Matyjuk. – Wiem, że taka zbrodnia wymaga adekwatnej kary i chcielibyśmy ją wymierzyć jakiemuś… skurwielowi. Tylko obawiam się, że ten, którego szukamy, nie odpowie za ten czyn.

Mariusz wrócił na swoje miejsce.

– Matnia, nawet jeśli to faktycznie Fetel lub nawet któryś z tych dzieciaków, musimy to udowodnić – wyjaśnił Susiński. – To nie loteriada, to nie „gdybalnia” czy wróżenie z fusów… Potrzebujemy twardych dowodów. To, co mamy, to wiedza operacyjna i przypuszczenia.

– A dlaczego nie Letni? – zauważyła Magdalena, niemalże wchodząc w zdanie ojcu. – Też był organizatorem. Co takiego wiesz, Mariusz, że zakładasz, że zabójcą był Fetel?

– Zdążyłem przejrzeć ich telefony – wyjaśnił lekko zaskoczony, że ta młoda, narwana kobieta wiedziała, jak miał na imię. – Letni był mało ambitnym gnojkiem, który dużo jarał i tylko tego potrzebował do szczęścia, co zresztą miał w nieograniczonych ilościach. To Fetel był tym zawziętym i wrażliwym, ale borykał się z problemami natury psychicznej.

– W takim razie pytanie nie powinno brzmieć, dlaczego Fetel, ale dlaczego dopiero teraz – rzucił nader śmiało mało taktowny Konrad Lechucki.

Atmosfera nieco się rozrzedziła.

– To, co udało nam się ustalić, to jedynie poszlaki – rzekł Susiński. – Ale na razie to wystarczy, by ostudzić atmosferę na zewnątrz. Nie rozpowiadajcie na razie, kogo podejrzewamy. Na nasze nieszczęście to właśnie Fetel jest synem znajomego naszego prokuratora, a ten nie pozwoli szkalować tego nazwiska. Szukamy więc dalej…

– Jeżeli mając tak słabe dowody, poinformujemy rodziców, że za morderstwem ich dzieci stoi jedno z nich, zjedzą nas żywcem – wyraziła swoje obawy Magdalena.

– Albo rzucą się sobie do gardeł – powiedział Matnia.

– O kurwa – jęknął przejęty Malęga i ruszył w kierunku naczelnika. – Szefie, musi to szef zobaczyć.

Wręczył mężczyźnie swój telefon.

– Co to jest, Tomek? – Susiński poprosił o wyjaśnienie, bo niewiele z tego rozumiał.

– Film z tej imprezy, który Fetel wrzucił na swój kanał kwadrans po trzeciej – wyjaśnił podekscytowany.

– Czyli zaraz przed śmiercią – bąknął Matnia. – Wrzuć to na ścianę.

– Jak to jest możliwe, na litość boską? – wściekł się naczelnik, waląc pięściami w blat biurka. – Przecież sprawdziliśmy ich aktywność w sieci. Jakim cudem to przeoczyliśmy? Ktoś mi to wyjaśni?

Malęga spojrzał na Anioła siedzącego pod oknem i ruszył w jego stronę. Młody informatyk wstał z krzesła i przejął od kolegi komórkę. Gęste, brązowe włosy opadły mu na czoło. Potrząsnął głową, aby nie przesłaniały mu oczu. Połączył się przez bluetooth z projektorem wiszącym pod sufitem.

– Można prosić o zgaszenie światła?! – krzyknął w kierunku osób, które siedziały przy drzwiach.

Po jego słowach w sali zapanował półmrok, a na ścianie wyświetlił się kadr z filmu Fetela, na którego miniaturze znajdowało się kilkoro jego gości. Tomek podszedł do tablicy i stając na palcach, pociągnął za sznurek, by rozwinąć biały ekran. Film się rozpoczął, ale dźwięk był słabo słyszalny, ponieważ nie podłączyli głośników. Wszyscy wpatrywali się przed siebie, próbując wychwycić coś istotnego. Tylko Matnia dyskretnie grzebał w telefonie.

– Ten film ma siedem milionów wyświetleń – odrzekł z podziwem Anioł. – W dobę…

– Każdy zaangażował się w śledztwo – rzekła Marta, asystentka biurowa z bujnymi, ciemnymi lokami spiętymi w kucyk. – Wszyscy szukają na tym filmie jakichś wskazówek.

– Siedem… milionów… odsłon… filmu, a my dowiadujemy się o nim dopiero teraz? – spytał zdruzgotany Susiński. – Ale jak to w ogóle możliwe? Fetel nie logował się do sieci o tej porze, na litość boską!

– Nie musiał – wtrąciła Magdalena. – Załadował film na serwer, zaplanował godzinę premiery i się wylogował. Youtube zrobił resztę za niego.

– W jakim celu tak się robi? – dopytywał naczelnik, by to zrozumieć.

– Dla wygody… Ładujesz film, wtedy kiedy ci pasuje, niekoniecznie w momencie, w którym chcesz wrzucić go na kanał – wyjaśniła Magdalena Z reguły robi się to po to, aby ustawić oficjalną datę premiery albo żeby poinformować widzów, że tego dnia, o tej porze pojawi się nowy film. Zwiększasz w ten sposób zasięg, bo ludzie czekają na niego z niecierpliwością, ustawiają przypomnienia, podają dalej. Każdy chce być pierwszym komentującym, zostawiając błyskotliwe „pierwszy” pod filmem swojego idola. To chyba taki wyznacznik zajebistości.

– Więc goście Fetela spodziewali się tego filmu? – spytał z niepewnością w głosie.

– Nie. Fetel załadował film na serwer, ustawiając godzinę premiery na kwadrans po trzeciej, ale tego nie upublicznił.

– Więc czemu nie dodał filmu od razu? – spytał Nowak, który z zaciekawieniem przysłuchiwał się tej rozmowie. – Rzekłbym, że to dziwne.

– Albo dlaczego wybrał godzinę trzecią? – zastanawiała się Paulina.

– Mógł założyć, że o tej porze nastąpi zgon – zaproponował Goguś, który zmieszał się przez niefortunny dobór słów. – W sensie odcinka, zejście, k.o.

– Dokładnie – przyznała Magdalena. – Jeżeli Fetel jest niewinny, był… I nie zależało mu na krzywdzie kolegów, to mogło mu zależeć na ratowaniu kanału. Chciał być pierwszym, który pokaże światu tę, jak sam to określił, epicką imprezę. Licząc na upojenie alkoholowe gości, wybrał późną godzinę emisji filmu.

– Po co? – odburknął Susiński, powoli gubiąc się w tym wszystkim.

– Żeby żaden z youtuberów nie mógł zgłosić jego filmu – odpowiedziała. – Zgłoszony film do czasu jego sprawdzenia przez moderatorów Youtube’a jest pozbawiony możliwości zarabiania.

– Czy to nie dziwne, że zaraz po opublikowaniu filmu wszyscy walnęli w ramę? – zapytał Anioł dość głośno. – Ten film to trop.

– Może któryś z „jutubersów” się wściekł, bo w filmie pokazano za dużo, i postanowił się zemścić – insynuował wyluzowany Konradek.

– I przez przypadek dostał rykoszetem? – wyśmiał go Nowak. – A truciznę nosił ze sobą na wszelki wypadek? Głupia teza, rzekłbym żałosna.

– To potwierdza teorię Mariusza – przyznał Tomek. – Fetel wiedział, kiedy wrzucić film…

– Czekaj, czekaj… Cofnij! – przerwała Magdalena.

Nagle coś dostrzegła, więc Anioł przewinął fragment i ponownie puścił film.

– Ziomki, to jedyna taka okazja, kiedy możecie ujrzeć nas wszystkich razem. Nie sądzę, że kiedykolwiek zostanie to powtórzone – wygłosił do kamery młody blondyn z tatuażem koło lewej brwi przedstawiającym rogi byka.

– Wiem, co masz na myśli, Madzia – zaczął naczelnik. – Ale to może być głupi zbieg okoliczności, niefortunny dobór słów.

– Tak, wiem – przyznała.

– Madzia… – zadrwił pod nosem Matnia.

– On jest nafukany jak wściekły – rzucił Konrad. – No weźcie to obczajcie.

– Ile trwa film? – spytała młoda kobieta Anioła.

– Siedemnaście minut.

– Więc jeżeli to Fetel stoi za tą zbrodnią, musiał zostawić w tym filmie jakiś ślad – dodała Magdalena. – Godzina publikacji ewidentnie wskazuje na niego.

– Ale równie dobrze mógł tym filmem kogoś niemiłosiernie wkurwić – pozostawał przy swoim Lechucki. – Godzina publikacji wskazuje na kogoś mściwego.

– Dzięcioł – rzucił Matnia do młodego policjanta. – Gdyby ktoś poczuł się dotknięty tym filmem, mielibyśmy tam scenę walki… I wielu żywych świadków, a nie trzynaście ofiar.

Po tych słowach głośno westchnął i pokręcił głową.

– Magdalena ma rację – odparł Tomek. – Jeśli Fetel za tym stoi, musiał w jakiś sposób się zdradzić… Nie wiem… Mową pożegnalną, dziwnym zachowaniem, nerwowym gestykulowaniem, mimiką twarzy. Trzeba pokazać ten film psychoanalitykom – zaproponował. – Stworzą portret psychologiczny, a na jego podstawie dowiemy się więcej.

– Tomek… – zwróciła się Magda do kędzierzawego okularnika. – Mówiłeś, że Fetel był niestabilny emocjonalnie?

– Otóż to – potwierdził. – Lepiej bym tego nie ujął.

– Trzeba sprawdzić, czy się leczył, i poprosić o opinię jego lekarza – zaproponowała. – Czy były prowadzone już jakieś rozmowy z rodzicami tych dzieci?

– O jedenastej mamy pierwsze przesłuchanie – odparł naczelnik, zerkając na zegarek na ręce.

– A lokatorzy? – rzuciła nagle Paulina.

– Na Boga! Przecież mówiłem! – podniósł głos Susiński, ale w porę się opanował. – Sprawdziliśmy ich. Ślepy zaułek, zero konkretów, zero powiązania, brak motywu. Nie celujcie na ślepo. Myślcie, myślcie, myślcie!

Susiński podszedł do biurka i oparł się rękami o blat.

– Na tych telefonach i kamerach musi znajdować się odpowiedź – poinformował rozedrganym głosem. – Coś przeoczyliśmy… Przecież to dzieci Youtube’a, na litość boską! Oni nagrywają nawet to, jak srają, za przeproszeniem… Jeżeli tu nie ma odpowiedzi, to będzie znaczyło, że oni żyją. Że nic się nie wydarzyło. A przecież się, kurwa, wydarzyło! Będziecie oglądać po kolei film po filmie. I każdy z was przygotuje mi raport z tego, co tam zobaczy. Szczegółowy plan tej imprezy, punkt po punkcie, minuta po minucie. Na moim biurku, na dzisiaj. Weźcie pod lupę także ich wcześniejsze nagrania.

– Szefie, z całym szacunkiem, ale to jest wiele godzin oglądania – wycedził zdziwiony Nowak. – Wiele dni, rzekłbym…

– Za darmo tego przecież nie robisz – odburknął Susiński.

– Nie wierzę… – wymamrotał pod nosem.

– Chcę wiedzieć kto, z kim, kiedy i o czym rozmawiał. Co jedli, co pili, gdzie się przemieszczali. Kto, kogo nie lubił, kto, w kim się kochał. Niestety wszystko wskazuje na to, że zabójca był w środku i nie odpowie za zbrodnię, której się dopuścił. Ale musimy go znaleźć. Jeśli to Fetel, musimy to udowodnić. Pozostaje jeszcze pytanie, w jaki sposób doszło do zatrucia – dywagował Susiński.

– Jaka była wstępna analiza patologa? – spytała Magdalena Tomka, który miał informacje z pierwszej ręki.

– Piana wokół ust o jaskrawoczerwonej barwie i brak zasinień na ciałach wskazuje na cyjanek potasu, ale wciąż czekamy na wyniki sekcji zwłok, które to potwierdzą.

– Wypili truciznę? Zjedli z pizzą? Wciągnęli z koksem? – zastanawiał się Nowak. – Musiał zrobić to każdy bez wyjątku…

– Jednomyślna trzynastoosobowa grupa – rzekła ironicznie Magdalena. – Zawsze trafi się ktoś niepijący albo o odmiennych preferencjach żywieniowych: wegetarianin, weganin. Nawet jeśli wszyscy pili, to na pewno nie te same trunki. Chyba że jakiś wspólny toast, ale to też naciągana teza.

– Jeżeli to alkohol został zatruty, to taki, który wjechał późno w nocy. O tej godzinie wszyscy piją wszystko albo raczej to, co zostało – wyjaśnił Matnia.

– Może poszła jakaś obiegówka? – zaproponował Nowak.

Magdalena spojrzała na niego pytająco, co nie uszło uwadze Matyjuka.

– Kacperek, wyjaśnij nowym, co to jest obiegówka.

– Butelka, którą podaje się z rąk do rąk i każdy po kolei wali na hejnał.

– Który z dzieciaków mógł mieć dostęp do trucizny? – zapytała Paulina.

– Cyjanek w Polsce można kupić legalnie przez internet od dwa tysiące dziesiątego roku – wyjaśniła Magdalena. – Nie jest tani, kosztuje kilkaset złotych, a ekspresowa realizacja nawet powyżej tysiąca, ale dla tych dzieciaków to chyba niewielka cena. Jeżdżą autami za setki tysięcy złotych, często lepszymi od swoich rodziców, latają na egzotyczne wakacje kilka, a nawet kilkanaście razy w roku, mieszkają w luksusowych apartamentach w prestiżowych dzielnicach. Nazywają siebie przedsiębiorcami.

– To jest dobry trop – przyznał Tomek. – Niejaki Syberiush prowadził kanał z eksperymentami chemicznymi. Miał najłatwiejszy dostęp do toksycznych środków.

– A motyw? – zasugerowała sceptycznie Magdalena z kwaśną miną.

– Znajdziemy… W każdym razie coś jeszcze można wycisnąć z tej sprawy – rzekł entuzjastycznie Susiński, który bał się pomyśleć, że to Fetel był winowajcą, z obawy przed złością prokuratora.

– Poczekajcie, wszyscy z nich mieli problemy emocjonalnie – zaczął przemawiać Nowak, który wyszedł nieco na środek. – Przynajmniej raz każdy z nich był u psychoterapeuty albo szukał wsparcia w necie. Rzekłbym, że to może być klucz.

– Do czego zmierzasz? – zapytał naczelnik, zaciekawiony nową tezą.

– Chcesz powiedzieć, że twoim zdaniem było to zbiorowe samobójstwo? – wystrzelił Tomek.

Nowak zrobił zastanawiającą minę, a w sali przez chwilę panowała cisza.

– Niby przesłanki się zgadzają, ale brak jakiegokolwiek dowodu w tej sprawie – wytknął Matnia. – To trochę daleko idąca hipoteza. Porozumieli się w tej kwestii telepatycznie?

– A jakaś szyfrowana sieć? – zaproponował Tomek.

– Nikt nie planuje samobójstwa czy innej zbrodni za pośrednictwem ogólnodostępnych komunikatorów – wtrącił Matyjuk. – Nikt o zdrowych zmysłach. No chyba że kompletny amator, ale w tym przypadku okoliczności wskazują na dość przemyślane działanie, więc wykluczamy amatorszczyznę.

– Na Messengerze zachowali pozory, a szczegóły ustalili po cichu? – wnioskował lekko pobudzony Susiński.

– Fajnie, że wychodzicie poza najbardziej oczywistą tezę, doceniam kreatywność, ale biegli obalą ją w minutę, po tym, jak obejrzą na przykład film Fetela – wtrąciła pewna siebie Magdalena. – Nie trzeba być specjalistą, by stwierdzić, że te dzieci nie miały skłonności samobójczych. Na pewno nie w tamtym momencie.

– No i szlag trafił kolejny dobry trop – rzekł rozgoryczony Matnia.

– Nie karmcie się wyssanymi z palca teoriami – dopowiedziała młoda kobieta. – Nie traćmy czasu na domysły, a zamiast tego skupmy się na faktach.

– Spójrzmy prawdzie w oczy – włączył się Tomek. – Tylko Fetel i Letni mieli sposobność.

– Gówno prawda! – wystrzelił Goguś. – Mógł zrobić to każdy z nich, bez wyjątku. Osobista zemsta, której skala nieco przybrała na sile.

– Zakładasz, że ktoś miał z kimś prywatny zatarg, a w ramach wymierzanej nauczki przypadkiem posłał na tamtą stronę trochę więcej osób? – przekomarzał się Matnia. – A po wszystkim z przerażenia sam zażył truciznę?

– Na litość boską, trzeba było wybrać się na scenopisarstwo do szkoły filmowej, a nie policyjnej, kurwa mać! – wykrzyknął naczelnik Susiński. – Zacznijcie od znajdywania dowodów, a potem formułujcie wnioski. Nie no, kurwa, cud. Ktoś otruł trzynaście osób i ślad po nim zaginął… No po prostu cud.

– Nie, szefie – bąknął Matyjuk. – Cuda może się zdarzają, ale w przypadku narodzin, a nie śmierci… Wszystkie dowody wskazują na Fetlińskiego.

– Matnia, musimy mieć twardy dowód. Twardy, rozumiesz? – pienił się szef. – Wiesz, co to znaczy twardy?

– Chyba nie wie! – krzyknął Konradek.

Sala wypełniła się głośnym śmiechem i gwizdami. Matnia uniósł dłoń z serdecznym palcem w kierunku tłumu.

– Cisza, już wystarczy – uspokajał szef.

– Może nie mamy twardych dowodów na Fetela, ale nie mamy też nic, co by świadczyło o jego niewinności, a także ani źdźbła podejrzeń na kogokolwiek innego – dodał Matnia, nie dając się wyprowadzić z równowagi.

– Dobra, robimy tak… – stwierdził Suseł. – Widzę, że większość z was już rozwiązała tę sprawę, dlatego ci, którzy wierzą w niewinność Fetela, mają szansę się wykazać. Możecie wracać do siebie, ale weźcie się od razu za robotę. Zgłoście się do Tomka po nagrania.

Na sali rozległ się szum przesuwanych po podłodze krzeseł i głośne rozmowy. Zegar wskazywał kwadrans po dziesiątej. Jako ostatni do wyjścia szykowali się Matnia i Tomek, którzy stali przy oknie na przodzie, i wtedy podszedł do nich Susiński.

– Weźmiecie na siebie rodziców Fetlińskiego? – spytał przyciszonym głosem.

Mężczyźni dobrze wiedzieli, że nie mieli wyboru.

– Tak jest – odpowiedzieli niemal jednocześnie.

Wtedy do Susła podszedł starszy policjant, który do tej pory siedział cicho, zgubiony w tłumie.

– Negujesz najbardziej prawdopodobną hipotezę, bo jest dla ciebie niewygodna? – zarzucił mężczyźnie, szturchając go palcem w klatkę piersiową.

Był to inspektor Marek Filipczak, mało lubiany przez resztę załogi, bo niejednokrotnie wyłamywał się z komitywy policyjnej i szukał wsparcia u swoich zwierzchników. Odbierali go jako zgorzkniałego i wrednego sztywniaka. Łysa głowa i dość pucołowate policzki czyniły go jeszcze bardziej nieprzyjemnym, niż był w rzeczywistości. Zrobiło się niezręcznie, gdyż dwóch młodych policjantów przysłuchiwało się tej rozmowie.

– Mam wrażenie, że ty nie chcesz znaleźć sprawcy, ale ściągnąć podejrzenia z Fetlińskiego – kontynuował. – Boisz się komendanta.

Zakłopotany Susiński rozejrzał się wokoło i dostrzegł, że przy rozmowie było więcej świadków. Mówiło się, że Filipczak zbierał na kolegów brudy, dlatego nikt z nim nie zadzierał. Nawet naczelnik za bardzo mu ulegał, jak na pełnione przez siebie stanowisko.

– Tego nie mogła zrobić jedna osoba – wycedził Susiński na swoje usprawiedliwienie.

– Więc Fetelowi pomagał Letni – zagrzmiał przekonany Filipczak i odwracając się na pięcie, posłał wszystkim wrogie spojrzenie.

Magdalena stojąca przy drzwiach spuściła głowę, a potem zerknęła na Gogusia, który również był świadkiem tej słownej szarpaniny gigantów.

– Każdy tu chce zabłysnąć jak neon nad burdelem, ale nikt nic nie robi – burzył się Filipczak. – Weźcie się w końcu do roboty.

– Nie mam ludzi – tłumaczył się naczelnik. – Starym nie zależy, a młodym jej brakuje. Z kim mam szukać sprawcy?

– Masz przecież Matyjuka i Malęgę, to dwóch dobrych policjantów. – Spojrzał na wymienionych mężczyzn.

– We dwóch mają rozwiązać sprawę?

– A ilu byś chciał? Dobry policjant w pojedynkę rozwiąże nie takie śledztwo.

– Tu liczy się czas. Sprawę rozdmuchują media, jak dobiorą nam się do dupy, to wywleką na światło dzienne niejedno gówno, za którym smród będzie się ciągnął aż do emerytury! – Susińskiemu puściły nerwy.

– To chyba już niedługo, co? – rzucił Filipczak. – To jest sprawa dla młodych. Mamy nowy świat, nowe pokolenie, które mówi w niezrozumiałym dla nas języku, nowe metody, nowe zbrodnie. Takie dziady jak my w życiu by sobie z tym nie poradziły. Czas oddać tron młodszym.

Susiński prychnął pod nosem.

– Słyszałem o naciskach z góry… – rzucił na odchodne Filipczak.

– Zawsze to samo – wymamrotał naczelnik.

– Chociaż raz się postaw, człowieku. Chociaż raz walcz o sprawiedliwość… – namawiał. – Co ja gadam, dla ciebie wygodny stołek ważniejszy aniżeli sumienie i honor.

Po tych słowach opuścił salę. Naczelnik stał z zaciśniętymi pięściami i spoglądał po zaskoczonych funkcjonariuszach, którzy raptem zerwali się do wyjścia. Czuł nie tylko ośmieszenie i wściekłość, ale także bezradność.

– Dostaliśmy wstępny raport od patologa. Wyniki toksykologii – poinformował na głos Tomek, który przystanął pośrodku sali z telefonem w ręce. – To znaczy raczej… SMS-a. Potwierdzili, że przyczyną śmierci był cyjanek potasu.

– Kpią sobie z nas czy co? – oburzył się Susiński. – Trzeba złożyć im wizytę. Chyba nie zdają sobie sprawy, kogo mają na stole!

– Mimo wszystko mają trochę więcej roboty niż zwykle – tłumaczył Tomek.

– Ofiar więcej, ale przyczyna śmierci jedna – zauważył Matnia.

– Skąd ta pewność? – rzucił Malęga.

– Tomek, kurde… – zaśmiał się Matnia, kręcąc głową, gdy szli w kierunku drzwi.

Rozdział 2

Czwartek, rano

Przed imprezą

Zagubiony Piotruś Pan.

Chcę znaleźć coś dla siebie,

znajduję tylko haka.

Jeśli uwierzę w siebie,

będę swobodnie latał

– ReTo, Piotruś Pan

Zeszły czwartek można uznać za ostatni dzień całkiem przyzwoitej letniej pogody. I gdy w rejonach podgórskich i nadmorskich lokalsi zdążyli oswoić się już z nadejściem chłodniejszej aury, mieszkańcy Mazowsza skąpani w promieniach słonecznych powracali do swych domów, roztapiając się w leniwych korkach.

– Już dawno ci mówiłem, że wyrzucacie hajs w błoto – oznajmił podniesionym głosem młody, ekscentryczny chłopak, zaraz po zatrzaśnięciu za sobą szklanych drzwi wysokiego budynku, z którego właśnie wyszedł w towarzystwie matki.

– Gdybyś stosował się do zaleceń pani Beaty… – narzekała bardzo elegancka kobieta około czterdziestki. – Już nie mam na to siły.

Przystanęła i zaczęła gmerać w czarnej torebce zawieszonej na przedramieniu, odgarniając co jakiś czas długie blond pasma, które niesfornie powracały na jej twarz. W końcu udało się jej znaleźć paczkę cienkich marlboro. Przewiesiła torebkę z powrotem przez ramię, po czym złapała się za kieszenie białych, zaprasowanych w kant spodni w poszukiwaniu zapalniczki.

– Cholera – bąknęła sfrustrowana.

– Masz – rzekł syn, energicznie podchodząc w jej kierunku i wyciągając przy tym zapalniczkę ze swojej kieszeni. – Uspokój się, kobieto. Na nic twoje nerwy.

Krótko ostrzyżony, ufarbowany na platynowy blond chłopak stał z ręką wyciągniętą ku swojej roztrzęsionej mamie. Kobieta włożyła papierosa do ust i pozwoliła synowi, aby go odpalił, choć jej mina wyrażała ogromną niechęć. Zaciągnęła się, a następnie wypuściła długi kłąb dymu i ruszyła żwawym krokiem do przodu.

– Po co ty tam chodzisz? – spytała nagle już nieco łagodniejszym tonem.

– Bo mi każecie!

Miał na sobie spodnie dresowe i dżinsową, luźną kurtkę z wulgarnymi napisami w języku angielskim, a na plecach zawieszony plecak worek czarnego koloru. Spod katany wystawała biała koszulka z czaszką na froncie. Szyję opasał jedwabnym fularem, zwanym męską apaszką.

– Przez ostatnie miesiące była znacząca poprawa… Myślałam, że wychodzisz na prostą… A to się znowu dzieje – prawiła z niedowierzaniem synowi, który szedł obok niej, wzdychając pod nosem i dyskretnie wywracając oczami.

– Możemy już o tym nie gadać? Krzyczysz na całe osiedle.

Chłopak zerknął na telefon, który szybko wsunął z powrotem do kieszeni.

– To jest teraz dla ciebie takie istotne? – dziwiła się. – Boisz się, że ktoś nas usłyszy? I dowie się, jakie masz problemy?

Mijali właśnie ulicznego grajka, brzdąkającego wpadającą w ucho melodię na basowej gitarze, która była podłączona do wzmacniacza, wzbogacającego dźwięk brzmień. Chłopak wrzucił mu niebieski banknot złożony wpół.

– Nie mam żadnych problemów! To wszyscy mają problem ze mną – bronił się i ponownie wyjął komórkę, aby odrzucić połączenie.

Nie chciał prowadzić rozmowy telefonicznej w obecności matki.

– My staramy ci się tylko pomóc, tak samo jak pani Beata.

– Ta baba jest nienormalna! Słyszałaś ją? Nie podobały się jej moje dziary. Co ją to obchodzi? Już chyba nie wie, o co się przyjebać. Sama nie jest lepsza, mordę ma tak napompowaną botoksem, że kiedyś eksploduje, zobaczysz.

– Język!

Dominika Fetlińska zmrużyła oczy i pokręciła głową. Filigranowa, smukła, zawsze zadbana i dobrze ubrana kobieta z klasą. Syn odziedziczył po niej zamiłowanie do dbania o wygląd albo po prostu wpoiła mu to na przestrzeni procesu wychowawczego.

Doszli do przejścia dla pieszych, gdzie ich drogi się rozchodziły. Na kobietę po drugiej stronie ulicy czekał mąż w zaparkowanym audi Q7. Chłopak przyjechał wynajętym na minuty autem, które zdążyło już zmienić tymczasowego właściciela, bo zniknęło z miejsca, w którym je zostawił.

– Krystian… – wymamrotała ze strachem w niebieskich oczach.

– No?

– Rozmawiasz z Dianą?

Zanim odpowiedział, pokręcił głową.

– Nie, mamo. Nie rozmawiałem z nią od dawna.

Dominika Fetlińska ucieszyła się, czując ulgę.

– Podrzucić cię? – zaproponowała.

– Stary cię przywiózł?

Nie odpowiedziała, ale jej mina potwierdziła jego przypuszczenie.

– To nie, dzięki.

Jego telefon nie dawał za wygraną. Nieustannie wibrował w kieszeni, jakby ktoś za wszelką cenę chciał się z nim skontaktować. A połączenia odrzucane przez chłopaka wcale nie zniechęcały natręta.

– Krystian – mruknęła z posępną miną, wpatrując się w syna z matczyną miłością. – Boję się o ciebie, dziecko.

– Niepotrzebnie, świetnie sobie radzę. Zaakceptujecie w końcu fakt, że jestem, jaki jestem, i dobrze mi z tym.

– Oszukasz kolegów, tych swoich fanów, nawet panią Beatę, ale matki nie oszukasz – wyznała, lustrując go ciężkim od podejrzeń wzrokiem.

– Czy możemy dać temu już spokój? – spytał lekko poirytowany. – Wszyscy na siłę próbujecie mi wmówić, że mam jakiś problem. Chcecie mi udowodnić, jaki jestem beznadziejny i zły, a ja ciągle muszę z wami walczyć. Sami mnie do tego zmuszacie. Nie przyszło ci do głowy, że zachowuję się tak przez was? Ta idiotka terapeutka mydli wam oczy tylko dla hajsu. I nie ma dwóch Fetelów, jak próbuje wam wmówić. Jestem tylko ja, jeden, autentyk. I lubię się takim, jaki jestem. Nie zmienię się. Skończyłem. Naura.

Odwrócił się i ruszył chodnikiem w dalszą drogę, zostawiając matkę. Światło dwa razy zmieniło swój kolor z czerwonego na zielony i na odwrót, nim kobieta pozbierała swoje myśli do kupy i odwróciła wzrok od znikającego jej z pola widzenia syna. Nabuzowany Fetel kilkadziesiąt kroków dalej zdjął chustę, obnażając wytatuowaną szyję, na której znajdowały się róże i ptaki. Spod koszulki wyjął dość sporych rozmiarów złoty łańcuch z wisiorkiem przedstawiającym rogi byka, takie same jakie miał wytatuowane na skroni, i z dumą wyeksponował go na wątłym torsie. Chłopak był średniego wzrostu i szczupłej budowy ciała. Obwieszony wszystkimi dodatkami wyglądał kontrowersyjnie, ale warszawska ekstrawagancja uchodziła za normę, nikogo nie dziwiąc. Z kieszeni wyjął złoty sygnet, który wsunął na palec. Podkasał rękawy kurtki, ukazując wielki, złoty zegarek i ręce pokryte kolorowym tuszem. Na palcach prawej dłoni miał wytatuowane litery tworzące wyraz „FREE”, a na lewej niewielkie obrazki. Do plecaka schował chustę, wyjmując z niego żółty bucket z monogramem „GG”.

– Nie mam do niego siły, Stefan – wyznała załamana Dominika, tuż po tym, jak wsiadła do samochodu męża. – To jakiś koszmar.

– Co tym razem? – burknął niezadowolony mężczyzna z łysą głową i w okularach przeciwsłonecznych na nosie.

– Terapeutka już nie wie, co robić… Spytała, czy Krystian bierze leki, które ostatnio mu zapisała.

– I co jej powiedziałaś?

– Jak to co? Prawdę. Powiedziałam, że udekorował nimi twój tort urodziny.

Stefan spuścił głowę z zażenowania.

– Jak zareagowała?

– Nie wiem, wstyd mi było spojrzeć jej w oczy.

– I tak cię podziwiam, że z nim tam chodzisz. Ja już dawno rozniósłbym szczeniaka.

– Krystian ma rację, terapia nie przynosi rezultatów. Czasami mam wrażenie, że przypadek naszego syna przerasta terapeutkę.

– Takich gnojków jak Krystian jest mnóstwo. To nie jest odosobniony przypadek, Domi. Myślisz, że dzieciaki moich kolegów są inne? Borykają się z takimi samymi problemami: ekstrawaganckie ubrania, tatuaże, wystawne imprezy, uzależnienie od mediów społecznościowych, narkotyki, rozboje. Chociażby syn Alojzego… Zachowuje się podobnie jak nasz Krystian, ale dodatkowo nadużywa trawy.

– Terapeutka zaproponowała, abyśmy zaczęli kontrolować jego finanse. Innymi słowy chce odciąć go od pieniędzy.

– Co? A powiedziała, jak to zrobić? – zakpił. – Jak niezależnego finansowo dwudziestotrzylatka, mieszkającego we własnym mieszkaniu i zarabiającego na swoje utrzymanie, odciąć od kasy? Też mi pomysł.

– To ja już nie wiem, co robić… – W jej głosie dało się słyszeć rezygnację.

– Nie denerwuj się, coś wymyślimy – uspokajał ją zatroskany.

– Tak się o niego martwię.

Mężczyzna głośno westchnął, a następnie odjechał.

Fetel w końcu raczył do mnie oddzwonić, choć próbowałam się z nim skontaktować od kilku godzin.

– Halo, Diana? – odezwał się. – Haaalo? – podniósł ton, bo coś rzęziło w słuchawce.

– Halo! Braciszku, co u ciebie? – spytałam przeszczęśliwa, że w końcu usłyszałam jego skrzeczący głos.

– Serio? Po to dzwonisz? – zdenerwował się.

– Chciałam tylko…

– Dzisiaj pierdolony czwartek! – wszedł mi w słowo. – Byłem na terapii u tej nabotoksowanej suki.

– A, no tak, zapomniałam – westchnęłam. – Przyjeżdżam do Warszawki na chwilę i pomyślałam, że się złapiemy. Pogadamy?

Było mi okropnie wstyd, że od dawna się z nim nie widziałam, ale miałam swoje problemy, które zaprzątały mi głowę.

– Czekaj, czekaj. Coś tu śmierdzi na kilometr. Starzy cię nasłali, taa?

– Zdurniałeś do reszty? Jak w ogóle mogłeś tak pomyśleć?

– Ostatnio matka strasznie mnie ciśnie, bo ta pojebana raszpla nagadała jej jakichś bzdur. Nie nasłała cię na mnie?

– Zwariowałeś – zaśmiałam się. – Ty… Ciii… Słyszysz to?

– Co?

– Szelest foliowej czapki – zażartowałam, bo mój młodszy braciszek brzmiał jak typowy foliarz doszukujący się spisku.

– Bardzo śmieszne…

– O! Ktoś tu nie potrafi się śmiać z samego siebie. Więcej dystansu, człowieniu.

W słuchawce na chwilę zapanowała cisza, ale postanowiłam ją przerwać.

– Dzwonię, bo się martwię – zaczęłam nieśmiało. – Poczytałam sobie wczoraj komenty pod twoimi ostatnimi filmami. Dlaczego tak emocjonalnie do tego podchodzisz? Jest sens wdawać się w dyskusje z tymi dzbanami?

Nie chciałam go umoralniać ani krytykować. Ale jego zachowanie budziło mój niepokój i musiałam coś z tym zrobić.

– Wkurwiają mnie. Zarzucają, że jestem podjebką Króla Ulicy, a to ja byłem pierwszy. To ten chuj naśladuje mnie, ale nikt tego nie widzi, bo kupił swoich fanów. Jebaniutki rozdaje im prezenty… Muszę go pokonać, Dianaks. Pokazać im, że się zmieniłem.

Dotknęłam czułego punktu, pomyślałam.

Nie chciałam go prowokować do takiego zachowania, a był już mocno rozjuszony. Nie chciałam też rozmawiać o tym przez telefon. Byłam w drodze do stolicy, w głośnym autobusie i nie mogłam skupić się na rozmowie, więc wolałam odwlec tę trudną konfrontację do czasu, aż spotkamy się twarzą w twarz.

– Też drania nie lubię. Mały, zadufany chujek… – poparłam go. – Ale mam złą wiadomość, braciszku. Dobrem nie pokonasz zła. Nigdy. Jeśli chcesz zwalczyć zło, musisz stać się taki, jak twój wróg albo jeszcze gorszy. To dlatego Igorek zyskał rozgłos, a ja nie chcę, abyś zniżał się do jego poziomu. Zostaw gówno tam, gdzie jego miejsce, i poczekaj, aż się rozłoży. Prędzej czy później ktoś je rozdepcze. Pogadamy później, okej? Trzymaj się, młody.

– Naura, Dianaks.

Jak mogłam mu pomóc, skoro moje życie było w rozsypce? W walce o marzenia łatwo popełnić błąd, doznać kontuzji, a nawet samounicestwić siebie.

Nim Fetel dotarł do swojego mieszkania, już na klatce schodowej poczuł intensywną woń marihuany. Chłopak nie palił zioła, ale uważał ten zapach za znacznie przyjemniejszy, aniżeli odór starych ludzi wydostający się zza wszystkich drzwi tej kamienicy. Z każdym kolejnym stopniem stawał się coraz bardziej osowiały. Już nawet złość zdążyła z niego ulecieć. Wszedł na pierwsze piętro, a potem pokierował ciężkie, powolne kroki do mieszkania. Zamknął drzwi, mozolnie zrzucił adidasy i cisnął je niedbale na środek przedpokoju. Następnie poczłapał do dużego salonu, w którym znajdowało się epicentrum dobrej zabawy.

– Letni, człowieku, otwórz okno, zrobiłeś w kamienicy hasz komorę. Pewnie nawet sąsiedzi mają teraz niezłą fazkę – śmiał się Fetel z kumpla, który siedział na końcu sofy z otwartym laptopem na kolanach.

– Siema, bracie, jak było u psycholki? – spytał, wyraźnie zrelaksowany dziewiętnastolatek.

– Chujoza – odburknął Krystian. – Nawet nie chce mi się o tym gadać.

Alan Letniowski trzymał nogi na stoliku kawowym, tuż obok otwartego pudełka po pizzy, w którym znajdowały się już tylko niedojedzone brzegi suchego ciasta. Chłopak miał bardzo zniewieściałą twarz. Pod jego nosem i na brodzie nie rysował się jeszcze żaden meszek. Nosił fryzurę na samuraja, ale koledzy woleli określać ją jako „a’la worek na śmieci”. Ubierał się jak chłopcy z One Direction, co charakteryzowały obcisłe w nogawkach dżinsy, z obniżonym krokiem, a do tego luźny T-shirt często z jakąś stylową kamizelką na wierzchu. Podobnie jak Fetel, miał sporo tatuaży, ale tylko na rękach i brzuchu. I tak jak kumpel, lubił złotą biżuterię. Jego tors zdobił długi wisior z literą „A”, a lewym uchu miał kolczyk. Nosił także wyraziste, długie skarpety.

Fetel rozłożył się na drugim krańcu długiej kanapy i oparł głowę o zagłówek, zadzierając brodę wysoko w górę. Wpatrywał się bezwiednie w sufit. Letni widząc ponury nastrój kumpla, zamierzał go podnieść na duchu.

– Pobawilibyśmy się coś… – zaproponował, klikając w klawiaturę. – Moglibyśmy zrobić jakąś szaloną imprezkę. Dobrze by ci to zrobiło, stary.

Fetel przekręcił lekko głowę w kierunku upalonego lokatora i wpatrywał się w jego głupi wyraz twarzy z uniesioną brwią i wyraźnie kpiącą miną. Kiedy Letni się na czymś skupiał, szczególnie przed komputerem, nadymał twarz jak ryba rozdymka. Było to tak osobliwe, że aż śmieszne.

– No co? – prychnął do milczącego Fetela. – Mam ochotę na gruby melanż, imprezkę roku, o której mówiłoby się aż do przyszłego lata.

– Odpuść, stary. Nie mam teraz do tego głowy – westchnął Fetel.

– Co ty tak roztrząsasz tę terapię, ziom? Olej to.

– Łatwo ci mówić, bo nie ty tam chodzisz. Zresztą, ja nie o tym… Sprawdziłem dzisiaj Social Blade’a . Te cioty idą jak wściekłe… Już dawno mnie wyprzedzili, tymczasem ja od dłuższego czasu jestem na spadku – żalił się. – Kurwa, spuszczam się, jak mogę, ale to nic nie daje. Już nie wiem, co mam zrobić, żeby wrócić do łask. Jak tak dalej pójdzie, będziemy musieli przykręcić śrubę, a dobrze wiesz, jak kocham hajs. I nie zamierzam karmić się gównem.

– Po pierwsze to MY jesteśmy na spadku – poprawił kolegę lekko najeżony Letni. – Moim zdaniem nasz ostatni film to istny epik. Nie ma co kombinować, trzeba to przeczekać. Są wzloty, więc muszą być upadki. Nie róbmy nic, a wszystko samo się jakoś rozwiąże, luzik arbuzik.

– Tym razem jesteśmy tak nisko, że zaraz sięgniemy dna – demonizował. – Może nagramy jakiś bit? Każdy teraz idzie w muzę. Dobra imprezowa nuta, a potem zajebisty teledysk: dupeczki, fury, banknoty… Mam kilka niezłych tekstów. Nie jakieś tam pierdy o życiu na ulicy, ale mocny przekaz.

Letni głośno prychnął. Nie potraktował serio pomysłu kolegi.

– Wszyscy coś robią… – ciągnął Fetel. – Swoje marki odzieżowe, kosmetyczne, stają się raperami… A my tylko ciśniemy z nich bekę i stoimy w tym samym miejscu. Taa, akurat – zająknął się. – Chciałbym, żeby tak było… My się stary cofamy. SPADAMY!

– Mój mózg popełnił samobójstwo – wystękał Letni z krzywym grymasem. – Nie mam na to sił. Napij się albo zajaraj. Zawsze po terapii masz taki podły mood. – Odłożył laptopa na stolik, a sam pomaszerował do kuchni. – Ale mam ciężkie nogi… Chcesz piwerko?

– A daj – mruknął Fetel, ruszając za kolegą. – Czuję się jak najbardziej nieszczęśliwy człowiek na świecie. Letni, co robimy nie tak?

Chłopcy znaleźli się w wielkiej, jasnej kuchni z wyspą w jej centralnej części, na której tuż obok zlewu leżała reklamówka z jeszcze nierozpakowanymi butelkami piwa. Całkiem spore okno przepuszczało promienie słońca, zalewając pomieszczenie, w którym – o dziwo – panował porządek.

– Może trochę za dużo agresji – zgadywał Letni, otwierając butelkę i podając ją Fetelowi.

– Agresji?

– W twoim podejściu do naszych widzów, stary… Z nimi trzeba żyć w zgodzie.

– A jakie jest moje podejście? Sugerujesz, że to moja wina, że jest, jak jest? – wzburzył się i energicznie wyszedł z kuchni drugimi drzwiami, prowadzącymi prosto do przedpokoju.