Wspólnota. Nie trać czujności - Kasmat-Łyskaniuk Katarzyna - ebook
NOWOŚĆ

Wspólnota. Nie trać czujności ebook

Kasmat-Łyskaniuk Katarzyna

4,5

272 osoby interesują się tą książką

Opis

Zamknięta społeczność, której istnienie jest pilnie strzeżoną tajemnicą. Obowiązują w niej niezliczone surowe zasady, a za ich złamanie czekają bolesne konsekwencje. Kto się urodził we Wspólnocie, pozostanie jej członkiem aż do śmierci, ponieważ za zdradę lub choćby ucieczkę odpowiedzą ci, których najbardziej się kocha.

W takim świecie dziewiętnastoletnia Julia musi wyjść za mąż, gdy tylko skończy szkołę.

Po ślubie odkryje, że nie wszystko, co jej wpajano, jest prawdą…

Wygra miłość czy silna potrzeba buntu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 565

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (19 ocen)
14
2
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Rebeka36

Nie oderwiesz się od lektury

warta przeczytania ja uwielbiam Wspólnote
10
mater0pocztaonetpl

Z braku laku…

Banał i nuda
11
maialen75

Nie oderwiesz się od lektury

Inna niż wszystkie, nieoczywista. Bardzo mi się podobało, jak autorka ustami Julii obnażała hipokryzję mężczyzn. Nie było słodko i ckliwie. I były prawdziwe emocje.
00
sandrabor

Nie oderwiesz się od lektury

Szkoda, że tak ciężko napisać że to cześć pierwsza ..
00
Achaja1234

Całkiem niezła

Taka ok. Sprawnie napisana.
00



Wspólnota

Wspólnota

Nie trać czujności

Katarzyna Kasmat-Łyskaniuk

Copyright © for the text by Katarzyna Kasmat-Łyskaniuk

Copyright © for this edition by Wydawnictwo KDW

Redakcja:

Katarzyna Mirończuk

Korekta:

Angelika Oleszczuk, Kornelia Dąbrowska

Korekta po składzie:

Alicja Szalska-Radomska | Studio Ale buk!

Skład i korekta techniczna:

Mateusz Cichosz | Studio Ale buk!

Projekt okładki, oprawa graficzna:

Justyna Knapik | fb.com/justyna.es.grafik

ISBN: 978-83-68473-03-2

Wydanie I

Kontakt: [email protected]

IG: https://instagram.com/wydawnictwo_kdw/

FB: www.facebook.com/WydawnictwoKDW

www.wydawnictwokdw.com

Ostrzeżenie

Wy­da­rze­nia oraz osoby po­ja­wia­jące się w książce są wy­two­rem wy­obraźni. Ich cha­rak­ter, a także pro­blemy spo­łeczne i prawne opi­sane we Wspól­no­cie mogą po­wo­do­wać dys­kom­fort u nie­któ­rych czy­tel­ni­ków.

Po­wieść po­ru­sza ta­kie te­maty jak:

– aran­żo­wane mał­żeń­stwo z przy­mu­sem jego za­war­cia;

– prze­moc do­mowa w sto­sunku do dzieci i ko­biet;

– uprzed­mio­to­wie­nie ko­biet;

– ma­ni­pu­la­cja i prze­moc psy­chiczna (groźby, szan­taż);

– sto­so­wa­nie kar cie­le­snych, włącz­nie ze sto­so­wa­niem tor­tur;

– nar­ko­tyki;

– sa­mo­oka­le­cza­nie;

– przy­na­leż­ność bo­ha­te­rów do grupy spo­łecz­nej no­szą­cej zna­miona sekty.

Au­torka oraz wy­daw­nic­two KDW nie apro­bują za­cho­wań i za­sad pa­nu­ją­cych w opi­sy­wa­nej gru­pie spo­łecz­nej. Każdy prze­jaw ich ak­cep­ta­cji po­ja­wia­jący się w tre­ści książki wy­nika wy­łącz­nie z po­trzeby kre­acji cha­rak­te­ry­styki po­staci.

Pu­dełko może być piękne, dro­gie, ozdobne, ale to na­dal pu­dełko. Kiedy cię w nim za­mkną – staje się wię­zie­niem.

K. Ka­smat-Ły­ska­niuk

Rozdział 1

Julia

Le­ża­łam na łóżku, ob­ser­wu­jąc, jak przez okno wpa­dają pro­mie­nie słońca. Two­rzyły jakby świe­tli­ste tu­nele, w któ­rych wnę­trzu tań­czyły dro­binki ku­rzu. Ro­dzice od kilku dni cho­dzili pod­mi­no­wani i nie pa­trzyli mi w oczy. Do­my­śla­łam się, co to ozna­cza, a to, że od­kła­dali tę roz­mowę, kosz­to­wało mnie mnó­stwo ner­wów. Moje roz­my­śla­nia prze­rwało ci­che pu­ka­nie do drzwi.

To chyba ten mo­ment…

W progu po­koju sta­nęła mama.

– Ju­lia, mu­simy po­roz­ma­wiać.

– Już idę – od­par­łam z wes­tchnie­niem, wsta­jąc z łóżka.

Z czar­nych rę­ka­wów ko­szulki ścią­gnę­łam kilka blond ni­tek. Włosy wy­pa­dały mi ostat­nio gar­ściami. Za­pewne ze stresu. Jak tak da­lej pój­dzie, wy­ły­sieję przed dwu­dziestką.

We­szłam do sa­lonu, w któ­rym pa­no­wała kom­pletna ci­sza, mimo że ro­dzice sie­dzieli już na ka­na­pie. Tata uniósł głowę i po­słał mi słaby uśmiech, a moje serce za­częło bić gwał­tow­niej. Za­ci­snę­łam dło­nie, wbi­ja­jąc w ich wnę­trze pa­znok­cie. To był je­dyny znany mi spo­sób, by żo­łą­dek prze­stał pod­cho­dzić do gar­dła.

– Usiądź, pro­szę. – Oj­ciec po­kle­pał miej­sce mię­dzy sobą a mamą, ale wy­bra­łam drugi ko­niec be­żo­wej ka­napy.

Nie chcia­łam zna­leźć się tak bli­sko nich. Mia­łam obawy, że za­brak­nie mi po­wie­trza.

– Skoń­czy­łaś dzie­więt­na­ście lat – za­częła wy­raź­nie zde­ner­wo­wana mama – a także szkołę, więc…

– Po pro­stu przejdź­cie do rze­czy. Bez tych wszyst­kich po­ga­da­nek. – Słu­cha­łam ty­ka­nia ze­gara, usi­łu­jąc do­pa­so­wać do jego rytmu bi­cie sza­le­ją­cego serca. – Miejmy to za sobą.

– Czas, że­byś wy­szła za mąż. – Słowa taty prze­cięły po­wie­trze ni­czym ostrze, cho­ciaż czu­łam, że pró­bo­wał być de­li­katny.

– Tyle wiem. – Za­pre­zen­to­wa­łam cierpki uśmiech. – Kto?

Ro­dzice pa­trzyli na mnie w mil­cze­niu, nie­po­trzeb­nie pod­krę­ca­jąc w ten spo­sób na­pię­cie, przez co w mo­jej gło­wie wy­buchł chaos my­śli na te­mat przy­szłego męża, ślubu, no­wego ży­cia… Tata roz­chy­lił usta, za­mknął je i znów otwo­rzył, skła­da­jąc dło­nie.

– Ty­mon Kwiat­kow­ski – oznaj­mił krótko.

– Kto?! – za­py­ta­łam z obu­rze­niem, gdy zbyt szybko bi­jące serce sta­nęło na mniej niż se­kundę. – Ten Ty­mon?

– Tak, Ju­lia. Ten sam. – Mama ski­nęła głową.

Ze­rwa­łam się z ka­napy na równe nogi, kiedy przed oczami sta­nął mi ob­raz bru­neta o nie­mal czar­nych tę­czów­kach.

– Wszy­scy mó­wią, że spi­sali go na straty! Jest zbun­to­wany, nie prze­strzega za­sad. – Wy­li­cza­łam na pal­cach. – Pije, im­pre­zuje i roz­ra­bia. Od­da­cie córkę ko­muś ta­kiemu?

– Lu­bi­łaś go kie­dyś…

– Kie­dyś – prze­rwa­łam ro­dzi­cielce. Opar­łam ręce na bio­drach i prze­chy­li­łam z gry­ma­sem głowę. – By­li­śmy wtedy dziećmi.

– Naj­wy­raź­niej on o tym nie za­po­mniał, skoro chce cie­bie za żonę. – Tata uśmiech­nął się z bły­skiem w oku.

– On chce – burk­nę­łam pod no­sem. – Istotne jest tylko to, czego on chce.

– Wra­caj na miej­sce. – Mamę wi­docz­nie zi­ry­to­wało moje za­cho­wa­nie. Wtedy za­wsze usta­wiała mnie do pionu. – Mu­simy omó­wić wiele kwe­stii.

Roz­wa­ża­łam kilka opcji. W pierw­szym od­ru­chu chcia­łam po­biec do po­koju i dać upust łzom. Prze­no­si­łam cię­żar ciała z nogi na nogę, wciąż bio­rąc pod uwagę ucieczkę… gdzie­kol­wiek. Ustą­pi­łam jed­nak pod co­raz groź­niej­szymi spoj­rze­niami ro­dzi­ców i po­now­nie usia­dłam na ka­na­pie. Złą­czy­łam dło­nie na ko­la­nach. Tata od­chrząk­nął i wziął głę­boki wdech.

– Po­my­śla­łem, że bę­dzie ci ła­twiej, je­śli naj­pierw spo­tka­cie się kilka razy. Nie po­win­ni­ście, ale już usta­li­łem to z Ty­mo­nem.

To była nie­stan­dar­dowa pro­po­zy­cja. Naj­czę­ściej przy­szłe panny młode cał­ko­wi­cie wy­łą­czano z ca­łej ślub­nej otoczki. Po raz pierw­szy roz­ma­wiały z na­rze­czo­nymi w dniu za­rę­czyn. Znacz­nie wcze­śniej ro­dzice mło­dych uzgad­niali wszystko wy­łącz­nie mię­dzy sobą. Cho­ciaż dba­łam, by być po­słuszną córką, nie­na­wi­dzi­łam dy­ry­go­wa­nia moim ży­ciem, braku głosu i moż­li­wo­ści ko­rzy­sta­nia z wła­snej woli. Po­mysł taty tym bar­dziej przy­padł mi do gu­stu, więc de­li­kat­nie roz­luź­niona po­sta­no­wi­łam słu­chać da­lej.

– Pój­dziesz na randkę – po­wie­działa mama z pod­eks­cy­to­wa­niem w gło­sie.

– Sama? – Oży­wi­łam się na myśl, że pójdę na praw­dziwą randkę.

To nie­moż­liwe! Nie wolno mi cho­dzić na randki!

Jed­nak mama spoj­rzała na mnie z po­li­to­wa­niem i już wie­dzia­łam, że od­le­cia­łam w ma­rze­niach odro­binę za da­leko.

– Nie, ko­cha­nie. Za­wsze będę z wami ja albo oj­ciec.

– No tak. – Moje unie­sie­nie ule­ciało ni­czym po­wie­trze z prze­bi­tego ba­lonu. Na­gle ogar­nęło mnie ogromne zmę­cze­nie.

– Jul­cia. – Tata znów za­brał głos. – Ty­mon był bar­dzo ugodo­wy, je­śli cho­dzi o wa­runki umowy. To do­brze o nim świad­czy. Przy­jął nie­mal wszyst­kie.

– A co mu nie pa­so­wało? – Zde­ner­wo­wana zmru­ży­łam oczy pełna po­dej­rzeń.

– Nie wo­lisz wie­dzieć, na co się zgo­dził? – Mama niby usi­ło­wała mó­wić spo­koj­nie i de­li­kat­nie, jed­nak wy­czu­wa­łam nutkę nie­za­do­wo­le­nia.

– Nie.

– Tak na­prawdę za­ak­cep­to­wał wszystko, tylko co do nie­któ­rych kwe­stii po­sta­wił wa­runki – tłu­ma­czył spo­koj­nie oj­ciec. – Na przy­kład mo­żesz kon­ty­nu­ować na­ukę, pra­co­wać lub roz­wi­jać hobby, ale naj­pierw mu­sisz omó­wić to z nim. Oczy­wi­ście nie wszystko wcho­dzi w grę ze względu na ich sta­tus w na­szej spo­łecz­no­ści. Żona Alfy musi dbać o do­bre imię swoje i męża.

– Co da­lej? Kiedy go zo­ba­czę? Ile bę­dzie tych spo­tkań? – do­py­ty­wa­łam.

– No wła­śnie. – Od­chrząk­nął. – Ty­mon czeka na te­le­fon, jest go­towy. Nie wiem, ile ich bę­dzie. Zo­ba­czymy. Teo­re­tycz­nie nie masz prawa głosu, ale je­steś moją je­dyną córką i chciał­bym wie­dzieć, ja­kie on zrobi na to­bie wra­że­nie i czy ist­nieje szansa, że mię­dzy wami wszystko bę­dzie po­zy­tyw­nie.

– A je­śli nie? – Unio­słam brew, zbli­ża­jąc się odro­binę w stronę taty.

– Spró­buję coś zro­bić. Są jesz­cze inni kan­dy­daci.

– Kto?

– Nie po­wiem, po­nie­waż Kwiat­kow­ski jest naj­lep­szym wyj­ściem. Poza tym nie wolno ci wie­dzieć.

Na­stała chwila ci­szy, dzięki któ­rej każde z nas ode­tchnęło. Prze­peł­niały mnie wy­łącz­nie strach i pustka. Wie­rzy­łam w do­brą wolę ro­dzi­ców, za­wsze oka­zy­wali mi tro­skę i mi­łość, ale to nie zmie­niało mo­jej sy­tu­acji. Z że­la­znej dzie­wicy za­mknię­tej w wy­so­kiej wieży mia­łam za­mie­nić się w żonę. Bez przy­go­to­wa­nia.

– Jaki on te­raz jest? – spy­ta­łam tak nie­śmiało, że nie­mal nie­sły­szal­nie.

Za to mama od razu try­snęła ra­do­ścią, jakby sama była w nim za­ko­chana. Za­uro­czył ją, co po­twier­dzał jej roz­anie­lony wzrok.

– Wy­do­ro­ślał, zmęż­niał i wy­przy­stoj­niał. Jed­nak na­dal jest nie­zwy­kle we­soły, uro­czy i po­zy­tywny.

Wy­słu­cha­łam tych za­chwy­tów, a póź­niej spoj­rza­łam bła­gal­nie na tatę. Od cza­sów dzie­ciń­stwa Ty­mon kilka razy mi gdzieś mi­gnął i cho­ciaż nie spo­tka­łam go od po­nad roku, pa­mię­ta­łam mniej wię­cej, jak wy­glą­dał. Tata uśmiech­nął się do mnie po­ro­zu­mie­waw­czo, za­nim prze­ka­zał swoje wra­że­nia co do chło­paka.

– Jest rze­czowy, ma głowę na karku i wie, czego chce. Pra­co­wity, bar­dzo za­an­ga­żo­wany w fir­mie ojca. A że jest to firma bu­dow­lana, Ty­mon ma już dom. Bę­dzie­cie miesz­kać za par­kiem, to pięt­na­ście mi­nut spa­cer­kiem od nas.

– Wy­bu­do­wał dom? Tak szybko?! – za­pisz­cza­łam z wra­że­nia. – Nie są chyba aż tak bo­gaci?

– Nie py­ta­łem o szcze­góły, ale są­dzę, że otrzy­mał po­moc za­równo od dziadka, ojca, jak i od brata. Są bar­dzo ro­dzinni. Ty­mon pra­cuje na­prawdę ciężko. Od­zy­skał na­wet za­ufa­nie i sza­cu­nek u Star­szy­zny. Jego wy­stępki po­szły w nie­pa­mięć jako błędy mło­do­ści. Te­raz chło­pak wziął się za sie­bie.

Ski­nę­łam głową. Za­częła mi nie­zwy­kle cią­żyć, do tego do­szło pul­so­wa­nie w skro­niach. Prze­tar­łam twarz dłońmi. Mia­łam wra­że­nie, jak­bym była prze­je­chana i prze­mie­lona od na­tłoku emo­cji.

– Mogę iść do sie­bie? – za­py­ta­łam.

– Gdy­byś chciała jesz­cze o czymś…

– Tak, wiem – prze­rwa­łam ma­mie, wsta­jąc z ka­napy.

W po­koju osu­nę­łam się po drzwiach na pod­łogę. Scho­wa­łam twarz w dło­niach, po czym wsu­nę­łam palce we włosy. Skoro miało być le­piej, dla­czego czu­łam, jakby coś mi wy­rwano? Pró­bo­wa­łam być twarda, ale to było sil­niej­sze ode mnie. Sła­bość, strach i nie­po­kój w po­staci łez spły­wały ci­cho po po­licz­kach. Ci­szej niż dźwięk roz­ry­wa­nej du­szy.

Ty­mon Kwiat­kow­ski. Na całe ży­cie.

***

Tego wie­czoru nie chcia­łam już roz­ma­wiać z ro­dzi­cami. Wo­la­łam prze­my­śleć wszystko w sa­mot­no­ści. Wy­łą­czy­łam świa­tło i uda­wa­łam, że śpię. Z po­licz­kiem wtu­lo­nym w po­duszkę za­ci­ska­łam dłoń na rogu koł­dry. My­śla­łam o swo­jej przy­szło­ści i pró­bo­wa­łam przy­po­mnieć so­bie wszystko, co do­ty­czyło wy­bra­nego mi męża. Każde przy­wo­łane wspo­mnie­nie na­peł­niało moją du­szę ża­lem. Czu­łam, jak serce ści­ska obo­jęt­ność. Jego obo­jęt­ność.

Nie roz­ma­wia­li­śmy ze sobą od bar­dzo dawna. Ro­dzice ogra­ni­czali mi kon­takty z płcią prze­ciwną do mi­ni­mum. Jed­nak Ty­mon zwy­czaj­nie mnie igno­ro­wał, co było przy­kre. Gdy przy­pad­kowo na sie­bie wpa­da­li­śmy, uda­wał, że się nie znamy. Za­wsze w ta­kiej sy­tu­acji czu­łam nie­zręcz­ność. Ro­zu­mia­łam, że moi ro­dzice nie ży­czą so­bie, że­by­śmy utrzy­my­wali kon­takt, ale mógł cho­ciaż wło­żyć odro­binę chęci w uśmiech czy ski­nąć głową, a nie ucie­kać wzro­kiem.

Raz za­uwa­ży­łam go w parku ze zna­jo­mymi. Ob­jął ja­kąś dziew­czynę i przy­cią­gnął do sie­bie. Nie mia­łam pew­no­ści, czy szep­cze jej coś na ucho, czy ją ca­łuje. Przy­spie­szy­łam kroku, spu­ści­łam wzrok i zbo­czy­łam w inną ścieżkę. Pło­mień za­żeno­wa­nia pa­lił mnie w oko­licy że­ber, ude­rza­jąc aż o po­liczki, jak­bym przy­ła­pała Ty­mona na po­peł­nia­niu prze­stęp­stwa. W rze­czy­wi­sto­ści tak wła­śnie było. Nie mo­gli­śmy wcho­dzić w związki, rand­ko­wać ani flir­to­wać. Czy­stość do ślubu obej­mo­wała o wiele wię­cej sfer ży­cia niż tylko tę sek­su­alną.

Oczy­wi­ście na po­stę­po­wa­nie mło­dych męż­czyzn przy­my­kano oczy, to ko­biety były na cen­zu­ro­wa­nym. Za­nim do­tar­łam z parku do domu, na­ra­sta­jąca wście­kłość nie­mal eks­plo­do­wała. Znik­nę­łam w po­koju, trza­snę­łam drzwiami, nie za­mie­rza­łam się wda­wać w żadną dys­ku­sję z ro­dzi­cami.

Dla­czego jemu wolno, a mnie nie? Wy­star­czy być fa­ce­tem i na­gle za­sady są z gumy.

To wspo­mnie­nie spra­wiło, że na nowo po­czu­łam złość. By­łam trzy­mana na smy­czy, żeby mąż roz­pa­ko­wał pre­zent w noc po­ślubną, za to z mo­jego pre­zentu od niego zo­stały po­darty błysz­czący pa­pier i na­de­rwana wstążka.

Wes­tchnę­łam ciężko, od­wra­ca­jąc się na drugi bok. Ze zło­ścią wbi­ja­łam spoj­rze­nie w ciemną prze­strzeń przed sobą. Chcia­łam zrzu­cić koł­drę, wziąć bluzę i nie­po­strze­że­nie wyjść z domu. Nie­jed­no­krot­nie pod­czas noc­nych roz­my­ślań na­ra­stała we mnie po­trzeba buntu, która umie­rała nad ra­nem. Prych­nę­łam pod no­sem na wła­sną głu­potę. Na­wet nie mia­łam do­kąd pójść. I by­łam na to zbyt tchórz­liwa.

Przy­mknę­łam oczy, by spró­bo­wać opa­no­wać emo­cje.

Przy­po­mnia­łam so­bie sy­tu­ację sprzed dwóch lat. Pie­lę­gno­wa­łam w sercu uczu­cie bli­sko­ści, któ­rego wtedy do­świad­czy­łam. Ty­siące razy od­twa­rza­łam tamtą scenę, ana­li­zu­jąc przy tym każdy szcze­gół. By­łam z ro­dzi­cami na jed­nej z im­prez or­ga­ni­zo­wa­nych przez Wspól­notę i po­szłam do kuchni po kilka czy­stych szkla­nek. Gdy usły­sza­łam pod­nie­sione głosy, po­de­szłam do drzwi pro­wa­dzą­cych na tyły po­dwórka i wyj­rza­łam przez za­mon­to­waną w nich szybę. Zo­ba­czy­łam Ty­mona w trak­cie kłótni ze swoim star­szym bra­tem. Samo spo­tka­nie go w tam­tym miej­scu było za­ska­ku­jące, po­nie­waż ja­kiś czas temu od­szedł ze świata Wspól­noty i nie by­wał już na im­pre­zach.

Od­czu­wa­łam wstyd, że ich pod­glą­dam, ale cie­ka­wość wy­grała. Upew­ni­łam się, że nikt za mną nie stoi, i z lek­kim stra­chem sku­pi­łam uwagę na dwóch męż­czy­znach po­sy­ła­ją­cych so­bie pełne wro­go­ści spoj­rze­nia. Nim zdą­ży­łam zro­zu­mieć, o co jest ta kłót­nia, Woj­tek ze zło­ścią po­szedł w swoją stronę. Ty­mon na­to­miast wpadł do kuchni, nie da­jąc mi szansy na ucieczkę. Pra­wie obe­rwa­łam drzwiami, za któ­rymi sta­łam. Z prze­ję­cia serce dud­niło mi aż w uszach. Nie wie­dzia­łam, co chło­pak zrobi, gdy mnie za­uważy. Nie­mal wci­snę­łam plecy w ścianę, chcąc w nią wnik­nąć i prze­nieść się z po­wro­tem na salę.

Gło­śno na­bra­łam po­wie­trza, zwra­ca­jąc tym uwagę Ty­mona. Od­wró­cił ener­gicz­nie głowę, a na­sze spoj­rze­nia za­to­nęły w so­bie. Był wy­raź­nie zdez­o­rien­to­wany moją obec­no­ścią. Pod­szedł po­woli jak my­śliwy do zlęk­nio­nej zwie­rzyny. Stał zde­cy­do­wa­nie zbyt bli­sko. Pa­trzył z góry, przez co jesz­cze moc­niej wbi­ja­łam plecy w twardą po­wierzch­nię. Ciem­nymi oczami wni­kał w du­szę. Prze­łknął ślinę i roz­chy­lił usta.

– Ju­lia… – wy­po­wie­dział z de­li­kat­no­ścią, po­cie­ra­jąc kciu­kiem mój po­li­czek.

Otwo­rzy­łam sze­rzej oczy, nie wie­dząc, jak na to za­re­ago­wać. Pod wpły­wem jego do­tyku za­drżał we mnie każdy nerw. Chro­po­wa­tość ściany po­draż­niała skórę na­gich ra­mion, a po­miesz­cze­nie na­gle za­częło się zda­wać mniej­sze, duszne, jakby wo­kół nie było ni­czego poza mło­dym męż­czy­zną nie­da­ją­cym mi moż­li­wo­ści ucieczki.

Przez chwilę pa­trzy­li­śmy na sie­bie, po czym Ty­mon po­chy­lił głowę, nie­bez­piecz­nie zmniej­sza­jąc dy­stans mię­dzy na­szymi ustami. Pach­niał al­ko­ho­lem, co tylko spo­tę­go­wało strach wy­mie­szany z eks­cy­ta­cją. Wszyst­kie mię­śnie mia­łam na­pięte, a do tego po­czu­łam skurcz w oko­licy brzu­cha spo­wo­do­wany bli­sko­ścią chło­paka. Całe stada mró­wek prze­bie­gły po mo­jej skó­rze, a nogi mi zmię­kły.

– Nie wolno ci – wy­szep­ta­łam, z tru­dem ła­piąc przy tym po­wie­trze.

Prze­niósł wzrok z ust na oczy. Uśmiech­nął się de­li­kat­nie, jak­bym wła­śnie rzu­ciła mu wy­zwa­nie. To Kwiat­kow­ski. Jemu wiele było wolno. Oczy­wi­ście poza ca­ło­wa­niem mnie…

Chcia­łam po­czuć jego wargi na swo­ich, prze­żyć pierw­szy po­ca­łu­nek, ale jed­no­cze­śnie drża­łam przed kon­se­kwen­cjami, które mo­gła­bym po­nieść. To było za­ka­zane, jed­nak bar­dzo in­try­gu­jące.

– Ju­lia?! Gdzie ty je­steś?! – na­wo­ły­wała mama.

Na samą myśl, że zo­sta­niemy przy­ła­pani, ob­lał mnie pot. Wstyd wy­że­rał moje su­mie­nie, po­nie­waż wcale nie chcia­łam sta­wiać Ty­mo­nowi oporu.

Chło­pak gwał­tow­nie od­wró­cił głowę w stronę, z któ­rej do­biegł głos, a póź­niej, nie pa­trząc na mnie na­wet przez uła­mek se­kundy, uciekł z po­miesz­cze­nia. Trudno było mi wró­cić do rów­no­wagi i uda­wać, że nic nie za­szło. Scho­wa­łam za sie­bie drżące ręce, usil­nie pró­bu­jąc pa­no­wać nad gło­sem pod­czas roz­mowy z mamą.

Nie­stety, po raz ko­lejny po­czu­łam się jak nic nie­zna­cząca osóbka, gdy spo­tka­łam Kwiat­kow­skiego kilka ty­go­dni póź­niej, a on znów spra­wiał wra­że­nie, jak­bym nie ist­niała. Jego obo­jęt­ność była jak ude­rze­nie w twarz i bo­le­śnie spro­wa­dziła złu­dze­nia na zie­mię. Ani on, ani nikt inny nie uwa­żał, że je­stem kimś waż­nym.

Te wszyst­kie wspo­mnie­nia wy­wo­łały emo­cjo­nalną bu­rzę. Usia­dłam na łóżku, nie umie­jąc opa­no­wać ko­lej­nej fali ne­ga­tyw­nych uczuć, tar­gały mną złość i żal. Do tego brak pa­no­wa­nia nad wła­snym ży­ciem przy­tła­czał i zrzu­cał mnie w ot­chłań. Czarna, gę­sta mgła za­jęła moją klatkę pier­siową jak cho­roba. Chcia­łam ją z sie­bie wy­rwać, oczy­ścić du­szę, ale nie po­tra­fi­łam. Mia­łam być opro­gra­mo­wa­niem, nie oso­bo­wo­ścią.

Wsta­łam i po­de­szłam bli­żej okna. Część mia­sta i jego miesz­kań­ców spo­wita była snem, gdzie in­dziej tęt­niło ży­cie. W tym cza­sie ja sta­wia­łam czoła nad­cho­dzą­cej wiel­kimi kro­kami przy­szło­ści.

***

Tej nocy kiep­sko spa­łam, co za­owo­co­wało bó­lem głowy. Ob­rzu­ci­łam spoj­rze­niem po­kój, wal­cząc z uci­skiem w żo­łądku, który na­stę­po­wał na samą myśl o tym, że nie­długo się stąd wy­pro­wa­dzę. Będę mu­siała po­że­gnać swój azyl i za­miesz­kać z mę­żem.

Zrzu­ci­łam koł­drę z nóg, gdy na­gle po­czu­łam falę go­rąca, kiedy za­uwa­ży­łam, co ro­dzice zo­sta­wili na biurku.

Do­wód na nie­da­le­kie za­mąż­pój­ście. Śnież­no­białe kartki za­peł­nione czar­nym dru­kiem – umowa. Cała przy­szłość, za­pi­sana i wy­dru­ko­wana, cze­kała na pod­pis. Wi­dok li­ter spra­wiał mi ból. Na­wet nie wzię­łam tego do ręki. Mia­łam wra­że­nie, że je­śli to zro­bię – zwy­mio­tuję.

– Dzień do­bry, ko­cha­nie – przy­wi­tała mnie mama, gdy we­szłam do kuchni. Usia­dłam przy stole, a ona za­częła przy­go­to­wy­wać śnia­da­nie i po­ranną kawę. – Spa­łaś choć tro­chę?

Po­ki­wa­łam głową, spoj­rza­łam na ze­gar i za­uwa­ży­łam, że do­cho­dzi dzie­siąta. Tata po­je­chał już do pracy. We­dług na­szych za­sad spa­nie do tak późna to grzech. Trzeba wy­ko­rzy­stać dzień, który dał nam Pan, i zro­bić jak naj­wię­cej, żeby wie­czo­rem móc spo­koj­nie za­snąć z po­czu­ciem wy­peł­nio­nej mi­sji. Nie wolno mar­no­wać tego, co otrzy­mu­jemy od Boga. A prze­cież każdy dzień to dar.

– Zjedz, weź prysz­nic i od­pocz­nij troszkę. Obej­rzyj film, po­czy­taj książkę, pa­znok­cie po­ma­luj. Zrób coś, co sprawi ci ra­dość. – Mama naj­wy­raź­niej pró­bo­wała roz­ła­do­wać at­mos­ferę, da­jąc mi wię­cej luzu niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej.

Na­dal nic nie mó­wi­łam ani nie ja­dłam. Zro­bi­łam to, co zwy­kle. Praw­dziwą sie­bie za­mknę­łam głę­boko i włą­czy­łam tryb au­to­pi­lota. To było moją zbroją. Speł­niać po­le­ce­nia, przy­sto­so­wać się i uda­wać, że mnie to nie do­ty­czy.

– Julka… – za­częła znowu ro­dzi­cielka, ale nie za­re­ago­wa­łam. – Po­wiedz, czego chcesz.

– Wol­no­ści – od­po­wie­dzia­łam ostro, choć ni­gdy nie po­win­nam tak opry­skli­wie mó­wić do ro­dzi­ców.

– Wol­no­ści?! – Prych­nęła gło­śno. – A kto jest dzi­siaj wolny? Kto? Lu­dzie pra­cu­jący ciężko od rana do wie­czora? Ci sami lu­dzie roz­wa­ża­jący, jak opła­cić ra­chunki? Jak po­łą­czyć pracę, pa­sję i opiekę nad dziećmi? Al­ko­ho­licy, pa­la­cze…? Na­wet de­lek­to­wa­nie się kawą, co tak bar­dzo lu­bisz ro­bić, za­biera ci wol­ność. Bez po­ran­nej kawy to już nie to samo, prawda? – wy­rzu­cała z sie­bie słowo za sło­wem.

– Po­rów­nu­jesz kawę do za­aran­żo­wa­nego mał­żeń­stwa wbrew mo­jej woli? Se­rio, mamo? – za­drwi­łam, zdu­sza­jąc w so­bie chęć pod­nie­sie­nia głosu.

– Py­tam, gdzie wi­dzisz wol­ność. Czym ona dla cie­bie jest? Po­każ mi czło­wieka, który jest cał­ko­wi­cie wolny. – Mamę co­raz bar­dziej po­no­siły emo­cje.

– W dzi­siej­szych cza­sach lu­dzie nie zmu­szają już ni­kogo do mał­żeń­stwa. W ogóle nie trzeba brać ślubu. – Usi­ło­wa­łam za­cho­wać spo­kój. Ton mo­jego głosu był bez­barwny, zu­peł­nie wy­prany z uczuć. Stwo­rzy­łam wo­kół sie­bie tar­czę ochronną ma­jącą utrzy­mać mnie w sta­nie za­mro­że­nia.

– Po­wiedz więc, jak wi­dzisz swoją przy­szłość. Co masz za­miar zro­bić z wła­snym ży­ciem? – Sta­nęła nade mną i osten­ta­cyj­nie po­ło­żyła ręce na bio­drach. Cze­kała na od­po­wiedź, jed­nak wo­la­łam mil­czeć, pa­trząc w stronę okna.

Nie od­po­wie­dzia­łam. Nie wie­dzia­łam, jak za­re­ago­wać, po­nie­waż ni­gdy nad tym nie roz­my­śla­łam. Od­kąd pa­mię­ta­łam, ży­łam z prze­świad­cze­niem, że pew­nego dnia zo­stanę czy­jąś żoną, uro­dzę dzieci i będę pie­kła cia­steczka na nie­dzielną kawkę z te­ściową. Te­raz tego ża­ło­wa­łam. Mo­głam wcze­śniej wziąć pod uwagę, czy mam ja­kiś wy­bór. Czy są inne drogi. Wy­łą­cza­nie się ze zda­rzeń, a także po­słu­szeń­stwo wo­bec in­nych były błę­dami, choć da­wały po­zorny spo­kój. A obec­nie już za późno na roz­wa­ża­nia.

Mama wy­szła z kuchni. Wie­dzia­łam, że jest zde­ner­wo­wana i woli uciąć te­mat. Prze­je­cha­łam dło­nią po ide­al­nie czy­stym bla­cie, a po­tem po­szłam pod prysz­nic, gdzie pró­bo­wa­łam wy­my­ślić, co po­win­nam zro­bić. Czu­łam bez­sil­ność, za­mknięta w pu­łapce tra­dy­cji. Pła­ci­łam za to, że zo­sta­łam uro­dzona aku­rat tu­taj, a nie gdzie in­dziej.

Bar­dzo długo sta­łam w stru­mie­niach go­rą­cej wody. Spły­wała po ciele, przy­no­sząc uko­je­nie. Tak samo jak zimne płytki, na któ­rych póź­niej sie­dzia­łam i pa­trzy­łam przed sie­bie. Ko­lejny raz pró­bo­wa­łam przy­jąć to, co przy­nosi los. Zna­leźć ja­kieś do­bre strony przy­szło­ści. Moje serce jed­nak zo­stało skute lo­dem. Nie czu­łam już nic poza pa­skud­nie zie­jącą pustką. Jak­bym stra­ciła pa­no­wa­nie nie tylko nad swoim ży­ciem, ale rów­nież cia­łem, du­szą i umy­słem.

Chyba od­pu­ści­łam.

Wie­dzia­łam, że do­brze by było spró­bo­wać zmie­nić na­sta­wie­nie. Pra­gnę­łam zmian w ży­ciu, więc po­win­nam być na nie go­towa, na­wet je­śli wzbu­dzały strach. Z ocią­ga­niem we­szłam do sa­lonu. Każdy krok zbli­ża­jący mnie do roz­mowy sta­wia­łam co­raz cię­żej. Mia­łam po­czu­cie, jak­bym zdra­dzała samą sie­bie. Tylko kiedy ja by­łam w pełni sobą?

– Do­brze. Spo­tkam się z nim – po­wie­dzia­łam do mamy, sto­jąc w sa­mym ręcz­niku.

– Usiądź. – Po­kle­pała miej­sce obok sie­bie, więc to zro­bi­łam. – Masz inne ży­cie niż twoi ró­wie­śnicy. Nie mo­żesz wrzu­cać od­waż­nych zdjęć na me­dia spo­łecz­no­ściowe, po­ka­zy­wać ciała w bi­kini, cho­dzić do klu­bów. Nie mo­żesz mieć chło­paka, no­co­wać u ko­le­ża­nek… – wy­mie­niała, do­póki nie za­bra­kło jej tchu. – A mimo to ni­gdy nie pro­te­sto­wa­łaś. Cza­sem coś nam do­ga­dy­wa­łaś, wy­wo­ła­łaś sprzeczkę z nami, ale nie spra­wia­łaś więk­szych pro­ble­mów. Je­steś wzo­rem do na­śla­do­wa­nia. Twoje za­lety można wy­li­czać w nie­skoń­czo­ność. – Pró­bo­wała pod­nieść mnie na du­chu kom­ple­men­tami, jed­nak nie tego było mi te­raz trzeba.

Utkwi­łam wzrok w szafce przed sobą. Mo­kre włosy oka­lały moje ra­miona, ale na­wet uczu­cie nie­przy­jem­nej wil­goci nie ro­biło żad­nego wra­że­nia. By­łam jak w tran­sie.

– Mamo… – prze­mó­wi­łam do­piero po chwili. – Za­wsze by­łam wam po­słuszna, ale te­raz je­stem prze­ra­żona, że będę zo­bo­wią­zana do po­słu­szeń­stwa wo­bec męża, a ja nie wiem, jaki on jest, co lubi, czego ocze­kuje… Chcia­ła­bym móc sama wy­brać, z kim spę­dzę ży­cie.

– To nie­moż­liwe. Nie u nas. Żadna ko­bieta nie zna przed ślu­bem przy­szłego męża. Poza tym trzeba zjeść z kimś beczkę soli, żeby go do­brze po­znać. Współ­cze­sne ko­biety spoza na­szego spo­łe­czeń­stwa de­cy­dują się na tak zwane „ży­cie na ko­cią łapę”. Żyją złu­dze­niem, że to po­zwoli im oce­nić, czy tra­fiły na wła­ści­wego part­nera. Ale we Wspól­no­cie nie mo­żesz miesz­kać z męż­czy­zną, je­śli nie jest twoim mę­żem albo in­nym człon­kiem ro­dziny.

– Wiem – wes­tchnę­łam z re­zy­gna­cją.

– W po­rządku, ko­cha­nie, zro­bimy tak: je­śli bę­dziesz go­towa, pój­dziemy z Ty­mo­nem na kawę, a póź­niej na spa­cer do parku. Ja gdzieś na ławce po­czy­tam książkę. Mo­żemy zor­ga­ni­zo­wać kilka ta­kich spo­tkań. Do­brze?

– Po­wiedz ta­cie, że je­stem go­towa – wy­rzu­ci­łam z sie­bie nie­mal z po­gardą i wsta­łam z miej­sca, żeby wró­cić do po­koju.

Spoj­rza­łam na biurko, ro­biąc nie­przy­jemny gry­mas w stronę otwar­tej sza­rej teczki.

Po pro­stu to zrób. To jak ze­rwa­nie pla­stra. Boli, ale jest ­ko­nieczne, po­my­śla­łam, po czym się­gnę­łam po umowę przed­ślubną. Przez ten gest wszystko stało się jesz­cze bar­dziej rze­czy­wi­ste.

Rozdział 2

Julia

Nad­szedł dzień na­szego pierw­szego spo­tka­nia. Sta­ra­łam się trwać w swo­jej zbroi nie­czu­ło­ści i obo­jęt­no­ści, jed­nak ona za­czy­nała pę­kać, a przez drobne uszko­dze­nia wy­cho­dziły na wierzch bar­dzo draż­liwe za­koń­cze­nia ner­wowe. Zer­ka­łam na ze­ga­rek, prze­ży­wa­jąc każdą mi­ja­jącą go­dzinę. Im bli­żej było do spo­tka­nia, tym bar­dziej roz­bi­ja­łam wszystko na czyn­niki pierw­sze.

Niby mi na tym nie za­le­żało, ale prze­grze­ba­łam całą szafę w po­szu­ki­wa­niu od­po­wied­nich ubrań. Niby mnie to nie ob­cho­dziło, ale bra­łam co­raz gło­śniej­sze ner­wowe wde­chy. Myśl, że zo­ba­czę przy­szłego męża, po­wo­do­wała spię­cie mię­śni brzu­cha do tego stop­nia, iż nie by­łam pewna, czy to ze stresu, czy może jed­nak z nie­straw­no­ści.

Po­szłam do przed­po­koju. Przy­kuc­nę­łam, żeby zna­leźć od­po­wied­nie buty, uda­jąc, że nie za­uwa­ży­łam kar­cą­cego wzroku mamy. Na prze­kór za­sa­dom wło­ży­łam su­kienkę, która ład­nie eks­po­no­wała biust. Chcia­łam zro­bić ro­dzi­com na złość. Ja­koś za­ak­cen­to­wać to, że czuję się po­sta­wiona pod ścianą.

– Pięk­nie wy­glą­dasz, to bę­dzie pa­so­wać – po­wie­działa mama, po­da­jąc mi chustkę do­braną do su­kienki.

– Nie zmar­znę – od­po­wie­dzia­łam znu­dzo­nym to­nem.

– Ju­lia… – syk­nęła ostrze­gaw­czo, więc ze zre­zy­gno­waną miną się­gnę­łam po ma­te­riał.

– Je­stem wy­star­cza­jąco doj­rzała, żeby być mę­żatką, ale zbyt smar­kata, by de­cy­do­wać o wy­bo­rze gar­de­roby? – Za­plo­tłam ręce na pier­siach, ści­ska­jąc w jed­nej dłoni de­li­katną chu­stę.

– My­ślę, że je­steś wy­star­cza­jąco doj­rzała, żeby ro­zu­mieć obo­wią­zu­jące nas za­sady – oznaj­miła, grze­biąc w to­rebce. – A gdy zo­sta­niesz mę­żatką, niech on de­cy­duje, czy bę­dziesz mo­gła po­ka­zy­wać de­kolt.

Za­ci­snę­łam moc­niej usta i po­czu­łam ude­rze­nie go­rąca. Zda­łam so­bie sprawę, że bę­dzie mi wstyd sta­nąć tak przed Ty­mo­nem. Duma jed­nak nie po­zwo­liła mi przy­znać ra­cji ma­mie i się prze­brać. Owi­nę­łam więc ra­miona de­li­kat­nym ma­te­ria­łem, a gdy ro­dzi­cielka otwo­rzyła drzwi miesz­ka­nia, z wa­ha­niem prze­kro­czy­łam próg.

***

Sie­dzia­ły­śmy przy sto­liku. Ner­wowo ko­ły­sa­łam nogą za­ło­żoną na drugą nogę. Co chwilę przy­gry­za­łam wargę, po raz dzie­siąty oglą­da­łam swoje pa­znok­cie i cią­gle coś mnie swę­działo. Z każdą upły­wa­jącą chwilą by­łam co­raz go­rzej na­sta­wiona do tego spo­tka­nia. Su­peł w brzu­chu ze stresu za­wią­zy­wał się moc­niej i nie wie­dzia­łam już, co mam ze sobą zro­bić. Wy­raź­nie da­wa­łam ma­mie do zro­zu­mie­nia, że za­mie­rzam oka­zy­wać nie­za­do­wo­le­nie.

– To chyba on po­wi­nien cze­kać na nas? – Sie­dzia­łam obok niej na­bur­mu­szona.

– Spuść z tonu i roz­ch­murz twarz. Ro­bisz to po to, żeby nie chciał cię za żonę? Warto było całe ży­cie być per­fek­cyjną i zno­sić tyle wy­rze­czeń, by te­raz wszystko za­prze­pa­ścić? Chcesz, żeby zmie­nił zda­nie? – Nie za­mie­rzała mi od­pu­ścić. Cał­ko­wi­cie zre­lak­so­wana prze­glą­dała pro­po­zy­cje ciast i kaw na za­la­mi­no­wa­nej kar­cie.

– On po­wi­nien chcieć zro­bić na mnie do­bre wra­że­nie.

– On ma jesz­cze dzie­sięć mi­nut, to my je­ste­śmy wcze­śniej – zni­żyła głos, aby nikt nas nie usły­szał. – Opa­nuj emo­cje, Ju­lia. To może być naj­pięk­niej­szy lub naj­gor­szy okres w twoim ży­ciu. Wszystko za­leży od two­jego na­sta­wie­nia. I masz być dla niego miła. – Po­gro­ziła mi pal­cem. – Jemu na pewno też nie jest ła­two. Je­śli spra­wisz mu przy­krość…

– Po pro­stu się go boję – prze­rwa­łam mo­no­log ro­dzi­cielki.

Bun­tow­ni­cza po­stawa była tylko mu­rem, który słu­żył za ochronę. Za­ci­snę­łam szczęki, usi­łu­jąc opa­no­wać na­pły­wa­jące do oczu łzy. Mama spoj­rzała ze zro­zu­mie­niem, po­gła­skała moje ko­lano i prze­stała kry­ty­ko­wać. Za­mó­wiła trzy kawy i trzy ka­wałki ser­nika z lo­dami wa­ni­lio­wymi.

– Je­stem przy to­bie i za­wsze będę. Nie je­steś z tym sama – spró­bo­wała do­dać mi otu­chy. – Przy­naj­mniej z nim po­roz­ma­wiaj.

I wtedy otwo­rzyły się drzwi ka­wiarni. Lekki wiatr owiał moje łydki. To on. Serce nie­mal wy­sko­czyło mi z piersi. Au­to­ma­tycz­nie usia­dłam pro­sto i prze­sta­łam ner­wowo po­dry­gi­wać. Ty­mon szu­kał wzro­kiem wol­nego sto­lika. Na tle zie­lo­nej ta­pety z czar­nym wzor­kiem wy­glą­dał do­brze. Le­piej niż do­brze.

Zro­bił ko­rzystne pierw­sze wra­że­nie. Wło­żył czarną ko­szulkę, którą wpu­ścił w ja­sne, prze­tarte dżinsy. W ręce trzy­mał oku­lary prze­ciw­sło­neczne i klu­cze, pew­nie do sa­mo­chodu. Twarz chło­paka na­brała wy­ra­zi­sto­ści od czasu, gdy ostatni raz mia­łam oka­zję go wi­dzieć. Pa­trzy­łam na niego i mu­sia­łam przy­znać, że na­dal jest bar­dzo przy­stojny.

Kel­ner przy­niósł za­mó­wie­nie, przez co Ty­mon po­wę­dro­wał wzro­kiem w na­szym kie­runku, a gdy nas roz­po­znał, z lek­kim uśmie­chem ru­szył pew­nym kro­kiem w stronę sto­lika.

Po­czu­łam mdło­ści i za­wroty głowy. Na­wet za­pach kawy, którą tak ko­cham, nie zdo­łał mnie przy­wró­cić do rze­czy­wi­sto­ści. Sku­pi­łam spoj­rze­nie na nie­ska­zi­tel­nie bia­łych bu­tach chło­paka, gdy sta­nął tuż obok.

– Dzień do­bry – przy­wi­tał się grzecz­nie z moją mamą.

– Dzień do­bry, Ty­mon – od­po­wie­działa mu naj­bar­dziej me­lo­dyj­nie, jak umiała.

– Cześć, Ju­lia. – Wy­cią­gnął dłoń do uści­sku.

Spo­sób, w jaki wy­po­wie­dział moje imię, wy­wo­łał ko­lejny dreszcz prze­bie­ga­jący po krę­go­słu­pie. Ze­bra­łam całą siłę, żeby wstać i nie ze­mdleć. Po­da­łam męż­czyź­nie rękę i pod­nio­słam wzrok. Za­uwa­ży­łam, jak drga mu nerw na twa­rzy, i po­czu­łam małą ulgę, że nie tylko mnie stre­suje ta sy­tu­acja. Cho­ciaż jemu znacz­nie le­piej wy­cho­dziło uda­wa­nie opa­no­wa­nego.

Pa­trzy­li­śmy na sie­bie przez chwilę. Ty­mon po­ra­żał głę­bo­kim spoj­rze­niem peł­nym emo­cji, in­ten­syw­no­ści i ta­jem­nicy. Nie pusz­czał mo­jej dłoni, a jego do­tyk za­czy­nał pa­rzyć. W końcu uca­ło­wał ją, nie prze­ry­wa­jąc kon­taktu wzro­ko­wego. Roz­chy­li­łam usta i oczy ze zdzi­wie­nia, po­nie­waż ra­czej nie po­wi­nien so­bie po­zwa­lać na ta­kie ge­sty. Gdy tylko do­tknął war­gami skóry, obu­dził coś w moim ciele. W pod­brzu­szu za­go­ściło przy­jemne cie­pło. Po­czu­łam gę­sią skórkę na­wet na twa­rzy, co było za­wsty­dza­jące. Chyba za­uwa­żył tę re­ak­cję, gdyż de­li­kat­nie się uśmiech­nął. Nie wie­dzia­łam, jaką minę ma mama, i wo­la­łam tego nie spraw­dzać. Usia­dłam z po­wro­tem na wy­god­nej, ja­snej ka­na­pie, żeby dać ulgę mięk­kim no­gom. Ty­mon przy­su­nął so­bie krze­sło, po czym usa­do­wił się na­prze­ciw mnie.

– Czyż­bym przy­szedł spóź­niony? Prze­pra­szam. – Głę­boki głos po­ra­ził moje uszy. Kwiat­kow­ski od dziecka roz­ta­czał wo­kół sie­bie urok i przy­cią­gał lu­dzi. Po la­tach jed­nak dzia­łało to jesz­cze moc­niej.

– Nie, to my by­ły­śmy wcze­śniej. Chyba nie masz nic prze­ciwko, że już za­mó­wi­ły­śmy? – od­po­wie­działa mama.

Ja nie umia­łam wy­do­być z sie­bie ani słowa. Uda­wa­łam nie­wi­dzialną. Od­no­si­łam wra­że­nie, że na­wet nie od­dy­cham.

Prze­ży­wa­łam każdą se­kundę tego spo­tka­nia, wy­czu­lona na naj­drob­niej­szy szcze­gół. Choć z ze­wnątrz nie oka­zy­wa­łam żad­nych emo­cji, w środku prze­cho­dził hu­ra­gan za hu­ra­ga­nem. Kil­ka­krot­nie po­tar­łam dłońmi o uda, żeby usu­nąć nie­przy­jemną lep­kość, mimo że na co dzień nie mia­łam pro­ble­mów z po­cą­cymi się rę­kami.

To moja pierw­sza randka! Ten oto męż­czy­zna przy­szedł, aby mnie sobą za­uro­czyć. A ja czu­łam głę­bo­kie za­wsty­dze­nie jego obec­no­ścią. Te­raz by­łam wdzięczna, że mama dała mi chustkę, dzięki któ­rej nie prze­ży­wa­łam do­dat­kowo tego, iż Ty­mon mógłby za­trzy­mać spoj­rze­nie na moim de­kol­cie. W ogóle uda­wa­łam, że nie ist­nieję, pod­czas gdy oni pro­wa­dzili miłą po­ga­wędkę.

– Kawa i ser­nik to naj­lep­sze po­łą­cze­nie. – Uśmiech­nął się do mamy.

– O, jak miło. Ju­lia my­śli tak samo, prawda?

– Tak. – Pró­bo­wa­łam być rów­nie uro­cza jak Ty­mon, ale mój za­chryp­nięty głos spra­wił, że zro­bi­łam od­wrotne wra­że­nie.

– To twój ulu­biony? – za­py­tał, wska­zu­jąc wi­del­cem ciem­no­brą­zową po­sypkę.

– Tak. Ten ciemny jest naj­lep­szy. – Ze­bra­łam w so­bie od­wagę, by spoj­rzeć na męż­czy­znę.

Pa­trzył ze spo­ko­jem, ale ja znów ucie­kłam wzro­kiem. Nie umia­łam uda­wać, że to zwy­kłe, ko­le­żeń­skie spo­tka­nie albo praw­dziwa randka. Po pro­stu chcieli mnie oswoić jak ma­łego kotka. Ko­cia­kowi da­liby przy­smak i kłę­bek wełny, ja do­sta­łam ser­nik, kawę oraz lody.

– Sam nie wiem, czy to wie­deń­ski, czy kró­lew­ski. Ma różne na­zwy w ka­wiar­niach. – Ty­mon pró­bo­wał na­wią­zać ze mną roz­mowę, ob­ser­wu­jąc w ocze­ki­wa­niu moją re­ak­cję.

– Kie­dyś za­mó­wi­łam go jako ksią­żęcy. – Tym ra­zem za­cho­wa­łam nor­malny głos, ale za to zbyt gło­śno od­sta­wi­łam fi­li­żankę z kawą. Na szczę­ście uda­wał, że tego nie za­uwa­żył.

– A wi­dzisz. Na­zwijmy go więc ciem­nym ser­ni­kiem. – Uśmiech­nął się sze­roko. Miał za­raź­liwy uśmiech, więc od razu go od­wza­jem­ni­łam.

Roz­ma­wia­li­śmy na same błahe te­maty. Mama przy­po­mniała kilka sy­tu­acji z na­szego dzie­ciń­stwa, gdy ra­zem z Ty­mo­nem i resztą dzie­cia­ków na­roz­ra­bia­li­śmy. Chyba wcze­śniej so­bie wszystko przy­go­to­wała, ale po­mo­gło. Szczery śmiech bar­dzo roz­luź­nił sy­tu­ację.

– Ma­cie jesz­cze na coś ochotę? – za­py­tał chło­pak, gdy na ta­ler­zach zo­stały tylko okruszki.

– Ja już dzię­kuję. Na­prawdę wy­śmie­nite kawa i ser­nik – od­po­wie­działa mama, lekko trą­ca­jąc mnie łok­ciem, że­bym przy­pad­kiem nic wię­cej nie brała i nie pró­bo­wała unik­nąć spa­ceru.

– Ja też dzię­kuję – po­wtó­rzy­łam po­tul­nie, choć dal­sza część ich planu wciąż bu­dziła moje obawy.

Ko­lejny raz po­wró­ciły pa­ra­li­żu­jące uczu­cia. Spu­ści­łam głowę i za­uwa­ży­łam, jak mi­mo­wol­nie drżą mi ko­lana.

– Prze­pra­szam, czy mogę pro­sić o ra­chu­nek? – Ty­mon zwró­cił się do kel­nera, na co ten kiw­nął głową i ru­szył w stronę kasy.

– My sta­wiamy. – Mama otwie­rała już to­rebkę.

– Nie mogę na to po­zwo­lić, pani Brys. Pro­szę nie na­le­gać. – Uniósł dłoń, koń­cząc tym ge­stem dys­ku­sję.

Po ure­gu­lo­wa­niu ra­chunku prze­pu­ścił nas w drzwiach ka­wiarni. Naj­pierw wy­szła mama, a gdy sama go mi­ja­łam, pu­ścił mi oczko. Przy oka­zji za­re­je­stro­wa­łam, że używa do­brych per­fum.

– To może spa­cer w parku? – za­pro­po­no­wała ro­dzi­cielka, jak miała w pla­nie.

– Bar­dzo do­bry po­mysł – zgo­dził się grzecz­nie Kwiat­kow­ski.

Uda­jąc po­korną, ski­nę­łam głową. W du­chu jed­nak prze­wró­ci­łam oczami, aż zo­ba­czy­łam wła­sny mózg. Ta sztucz­ność i za­cho­wa­nie do­brych ma­nier pod­cho­dziły mi do gar­dła. Wszystko mieli usta­lone, więc po co ten cały te­atrzyk?

Park nie był da­leko, a mama ob­my­śliła so­bie do­kład­nie każdy szcze­gół. Szła mię­dzy nami, pro­wa­dząc z Ty­mo­nem roz­mowę, co po­zwa­lało mi chwilę ode­tchnąć. Czu­łam się bar­dzo nie­kom­for­towo. Cała ta sy­tu­acja na­peł­niała mnie za­żeno­wa­niem po sam czu­bek głowy. Roz­luź­niona at­mos­fera z ka­wiarni znik­nęła bez­pow­rot­nie. Po­pra­wi­łam chu­stę i po­wstrzy­ma­łam chęć skrę­ce­nia na pa­sach, żeby zwy­czaj­nie uciec.

W końcu do­tar­li­śmy do celu. Mama prak­tycz­nie od razu stwier­dziła, że musi od­po­cząć, po czym przy­sia­dła na ławce. Wy­jęła z to­rebki dwie małe bu­telki wody i wy­cią­ga­jąc jedną w moją stronę, po­wie­działa, że mo­żemy po­spa­ce­ro­wać.

Tylko że od tej pory nie mo­gła już mó­wić za mnie. I cho­ciaż ro­dzice za­wsze mi wy­ty­kali, że je­stem zbyt wy­ga­dana i py­skata, te­raz czu­łam blo­kadę. Nie mia­łam po­ję­cia, jak roz­ma­wiać z tym męż­czy­zną ani o czym. Po­win­nam na­dal uda­wać, że to tylko nie­winne spo­tka­nie, i za­cho­wy­wać nie­na­ganne po­zory czy prze­stać grać i być sobą?

Zde­ner­wo­wa­nie nie od­pusz­czało na­wet na chwilę. Ba­łam się, że palnę ja­kąś głu­potę. Gdy­bym ucie­kła, też wy­szła­bym na idiotkę. Po­zo­stało więc sta­wić czoła sy­tu­acji, a póź­niej pod koł­drą roz­my­ślać, co mo­głam zro­bić ina­czej.

Szłam obok Ty­mona. Ma­jowe słońce ogrze­wało moje ciało, ale wciąż cia­sno otu­la­łam ra­miona cienką chustką. Mia­łam wra­że­nie, jak­bym no­siła prze­bra­nie, ni­czym klaun, i ża­ło­wa­łam, że chcia­łam zro­bić ro­dzi­com na złość. By­łoby bar­dziej kom­for­towo, gdyby nie mój upór i wło­ży­ła­bym coś, w czym czu­ła­bym wię­cej swo­body.

Na­dal nie wie­dzia­łam, o czym roz­ma­wiać z wy­so­kim bru­ne­tem, który kro­czył obok. Się­ga­łam mu do ra­mion i wciąż czu­łam za­pach jego per­fum. Scho­wał ręce do kie­szeni i na mo­ment też zgu­bił gdzieś pew­ność sie­bie, którą ema­no­wał jesz­cze przed chwilą. Mu­sia­łam pil­no­wać, żeby nie pa­trzeć na niego zbyt na­tar­czy­wie.

Sku­pi­łam uwagę na ota­cza­ją­cej mnie przy­ro­dzie. Roz­glą­da­łam się do­okoła, cho­ciaż prze­cież zna­łam ten park na pa­mięć. To moje ulu­bione miej­sce w tym mie­ście. Mimo pięk­nej po­gody nie spa­ce­ro­wało tu te­raz zbyt wiele osób. Pew­nie więk­szość była jesz­cze w pracy lub w szkole.

– Pa­mię­tasz, jak się lu­bi­li­śmy, gdy by­li­śmy dziećmi? – Przy­jemny głos Ty­mona wy­rwał mnie z roz­my­ślań.

– Tak – od­po­wie­dzia­łam krótko, spra­wia­jąc wra­że­nie nie­sko­rej do roz­mowy. – Może usią­dziemy? – za­py­ta­łam po chwili, żeby nie my­ślał, że na­prawdę coś ze mną nie tak. Nie po­tra­fi­łam od­su­nąć uczu­cia, że to spo­tka­nie jest sztuczne, wy­mu­szone. Po­tę­go­wało to moje zde­ner­wo­wa­nie i za­czy­nało bu­dzić iry­ta­cję. W klatce pier­sio­wej ro­sła nie­przy­jemna chmura zdu­szo­nego krzyku. Mia­łam obawy, że je­żeli po­zwolę choćby odro­bi­nie wy­do­stać się na ze­wnątrz, pusz­czą mi ha­mulce.

Ty­mon ob­rzu­cił spoj­rze­niem oto­cze­nie.

– Co po­wiesz na tę ławkę? Twoja mama bę­dzie nas do­sko­nale wi­działa. – Zer­k­nął w stronę mo­jej ro­dzi­cielki, żeby mieć pew­ność.

Po­ki­wa­łam głową i usie­dli­śmy na wska­za­nym przez niego miej­scu.

Ode­tchnę­łam po raz setny i znowu wy­tar­łam mo­kre dło­nie o su­kienkę. Mia­łam ochotę ska­so­wać ten dzień i za­cząć go od nowa, cho­ciaż nie wie­dzia­łam, co jesz­cze przy­nie­sie. Ty­mon kil­ka­krot­nie zmie­niał po­zy­cję, jakby uwie­rała go twar­dość ławki. Cie­płe po­wie­trze było od­dzie­la­jącą nas mgłą pełną nie­zręcz­no­ści i za­kło­po­ta­nia. Nie za­po­wia­dało się na deszcz, ale wła­śnie tak to od­czu­wa­łam.

– Chcesz o coś za­py­tać? – Chło­pak zwró­cił na mnie spoj­rze­nie, od któ­rego ucie­kłam.

– Nie.

– Na­prawdę? Nie masz żad­nych py­tań? – Po­chy­lił tu­łów, po czym oparł sple­cione ręce na ko­la­nach.

Na nad­garstku za­uwa­ży­łam ta­tuaż, który do­bit­nie przy­po­mniał, z kim tu­taj je­stem i z ja­kiego po­wodu. Po­czu­łam ból w sercu, a w płu­cach za­bra­kło po­wie­trza. Za­mru­ga­łam szybko, żeby od­go­nić wil­goć spod po­wiek. Taki ta­tuaż mieli tylko bar­dzo wpły­wowi człon­ko­wie Wspól­noty. Ozna­czał on, że dzia­dek Ty­mona za­sia­dał w Ra­dzie Star­szy­zny i oj­ciec rów­nież w niej za­sią­dzie. A kie­dyś… To on lub jego brat będą de­cy­do­wali o lo­sach lu­dzi ze Wspól­noty.

Był sam­cem Alfa, a ta­tuaż przed­sta­wiał sym­bol „α” z ko­roną nad nim. Dla­tego cza­sem prze­wrot­nie na­zy­wa­li­śmy Alfy ro­dziną kró­lew­ską, czego więk­szość z nich nie lu­biła. Kwiat­kow­scy nie byli je­dyną tak wpły­wową ro­dziną, lecz jedną z sil­niej­szych. Można po­wie­dzieć, że nami rzą­dzili. Ta­tuaż Ty­mona róż­niły od in­nych do­dat­kowe szcze­góły. Oprócz stan­dar­do­wego ry­sunku ni­czym bran­so­letka opla­tały jego nad­gar­stek skrzy­dła, któ­rych końce krzy­żo­wały się na wierz­chu dłoni.

Prze­łknę­łam gło­śno ślinę, gdy po­czu­łam su­chość w ustach. Męż­czy­zna bez słowa od­krę­cił bu­telkę wody i mi ją po­dał.

– Bo­isz się? – za­py­tał.

– Tak.

– Dla­czego?

– Na moim miej­scu nie czuł­byś stra­chu? – Z obu­rze­niem zwró­ci­łam gwał­tow­nie spoj­rze­nie w jego stronę. – Będę twoją wła­sno­ścią.

– Ju­lia… – wes­tchnął gło­śno i ciężko. – Moja wła­sność to dom, sa­mo­chód, lap­top. Przed­mioty mogą być wła­sno­ścią, nie lu­dzie. Nie­długo będą rów­nież na­le­żeć do cie­bie.

– To ni­gdy nie bę­dzie moje. – Z obo­jęt­no­ścią wzru­szy­łam ra­mio­nami.

Od­sta­wia­nie tej szopki bu­dziło we mnie co­raz więk­szą chęć wsko­cze­nia do naj­bliż­szego po­ciągu. By­łam kom­plet­nie roz­bita. Roz­ma­wia­łam z nim, jak­bym szła na ska­za­nie. Jakby nie cho­dziło o ślub, tylko o wy­rok śmierci. A może to jedno i to samo?

– A dla­czego nie bę­dzie twoje? – Uniósł brew, nie spusz­cza­jąc wzroku z mo­jej twa­rzy.

– Wszystko, co na­by­łeś przed ślu­bem, na­leży do cie­bie.

– Od tego jest taka in­sty­tu­cja… No­ta­riusz. Tam wszystko można prze­pi­sać.

– Co nie zna­czy, że kie­dyś to zro­bisz. Poza tym wy­cho­dząc za mąż, staję się twoją wła­sno­ścią. Mogę kon­ku­ro­wać z two­imi sa­mo­cho­dami. A ty mo­żesz ze mną zro­bić, co ze­chcesz.

– Nie słu­chasz – od­parł, ury­wa­jąc te­mat.

Pa­trzył przed sie­bie. Sku­pił spoj­rze­nie na wo­dzie plu­ska­ją­cej w fon­tan­nie. Mil­cze­li­śmy dłuż­szy czas. W ostat­niej se­kun­dzie po­wstrzy­ma­łam chęć spraw­dze­nia go­dziny. Mógłby to źle ode­brać. Za­my­ślony ob­ra­cał w dłoni bu­telkę wody.

– Ko­chasz ko­goś? – Nie zdo­łał ukryć nutki nie­za­do­wo­le­nia.

– Co? Nie!

– Nie je­stem w twoim ty­pie? – Za­ci­snął szczęki, nie pa­trząc na mnie.

– Dla­czego za­da­jesz mi ta­kie py­ta­nia?

– Czuję twoją nie­chęć. Nie mam za­miaru cię zmu­szać. Je­śli chcesz, wy­co­fam ofertę mał­żeń­stwa. Wrócę do domu i nie będę cię wię­cej nie­po­koił.

Aż za do­brze zna­łam uczu­cie od­trą­ce­nia i po­czu­łam fru­stra­cję, że spra­wi­łam mu przy­krość. Usi­ło­wał być miły, więc po­win­nam przy­naj­mniej spró­bo­wać trak­to­wać go po­dob­nie.

– Prze­pra­szam za swoje za­cho­wa­nie – oznaj­mi­łam cie­płym to­nem. – To dla­tego, że je­stem zde­ner­wo­wana.

– Po­wiem, że zmie­ni­łem zda­nie. Nie zwalę winy na cie­bie. – Pa­trzył w zie­mię, a mnie ogar­nęły wy­rzuty su­mie­nia.

– Nie cho­dzi o cie­bie, Ty­mon. – Pierw­szy raz na­zwa­łam go jak czło­wieka, któ­rego zna­łam przed laty. Wi­dzia­łam, że coś w nim drgnęło. Na­gle sta­li­śmy się so­bie tro­chę mniej obcy.

Od­wró­cił głowę i spoj­rzał mi w oczy.

– Je­śli po­wiesz, o kogo cho­dzi, mogę ci zdra­dzić, czy masz na co cze­kać.

Przez chwilę nie umia­łam ze­brać w ca­łość lo­gicz­nej od­po­wie­dzi.

On po­dej­rzewa, że skry­cie cze­kam na za­in­te­re­so­wa­nie ko­goś in­nego?

– Cho­dzi o mnie – za­pew­ni­łam. – Ja w ogóle nie chcę ­wy­cho­dzić za mąż. Nie czuję się go­towa.

– Nie masz za bar­dzo wyj­ścia. – Z kwa­śną miną znów ob­ró­cił bu­telkę. – Mogę dać ci spo­kój, je­śli chcesz. Jed­nak nie wiem, co bę­dzie, gdy przyj­dzie ktoś inny.

– Eee… aż taka roz­chwy­ty­wana nie je­stem, żeby chętni stali w ko­lejce – par­sk­nę­łam iro­nicz­nie na wła­sną nie­cie­kawą sy­tu­ację.

Ty­mon z po­wagą po­dra­pał się po no­sie. Wy­cią­gnął paczkę gum i naj­pierw po­dał ją mnie. Od­ga­dłam, że wie o kimś jesz­cze.

– Świet­nie. – Po­krę­ci­łam z nie­za­do­wo­le­niem głową, wy­sy­pu­jąc so­bie gumę na dłoń, i od­da­łam mu opa­ko­wa­nie.

– Co „świet­nie”?

– Wszy­scy wie­dzą, tylko nie ja… A po­win­nam chyba być naj­le­piej po­in­for­mo­wana? – prych­nę­łam z iry­ta­cją.

Nie sko­men­to­wał. Nie dał wska­zówki, kto jesz­cze mógłby być moim mę­żem. Opar­łam się ciężko o ławkę, wy­sta­wi­łam twarz do słońca, przy­mknę­łam po­wieki i chcia­łam znik­nąć.

– Kiedy zro­bi­łeś ten ta­tuaż? – za­py­ta­łam do­piero po chwili, wciąż nie otwie­ra­jąc oczu.

– Mia­łem wtedy sie­dem­na­ście lat.

– Czyli przed twoim bun­tem?

– Tak.

– Dla­czego się zbun­to­wa­łeś?

– Mia­łem wiele po­wo­dów.

Od­po­wia­dał szybko i bez na­my­słu, jak­by­śmy grali w dzie­sięć py­tań.

– A te skrzy­dła? To nie jest stan­dar­dowy ta­tuaż Alfy we Wspól­no­cie.

– Zro­bi­łem je, gdy wró­ci­łem.

– Coś ozna­czają?

– Wiarę.

– W co? – Zmarsz­czy­łam brwi, spo­glą­da­jąc na niego.

– W Anioła Stróża i w to, że po upadku można wstać i na nowo la­tać.

– A dla­czego wró­ci­łeś?

– Zro­zu­mia­łem, że inni lu­dzie są ta­kimi sa­mymi nie­wol­ni­kami jak my.

– Co masz na my­śli?

Za­cie­ka­wił mnie. Po raz pierw­szy dziś po­czu­łam praw­dziwą ochotę na roz­mowę. Usia­dłam wy­god­niej, sku­pia­jąc na nim uwagę. Spra­wiał wra­że­nie chyba za­do­wo­lo­nego, że otwo­rzy­łam się przy­naj­mniej odro­binę.

– Spójrz na tamtą pa­nią. – Wska­zał jedną z ko­biet w parku. – Nie­sie siatki z za­ku­pami, przy uchu trzyma te­le­fon. Po stroju można po­znać, że pew­nie wraca z pracy. Jesz­cze długi i ciężki dzień przed nią, a o czwar­tej albo pią­tej rano znów bę­dzie mu­siała sta­wić czoła przy­tła­cza­ją­cej co­dzien­no­ści. Ty ni­gdy nie bę­dziesz tak żyć.

– Ale może wy­brać so­bie przy­ja­ciół, wy­zna­nie, styl ubioru i… męża.

– Przy­ja­ciele ją za­wiodą, gdy tylko będą mieli kon­flikt mię­dzy swoim szczę­ściem a jej. Wy­zna­nie… Pew­nie ją ochrzcili, gdy była ma­lutka. Na pewno ma wiele pro­ble­mów i wcale nie jest tak wolna, jak ci się wy­daje. A mąż? Albo jest rów­nie za­pra­co­wany i ze­stre­so­wany jak ona, albo to fiut, który jej nie za­uważa.

Przy­padł mi do gu­stu jego tok my­śle­nia. Do tej pory nikt nie roz­ma­wiał ze mną w taki spo­sób. Moje przy­tyki pod ad­re­sem obo­wią­zu­ją­cych za­sad ga­szono pu­stymi fra­ze­sami o tra­dy­cjach i prze­strze­ga­niu re­guł oraz groź­bach ze strony Star­szy­zny. On pod­cho­dził do te­matu ina­czej.

– A ty? Ja­kim bę­dziesz mę­żem? – za­py­ta­łam, świ­dru­jąc go spoj­rze­niem.

Chcia­łam wy­czy­tać, czy bę­dzie szczery, a on nie uciekł wzro­kiem. Pa­trzył rów­nie in­ten­syw­nie, obez­wład­nia­jąc ciem­nymi oczami.

– Naj­lep­szym, ja­kim po­tra­fię być. Obie­cuję.

Tymi sło­wami za­pu­kał mi do serca. Oczy­wi­ście, że mógł kła­mać, ale wie­dzia­łam, iż wcale nie musi za­bie­gać o apro­batę przy­szłej żony. Miał za za­da­nie prze­ko­nać mo­ich ro­dzi­ców, nie mnie. Do­ce­ni­łam, że za­uważa rów­nież moje uczu­cia.

– Po­wiedz, co bu­dzi twoje obawy. Być może roz­wieję twoje wąt­pli­wo­ści.

My­śla­łam nad tym przez chwilę.

– Ogól­nie. – Wzru­szy­łam ra­mio­nami. – Tego, że wszystko ule­gnie zmia­nie. Cały mój po­ukła­dany świat wy­wróci się do góry no­gami.

– No to nie­stety ra­czej cię nie po­cie­szę, po­nie­waż wła­śnie tak bę­dzie – od­po­wie­dział z re­zy­gna­cją w gło­sie.

Wes­tchnę­łam ciężko. Nie szła nam ta roz­mowa. Nie umie­li­śmy do sie­bie do­trzeć. Gdy tylko uda­wało się zna­leźć nić po­ro­zu­mie­nia, ta od razu pę­kała.

Sie­dzie­li­śmy obok sie­bie w ci­szy. Otwo­rzy­łam usta, jak­bym chciała coś po­wie­dzieć, ale szybko je za­mknę­łam. W gło­wie ziała mi pustka. Kon­tem­plo­wa­łam wi­dok kwia­tów, usi­łu­jąc wy­my­ślić ja­kiś te­mat roz­mowy. Czu­łam na so­bie wzrok Ty­mona, ale nie re­ago­wa­łam. Na prze­mian ro­bi­li­śmy ba­lony z gumy, czemu to­wa­rzy­szył cha­rak­te­ry­styczny dźwięk.

– Po­wi­nie­nem był przyjść z kwia­tami? – za­py­tał w końcu, wska­zu­jąc brodą w stronę kwiet­ni­ków. – To chyba da­łem plamę.

– Nie, by­łoby jesz­cze dziw­niej. – Od­wza­jem­ni­łam uśmiech, który mi po­słał, bo chcia­łam za­pew­nić, że na­prawdę mi na tym nie za­le­żało. Ko­lejny sztuczny gest wpro­wa­dziłby jesz­cze więk­sze za­że­no­wa­nie.

Chło­pak wstał ener­gicz­nie, za­ska­ku­jąc mnie na­głym ru­chem. Pod­szedł do kwiet­nika i za­py­tał, jaki ko­lor lu­bię. Do wy­boru mia­łam in­ten­sywny fio­let, róż oraz biel. Ro­ze­śmia­łam się, pro­sząc, żeby tego nie ro­bił. Za­mknął oczy i ze­rwał kwiat, na który na­tra­fił.

– Pro­szę. – Po­dał mi go, po czym usiadł na swoim miej­scu.

– To kra­dzież – stwier­dzi­łam, ale z uśmie­chem przy­ję­łam drobną ro­ślinę, po czym ją po­wą­cha­łam. Mimo wszystko to był miły gest.

– Dla­czego kra­dzież?

– To wła­sność mia­sta.

– Mia­sto to my. Pła­cimy po­datki, więc te kwiaty na­leżą do nas wszyst­kich – po­wie­dział z ci­chym śmie­chem. Chyba po­do­bało mu się dro­cze­nie ze mną.

– Są­dzę, że straż miej­ska nie przy­ję­łaby two­ich ar­gu­men­tów.

– To bę­dziesz mo­gła za­im­po­no­wać ko­le­żan­kom, że do­sta­łaś kwiatka o war­to­ści kilku stów.

Po tych sło­wach mój do­bry hu­mor znik­nął rów­nie szybko, jak przed chwilą na­stał. Nie mia­łam bli­skich ko­le­ża­nek i od­czu­łam przy­krość, że nie mogę ni­komu prze­ka­zać wra­żeń z tego spo­tka­nia, po­słu­chać rady ko­goś bar­dziej do­świad­czo­nego, za­dzwo­nić i z pełną eks­cy­ta­cją opo­wia­dać o każ­dym szcze­góle. Mo­gła­bym po­roz­ma­wiać z ku­zynką Ha­nią, jed­nak ro­dzice uznali, że na ra­zie mu­szę wszystko trzy­mać w ta­jem­nicy.

– Po­wie­dzia­łem coś złego? – Mięk­kość głosu Ty­mona i wy­czu­walna w nim tro­ska po­ru­szyły ja­kąś strunę w moim sercu.

– Nie, wszystko gra. – Pró­bo­wa­łam się uśmiech­nąć. Ale nie by­łam pewna, jaki gry­mas mi wy­szedł, po­nie­waż wzrok męż­czy­zny i cięż­kie wes­tchnie­nie zdra­dzały, że ra­czej go nie prze­ko­na­łam.

– Twoja mama do nas idzie.

Pa­trzył w jej stronę. Po chwili wró­cił wzro­kiem do mnie, a ja nie umia­łam wy­czy­tać, o czym my­śli, lecz nie było to nic do­brego. Wstał z ławki z dumą ko­goś znacz­nie waż­niej­szego niż więk­szość lu­dzi. Zro­biło się mię­dzy nami dziw­nie. Całe skrę­po­wa­nie i sztucz­ność sy­tu­acji po­wró­ciły, ude­rza­jąc bo­le­śniej.

– Na ra­zie, Jula. – Ty­mon miał w so­bie ja­kiś smu­tek i zimno, które rów­nież prze­ję­łam. Nie po­świę­cił mi już spoj­rze­nia i nie wy­ko­nał żad­nego ge­stu.

– Cześć – od­po­wie­dzia­łam ci­cho.

Sta­łam ze spusz­czo­nym wzro­kiem. Od­nio­słam wra­że­nie, że moje to­wa­rzy­stwo nie do końca speł­niło jego ocze­ki­wa­nia, i było mi z tego po­wodu przy­kro. Nie­po­trzeb­nie otwo­rzy­łam przed nim swoją sko­rupę. By­cie nie­czułą i za­mro­żoną wszystko by uła­twiło.

– Mu­simy już iść. – Mama sta­nęła obok nas, po­sy­ła­jąc Ty­mo­nowi uśmiech.

Chło­pak kiw­nął głową, grzecz­nie się po­że­gnał i po pro­stu od­szedł w swoją stronę.

Rozdział 3

Julia

Ze smut­kiem roz­glą­da­łam się po swoim nie­wiel­kim po­koju, w któ­rym każdy kąt był dla mnie ważny. To moja twier­dza. Mój dom, rze­czy i prze­szłość… Każdy cen­ty­metr tego po­miesz­cze­nia był prze­siąk­nięty mną. Tylko te ściany znały praw­dziwą Ju­lię – tę bez po­zo­rów, ma­sek i ogra­ni­czeń.

Spoj­rza­łam na ide­al­nie uło­żoną na ma­te­racu po­ściel i po­czu­łam drże­nie stra­chu na samą myśl, że będę mu­siała dzie­lić łóżko z Ty­mo­nem. Choć uczęsz­cza­łam do nor­mal­nej szkoły i uda­wa­łam zwy­czajną na­sto­latkę, ni­gdy nie mia­łam chło­paka, nie ca­ło­wa­łam ni­kogo i nie cho­dzi­łam z ni­kim za rękę. Wszy­scy my­śleli, że je­stem taką ci­chą, spo­kojną dzi­waczką, która od razu po lek­cjach wraca do domu. A w moim świe­cie wiele rze­czy było po pro­stu za­ka­zane…

Cza­sem prze­glą­da­łam Fa­ce­bo­oka i In­sta­grama. Wi­dzia­łam zna­jo­mych ze szkoły, któ­rzy świet­nie spę­dzali czas na gril­lach, do­mów­kach albo dys­ko­te­kach. Oczy­wi­ście, że się pod­ko­chi­wa­łam w ko­le­gach z li­ceum, mu­zy­kach i ak­to­rach. W końcu był dwa ty­siące pięt­na­sty rok, więc ro­dzice nie od wszyst­kiego mo­gli mnie od­izo­lo­wać. Mo­men­tami mia­łam wra­że­nie, że na­wet wo­leli, że­bym sama zgłę­biła nie­które te­maty. Wie­dzia­łam tylko teo­re­tycz­nie. Spró­bo­wać cze­go­kol­wiek nie było mi wolno…

A te­raz nie­długo będę mu­siała prze­żyć noc po­ślubną bez żad­nego przy­go­to­wa­nia. I ba­łam się tak bar­dzo, aż czu­łam mdło­ści. Ty­mon to przy­stojny męż­czy­zna, ale jed­no­cze­śnie kom­plet­nie obcy czło­wiek, nie mogę prze­cież wi­dzieć go ta­kiego, jaki był, gdy miał kilka lat, za­nim nas roz­dzie­lono.

– Julka! – usły­sza­łam wo­ła­nie z kuchni. – Może po­mo­żesz mi upiec cia­sto?

Wy­łą­czy­łam kom­pu­ter i ze­szłam na dół. Wzię­łam krze­sło, aby przy­siąść obok mamy. Roz­my­śla­łam, jak ją po­dejść, by bez zgrzy­tów po­sta­wić na swoim.

– Chcesz o czymś po­roz­ma­wiać? – Od razu prze­szła do rze­czy.

– Mam ochotę na spa­cer. Prze­wie­trzyć głowę, wyjść z domu. Może po­szła­bym do kina, żeby oczy­ścić my­śli.

– Nie mam dzi­siaj czasu – od­po­wie­działa, sku­pia­jąc uwagę na grze­ba­niu w szaf­kach. – Obie­ca­łam po­móc No­wic­kim przy chrzci­nach. Mu­szę jesz­cze upiec tort i cia­sto.

Od­chrząk­nę­łam, zbie­ra­jąc się w so­bie, po­nie­waż nie zro­zu­miała, do czego zmie­rzam.

– Mam dzie­więt­na­ście lat, mogę sama pójść do kina. Dwu­na­sto­latki cho­dzą bez ro­dzi­ców, a ja je­stem do­ro­sła. Je­żeli chcesz, za­pro­szę Ha­nię.

Nie spoj­rzała na mnie. Za­pewne po­dob­nie jak ja nie chciała się kłó­cić. Dość mie­li­śmy emo­cji w ostat­nim cza­sie. Pró­bo­wa­łam coś ugrać, wy­ko­rzy­stu­jąc fakt, że wy­cho­dzi­łam za mąż. Li­czy­łam, że dzięki temu ro­dzice będą ła­skawsi.

– Nie sły­sza­łam o ni­kim, kto cho­dzi sa­mot­nie do kina. Ty sły­sza­łaś? I nie wy­ska­kuj z są­siad­kami albo ko­le­żan­kami ze szkoły. Do­sko­nale wiesz, że nie ma po co się do nich po­rów­ny­wać. Ich świat jest inny od na­szego – pod­kre­śliła su­rowo mama.

– Nie sły­sza­łam też o za­ka­zie cho­dze­nia po mie­ście. Na lek­cje czy za­ję­cia do­dat­kowe i z po­wro­tem jeź­dzi­łam sama. Cza­sem tata po mnie pod­jeż­dżał, ale prze­cież nie za­wsze. Nie ro­zu­miem, dla­czego te­raz tym bar­dziej mi nie wolno.

Przy­ję­łam bun­tow­ni­czą po­stawę, więc mama zro­biła to samo i spoj­rzała groź­nie.

– Do­sko­nale ro­zu­miesz, więc prze­stań się wy­kłó­cać. Bę­dziesz żoną, i to nie byle kogo, bo Kwiat­kow­skiego. Trzeba dmu­chać na zimne i chro­nić cię bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek. Wy­star­czy je­den błąd, że­byś prze­kre­śliła wa­szą przy­szłość.

– Tym, że szłam po chod­niku? Czy tym, że jako do­ro­sła ko­bieta ku­pi­łam bi­let i po­pcorn? – za­kpi­łam, czym jesz­cze bar­dziej ją zde­ner­wo­wa­łam.

– Tym, że ktoś cię za­czepi, a ktoś inny to za­uważy i od­bie­rze jako flirt. Tym, że spo­tkasz przy­pad­kowo Ty­mona i on za­cznie cię wy­py­ty­wać, co tam ro­bisz sama. Albo tym, że tra­fisz na ko­goś in­nego ze Wspól­noty i Ty­mon usły­szy, iż spo­ty­kasz się z kimś za jego ple­cami. Wy­star­czy ci ar­gu­men­tów?

– Och, jak wspa­niale, że on ma nie­ska­zi­telną opi­nię – po­wie­dzia­łam iro­nicz­nie, ro­biąc przy tym kwa­śną minę. – Ro­zu­miem, że od tej pory w ogóle nie będę mo­gła wy­cho­dzić bez ob­stawy? Ni­gdy wię­cej nie pójdę do kina?

– Pój­dziesz. – Mama osten­ta­cyj­nie po­sta­wiła przede mną mąkę. – Z mę­żem. I wy­ro­śnij w końcu z tego buntu. Mę­żatce nie przy­stoi taka po­stawa. Nie wy­ska­kuj Ty­mo­nowi z ta­kimi po­my­słami, bo nie­po­trzeb­nie go zde­ner­wu­jesz.

Prze­wró­ci­łam oczami i wes­tchnę­łam zi­ry­to­wana. Myśl o wyj­ściu z Ty­mo­nem była przy­jemna, ale nie chcia­łam być in­wi­gi­lo­wana jesz­cze do­kład­niej niż do­tych­czas. Mia­łam ci­chą na­dzieję, że męż­czy­zna okaże się bar­dziej wy­lu­zo­wany i no­wo­cze­śniej­szy niż moi ro­dzice. W końcu sza­lał ile du­sza za­pra­gnie. Py­ta­nie, czy po­zwoli mi na to samo, czy jed­nak uważa, że roz­rywka to przy­wi­lej męż­czyzn.

– Och, cór­cia. – Mama na­gle przy­brała cie­pły ton. – Bę­dzie do­brze. Po­móż mi w przy­go­to­wa­niach, a je­śli masz taką po­trzebę, py­taj, o co ze­chcesz. Skup uwagę na cze­ka­ją­cej cię przy­szło­ści, nie na bun­cie prze­ciw niej. – Prze­su­nęła w moją stronę jajka i mąkę, że­bym za­częła ro­bić cia­sto. – Chcesz o coś za­py­tać?

– Wszystko jest w umo­wie. Prze­czy­ta­łam ją od de­ski do de­ski.

– Chcesz coś w niej zmie­nić?

– Nie. Na­prawdę o mnie za­dba­li­ście. Bar­dzo wam za to dzię­kuję. Wiele dziew­czyn nie ma tego szczę­ścia i po­znaje wa­runki pod­czas od­czy­ta­nia umowy na spo­tka­niu za­rę­czy­no­wym.

– Ra­cja. Ja tak mia­łam. – Po­ki­wała głową, a na­stęp­nie wy­piła do końca her­batę i od­sta­wiła pu­sty ku­bek do zlewu.

– Jak można coś wtedy zro­zu­mieć? Nie masz po­ję­cia, na co się zga­dzasz. Je­steś ze­stre­so­wana, prze­by­wasz w jed­nym po­koju z kil­koma oso­bami i ktoś ze Star­szy­zny od­czy­tuje byle jak punkty umowy. Ja mo­men­tami mu­sia­łam bar­dzo sku­pić uwagę, żeby wie­dzieć, o co cho­dzi w za­pi­sie, a sie­dzia­łam sama w ci­szy i spo­koju.

Wsta­łam z krze­sła, po czym za­bra­łam się do pracy. Gdy wsy­pa­łam mąkę do mi­ski, się­gnę­łam po jajka. Mama mil­czała, a po chwili wy­krzy­wiła z nie­sma­kiem usta. Wie­dzia­łam, że dla niej to wszystko też nie jest ła­twe, i za­czy­nały mnie kłuć wy­rzuty su­mie­nia, iż do­dat­kowo ją de­ner­wuję. Jed­nak nad­miar emo­cji mu­siał gdzieś zna­leźć uj­ście, a skoro by­łam za­mknięta w domu, wy­ła­do­wy­wa­łam fru­stra­cję wła­śnie tu­taj.

– Ko­cha­nie, więk­szość dziew­cząt nie ma wpływu na ża­den za­pis w umo­wie, więc na­wet je­śli coś zro­zu­mie… ni­czego nie zmieni. Wi­dzia­łam na­prawdę krót­kie kon­trakty. Czy­ta­nie two­jego zmę­czy wszyst­kich.

– A co jest w ta­kich krót­kich?

– Za­pis, że gdy ko­bieta staje się żoną, prze­cho­dzi na wła­sność męża i ma przy­siąc Wspól­no­cie oraz jemu po­słu­szeń­stwo, wier­ność i od­da­nie. Oczy­wi­ście wid­nieje tam też kwota za­płaty.

– A ja­kieś prawa? – Unio­słam brew i prze­chy­li­łam głowę, cze­ka­jąc na od­po­wiedź.

– Żad­nych praw.

– A jak wy­glą­dała twoja umowa?

Za­uwa­ży­łam, jak wy­raz twa­rzy mamy uległ zmia­nie.

– Wła­śnie tak. Żad­nych praw.

Wy­glą­dała, jakby wy­po­wie­dziane słowa spra­wiły jej ból. Ni­gdy wcze­śniej nie oma­wia­łam z nią ta­kich te­ma­tów. Obie omi­ja­ły­śmy je zgrab­nie, na po­ru­sze­nie ich bra­ko­wało nam chyba od­wagi. I na­dal nie by­ły­śmy go­towe na to, co miało się wy­da­rzyć. Może to błąd, że tak długo zwle­ka­ły­śmy, ale do tej pory nie znaj­do­wa­łam wy­star­cza­ją­cej de­ter­mi­na­cji na taką roz­mowę. Wo­la­łam nie my­śleć o za­mąż­pój­ściu. Moi ro­dzice chyba też.

– Bóg nade mną czu­wał, że­bym tra­fiła na two­jego ojca.

– Tata sam cię wy­brał? Czy jego ro­dzice?

– Sam. Wia­domo, że nie bar­dzo mógł, ale ja­koś prze­ko­nał ro­dzi­ców. Za to mój oj­ciec wo­lał, że­bym zo­stała na wsi z ja­kimś pi­ja­kiem i była pod ręką. Czyli mia­ła­bym opo­rzą­dzać dwa go­spo­dar­stwa i jesz­cze ro­dzić dzieci. Twój dzia­dek nie na­le­żał do do­brych lu­dzi.

– Obym ja miała szczę­ście – wes­tchnę­łam ciężko, jak­bym chciała wy­rzu­cić z sie­bie uwie­ra­jący ka­mień.

– Li­czę, że tak bę­dzie. Prze­my­śle­li­śmy te oświad­czyny, za­nim co­kol­wiek ci po­wie­dzie­li­śmy. Ty­mon ra­zem z ro­dzi­cami spo­tkał się z nami kilka razy pod twoją nie­obec­ność. Kwiat­kow­skich znam dość do­brze, jed­nak za­le­żało mi, żeby po­znać za­miary chło­paka.

– Co o nim są­dzisz? Ale tak na­prawdę, mamo. Nie mydl mi oczu.

– Przy­po­mina two­jego ojca – po­wie­działa z de­li­kat­nym uśmie­chem. – Mam na­dzieję, że bę­dzie dla cie­bie rów­nie do­bry albo na­wet lep­szy. A jak ty uwa­żasz?

– Nie wiem. Nie umiem sku­pić na nim my­śli jak na oso­bie. Cią­gle prze­twa­rzam tylko to, że wy­cho­dzę za mąż. I przez taki pry­zmat go oce­niam, a wszystko ra­zem wy­wo­łuje we mnie strach.

– Ja też się o cie­bie boję. Je­steś moją có­reczką. Je­dyną. Uko­chaną.

***

Na ide­al­nie czy­stym bla­cie stygł pach­nący ser­nik, z ko­lei bisz­kopt na tort zo­stał wło­żony do pie­kar­nika. W tej chwili na­kry­wa­ły­śmy do obiadu, gdy tata po pracy ro­bił coś w domu. W końcu za­sie­dli­śmy do stołu, a ja cze­ka­łam na nie­śmier­telne py­ta­nie mamy do ojca: „Jak ci mi­nął dzień?”. Gdy pa­dło, tata od­po­wie­dział tak jak za­wsze, a po­tem prze­ka­zał in­for­ma­cję, przy­glą­da­jąc mi się przy tym uważ­nie:

– Ty­mon dzi­siaj dzwo­nił.

– Co chciał? – do­py­tała mama, po­nie­waż ja mil­cza­łam, cała spięta.

– Znowu spo­tka­nia z tobą, Ju­lia. Co o tym są­dzisz?

Te­raz oboje na mnie pa­trzyli. Na­pi­łam się wody, ob­ser­wu­jąc ich ocze­ku­ją­cych od­po­wie­dzi. Czy mo­głam po­wie­dzieć „nie”? Nie po­win­nam sta­wiać oporu. Co, je­śli ro­dzi­ców spo­tka­łoby coś złego i Star­szy­zna ka­za­łaby mi wyjść za ja­kie­goś brud­nego, bez­zęb­nego pi­jaka, a w umo­wie nie mia­ła­bym za­pi­sa­nych żad­nych praw?

Żad­nych! ŻAD­NYCH PRAW!, krzy­czał mój umysł.

Ty­mon był naj­lep­szym, co mo­głam do­stać, i po­win­nam w końcu prze­stać opo­no­wać.

– Do­brze. Je­śli taka jest wa­sza wola – od­par­łam wresz­cie, z re­zy­gna­cją pa­trząc w pod­łogę.

– Za­dzwo­nię do niego i po­wiem, że się zgo­dzi­łaś.

Gwał­tow­nie pod­nio­słam głowę i po­pa­trzy­łam na ojca wiel­kimi oczami.

– Py­tał, czy JA się zga­dzam?

– Tak. Naj­pierw uzy­skał moją zgodę, a póź­niej po­pro­sił, że­bym cie­bie też za­py­tał o zda­nie.

Ta­kimi z po­zoru nie­win­nymi ge­stami za­czy­nał roz­mięk­czać moje ści­śnięte z prze­ra­że­nia serce. Dla mnie bar­dzo wiele zna­czyło, że ob­cho­dzi go, co my­ślę. I mia­łam na­dzieję, że nie jest to tylko gra.

***

Tym ra­zem po­sta­no­wi­łam być bar­dziej sobą. Wło­ży­łam białe dżinsy i ob­ci­słą, czarną ko­szulkę, na któ­rej tle błysz­czał łań­cu­szek ze srebr­nym krzy­ży­kiem. Wy­pro­sto­wa­łam włosy, zro­bi­łam de­li­katny ma­ki­jaż i by­łam go­towa. Chcia­łam wy­glą­dać jak naj­bar­dziej na­tu­ral­nie, mia­łam na­dzieję, że dzięki temu będę za­cho­wy­wała się swo­bod­niej.

Tata prze­pu­ścił mnie w drzwiach lo­kalu. Od razu po­czu­łam za­pach przy­go­to­wy­wa­nego je­dze­nia zmie­szany z czymś, czego nie po­tra­fi­łam okre­ślić. Na ścia­nie wi­siał ogromny te­le­wi­zor usta­wiony na ka­nał mu­zyczny. Stoły i krze­sła sto­jące na środku sali zro­biono z ciem­nego drewna. Na każ­dym bla­cie umiesz­czono wa­zon z bia­łymi, drob­nymi kwiat­kami. Po­miesz­cze­nie zdo­biły zdję­cia przy­praw i dań, ale moją uwagę przy­kuł szcze­gól­nie wielki ob­raz pizzy. Pa­trząc na niego, mia­łam ochotę coś zjeść.

W lo­kalu sie­dzieli głów­nie na­sto­lat­ko­wie. Przy­padł mi do gu­stu kli­mat tego miej­sca – po­łą­cze­nie stylu mło­dzie­żo­wego z ele­ganc­kim. Można było umó­wić się tu­taj za­równo na randkę, jak i na wyj­ście z przy­ja­ciółmi.

Ty­mon pod­niósł dłoń, gdy na­po­tka­łam jego spoj­rze­nie. Mu­siał na mnie pa­trzeć, od­kąd we­szłam. Ru­szy­li­śmy z tatą w jego kie­runku. Po po­wi­ta­niu chło­pak ge­stem za­pro­sił mo­jego ojca, żeby usiadł z nami.

– Pójdę tam. – Tata wska­zał miej­sce kilka sto­li­ków da­lej. – Za­mó­wię so­bie piwo i po­sie­dzę. Mam ga­zetę, jak coś.

Kwiat­kow­ski znów wy­glą­dał bar­dzo przy­stoj­nie i, tak samo jak po­przed­nim ra­zem, odu­rzył mi zmy­sły swoim za­pa­chem.

– Cześć, Jula. – Mu­snął ustami moją dłoń, co wy­wo­łało dreszcz. – Usiądź. – Od­su­nął mi krze­sło, które za­ję­łam. – Cie­szę się, że przy­szłaś. Chyba jed­nak nie je­stem taki straszny.

– Prze­pra­szam. Nie bierz mo­jego wcze­śniej­szego za­cho­wa­nia do sie­bie – pró­bo­wa­łam być miła i nie psuć wszyst­kiego na star­cie. Rzu­ci­łam ukrad­kowe spoj­rze­nie na inne sto­liki i ­za­uwa­ży­łam, że tylko na na­szym świeczka ocza­ro­wuje bla­skiem. Zro­zu­mia­łam, że to on o to za­dbał.

– Ostat­nio wy­glą­da­łaś na prze­ra­żoną – stwier­dził, gdy usiadł na­prze­ciwko.

– Na­dal je­stem.

Po­ki­wał ze zro­zu­mie­niem głową, a na­stęp­nie po­dał mi menu i otwo­rzył swoje.

– Na co masz ochotę?

– Ten ob­raz na ścia­nie mnie prze­ko­nał. – Wska­za­łam wielką na­ma­lo­waną pizzę.

Zer­k­nął w tamtą stronę, po czym uśmiech­nął się sze­roko.

– Jaką lu­bisz?

– Druga z li­sty może być. A ty? Co my­ślisz?

Spoj­rzał wprost na moje uśmiech­nięte usta, póź­niej prze­niósł uwagę na oczy. Pa­trzył tak in­ten­syw­nie, że po­czu­łam skrę­po­wa­nie. Spu­ści­łam wzrok z po­wro­tem na kartę dań.

– Też mi pa­suje. To dużą dwójkę. Zjemy ra­zem?

Kiw­nę­łam głową na znak zgody.

– A co do pi­cia?

– Colę z lo­dem. – Od­chrząk­nę­łam i od­go­ni­łam za­wsty­dze­nie. – Dla­czego tak pa­trzysz?

– Ład­nie wy­glą­dasz. – Uniósł de­li­kat­nie ką­ciki ust i wtedy w po­liczku za­uwa­ży­łam do­łek, który mnie ocza­ro­wał.

Ty­mon od­wró­cił w końcu wzrok i po­pro­sił kel­nera. Dzięki temu mia­łam chwilę, żeby za­czerp­nąć od­de­chu.

Nie wie­dzia­łam, jak po­win­nam się wo­bec niego za­cho­wy­wać. Zer­k­nę­łam na jego za­my­śloną twarz, gdy skrę­cał rą­bek ser­wetki. Nie mie­li­śmy wiele czasu. Na­sze po­przed­nie spo­tka­nie trwało krótko i są­dzi­łam, że te­raz bę­dzie po­dob­nie, a nie chcia­łam znowu wyjść na nie­za­do­wo­loną księż­niczkę. Drża­łam w oba­wie, że coś palnę i spra­wię mu przy­krość.

– By­łeś już tu­taj kie­dyś?

– Tak. Mają na­prawdę do­bre je­dze­nie i miłą ob­sługę. Lu­bię tu przy­cho­dzić. Nie masz za złe, że nie jest to wy­kwintna re­stau­ra­cja?

– Nie. W tym lo­kalu jest bar­dziej swo­bod­nie. Choć odro­bina nor­mal­no­ści, bez po­zo­rów.

Ro­zej­rza­łam się wo­kół. To miej­sce na­prawdę przy­pa­dło mi do gu­stu. Otwo­rzy­łam usta, chcąc cią­gnąć roz­mowę, ale chło­pak za­py­tał pierw­szy.

– Ja­kie masz plany na naj­bliż­szą przy­szłość?

Zbił mnie z tropu, więc spoj­rza­łam na niego kpiąco.

– Żar­tu­jesz so­bie?

– Py­tam po­waż­nie. Sporo o to­bie wiem, ale chęt­nie usły­szę coś wię­cej od cie­bie.

– Co wiesz? – za­py­ta­łam za­cie­ka­wiona i prze­chy­li­łam głowę z uśmie­chem.

Po­czu­łam mię­dzy nami przy­jemne na­pię­cie. To spo­tka­nie od po­czątku przy­po­mi­nało randkę bar­dziej niż po­przed­nie, które oka­zało się nie­wy­pa­łem.

– Prak­tycz­nie wszystko. Po­sia­dasz wie­dzę obej­mu­jącą wiele dzie­dzin.

– Ro­dzice bar­dzo na­ci­skali na edu­ka­cję. Zda­wali so­bie sprawę, że pew­nie nie pójdę na stu­dia, ale… No… nie­ważne. Wia­domo, po co mi były te wszyst­kie kursy.

– Po co?

– Żeby za­do­wa­lać męża. Do tego zo­sta­łam stwo­rzona i przy­go­to­wana.

Od razu po­smut­nia­łam i prze­je­cha­łam opusz­kami po ciem­nym bla­cie, two­rząc nie­wi­dzialny wzór. Iry­to­wało mnie, że to męż­czy­zna jest za­wsze naj­waż­niej­szy, jakby ko­biety nie miały po­trzeb, pra­gnień i ma­rzeń. Skoro byli tacy silni, na ja­kich się kre­owali, sami mo­gli o sie­bie za­dbać. Chcia­łam być w związku part­ner­skim, gdzie obie strony oka­zują so­bie wza­jem­nie tro­skę. Nie tylko żona mę­żowi.

– Nie pa­suje ci ta rola? – Ty­mon po­pił wody i z uwagą ob­ser­wo­wał moją mi­mikę.

Wzru­szy­łam ra­mio­nami, wal­cząc, żeby nie wy­ra­zić nie­za­do­wo­le­nia.

– Nic in­nego nie po­tra­fię. I nic in­nego mnie nie czeka.

– Ro­dzice na­ci­skali na edu­ka­cję, że­byś dała so­bie radę w ży­ciu. Gdy masz wie­dzę, kró­lo­wie są nadzy.

– Mój tata tak ma­wia. – Roz­ch­mu­rzy­łam się za­sko­czona.

– Wiem.

– Do­brze znasz mo­ich ro­dzi­ców?

– Od­wie­dzi­łem ich kilka razy – od­po­wie­dział, spla­ta­jąc przy tym palce, żeby wy­god­nie oprzeć dło­nie o blat sto­lika.

– To nie­ty­powe, że by­łeś w moim domu. – Unio­słam brwi.

– Są­dzi­łaś, że oma­wia­li­śmy ta­kie te­maty w re­stau­ra­cji? Wśród lu­dzi?

– Po pro­stu ni­gdy nie roz­my­śla­łam nad tym, jak do­szło do wa­szej roz­mowy. – Na­gle mnie olśniło. – A by­łeś w moim po­koju?

Ty­mon pró­bo­wał po­wstrzy­mać uśmiech.

– No wiesz! Grze­ba­łeś w mo­ich rze­czach? – obu­rzy­łam się odro­binę zbyt gło­śno.

– Nie, no coś ty. Tylko zer­k­ną­łem do środka, gdy sze­dłem do ła­zienki. By­łem cie­kawy, jak wy­gląda twoja kom­nata.

– Kom­nata? – prych­nę­łam drwiąco.

– Je­steś tro­chę jak Rosz­punka. Za­mknęli cię w wieży. Mo­głaś wy­cho­dzić je­dy­nie do sklepu, do szkoły i na za­ję­cia do­dat­kowe. W su­mie… Rosz­punka nie mo­gła.

Ro­ze­śmia­łam się szcze­rze na te słowa. Jego po­czu­cie hu­moru przy­pa­dło mi do gu­stu. Plus za to, że po­tra­fił mnie roz­ba­wić i pod­cho­dzić w taki spo­sób do trud­nych kwe­stii. Ogra­ni­cze­nia za­zwy­czaj bu­dziły mój smu­tek lub gniew i nie były do­brym te­ma­tem do żar­tów.

– Oglą­dasz Di­sneya? – za­py­ta­łam.

– Mam tro­chę dzie­cia­ków w ro­dzi­nie. Faj­nie w nie­dzielę po obie­dzie le­żeć z nimi na ka­na­pie i oglą­dać bajki.

– Lu­bisz dzieci?

– Tak. To ta­kie słod­kie małe elfy, które nie mają po­ję­cia o ży­ciu. Z tego, co wiem, ty też je lu­bisz. – Ema­no­wał pew­no­ścią sie­bie.

Spoj­rza­łam wprost w jego ciemne oczy, które wa­biły głę­bią. Im dłu­żej w nie pa­trzy­łam, tym więk­szy ucisk czu­łam w pod­brzu­szu.

– Jest coś, czego o mnie nie wiesz?

– Ty mi po­wiedz. – Uśmiech­nął się za­dzior­nie i od­su­nął menu, prze­ry­wa­jąc przy tym nasz kon­takt wzro­kowy.

Kel­ner wła­śnie po­dał pizzę. Ku­szący za­pach po­bu­dził do pracy za­równo śli­nianki, jak i żo­łą­dek. Oczy­wi­ście nie da­łam po so­bie po­znać, że mam ochotę od razu się­gnąć po ka­wa­łek.

– Pach­nie i wy­gląda obie­cu­jąco, prawda? – za­py­tał Ty­mon.

– Je­śli tak samo sma­kuje, bę­dziemy w nie­bie.

Coś bły­snęło mu w oczach, a ja wo­la­łam nie py­tać, o czym po­my­ślał. Prze­czu­wa­łam, że by mnie za­wsty­dził. Nie sko­men­to­wał, tylko wska­zał, że­bym wzięła so­bie pierw­sza.

Gdy po­ło­żył ka­wa­łek pizzy na swój ta­lerz, spoj­rza­łam na tatę. Przez chwilę za­po­mnia­łam, że tu jest. Na­prawdę po­czu­łam się jak na randce, co było eks­cy­tu­jące. Mimo że nie­da­leko sie­dział czujny ob­ser­wa­tor, który po­chła­niał ham­bur­gera, by­łam za­do­wo­lona.

– Wra­ca­jąc do te­matu – za­gaił Ty­mon. – Tak szcze­rze, z głębi serca… Mia­łaś ja­kiś inny po­mysł na przy­szłość niż wyj­ście za mąż? – Wziął pierw­szy gryz, wska­zu­jąc przy tym, że­bym za­częła jeść.

– Je­śli mam być szczera, to nie. Po pro­stu od za­wsze wie­dzia­łam, co mnie czeka, więc przy­wy­kłam do tej wi­zji. To nie jest do końca tak, że ja tego nie chcę. – Wcią­gnę­łam głę­biej po­wie­trze i ze­bra­łam my­śli. – Nie wiem, jak ci to wy­tłu­ma­czyć. Skoro Bóg tego chce, to może ma plan.

– Na pewno ja­kiś ma – po­wie­dział po­cie­sza­jąco.

Spoj­rze­li­śmy so­bie w oczy ze zro­zu­mie­niem, a póź­niej po pro­stu je­dli­śmy w ci­szy.

Wi­dzia­łam sie­bie w roli żony i matki, pra­gnę­łam za­ło­żyć ro­dzinę. Jed­nak pa­ra­li­żo­wało mnie to, po­nie­waż by­łam zbyt młoda, nie­przy­go­to­wana i wszystko się działo za szybko. Ty­mon to uro­czy chło­pak, ale czy mu­sia­łam od razu za niego wy­cho­dzić? Pierw­szy męż­czy­zna, z któ­rym po­szłam na randkę, bę­dzie je­dy­nym przez resztę mo­ich dni. Na do­bre i na złe. W mo­men­tach jego ra­do­ści, jak i wście­kło­ści. A ja… po­zo­stanę po­słuszna.

Od­go­ni­łam cię­żar z serca, żeby nie psuć na­szego spo­tka­nia. Wzię­łam kęs i stwier­dzi­łam, że smak da­nia kła­dzie kon­ku­ren­cję na ło­patki.

– Mmm… Czemu ja tu ni­gdy wcze­śniej nie by­łam? To naj­lep­sza pizza, jaką kie­dy­kol­wiek ja­dłam.

– Bar­dzo się cie­szę. Mam na­dzieję, że jesz­cze nie­raz za­biorę cię do nieba. – Przez usta Ty­mona prze­mknął uśmie­szek, a ja spu­ści­łam wzrok z za­wsty­dze­niem.

Jed­nak mia­łam ra­cję co do jego my­śli. Przez chwilę mil­cza­łam, ale osta­tecz­nie po­sta­no­wi­łam wy­ko­rzy­stać to spo­tka­nie.

– Mogę cię o coś za­py­tać? – Przy­gry­złam wargę, czu­jąc tro­chę stresu.

– Oczy­wi­ście.

Aż mnie skrę­cało, żeby wy­py­tać o jak naj­wię­cej. Mu­sia­łam się do­wie­dzieć, ile ma na su­mie­niu i jak wiele do­świad­czył. Choć nie wie­dzia­łam, czy po­win­nam po­ru­szać oso­bi­ste te­maty. Mia­łam obawy, że go tym zde­ner­wuję.

Ty­mon prze­stał jeść i cze­kał.

– Nie bę­dziesz zły? – Zmarsz­czy­łam nos w ge­ście nie­pew­no­ści.

– Nie będę, py­taj. – Ob­li­zał kciuk, ze spo­ko­jem pa­trząc mi pro­sto w oczy.

Przez mo­ment po­ża­ło­wa­łam, że mam za­miar grze­bać w jego prze­szło­ści. Zda­łam so­bie jed­nak sprawę, że ża­ło­wa­ła­bym bar­dziej, gdy­bym się nie od­wa­żyła, więc po­sta­no­wi­łam iść za cio­sem.

– Co ro­bi­łeś w okre­sie buntu? W tych plot­kach jest część prawdy?

– Nie wiem, ja­kie plotki sły­sza­łaś. Za­pewne za­wie­rają nieco fak­tów. Ży­łem jak zwy­kły na­sto­la­tek. Bez za­sad Wspól­noty, bez ogra­ni­czeń.

– To zna­czy? – do­cie­ka­łam, po­nie­waż chcia­łam spraw­dzić, jak za­re­aguje.

– Pi­łem al­ko­hol, pa­li­łem, im­pre­zo­wa­łem, spa­łem byle gdzie. I tak, mia­łem ko­biety, bo pew­nie o to py­tasz. Nie za­cho­wa­łem czy­sto­ści do ślubu. – Roz­ło­żył ręce tak bez­rad­nie, jakby to wcale nie była jego wina.

Po­wstrzy­ma­łam ochotę, by prych­nąć mu w twarz. Nie za­spo­koił do końca mo­jej cie­ka­wo­ści. Pra­gnę­łam wie­dzieć, co ro­bił w cza­sie, gdy nie mie­li­śmy ze sobą kon­taktu, a przede wszyst­kim za­le­żało mi na tym, żeby go le­piej po­znać. Po­sta­no­wi­łam roz­ma­wiać z nim nor­mal­nie, a je­śli oka­załby złość, przy­naj­mniej mia­ła­bym pew­ność, ja­kim jest ty­pem czło­wieka.

– By­łeś kie­dyś na dys­ko­tece?

– Wiele razy. Chcia­ła­byś pójść?

Unio­słam ze zdzi­wie­nia brwi. Oczy­wi­ście, że chcia­łam pójść, ale nie za­mie­rza­łam od­kry­wać przed nim wszyst­kich kart. Mu­sia­łam po­zo­stać ostrożna. Pro­po­no­wał mi wyj­ście na dys­ko­tekę czy spraw­dzał, co my­ślę o za­sa­dach Wspól­noty? Po­sta­no­wi­łam unik­nąć kon­kret­nej od­po­wie­dzi.

– Sama nie wiem… – Uda­łam nie­za­in­te­re­so­waną. – To chyba nie­zbyt od­po­wied­nie miej­sce dla mnie.

– Nie spró­bu­jesz, to się nie do­wiesz.

– Prze­cież mi nie wolno – za­kpi­łam.

– Nie­długo, być może, to ja będę o tym de­cy­do­wał. Nie twoi ro­dzice.

Znów spoj­rza­łam na ojca. Myśl, że odejdę z domu i za­cznę na­le­żeć do męża, spra­wiła, iż po­czu­łam bo­le­sne ukłu­cie w sercu. To Ty­mon bę­dzie de­cy­do­wał o wszyst­kim, może na­wet wy­dzie­lał mi czas spę­dzony z mamą i tatą.