Wrzące Bory - Urszula Sarnowska - ebook + audiobook

Wrzące Bory ebook i audiobook

Urszula Sarnowska

3,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Gdy dzieje się źle, wzywa się wiedźmy.

Tak to działa we Wrzących Borach, małej wsi odgrodzonej od świata gęstymi lasami, gdzie można znaleźć południce, zmory i utopce. Bo upiory przyciągają siebie nawzajem. Zarówno te martwe, jak i żywe, a żywe bywają nawet gorsze.

Właśnie do Wrzących Borów przyjeżdża Natasza, która w spadku odziedziczyła dom. Któż nie marzy o wiejskiej sielance, gdy życie bywa uciążliwe? Ucieczka od przytłaczającej rzeczywistości okazuje się jedynie wstępem do brutalnego świata, w którym ciągle mają się dobrze wierzenia słowiańskie i upioryzm.

Teraz największym problemem Nataszy staje się ucieczka z tego świata…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 308

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 11 min

Lektor: Anna Szawiel

Oceny
3,6 (38 ocen)
11
9
12
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
hardcake3

Całkiem niezła

Książka OK. Ciekawie się zaczela i rozwijała. ale trochę mało efektowne zakończenie jak dla mnie i znalazłam kilkanaście literówek, brak spacji itd. Przy 1 błędzie "ok, zdarza sie" ale jak widziałam już kilka kolejnych to jednak zaczęło sprawiać wrażenie niezbyt profesjonalne.
20
piorowski

Nie oderwiesz się od lektury

Czytało się dobrze, pomimo olbrzymiej ilości literówek. Warto jednak dodać w kategorii informację że jest to jednak pozycja dla młodzieży.
10
vanite

Z braku laku…

BardaC

Całkiem niezła

Tragiczna korekta, błąd na błędzie
00
paulinabo93

Całkiem niezła

Fajne, przygodowe ale myślę że szybko o tej książce zapomnę.
00

Popularność




ROZDZIAŁ I

Natasza lubiła dramatyzować. Popis swoich umiejętności dała po śmierci rodziców i jak nie poszło jej dostatecznie dobrze na maturze i nie dostała się na wymarzone studia medyczne. Wtedy pomieszało jej się w głowie. Był to mroczny, bezsenny okres, pełen obwiniania o wszystko, włącznie z globalnym ociepleniem. Zbliżał się wrzesień i jej znajomi wyjeżdżali, zostawiając rodzinne strony. Najbardziej irytujące okazały się być social media. Codziennie widziała jak koledzy z liceum chwalą się na jaki to uniwersytet się dostali, gdzie się przeprowadzają i co już zobaczyli w nowych miastach. Nie mogąc przestać, z uporem przeglądała tablicę w poszukiwaniu coraz to nowszych postów, nieświadomie, torturując się tym.

Zmusiła się do wstania, założyła buty i wyszła z domu na kolejny spacer w środku nocy. Nogi zaprowadziły ją pod starą podstawówkę, do której weszła przez otwartą bramkę.

Obeszła budynek, tuż za zakrętem usłyszała głosy. Nie tylko ja zignorowałam znak zakazujący wejścia na teren szkoły, pomyślała. Chowając się w cieniu budynku, zbliżyła się powoli do dwóch dziewczyn. Siedziały na przedostatnim piętrze rusztowania ustawionym pod halą sportową i były tak pochłonięte rozmową, że zupełnie jej nie zauważyły.

Jeden z głosów poznała od razu.

Wspięła się po bardzo niestabilnym rusztowaniu cztery poziomy w górę. Nie było to łatwe. Natasza nie miała lęku wysokości, podobnie jak ten przed spadaniem. Możliwe, że gdy ktoś analizuje tyle absurdalnych sytuacji, to przestaje bać się tych najbardziej realnych. Jedyne czego się obawiała, to spotkania z Ewą po tylu miesiącach ciszy. Ich relacja nigdy nie była zbyt zażyła. Początkowo po prostu się mijały, później Natasza unikała wszystkich. Ostatni raz widziała przyjaciółkę w październiku. A była końcówka sierpnia.

– Natasza? – Ewa znieruchomiała, próbując dojrzeć ją przez ciemność.

Ewa przytuliła ją na powitanie, zaraz później zrobiła to jej koleżanka. Był to zwyczaj, którego nigdy nie potrafiła zrozumieć. Po chwili wszystkie trzy usiadły na drewnianych deskach opartych na metalowych rurach.

– To opowiadaj co cię tu przygnało? – zapytała Ewa.

– Spacerowałam sobie w okolicy, aż usłyszałam wasze krzyki – zaśmiała się. – Pomyślałam, że przyjdę sprawdzić czy nic wam nie jest. Kto wie jak długo byście tu siedziały, gdyby na przykład drabina się rozleciała albo złamała się deska.

Chciała, by brzmiało to jak żart, ale czuła się niezręcznie. Nagle zalało ją poczucie winy spowodowane unikaniem Ewy. Przyjaciółka dostrzegła, że coś jest nie tak, ale źle zinterpretowała powód.

– To jest Roksana. – Wskazała dziewczynę siedzącą obok. – Też tu chodziła. Jest dwa lata młodsza od nas.

– Miło mi cię poznać.

Kojarzyła ją. Gdy żyje się tak długo w jednym miejscu kojarzy się wszystkich. Ale Roksana z pewnością jej nie pamiętała, nie miała jej tego za złe. Nie była nigdy tak przebojowa jak Ewa i nie potrafiła zaskarbić sobie sympatii z taką łatwością jak ona.

– Nie odpowiedziałyście na moje wcześniejsze pytanie: co tu robicie?

– Pogrążamy się w dekadencji z owocowym piwem i miętowymi papierosami. Chcesz?

– Nie dzięki. Samo to, że wy dwie jesteście pijane na wysokości jest już dostatecznie niebezpieczne.

– Roksano! – Ewa zwróciła się do koleżanki, wskazując na Nataszę. – Przedstawiam ci ostatnią ostoję przykładności…

– Czyli jesteś świadoma głupoty swojego postępowania?

– … uczennicę, co zawsze miała odrobione zadania domowe i była gotowa do kartkówek! – kontynuowała Ewa.

– Nie słuchaj jej.

– Założę się, że miałaś całkiem niezłą średnią i na pewno matury też ci dobrze poszły.

Ewa nie wiedziała o wielu rzeczach: o śmierci jej rodziców, o tym, jak bardzo była samotna i nie ma pojęcia, co zrobić ze swoim życiem.

Dla niej wciąż była perfekcyjna.

– A jak tam twoje wyniki?– spytała Ewę, odwracając od siebie uwagę.

– Znośnie dla mnie, dostatecznie dla komisji rekrutacyjnej, więc studia czekają na mnie otworem. Jak zwykle niedostatecznie dla moich rodziców.

Natasza poczuła się niewyobrażalnie zazdrosna, a jeszcze gorzej jej się zrobiło gdy to sobie uświadomiła.

Ewa pociągnęła długi łyk z puszki. Wcześniej dziewczyna nie dostrzegła, jak bardzo jej przyjaciółka była bardzo pijana. Plątał jej się język, miała czerwone policzki i nie mogła skupić wzroku na jednym punkcie przez dłuższą chwilę. Nagle wstała tak gwałtownie, że aż zatrzęsło się rusztowanie.

– Mam świetny pomysł. Zejdźmy stąd.

Widząc zachowanie koleżanki, Roksana wybuchła śmiechem. To był ten moment, gdy mózg Nataszy wyplątał się z otępiającej go mgły, a zdrowy rozsądek nakazał niezwłocznie ewakuować z niestabilnej konstrukcji.

– Mam jeszcze lepszy pomysł. Wejdźmy wyżej – odparła przekornie Ewa.

Choć na ostatni poziom nie prowadziła żadna drabinka, to w niczym to nie przeszkodziło Ewie. Zlekceważyła protesty Nataszy i wdrapała się na górę, a zaraz za nią Roksana. Dziewczyna, chcąc upilnować koleżanki, musiała uczynić to samo. Na szczycie nie było już żadnych bocznych barierek, a wyłącznie drewniane, ruchliwe, mokre od deszczu deski. Stanąwszy na nich, Natasza chwyciła Ewę i obróciła w swoją stronę, patrząc jej w oczy.

– Dość. Schodzimy na dół. Tu jest niebezpiecznie. Możesz spaść.

– Jak tak bardzo chcesz to sobie idź. Nie potrzebujemy tu ciebie. Doskonale sobie radziłyśmy. Nie musisz się nami zajmować jak jakaś niańka. Pewnie dlatego nikt cię nigdzie nie zaprasza.

Ewa wyrwała się Nataszy z uścisku i dopijając piwo rzuciła puszkę na dół, stając na krawędzi rusztowania. Dziewczyna oczami wyobraźni widziała, jak spadają w dół na wybrukowany dziedziniec. Szczęśliwie nikt nie spadł, a do jej uszu doszedł śmiech Roksany. Świetnie, pomyślała, nie dość, że jestem niechcianą sztywniarą, to jeszcze troszcząc się o ich bezpieczeństwo, matkuję.

– Zrób nam zdjęcie!

Ewa wcisnęła jej w rękę telefon. Natasza szybko zabrała od niej urządzenie i wybrała numer telefonu jej chłopaka. Co prawda nie znała go za dobrze, ale Maks mieszkał dostatecznie blisko, by przyjść do niej i zmusić dziewczyny do zejścia na dół.

– Ewa? Która godzina? – Zmęczony głos w słuchawce świadczył o tym, że musiała go obudzić.

– Tu Natasza. Ewa jest kompletnie pijana i tańczy na rusztowaniu pod naszą podstawówką. Możesz tu podejść? Wiem, że jest późno, ale to krytyczna sytuacja.

– Nie wiem czy to dobry pomysł… Ewa i ja zerwaliśmy jakiś czas temu i nie sądzę by chciała mnie teraz widzieć. Zadzwoń do jej nowego chłopaka, niech on ogarnia bajzel. To już nie moja sprawa.

Czy naprawdę to nie była jego sprawa, że osoba, której wielokrotnie deklarował miłość roztrzaska sobie zaraz czaszkę?

– Proszę, pomóż mi. Sama nie dam sobie rady. Przy odrobinie szczęścia ona nawet nie będzie pamiętać, że cię dzisiaj spotkała, więc jeśli kiedykolwiek ci na niej zależało, po prostu przyjdź.

Rozłączyła się nim zdążył cokolwiek powiedzieć. Miała nadzieję, że odrobina wyrzutów sumienia jakie wzbudziła w nim zmobilizuje go do pomocy. Dziewczyny nawet nie zauważyły, że wrzeszczała na telefon. Były zbyt zajęte sobą.

Po jakimś czasie, w końcu dostrzegła chłopaka, niepewnie, a wręcz karykaturalnie, skradającego się przez dziedziniec jakby był postacią z kreskówki. Brakowało mu jedynie kominiarki z wydartymi dziurami na oczy. Po chwili drabinka zatrzęsła się, a Maks wszedł na ostatni poziom rusztowania.

– Czemu im na to pozwoliłaś? – zapytał oburzony.

– Ja? Same się tu wdrapały, ja je jedynie asekuruję.

– Maks? Co ty tu robisz? – spytała Ewa, zrzucając kolejną puszkę z rusztowania, zauważając dawnego chłopaka.

– Właśnie cię stąd zabieram. Chodź na dół. Tu jest niebezpiecznie.

– Ciągle tylko chodź na dół, chodź na dół, tu jest niebezpiecznie, uważaj, bo spadniesz, uważaj stoisz na krawędzi! A ja nigdzie nie idę! A ty nie masz prawa mi rozkazywać! Nie masz prawa mi już rozkazywać.

Ewie alkohol musiał jeszcze bardziej uderzyć do głowy, gdyż zaczęła śpiewać i tańczyć na kładce. Niedługo potem do tego szaleństwa dołączyła Roksana.

Maks zdenerwował się. Objął dziewczynę tak, by ta oplotła jego brzuch nogami, by następnie z wolna, mając Ewę w ramionach, zejść na dół. Przez jakiś czas szamotała mu się, lecz z czasem uspokoiła się, znacznie ułatwiając chłopakowi mobilność. Choć manewr był dość niebezpieczny, z pewnością o wiele pewniejszy aniżeli zostawienie jej u góry.

Gdy para schodziła, Natasza zbliżyła się jeszcze raz do krawędzi. Nagle wydało jej się cudownym pomysłem by po prostu rzucić się w ciemność. Oczami wyobraźni widziała swoje bezwładne ciało w locie. Odepchnęła szybko od siebie tę myśl i zeszła na dół.

Odprowadzili je do domu Roksany. Wyglądał jak każdy na tym osiedlu. Był dwupiętrowy, o beżowych ścianach z czerwonym dachem i garażem przylegającym od prawej strony.

Beż był zmorą tej dzielnicy.

Zanieśli je do pokoju Roksany i zostawili je na łóżku.

– Porozmawiamy na dole?– spytał.

Max okrył dziewczyny kocem. Zeszli do salonu. Natasza usiadła po turecku na fotelu, , a on usadowił się na kanapie.

– Ktoś powinien z nimi tutaj zostać. Wiesz… chętnie bym to zrobił, ale nie sądzę by spodobało się to Ewie. Tak jak mówiłaś, ona najprawdopodobniej zapomni o wszystkim, więc lepiej nie niepokoić jej tym faktem. Okej?

Ponownie pokiwała twierdząco głową. Nataszę zawsze bawiło, że praktycznie ze sobą nie rozmawiali, a dzisiaj powiedział do niej pięć razy więcej słów niż w trakcie trwania całej ich znajomości. Większość z nich skupiała się na wymazaniu jego udziału w tym wieczorze. Jego zerwanie z Ewą musiało być wyjątkowo paskudne, skoro tak bardzo nie chciał pokazać się w jej życiu. Nataszy wydało się to strasznie smutne, biorąc pod uwagę, że przez kilka lat byli w sobie szaleńczo zakochani i niemal nierozłączni. Aż kusiło ją by spytać co się stało, ale powstrzymała się.

– Super. Świetnie. Bardzo ci dziękuję. To ja chyba będę iść. Miło było cię znowu zobaczyć. A właśnie, jak tam studia? Gdzie idziesz?

– Eeee… jeszcze nie wiem… – odchrząknęła, jakby zapomniała jak się używa języka.

– Aha. Rozumiem. Pewnie masz wiele możliwości…

– Nie. Właściwie nie dostałam się, tam gdzie chciałam i teraz w sumie nie wiem. A jak u ciebie? Co ty w ogóle studiujesz?

Właśnie dotarło do niej, że nic o nim nie wie. Jakby był wiecznym cieniem u boku Ewy. Zawsze tam był, mało się odzywał. Podobnie jak ona.

Koleżanka Nataszy miała umiejętność gromadzenia wokół siebie cichych ludzi. Jej osoba przyciągała ich do siebie słodyczą ekscytacji. Wprowadzała do ich życia realne szaleństwo, nie tylko te urojone. To właśnie Ewa wyciągała dziewczynę do ludzi, zapraszała na imprezy i namawiała do robienia tak szalonych rzeczy jak spontaniczna wycieczka do Pragi. Ewa miała swój typ ludzi.

Ją, Maksa i Roksanę.

Chłopak jedynie zaśmiał się niezręcznie, odpowiedział, że studiuje farmakologię i rzucił że musi uciekać. Nie chciała dłużej przeciągać tej niezręcznej rozmowy, więc koniec końców została sama w obcym domu. Postanowiła przynajmniej rozejrzeć się odrobinę.

Właściwie prócz jaskrawo różowych ścian salonu dom niczym się nie wyróżniał. W łazience, naprzeciwko toalety, znajdowało się kilka małych ramek z malunkami chatek leśnych o różnych porach roku. Były bardzo zakurzone i brudne, ale było coś ciekawego w tych starych obrazkach umieszczonych w nowoczesnej łazience z białą armaturą i chromami. Ponoć rodzina Nataszy też ma taki domek. Znaczy ona ma, ale nigdy w nim nie była. Musi być tam teraz ładnie.

Zwłaszcza pod koniec lata gdy nie jest już aż tak duszno, a jednocześnie nie ma jeszcze chłodu.

Doszło do niej, jak bezsensownie potoczył się ten wieczór. Wałęsała się po cudzym domu z ludźmi nie dbającymi o jej obecność. Jej przyjaźń z Ewą tak naprawdę była echem przeszłości.

Musiała wyjechać i to jak najprędzej.

ROZDZIAŁ II

Wpadła do własnego domu, jakby na zewnątrz goniło ją stado krów. Drzwi trzasnęły za nią z hukiem, aż cały dom się zatrząsł. Chciało jej się śmiać. Normalnie jeszcze trzy miesiące temu matka by ją za to zganiła. Teraz już nikogo to nie obeszło. Nikogo już nie obejdzie to, czy będzie mieć porządek w pokoju, czy zje obiad, czy spakuje wszystko na wakacje. Osunęła się bezsilnie na podłogę. Nie miała pojęcia co ze sobą zrobić, ani gdzie pójść. Ten dom był ogromny. Dwa piętra, dziesięć pokoi, do tego strych i garaż.

A ona nie miała gdzie pójść.

W każdym z tych pokoi były hologramy ludzi, niezostawiające przestrzeni żywym. Zmęczona siedzeniem, położyła się na zimnych kafelkach, by ochłodziły rozgorączkowane myśli. To nie pomogło.

Słońce zaczynało powoli wpadać przez okna przedpokoju, oświetlając rzędy butów na stojakach. Ilość par butów żywych domowników sięgała liczby trzy, natomiast martwych dwadzieścia osiem.

Powinna wyjść i nie oglądać się za siebie. Nie było sensu tkwić w pustym domu pełnym nie swoich rzeczy, ale również nie miało sensu bycie gdziekolwiek indziej. Ergo, powinna tu zostać. Przed jej oczami ponownie ukazał się obraz domu z łazienki. To była myśl, od której wszystko się zaczęło: pojechać na kompletne odludzie, gdzie nikt nie będzie jej znał, gdzie nie będzie tych rzeczy. To była myśl godna działania.

Pobiegła do biura rodziców. Po jakiejś godzinie poszukiwań odnalazła akty prawne wraz z adresem i kluczami do domku. Nie miała pojęcia do kogo należał przedtem. Jej matka odziedziczyła go w spadku. Nawet nie wiedziała, czy domek w ogóle jeszcze stał. Przez tyle lat mógł równie dobrze popaść w ruinę. Mgliście pamiętała jak matka opowiadała, że kiedyś tam pojechała do rodziny. Był to mały drewniany dom w środku lasu.

Po wpisaniu w nawigację miejscowości Wrzące Bory, okazało się, że czekają ją około trzy godzin drogi i dzielić ją będzie ponad dwieście kilometrów. Gdy patrzy się na te trzy cyfry to nie była to imponująca odległość.

Szczególnie, że ich suma równa się dwa.

W ciągu następnych kilku godzin zapakowała cały swój dobytek do auta ojca. Miało lustrzany lakier i silnik z za dużym momentem obrotowym.

W normalnych okolicznościach była dobrym kierowcą, lecz tej nocy nie zmrużyła oka i miała nadzieję, że nie rozbije auta. A gdyby jednak, to zawsze pozostawało jej drugie.

Wsiadła do samochodu.

Później pamiętała już tylko widok falującego z gorąca miasta, z każdą sekundą coraz mniejszego. Czuła się trochę jak zbieg, który w każdym momencie może zostać przyłapany. Jakby ktoś ją obserwował.

Następnie droga zmieniła się w jedną wielką halucynację. Natłok prędkości, szybko zmieniającego się krajobrazu i jaskrawych barw przytłaczał ją, powodując zawroty głowy. Wszystko było takie jasne, skrzyło się i mieniło. Co rusz z maniakalną prędkością wyprzedzały ją inne pojazdy. Świat wokół niej pędził, a ona jedna została w tyle i starała się go jakoś dogonić.

Gdy była już blisko celu zaświeciła się czerwona lampka symbolizująca kończące się paliwo. Nigdy wcześniej sama nie tankowała. Zawsze to ojciec pilnował, by bak był pełen. Jego okulary przeciwsłoneczne ciągle były wetknięte w szczebelki od klimatyzacji. Łatwo mogłaby wyobrazić sobie, jak w nich wyglądał. Dlatego starała się nie patrzeć w ich kierunku. Nie chciała widzieć w nich swojego odbicia. Nie mogła też zmusić się do schowania ich do schowka. Były integralną częścią tego samochodu.

Zatankowała i poszła do kasy. Wtedy zadzwonił jej telefon. Na wyświetlaczu pokazało się zdjęcie roześmianej Ewy. Zrobiła je kilka lat temu podczas swoich szesnastych urodzin. Zignorowała połączenie. Wyciszyła dzwonek i ponownie włożyła komórkę do tylnej kieszeni spodni. Jeżeli Ewa chciała na nią nakrzyczeć, że popsuła im wczoraj zabawę i nawet nie zaczekała do rana to nie chciało jej się tego słuchać. Jeżeli chciała jej podziękować, to również mogła poczekać. Kiedy prowadziła samochód, Ewa ponownie dzwoniła kilka razy. Postanowiła oddzwonić do niej kiedy będzie już na miejscu, ale w końcu o tym zapomniała.

Przy kasie stał chłopak, prawdopodobnie w jej wieku. Musiało mu się tu nudzić, stacja nie wydawała się być często uczęszczana. Za kasą miał schowany telefon, na którym grał w szachy.

– Stanowisko numer dwa? – spytał kasjer. Bardzo ładnie się uśmiechał. Miał idealnie równe białe zęby.

Natasza rzuciła mu pieniądze na ladę nie czekając aż odczyta cenę.

– Między Leszczewem a Zawadzkim zrobił się ogromny korek – ostrzegł ją. – Ludzie wracają z wakacji i jak co roku wszyscy muszą robić to dokładnie w tym samym czasie. Lepiej omiń tę drogę.

– Raczej nie jadę w tamtą stronę.

Wiatrak nad nimi leniwie się obracał. Wydawał więcej dźwięków, niż chłodził. Mogłaby przysiąc, że powietrze tu miało ono gęstość koloidu. Każdy ruch wydawał się przedzieraniem przez gąszcz cząsteczek.

– A gdzie? Może znam to miejsce.

– Wrzące Bory.

– Świetnie. Wiem, gdzie to. Tak swoją drogą, jestem Hubert.

– Natasza.

Nie wiedziała, czemu w ogóle z nim rozmawia. On był ewidentnie znudzony siedzeniem tutaj, ona może podświadomie odwlekała końcową część trasy. Bała się, co ją tam zastanie, że dom będzie kompletną ruiną i będzie musiała wymyślić coś innego. Nie była za dobra w planowaniu sobie sama życia.

– Jest tam coś ciekawego? Nigdy wcześniej tam nie byłam.

Chłopak przez chwilę w zamyśleniu stukał się w brodę palcami.

– Właściwie to wydaje mi się, że nie – zaśmiał się. – Tu generalnie nie ma za wiele do roboty. We Wrzących Borach jest szkoła, sklep, kościół, poczta i to tyle. Niedaleko jest małe jezioro, ale mało ludzi tam przychodzi. Mieszkam parę wiosek dalej, w Topolnicach, tam mamy większe jezioro, nawet z plażą. Tam przenosi się całe życie towarzyskie. Zjeżdżają budki z lodami, otwierają się bary, czasem organizują jakieś imprezy.

– Rusz się gońcem na B6, inaczej królowa zbije cię za dwa ruchy.

Hubert przez chwilę wyglądał na zdezorientowanego, po czym przypomniał sobie o telefonie i jej go podał .

– Widać stamtąd? Muszę lepiej go ukrywać. Szefowi nie przeszkadza jak zapraszam tu znajomych albo nie wiem, czytam książkę, ale tych telefonów to się uczepił. Uważa, że to odstrasza klientów. Grasz w szachy?

– Czasami. Jestem w to raczej średnia, ale widzę, że na pewno lepsza od ciebie, biorąc pod uwagę, ile pionków już straciłeś.

– Wcale nie jestem aż taki fatalny. Też zbiłem kilka ważnych figur.

– Po co atakować jakieś tam figury? Skup się na konkretnym celu. Na przykład, na osłabieniu lewej strony. Wtedy atakujesz konkretne miejsca, a nie strzelasz na oślep jak popadnie.

Mimo marnego rozstawienia, wygrała tę partię. Zagrali jeszcze kilka rozdań przeciwko sobie. Nie trwało to długo. Nawet jak dawała mu fory, ruszał pionkami kompletnie nie myśląc. Natasza dobrze się bawiła. Zazwyczaj podchodząc do planszy, miała już przemyślaną taktykę, ale nie umiała jej dostosować do zmieniającej się sytuacji na szachownicy.

Hubert wydawał się jej sympatyczny. Przyniósł jej stołek z zaplecza i postawił sok grejpfrutowy z automatu. Tak jak ona, lubił grać w szachy dla samej gry. Jego problemem było to, że nie umiał wymyślić żadnej taktyki i jedynie reagował na ruchy przeciwnika.

Nie zawsze trafnie.

– Z tobą nie da się grać towarzysko! – Wkurzył się, gdy znowu pokonała go w ciągu minuty. – Nie ma w tym żadnej zabawy. Mogłabyś chociaż udawać, że nie jest to dla ciebie takie łatwe.

– Ja się bawię świetnie.

– W to nie wątpię.

Gdy trzasnęły drzwi, ich głowy momentalnie odwróciły się w stronę wejścia. Do stacji benzynowej weszła młoda dziewczyna. Była drobna, ubrana w długą koronkową suknie. Jej obcasy stukały na kafelkach. Miała krótko ścięte, jasne włosy. Była śliczna, nawet w okropnym blasku jarzeniówek, ale jednocześnie było w niej coś niepokojącego.

– Mam sprawę do obgadania – oznajmiła, gdy tylko do nich podeszła. – Wyczuwam coś dziwnego…

– To nie jest odpowiedni moment, Amelia – powiedział z naciskiem.

Dziewczyna w końcu spojrzała na Nataszę jakby dopiero teraz ją zauważyła. Uśmiechnęła się szeroko, a na jej policzkach pojawiły się dołeczki.

– Bardzo przepraszam, czasami jak się na czym za bardzo skupiam zapominam o całym świecie. Nie miej mi tego za złe. Co tu robisz?

– Natasza dotrzymuje mi towarzystwa. Gdyby nie ona, rozważyłbym chyba po raz piąty w tym tygodniu ułożenie wieży z kart. To byłby już szczyt desperacji.

– Mógłbyś też spróbować popracować. Umyć podłogę, okna, naprawić wiatrak. – Amelia wyliczała na palcach potencjalne obowiązki. – Naprawdę nie wiem za co ci tu płacą. Stoisz tu tylko i narzekasz, a i tak nikt tu nigdy nie tankuje, skoro mają do wyboru to rozpadające się coś o zawyżonych cenach i stację benzynową z prawdziwego zdarzenia kilka kilometrów dalej.

– Czasem zabłądzi tu jakiś desperat.

– Podsuń szefowi pomysł postawienia tu chociaż lodówki z lodami. Może wtedy coś zarobi, jak dzieciaki będą u niego kupować.

– Już chyba wolę się nudzić.

– Nie kojarzę cię. Chyba nie jesteś stąd, prawda?

– Właśnie przyjechałam.

– Natasza jedzie do Wrzących Borów – wtrącił Hubert.

– Ooo, mieszkam tam. Co cię tam sprowadza?

– Mam dom w lesie. Dostałam go w spadku. Chcę zobaczyć jak wygląda.

– Ach tak… bardzo mi przykro. Z powodu śmierci, oczywiście. Masz zamiar tam się zatrzymać?

– Mam nadzieję, o ile nie jest kompletną ruiną.

– Wydaje mi się, że jeszcze tam stoi. Powinnaś już jechać, po ciemku ciężko będzie ci go znaleźć. Prowadzi tam jedna droga przez las. Łatwo się pogubić. Jakby nie udało ci się trafić albo dom okazałby się jednak kompletną ruiną, to prowadzimy hotel. Zapraszam, zawsze znajdzie się miejsce.

Dziewczyna uśmiechała się słodko, ale od chwili wejścia panowała napięta atmosfera. Natasza nie miała pojęcia czy czymś ją uraziła, ale w jednym musiała jej przyznać rację: po ciemku ciężko będzie jej znaleźć drogę.

Pożegnała się z nimi, a Amelia posłała jej ostatni przesłodki uśmiech.

– O co ci chodziło? – spytał Hubert, gdy drzwi się za nią zamykały.

– Nie czułeś tego?

Natasza bała się przekonać czy będą ją obgadywać, więc po prostu wróciła do auta.

Tak jak Amelia przewidziała, problemy zaczęły się na ostatnich kilometrach trasy, gdy asfaltowa droga skończyła się, a zewsząd otaczał ją las. Auto podskakiwało na wybojach. Przez to kilka razy uderzyła głową w sufit. Skręciła kilka razy, przez co kompletnie straciła orientację, aż w końcu przed autem miała jedynie płaską taflę jeziora. Zdawała sobie sprawę, że domek jest w lesie, wiedziała nawet o obecności zbiorników wodnych w jego okolicy, ale właśnie nawigacja sugerowała, by przepłynęła jezioro autem. Chcąc uniknąć śmierci przez utonięcie, wrzuciła wsteczny bieg i ostrożnie zaczęła wycofywać. A przynajmniej miała taki zamiar, gdyby nie to, że auto ślizgało się w miejscu na błotnistej powierzchni zamiast jechać do tyłu.

Oparła głowę o kierownicę, gotując się z wściekłości. Chciała uderzyć w coś z frustracji.

Puk. Puk.

Momentalnie zrobiło jej się słabo. Przygotowana na najgorsze, mimowolnie odwróciła się w stronę źródła dźwięku.

Jej oczom ukazała się pomarszczona twarz kobiety, o długim srebrzystym warkoczu i przeszywających oczach. Wskazała ręką, by opuściła szybę. Rozważywszy wszystkie za i przeciw delikatnie otworzyła okno na szerokość nie większą niż kilka centymetrów.

– W czym mogę pomóc? – spytała Natasza.

Kobieta spojrzała na nią jak na wariatkę, która wepchała się autem w środek bagna i jeszcze pyta w czym ona może pomóc. Gdyby była bardziej przytomna, w tamtym momencie również zaśmiałaby się sama sobie w twarz, jak uczyniła to staruszka.

– Dziecko drogie, to nie ja ugrzęzłam w błocku. Podjedź do przodu i wykręć, wystraszyłaś już wszystkie możliwe zwierzęta z tego lasu.

– Ale z przodu jest jezioro.

– Podjedź do przodu. Masz jeszcze jakieś dwadzieścia metrów, nim wjedziesz do wody. Będę ci mówić, kiedy powinnaś zacząć wykręcać.

Natasza nie była przekonana do jej planu, ale nie widziała lepszego rozwiązania. Poszła za jej radą i po sześciu próbach udało ich się obrócić auto ani razu nie dotykając żadnego z gęsto rosnących drzew.

– Bardzo dziękuję za pomoc! – krzyknęła, otwierając całkowicie okno. Uznała, że może sobie pozwolić na odrobinę więcej zaufania.

– Nie ma sprawy, kochaniutka. Dokąd jedziesz? Zgubiłaś się?

Natasza pokazała jej dane z wydrukowanej wcześniej kartki. Kobieta jedynie pokiwała uważnie głową, zakładając rogowe okulary, które wisiały na łańcuszku na jej szyi.

– Dlaczego tam jedziesz?

– Przeprowadzam się tam. Na jakiś czas. Nie zamierzam zostać na długo. Może kilka tygodni. W sumie nie wiem.

– W takim razie, miło mi cię powitać, nowa sąsiadko. – Wyciągnęła rękę. Skóra jej dłoni była delikatna i sucha jak papier. – To już niedaleko, ale wybrałaś zły zakręt mniej więcej dziesięć kilometrów wcześniej, więc musimy się cofnąć na rozdroże. Tędy już od dawna nie ma przejazdu. Poprowadzę cię. Kiedyś faktycznie można było przejechać wzdłuż jeziora, ale droga już dawno zarosła.

W mgnieniu oka obeszła auto i usiadła na przednim siedzeniu pasażera. Natasza nigdy w życiu nie wiozła nieznajomego. Bała się nawet zwalniać przy autostopowiczach, by nie robić im nadziei.

Kierując się wskazówkami staruszki, ruszyła z powrotem drogą przez las.

– Niedomira Maciejuk. – Staruszka przedstawiła się po dłuższej chwili milczenia.

– Natasza Sikora i… jeszcze raz bardzo pani dziękuję.

– Dla ciebie po prostu Niedomira. Panią mogę być dla urzędników i listonoszy. Dawno nikogo nowego tu nie mieliśmy. Żadnych przyjezdnych od dobrych kilku lat. Dam ci radę, Nataszo, nie chodź sama po lesie nocą. Las nie jest zły, ale bywa niebezpieczny. Skręć teraz w lewo.

Znikąd wyłoniła się droga. Natasza mogłaby się założyć, że wcześniej jej tutaj nie było. Jakby istniała tylko w co drugi wtorek, albo była widoczna tylko dla ludzi o nadprzyrodzonych mocach, a przez resztę czasu pozostawała niewidzialna i ulatywała z pamięci, gdy tylko zniknęła z oczu. Ciekawe jak tu działają kurierzy, pomyślała.

– Co masz na myśli mówiąc zły?

– Po prostu dla niewprawionych, może być niebezpieczny. Nie mówię tu jedynie o zaplątaniu się w zaroślach. Stworzenia tu nie przywykły do obcowania z ludzi. Skąd pochodzisz? Teraz skręć w lewo.

– Mieszkam – Natasza zawahała się – daleko stąd.

– Nigdy tam nie byłam, ale ja rzadko się stąd ruszam. Jak tam jest, złociutka?

– Okej.

– Czym się tam zajmujesz? Uczysz się jeszcze?

– Tak.

– Chyba nie jesteś zbyt rozmowna. Rozumiem. Musisz być zmęczona po takiej podróży.

Nie odpowiedziała, skupiając się na jeździe .

– No dobrze kochaniutka, nie chcesz nic mówić to nie mów – westchnęła staruszka. – To twoje sprawy, co robisz i nic mi do tego. Jeśli kiedyś najdzie cię na gadanie, to zapraszam. Moje drzwi są zawsze szeroko otwarte, tylko nie kryguj się tak. Z tego spięcia to ci się zęby w końcu połamią.

Niedomira zaśmiała się tak serdecznie, że Natasza w końcu uległa jej urokowi i uśmiechnęła się. Faktycznie była sztywna, a ciągłe napięcie jej nie opuszczało. Budziła się z nim i z nim zasypiała. Miała wrażenie, że to już jej naturalny stan.

– Nie przejmuj się tym co mówię. Wyglądasz jak najeżony kot, czujny i gotowy do ucieczki. A no i o czym to tu ja... Zaraz będziemy na miejscu.

Spomiędzy drzew wyłonił się niewielki drewniany domek. Jednopiętrowy, wyglądający nawet całkiem porządnie, choć był mocno omszały. W niedalekiej odległości mieniła się tafla jeziora. Tego, przez które miała przepłynąć.

– Mieszkam ćwierć kilometra stąd, wpadaj kiedy tylko chcesz. Jeśli będzie trzeba coś naprawić, albo wnieść coś ciężkiego, to zawołam wnuczka by to załatwił. Takie chuchro z ciebie, że nie mam pojęcia jakim cudem nie połamałaś się przy pakowaniu manatek.

Wskazując na bagażnik w samochodzie, poklepała Nataszę po ramieniu, gdy zaparkowała pod domem. W głębi duszy była niezmiernie wdzięczna staruszce za propozycję pomocy, choć raczej nic by nie skłoniło jej do skorzystania z niej.

– Musisz tylko znaleźć skrzynkę z bezpiecznikami i wszystkie podnieść do góry. Wodę też musisz odkręcić. Zawór powinien być pod zlewem. Miło było mi cię poznać. Mam nadzieję, że wkrótce do mnie zawitasz.

Kobieta wysiadła z auta i ruszyła przed siebie, prawdopodobnie w stronę swojego domu. Dziewczyna czuła, że chyba ją polubiła. Nie była jak stereotypowe staruszki, które głównie narzekają na politykę i służbę zdrowia, lub opowiadają szczegóły z życia swojej rodziny.

Natasza znalazła za domem szarą, zardzewiałą skrzynkę z bezpiecznikami. Zrobiła tak, jak kazała staruszka, po czym podeszła do drzwi. Klucz wyglądał na dość wiekowy, tak samo, jak drzwi i zamek. Zapewne chatka od dłuższego czasu nie była remontowana. Włożyła klucz do dziurki, a gdy zasuwki puściły, kamień spadł jej z serca. Nie chciała aż tak szybko wracać, choć wiedziała, że wkrótce będzie musiała to zrobić. Nie mogła się tu wiecznie ukrywać.

W środku panowała ciemność. Próbowała znaleźć włącznik na ścianie obok, niestety bezskutecznie, więc zapaliła latarkę w telefonie, ukazując sznurek zwisający z sufitu. Pociągnęła za niego i pomieszczenie zalała żółta jasność. Chatka nie była duża, a środek był podzielony na dwie części. W jednej znajdował się niewielki aneks kuchenny z okrągłym stołem i dwoma krzesłami, a w drugiej kominek i welurowa, oliwkowozielona kanapa. Na ścianach wisiało kilka obrazów pokrytych warstwą brudu. Wszystko wymagało gruntownego sprzątania, o czym świadczył zapach kurzu.

Naprzeciwko wejścia dostrzegła dwie pary drzwi. Podeszła do pierwszych, błagając, by nie wypadł zza nich żaden trup. Zamiast tego, ujrzała jedynie mysz. Z piskiem odskoczyła, uderzając w ścianę obok z takim impetem, że jeden z obrazów spadł na ziemię. Roztarła sobie tył obolałej głowy. Druga próba wejścia okazała się bardziej owocna, nie zaatakował jej żaden stwór. Okazało się, że za drzwiami znajdowała się niewielkich rozmiarów łazienka. Była w niej wanna z plastikową zasłonką w wyblakłe kaczuszki, toaleta wyglądająca naprawdę bardzo przyzwoicie, pralka bębnowa i zlew z lustrem, które nie odbijało jej odbicia przez warstwę kurzu. Wcześniej nie myślała, że może być to problem, ale naprawdę jej ulżyło, że na miejscu czekały na nią aż tak dobre warunki.

Drugie drzwi otworzyła z większą ostrożnością, przygotowana na najgorsze. Okazały się prowadzić do szafy wypełnionej w połowie ubraniami, pudłami książek i innymi rupieciami.

Nagle poczuła się ogromnie zmęczona. Postanowiła jak najszybciej wyjąć własne bagaże z samochodu i położyć się spać, pierwszy raz w tym miesiącu. . Nie wiedziała, czy był to sukces, czy może kompletne wycieńczenie organizmu. W każdym razie był postęp, a to już coś.

– Czy ona żyje?

– Kim ona jest?

– Chyba śpi?

– Tak długo?

Otworzyła oczy. Było tak ciemno, że nic nie widziała. Odruchowo sięgnęła ręką po telefon. Leżał na podłodze, obok wersalki, na której spała. Przespała cały dzień.

Głosy.

Obudziły ją głosy. Zmusiła się do chwilowego zaprzestania analizowania czasoprzestrzeni.

Cisza.

Nic się nie działo.

Mogła odetchnąć.

– Obudziła się. Świeci niebieskim.

– Ciii. Usłyszy nas.

– Au! To niebieskie boli w oczy!

Natasza pomyślała, że umarła i słyszy duchy albo naprawdę zwariowała, a głosy są w jej głowie. Od dawna dawała sobie sprawę, że jej forma psychiczna nie należy do najlepszych. Wydawało jej się, że traci kontakt z rzeczywistością. Wyskoczyła spod koców i jednym susem dotarła do sznurka od lampy, po drodze o mało się o coś nie przewracając.

– Auć! Kopnęła mnie!

Światło zalało pokój żółtą łuną. Rozejrzała się, patrząc dookoła rozbieganym wzrokiem, ale wszystko wyglądało dokładnie tak, jak to zostawiła wczoraj. To znaczy przedwczoraj. Aneks kuchenny, stolik i dwa krzesła, wersalka, kominek. Sześć obrazów na ścianie naprzeciwko drzwi. Obrzydliwa skóra wilka na ziemi pod wersalką, której wcześniej nie zauważyła. Wzięła skórę, zwinęła i wrzuciła do kosza na śmieci. Była przerażająca. Nie chciała na nią patrzeć. Walizki i kartony były porozrzucane po podłodze. Wczoraj nie chciało jej się rozpakowywać. Dla pewności zajrzała jeszcze do łazienki. Nikogo ani niczego nie było.

Sięgnęła ręką do sterty swetrów, którą wczoraj zrzuciła z wieszaków. Nagle coś pod nią się zatrzęsło i zamiauczało Spod sterty wyłoniło się małe kocię. Miało trochę poszarpane uszy, neonowo pomarańczowe oczy i srebrzyste, puchate futerko.

– Ooo! Co ty tu robisz, mała?

– Miau!

– Widzę, że to będzie owocna konwersacja. Mały?

– Mrau!

Rozmawiała z kotem, który poprawiał jej anatomiczne umiejętności, ale co ona się tam będzie kłócić.

Kot chyba wiedział, jakiej był płci.

Wyciągnęła go ze sterty ciuchów i wzięła na ręce. Nie protestował. Dzięki głaskaniu niemal od razu zaczął mruczeć.

– Niezłego strachu mi narobiłeś. Myślałam, że ktoś w końcu uznał, że warto obrabować chatkę. W sumie dziwię się, że naprawdę nikt tego przez tyle czasu nie zrobił. A to tylko ty mnie wystraszyłeś. Czy wiesz jak miłe masz futerko? Rodzice nigdy nie chcieli zgodzić się na kota. Mówili, że podrapie wszystkie uszczelki w drzwiach i będzie załatwiał się do kwiatków. Ale ich już nie ma.

Musiała na chwilę przerwać ten dziwny monolog i usiąść na kanapie. Kot chwile chodził w kółko po jej udach by w końcu usiąść na jej kolanach. Czytała gdzieś, że koty przed położeniem się odruchowo ugniatają podłoże, ponieważ dawniej sypiały głównie na ziemi, którą należało uklepać. Cecha ta przetrwała, mimo że absurdalne wydaje się ugniatanie kolan czy kafelek.

– A ty nie masz tu doniczek do załatwiania się, a tym bardziej uszczelek do wydrapania? Ciekawe, jak się tu dostałeś? Jutro to spróbuję ogarnąć. Pewnie przyszedłeś tu za myszami przez jakąś dziurę, albo coś w tym rodzaju. Wiesz, przedwczoraj jedna nieomal doprawiła mnie o atak serca. Odnotuj też, bym popytała o ciebie po wiosce. Może ktoś cię zgubił. Póki co, możesz tu zostać. Miły z ciebie kompan.

– Mrauuł!

Potraktowała to jako kocie “nie przeszkadzaj sobie, ale głaszcz”. Więc głaskała dalej, dalej gadając. Spodobało jej się mówienie. Mając tak dobrego słuchacza, mówienie stawało się nawet przyjemnością.

– Chyba muszę jakoś do ciebie zwracać. Pewnie nie spodobają ci się te mało ambitne pseudonimy pokroju Kocie, Przybłędo czy Łajzo. Co powiesz w takim razie na Belzebuba?

– Miau.

– Rafała?

– Miau.

– Froda?

– Mrau!

– W takim razie niech będzie Frodo. Zawsze chciałam tak nazwać swojego kota. Opowiem ci zatem o twoim imienniku. Dawno temu, w pagórku Bag End żył sobie pewien dzielny, młody hobbit. Czekało na niego bardzo niebezpieczne i odpowiedzialne zadanie, ale dzięki niestrudzonej pomocy czarodzieja, krasnoluda, elfa, dwóch ludzi i trzech niziołków podołał…

ROZDZIAŁ III

– To ta dziewczyna… – szeptały kobiety.

Był to jedyny sklep w promieniu piętnastu kilometrów, a Natasza już czuła, że się z nim nie polubi i będzie zmuszona robić zakupy jeszcze dalej. „U Grażyny”, jak dumnie głosił szyld. Nie był duży, za to naprawdę dobrze zaopatrzony. Udało jej się znaleźć wszystkie produkty z długiej listy zakupów, wliczając w to jedzenie dla kota.

– Dwa dni temu wprowadziła się do tej opustoszałej chaty w lesie. Ponoć jest spadkobierczynią majątku po Wierzbickich. Długo jej zajęło zwęszenie pieniędzy. Przecież ta rudera już zaczęła się rozpadać. Pewnie dowiedziała się, że gdzieś tam ukryli kasę.

Zerkały na nią ukradkiem, jeszcze bardziej ściszyły głos, choć ewidentnie ich struny głosowe nie zostały przystosowane do szeptu. Udała, że przechadza się między alejkami, przyglądając się poszczególnym artykułom spożywczym. Było to skrajnie masochistyczne z jej strony.

Musiały być po pięćdziesiątce. Jedna była ubrana w brązową garsonkę w pstrokate kwiaty. Krótkie włosy przykryła małym kapeluszem. Była bardzo niska, nawet w butach na obcasie i nakryciu głowy sięgała tej drugiej ledwie do ramienia. Kasjerka miała na sobie fartuch w kropki, a włosy przycięte w asymetrycznego boba.

– Halinka, co ty opowiadasz! – Kasjerka machnęła ręką. – Przecież taki młody podfruwajek nic nie wie o życiu, a tym bardziej o pieniądzach.

– To jak myślisz, czego ona tu może szukać? Przecież nie przyjechała tu na wakacje. I patrz, ile ma rzeczy w koszyku! Z pewnością szykuje się na dłuższy pobyt. A po co miałaby zostać w tak spokojnym miasteczku jak nasze? Od śmierci młodej Kwiatkowskiej, tej, której kawaler uciekł sprzed ołtarza, nic się tutaj nie dzieje. Ona szuka fortuny po Wierzbickich. A co o tym świadczy najlepiej?

Kobieta zamilkła na chwile, by podbić dramatyzm wypowiedzi.

– Jest czerwona jak upir. Coś w niej nie gra, ja ci to mówię.

Natasza nie mogła uwierzyć w to, co te kobiety opowiadały. Zrobiło jej się duszno. Sklep wydał jej się jeszcze mniejszy, niż był w rzeczywistości. Im dłużej stała nieruchomo, tym większe miała wrażenie jakby ściany na nią napierały.

Zadźwięczał dzwoneczek sygnalizujący, że ktoś wszedł.

– Grażynka! Nie uwierzysz, jakie to dziwy u nas się dzieją!

– Miło cię tu widzieć, Halinka. Ty też ducha wyzioniesz, jak tylko się dowiesz, jakie wieści niosę. – Trzasnęła dłońmi o blat zadowolona z siebie.

– Ciszej! – syknęła do niej kasjerka.

– Do naszego cichego, spokojnego, uroczego miasteczka przyjechała jakaś pannica! Tak!

– Błagam cię! Wiesiu! Ona tu jest, mów ciszej!

Kobieta rozejrzała się dookoła. Natasza udała, że niezmiernie bardzo fascynuje ją pewna cukinia.

– Pewnie kolejna. – Ściszyła głos tak bardzo, że dziewczyna nie dosłyszała reszty obelgi. – Moje drogie dobrze słyszycie! Nazywa się Natasza Sikora i zatrzymała się w domu Wierzbickich.

– Nie powiedziałaś nam nic, czego byśmy już nie wiedziały.

– I co? Co robi?

– Chyba zakupy, a co ma robić? Myślisz, że co innego się robi w sklepie? Nie bądź głupia, Wiesiu.

– Nie głupia! Mam więcej oleju w głowie niż wy dwie razem wzięte. Ona tu coś kombinuje! Ja to czuję. Źle jej z oczu patrzy…

– Tak! Ona chce znaleźć majątek Wierzbickich. Ot, co tu robi – powiedziała Halina.

– Nie, nie, nie. Ona tu kombinuje coś zdecydowanie większego.

– Ty to lubisz snuć historie – westchnęła Grażyna.

– Przecież Wierzbiccy za życia byli biedni jak mysz kościelna – argumentowała Wiesława. – On w tym swoim tartaku dostał zawału, a ona z tęsknoty za nim niedługo później sama umarła.

– Może to ich krewna?– zasugerowała Halina. – Dzieciaki szybko rozjechały się po świecie. Właściwie nikt, o nich nic nie słyszał od dawna.

– Ta dziewczyna na pewno nie jest ani wnuczką, ani prawnuczką, ani nawet prawnuczką cioteczną Wierzbickich. Nawet nie jest do nich podobna. Twarz ma czerwoną po same końce włosów jak upir. Poza tym nikt nie…

– Panie pozwolą – odezwał się męski głos.

Kobiety stanęły jak wmurowane. Chłopak był wysoki i smukły. Jego skóra kontrastowała z włosami i oczami jak u postaci z czarno-białych filmów. Ubrany był w czarne spodnie i skórzaną kurtkę. Podał kasjerce butelkę soku, a ona poirytowana przeciągnęła ją przez czytnik, jakby praca ta była dla niej niewiarygodnie trudna.

– Chyba nie ładnie tak witać gości, nie tego mnie ciocia uczyła. Obgadywanie ludzi w ich obecności? Nawet dzieci w podstawówce mają więcej taktu od was. Jedna świętsza od drugiej, a oceniacie i wymyślacie bajki? Hipokryzja w tym miasteczku jak widać rośnie i ma się dobrze.

– Nie wściubiaj nosa w nie swoje sprawy! - syknęła Wiesława – Wyrzekłeś się rodziny, a matka zapłakana całe dnie z domu nie wychodzi, a teraz masz czelność jeszcze nas pouczać! Moja siostra ma tupet, że wychowała takiego nicponia! Ja bym się za ciebie porządnie wzięła, ona ma za miękkie serce.

Chłopak rzucił monety na ladę i po prostu wyszedł.

Natasza wykorzystała ten moment ogólnego skołowania i podeszła do kasy by zapłacić. Kasjerka przeciągała pośpiesznie produkty przez czytnik, jakby chciała się jej jak najszybciej pozbyć. W ciągu minuty wszystko było już spakowane w siatki, a Natasza wyciągała pieniądze z portfela, kiedy ponownie zadźwięczał dzwoneczek.

Ponownie wszedł ten chłopak i kilkoma krokami przemierzył sklep. Stanął za Nataszą i położył jej dłoń na ramieniu. W drugiej ciągle trzymał butelkę soku.

– A tak swoją drogą, ciociu, to przyjechała do mnie. Nie po to, by okradać jakiś nieboszczyków. Ot, cała tajemnica rozwiązana. Mam nadzieję, że nie pozostawia to już więcej miejsca na spekulacje. Żegnam miłe panie.

Chłopak wziął jej siatki. Żadna z nich nie wiedziała co zrobić z tą sytuacją. To było irracjonalne, a jego historia nie miała sensu. Chyba, że miała wprowadzić wszystkich w osłupienie. Jeśli to był cel, to Natasza musiała przyznać, że został wykonany po mistrzowsku.

– Nie macie drobniej? Na przykład dwa złote? Nie mam jak wydać.

Podał jej monetę i wziął resztę, a następnie wyprowadził Nataszę ze sklepu. Z szeroko otwartymi oczami, wypiekami na policzkach i z kompletnie sztywnym ciałem dziewczyna wyglądała jak bezwładna lalka. Stanęli przed budynkiem w milczeniu. Chyba on też nie wiedział co zrobić dalej z tą sytuacją.

– Dzięki za tamto. Z dziesięć minut tak tam stałam i bałam się podejść do kasy. Chociaż z drugiej strony, spaliłeś moją przykrywkę. Chciałam jeszcze je postraszyć szerzeniem upioryzmu.

– Uwierz mi, teraz będą omijały cię szerokim łukiem. Nie mam tu dobrej reputacji i przypuszczam, że teraz jej część przejdzie także na ciebie. Prawdopodobnie nie będą cię już tak jawnie obgadywać, ale ręczyć za to nie mogę. Masz chociaż na imię Natasza, czy to też wytwór ich bujnej wyobraźni?

– Tak, to akurat się zgadza.

– Jestem Bastian. Chciałabyś może gdzieś wyskoczyć? Mamy już odpowiedni trunek na drogę. – Podniósł sok, który ciągle trzymał.

– To bardzo miłe z twojej strony, ale wolałabym na razie wrócić do siebie. Mam sporo roboty.

– Jasne, rozumiem. To może innym razem.

Znowu zapadło krępujące milczenie.

– To… ja już będę lecieć… Jeszcze raz dziękuję za pomoc.

– Nie ma sprawy. Jestem zawsze do usług.

Wsiadła do samochodu i podjechała kilka metrów, ale jeszcze przypomniała sobie o czymś. Bastian ciągle stał w miejscu, w którym go przed chwilą zostawiła.

– Nie wiesz może, czy ktoś tu nie zgubił kota? – Wychyliła się przez okno. – Średniej wielkości, szary, pomarańczowe oczy?

– Nic o tym nie wiem, ale mogę popytać.

Po odwiezieniu zakupów do domu, zaczęła rozpakowywać kartony i walizki, a nawet wzięła się za sprzątanie. Brudu było tyle, że można by otworzyć muzeum rzeźb z kurzu naturalnej wielkości. Pod wieczór lustro, w którym początkowo nie było nawet odbicia, teraz lśniło niczym tafla jeziora górskiego.